Temat: trudne sprawy, Hogsmeade edition Sob 05 Gru 2015, 16:47
Opis wspomnienia
Gdy brat Twojej najlepszej przyjaciółki śmie ją krytykować, powinnaś stanąć po jej stronie i bronić jej do utraty tchu. Ale Claire ani myślała aż tak się poświęcać. Gdy tylko dotarły do niej plotki o zdradzie Blake, pozwoliła sobie... Cóż, dobre serduszko kazało jej nie drążyć tematu. Przynajmniej na chwilę. Aż do spotkania z Cyprysem.
Osoby: Claire Annesley, Cyphrus Blackwood
Czas: tuż po nieszczęsnym spotkaniu Blake i Cyphrusa
Miejsce: Hogsmeade
Sobotnie wyjście do Hogsmeade zawsze było czymś, czego Claire wyglądała z niecierpliwością. Dożywotnie pozwolenie od rodziców sprawiało, że każdy weekend jawił się Annesley'ównie jako przygoda, pomimo, że z faktycznie ekscytującymi wyjściami niewiele miało to wszystko wspólnego. Irlandce jednak do szczęścia nie było potrzeba wiele - wystarczył kubek gorącej herbaty, wciągająca książka i, zależnie od dnia, także odrobina towarzystwa. Wszystko to zaś mogla w Hogsmeade znaleźć, w związku z czym już od pierwszego roku w szkole była największą fanką sobotnich wycieczek. Teraz nie było inaczej - roześmiana od ucha do ucha w towarzystwie Glorii puściła się w szybki rajd po miasteczku, by rozstać się dopiero pod drzwiami księgarni. Claire doskonale wiedziała, że spędzi tam konkretny kawałek czasu i nie miała serca zmuszać przyjaciółki do dotrzymywania jej towarzystwa. Wycałowała więc tylko słodko oba policzki panny O'Loughlin i już w kolejnej chwili przepadła w labiryncie regałów po szczyt wypchanych książkami. Oczywiście, środowisko księgarniane ma to do siebie, że łatwo się tam myśli - i Annesley też przeszła szybko od przemyśleń zakupowych do tych głębszych, towarzyskich. Nie dało się ukryć, że plotki w szkole rozchodziły się w tempie błyskawicy, Claire zdążyła się już więc dowiedzieć o zdradzie Blake. To, jasna sprawa, powinno pociągnąć za sobą jakieś konsekwencje - przyjacielską reprymendę? a może pełnokrwistą awanturę? W końcu Klara była tą, która wszystkie swoje siły włożyła w przekonanie Blake, że Enzo jest świetnym facetem, że nie powinna go odtrącać, że... No, właśnie. A teraz okazało się, że to wszystko było po nic, bo Blackwood wystarczyła jedna chwila, by podobne rady i przekonania rzucić w kąt razem ze zdartymi z siebie ciuchami. Tak, Claire zdecydowanie powinna to skomentować, nie zrobiła tego jednak - jeszcze nie. Miała zbyt dobre serce, by od tak wyrwać się z pretensjami, których nie ubrała jeszcze w żadne konkretne słowa. Włócząc się więc między księgarnianymi półkami i zdejmując z nich kolejne tomiszcza, na które przepuścić miała kieszonkowe, miała pełną świadomość, że poważna rozmowa z przyjaciółką jeszcze ją czeka. Że może w ogóle powinny wziąć ją z Glorią w krzyżowy ogień, by przemówić jej do rozsądku? Sklep opuściła podobnie zamyślona, tylko dodatkowo obładowana torbą pełną książek. I właśnie w takim stanie, postępując jeszcze kilka kroków główną ulicą, po drugiej jej stronie zauważyła Cyphrusa. Nie trzeba było być bystrzakiem - chociaż Klara, oczywiście, bystra było wystarczająco - by odczytać z jego twarzy kilka znaczących rzeczy. Na przykład to, że cokolwiek wydarzyło się w Trzech Miotłach, które właśnie opuścił, nie mogło to być nic miłego. Jeśli mogła sobie pozwolić na domysły, Annesley stwierdziłaby, że na licu znanego jej chłopaka z pewnością widzi niesmak i bardziej klasyczną złość. Stwierdzenie, że na pewno ma to związek z Blake, byłoby nadinterpretacją, ale biorąc pod uwagę świeżość ostatnich wydarzeń trudno było podobną myśl zupełnie odrzucić. Niezależnie jednak od tego, co stałoby za nieciekawym nastrojem Cyprysa, Claire nie byłaby sobą, gdyby nie chciała się dowiedzieć - i pomóc. Przede wszystkim pomóc. - Cyprys! - zawołała więc, jednocześnie zmieniając kurs i zwinnie przeciskając się między tłumem wędrujących po ulicy uczniów. - Cyprys, zaczekaj!
