IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Sala Świateł

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Enzo Romulus
Enzo Romulus

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyNie 07 Lut 2016, 23:57

- Jednak zwykle robię to tak, żeby obie strony były zadowolone - zauważył szukając po kieszeniach zawiniątka które miało być hojną ofertą pokoju którą Pierun tak lekkomyślnie odrzuciła. Chociaż w sumie to dobrze. Sam to spali i tym razem nikt mu nie zarzuci egoizmu, bo przecież chciał się podzielić. Dwukrotnie! Jednak by tradycji i pewności stało się zadość, kiedy tylko odnalazł zgubę wyciągnął ją raz jeszcze.
- Czyli na pewno nie? - zapytał doskonale wiedząc, że to niewinne pytanko może pęknąć strunę cierpliwości zielonej panny Fimmel. Mimo to podjął to ryzyko, bo na dobrą sprawę nie miał nic do stracenia. Najwyżej w końcu da mu w dziób i to będzie bezcenna lekcja tego, że z problemami uczuciowymi nie należy się do niej zwracać. Była zimna i bezlitosna niczym góra lodowa która zrobiła kuku Titanicowi. I właśnie dlatego była w top piątce znajomości włoskiego imigranta. Wydawała się mieć jajca w chwilach w których jego własne ginęły. Wsunął ostrożnie blatna między wargi, znów zapalił go za pomocą różdżki i znów znikł w chmurze słodkiego dymu od którego niektórych mdliło.
- Mój cel życiowy? Stały dostęp do kawy, papierosów i cycków. Wydaje mi się, że już kiedyś Ci o tym wspominałem - wyszczerzył się radośnie unosząc nieco wyżej ramiona. Wspominał. Na pewno wspominał. To przecież nie sekret. To czy ukryje się przed całym złem tego świata pomiędzy piersiami dziwki czy własnej ustabilizowanej dziewczyny nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Chociaż w sumie dostęp do tych pierwszych nigdy nie jest ograniczony bólem głowy. Za to te drugie chętniej przynoszą kawę. Wybór naprawdę ciężki. Dlatego zamierzał znaleźć sobie taką która dziwką będzie tylko dla niego i będzie przynosić kawę. Tak wygląda ideał Lorenzo. No... powiedzmy. Dobrze by było gdyby był to już ktoś oswojony z jego lekkomyślnym podejściem do życia komu nie przeszkadza to, że chwilami mija się z prawdą niekoniecznie w mało istotnych kwestiach. Ogółem... znów mógłby wyruchać swoją przyjaciółkę. Wejść w monogamiczny związek który zapewne nigdy nie miałby końca. W razie ewentualnej klęski powrót do przyjaźni i wieczne wzajemne docinki odnośnie niespełnionych wyższych nadziei. Tak. Tak byłoby dobrze. Szkoda tylko, że z przyjaciółek została mu jedynie Porunn. Związek z nią byłby nierealny. Lepiej od razu włożyć penisa do słoika z miodem, a następnie ulokować go w mrowisku. Na jedno by wyszło.
- Modliszka - podsumował w skrócie zanim znów zajął swoją jadaczkę trzymaniem blanta. O tym właśnie mowa. Któregoś dnia skończyłby jak biedny Vincent i nawet nie wiedziałby, że został porzucony. Dziś wyjątkowo miał dużo empatii dla całego męskiego rodu.
- Harpia - dodał jeszcze krzywiąc się nieco. Dla Envy'ego Pride'a empatii nie miał. Odsunął się na bezpieczną odległość, żeby nie zarobić w dziób i wyszczerzył się znów bezczelnie.
- A wypolerujesz mi rączkę, koleżanko? - uniósł nieco wyżej brew zanim odrzucił do połowy spaloną bibułkę i zgniótł ją wypolerowanym laczkiem.
- Po, chcesz się przejechać na mojej miotle? - dwuznaczności. To znał. To lubił. Tym się dobrze bawił. I to już było po nim widać.
- Chodź maleńka, zabiorę Cię do gwiazd.

[zt x2]
Claire Annesley
Claire Annesley

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyWto 29 Mar 2016, 23:41

Nie wiedziała, że słowa - nawet nie te wypowiedziane, ale nakreślone piórem na skrawku pergaminu - mogą tak boleć, kaleczyć jak szklane okruchy. Nie wiedziała, że chwilowa nadzieja związana z widokiem znajomej sowy mogła runąć z takim hukiem, tłukąc się na tysiące ostrych, tnących delikatną skórę fragmentów. Nie wiedziała wreszcie, że neutralność, tę pozornie godną uznania cechę, tak łatwo można przekuć na broń, długie ostrze czy może nóż o wygiętej klindze zdolny wyrywać serca z piersi.
To był całkiem miły, na tyle, na ile mógł być przy stale towarzyszącej jej, ciężkiej świadomości straty. Kolejnej straty, kolejnej przegranej, kolejnej... Słów brakowało jej za każdym razem, gdy próbowała to zdefiniować, ubrać w akceptowalne zwroty. Oddech uciekał jej wtedy z piersi, a wszystkie procesy myślowe zamierały, zamykając jej z trzaskiem drzwi przed nosem. Bo nie mogła, po prostu nie mogła iść dalej. Nie mogła, bo jeśli pójdzie, jeśli zrobi choć jeden krok - pęknie jak porcelanowa lalka. A tego nikt nie chciał. Tego nie chciała przede wszystkim ona sama.
Uznajmy więc, że to rzeczywiście był miły dzień. Scott Firmin, nieszczęsna ofiara krukońskiej złości, kilka dni temu opuścił Skrzydło Szpitalne i Klarze udało się wreszcie dotrzymać złożonej mu obietnicy. Nie herbaciarnia wprawdzie, a Trzy Miotły, nie Podstawy magii uzdrawiającej a Kompendium magii ratunkowej z przykładami - poza tym jednak wszystko się zgadzało. Pannie Annesley udało się nawet uśmiechnąć, udało jej się zaśmiać w głos i zrobić to całkiem szczerze, lekko, niemal jak kiedyś. Zdążyła się kilkukrotnie zirytować i kilkukrotnie zostać rozbawioną przez niezrażonego frustracją Klary Gryfona. Bo on nic nie rozumiał. Bo ona nie potrafiła jasno wytłumaczyć. Ale co to miało za znaczenie? Było dobrze. Całkiem miło. 
I się popsuło. Bo musiało się popsuć, zawsze przecież się psuje. Zdążyli wrócić, rozejść się na kolację do swych stołów, zająć własne miejsca i skosztować pierwszego z dostępnych dań. Upić po łyku słodkiego soku, wymienić kurtuazyjne uprzejmości ze swymi sąsiadami z prawej i z lewej. Dopiero wtedy Wielką Salę zalała inwazja sów z popołudniową pocztą, dopiero wtedy pozorna sielanka wszystkie swe pozory straciła, pękając wzdłuż setek rys.
To było tylko kilka słów, tylko krótka notka. Miejsce, godzina, podpis. To... To nie powinno tak boleć, na miłość boską.
Następnego dnia stanęła na progu Sali Świateł nieco wcześniej, kilka minut przed siódmą wieczorem. Nie mogła inaczej, przecież zawsze pilnowała wyznaczonych dat i godzin. Nigdy też nie wycofywała się z umówionego spotkania, bo to było nieprofesjonalne i... Zresztą, teraz sama prosiła. Przecież to ona chciała się uczyć. Przecież to była jej inicjatywa, przecież to ona kazała, by dał jej znać, kiedy będą mogli zacząć lekcje. Dlaczego więc teraz czuła się jak osaczone zwierzę, dlaczego w oczach miała lęk raczej niż satysfakcję?
To jednak trochę odpuściło, musiało. Wkraczając do pustej sali znalazła się pod rozgwieżdżonym niebem, a to przecież... To zawsze ją koiło. Ogrom wszechświata zabierał jej grunt spod nóg i otulał serduszko czymś nieprawdopodobnie przyjemnym. Teraz nie było inaczej - zadzierając głowę, postąpiła jeszcze kilka kroków, by stanąć na środku sali i westchnęła cicho. Dawno już nie pragnęła dotknąć tych wszystkich gwiazd tak, jak teraz. Dawno już tęsknota za symbolizowaną przez ciemne, nocne niebo wolnością nie była tak namacalna, intensywna.


