IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 cztery kąty Berry

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry - Page 2 EmptySob 20 Lut 2016, 18:42

Nawet nie wiedziała, że pod koniec pracy Marco nie była już w stanie być rozluźnioną. Zmęczenie i tkwienie tyle czasu w jednej pozycji sprawiało, że mięśnie drżały jej lekko, spinając się niezależnie od woli. Teraz jednak, w kontakcie z przyjemnie chłodną chusteczką, z gardła Włoszki wydarł się cichy pomruk, którego nie udało jej się zawczasu powstrzymać. Przymykając oczy na chwilę Berry odetchnęła powoli czując, że wyprostowanie się jest teraz dużo łatwiejsze. To jednak nie był koniec, bo jeszcze zaklęcia. Andriacchi nie miała pojęcia, jakim cudem Marco jest jeszcze w stanie cokolwiek zrobić. Był wyczerpany, naprawdę ledwo żywy. Ale pamiętał formułki czarów. Wiedział, czym złagodzić ból i zadbać o to, by Berry była w stanie funkcjonować, a nie tylko drżeć o własne plecy. Kobieta mimowolnie uniosła lekko brwi. To było... Cóż, ona sama, choć potrafiła przecież zarywać noce dość regularnie, nie ufała sobie mniej więcej od północy, niezależnie, co do tej pory robiła. Nie miało znaczenia czy była przepracowana, czy po prostu leniła się, bawiąc się w samozwańczego szefa kuchni. Gdy wskazówki zegara po raz drugi danej doby spotykały się przy dwunastce Berenice nawet nie próbowała rzucać zaklęć, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Mało co jej wychodziło, akcent był nie taki, formułki myliły się a ruchy nadgarstka, choć zazwyczaj płynne, okazywały się być nieodpowiednimi.
Tymczasem - lustro. Miała dwa, w sypialni i w łazience, i w tej chwili naprawdę miała problem ze zdecydowaniem, do którego powinni pójść. Bo jej mieszało się w głowie nie mniej niż Rowanowi i prawda jest taka, że jak Marco wciąż jeszcze w miarę się kontrolował - jak to jest możliwe?! - to Andriacchi mogła co najwyżej stwarzać pozory, że tak jest. Cholera, doskonale pamiętała poprzednią reakcję Brytyjczyka i szanowała jego decyzję, nie zamierzała też robić absolutnie nic, czego i on by nie chciał, ale zachowanie pełnej neutralności było dla niej już po prostu nie możliwe. Zmęczona, niewyspana skapitulowała nie tyle przed Marco, co przed samą sobą.
Ostatecznie poprowadziła mężczyznę do łazienki, bo to było bardziej naturalne - większość ludzi miała lustra właśnie tam, posiadanie jeszcze jednego w sypialni było jej własnym widzimisię. Z tej perspektywy wyprawa do jej prywatnego raju - Berry potrafiła spędzać w łazience naprawdę dużo czasu - wydawała się być bardziej oczywistą i łatwą do przewidzenia.
Przewidzieć natomiast nie mogła, jakie wrażenie zrobi na niej tatuaż. Zaufanie to jedno, ale przecież nie mogła być pewną, jak to będzie wyglądało poza tym, że dobrze. Na postawie sporządzonego przez siebie samą rysunku mogła się co najwyżej domyślać, podejrzewać - ale nie wiedzieć. Zaskoczenie, jakie odmalowało się na jej pobladłej twarzyczce było więc aż nadto widoczne, podobnie jak oczarowanie tym, co widziała.
- On... Marco, on jest śliczny.
