No nie miał biedny pojęcia! Gdyby wiedział, że jest jedynym osobnikiem płci brzydkiej w całym Hogwarcie, który tyle na temat uroczej panny Rosseau wie, najpewniej pękłby z dumy. Jego ego, choć i tak oscylowało w okolicach stratosfery urosłoby jeszcze bardziej. W końcu jego starania zostałyby dostrzeżone. W końcu miałby świadectwo, że warto było się dalej starać.
- Tak myślałem - pokiwał głową udając zamyślenie. Nie no, o wszystko mógłby Corinne podejrzewać, ale nie bycie sympatykiem ciemnej strony mocy.
Sam do końca nie określił się nigdy jasno. Ojciec chyba też nie, nie rozmawiali nigdy o tym. Asen wolał pozostać neutralną Szwajcarią (cokolwiek to znaczy, usłyszał to powiedzenie kiedyś w mugolskiej lodziarni w Bułgarii). Określi się gdy będzie taka potrzeba, wolał nie mieszać się póki co w politykę.
Słuchał jej uważnie, kiedy wykładała mu swój wywód na temat jej doświadczenia z lataniem oraz kiedy wyjaśniała, dlaczego owego doświadczenia nie posiada. W głowie już kiełkował mu pomysł, by kiedyś zaproponować jej prywatne lekcje, ale musiał wybadać najpierw czy gryfonka w ogóle by się na takie zgodziła. O Quidditchu wypowiadała się z niesmakiem, być może wizja wsiadania na miotłę przyprawi ją o ból głowy, nawet w towarzystwie kogoś takiego jak Asen.
Już kilka razy uczył swoje byłe dziewczyny latania. To jednak nie było to samo, jak gdyby miał tego spróbować z Corinne. One to robiły z uwielbienia dla Miszy, chciały mu się przypodobać, toteż każda bez wyjątku nagle robiła się wielką fanką Quidditcha, choć jeszcze tydzień wcześniej nie znały nawet nazwy żadnej z drużyn z ligi.
W tym przypadku to on musiałby przekonać Francuzkę, że latanie jest fajne, a miotła nie służy tylko do zamiatania. Wierzył, że gdyby tylko dała mu spróbować udałoby mu się to. Zapał Mikhaila udzieliłby się nawet nieboszczykowi.
- Nie robiłbym głupstw. Za bardzo lubię być w formie, żeby specjalnie poddawać się kontuzjom. Ale gdybym miał taką swoją osobistą pielęgniareczkę to te nieuniknione urazy nie byłyby dla mnie już taką straszną rzeczą - powiedział z błyskiem w oku. Na Merlina, wymienić panią Pomfrey na Corinne... Misza rozmarzył się na tyle by na chwilę zapomnieć gdzie się znajduje. Odzyskał świadomość dopiero kiedy ze strony dziewczyny padły TE słowa. Te konkretne, na które czekał od momentu ich pierwszego spotkania.
I wiecie co? Już miał to zrobić. Już miał zaprosić ją na randkę, jak to uczynił ostatnim razem w bibliotece, kiedy dopadła go jedna niepokojąca myśl. A jeśli to podpucha? Jeśli powiedziała to tylko po to, żeby po raz kolejny odrzucić jego propozycję?
- A skąd mam pewność, że tym razem nie dasz mi kosza? - zapytał więc, choć właściwie zaraz tego pożałował. No bo nawet jeśli to co? Przecież obiecał sobie, że będzie próbował do skutku. Corinne kiedyś będzie musiała się zgodzić, chociaż dziś najpewniej zagrała na jego uczuciach. Po dłuższej chwili milczenia, po tym jak założył jej te nieszczęsne włosy za ucho wstał. Naprawdę się denerwował, wciąż czuł falę gorąca, która go oblała. Chwycił rękawiczki, które cały ten czas leżały na stoliku i wyszedł z altanki, by dosiąść miotłę.
- Przyjdę po ciebie do Wieży Gryffindoru w piątek po kolacji - oznajmił, wpatrując się w dziewczynę i szukając jakiegoś znaku, który mówiłby o tym, że jest temu przeciwna.