Rodzinna legenda głosi, że w 1771 roku, praprapra(mogłabym tak jeszcze długo)dziadek panienki Blackwood, niejaki Angus Shepard, używając swoich nadzwyczajnych zdolności przemienił się w swojego największego konkurenta i stojąc na środku placu przed pałacem Westminsterskim najzwyczajniej w świecie odpiął szelki, po czym opuścił spodnie do kostek. Oczom wszystkich przechodniów ukazał się całkiem zaskakujący widok bladych i pomarszczonych pośladków, a sam Angus szczerzył się do mugoli w najlepsze aż do chwili, w której nie dostał w pierś niezbyt świeżym jajkiem od któregoś z nich. Gdy to się stało, podciągnął spodnie, po czym niezmiernie z siebie zadowolony po prostu zniknął w gąszczu ulic, mając nadzieję przeczytać o całym zajściu w kolejnym Proroku.
Historia dość nieprawdopodobna i będąca z rodzaju tych śmieszniejszych, aczkolwiek to jeszcze nie jest jej koniec. Sprawa bowiem dość szybko się wydała. Kiedy Angus Shepard zapominając się zupełnie wparował na Pokątną, już na samym jej początku wpadł na mężczyznę, w którego się przemienił. Pradziadek Blake w tamtym czasie zajmował się produkcją kapeluszy, a ów mężczyzna jak na złość otworzył dokładnie taki sam zakład – uwierzycie? - naprzeciwko sklepu pana Sheparda. Angus przez nieuwagę zapomniał powrócić do swojego normalnego wyglądu przez co cały magiczny świat w mgnieniu oka dowiedział się, że to jednak jego widziano niespełna godzinę wcześniej, gdy świecił w najlepsze gołym tyłkiem w centrum zachodniego Londynu. Wszystko, zgodnie z życzeniem starszego czarodzieja opisano w dzienniku, co tak naprawdę sprawiło, że od tamtej pory jego zakład stał się niezwykle popularny, a pradziadek Blake przez swój wyczyn tylko rozreklamował produkowane przez siebie kapelusze. Zapełnił swoją skrytkę w Banku Gringotta i po latach opowiadał tę historię wnukom, bujając się na fotelu z czarodziejską fajką w ustach.
Panna Blackwood usłyszała ją przypadkiem podczas wigilii Bożego Narodzenia, kiedy miała jakieś siedem lat. Siedem długich lat nie wiedziała, że można zmienić się w kogoś innego i choć matka potem wyjaśniła jej, że opowieść była zmyślona, to Blake każdego wieczoru stawała przed lustrem i zaciskając oczy wyobrażała sobie, że ma różowe włosy. Robiła tak kilka naprawdę długich miesięcy, mając nadzieję, że kiedyś się jej w końcu uda, ale za każdym razem, gdy otwierała swoje nieszczęsne oczęta i nie dostrzegała w swoim wyglądzie żadnej zmiany, coraz poważniej myślała o tym, że to bez sensu. Skończywszy osiem lat stwierdziła, że jest już za duża na głupoty i zaprzestała tych praktyk, a o historii zasłyszanej w święta postarała się zapomnieć.
I tak się stało. Zapomniała i nie stawała już przed lustrem, by próbować odkryć w sobie tę metamorfomagiczną cząstkę odziedziczoną po nieznanym przodku, a czas upływał jej już spokojnie i bez żadnych ekscesów.
Gdy sowa przyniosła list, zaadresowany zielonym atramentem nie posiadała się z radości. Spała z tym listem pod poduszką, recytując po kolei wszystko, co będzie jej potrzebne w Hogwarcie, po czym sprawdzała czy aby na pewno wszystko zapamiętała i zaczynała recytować od początku. Nie mogła się doczekać rozpoczęcia roku, wykreślając kolejne dni na swoim ściennym kalendarzu.
W noc trzydziestego pierwszego października Blake była zbyt rozentuzjazmowana by zasnąć. Jej głowę przepełniało milion różnych myśli, dotyczących czekającego ją nowego zupełnie życia a tych myśli nie był w stanie zagłuszyć nawet potężnie dudniący o szyby deszcz. A padało epicko! Ulewa sprawiła, że ulice miasteczka Hogsmeade spływały wodą sięgającą ludziom do kostek. To był pierwszy tak mocny deszcz w o tej porze roku, a zapowiadał się przemienić w taki konkretnie kilkudniowy, jakich wcale niemało w Szkocji. Twarz Blake oświetlał tylko blask księżyca. Gdy odgarnęła kołdrę i wstała, pokazywał jej drogę do łazienki. Dziewczyna otworzyła drzwi i zapaliła światło, a gdy stanęła przed umywalką by nalać sobie wody oniemiała.
To niemożliwe – pomyślała wtedy i zamknęła oczy chcąc się przekonać, że jeśli je na powrót otworzy, ujrzy to samo co przed sekundą. Bała się tego. Zaciskała oczy zupełnie jak wtedy, gdy trzy lata temu usilnie próbowała zmienić kolor swoich włosów. Gdy unosiła powoli drżące powieki starała się nie patrzeć w lustro, ale jej ciekawość, stety, czy niestety, była zbyt wielka. Blake zasłoniła usta dłonią, by zdusić pisk radości i wpatrywała się w swoje odbicie urzeczona. Jej włosy mianowicie miały barwę cukierkowego różu i nie chciały w żaden sposób być inne. Panna Blackwood chwyciła niewielkie lusterko swojej matki i pognała z nim do swojego pokoju, nie mogąc przestać co chwilę zerkać w jego stronę i podziwiać swoich całkiem nowych, pięknych kosmyków. Miała zamiar z samego rana pobiec do sypialni matki i pochwalić się jej swoim odkryciem, mając nadzieję, że ta dzięki temu przestanie traktować jej jak zło konieczne. W końcu, szczęśliwa jak nigdy dotąd, zasnęła.