Ostatnio zmieniony przez Claire Annesley dnia Wto 29 Mar 2016, 23:46, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyWto 29 Mar 2016, 23:41

The member 'Claire Annesley' has done the following action : Dices roll


'10-ścienna' :
Sala Świateł - Page 2 J5aPXGj
Ben Watts
Ben Watts

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 15:39

1 lekcja patronusa panny Klary

Ben nie czekał na to spotkanie z jakimś szczególnym rodzajem niecierpliwości – co więcej, gdyby nie był tak słowny, po prostu napisałby Claire, że jednak rezygnuje z tego wszystkiego. Niech idzie do kogoś innego, kto nauczy ją rzucać to specyficzne zaklęcie, bo on nie zamierzał.
Mógłby tak zrobić. Tylko co dalej? Rozłam i cisza jak dawniej? Już się do siebie nie odzywali od czasu jego przykrego wyznania przy cieplarni, a tu jeszcze własnymi rękami miałby pozbawić się ostatniej okazji, by... By co właściwie? Przecież niczego już nie naprawi. Nie wyrwie sobie serca, nie cofnie czasu i nie odgryzie języka, żeby nigdy nie wypowiedzieć tych kilku zdań zbyt dużo. Przegrał, to koniec, tym razem na dobre.
Zamykanie uczuć w ciasnym pudełku nie należało do jednej z ulubionych praktyk Wattsa, ale jeśli już był do tego zmuszony, robił to z obrzydliwą precyzją, nie zostawiając ani okruszka swobodnie kręcącego się gdzieś po głowie. Zmieniał się w nieczułą bryłę lodu, nastawioną na wykonywanie konkretnych zadań – jeśli już dochodziło do tego, że Ben z własnej woli uruchamiał w sobie te mechanizmy, nie działo się dobrze. Znaczyło to najprawdopodobniej, że coś trapiło go tak mocno, że miał trudność w normalnym funkcjonowaniu, ale jak to standardowy samiec zamiast skonfrontować problem u źródła, gryzł się z nim sam.
W sali był znacznie wcześniej, choć wcale nie musiał – ściągnął szatę z ramion i zarzucił ją na gałąź jednego z drzew, które nieregularnie wyrastały z podłogi. Był akurat w trakcie równego, pedantycznego wręcz podwijania rękawów koszuli, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Nie przerywając sobie zajęcia, przekrzywił lekko głowę, by zerknąć, kto pojawił się na progu – wolałby się nie przyznawać, ale na widok Puchonki, której przecież oczekiwał, serce boleśnie zadudniło mu w piersi. Wziął głębszy, bezgłośny wdech, zmuszając się do odpuszczenia napięciu pojawiającemu się coraz szybciej w mięśniach. Nie. Będzie spokojny, na gacie Merlina, nie da sobą wstrząsnąć. Nawet jeśli oznaczało to chłodne traktowanie Annesleyówny.
- Witaj – rzucił po dłuższej chwili, zapewne dopiero teraz zwracając na siebie uwagę. Nawet jemu własny głos przebrzmiewał w uszach boleśnie bezosobowo i jakoś tak urzędniczo, odpychająco. Kolejna godzina zapowiadała się niezwykle miło, nie ma co. Machnięciem różdżki przysunął ukryte w kącie dwie małe pufy, które stanęły na stosowną odległość od siebie, ale choć Krukon gestem zaprosił Claire, by usiadła, sam tego nie zrobił. Póki co wsunął tylko dłonie do kieszeni, starając się spoglądać na Puchonkę nie jak na kogoś, dla kogo najchętniej pościągałby te wszystkie gwiazdy z firmamentu, a ucznia. Jednostkę, którą miał wyposażyć w wiedzę. Tylko tyle.
- Więc, patronus. Zaklęcie przybierające postać zwierzęcia. Na pewno wiesz, że jako jedyne  pozwala skutecznie przepędzić dementora, ale można je też wykorzystać na inne sposoby. Przekazywanie wiadomości, rozświetlanie magicznie wywołanej ciemności, czy przewodnictwo. Odpędzają też śmierciotule, ale tym się raczej nie musimy martwić, bo to zwierzęta tropikalne – z każdym kolejnym słowem, z każdym faktem Ben ku swojemu zaskoczeniu zaczynał czuć się pewniej. - Kwalifikowane jako jedne z najsilniejszych zaklęć obronnych, w teorii bardzo proste, w praktyce wymaga dużo ćwiczeń i samokontroli. To manifestacja tego, co w nas najlepsze, najjaśniejszych i najbardziej radosnych wspomnień. Nawet jeśli ktoś już się go nauczy, w ciągu życia czarodzieja może zmienić kształt albo całkiem zaniknąć, jeśli przeżyje się wyjątkowo silny wstrząs. Nie będę wymyślał skomplikowanych instrukcji, bo nie ma takiej potrzeby. W tej chwili twoje zadanie to znaleźć najszczęśliwsze wspomnienie, jakie tylko przychodzi ci do głowy i dać się nim wypełnić.
Tak, tak było lepiej. Póki lekcja trwała, póki Watts czuł się pewnie na swoim tymczasowym stanowisku, póty było dobrze.
Claire Annesley
Claire Annesley

