Temat: Help! I need you, mom. Pon 30 Lis 2015, 00:58
Opis wspomnienia
Kiedy sprawy zaczynają się komplikować i zaczyna być naprawdę, naprawdę źle to czas, żeby odnaleźć drogę do matki. Każdy syn to wie. Każdy. Enzo także. Dlatego kiedy okazało się, że jego dziewczyna- niegdyś bardzo cnotliwa- okazała się być GGH i to nie on się o tym przekonał na dwa dni przestał być sobą. Dwa całe dni. A potem ruszył po pomoc do mamusi. Mamusia i jej kadzidełka zawsze wiedzą lepiej. Czyż nie?
Osoby: mama Romulus i synek Romulus
Czas: Dwa dni po tym kiedy Blake okazała się być GGH, a Jasmine jeszcze nie dostała zaproszenia na randkę.
Miejsce: gabinet mamy R.
Po czym poznać, że Enzo nie jest w formie? Wystarczy spojrzeć na jego buty. Jeżeli nie świecą się picuś glancuś, tak że muszka owocówka nawet nie ośmieli się ich dotknąć żadną swoją miniaturową kończyną to znak, że nie jest dobrze. Jeśli nie ma na sobie lakierków to już coś świadczy o tym, że nie wszystko jest cudowne i fantastyczne jak zwykle. Jednak jeśli pojawia się na progu gabinetu swojej matki w ubłoconych adidasach i koszulce "Go go Ravenclaw!" to znak, że wszystko, ale to wszystko jest źle. To nie Enzo Romulus. To nie człowiek wychowany przez największą damę Hogwartu. To wrak tego człowieka. Prawdziwy Enzo nawet nie wyciąga koszulek swojej drużyny. Nawet do biegania. A tym bardziej tych wersji na których ktoś zapomniał o przecinkach i wygląda to bardziej na reklamę burdelu o nazwie Ravenclaw. Ale hej! Przecież bycie chodzącą reklamą burdelu już do niego pasuje. Napis "King Enzo" na plecach dopełnia sprośności tej koszulki która zdecydowanie powinna spłonąć na stosie, a jeszcze lepiej: nigdy nie powstać. Ale powstała. I on się w niej pokazał. Przed własną matką. Domiar złego dopełniał hit tej dekady: dżinsy pofarbowane na czarno. Gdzie się podział ten elegancki młody człowiek? Gdzie się podziały spodnie zaprasowane w kancik, lakierki i krawacik równiutko zawiązany i spoczywający na śnieżnobiałej koszuli? Nie ma. Za to były podkrążone oczy, bezbrzeżny smuteg i chęć sprawdzenia jak szybko można znaleźć się na ziemi z Wieży Astronomicznej nie używając przy tym schodów, a jedynie samej grawitacji. Dlaczego? Otóż Blake Blackwood, istota która dla niego była naprawdę zjawiskowa, okazała się być taka jak wszystkie inne w najgorszym tego słowa znaczeniu. Był zdradzony. Jakby ktoś wbił mu nie drzazgę, a pieprzony kołek w serce przebijając z wielkim hukiem balon pod hasłem "ego". Cała bezczelność zniknęła. Poczucie humoru schowało się i nie chciało wrócić. Nawet kłamstwa nie przychodziły z należytą łatwością. Nie chciał jeść, nie chciał spać, nie chciał się pokazywać nigdzie poza swoim łóżkiem. Wyjście na boisko było wyzwaniem któremu nawet nie próbował sprostać. Został sam, tuląc do siebie swoją miotłę, którą odzyskał dokładnie dziesięć minut po tym jak sprawy z ciemnowłosą Puchonką zostały zakończone. Ten kto mówił o lojalności przedstawicielek domu Borsuka wierutnie kłamał i powinien za to pójść na stos. Zdecydowanie. Za to Sebastian okazał się być człowiekiem słownym. Oddał miotłę, dał swoje sebastianowe błogosławieństwo na dalsze sukcesy sportowe i pozwolił zabrać w bonusie karafkę ze zwykłą ognistą. Czymże jednak jest jedna karafka, kiedy człowiek czuje jakby mógł opróżnić całą beczkę? Kropla w morzu potrzeb. Kiedy więc poczuł się wystarczająco na siłach by podnieść się z łóżka, ubrał się w to co leżało na wierzchu kufra i ruszył w kierunku gabinetu swojej matki. Matka zawsze wie co zrobić. Wie jak trzeba się ubrać, wie jakie