IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Zimowa Oranżeria

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria EmptyWto 11 Sie 2015, 18:36

Zimowa Oranżeria Interiors-of-the-Winter-Palace-The-Small-Winter-Garden-of-Empress-Alexandra-Fyodorovna

Cichy szum oczka wodnego i strumienia, wijącego się pomiędzy skalniakami wypełnionymi egzotycznymi roślinami, oszałamiający zapach kwiatów i światło, wszechobecne światło wpadające przez szklany dach do środka tego wyjętego spoza czasu miejsca dla wielu stanowi kwintesencję oazy. Nie dajcie się jednak zwieść. Wiele z obecnych tu krzewów może być niebezpieczna, a rajskie owoce kuszące z gałęzi - trujące. Niemniej jednak miejsce to stanowi oczko w głowie profesor Sprout.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Re: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria EmptyWto 11 Sie 2015, 20:00

To, co działo się na boisku w momencie schodzenia z trybun kompletnie Rosalie nie obchodziło, która jak najszybciej chciała znaleźć się daleko od wszystkich wrzeszczących właśnie Ślizgonów. A więc wygrali – pewnie normalnie poczułaby w środku ukłucie zadowolenia, że to właśnie jej dom okazał się być najlepszy; tym razem jednak od środka wypełniała ją irytacja i bezsilność, ale i niepohamowana satysfakcja. Skrajne emocje mieszały się ze sobą, doprowadzając pannę Rabe do zagubienia i rozdarcia, nie pozwalając trzeźwo ocenić sytuacji, w której znalazła się z Lloydem. Miało to jednak chyba w niedalekiej przyszłości się rozwiązać, gdyż niedługo po gwizdku sędziny Avery, zamiast wybuchnąć okrzykiem zwycięstwa i cieszyć się z drużyną jak reszta, podleciał w kilka sekund na trybuny i zsiadł z miotły tuż przed jej drobną posturą majaczącą między Zieloną Euforią. Zmarszczyła brwi, odrobinę zdezorientowana. Słowa, które bezczelnie wypłynęły z jego ust okazały się być bardziej krzywdzące, niżby mogła przypuszczać; twarz jej poczerwieniała, a żyłka gdzieś na skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować. Wbiła w niego gniewne spojrzenie, gwałtownie pobierając powietrze przez nozdrza i wysapała:
- Jak śmiesz tak się do mnie zwracać? – już zamachnęła się, by zdzielić Lloyda po twarzy, kiedy poczuła jak silne dłonie zaciskają się na jej i tak już posiniaczonych nadgarstkach; z jej gardła wydarło się coś na kształt zduszonego warknięcia w momencie szarpnięcia jej na miotłę. Poczuła się jak szmaciana lalka, którą ktoś manewruje sobie jak zapragnie, ale dominacja mężczyzn normalnie była czymś, co niewyobrażalnie ją pociągało. W tym wypadku jednak wyolbrzymiło gniew – ostatnim spojrzeniem uraczyła siedzące na trybunach Alecto i Aristos oraz Vincenta i chwyciła się mocno miotły, na wypadek, gdyby chłopak w szale postanowił zrzucić ją na murawę. Przyciskał jej ciało do siebie tak silnie i zaborczo, że była w stu procentach pewna siniaków na klatce piersiowej następnego dnia.
Kiedy wreszcie wylądowali wyszarpała się z jego uścisku tak prędko, jak to tylko było możliwe, nie zwracając uwagi na wyrwane gdzieś w trakcie blond włosy. Nie myśląc za wiele ruszyła do przodu, wchodząc między niewyobrażalnie piękną roślinność wyhodowaną przez profesor Sprout; dopiero po kilkunastu krokach obróciła się gwałtownie, hamując chęci uderzenia go prosto w twarz.
- Odbiło ci kompletnie? Na Merlina, czy ty mi możesz powiedzieć o co ci chodzi? Bo ja naprawdę nie widzę powodów żebyś zachowywał się w ten sposób! – wykrzyczała, przez sekundy wsłuchując się w echo jej głosu rozchodzącego się po szklanym pomieszczeniu. – I spróbuj szarpnąć mnie jeszcze raz, a pożałujesz – wbrew pozorom niewinna groźba zawisła gdzieś w powietrzu, kiedy Rose wbiła spojrzenie w czekoladowe, rozszalałe tęczówki. Nie potrafiła zrozumieć ani jego, ani pobudek, które nim kierowały. Nie potrafiła znaleźć powodów dla których chłopak zachował się tak agresywnie w stosunku do jej osoby i to na dodatek na oczach reszty domowników.
Lloyd Avery
Lloyd Avery