Stojąc tyłem do lustra oglądała się przez ramię i spoglądała na siebie tak, jakby... To było tak, jakby jej własne plecy należały jednocześnie do kogoś innego. Ich atrakcyjność wydawała jej się obca, ale jednocześnie doskonale znajoma. Wirujący tatuaż hipnotyzował a tańczące na wyimaginowanych podmuchach wiatru piórka zachwycały. Wszystko to zaś znajdywało odbicie w jej spojrzeniu, delikatnie rozchylonych ustach i w niezdolności do opisania tego, jak bardzo była w tej chwili zadowolona.
Zadowolona natomiast nie mogła być, gdy ponownie wyszła naprzeciw zmęczeniu Marco. Wychwytując je najpierw w odbiciu mężczyzny w lustrze, ledwie przez krótką chwilę zastanawiała się nad tym, co powiedzieć, znacznie krótszą niż podpowiadałby rozsądek.
- Zostań ze mną, Marco. - Odwracając powoli głowę, ponownie spojrzała na aurora, ale teraz już tego rzeczywistego, nie jego lustrzanego sobowtóra. Pomimo zmęczenia dobrze wiedziała, co mówi i dobrze wiedziała, co ma na myśli. To, że nie zamierzała pozwolić Rowanowi nigdzie wracać - niezależnie, gdzie by chciał - było oczywiste. Nie chciała mieć przecież mężczyzny na sumieniu, gdyby zabił się, nieprzytomny wtaczając pod autobus czy rozpoławiając się w nieudanej teleportacji. Nie, jej do bólu bezpośrednia, pozbawiona jakichś subtelnych podchodów propozycja dotyczyła samego mieszkania. Nie chciała, by Marco korzystał z którejkolwiek z obecnych w mieszkaniu kanap. Nie chciała, żeby gdziekolwiek odchodził. Chciała, by spał z nią, chciała... Chciała go obok. Po prostu.
Może to banalny liścik Sebastiana wreszcie do niej przemówił, może słowa Austera odbiły się echem wśród jej myśli a może w końcu zrozumiała, co dokładnie miał na myśli jej lekarz - zrozumiała i niepewnie zaakceptowała. Niezależnie, co nią w tej chwili kierowało, nie mogła niczego zrzucić na krople alkoholu wciąż krążące w jej krwi czy na zmęczenie. Nie, całą odpowiedzialność za swoje słowa, za ewentualne odrzucenie, za cokolwiek, co mogło się zdarzyć ponosić miała świadomie, bo taka też była jej aktualna decyzja.
Nie zamierzała jednak na nic nalegać, w zasadzie też niczego nie oczekiwała. To była prosta propozycja. Rowan był jej przyjacielem, miał prawo odmówić - a ona by to uszanowała, co więcej, tym razem zapewne bez jakichkolwiek humorów. Po prostu uśmiechnęłaby się blado i skinęła głową, nie stając mu na drodze. Bo nie tylko ona była stworzeniem okaleczonym. Bo Rowan, choć na co dzień tak silny, tak odporny - on cierpiał nie mniej od niej, może wręcz bardziej. Oboje byli potłuczeni, zepsuci życiem, a to sprawiało, że obchodzenie się ze sobą wzajemnie było trudne, wymagało wprawy.
Z drugiej strony, może właśnie dlatego Berry była bezpośrednia. Może trzy wypowiedziane cicho słowa, nienachalne, proste były jedynym, na co mogła w tej chwili się zdobyć. Może zresztą były najlepsze, po jakie mogła sięgnąć. Zmęczenie okrążaniem się, podchodami i ciągłą koniecznością uważania na to, co się mówi czy robi potrafiło wyczerpać, może więc o to właśnie chodziło. Że Berenice nie chciała bawić się w większe subtelności, dwuznaczności. Że może wolała mieć wszystko rozwikłane bezpośrednio, wyjaśnione w prostych słowach. Dzięki temu niczego przecież nie musieliby się domyślać, kombinować, zastanawiać. Nie musieliby robić nic, co było trudne, męczące.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry - Page 2 EmptySob 20 Lut 2016, 19:12

