Jolene Dunbar
| Temat: Jolene Dunbar - animagia Wto 31 Mar 2015, 12:55 | |
| Jolene Dunbar - animagia. Zarejestrowany - żbik (z rodziny kotowatych)
Zaczęło się to 16 września 1971 w piątkowy poranek. Profesor Raymond, osiemdziesięcioletni nauczyciel mugoloznawstwa opowiadał uczniom o mugolach, którzy swą magią zasłynęli w świecie czarodziejów. Ku niezadowoleniu Slytherinu, sam był żywym i namacalnym dowodem tej potęgi. Nie wierzyłam w to, co zobaczyłam. Profesor wyjawił nam, że jest zarejestrowanym animagiem, a jego świętej pamięci rodzice oraz dziesięć pokoleń wstecz nie miało w sobie ani krztyny magii. Rozbawił do łez całą klasę, nawet nadąsanych ślizgonów skacząc po meblach i po ścianach, przetransmutowany w śliczną, słodką małpiatkę. Nie mogłam oderwać od niego oczu, oczarowana jak nigdy dotąd. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek zapragnę posiąść taką magię jaką on.
Dowiedziałam się o tym miesiąc później.
Nie opuściłam ani jednej lekcji mugoloznawstwa, chociaż nie potrzebowałam edukacji w tym zakresie. Z błyszczącymi oczyma wpatrywałam się w staruszka i to ja najgłośniej chichotałam, gdy ku uciesze uczniów transmutował się w słodkie zwierzątko. Podobała mi się jego wolność. Bawił się moimi warkoczykami, a na Dwayne'a wylał piwo kremowe, które ukradkiem próbował wypić. Równolegle odnalazłam w sobie talent do transmutacji. Pod czujnym okiem profesor McGonagall jako jedna z pierwszych zamieniałam drobne przedmioty w większe i na odwrót. Nie miałam z tym problemu, automatycznie równoważyłam siłę machnięcia różdżki, czarowałam jak prawdziwa czarownica, którą chciałam być. Sukcesy w transmutacji były moim małym sekretem, bo choć niektórzy słyszeli, że radziłam sobie z przedmiotem całkiem dobrze, wstydziłam się swojego pragnienia. Wstydziłam się podejść do profesora Raymonda z tak delikatną prośbą, nabierającą siły z każdym minionym dniem. Zebrałam się na odwagę w Wigilię, gdy to spędziłam dzień dłużej w Hogwarcie, bo Dwayne się rozchorował i nie mógł wrócić od razu do domu. Bardzo długo rozmawiałam z nauczycielem, a jeszcze dłużej go przekonywałam, że moje marzenie jest bardzo silne. Od tamtego dnia nasze dyskusje stały się zwyczajem. Profesor podzielił się ze mną swoim doświadczeniem, zachłannie poznawałam jego historię i nie zniechęcałam się trudnością animagii. Między spotkaniami, w chwilach wolniejszych od nauki i psot, grzebałam w bibliotece i czytałam wszystkie książki traktujące o animagii. Wciąż wstydziłam się i byłam nieśmiała, dlatego zachowałam to w tajemnicy. Łatwo odwracałam uwagę mojego przyjaciela od książek, wszak znałam go bardzo dobrze. Zdarzyło się, że nie spałam do późna i czytałam, studiowałam każdą stronę i poznawałam wiele historii sławnych animagów.
Pierwsza próba odbyła się w moim łóżku w dormitorium Hufflepuffu. Chociaż nie odnalazłam żadnej wzmianki o sposobie nauki, a profesor Raymond kwitował to uśmiechem, musiałam samodzielnie odnaleźć drogę ku animagii. Szybko odnalazłam sensowną ku temu drogę - bardzo dobrze znałam pojęcie : joga. Uśmiechałam się do siebie nad niedorzecznością pomysłu, ale to była jedyna opcja, która przychodziła mi do głowy. Nauczona rozluźniać każdy mięsień ciała, zaczęłam ćwiczyć. Siadałam po turecku na boso (tak jak podczas przymusowych zajęć jogi, na które mama w wakacje zapisywała mnie i moją siostrę Lizzie) i przypominałam sobie kolejność rozluźniania mięśni ciała. Począwszy od stóp, skończywszy na barkach. Ćwiczyłam to codziennie. Na początku wieczorem w dormitorium, a później przeniosłam się do pokoju Przychodź-Wychodź, kiedy to któregoś razu podejrzałam Petera Pettigrew'a wchodzącego do znikającego pomieszczenia na siódmym piętrze. Posłałam mu wówczas duży zapas pączków od anonimowej wielbicielki i od tamtej pory korzystałam z pokoju życzeń.