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 17:05

Nie zauważyła go i tylko w ten sposób można było wyjaśnić chwilę zapomnienia. Gdyby wiedziała, że nie jest tu sama, z pewnością zachowałaby się inaczej. Mniej swobodnie. To... Nie brzmiało dobrze, prawda? Na Merlina, jeszcze kilka tygodni temu to było zupełnie nie do pomyślenia, że obecność Bena będzie ją krępować. Nie przeszkadzać, ale właśnie zawstydzać, wytracać z równowagi. Gdyby ktoś powiedział jej, że znowu będzie zastanawiać się nad swoim zachowaniem, że nie będzie potrafiła tak po prostu przy Szkocie być - niedawno jeszcze puknęłaby się w czoło i po prostu to wyśmiała. Bo przecież czasy niezręczności mieli już za sobą, przecież to już zostało rozwiązane, zapakowane w ładny kartonik i odstawione na półeczkę opisaną jako przeszłość. I co, mieliby do tego wrócić? Nonsens.
A jednak teraz stanęła na środku sali i zadarła głowę ku niebu tylko dlatego, że była przekonana o swej samotności. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się blado tylko dlatego, że za jednym z obecnych w sali, krzywych drzew nie dostrzegła znajomej postaci. Przygryzła wargę lekko i w całości uległa wrażeniu ogromu - bezmiar nocnego nieba zawsze ją onieśmielał, zawsze zapierał jej dech w piersi - tylko dlatego, że nie spodziewała się świadków.
Uświadomiła to sobie zresztą boleśnie, gdy znajomy głos ściągnął ją na ziemię. Cała fascynacja ustąpiła natychmiast, a ostrożne ciepło, które zdążyło rozlać się wokół jej serduszka, zmieniło się teraz w krzepnącą na zawołanie, mroźną taflę. Delikatny uśmiech spełzł prędko, a w sarnich oczach pozostała tylko i wyłącznie niepewność. Bo Klara nadal nie umiała się w tym odnaleźć. Nadal nie potrafiła pojąć, jak łatwo, jak szybko wszystko mogło się zepsuć.
Witaj. Szpilka numer jeden, na którą odpowiedziała uśmiechem - bardzo gorzkim, tym, którym odpowiadać w ogóle nie chciała. Tylko co w takim razie miała zrobić? Sięgnąć po oficjalne dzień dobry? Zmusić się do przyklejenia Krukonowi imponującej, neonowej metki nauczyciela - i tylko taką? Na Merlina, nie umiała tak! Nie umiała, nikt nie nauczył jej radzić sobie z czymś... czymś... Zdusiła w środku cichutki skowyt dokładnie tak, jak robiła to już od jakiegoś czasu. Nikt jej nie nauczył. Ale może nauczy się sama. Chyba nie ma wyjścia, co?
Ostatecznie na powitanie nie odpowiedziała nic, zdolna umykać tylko spojrzeniem gdzieś na bok, na jedno z drzew, na czubki własnych butów, wreszcie na przyzwane pufy. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, równie dobrze mogła usiąść na jeden z nich - i to też uczyniła. Poprawiając nerwowo niewymagający poprawek rękaw swetra odetchnęła cicho i...
Och, Boże, powinna to przewidzieć.
Sama teoria nie była jej obca, bo, jak wiadomo, Claire książki pożerała w tempie co najmniej nieprzyzwoitym. Patronusa nie uczyła się jeszcze w praktyce, ale skoro nikt jej dotąd nie zabronił czytania na ten temat, to czytała. Może nie tyle, co na temat uzdrawiania, ale dość, by jakieś tam podstawy mieć. Wiedziała, do czego służy, ile ćwiczeń może wymagać i od czego trzeba zacząć. Co jest punktem zaczepienia, linią startu dla nauki wspomnianego zaklęcia.
Najszczęśliwsze wspomnienie.
Panna Annesley radosnych wspomnień miała bardzo wiele i jeszcze nie tak dawno miałaby poważny problem z wyborem tego, które miałoby być najefektywniejsze. Paradoksalnie nawet wtedy wybór nie obejmowałby obrazów związanych z rodziną. Ta, oczywiście, była ważna, najważniejsza i każda myśl o nich - o rodzicach czy rodzeństwie - przywoływała na twarzyczkę Klary uśmiech, trudno byłoby jednak wyłuskać z tego jedno wspomnienie. Nie, rodzina była jednym, spójnym obrazem, arrasem złożonym z wielu nici. Żadna z nich samodzielnie nie była niczym szczególnym, ale wszystkie razem składały się na coś niesamowicie pięknego. Nie, na familii nie mogła się oprzeć, po co więc mogłaby sięgnąć?
Odpowiedź była prosta - po Gallagherów. To zawsze był wybór automatyczny, niewymagający zastanowienia. Dzieliła z nimi całe dzieciństwo, wszystkie szaleństwa na irlandzkich łąkach i wiejskich potańcówkach. Gdy spadła kiedyś z krokwi u sufitu szopy prosto w stóg świeżego siana, to właśnie w ich towarzystwie. Gdy jeden z wielu znajomych rodziny przywiózł jej krępego kucyka i zachęcił do pierwszej, samodzielnej przejażdżki - to oni dopingowali ją z poziomu okalającego pastwisko ogrodzenia. Gdy uparła się na ćwiczenia zaklęcia bandażującego, to właśnie na ich ramionach, a gdy cała okolica żyła ślubem ich wspólnego znajomego - to właśnie w towarzystwie obu braci bawiła się na dzikiej potańcówce. Było w czym przebierać, bo wszystko, absolutnie każde wspomnienie przywoływało na twarzyczkę Klary szeroki uśmiech i sprawiało, że dziewczyna promieniała.
To jednak było kiedyś, wcześniej. Wtedy, kiedy przez myśl jej nie przechodziło, że cały zestaw zebranych przez lata scenek może w którymś momencie spocząć sejfie, sejf zaś - zakopany najgłębiej jak się dało po to, by go nie wydobywać. Może nie nigdy, ale przynajmniej w najbliższym czasie. A tak przecież się stało. Gdy więc mimowolnie podporządkowała się udzielonym przez Bena wskazówkom, gdy nie całkiem świadomie zaczęła szperać w kolekcji wszystkich wspomnień...
To nie było przemyślane, obraz przyszedł sam wywołany do tablicy pojęciem najszczęśliwsze. Bez chwili wahania, bez prośby o pozwolenie zdobył szturmem przeznaczoną dla takiego właśnie wspomnienia miejsce i nie zapowiadało się na to, by dał się wyrzucić. A Claire chciała wyrzucić go bardzo, naprawdę bardzo. Bo choć najszczęśliwsze, to z obecnej perspektywy bolało jednak jak cholera.
To było dawno, sześć lat temu, gdy dopiero pojawiła się w Hogwarcie. Miała tu już dwóch starszych braci, w pewnym sensie przychodziła więc jak do siebie - i chyba właśnie to sprawiło, że udało jej się oswoić Bena. Rok starszy, burkliwy chłopiec w jej towarzystwie wyewoluował powoli w jednostkę nieco bardziej społeczną, a wspomnienie, które nawiedziło ją teraz, w podskokach przybywając na wezwanie, dotyczyło chwili, kiedy Watts był już - przynajmniej w jej towarzystwie - zupełnie inną osobą. Scenka, która rościła sobie teraz prawo do wystarczającej, by umożliwić jej opanowanie patronusa, przedstawiała więc drobną, teatralnie naburmuszoną Klarę, która wygrzebywała się właśnie na szkolny pomost po tym, jak Krukon z pełną premedytacją wrzucił ją do jeziora któregoś letniego popołudnia. Obrazek przypominał niepewną minę dwunastoletniego wówczas Bena i Klarę, która tylko przez chwilę była w stanie dusić chichot. Potem, gdy powstrzymywać go się już nie dało, parsknęła śmiechem i, ściągając Bena do swojego poziomu, na mokre deski pomostu, przeleżała tam z nim co najmniej godzinę, gapiąc się w chmury i zgadując ich kształty.
To było... dawno. Wtedy, kiedy wszystko było w porządku, kiedy nie patrzył na nią jak... Jak... Przedmiot?
Tak, wspomnienie z pewnością wypełniło teraz ją całą, ale niekoniecznie w taki sposób, w jaki powinno.
Ben Watts
Ben Watts