Wypadł z popularnego baru kompletnie nabuzowany, zrywając po drodze przywieszone czaszki, które nie omieszkały się skomentować tego typowymi dla siebie dosadnymi komentarzami, z przemieszanymi gdzieniegdzie wulgaryzmami. Jako że był stałym bywalcem lokalu dla nastolatków przyzwyczaił się do ich paplaniny, a piskliwy jazgot puszczał mimo uszu, cokolwiek nie zawierałby w swojej treści. Gdyby nie zerkająca co chwilę zza lady Madame Rosmerta pewnie zabrałby jedną i dla wyładowania negatywnych uczuć pokopałby ją dłuższy kawałek po chodniku. Skończyłaby z paroma wybitymi zębami i guzami, ale o niebo milsza i bardziej kulturalna. Tak to musiał zadowolić się zwykłym kopaniem okolicznych zasp śniegu, ku niezadowoleniu powozów konnych i ich woźnicom. Zachował również odrobinę ogłady i nie zaczął wybijać szyb pobliskich sklepów w biały dzień, acz owy pomysł przemknął mu przez myśl. Nie zrealizował go jednak przez przeświadczenie o rychłej rozprawie spowodowanej niszczeniem mienia, stratami moralnymi. Już posiadał wystarczająco dużo problemów, a wizyta w sądzie nie była mu zbytnio na rękę. Nie mogąc się wyżyć, szybkim krokiem pokonywał ulice magicznej wioski, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Co jakiś czas wpadł na krzątających się kolędników lub sprzedawców ze straganami bogatymi w słodycze, nie siląc się na przeprosiny. Chciał cieszyć się świętami, kupić kociołkowe pieguski, kanarkowe kremówki, zaśpiewać z przebierańcami, ale nie mógł. Wizja spędzenia wigilii w towarzystwie siostry ciążyła nad nim jak widmo. Mroczne natrętne widmo zasłaniające inne czynności. Że też musiała mu się trafić Blake bez ani krzty polotu, czy sumienia, zamiast mądrej i porządnej dziewczyny. Wymagał aż tak wiele? Przechodził akurat koło biblioteki, kiedy usłyszał za sobą znajomy harmonijny głos. Zahamował, omal nie poślizgnąwszy się na lodzie i z politowaniem obejrzał się za siebie. Jak na złość nadział się na jedną z najlepszych przyjaciółek brązowookiej, o jakiej starał się nie myśleć, ale los jak widać skutecznie mu to utrudniał. Podrapał się po głowie w konsternacji. Nieetycznym byłoby zignorowanie brunetki, toteż dokładnie prześwidrował okolicę, co by nie napatoczyć się ponownie na GGH, wziął znajomą pod rękę i nie zważając na jej ciężkie zakupy żwawym krokiem skierował się do niewielkiego parku na obrzeżach Hogsmeade. Alejki i szemrzący strumień sprzyjał spokojnej rozmowie, na osobności. Posadził znajomą na oszronionej ławce, samemu kładąc się w usypisku tuż obok tudzież nacierając twarz puchem, aby nieco się orzeźwić i zmyć złe reminiscencje, jakie i tak będą musieli wyjaśnić. - Dopiero teraz dowiaduje się o tym, że moja siostrzyczka przyprawiła rogi swojemu chłopakowi z Ravenclawu. A ja głupi zastanawiałem się, czemu inni podśmiewują się ze mnie na przerwach. – wyznał nie przejmując się, że każde słowo z ich konwersacji Eklerka może wyjawić jej podmiotowi. - Nie byłaś w stanie mnie wcześniej oświecić? – zapytał z żalem, wzrok utkwiwszy gdzieś w martwym punkcie.