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Re: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria EmptySro 12 Sie 2015, 19:23

Zepchnął ją z miotły gdy tylko znaleźli się nad ziemią, a później sam zeskoczył na ziemię, rzucając magiczny przedmiot precz, gdzieś pomiędzy lilie, pochylające sennie głowy, a krzewy pnących róż, owijających się zachłannie wokół kolumienek zwieńczających jedną z fontann. Zaciskając dłonie w pięści próbował zrozumieć falę gniewu, która zalewała go raz za razem, coraz mocniej, coraz uporczywiej, dotykając tych strun w sercu, o których posiadanie nigdy by się nie podejrzewał.
Widząc jej złość, jej zdezorientowanie, wyczuwając w tonie głosu jakieś rozżalenie, choć nie do końca sprecyzowane, uśmiechnął się gorzko, krzywo. Nieprzyjemnie. Postąpił kilka kroków w jej stronę, rozłożył ramiona w prześmiewczym geście, odsłaniając klatkę piersiową. Widząc wyraźnie, jak jej dłonie drżą niekontrolowanie; będąc pewnym, że marzy o skrzywdzeniu go, sprawieniu fizycznego bólu. Jakby ten drugi, psychiczny, wymieszany z porządną dawką adrenaliny, nie dotknął i nie sparzył go wcześniej do żywego.
– Uderz – syknął, podjudzając ją zupełnie jawnie. Zupełnie bezmyślnie. Podjudzając, choć wiedział, że zrobi to, przygryzając kusząco czerwone wargi i odrzucając z równie poczerwieniałej twarzy złote pukle. Wystarczyło mu zaledwie kilka spotkań z panienką Rabe, by wiedzieć z kim ma do czynienia. By wiedzieć, że jej wybuchowy charakter jest równie toksyczny, co jego własny. I z jakiegoś dziwnego, bliżej niesprecyzowanego powodu pociągało go to, do diabła.
– Uderz mnie, Rosalie. Ulżyj sobie, skoro przeszkodziłem ci w ulżeniu sobie na trybunach – warknął, a coś w jego głosie drgnęło. Zjeżył się niczym dźgnięty patykiem pies i zrobił krok w tył, odwracając się do niej plecami, nim sekundę później, kompletnie zapominając o resztkach mgliście tlącego się rozsądku, znów zmniejszył dzielącą ich ciała odległość.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak cholernie chciałbym rozgnieść mu łeb – powiedział znacznie ciszej, napierając na nią, zmuszając do cofnięcia się, do wsparcia pleców o owiniętą bluszczem kolumnę. Nie dotknął jej jednak, nie tym razem; dłonie zaciśnięte w pięści wcisnął do kieszeni szaty od quidditcha, nie chcąc, by poniosło go kolejny raz.
– Jeśli jeszcze raz zobaczę go tak blisko ciebie, zobaczę, jak cię dotyka, zabiję go. Rozumiesz? Zabiję tego Bułgarskiego śmiecia bez cienia wahania – dodał, patrząc na dziewczynę, obserwując jej klatkę piersiową unoszącą się w rytm nierównych, płytkich wdechów, będących prawdopodobnie wynikiem zalewającej jej ciało złości.
– Zabiję go, Rosalie – powtórzył uparcie, świdrując błękitne tęczówki Ślizgonki intensywnym spojrzeniem – Pozwoliłem dzisiaj zmasakrować Wilsonównę na boisku, chociaż wedle zadania, które miałem wykonać, powinienem ją osłaniać. Zrobili z niej tarczę, a ja patrzyłem jak cierpi, bo nie jest mi już do niczego potrzebna. Bo jej żałosny ojciec odszedł, sprawiając, że córeczka przestała być interesującym celem. Bo wiedziałem, że jesteś na trybunach i chciałem, żebyś to widziała – wysunął dłoń z kieszeni, powoli uniósł ją w stronę Rose, przeczesał palcami kosmyki włosów tuż przy jej twarzy, wsunął palce w miękkie włosy. Znajomy, odurzający zapach czekolady pocałował go w nos, gdy zbliżył się, opierając czoło na czole panny Rabe.
– Zrobiłem to, bo widziałem, jak sztyletujesz ją wzrokiem i chcę, żebyś miała świadomość, że była tylko zabawką. Drogą do celu. Więc jeśli jeszcze raz zobaczę Vincenta w pobliżu… - urwał; palce osłonięte rękawicą ze smoczej skóry przesunęły się po szyi dziewczyny, delikatnie przylgnęły do jasnej skóry. Przez moment wyglądało to tak, jakby Lloyd zamierzał ją przydusić, prędko jednak jego dłoń odnalazła jej drobny nadgarstek i wzniosła go do góry, całując przelotnie wnętrze posiniaczonego miejsca.
– Zabiję go –
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Re: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria EmptyCzw 13 Sie 2015, 22:29

