Małe, bardzo ciasne pomieszczenie wypchane po brzegi, rzecz jasna, miotłami. Znajdują się tu przede wszystkim szkolne miotły, które są wykorzystywane podczas meczów Quidditcha, treningów, jak i lekcji latania dla pierwszoroczniaków. Jest tu też pełno ochraniaczy i innych, zużytych już dodatków. Nie znajdziecie tu jednak piłek, ani złotego znicza, oj nie! Jest to zwykła graciarnia, w której zmieszczą się maksymalnie dwie osoby...
Rupert Purée Gullymore
Temat: Re: Schowek na miotły Czw 12 Lip 2018, 23:07
Fakt, że Rupert znajdował się w tym miejscu, świadczył o tym, że prawdopodobnie uderzył się w ostatnim czasie w głowę. Może wtedy, gdy spadł z miotły, dokładnie rzecz biorąc - wczoraj? Nie wiadomo, co wstąpiło w młodego Puchona, że z taką pieczołowitością wziął się za doskonalenie swoich umiejętności gry w Quidditcha, chociaż może powinno się mówić o zdobywaniu, bo żeby coś szlifować, najpierw trzeba to mieć... Z Gullymore'a był kiepski gracz, jakoś nigdy nie miał większego drygu, a jego nienaturalnie wydłużone ciało, do którego wciąż się nie przyzwyczaił, wyjątkowo opornie przyjmowało stabilną, wyprostowaną pozycję na miotle. W ogóle miał więcej problemów do rozwiązania, niż zalet, lecz za sprawą Merlin wie czego chciał się poprawić! Może dla Resy? Gryfonka była wyjątkowo zdolną panią pałkarz w swojej drużynie i Rupert, ilekroć Hufflepuff grał z domem Lwa, walczył w głębi duszy, by nie skandować jej imienia w chwili, gdy posyłała tłuczki w kierunku graczy drużyny borsuka. Jeszcze by został posądzony o coś, co nie byłoby prawdą! Zawsze kibicował swoim, to nie pozostawiało wątpliwości, lecz jakaś wewnętrzna chęć popisania się przed dziewczyną momentami brała górę. I tak do niej nigdy nie zgadał, ani kiedy wygrali, by pogratulować, ani gdy przegrali, by pocieszyć. Może jednak jeśli poćwiczy i zdobędzie pozycję w drużynie, Resa w końcu go zauważy? Ubrał jakieś szaty do gry, trochę małe i pijące pod pachami, co próbował poniekąd rozwiązać, machając rękami, co by może rozciągnąć materiał w barkach. Miał ze sobą plecak, a w nim rękawice, które zapewniały lepszą przyczepność dłoni do drewnianego drążka, kilak dyniowych pasztecików i zawinięta w chusteczki kanapka z serem żółtym, którą podwędził z wielkiej sali po śniadaniu, żeby mieć co jeść po treningu. Otworzył drzwi do schowka i zrobił jakieś dwa kroki wgłąb, mrużąc oczy i pochylając się nad kilkoma wiadrami, sięgnął rękami do stojących przy ścianie szkolnych mioteł. Co powinien wybrać? Zmiatacza czy kometę?
Nevan Atsummerled
Temat: Re: Schowek na miotły Sob 14 Lip 2018, 17:23
Wtem nagle do pomieszczenia wparowało wielkie stworzenie, z gatunku "Uczniós Obżartus". Można wręcz powiedzieć że to nawet zrobił altruistycznie - ot żeby Rupert nie miał przypadkiem kompleksów że od wszystkich jest wyższy, Atsu na ratunek, tudududu! Aczkolwiek nie przyszedł tutaj aby przywdziać pelerynę superGryfona - prawda była zdecydowanie bardziej trywialna. Jakieś dziesięć minut temu z radością dwulatka odpakowywał czekoladową żabę, która z jakiegoś nieznanego mu powodu postanowiła że ma lepszy plan na wieczór niż wylądowanie w żołądku Nevana. A że wielkolud nie był zbyt chętny do poruszania się, to leniwie próbował ją uchwycić i nie trafił. Można się domyślić reszty - cholerne żabisko zwiało. Cóż więc mógł zrobić ten dumny superbohater? To chyba oczywiste. Złapał tartę karmelową którą miał pod ręką i popędził za uciekającym płazem, jedząc tartę bezpośrednio w całości, odgryzając ją niczym bardzo okrągłego batona czy coś w ten deseń. W takim właśnie stanie, kończąc swoje jedzenie pojawił się tutaj, lekko umazany w kącikach ust, bowiem tutaj gdzieś uciekł jego słodycz. Rozejrzał się powoli po schowku. - Heeej, nie wyglądasz jak moja czekoladowa żaba - rzucił