Została porwana, inaczej nie dało się tego nazwać. Ona tu tylko kulturalnie woła, zagaja życzliwie, bo może Cyprysowi przydałaby się życzliwa duszyczka w pobliżu - ale naprawdę nie trzeba było być aż tak stanowczym! Wzięta pod rękę już nawet nie miała się co opierać i protestować, że przecież nie powinna oddalać się od głównej ulicy, bo umówiła się z Glorią, bo nie dokończyła zakupów, bo... Nie, takie protesty nie tylko by się nie sprawdziły, ale wręcz - przy obecnym oblodzeniu podłoża i książkowym obciążeniu panny Annesley - na pewno poskutkowałoby finezyjnym orłem wywiniętym na środku traktu. Irlandce nie pozostało więc nic innego, jak posłusznie podreptać za milczącym posępnie - złowrogo? - chłopakiem, by dopiero w parku dowiedzieć się, dlaczego tak a nie inaczej. Aha, czyli jednak Blake. Wzdychając ciężko klapnęła tyłkiem na zimną ławkę, wypchaną torbę odłożyła obok siebie i spojrzała na Blackwooda jak na... Na... W sumie nie wiedziała, jak na kogo. Na pewno nie przyjaciela, bo aż tak blisko nie byli. Tak naprawdę zamieniali ze sobą więcej niż tylko kilka słów właśnie ze względu na Blake - będąc jej przyjaciółką Claire nie mogła nie znać się z jej bratem bliżej. Przynajmniej dotychczas. Bo w tym momencie równie dobrze mógł kopnąć ją w tyłek i stwierdzić, że nie ma już powodu się z nią zadawać. Rozmowa z siostrą najwyraźniej nie poszła Cyphrusowi najlepiej i to w zasadzie mogło wystarczyć. Chociaż, wiadoma sprawa, Annesley liczyła, że tak nie będzie. - Jakbym mogła to bym to zrobiła - odpowiedziała więc tymczasem wprost, absolutnie szczerze, choć rzeczywiście zaczęła mieć ostrożne wątpliwości. Bo chyba jednak mogła. Zobowiązania wobec Blejk to jedno, ale znając ją tak dobrze mogła przewidzieć, że panna Blackwood sama nie załatwi tego najlepiej. A Klara, jak na dobrą wróżkę przystało, może mogła to jakoś załatwić, zapobiec zakończonej ewidentną porażką dyskusji. Może mogła, może nie. Odrobina wyrzutów sumienia rozgościła się w puchońskim sercu. - Cyprys, to po prostu... To sprawa Blake była. Jest. Przyjaźnię się z nią, ciebie też znam i lubię, ale to nie daje mi prawa wcinania się między was. Szczególnie, że dowiedziałam się o tym... No, na pewno nie od niej. Po prostu z korytarza. - Uniosła znacząco brwi. Tak, to zignorowanie przez przyjaciółkę chyba ją trochę ubodło. No bo skoro się przyjaźniły to Blake mogła jej powiedzieć, tak? Ale nie powiedziała, co tym bardziej skomplikowało sprawę. - Wyjaśniła ci to chociaż jakoś? - zapytała po chwili z wahaniem, bo skoro przynajmniej jedno z nich miało już tę poważną rozmowę za sobą, to może uda jej się dowiedzieć czegoś więcej? W międzyczasie wychyliła się jeszcze nieco i pociągnęła Cyphrusa za kurtkę, niemo sugerując mu, żeby jednak podniósł się i usiadł na ławce jak człowiek. Bo kto się nim zajmie jak się przeziębi?