Obserwowała go zza blond kosmyków okalających całą jej poczerwieniałą ze złości twarz, z najcieńszymi puklami układającymi się w sinych zagłębieniach przy nosie i na skroniach. Światło przebijające  przez szyby ukochanej szklarni profesor nauczającej zielarstwa odbijało się w niebieskich tęczówkach dziewczyny, sprawiając, że wyglądały na jeszcze bardziej rozszalałe, jeszcze bardziej gniewne i niebezpieczne. Rozszerzone nozdrza w teorii powinny pomagać  zaczerpnąć głębszego oddechu, który zaprzestałby duszeniu się narastającą złością, rozgrzebywaną i podpalaną wspomnieniem niedelikatnego zepchnięcia blondynki z miotły, jakby była jego nic nie wartą własnością. Również zaciskała dłonie w pięści, gotowa w każdym momencie na przywalenie mu w zęby najmocniej, jak potrafiła, nie zawracając sobie nawet głowy konsekwencjami lekkomyślnego czynu, takimi jak zwichnięty nadgarstek na przykład.
Podjudzanie Lloyda, jego zwężone źrenice, w których bez problemu można było odszukać błyski czystej nienawiści doprowadzały Rosalie do szału, do stanu, w którym jedyną myślą dudniącą w jej głowie było sięgnięcie po różdżkę i wymierzenie jej końca pod żuchwę Ślizgona, wypowiadając najokropniejsze zaklęcie, które pierwsze przyszło jej do głowy. Powstrzymała się jednak, z całkiem niewiadomego dla niej samej powodu, ograniczając się jedynie do nerwowego i bolesnego wszczepiania paznokci we wnętrza bladych dłoni. Nieświadomie przygryzała wargę, której wystarczyłaby jeszcze sekunda, a ozdobiłaby się wąskim strumieniem krwi.
- NIE ZROBIŁAM NIC ZŁEGO – wykrzyknęła nagle, niczym małe dziecko oskarżane o coś, czego nie zrobiło, zaciskając z całych sił powieki i wyrzucając z impetem ręce w dół, tak, jakby chciała uderzyć powietrze. – LEDWO DOTKNĄŁ MOJEGO UDA, LLOYD. Gdybyś nie wolał obściskiwać się z małolatami na korytarzach, to pewnie nie on by mnie dotykał – dodała nieco spokojniej, z przekąsem, nachylając się ku niemu. Nie potrwało to jednak długo, zmuszona oparła się o zimną kolumnę z przeświadczeniem, że Avery za chwilę bezceremonialnie ją uderzy i odejdzie, zbyt pochłonięty szalejącą złością i adrenaliną.
Słuchała go wraz z własnym przyspieszonym oddechem, próbując zapanować nad emocjami i powoli ogarniającym ją szlochem. Nie potrzebował krzyczeć, by uderzyć w sam środek czułego punktu dziewczyny; nie odezwała się nawet słowem przez dłuższy czas, przekonana, że jedno słowo i wybuchnie płaczem. Stała spokojnie aż na wzmiankę o Wilson, na którą automatycznie ją wzdrygnęło; nie tylko jednak samo wypowiedzenie jej imienia ją zaniepokoiło. Zmarszczyła brwi, na chwilę zapominając o szargających ją od środka uczuciach.
- Jakie zadanie, Lloyd? – zapytała z nieskrywaną obawą, ugaszoną szybko chłodnym dotykiem skórzanych rękawiczek na policzku. Miała do tego chłopaka cholerną słabość i nie mogła nic na to poradzić. – Dlaczego po prostu najnormalniej w świecie ze mną nie porozmawiasz? Raz zostawiasz mnie samą po…tym wszystkim – opuściła wzrok, wbijając go gdzieś w zgniecenie na zielonej szacie. Nie chciała patrzeć mu w oczy – a za krótką chwilę wrzeszczysz po mnie, szarpiesz mną, kiedy nawet nie wiem o co ci chodzi – wypuściła głośno powietrze z płuc, nieco usatysfakcjonowana zaistniałą sytuacją; chciała doprowadzić do tej rozmowy, do zazdrości, sprawdzić, czy Avery’emu faktycznie nie jest ona obojętna. Nie zdradziła jednak po sobie tej chwilowej zadumy, tęczówki nawet na ułamek sekundy nie zaiskrzyły zadowoleniem. Z żalem i bólem wypisanym na twarzy dyszała ciężko, czekając na to, co ten powie. Wraz z przelotnym muśnięciem wargami jej nadgarstka zniknęła reszta gniewu, pozostawiając ją z milionem migających na mocny róż znaków zapytania w głowie.
- Przyszłam tam tylko i wyłącznie dla ciebie – ponownie zacisnęła powieki, wyciągając smukłe ciało na kolumnie; moment ten do złudzenia przypominał jej o niedawnym spotkaniu w dormitorium, o uczuciu, które czuła po. I przy całej aranżacji niewiadomych nie było koniecznie dobrym wspomnieniem.
Lloyd Avery
Lloyd Avery