To nie tak, że Marco urodził się z taką siłą woli. Nie, przez połowę życia musiał się zmagać ze swoimi wadami, słabościami i zmuszać siebie do ciężkiej pracy. To dzięki niej wyrobił w sobie samozaparcie i determinację. Tragedia, która odmieniła jego życie i wieczne czuwanie nad Kaiem dopełniły dzieła. Rowen nie miał innego wyjścia jak przez to przejść. Sebastian nie pozwolił mu załamać się i stać się wrakiem człowieka. Zasadził mu kopa, mobilizując go do walki. Z cierpienia Marco wyrobił w sobie silną wolę i zdecydowanie. Pracował nad sobą bardzo ciężko, zajęło mu to wiele lat, ale osiągnął sukces. Co prawda ma to swoje granice, jak na przykład teraz, gdy powoli się zacierały, ale jeszcze mimo wszystko gdzieś tam w jego głowie tlił się zdrowy rozsądek. Gdyby nie był tylko tak śmiertelnie zmęczony, byłoby łatwiej. Nawet utrzymanie na ustach uśmiechu sprawiało mu trudności. Pod powiekami czuł piasek, mięśnie błagały o litość, a on jeszcze stał. Zazwyczaj przed tatuażem funduje sobie porządny wypoczynek fizyczny i przygotowanie psychiczne. Z Berenice wszystko ułożyło się z chwili, ze spontaniczności, do której nie był przyzwyczajony. Mimo wszystko był dumny, choć w obecnym stanie raczej nie umiałby narysować już prostej kreski. Jak przewidział, punktualnie o czwartej nad ranem całkowicie opadł z sił. Dziw, że trzymał się jeszcze na nogach. Udało mu się rzucić ostatnie zaklęcia, jednak jeśli zaraz nie pójdzie spać, sytuacja może się zmienić na niekorzyść.
Z wahaniem poszedł za nią do łazienki. Czekał w progu, oparty ramieniem o framugę z rękoma skrzyżowanymi na ramionach. Patrzył w jej odbicie i mimowolnie udało mu się jeszcze uśmiechnąć, widząc na jej twarzy autentyczne zdumienie a potem radość.
- Do usług, pani Andriacchi. - skinął jej głową, zauważając, że patrzyła teraz w jego odbicie tak samo, jak on w jej. W tym samym lustrze. Jej spontaniczna reakcja utwierdzała go w słuszności podjętej decyzji. Miała pamiątkę na całe życie i jeśli się uda, przy odrobinie wiary i samozaparcia mogłaby wyleczyć się z bezsenności i złych snów. Przynajmniej w ten mały sposób mógłby jej pomóc.
Trzy słowa jakie zawisły w powietrzu, bardzo skutecznie go ocuciły z przysypiania na stojąco. Przytomniejszym wzrokiem spojrzał w oczy Berenice. Minę miał poważną, pozbawioną uśmiechu i satysfakcji. Milczał długo, analizując za i przeciw mimo, że decyzja była oczywista. Bardzo chciał zostać. Nie tylko dlatego, że nie miał sił ruszyć nawet palcem u nogi, ale też, że wydawało się to naturalną koleją rzeczy. Gościnnością, przyjacielską ofertą. Skoro spędził tutaj całą noc, to dlaczego miałby wychodzić na zimnicę i wracać samotnie do wynajmowanego pokoju? Nie byłby w stanie teleportować się do Watykanu, aby najść Xandrię i jej synalka w mieszkaniu. Marco widział jak na dłoni uczucia Berry. Czytał z niej jak z otwartej księgi i wiedział, że ona tego potrzebuje. Dlatego tak bardzo go zabolał fakt, że musiał jej odmówić. Zdenerwował się na samego siebie, bo wszystko przemawiało za zgodą. Co miałby do stracenia? Z pewnością kanapa w tym mieszkaniu jest o niebo wygodniejsza niż ascetycznie potraktowany materac w gospodzie.
Marco spuścił wzrok, a przedłużająca się cisza była dobitną odpowiedzią. Nie chciał jej ranić ani odrzucać, jednak jeszcze na dnie jego duszy tkwiła ta przeklęta samokontrola, której nie mógł zignorować. Słuchał jej od czterech lat, nie odzwyczai się od niej, bo nawet tego nie chciał.
- Chcę, ale nie mogę. - powiedział cicho, bardzo cicho. Podszedł do niej, dzieliło ich kilka kroków. Zatrzymał się blisko i objął dłońmi jej ciepłą twarz z obu stron. Jego siła zaczynała topnieć, ale mimo wszystko nie dał się skusić. Nie mógł, a Berry nigdy tego nie zrozumie. Przez chwilę patrzył w jej oczy, a potem musnął wargami jej czoło. Potem się wycofał szybciej niż przyszedł.
- Nie ty jesteś powodem, tylko to. - dotknął swojej skroni. Nie tylko Berenice skrywała w sercu krzywdę. Ona była o tyle zdrowsza, że mogła się tym podzielić i komuś zaufać. Marco nie mógł. Musiał coś poświęcić, aby zyskać swą obecną siłę. W tym przypadku była to bardzo, ale to bardzo szeroko okrojona możliwość zaufania. A musiałby jej zaufać, aby tutaj zostać. Zaufać z myślą, że mogłaby być świadkiem działania jego wspomnień przychodzących w nocy.
- Dziękuję ci za miły wieczór i noc, Berenice. - powiedział przyjaźniej mimo, że na twarz założył sztywną maskę. Odwrócił się plecami i wyszedł z łazienki. Niczym w transie spakował swój podręczny zestaw do tatuażu. Zajęło mu to piętnaście sekund, czyli o wiele za krótko. Obejrzał się przez ramię i ostatni raz zebrał się w sobie, wyciągając znikąd resztki energii.
A potem rozległ się donośny trzask teleportacji.