Fizycznie nie możliwym byłoby podniesienie jedną ręką takiego kolosa jak Cyprys, przez taką kruszynę jak Claire. Co najwyżej mogła go jedynie odrobinę przesunąć na ośnieżonej hałdzie, pozostawiając hebanową cienką kurtkę w nieładzie. Gdy zabrakło mu pod ręką całunu zimy do otarcia policzków, które zdążyły się już wyjątkowo zaróżowić, z własnej woli usiadł na ławce, zachowując jednak metrowy dystans od rozmówczyni. Założył ręce na piersi, nogę na nogę i zaczął rytmicznie nią majtać w powietrzu udając, że w cale nie jest mu zimno. Warto było, przynajmniej w połowie zniwelował narastający gniew. Zachoruje prędzej czy później. Pamiętał, jak w domu matkę nie było stać na leki i sam musiał wyrabiać sobie specyfiki. Grzebał po szafkach w poszukiwaniu miodu, buszował po strychu by znaleźć ususzone popularne zioła, z jakimi kiedyś go obeznano i wyjawiono wszystkie właściwości. Co prawda kuracja trwała zawsze więcej niż jeden tydzień, ale z każdej choroby wychodził bez szwanku, nie musząc tuczyć się aptecznymi lekami. W Hogwarcie od razu wylądowałby w szydle szpitalnym bądź u św. Munga, leżąc plackiem na metalowej leżance i pochłaniając najróżniejsze ciecze, które absolutnie nie miały nic wspólnego z sokiem z dyni. - Co ona tam powiedziała? – spytał retorycznie samego siebie, próbując przypomnieć sobie wypowiedź młodszej siostry i nie przeinaczyć myśli przewodniej. W końcu nie chciał, aby wyniknęły jakieś nieporozumienia względem jego nieostrożności. - Wspomniała coś o chwilowym zaćmieniu umysłu. Mówiła też, że nie chce usprawiedliwiać się w żaden sposób, bo to nie ma sensu. Zrobiła to, co zrobiła i szczerze tego żałuje. Nie szuka także u nikogo pocieszenia. – wrócił ponownie do nieprzyjemnej sytuacji sprzed godziny, cytując słowo w słowo to, co powiedziała Blake. Niczego nie zmyślił, nie nagiął faktów. Chciał, żeby Irlandka poznała szczerą prawdę i zobaczyła, jaka naprawdę jest – lub była – jej przyjaciółka. - Możesz, ba! Wręcz powinnaś się wcinać! Koniec końcem słyszałem, że jesteście ze sobą bardzo zżyte. Jeżeli ja dzisiaj nie przemówiłem jej do rozsądku, to może ty dasz radę razem z Glorią. – potwierdził wcześniejsze zamierzenia, ukazując je w nieco wyraźniejszym świetle. Wątpił, by Blackwood wzięła sobie do serca jego obelgi, skoro mimo rodzinnych więzi nie przepadali za sobą. Dyskusja z obiema najlepszymi koleżankami powinna przynieść zamierzone efekty. - Już mniejsza o nią. Widzę, że ty również jesteś nie w sosie. – stwierdził, bacznie przyglądając się znajomej. Na co dzień pogodna i roześmiana Annesley, teraz idąc w ślady zielonookiego siedziała całkiem zasępiona i zaaferowana.
Słuchając relacji Cyphrusa mogła co najwyżej zacisnąć usta w wąską linię. Zaćmienie umysłu, świetnie. Szczerze mówiąc liczyła na to, że Blake okaże się mądrzejsza od 3/4 społeczeństwa, najwyraźniej jednak powyższy argument był teraz bardzo w modzie. Zaćmiło mi to, zaćmiło mi tamto - jakby to rzeczywiście mogło usprawiedliwić każdą głupotę i nieodpowiedzialność. A nie mogło, na Merlina! Dlaczego ludziom tak trudno to pojąć! W obecnej sytuacji Claire czuła się więc bardzo źle, bo naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić w związku z taką postawą Blackwood. Chyba tylko porządnie ją opieprzyć, no bo co? Nawet tak dobroduszne stworzenie, jak szesnastoletnia Annesley nie potrafiła znaleźć dla przyjaciółki usprawiedliwienia. A może szczególnie ona nie mogła? Była przecież beznadziejną romantyczką, która przepadła w marzeniach o miłości aż po grób, gromach z jasnego nieba i lojalności wobec wybranka. Była tym typem człowieka, który nie wyobraża sobie, że można tak zranić kogoś bliskiego, że można tak po prostu zapomnieć o uczuciach drugiej