Gdy obudziła się rano, po różowych włosach nie było nawet śladu. Zdruzgotana dziewczyna przepłakała kilka godzin – płakała jedząc śniadanie, płakała jedząc obiad, płakała nawet w drodze do Hogwartu, w którym to wieczorem, miała zjeść powitalną kolację. Choć próbowała, w żaden sposób nie udało jej się przywrócić tego, co zobaczyła w nocy, a jedynym dowodem na to, że to nie był zwykły sen było małe lusterko, leżące na nocnym stoliku przy łóżku przyszłej puchonki, za którego wzięcie, nieźle jej się oberwało. Przestała o tym myśleć dopiero gdy usiadła na stołku, a profesor McGonagall nałożyła na jej głowę Tiarę Przydziału. Tiara wykrzyknęła radosne Hufflepuff! i Blake z bijącym sercem popędziła w stronę stołów swojego nowego domu.
- Masz bardzo śmieszne brwi – usłyszała, gdy już rozsiadła się wygodnie, obiegając wzrokiem wszystkie twarze siedzące nieopodal. Odwróciła się do dziewczyny siadającej właśnie po jej prawej stronie i zrobiła głupią minę, nie mając pojęcia o co jej może chodzić. Przecież nigdy nie miała swoim brwiom nic do zarzucenia. Zresztą, jakby się głębiej zastanowić, nie zwracała na nie uwagi, gdyż były tak zwyczajnie zwyczajne, że nie rzucały się w oczy za bardzo, schowane za niesforną grzywką jedenastolatki. Panna Blackwood przyklepała ją więc tylko w odpowiedzi wzruszając ramionami i zajęła się pochłanianiem całej góry udek kurczęcych piętrzących się przed nią.
Dopiero wieczorem, gdy dotarła do swojego dormitorium odkryła, że jej brwi faktycznie odbiegają od przyjętych norm, stając się najbardziej krzaczastymi brwiami świata, sprawiając, że jej twarz przypominała jej własną, wiecznie nadąsaną sowę Penelopę. Blake uśmiechnęła się na ten widok i poszła spać postanawiając, że gdy tylko będzie miała możliwość, pobiegnie do biblioteki i wypożyczy wszystkie książki, które będą w stanie pomóc jej w opanowaniu genu, o którym zawsze marzyła.
I ćwiczyła. Ćwiczyła namiętnie, w ukryciu, wtajemniczając w całą sprawę jedynie swoją najlepszą przyjaciółkę, Claire Annesley. Często zamykała się w toalecie na pierwszym piętrze i kładąc zdobyte książki na kolanach wczytywała się we wszystko to, co mogło ją przybliżyć do postawionego sobie celu. Chciała umieć wszystko. Chciała w każdej chwili móc przemienić się całkowicie, włączając w to nawet zmianę płci. Chciała zwalczyć swoje kompleksy zmniejszając sobie stopy, zmieniając kształt nosa, na taki kompletnie nie garbaty, a także powiększając sobie również nieznacznie rozmiar stanika. Eksperymentowała także z włosami blond, potem rudymi, kruczoczarnymi, za każdym razem jednak powracając do swojego starego, dobrego brązu. Była dziewczyną, chciała się podobać. Dziękowała losowi za to, że obdarzył ją możliwością udoskonalenia siebie, choć gdy odkryła, że nawet jeśli według swojego mniemania jest ładna, ale mimo wszystko zbyt nieśmiała – nic jej to nie da, lekko zwątpiła. Co jej po tym, że będzie wyglądała jak Miss Hogwartu, skoro nikt jej nie dostrzega? Co jej po tym, że nauczy się wszystkiego, skoro na zawsze pozostanie szarą myszką, zwyczajną puchonką, jakich w świecie wiele? W takim zwątpieniu trwała kilka naprawdę długich miesięcy. Dopiero gdy w czwartej klasie minął jej okres buntu, jej ambicje kompletnie się zmieniły i już nie chciała rozwijać swoich umiejętności tylko dla siebie. Czytała historię, w których metamorfomadzy sprawdzali się jako wspaniali aurorzy, których pomoc okazywała się często niezwykle nieoceniona. Skupiła się na tym. Na liście marzeń umieściła siebie – na początku nieznaną dotąd Blake Blackwood, zwyczajną półkrwi czarownicę, pnącą się potem w hierarchii aurorów coraz wyżej, aż w końcu dojdzie do dnia, w którym ogłoszą ją nowym Ministrem Magii. I nikt już wtedy nie będzie mijał ją z obojętnością wyrysowaną na twarzy. Nikt już nie spyta: kto to?, gdy usłyszy jej nazwisko. Od tamtego postanowienia ćwiczyła jeszcze intensywniej, aż w końcu pewnego pięknego poranka w piątej klasie, udało się jej zmienić całkowicie w Claire, potem w Glorię O'loughlin, a kilka miesięcy później potrafiła już przybrać postać nawet samej Minerwy. Nie potrafiła jednak przekształcić się w chłopaka. Może to jakiś wewnętrzny sprzeciw, a może strach trochę ją przed tym blokował. To ostatnia rzecz, nad jaką musi jeszcze popracować. Jedno jest pewne – wkrótce panna Blackwood może stać się każdym z nas