i wydął policzki w geście oburzenia. On skądś znał tego gościa, gdzieś już go widział. Nie był pewien jednak, jak chłopak się nazywa - jego mózg był zbyt leniwy żeby zapamiętywać każdego z kim miał do czynienia. Jak on dokładnie miał? Napoleon? Ed? Nie, chyba jednak nic z tego, na szczęście Atsu miał już swój sposób - wiedząc że nie umie w imiona, po prostu wymyślał każdemu pseudonim, zazwyczaj idiotyczny albo po prostu sytuacyjny. Tak właśnie postanowił zrobić i tym razem. - Um, tańczący z miotłami, chyba jej nie zeżarłeś? - i zmierzył go spojrzeniem mówiącym "jeśli zjadłeś moją żabę, to masz szczęście że mi się nie chce, bo bym Ci krzywdę zrobił". Swoją drogą, co on właściwie robił w schowku z miotłami? Te chyba nie służyły do zamiatania, a przecież...jego dom z którego by nie był, bo Nevan nie pamiętał...chyba nie miał teraz treningu. A może jednak te były do zamiatania? Swoją drogą, kiedy władowali się tu obaj było tutaj dość ciasno i ciężko raczej było znaleźć tu teraz cokolwiek. Zresztą jego radar słodyczy podpowiadał mu że żabiska tu nie ma - prawdopodobnie miałby większe szanse złapania jej gdyby pobiegł, niestety - nienawidził biegać. To było zbyt męczące. - Um, czemu tu jesteś? - spytał bo w sumie to go interesowało. A co jeśli...co jeśli przybiegł tu za jego żabą, licząc że będzie miał okazje ją pożreć? To się nie godziło!
Rupert Purée Gullymore
Temat: Re: Schowek na miotły Sro 18 Lip 2018, 13:40
Rupert teoretycznie nie posiadał kompleksu wzrostu, bowiem bycie wysokim stanowiło raczej dobrą cechę i było pożądane przez wielu chłopców w jego wieku. Ba, nawet dziewczyny pragnęły niejednokrotnie wyższego wzrostu, do czegokolwiek było im to potrzebne. Niemniej jednak jakoś tam niepewny się czuł w związku z tym, że połowa uczniów w Hogwarcie sięga mu ramienia, toteż miał bardzo nieprawidłową postawę ciała. Ramiona zdawały się być podatne na działanie grawitacji znacznie bardziej niż chociażby głowa, w związku z czym rudzielec zazwyczaj chodził lekko pochylony. Garbienie się wielokrotnie wypomina mu w domu babcia, twierdząc, że to dlatego, że nie pomaga jej w ogrodzie. Nie żeby sama miała już lekkiego garba od ciągłego pochylania się nad grządkami, co nie? Było jednak bardzo możliwe, że to właśnie jego krzywa postura sprawiała mu trudności w utrzymywaniu równowagi na miotle - dziś chciał nad tym popracować. Chciał - w czasie przeszłym, bo gdy stanął za nim inny chłopak, swoim cieniem przysłaniając dosłownie wszystko, Rupert zamarł w bezruchu i przełknął głośno ślinę. Odwrócił się, z lekkim strachem spoglądając na Atsu, równolatka z Gryffindoru o nieprzeciętnym wzroście niemal dwóch i pół metra. - Czekoladowa żaba? - powtórzył ze zdziwieniem, automatycznie patrząc pod nogi, czy przypadkiem na jakiejś nie stał. - Uciekła Ci jakaś? - spytał jeszcze, tym razem oglądając się przez ramię. Inna sprawa, że i tak nie miał szans na zobaczenie czegokolwiek, bowiem cień Gryfona skutecznie uniemożliwiał wpatrywanie się w ciemniejsze zakamarki schowka. - Nie, nie, ja nie zjadłem - zapewnił, machając rękami w geście zaprzeczenia, aby swoją wypowiedź dodatkowo podkreślić. Sięgnął jednak po różdżkę, chcąc rzucić Accio, ale zawahał się. - Mógłbym spróbować ją przywołać zaklęciem, ale prawdopodobnie będzie brudna. Nie wiem, czy chciałbyś taką zjeść - stwierdził, mimo wszystko proponując użycie magii. Co on tu robił? Z tego wszystkiego aż sobie zapomniał, po co przyszedł do schowka. No tak! Zmiataczka! Obejrzał się przez drugie ramię na miotłę, a później spojrzał jeszcze raz na Atsu. - Przyszedłem wziąć miotłę, chciałem polatać - wyjaśnił, nieco niemrawo. - Wiesz, jestem dość kiepski, ale może kiedyś chciałbym do drużyny... - dodał jeszcze, ale speszył się swoją żałosną historią i zamilkł.