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 18:44

To nie powinno być tak... Tak... Odnajdywanie odpowiednich słów poza wykładaniem teorii i wypowiadaniem krótkich poleceń przychodziło dziś Benowi z wyraźnym trudem. Może był to skutek uboczny ciasnego i dokładnego zamknięcia się na nadmiar emocji, tak teraz niepożądanych w towarzystwie panny Annesley. Może, ale czy Krukon miał jakiekolwiek inne wyjście? Nie, w sytuacji takiej jak ta, jawiły mu się tylko dwa rozwiązania: udawana obojętność lub nieutrzymanie się w jasnych ryzach, które zaowocowałoby kolejnym przykrym wydarzeniem jak to przy cieplarni. A nieważne, w jakich byli stosunkach, Ben nigdy nie chciał ranić Claire. Na pewno nie bardziej, niż musiał.
Brak odpowiedzi na powitanie, choćby tak samo płaski i oschły, bolał gorzej niż policzek wymierzony z całą dostępną komuś siłą, wcale nie nastawiając Wattsa pozytywnie do tego wszystkiego. Częścią siebie, gdzieś głęboko i cichutko zastanawiał się, czy Puchonka w ogóle będzie w stanie coś wyczarować w tej atmosferze dyskomfortu oraz chłodu, bo choć przyjemne warunki sali świateł sprzyjały nauce, to napięcie między nimi już ani odrobinę. Szkot jakoś nie miał większych wątpliwości, że gdyby spróbował wyczarować własnego patronusa, zrobiłby to z trudem, mimo opanowania umiejętności. Gryzł się w język, by nie rzucić jakiegoś komentarza, choćby bezczelnego Będziesz tylko milczeć?, kiedy dziewczyna zajmowała miejsce na jednej z puf, a on uparcie stał, nie chcąc pozwolić na choćby moment rozkojarzenia. Dostrzegał dyskomfort w drobnych ramionach, spięcie i uciekający wzrok, ale nie sądził, że to będzie tak trudne – bo to, co zaczęło się odzywać, kiedy Ben skończył swój mały wykład, dając Claire konkretne zadanie, była potrzeba, by paść przed nią na kolana w przerysowanym, pompatycznym pokazie żalu i błagać o wybaczenie. Że był takim idiotą, że nie potrafił powstrzymać i wyplenić z siebie tego, co już spisała na straty.
Był ciekaw, o czym myślała, gdy kazał jej odnaleźć najszczęśliwsze wspomnienie. Znając Annesleyównę, pewnie o domu – o jakimś jasnym fragmencie, w którym panoszyłoby się roześmiane rodzeństwo, tak zżyte przecież z Klarą. Ben słyszał i widział wiele w kontekście rodziny jego ulubionej krypto-Krukonki – to jak na siebie patrzyli, jak rzuciliby się za sobą nawzajem w ogień, jak choć krzyczeli to i tak pozostawali razem. Tak, pewnie jakieś wspomnienie przyjemnego, letniego popołudnia lub wieczoru w domowym zaciszu w towarzystwie najważniejszych jej osób kręciło się teraz pod rudą czupryną, w przyszłości mając przybrać konkretny kształt. A Watts był pieprzonym masochistą, że tak bardzo go to interesowało i zajmowało.
Krzywiąc się przez moment, prefekt mentalnie zganił się za wychodzenie poza ramy, które sam sobie ustalił, a które miały mu zapewnić względny spokój ducha. W tym tempie wyjdzie stąd z pierwszymi siwymi włosami i zaczątkiem nerwicy, jeśli się nie opanuje.
- Już? – spytał po dłuższej chwili spokoju, choć nie oczekiwał odpowiedzi, przygotowując się do tego, że przez całą tę lekcję tylko on będzie mówił. Na to się póki co zapowiadało. Wyciągnął więc różdżkę z kieszeni i trzymając ją pewnie w dłoni, pokazał ruch nadgarstka – nic skomplikowanego, bardziej dźgnięcie niż faktyczny, fantazyjny zawijas, jakiego wymagały niektóre zaklęcia. - Spróbuj.


k6 na efekt próby:
0-3 – nic się nie zadziało
4-5 – z końca różdżki oderwało się kilka srebrnych, błyszczących nitek podobnych do babiego lata, które szybko zniknęły
6 – gęste jak wełniany motek nitki zaklęcia zabłysły w powietrzu, utrzymując się dłuższą chwilę, zanim opadły i zgasły
Claire Annesley
Claire Annesley

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 18:59

Milczeć, tak. Mogłaby milczeć. Chciałaby tchórzliwie milczeć, choć podobna skala wycofania nie była w jej stylu. Teraz to było jednak łatwiejsze, mniej ryzykowne. Bo przecież słowa nie wychodziły im ostatnio zbyt dobrze, nie tak, jak kiedyś. Domek z kart, który zdążyli sobie zbudować, posypał się szturchnięty jednym wyznaniem i całą masą niepewności. W jednej chwili runęło wszystko, co przedtem udało się wypracować, co wydawało się tak stabilne i trwałe. Teraz? Teraz mogła tylko uśmiechać się gorzko na tę swoją naiwność. Stabilne. Trwałe. Też coś. Już dawno powinna się nauczyć, że podobne pojęcia nie są równoznaczne z na zawsze, które lubiła najbardziej.
Cisza była jednak trudna, naprawdę trudna. Po prostu nienaturalna, nie w kontekście Bena. Pamiętała przegadane z nim godziny i śmiech a nie milczenie, do cholery! Co było w tym złego? Co było nie tak w układzie, który... Funkcjonował. Cieszył. W którym przecież się odnajdywali, prawda? Obydwoje, tak przynajmniej jej się zdawało. Bo może wcale nie było tak dobrze, nie dla Wattsa. Może to tylko dla niej, może rzeczywiście było więc lepiej... Nie była pewna. Nie była pewna, co siedzi w głowie Szkota, ale też co dzieje się z nią samą. A to nie ułatwiało sprawy.
Było to zresztą widać. Chwyciła się tego wspomnienia, skoro od tego należało zacząć ćwiczyć, ale, na Merlina, przecież t ego nie mogło nic wyjść. Nie była przecież szczęśliwa, nie tak, jak powinna. Prawdę mówiąc, sama nie pozwalała sobie na to szczęście. Jest metoda, by w oceanie żalu znaleźć sobie wysepkę spokoju. Wystarczy zmusić się do zapomnienia, odgrodzić się murami, wyrwać tylko to, co czyste, przyjemne, zapominając o całej reszcie. Wyprzeć z głowy całą niepotrzebną otoczkę, wyekstrahować tylko tę część, która koiła zszargane nerwy, która wyzwalała uśmiech. To było dość, naprawdę nie było trzeba więcej. Tyle wystarczyło, by na kilka chwil zapomnieć o kotłującej się na zewnątrz burzy i wziąć głęboki oddech.
Tylko, że Klara tak nie um... Nie, nie tak. Umiała. Umiała tak. Potrzebowała tylko czasu i sił. Pierwszego miała raczej pod dostatkiem, wczesny wieczór jej to zapewniał. Ale drugie? To nie było proste. Nie, tak naprawdę to było cholernie trudne, musieć nagle odrzeć wszystkie związane z Benem wspomnienia z aktualnej goryczy, obronić je przed falami żalu i wydobyć z nich tylko to, co było teraz potrzebne. Tamtą radość. Tamto szczęście. Tę cholerną beztroskę, która teraz była jej tak zupełnie obca.
- Już. - Mogła milczeć, to pewnie byłoby lepsze od tej chrypy, która wkradła się w jej głos, od tego przygaszonego pomruku, który zastąpił normalny ton. Ale nie milczała. Nie mogła. Cisza... Cisza chyba mimo wszystko była gorsza.
Wydobywając z kieszeni własną różdżkę zmusiła się, by spojrzeć na Bena, na prezentowany przez niego gest. Starannie unikając krzyżowania z nim spojrzeń skupiała się tylko na pracy nadgarstka, na ułożeniu palców. A to i tak było zbyt wiele. Przyszła się tu jednak uczyć, prawda? Nie mogła być więc aż tak żałosną, żeby... Żeby po prostu dać za wygraną. Nie robiła tak. Nigdy tak nie robiła.
Powtórzyła gest, kierując różdżkę gdzieś przed siebie. Zadziało się całe nic, które wyrwało z jej gardła nieświadome parsknięcie gorzkim śmiechem. Co za niespodzianka, naprawdę. Odetchnęła głęboko, powoli. Mimowolnie ścisnęła silniej różdżkę tylko po to, by zaraz zmusić się do ponownego rozluźnienia mięśni.
Nie możesz z nim normalnie rozmawiać, nie możesz... Nic nie możesz, to skorzystaj chociaż z tych okruchów, do cholery.