marihuanen powąchać żeby dalej było dobrze i wie, że jedzenie jest w życiu najważniejsze. Mamusia jest kochana. Dlatego szanując jej prywatność, w przeciwieństwie do prywatności Machiavelliego, zapukał trzykrotnie, a kiedy dostał werbalne pozwolenie na przekroczenie królestwa Xandrii Romulus natychmiast z niego skorzystał. - Mamo, chcę umrzeć - oznajmił na wejściu i głęboko zaciągnął się powietrzem. Ach tak. Słodki zapach marihuany wypełnił jego płuca i od razu poczuł się lżejszy. Dlatego nieco normalniejszym tonem podszedł do fotela "dla interesantów" i opadł na niego smętnie niczym klasyczna kupka nieszczęścia.
Gość
Temat: Re: Help! I need you, mom. Nie 27 Gru 2015, 13:09
Dzisiejszy dzień zapowiadał się całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że kobieta, chcąc zrobić jajecznicę na wolnym ogniu spaliła doszczętnie jajko oraz tę dziwną metalową patelnię, która w ogóle nie chciała współpracować. Xandria odgarnęła przedramieniem włosy z twarzy i westchnęła ciężko, pokazując przy tym swoją dezaprobatę. A tak bardzo chciała zrobić pożywny obiad dla swojego dziecka, które zapowiedziało, że niedługo do niej przyjdzie. Przez chwilę zastanowiła się nad pewną rzeczą, po czym spojrzała na swojego skrzata domowego, który kręcił się w kącie jej gabinetu i starał się zetrzeć te wszystkie kurze z szafek i biały proszek rozsypany po prawie całej podłodze. - Z łaski swojej, przynieś tutaj porządne jedzenie z kuchni, migiem - rozkazała wiedźma, z charakterystycznym klaśnięciem. Chwilę później jej stolik do herbaty zwiększył swoje rozmiary, a następnie został starannie udekorowany wszelkiego rodzaju jedzeniem. To lubiła, a w oczekiwaniu na syna mogła trochę uzupełnić brakujące płyny w postaci czerwonego, wytrawnego wina sprzed stu dwudziestu lat. Obowiązkowo odpaliła także skręta, zaciągając się narkotycznym dymem kwiatu konopi indyjskiej. Wystarczyło teraz poczekać na gościa, który miał się zjawić za… trzy… dwie… - Wejdź - powiedziała, gdy usłyszała pukanie do drzwi, a gdy w wejściu ujrzała rozmemłanego młodego Romulusa, od razu zrozumiała, że coś jest nie tak. Nie była jednak matką, która świeciła przykładem i wcale nie zareagowała tak, jak powinna kochająca kobieta. A przecież każdy dobrze wiedział, że wiedźma za swoich dwóch synów oddałaby życie, gdyby nie było innego wyjścia. Fakt, że zawsze jakieś wyjście inne niż śmierć było, to świadczyło tylko to, że w tej chwili kobieta siedziała wygodnie na krześle przy stole pełnym wykwintnych dań, rozkoszując się narkotykiem. Machnęła różdżką, a Enzo został magicznie wciągnięty w głąb pokoju, a drzwi zamknęły się z trzaskiem. Posadziła go na siedzeniu, tuż naprzeciwko siebie i posłała mu szeroki, rozczulający uśmiech. - Wyglądasz koszmarnie, synku, ale najpierw zjedz obiad, a później porozmawiamy o umieraniu - powiedziała, po czym po raz kolejny użyła czaru, dzięki któremu sztućce użyły, a następnie uniosły się w powietrzu i jak gdyby nigdy nic, łyżka pełna zupy wsunęła się do ust Włocha. Xandria przechyliła głowę lekko w bok uśmiechnęła się promiennie do swojego syna, w duchu chwaląc go za to, że był taki przystojny i niemalże idealny w każdym calu. Sama chwyciła za swój zestaw sztućców i zaczęła jeść, nie odrywając spojrzenia od chłopaka. Jeśli coś mu leżało na żołądku, a ewidentnie tak było, to mogło poczekać. - Jeśli nie będziesz chciał ziemniaków, to je zostaw, ale mięso zjedz całe - zakomenderowała, chwytając za serwetkę i delikatnie oczyszczając kącik ust Enzo. Jedzenie zmarnować się nie mogło, a co dopiero je wyrzucać!