Jak mogłam się spodziewać, profesor Raymond zrozumiał co mi chodzi po głowie i zauważył, że zaczęłam ćwiczyć. Zaprosił mnie do swojego gabinetu na bardzo długą rozmowę. Zadawał mnóstwo pytań, na które musiałam odpowiadać szczerze. Pytał przykładowo jaką mam receptę na naukę. Dowiedziawszy się o jodze, roześmiał się po ojcowsku i wtedy podarował mi kilka cennych rad. Pochwalił mnie, ale nie zaoferował fizycznej pomocy i towarzyszenia podczas spełniania marzenia. Przez następny rok zagrzewał mnie po cichu do walki, sprawdzał jak silne jest moje pragnienie i jak mocno jestem uparta, aby po nie sięgnąć. Rok, ponieważ w następnym odchodził na emeryturę ku mojemu żalowi. Nie robiłam żadnego postępu w sprawie swojej animagii, nie widziałam ich. Profesor mawiał, że idzie mi dobrze, a anielska niecierpliwość jest tutaj niezbędna.
Ćwiczyłam dalej. Dzień w dzień codziennie wieczorem przed kolacją znikałam na godzinę bądź dwie, a Dwayne'owi tłumaczyłam się wymijająco. Łatwo go zamotałam i w końcu przestał pytać co ja robię. Nie chciałam mu mówić, bo uważałam, że wtedy mi się nie uda, gdyby mnie wyśmiał. Nadeszły wakacje, ja nieustannie ćwiczyłam, aż w końcu rozluźnianie wszystkich mięśni ciała przychodziło mi z łatwością. Wchodziłam w stan lekkości i pozbywałam się z ciała stresu. Przez ten czas gorliwie rozmyślałam o animagii, przypominałam sobie pana Raymonda-małpiatkę i z uśmiechem tkwiłam nieruchomo jak buddyjski mnich. Wyobrażałam sobie siebie jako zwierzę, rozważałam jakie by ono było? Kochałam nad życie koty, a więc naturalnie wyobrażałam sobie siebie jako Emanuela, mojego dumnego jak paw kota. Po kolei skupiałam się na kończynach i wyobrażałam sobie je jako krótsze, lżejsze. W myślach i fantazjach w ciele Emka skakałam po meblach, przeciskałam się przez otwory nie do przejścia (przykładowo przez siatkę ogrodzeniową u babci w domu, kiedy to Emek przekradał się do psa sąsiadów, aby mu dokuczać) i uśmiechałam się do siebie. Brak efektów i postępu przez jakiś czas wprawił mnie w przygnębienie. W połowie drugiej klasy prawie się poddałam. Zmusiłam się do ponownego przeczytania pięciu wybranych książek z transmutacji, gdy któregoś razu dostałam list od profesora Raymonda przebywającego na emeryturze na Bahamach. Wsparta na duchu, kontynuowałam ćwiczenia, a nawet udało mi się wybłagać u profesor McGonagall przepustkę na książkę z działu Ksiąg Zakazanych. Napędzona nową energią, wzięłam się do pracy z jeszcze silniejszą pasją. Zaniedbałam przez to parę przedmiotów, jednak z pomocą ukochanych Krukonów wychodziłam na prostą.