Nevan Atsummerled
Temat: Re: Schowek na miotły Sro 18 Lip 2018, 19:40
Ożywił się kiedy Puchon zaproponował mu że przyzwie mu żabę zaklęciem. Czemu na to wcześniej nie wpadł? Prawdopodobnie dlatego że ten śmieszny patyczek to się nadawał do grzebania w nosie a nie do rzucania zaklęć. Zresztą tak samo jak właściciel - on również lepszy był w grzebaniu w nosie niż rzucaniu zaklęć. Zapewne dlatego nawet nie próbował, jednakże taka propozycja pomocy brzmiała nieźle. Równy chłop ten tancerz miotły. - A tam brudna, to się wytrze, nie ma problemu - zauważył rezolutnie Nevan, z leniwym uśmiechem - Świnie też biegają po ziemi i są brudne, a smakują wybornie - dodał i pokiwał, zaskakująco energicznie jak na niego, głową jakby na potwierdzenie swoich słów że świnia to nadzwierze, prawdziwy kozak wśród jedzenia, niczym Lui Vifon pośród zalewajek wszelkiej maści. Już zaczynał myśleć że zostaną świetnymi koleżkami, kiedy wypłynął dość ciekawy temat do którego ich podejście było bardzo różne. Normalnie Nevan bez żadnych oporów wyśmiałby kogoś za takie beznadziejnie irracjonalne pomysły, ale ten był w porządku, chciał zadbać o jego jedzenie. Musiał więc chwilę się zastanowić i uznał że trzeba być sprawiedliwym, a prawo ulicy mówiło wyraźnie - kto jedzenie ratuje, na pogardę nie zasługuje. Uznał więc że spróbuje mu przedstawić swoje zdanie w milszy sposób, żeby go nie obrażać. - Po co chcesz latać, skoro jesteś kiepski? - spytał więc żywo zaskoczony - Quidditch to okrutna gra. Jeśli nie masz talentu nigdy nie będziesz przedstawiać wartości na boisku, a tylko się napracujesz. - powiedział lekko zatroskany. W końcu był wielkim, przerośniętym pięciolatkiem, jego nastroje mogły czasem poskakać i sam mógł nie wiedzieć co i czemu odczuwa, jednakże z jakiegoś powodu czuł teraz potrzebę by ochronić tego biednego chłopaczka przed nadmiernym nakładem pracy bez celu. Wiadomo w końcu było nie od dziś, że Atsu gardził ciężką pracą i twierdził że beztalencia nie powinny grać w drużynach. - Będziesz się bez sensu przemęczać. Lepiej chodźmy coś zjeść - rzucił i ziewnął przeciągle. Na samą myśl o lataniu poza meczem, z własnej woli robiło mu się jakoś gorzej i odechciewało mu się nawet stać. Nie rozumiał po co ktokolwiek trenował. To było przecież bez sensu - albo się miało talent, albo się go nie miało, a osoby go pozbawione i tak zawsze będą graczami drugiej kategorii. Po co się zawodzić za każdym razem. Nevan Atsummerled, absolutny król delikatnych wieści, po raz kolejny wykazał się dobrocią, ratując rówieśnika przed marnowaniem czasu i energii. A do tego zrobił to w tak miły sposób, czapki z głów!
Rupert Purée Gullymore
Temat: Re: Schowek na miotły Sro 18 Lip 2018, 21:18
W sumie Rupert się nigdy nad tym nie zastanawiał za bardzo, lecz akurat teraz, gdy spojrzał na swoją różdżkę w dłoni, pomyślał sobie, jaką różdżkę miał Atsu? Kiedyś słyszał, że różdżki mają długości nieproporcjonalne do wzrostu i dopasowują się bardziej do umiejętności magicznych czarodzieja. Wielokrotnie spotykało się czarodziejów bardzo wysokich z różdżkami krótkimi i na odwrót, bardzo niskich z różdżkami dorastającymi do dwudziestu cali nawet! Ta Ruperta była... Taka średnia, w sam raz. Nie miał z jej powodu kompleksu. Atsu z drugiej strony był półolbrzymem - hybrydą stworzenia magicznego z człowiekiem, jakkolwiek ofensywne może być podobne określenie. Ilość drzemiącej w nim magii musiała być zawrotna! Rupert raczej nie zdawał sobie sprawy, co było powodem jego ponadprzeciętnego wzrostu i nigdy nie pytał, lecz jedno, co wiedział, to że Gryfon na lekcjach nigdy nie był pionierem. Jeśli nie bronił w meczu (a gabaryty umożliwiały mu na zasłonięcie dwóch pętli naraz, co dawało mu niebywałą skuteczność na boisku), raczej odpoczywał, leżał gdzieś, jadł, dłubał w nosie lub zbijał bąki, bądź je puszczał... Ciekawe więc, jak długa była jego różdżka? Z jednej strony nie wyobrażał sobie, by miała mniej niż