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Re: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria EmptyNie 16 Sie 2015, 23:26

Jej oddech był pełen powietrza; niebieskie oczy spoglądały na niego ni to strachliwie, ni ze złością, jarząc się w sposób, którego nigdy wcześniej nie zaobserwował. Z tej odległości, czując drżenie jej ciała, czując jak spina nerwowo mięśnie, widząc jak ucieka spojrzeniem w bok i najwyraźniej toczy bitwę z samą sobą, wydawała mu się jeszcze bardziej zjawiskowa niż zwykle. I zapewne gdyby stworzono go do wymyślnych słów, do formułowania wyrażeń odbiegających z goła od słownika nastoletniego chłopca, gdyby jego charakter, duma, brak powściągliwości i jakieś szaleństwo ukryte za brązowymi oczami nie należały do niego, powiedziałby Rosalie wszystko to, co powinna w tej chwili usłyszeć.
Zostawiając za sobą jednak pełne patosu przemyślenia – Avery był człowiekiem o prostej, choć wybuchowej naturze, a procesy, które kierowały jego zachowaniem, nijak nie odbiegały od mechanizmów rządzących większością chłopców w tym wieku. Chłopców, którzy stojąc na granicy oddzielającej ich od stania się mężczyznami, nie do końca przecież jeszcze wiedzieli jak zachować się w sytuacji, w której w żyłach wzbierała krew, a każda myśl, sprowadzona do zwierzęcego gniewu, nakazywała im w sposób prosty i jasny zaznaczać swoje terytorium.
Jego spojrzenie złagodniało jednak niespodziewanie, wargi wygięły się w krótkim grymasie, nim wypuściły powietrze, jakie wstrzymywał w płucach od dłuższej chwili. Palce okryte rękawicami wplątały się we włosy Rosalie, odgarnęły je, przeczesały pieszczotliwie; niepomny jej wcześniejszych krzyków, zagubiony w uczuciach, których siły nie do końca jeszcze potrafił się domyślić, przyglądał się po prostu, w zupełnej ciszy, jak atak złości zbiera swoje żniwo. Dopiero gdy dziewczyna umilkła, dopiero gdy skupiła się na oddechu, który z minuty na minutę odzyskiwał wcześniejszy rytm, pochylił się, całując ją powoli, leniwie. Nie było w tej pieszczocie wyrachowania, którym cechował się dotyk z pamiętnego wieczoru w dormitorium. Nie było w niej gwałtowności, jaką sycili się wzajemnie, odrzucając na bok konwenanse, nieprzystojące ludziom w ich wieku.
Chwycił blondynkę za kark, rozdzielając językiem jej wargi, spijając z nich wściekłość, jaka wciąż emanowała z panny Rabe, jaka odcisnęła piętno na jej reakcjach i słowach. Avery nigdy nie był dobry w werbalnej komunikacji, sprowadzając ją raczej do rzeczy niekoniecznie potrzebnej, a czasem wręcz – zbędnej. Wiedział jednak, że Rosalie, funkcjonująca przecież zupełnie inaczej, będzie jej od niego wymagała tak długo, jak długo nie dostanie odpowiedzi satysfakcjonujących na tyle, by nie drążyć niepotrzebnie tematu. Odwlekał więc ten moment, napierając na nią ciałem, dzieląc się jego ciepłem, zapachem perfum i napięciem wywołanym adrenaliną, jaka powoli, stopniowo opuszczała odrętwiałe z wcześniejszego wysiłku mięśnie.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Re: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria EmptySro 23 Wrz 2015, 18:00