Zrobiłam... postęp po dwóch latach od dnia postanowienia sobie za cel opanowania animagii. Postęp ten nie był takim postępem jakim się spodziewałam. Któregoś monotonnego rutynowego razu coś się stało. Podczas maksymalnego rozluźniania ciała odniosłam wrażenie, że spadam. Przewróciłam się wtedy na plecy, i choć było to dziwne, aby spaść z pozycji siedzącej, przeraziłam się. Przypisałam to niepoprawnemu rozluźnieniu ciała i rozkojarzeniu, jednak to się powtarzało raz za razem. Pojawiał się ciepły dreszcz wzdłuż kręgosłupa i zanim docierał do reszty kończyn, ja się albo przewracałam albo podrywałam na równe nogi i chwiałam. Wystraszyłam się i ponownie przeczytałam wszystkie książki o transmutacji jakie miałam. Nikt nie mówił o żadnym "spadaniu". Zero słowa. Odczekałam jeden dzień aż się uspokoję i kontynuowałam ćwiczenia pamiętając rady profesora. Musiałam zaryzykować i pozwolić "spadaniu" zaatakować resztę ciała. Z mocno bijącym sercem dwa razy dłużej czekałam na oczekiwanie rozluźnienie i trzy razy dłużej na ciepły dreszcz. Gdy się pojawił znienacka, wyobraziłam sobie profesora Raymonda jako małpiatkę i Emanuela. Niemal nie straciłam przytomności, gdy moje ręce zaczęły palić się od środka. Nie mogłam przez chwilę oddychać i jeszcze bardziej się wystraszyłam. Miałam tylko dwanaście lat i przez swój upór i siłę woli dotykałam czegoś nieznanego i niebezpiecznego. Napisałam o tym profesorowi i wyjaśnił mi, że to, co się dzieje, może zagrozić mojemu życiu. Wytłumaczył mi, że muszę nad sobą perfekcyjnie panować, jeśli chcę osiągnąć cel. Wtedy napisał też, że jeśli uda mi się przetransmutować chociaż w najmniejszym stopniu, muszę ćwiczyć to jeszcze bardziej niż dotychczas, bowiem gdy człowiek utknie w połowie przemieniony w zwierzę, umiera na miejscu. Bałam się bardzo. Zaprzestałam ćwiczeń na tydzień zanim nie przypomniałam sobie dlaczego chcę posiąść rzadką i trudną umiejętność - aby bić kimś ważniejszym w oczach czystokrwistych czarodziejów. Z duszą na ramieniu ćwiczyłam dalej. Mijał czas, a ja próbowałam panować nad strachem i dziwnym czymś rodzącym się u podstawy kręgosłupa po maksymalnym rozluźnieniu mięśni. Wytrwałam. Uczyłam się, choć kosztowało mnie to trochę łez.
Dopiero pod koniec trzeciej klasy nauczyłam się to kontrolować. Siadałam jak zwykle w Pokoju Życzeń po turecku na bosaka, z dziecinną łatwością pozbywałam się z siebie spiętych mięśni i pozwalałam, aby ciepły dreszcz opanował moje całe ciało. Kilka razy wylądowałam w dormitorium z wysoką gorączką (nie cierpię szpitali, obraziłam się na profesor Odinevę, gdy próbowała mnie tam zaciągnąć), jednak udało mi się jakoś zachować powód w tajemnicy - wszak kto mi uwierzy? Pogodziłam się z rodzącym się ciepłem w ciele i potrafiłam z nim bardzo długo wytrzymać. Nic się jednak nie działo, chociaż liczyłam, że coś się wydarzy. Zmiana pojawiła się 9 lutego niecały rok później (byłam już w czwartej klasie), w dniu urodzin mojego przyjaciela, późnym wieczorem. Przez kilka miesięcy odkładałam kieszonkowe, aby kupić za swoje pieniądze miotłę Zmiatacza 1 dla Dwayne'a. Bardzo kochał qudditch i marzył o dostaniu się do drużyny, więc chciałam sprawić mu przyjemność. Mój prezent był skromny, bo miotły są bardzo drogie, ale trafiłam w dziesiątkę. Dwayne ucieszył się bardzo, doprowadzając mnie do łez ze szczęścia. Spędziliśmy razem bardzo pozytywny dzień, śmialiśmy się jak nigdy i ćwiczyliśmy latanie. Nie wiem dlaczego, ale byłam wtedy bardzo szczęśliwa i podczas wieczornych ćwiczeń i wyobrażeń siebie jako kota, znowu spadłam. Pierwszy raz od tamtego razu, gdy się pojawiło to coś u podstawy kręgosłupa. Oprócz tych dreszczy, moje ciało zaczęło mrowić i drżeć. Nie odważyłam się otworzyć wówczas oczu w obawie, że przerwę to, co się może wydarzyć. Z resztą byłam bardzo zajęta "kłótnią" między profesorem Raymonem - małpiatką i moim kotem Emanuelem w głowie. Mrowienie trwało około siedmiu minut, sekund lub godzin - nie pamiętam. Gdy otworzyłam oczy, uderzyło mnie gorąco. Wystraszyłam się, że znowu dostałam gorączki, ale to nie było to. Dotknęłam swojego czoła i poczułam coś miękkiego. Jak na zawołanie w Pokoju Życzeń pojawiło się przede mną lustro. Byłam pokryta futrem!