Ostatnio zmieniony przez Claire Annesley dnia Sro 30 Mar 2016, 21:40, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 18:59

The member 'Claire Annesley' has done the following action : Dices roll


'6-ścienna' :
Sala Świateł - Page 2 ZjxL7Q5
Ben Watts
Ben Watts

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 23:52

Ciężko było to znieść – chłodną ciszę, wywołującą drobne, nieprzyjemne dreszcze, spięcie czające się tuż pod skórą, żelazne łapsko żalu zaciskające się na gardle. Ben dopiero teraz w pełni zaczynał rozumieć, dlaczego ludzie, którzy zostali odrzuceni przez obiekt swoich westchnień, potrafili złamać się jak rachityczne drzewko w obliczu huraganu i nie mieć chęci na życie. Przeżył już kilka takich odmów, ale dopiero ta, druga w historii znajomości z Claire, uderzyła w Szkota tak mocno, że trudno mu się na co dzień oddychało, jakby miał w płucach ołów. Może dlatego, że zdążył w międzyczasie dorosnąć i lepiej rozumiał zachowania oraz emocje – w końcu on jak nikt inny miał iście intymny wgląd w ludzkie umysły, a to nie mogło przejść bez echa. Obserwował mechanizmy rządzące myśleniem ludzi o wiele starszych od niego, oglądał ich przekonania i wspomnienia jak mugolskie szklane kulki pełne sztucznego śniegu, z zaciekawieniem rozgryzając rządzące nimi zasady. To musiało w jakiś sposób zmienić Bena, dać mu inne spojrzenie na świat oraz skorygować nieco naiwne, nastoletnie oczekiwania, uświadamiając pewne istotne kwestie. Gorzkniał po trochu z każdym kolejnym brudem wyłuskanym z cudzego umysłu, a Annesley w jakiś tajemniczy, nie do końca zrozumiały sposób potrafiła odpędzać ciemne chmury znad wattsowej głowy, powstrzymując ten proces. Tak jak kiedyś, jak na samiuteńkim początku ich znajomości, kiedy zainteresowała się młodym Krukonem o chłodnym, nieprzyjemnym spojrzeniu, który w większości gardził ludźmi. Wtedy też odepchnęła widmo zbliżających się katastrof, ratując Bena przed zostaniem tym antyspołecznym gburem po kres jego dni. Obudziła coś pulsującego przyjemnym światłem w de facto nieznanym sobie chłopaku, wobec którego nie miała żadnych zobowiązań. Nie zdając sobie wtedy z tego sprawy, chyba kochał ją od samego początku, od tego pierwszego wyciągnięcia ręki i pierwszego, promiennego uśmiechu.
Kochał.
Waga tego słowa sprawiła, że Wattsowi na krótki moment pociemniało przed oczami, a ciało stało się nagle zbyt ciężkie, jakby nigdy w pełni nie należało do niego. Nie patrząc na pierwszą próbę rzucenia zaklęcia przez Claire, Krukon usiadł powoli na wolnej pufie, próbując opanować serce, które zaczęło mu szaleńczo bić w piersi. Jak rozszalały ptak usiłujący wydostać się z klatki po latach niewoli. Był skończony, wkopał się po uszy i to dlatego nigdy nie wychodziło mu z żadną dziewczyną – nagle wszystkie elementy, które kiedyś wydawały się Benowi szalenie niedorzeczne, zaczynały nabierać sensu. Opierając łokcie na udach, Szkot podniósł wolną dłoń, zasłaniając nią usta w odruchu, jakiego teraz zupełnie nie kontrolował. Najbardziej podstawowe instynkty wyły mu w głowie by uciekał i schował się przed obiektem bolesnej rewelacji, a on z całym właściwym sobie samozaparciem oraz upartością, nie chciał się im poddać. Musiało to trwać dłuższą chwilę, kiedy po prostu tak siedział bez słowa, oddychając i wpatrując się w przypadkowy punkt w przestrzeni – wreszcie drgnął, podnosząc zamglone, niebieskie spojrzenie na Annesleyównę i opuścił dłoń.
- Jeszcze raz, skup się – powiedział z cichą chrypką słyszalną gdzieś w tyle gardła, po czym zmarszczył nieco brwi, podnosząc własną różdżkę - Expecto patronum.
Srebrno-niebieski pingwin ożywiony zaklęciem uformował się w przestrzeni, przysiadając na podłodze obok swojego czarodzieja i przekręcając ku niemu łepek, jakby zaskoczony wezwaniem, gdy nie działo się nic niepokojącego. Ben tylko odetchnął cicho, uspokojony światłem bijącym od magicznego strażnika. Wciąż umiał to zaklęcie.


k6 na efekt próby:
0-3 – nic się nie zadziało
4-5 – z końca różdżki oderwało się kilka srebrnych, błyszczących nitek podobnych do babiego lata, które szybko zniknęły
6 – gęste jak wełniany motek nitki zaklęcia zabłysły w powietrzu, utrzymując się dłuższą chwilę, zanim opadły i zgasły
Claire Annesley
Claire Annesley