osoby. Tak, to był ten moment, gdy przy całej swojej tolerancyjności nie potrafiła pojąć zachowania przyjaciółki. Kiedyś musiało do tego dojść, prawda? Ostatecznie westchnęła więc ciężko i pokręciła głową z rezygnacją. - Porozmawiamy z nią - zgodziła się, bo po prostu nie miała innego wyjścia. Ktoś musiał uzmysłowić Blake pełnię konsekwencji jej uczynku, nie tylko to, co było najbardziej oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka. - Mam tylko nadzieję, że to naprawdę w czymś pomoże. - Mimowolnie skrzywiła się lekko. Biedny Enzo. Jak mogła mu nie współczuć? Cóż, najwyraźniej mogła, wystarczyło tylko odbić piłeczkę i przypomnieć jej o własnych problemach. Wiecie, Claire ogólnie radziła sobie nie najgorzej. Tak, od feralnego dnia, w którym Gallagherowie po prostu znikli ze szkoły zrobiła się mniej sympatyczna - szczególnie wobec nowych, dotąd nieznanych uczniów - mniej pomocna i mniej otwarta, z pewnością też uśmiechała się znacznie rzadziej, niż było to dla niej typowe - ale jakoś żyła. Nie szlochała po kątach, nadal potrafiła się cieszyć wypadami do Hogsmeade i śmiać razem z Glorią, było więc dobrze. Dopóki ktoś jej nie przypomniał o tym, jak w rzeczywistości jest jej źle. Nie miała Cyprysowi za złe jego ostatnich słów, bo i skąd miał wiedzieć? O zniknięciu Gallagherów już się plotkowało, to prawda, ale Claire nigdy nie była z Blackwoodem na tyle blisko, by zwierzać mu się z własnych zauroczeń czy tęsknot. Znali się, rozmawiali i uczyli razem, ale nie byli dla siebie nikim więcej niż po prostu bliskimi znajomymi. Nie, zdecydowanie nie mogła więc mieć do niego pretensji, a skoro tak - to wypadało odpowiedzieć i znieść nagłe kłucie w sercu, które odzywało się za każdym razem przy poruszeniu tego drażliwego tematu. - Nie jestem - przyznała więc z ociąganiem, unikając jednocześnie spoglądania na Cyprysa. Rozparłszy się wygodniej na ławce zajęła się nagle bardzo ważnym układaniem w odpowiedniej konfiguracji uchwytów pełnej książek torby, nie wiedząc, jak miałaby wyjaśnić wszystko, co się stało, nie mówiąc przy tym za dużo i nie drażniąc wszystkich posiadanych ran. Podwójnie oszukana naprawdę miała problem z wytłumaczeniem swojego stanu komuś, kto tak naprawdę niewiele o jej perypetiach wiedział. - Po prostu bardzo się na kimś zawiodłam, ale... Ale to nie jest ważne. Tak się zdarza. - Wzruszyła lekko ramionami wiedząc, że jej słowa były znacznie uboższe w przekonanie niż by chciała. Bo Claire nie wierzyła przecież w to, co mówiła. Wszystko, co czuła, było ważne. Wszystko, co przywoływało na jej policzki rumieńce złości, w serce lód a w sarnie oczy wyraz wyraźnego bólu - wszystko to było cholernie istotne. Co nie znaczyło, że od razu chce o tym rozmawiać, że zamierza tak po prostu się otworzyć. Prawda była taka, że Claire zwierzeń obawiała się teraz bardziej niż czegokolwiek innego i jeśli mogła, to zamierzała ich uniknąć. Nic więc dziwnego, że z prędkością światła chwyciła się tematu ratunkowego, pierwszego dostępnego - czyli po prostu obecnej aparycji Cyphrusa. Chłopak wręcz prosił się o zapalenie płuc i nawet mniej sympatyczna niż zazwyczaj Annesley nie mogła przejść wobec tego obojętnie. - Na Merlina, Blackwood, podobno jesteś dużym chłopcem, mógłbyś o siebie zadbać - burknęła, bez wahania sięgając ku chłopakowi, zapinając mu kurtkę tam, gdzie była rozpięta, poprawiając szalik i stawiając kołnierz. Podobne proste czynności, których wykonanie zazwyczaj wiązało się dla niej z ogromnym zawstydzeniem - przynajmniej dopóty osobnik, którego tak po macoszemu traktowała, nie był jej naprawdę bliskim przyjacielem - teraz stały się ucieczką od niewygodnego tematu, taką samą jak przed momentem poprawianie uchwytów torby z księgarni.