[z tematu]
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry - Page 2 EmptySob 20 Lut 2016, 19:53

Ryzyko, oczywiście. Wypowiedzenie tych trzech słów musiało wiązać się z ryzykiem, które jednak w tej chwili niewiele dla Berry znaczyło. Bo co tak naprawdę miała do stracenia? Nic... Nic. Jakieś irracjonalne, aroganckie przekonanie kazało jej sądzić, że dzisiejsze spotkanie - niezależnie, jak miałoby się skończyć - i tak nic nie zmieni. Że gdy spotkają się ponownie za dzień, tydzień czy miesiąc będą rozmawiać ze sobą dokładnie tak samo, jak dotąd, że nie padnie między nimi żaden problematyczny temat, że jeśli któreś z nich popełni błąd - z dużym prawdopodobieństwem to znów byłaby Berry - to ponownie sprowadzi się to do jednego gestu za dużo, jednego słowa za dużo. Tylko, że wtedy też nic się nie zmieni i... Błędne koło. Parodia poczucia stabilizacji i bezpieczeństwa.
Cisza była wystarczającą odpowiedzią, nie musiał mówić nic więcej. Zgodnie ze swymi założeniami Włoszka uśmiechnęła się po prostu nieznacznie i skinęła lekko głową. W porządku, przecież nic się nie stało, przecież to była tylko niezobowiązująca propozycja. Jak dla niej temat mógłby się na tym skończyć, nie było potrzeby go drążyć. Gdy jednak Marco kontynuował, gdy znalazł się tuż obok Andriacchi uświadomiła sobie, że tak było lepiej. Choć nie wymagała od Rowana wyjaśnień, te kilka słów mężczyzny szybko wskoczyło na odpowiednie miejsce, uzupełniając ewentualną lukę, która mogłaby powstać gdyby rozstali się po zwykłym, krótkim nie.
- Nie musisz mi się tłumaczyć - powiedziała jednak, uśmiechając się nieznacznie i... Tylko uśmiechając. Mogło ją korcić, by objąć go na chwilę, albo tylko musnąć opuszkami palców jego policzek, ale przecież nie chciała mu niczego utrudniać. Widziała, że Brytyjczyk ze sobą walczy i nie chciała doprowadzić do sytuacji, w której jego decyzja zmieni się tylko dlatego, że dotknęłaby go o raz za dużo. To ocierałoby się o wykorzystanie jego chwili słabości i po czymś takim obydwoje czuliby się źle, obydwoje żałowaliby nie tylko tego, co działo się po czwartej rano, ale w ogóle całego wieczoru, który do tego momentu by ich doprowadził. A Berenice przecież za bardzo ceniła sobie tę ograniczoną bliskość Marco, by stawiać ją na szali ryzyka.
Przymknęła więc tylko oczy, gdy ucałował ją w czoło, na krótką chwilę wtulając się w jego dłonie. Potem, gdy się odsunął, nie atakowała go żadnym żalem czy rozgoryczeniem, które przecież jej nie towarzyszyły, nie w taki sposób, w jaki by mogły. Spokojnie obserwując, jak zbiera swoje rzeczy, naciągnęła na siebie zdjętą na czas tatuowania bokserkę i w chwili, gdy Marco gotów był już do wyjścia - czy raczej deportowania się - Berry mogła go pożegnać uśmiechem. Zmęczonym, ale ciepłym, po prostu... Zwyczajnym.