Enzo Romulus
Temat: Re: Help! I need you, mom. Wto 29 Gru 2015, 02:38
Niewidzialna siła niczym wciągnęła go do środka i posadziła na krześle jak szmacianą lalkę. Słodki zapach palonej konopi indyjskiej wypełnił nozdrza Włocha któremu ten zapach wypełnił całe dzieciństwo. Tak, jak był mały to wpadł nawet do kociołka, dlatego jest teraz tak optymistycznie nastawiony do świata i ludzi. Pod warunkiem, że go nie wyruchają. Jak Blake. A raczej... to ona była wyruchana, ale przez ten czyn to on czuł ból dupy. Znaczy... wiadomo. W każdym razie to prawdopodobnie nadmiar narkotyków w otoczeniu nieletniego Lorenzo sprawił, że teraz Krukon był jaki był. I nie zamierzał się zmieniać. Niby dlaczego miałby się zmieniać? Był lubiany, zyskał już swego rodzaju popularność i miał dziewczynę... o to to to! Miał. Już nie ma. Miał. Cholera jasna. Wydął z niezadowoleniem wargi jak niezadowolony pięciolatek i założył niedbale nogę na nogę rozwalając się w fotelu jeszcze bardziej. W zasadzie on się nie rozwalał. Był tego dnia taką ciapą, że praktycznie się rozlewał na siedzisku, jakby jego kości nie miały racji bytu w tym świecie. Matka za to była w wybornym nastroju. Widząc blancika między jej długimi palcami nie miał się czemu dziwić. Stały tekst o jedzeniu sprawił, że wzniósł oczy błagalnie ku niebu. Naprawdę? On tu na poważnie, kwestie egzystencjalne wyciąga przy stole, a ona pasie go jak gęś. Dosłownie. Kiedy otwierał usta by zaprotestować przeciwko takiemu stanowi rzeczy jego buzia wypełniła się łyżką. Przełknął zupę i historia się powtórzyła. Raz po raz dopóki miseczka nie została pusta. - Dobrze, mamo, ale już sam umiem obsłużyć sztućce, wiesz? Jestem pełnoletni - przypomniał delikatnie przywołując na twarz pełen rozbawienia uśmiech. O dziwo jego mimika nie spłatała mu psikusa, ale w sumie to jednak nie ma się co dziwić, bo gabinet pani Romulus równie dobrze mógłby mieć na drzwiach tabliczkę HASZ KOMORA. A w hasz komorze nie ma miejsca na troski i zmartwienia. Jest za to miejsce na schabowego, ziemniaczki i surówkę. Zjadł wszystko już przy użyciu własnych rąk i sięgnął po wypełniony winem kielich. Zanim wypił to powąchał i pobełtał trochę, jak na prawdziwego znawcę trunków przystało. Upił ostrożnie łyk, zaraz potem drugi i odstawił puchar na stół. - Potrzebuję ziółek na zszargane nerwy. Muszę odnaleźć w sobie dawny spokój ducha wyniesiony z domu. Albo umrę. Wolę jednak umrzeć. To mniej problematyczne - wyjęczał krzyżując ręce na piersiach i już w pełni rozkładając się na fotelu w pozie godnej mieszkańców Olimpu.