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 23:55

W którymś momencie, pierwszej lub drugiej chwili po nieudanej próbie przygryzła policzek od środka, przygryzła go do krwi, musząc jakoś utrzymać się przy zdrowych zmysłach. Bo czuła, że szaleje, że traci nie tylko grunt pod nogami, ale wszystko, absolutnie wszystko. Świadomość samej siebie, swoje miejsce, wszystko, co dotąd mogła osiągnąć. Wszystko. Nie sądziła, że to jest możliwe, że istnieją okoliczności zdolne wyrwać duszę, przeżuć ją i wypluć, pozwalając jej dokonać żywota gdzieś w kącie, w towarzystwie podobnie potraktowanych stworzeń. Wiedziała, że są sytuacje trudne, że czasem walka o chęć do życia mogła stawać się wyzwaniem, ale to... Claire nigdy nie wyła. Nigdy nie musiała, nigdy nie czuła się w ten sposób. Ale teraz, Boże, teraz naprawdę musiała zaciskać zęby i tłumić zwierzęcy skowyt. 
Metaliczny smak na języku otrzeźwił ją tylko odrobinę, nie był jednak zdolny przepędzić wszystkich demonów. Nie mógł zresztą, bo, paradoksalnie, potrzebowała ich. Potrzebowała tego całego bólu, tych szarpiących ją pazurów po to, żeby nauczyć się patronusa. Patronusa! Zaklęcie bazujące na szczęściu w jej przypadku miało zapuścić korzenie w zupełnie innej glebie, tej gorzkiej, nienadającej się dla... Dla nikogo właściwie, nikogo i niczego. Zasiane na goryczy ziarno miało udowodnić, że jest coś warte, miało po prostu dokonać niemożliwego. To było możliwe? W ogóle wykonalne?
To, że skuliła się w pewnej chwili, to był odruch. Odruch, który w żaden sposób nie mógł jej się podobać, nie teraz, kiedy przecież obiecała sobie, że nie będzie słaba. Że nie pozwoli, po prostu nie da się po raz drugi wyzuć ze wszystkiego, co miała. A wiecie co? Annesley zawsze dotrzymywała obietnic. Zawsze. Kolejne krople krwi z naruszonego nabłonka wzbierały jej więc na języku, a ona z każdą kolejną prostowała się. Bo musiała. Bo jeśli nie zrobiłaby tego, jeśli nie zrobiłaby tego teraz, prawdopodobnie nie zrobiłaby tego już nigdy. Nie potrafiłaby.
I coś jeszcze. Musiała zrobić coś jeszcze.
Gdy wyprostowała się, zrobiła to nienaturalnie sztywno, gdy jednak uniosła wzrok, gdy dała spokój zmarnowanym trampkom, gdy zmusiła się do tego, by stawić czoła czemuś, co w jakimś stopniu sama spowodowała... Tam nie było już sztuczności, bo ta miała przecież swoje granice. I może byli tacy, którzy potrafili udawać, tacy, którzy radzili sobie nawet w podobnej burzy uczuć, którzy zrywali maskę dopiero wtedy, gdy pozostawali sami. Może. Klara nigdy jednak do nich nie należała, nie w takim stopniu. Potrafiła grać, ale nie do utraty tchu. Teraz nie umiała. Teraz, gdy zdecydowała się wreszcie spojrzeć, zmierzyć z tym, co mogła teraz otrzymać od Bena, nie była w stanie czegokolwiek udawać. Zamiast upragnionej, bezczelnej może nieco hardości była niepewność. Zamiast wyzwania był ból, zamiast arogancji - zdradliwa mgła kryjąca tęczówki. Uśmiech - pełen żałości i tęsknoty. I słowa, one też powinno się pojawić. Jakiekolwiek, coś, co można by uznać za ostatni prezent, za nieudolną próbę zszycia tego, co szarpnięciem rozerwali. Przepraszam. Albo inne, to nie tak. Albo może jeszcze inaczej.
Jestem głupia, Ben, beznadziejnie głupia, pozwól mi...
Ponownie uciekła. Wzrokiem, całą swoją postawą, przelotnym wykrzywieniem warg w grymasie bólu. Chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć, co powinna w tej chwili powiedzieć, co mogła powiedzieć, żeby to działało. Chociaż - może wiedziała. Wiedziała, prawda? Ale wtedy... Wtedy potrzebowałaby pewności, jakiegoś zapewnienia, że to słuszne. Że się nie myli. Że może, że ten jeden krok to... to nie będzie pomyłka.
Tylko jeśli ten dzisiejszy ból, to dosłowne wytrzewienie, wyrwanie serca na aztecką modłę jej nie przekonywało, to co miałoby?
Uciekła. Wzrok znów zawisł na różdżce, na tym kawałku magicznego drewna, który w tym momencie zdawał się być jedynym, co trzymało ją na powierzchni. Jedyny stały element, który kazał jej unieść dłoń, ponownie zatańczyć nadgarstkiem, ułożyć wargi w wyszeptane w zasadzie słowa. I który postać siedzącego obok, rosłego Krukona zastąpił obrazem tego młodszego, bardziej butnego, tego, którego uśmiech był kiedyś cenniejszy od jakichkolwiek innych.
Zresztą, może nadal był.
- Expecto patronum. - Zabrzmiało bardziej przekonująco niż sądziła, że może. I tym razem zadziałało, Merlinie, w jakiś sposób zadziałało. Srebrne smużki umknęły z końca różdżki i choć po chwili nie było już po nich śladu, to... Nie wiedziała, że się uśmiecha. Że uśmiecha się odrobinę szerzej i z czymś więcej niż tylko smętna rezygnacja. Radość. Radość, która przyszła wraz z jedną, bezwolną myślą. Mówiłam. Mówiłam, że będziesz świetnym nauczycielem.


Ostatnio zmieniony przez Claire Annesley dnia Czw 31 Mar 2016, 00:23, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptySro 30 Mar 2016, 23:55