- Nie, to ja dziękuję - powiedziała cicho, zakładając ręce na piersi. Nie zamierzała zadać ani jednego pytania, jakie zwykły padać w podobnych sytuacjach w filmach. Jesteś pewien? Na Merlina, gdyby nie był to by się stąd nie zbierał, to proste. Uparte drążenie tematu byłoby żałosne, a Berry żałosną przecież nie była... No, przynajmniej nie zawsze.
- Uważaj na siebie - ograniczyła się więc do najoczywistszego z powitań i już w kolejnej chwili wsłuchiwała się w ciche, towarzyszące teleportacji pyknięcie.
Potem, znów w pustym mieszkaniu, przeciągnęła się lekko i przetarła twarz dłońmi. 4:23. Zajęcia zaczynała za... Kilka godzin. Dość, żeby chociaż spróbować zasnąć, prawda? Z westchnieniem udała się więc do sypialni, nie racząc nawet wcześniej posprzątać. Kubki po herbacie zostały dokładnie tam, gdzie ostatnio je odstawili, podobnie zabrana ze Szwecji butelka z pozostałością wina, którego ostatecznie nie dopili. Nic z tego nie płakało i nie wołało o jedzenie, Berry nie widziała więc powodu, dla którego miałaby się tym teraz zajmować.
Podobnie nieistotne okazało się też przebranie. Choć piżama była na wyciągnięcie ręki, Berry nawet na nią nie spojrzała. W domowych ciuchach rzuciła się na łóżko, a chwilę później dołączyła do niej także drzemiąca dotychczas, a teraz rozbudzona zamieszaniem Bona. Uśmiechając się leniwie Andriacchi objęła psie ciałko i wtuliła twarzyczkę w miękką sierść. Chropowaty język wykreślił mokry ślad na jej policzku.
Usnęła... Usnęła, to raz. Szybko, to dwa. Zmęczenie dosłownie ścięło ją z nóg - z fizjologią można było wygrać, pewne okoliczności sprawiały jednak, że nie zawsze było to wykonalne. Tym razem była zbyt wyczerpana, by choćby zacząć się martwić o to, z jakimi obrazami przed oczyma może się obudzić. Zwijając się w pozycji embrionalnej - mimo zapewnień Marco miała jakieś wewnętrzne opory przed położeniem się na plecach - przytulona do ciepłego, zwierzęcego boku musiała tylko zamknąć oczy, by całkowicie stracić kontakt z rzeczywistością. Nie zarejestrowała nawet tego, że nie wyłączyła radia, wskutek czego aż do późnego ranka mieszkanie rozbrzmiewało kolejnymi hitami.
A rano? Nie, nie ma cudów, nie obudziła się wypoczętą. Nie towarzyszyły jej jednak żadne koszmary, a to już był sukces. I choć nie utożsamiała go jeszcze z posiadanym łapaczem, z zaklęciami mruczanymi niedawno przez Rowana, to nie mogła nie powiązać tego z postacią swego przyjaciela. Na razie w sposób nieokreślony, nieubrany w żadne konkrety. Nie zmieniało to jednak faktu, że szykując się na kolejny dzień w Hogwarcie - gorący prysznic, chwila kontemplacji tatuażu, ułożenie fryzury i szybkie śniadanie - czuła się przyzwoicie, a deportacja z własnego mieszkania okazała się być łatwiejszą, niż była zazwyczaj po zarwanej nocy.

zt
Sponsored content

cztery kąty Berry - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry - Page 2 Empty

 

cztery kąty Berry

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

 Similar topics

-
» Andy Berry
» Gabinet Andy'ego Berry'ego

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-