Krzyknęłam wówczas chyba z radości. Moja twarz była pokryta mięciutkim srebrnym futerkiem, dłonie również. Pragnęłam wtedy tańczyć jak głupia po pokoju, ale przypomniałam sobie list od profesora Raymonda. Usiadłam z powrotem po turecku i rozpoczęłam rytuał od nowa. Serce waliło mi jak oszalałe z ekscytacji i emocji, ale zmusiłam się do spokoju i opanowania. Skoncentrowałam się na swych dłoniach i buzi, na mrowieniu, które wymykało mi się spod kontroli, ale w ostatniej chwili łapałam je i znowu "spadałam". Otworzyłam oczy i wyglądałam już normalnie. Nie mogłam usiedzieć w miejscu przez następny tydzień. Dwayne zaczął grozić mi panią Pomfrey i w ten sposób ostudził mój zapał. Nie przerwałam ćwiczeń, aby nie wyjść z wprawy. Wmówiłam mu, że codziennie po kolacji organizuję babskie małe spa, na którym robię maseczki i inne bolesne zabiegi koleżankom a więc zapewniłam sobie spokojne alibi. Nie chciałam się chwalić Dwayne'owi. Bałam się reakcji.
W czwartej klasie zrobiłam drugi postęp. Tak samo jak za pierwszym razem, tuż w stanie niewymownego szczęścia po dołączeniu Dwayne'a do drużyny quidditcha, w pokoju życzeń odniosłam wrażenie, że świat zrobił się o wiele większy i wyraźniejszy. Ze strachu nie spojrzałam w lustro, ale wtedy rozmiar mojego ciała zmienił się - skurczyłam się w sobie. Bez problemu się domyśliłam, że będę kotem. Musiałam nim być, wszak kochałam je ponad życie. Przez całe wakacje i początek piątej klasy nic się nie zmieniło. Tylko jeden raz nawróciła wysoka gorączka i tylko raz straciłam przytomność, gdy próbowałam animagii po kłótni z Dwayne'm. Zaczęłam dbać, aby ćwiczyć codziennie, a w szczególności w stanach silnej radości. Zaowocowało to już niebawem.
Piąta klasa, minęło pięć lat odkąd postanowiłam opanować umiejętność animagii. Zaczęłam widzieć w lustrze ogon. Płakałam ze śmiechu sama do siebie, gdy oglądałam srebrny ogon opleciony trzema czarnymi pasmami. Robiłam się mniejsza, co przyprawiało mnie o zawroty głowy. Raz wyrosły mi kocie wąsy! Takie małe drobne sukcesy, które motywowały mnie do ćwiczeń. Jednak któregoś razu straciłam panowanie nad animagią. Za bardzo uwierzyłam, że jestem blisko sukcesu i zapłaciłam za to. Po rutynowej połowicznej transmutacji swojego ciała, chciałam się poruszyć i iść przed siebie (do tej pory siedziałam nieruchomo i nie odważyłam się ruszać w kociej formie) jak kot. W efekcie nie tylko prawie utraciłam przytomność, ale i podrapałam się własnymi pazurami w łydkę. Leżałam tak długo zanim udało mi się wyrównać swój oddech i powrócić do naturalnej postaci. Bałam się, ale wiedziałam, że zaszłam bardzo daleko i nie mogę się poddać. Musiałam zwolnić i zwolniłam. Przestałam siebie ponaglać i przyspieszać. Przerwałam ćwiczenia na czas zagojenia ranki na łydce i dopiero wtedy przeprosiłam głośno siebie i święte koty, obiecując większą cierpliwość.