The member 'Claire Annesley' has done the following action : Dices roll


'6-ścienna' :
Sala Świateł - Page 2 Ux57E8X
Ben Watts
Ben Watts

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyCzw 31 Mar 2016, 19:45

W nauce patronusa, zaklęcia którego nadrzędnym zadaniem było przepędzanie dementorów, paradoksalnie najlepiej wprowadzać atmosferę symulującą odarcie ze szczęścia i ciepła, jakie pojawia się, gdy naprawdę należy użyć tego czaru. Ben mógł sobie pogratulować oraz poklepać się po ramieniu za świetną robotę – choć na razie nie zrobił niczego nadzwyczajnego, sama jego obecność po wcześniejszych, problematycznych sytuacjach z panną Annesley wpływała na nią niekorzystnie. Przytłaczająco, może w jakiś sposób zastraszająco. Nie poruszali się na tej samej płaszczyźnie, na tej samej przecież tak niedawno dobrze znanej częstotliwości – w tej chwili istnieli tylko obok siebie, a nie razem, swoje głosy słysząc jak spod wody. Tak nie mogło być na dłużej, kto normalny wytrzymałby taki chłód, tak wyraźny mur stawiany przez osobę, którą się ponoć dobrze znało? Krukon zaczynał wątpić, czy sam zniesie te lekcje, choć nie musiał się teraz wysilać ani specjalnie starać, a jedynie wydawał polecenia – niezbyt skomplikowane zresztą, byle kto potrafiłby przeczytać je z kartki i zastąpić Wattsa. Wiecie, czego naprawdę wymagała ta cała popaprana sytuacja? Upicia się. Urżnięcia w trupa i całkowitego zapomnienia o świecie. Jak tylko stąd wyjdzie i wróci do pokoju wspólnego, Ben zamierzał odszukać Gwen, Sama, Kaia, Lyyrę i innych którzy by się jeszcze napatoczyli i spić się w ich towarzystwie do nieprzytomności. Jeśli ktoś uważał, że Krukoni byli bandą nudnych, zapatrzonych w książki antyspołecznych dupków, którzy nie umieli się bawić, powinien zobaczyć, co potrafiło się dziać w ich pokoju wspólnym, gdy przychodziło do świętowania czyichś urodzin bądź wsparcia w trudnym, przedegzaminacyjnym okresie.
Póki co jednak Watts utknął w sali świateł z przedmiotem swoich westchnień, który to tych właśnie pełnych uwielbienia westchnień nie odwzajemniał – co więcej, nie chciał na niego w większości patrzeć, a to już było w odczuciu Szkota ekwiwalentem kopania zmokłego na deszczu szczeniaka. Nie lubił być w tak bezkompromisowy sposób zaganiany w kozi róg.
Choć przegapił pierwszą próbę Claire, drugą już obserwował, w pewnym stopniu otumaniony tym, z czego zdał sobie sprawę – miłość posiadająca inne zabarwienie niż ta platoniczna wciąż była w jasnej głowie konceptem bardzo abstrakcyjnym, wprowadzającym zamęt w uporządkowane struktury krukońskiego świata. Rozumiał zadurzenie, rozumiał pożądanie i fizyczność, rozumiał troskę, ale jeszcze nie potrafił połączyć tego wszystkiego w jedną spójną odpowiedź, czym miałaby dokładnie być miłość. Skąd w ogóle miał mieć pewność, że właśnie to czuł do Claire? Czemu używał tego słowa, skoro nie pojmował w pełni jego znaczenia?
Srebrny pingwin wyciągnął łepek w kierunku błyszczących nitek, które oderwały się z końca różdżki Puchonki, zaczepiając je dziobem z wyraźnym zainteresowaniem. Gdy zamigotały i rozpłynęły się, potrząsnął główką, przestępując niecierpliwie z płetwy na płetwę i znów uspokoił się przy boku Bena.
- Dobrze. Świetnie – rzucił Krukon głosem nieco mniej ściśniętym niż kilka chwil wcześniej. - Będzie ci szło coraz lepiej.
Na Merlina, po co ją tak chwalił, skoro tylko bardziej go przez to bolało serce? Mrużąc nieco oczy, prefekt podniósł różdżkę w kierunku Puchonki, cicho wypowiadając zaklęcie mające za zadanie wywołać wrażenie narastającego chłodu w ten sam sposób, w jaki zrobiłaby to obecność dementora.
- Ćwicz dalej.

k6 na efekt próby:
0-2 – nic się nie zadziało
3-4 – z końca różdżki oderwało się kilka srebrnych, błyszczących nitek podobnych do babiego lata, które szybko zniknęły
5-6 – gęste jak wełniany motek nitki zaklęcia zabłysły w powietrzu, utrzymując się dłuższą chwilę, zanim opadły i zgasły
Claire Annesley
Claire Annesley

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyCzw 31 Mar 2016, 20:38

Patronus, zaklęcie odpędzające zło. Może to rzeczywiście była myśl? Może te lekcje, jeśli spojrzeć na nie nieco z boku, miały szansę stać się czymś w rodzaju... terapii? W porządku, to określenie być może za mocne, tym niemniej było w tym ziarno prawdy. Bo może to była droga to poradzenia sobie z problemami. Może to był kierunek, ścieżka, na której kolejny krok mógł poprowadzić Claire do większej samokontroli. Bo teraz nie czuła, by nad czymkolwiek panowała. Nad sobą czy nad sytuacją. Wszystko jej się wymykało, uciekało z drobnych dłoni nie pozwalając zatrzymać się na dłużej. Cała paleta uczuć, znajomość własnych pragnień - to wszystko stało się teraz jedną wielką kotłowaniną, do której, szczerze mówiąc, bała się zbliżać. Nie chciała w nią zaglądać, dotykać jej, sprawdzać, co mogłaby z tego otrzymać. Nie chciała... Nie przy Benie. Po prostu nie tutaj, nie w jego towarzystwie.
A jednak mimo podobnych rozważań stać ją było na uśmiech. Ulotny, niepewny, skierowany bardziej do siebie niż do Szkota, ale przy tym wszystkim absolutnie szczery. Taki, jak kiedyś. Krótszy, ale pełen dokładnie tego samego ciepła, które jeszcze kilka miesięcy temu nie odstępowało Annesley na krok. Teraz już go nie było, nie w takich ilościach, co niegdyś, ale w tej chwili, w tym jednym momencie, gdy zwiesiła lekko głowę, rejestrując pochwały dochodzące jakby z drugiego brzegu rzeki, stłumiona, zagłuszone przez rwącą wodę... Uśmiechnęła się. Bo to było miłe. Po prostu.
Oczywiście, niewiele to zmieniało, właściwie nic. Tego, co się zepsuło, nie dałoby się tak łatwo naprawić. Ból przecież nie wyparował magicznie, nie zrobiło się lepiej. To tylko... Tylko jedna chwila. Ulotny moment wspomnień, ciepłej mgiełki, która szybko się rozwiała. Ale to wystarczyło, mimo wszystko wystarczyło. Wcale nie oddychało się łatwiej, utrzymanie tej jednej iskierki szczęścia wciąż było tak samo trudne, mimo tego Annesley poczuła się pewniej. Na tyle pewniej, by zerknąć na Bena kątem oka, a potem, przy kolejnej próbie, wspomnieć ten moment sprzed lat z nieco przychylniejszym nastawianiem. Bo teraz to jedno, ale kiedyś było przecież cudownie, naprawdę dobrze. I czy naprawdę musiała się tego pozbawiać? Tych wspomnień, tego szczęścia? W porządku, teraz nie zostało tego wiele, jakieś ochłapy rozszarpywane prędko przez żerujące na ludzkiej słabości sępy, ale kiedyś... Nie było argumentu, który przekonująco uzasadniałby konieczność odcięcia się od przeszłości lub spoglądania na nią jedynie jako na coś, co się straciło. W zasadzie było wręcz przeciwnie - skoro teraz coś odebrano, tym bardziej powinno się pamiętać o tym, co kiedyś się posiadało. Bo przyjemne wspomnienia nie stawały się przecież nagle koszmarami. Nadal były przyjemne i słodkie. I choć ich przywoływanie budziło żal, szarpało serce pazurami tęsknoty, to może, jeśliby to oswoić... Może nadal można było wykorzystywać te sielskie obrazy. Może nadal można było się nimi cieszyć.
Przez moment obracała różdżkę w dłoni, by wreszcie unieść ją po raz trzeci. Gdzieś w międzyczasie pojawiło się zimno, przeszywający do szpiku kości chłód, ale, zaskakująco, nie paraliżował jej. Był nieprzyjemny, wręcz bolesny, ale nie obezwładniający. Popychał do ucieczki, znalezienia sobie bezpieczniejszego miejsca, mimo tego jednak...
Uczy mnie chłopak, za którym poszłabym w ogień. Nadal.
To wystarczyło. Naprawdę wystarczyło. Choć spięła się, choć ruchy nabrały odrobiny sztywności a przez drobną twarzyczkę przemknął cień lęku - wyobraźnia prędko podsuwała Klarze sylwetkę czającego się w pobliżu dementora - to nadgarstek płynnie wykonał przyswajany gest.
- Expecto patronum! - Głos załamał jej się gdzieś w połowie drugiego słowa, ale to chyba nie miało większego znaczenia. Nie miało, prawda? Srebrna mgiełka wystrzeliła z końca różdżki i tym razem nie umknęła tak szybko, jak poprzednio. Delikatne pasma zawisły na chwilę w powietrzu, formując się w kłąb o niesprecyzowanym jeszcze kształcie, by umknąć dopiero po dwóch, może trzech uderzeniach serca.
Puchonka rozchyliła wargi w wyrazie szczerego zdumienia.
- Udało się. - Choć początkowo była przekonana, że zachowała te słowa dla siebie, to chyba jednak tak nie było, chyba wyszeptała je tonem pełnym niedowierzania. Pewnie, to nie był jeszcze pełnoprawny patronus, ale... Ale szło to chyba w dobrym kierunku, prawda?