Stojąc tak przyciśnięta do kolumny, mogąc zatapiać się w czekoladowych tęczówkach tak głęboko, jak tylko jej się spodoba, bez możliwości zaczerpnięcia tchu, z sercem bijącym w piersi tak mocno, jakby chciało na siłę się wyrwać, z uczuciami nie do końca możliwymi do opisania szalejącymi w środku, a które odbicie swoje miały tylko i wyłącznie w błyskach z jej oczu, myślała. Starała się myśleć, przekalkulować sobie wszystko od początku do końca - jak to się zaczęło, kiedy na jej policzki zaczęły wkradać się rumieńce, kiedy na jego widok w dormitorium siadała gdzieś w kącie z książką, zerkając znad grubych tomiszczy na tę wiecznie roześmianą gębę, na zburzoną fryzurę i frywolne spojrzenie lustrujące przechodzące dziewczyny, na które widok Rosalie za każdym razem odczuwała nutę zazdrości. Próbowała przypomnieć sobie bal, tak niedawny przecież, malutki płomyk w okolicach klatki piersiowej, który zapłonął zaraz po tym, jak okrył jej drobną dłoń jego własną. Te wszystkie wspomnienia, niekoniecznie odległe, widziała teraz jak przez mgłę - tak, jakby nigdy się nie wydarzyły, a przeszłość była tylko i wyłącznie snem. Nie zauważyła nawet, jak zwolna zbliża do niej twarz, dopiero, kiedy ich wargi zetknęły się ze sobą, miękko i zmysłowo, kiedy po jej kręgosłupie przebiegł ten charakterystyczny dreszcz, odczuwalny tylko dzięki dotyku Lloyda - wiedziała. Wiedziała, że choćby bardzo chciała, choćby niewiadomo co jej zrobił, szarpał ją na oczach wszystkich, poniżył, wyśmiał, obrzucił najgorszymi z zaklęć - nigdy nie będzie jej obojętny. Odwzajemniła jego pocałunek, równie powoli, nie spiesząc się, wpasowując swój oddech w ten chłopaka, tak, jakby stali się jednym, żywym organizmem. Między te ciche, subtelne pocałunki, wkradła się  jedna łza, która spłynęła po jej policzku, następnie kolejna i kolejna, a Rose nawet nie wiedziała, dlaczego płacze, i że płacze w ogóle. Odsunęła się minimalnie od tych ciepłych ust, przerywając pocałunek, by opleść go ciałem w najcieplejszym i najbardziej delikatnym uścisku, jakim kiedykolwiek kogokolwiek obdarzyła. Pociągnęła nosem, wtulając twarz w rozgrzaną i pulsującą szyję, nie myśląc już wcale. Tylko czując, czując swoimi upośledzonymi uczuciami, swoim upośledzonym postrzeganiem świata.
- To wszystko nie powinno być takie trudne, Lloyd. Nie chcę cię daleko. Tylko blisko. Najbliżej.
W jej głowie dalej było mnóstwo pytań, tych bez odpowiedzi i tych, na które podświadomie znała odpowiedź. Nie zamierzała jednak dłużej myśleć, dłużej brać wszystkiego naokoło pod uwagę, zważać na rzeczy tak nieistotne, tak nieważne. Dłonie wsunęła pod zieloną szatę, uczepiając się jego pleców dłońmi, paznokciami, tak na wszelki wypadek, gdyby chciał jej uciec. Jakby jej kruchość i słabość miały w najmniejszym stopniu jakieś znaczenie w porównaniu do męskiej siły.
Sponsored content

Zimowa Oranżeria Empty
PisanieTemat: Re: Zimowa Oranżeria   Zimowa Oranżeria Empty

 

Zimowa Oranżeria

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-