Nadeszły wakacje, gdy przechodziłam do szóstej klasy w Hogwarcie, po zdaniu SUM'ów. Potrafiłam przetransmutować siebie już w większej połowie, choć do pełni sukcesu brakowało mi jeszcze pięciu dużych kroków. Gdy wyrastał mi ogon, miałam problem ze zmniejszeniem swojego ciała do kocich rozmiarów i na odwrót. Nie potrafiłam wytransmutować sobie kocich uszu, choć poświęcałam im bardzo wiele uwagi.
Szósta klasa. Zakochałam się nieszczęśliwie w pewnym człowieku. Na początku było to piękne i czyste uczucie, dzięki czemu potrafiłam zamienić się w dziewięćdziesięciu procentach - cały żbik (wszak byłam za duża jak na udomowionego kotowatego) bez uszu. Przyszło załamanie kiedy straciłam wiarę w siebie. Bardzo poważnie pokłóciłam się z Dwayne'm, zaś Fhancis T. Lacroix bardzo delikatnie złamał mi serce przez co nie byłam w stanie nawet się rozluźnić w imię jogi. To był trudny czas. Musiałam bardzo nad sobą pracować i przede wszystkim się nie poddawać. Skontaktowałam się z profesorem Raymondem, jednak z żalem i większym płaczem dowiedziałam się, że zmarł ze starości. To mnie również załamało i minął długi miesiąc zanim zdążyłam się podnieść o własnych siłach. Ukojenie przyszło po szczerej rozmowie z przyjacielem, podczas której zdałam sobie, że bez niego nie potrafię żyć. Pogodziłam się również, że nie zostanę pokochana przez dwudziestoletniego arystokratę z prastarego rodu, ponieważ jestem mugolakiem. To mnie zmotywowało, aby udowodnić światu, że chociaż pochodzę z niemagicznej rodziny, jestem szlamą i mam brudną krew, to umiem coś, czego oni nie potrafią. Dzięki F. T. Lacroix ukończyłam swoje dzieło. Silnie zmotywowana 6 października 1977 roku po sześciu latach stanęłam przed lustrem jako śliczny, mało skromny okaz żbika dzikiego. Ze srebrną sierścią, puszystym ogonem z trzema czarnymi paskami, bladymi delikatnymi kocimi uszami i dwoma ciemno-srebrnymi paskami na głowie.
Może wyda się to śmieszne, ale w tym stanie znalazł mnie Emanuel. To on nauczył mnie chodzić jak kot, bo chociaż to łatwe, nie umiałam, bo się bałam. Mój własny kot chodził za mną krok w krok i zaszywał się ze mną w Pokoju Życzeń. Naśladowałam go i chodziłam tak jak on. Uczyłam się kontrolować wszystkie mięśnie kociego ciała, zaufałam swojej lekkości. Nauczyłam się skakać wysoko jak on, spadać na cztery łapy i przeciskać przez szczebelki, które Pokój Życzeń specjalnie dla nas wyczarował. Byłam i jestem bardzo szczęśliwa. Nauczyłam się, osiągnęłam swój cel i udowodniłam samej sobie, że jestem kimś i umiem coś, czego nie umieją inni. Nadszedł więc czas, aby się pochwalić tym światu.
Wyszłam z Pokoju Życzeń ostatni raz, tuląc do siebie Emanuela. Następny krok to wyjawienie swojej tajemnicy i zarejestrowanie się w specjalnym urzędzie. Nie wiedziałam jak mam to zrobić, z kim rozmawiać, a więc skierowałam się bezwiednie na drugie piętro. Do gabinetu profesora Fhancisa T. Lacroix, bo choć złamał mi serce, jest jedyną osobą, która mnie nie wyśmieje.Liczba słów: 2403 KCŻ: już ułożyłam tam punkty i wykupiłam animagię - czekam na akceptację Administracji po remoncie. |
|