Ostatnio zmieniony przez Claire Annesley dnia Czw 31 Mar 2016, 22:21, w całości zmieniany 1 raz
Huncwot
Huncwot

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyCzw 31 Mar 2016, 20:38

The member 'Claire Annesley' has done the following action : Dices roll


'6-ścienna' :
Sala Świateł - Page 2 7X1pYBN
Ben Watts
Ben Watts

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 EmptyPią 01 Kwi 2016, 16:45

Chyba wolałby, gdyby Annesleyówna na niego krzyczała i wytykała wszystkie błędy, jakie kiedykolwiek popełnił – sytuacja byłaby wtedy dużo jaśniejsza, dużo bardziej zrozumiała. Wobec wściekłości łatwiej byłoby przyjąć jakąś konkretną pozę, pomijając już ulgę, jaką mogła przynieść świadomość, na czym dokładnie się stało i czego oczekiwać. Bo przecież, chociaż Claire nie patrzyła na Bena tak samo jak on na nią, to jednak nie odniosła się jasno do okoliczności, w jakich się znaleźli, tylko po prostu uciekła. Miała do tego prawo, szczególnie, gdy Krukon wyznał, że wolałby jej nie znać, jeśli wiązałoby się to z uwolnieniem od bólu, ale jednak, jednak pozostawała ta iskra nadziei o wzniesieniu się nieco ponad to wszystko. Teraz w Wattsie nie tliło się już niepewne oczekiwanie, wiara w to, że może jednak wszystko skończy się dobrze – na chwilę obecną czuł tylko zrezygnowanie i chłodną niechęć do samego siebie. Bo był niemal pewien jak to się skończy, gdy minie mu pierwszy, najtrudniejszy okres przeżywania odmowy – zacznie na siłę szukać pierwszej, lepszej chętnej dziewczyny, która nie będzie dla niego nic znaczyć, ale pozwoli czasem zapomnieć o tym, o czym nie chciał myśleć. Mimo całego swojego introwertyzmu i przekładania spokoju nad głośne zbiorowiska, Ben nie potrafił zbyt długo być sam, a nastoletnie zainteresowania płcią piękną w oczywisty sposób nie pozwalały zaspokajać wszystkich potrzeb w towarzystwie znajomych. Nie wspominając już o koleżankach, które Wattsa po prostu lubiły – bywał dupkiem, ale nie aż takim, by wykorzystywać osoby, którym dobrze życzył.
Tkwił sobie więc zakleszczony w tym nieprzyjemnym impasie, pozbawiony pola do manewru, odpychając natrętne podszepty umysłu, by się wściec i wymóc na Claire jasne oraz przejrzyste odpowiedzi. Mógłby, potrafił być przerażający, jeśli tylko puścił mu jakiś hamulec. Mógłby też przejść w wężowaty, kryptoślizgoński tryb nakazujący użycie podstępu. Tylko, niestety, zdemaskowane zagrania tego typu wywołałoby prawdopodobnie nieodwracalne szkody, co sprawiało, że Krukon wracał do punktu wyjścia, stając przed dokładnie tą samą ścianą.
Szlag by to wszystko trafił. Nie znosił nie mieć wpływu na swoją najbliższą rzeczywistość, doprowadzało go to do powolnej białej gorączki, a w efekcie do wybuchu furii.
Trzecia próba poszła... Fantastycznie, biorąc pod uwagę, że panna Annesley dopiero zaczynała uczyć się patronusa – błyszczące strzępy zaklęcia przypominające przez chwilę miniaturowe aurora borealis zapowiadały ciągłe postępy, wykazując Wattsowi, że mógł sobie swoje przeszkadzające zaklęcia wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodziło. Claire była bardzo zdolna, właśnie dlatego lubił żartować, że Tiara musiała przy jej przydziale solidnie strzelić sobie w gardło, skoro nie ubrała ją w odcienie niebieskiego a w puchońskie żółcie. Słysząc ciche słowa wyszeptane przez dziewczynę, Ben tylko kiwnął krótko głową, zdając sobie sprawę, że nie mówiła ich do niego, a bardziej rzucała zaskoczona w przestrzeń. Wstał nagle z okupowanej pufy, obracając w palcach różdżkę i musnął końcami palców łepek pingwina, który uniósł go z zainteresowaniem. Wystarczył drobny ruch magicznego drewna, by zwierzę rozpłynęło się w powietrzu, zabierając ze sobą uspokajający, łagodny blask. Watts powoli okrążył Irlandkę, przystając dopiero gdzieś za jej plecami i mamrocząc zaklęcie. Zarówno siedzisko jak i buty dziewczyny, a potem łydki, kolana oraz kolejne, wyższe partie ciała zaczął pokrywać szron niosący ze sobą nieprzyjemny, ostry chłód. Mimo wszystko, mimo wrażenia, jakie mogło to wywołać głos Krukona pozostawał spokojny, zachęcający w jakiś nie do końca wytłumaczalny sposób.
- Jeszcze raz.


k6 na próbę:
0-2 – nic, null, nada, różdżka nawet się nie zadławiła, próbując wydusić z siebie strzęp zaklęcia,
3-4 – drewno zawibrowało w dłoni, wypuszczając nierówne strużki przypominające dym, które spiralnie zaczęły unosić się ku sufitowi,
5-6 – grube strzępy uformowały kilka wątłych chmurek, które próbowały zbić się przed tobą w coś w rodzaju tarczy
Sponsored content

Sala Świateł - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Sala Świateł   Sala Świateł - Page 2 Empty

 

Sala Świateł

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Sala kominkowa
» Wielka Sala
» Zapomniana sala
» Sala rozpraw
» Sala przesłuchań

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
VI piętro
-