dwadzieścia cali, bo raczej musiałby mieć możliwość złapać ją dłonią w komfortowy sposób, lecz przez wzgląd na inne czynniki miał wrażenie, że przypominała wykałaczkę... Otrząsnął się z rozważań na temat długości magicznego patyczka Atsu, spoglądając na chłopaka z lekkim zaskoczeniem i niepewnością. - Accio czekoladowa żaba? - rzucił zaklęcie, bardziej pytając samego siebie, czy naprawdę chce to robić i następnie oglądać kolegę jak wyciera żabę z kurzu i ją zjada? I ta gadka o świniach... Przełknął głośno ślinę, po raz pierwszy obawiając się o własne życie przy wielkim Gryfonie. Może nie wyglądał jak świnia, ale nie mógł odpędzić się od wrażenia, że w oczach Atsu stał się czymś porównywalnym do steku na dwóch nóżkach. Usłyszeli stłumiony rechot i z zakamarka schowka na miotły wyfrunęła czekoladowa żaba, brudna jak cholera, z przylepionymi kawałkami ziemi, kurzu i pojedynczym kawałkiem witki. Wpadła prosto w ręce Puchona, który przekazał ją właścicielowi. - Proszę - rzekł, ale konsumpcji nie mógł oglądać. Jakoś tak przerosło go to. Usłyszawszy jego kolejne słowa, zgłupiał. Zamrugał gwałtownie oczami, nie wierząc w to, co opuściło usta Gryfona. No jak to po co tu był? Jak to po co chciał trenować, skoro był słaby? No w sumie... - Bo... - bąknął w pierwszej chwili, nie wiedząc, co odpowiedzieć, aż w końcu powiedział to, co faktycznie sądził. - Bo chcę być lepszy. I chciałbym... komuś zaimponować - dodał w ostatniej chwili i natychmiast tego pożałował. A co jeśli Atsu podchwyci temat i będzie drążył, komu to chciał się przypodobać nowym skillem? - Słuchaj, Ty jesteś dobry w Quidditcha... Może zrobimy deal? Mam kanapkę i jakieś paszteciki w torbie. Jak pokażesz mi kilka ruchów na miotle, to Ci je oddam. Co Ty na to? - zapytał w końcu, unosząc pytająco brwi.
Nevan Atsummerled
Temat: Re: Schowek na miotły Sro 18 Lip 2018, 21:51
Gdyby Rupert wprost spytał, to Atsu by mu bez krępacji pokazał swoją różdżkę. Nie wstydził się swojej różdżki, no, może trochę mu wadziło że wszyscy inni mają krótkie różdżki a on sam miał taką wielgachną, mocarną, potężną różdżkę, jednakże to była kwestia drugoplanowa. Każdy mężczyzna powinien być dumny ze swojej różdżki, albowiem to nieważne jak długa jest - ważne, jak potrafi się nią wywijać. Nie potrafił jednak odczytać myśli Puchona, więc nie pokazał mu ani różdżki ani nic innego, za to niesamowicie ucieszył się kiedy zobaczył że chłopak ma jego żabę. Przyjrzał jej się uważnie. - Um, to nie moja. Nieważne - odebrał ją i podmuchał na nią, żeby trochę się oczyściła. Wiele to nie pomogło, więc po prostu wpakował ją do ryjka zanim mogłaby mu uciec. Smakowała trochę paskudnie, ale po dokładnym przegryzieniu można było poczuć czekoladę, więc stwierdził że było warto. A chwilę później przyszło wyjaśnienie - chciał komuś zaimponować. Jak, skoro nie miał przecież talentu? Chociaż to akurat był w stanie rozumieć - sam miał kogoś komu mógłby chcieć imponować, ba, może nawet uwieść a potem zaprosić na kiełbaski i jajka, albo cokolwiek innego. Dalej jednak był przekonany że nie ma absolutnej możliwości aby beztalencie mogło w ogóle myśleć o popisaniu się przed kimkolwiek. Jednakże oddał mu jego żabę i oferował jeszcze jedzenie. Oczy Atsu aż się zaświeciły. Kanapka? Paszteciki? A akurat była idealna pora na jego dwunasty posiłek dnia, więc mała przekąska w formie przystawki wcale nie była złym pomysłem. Tylko musiałby się przemęczać. To wcale mu nie pasowało za bardzo - nie chciało mu się. I tutaj pojawił się najgorszy dylemat moralny. Jedzenie kontra lenistwo, odwieczna walka która nigdy się nie kończyła. Rozmyślał nad tym chwilę - w końcu przeważył argument że chłopak mu przed chwilą pomógł, mógł się zgodzić pod pewnym warunkiem. - Zgodzę się...ale paszteciki i kanapka to tylko zaliczka. Musisz przynieść więcej jedzenia. Niestety, talent to talent, nie mając go daleko nie zajdziesz. W każdym razie - akceptujesz warunki dodatkowej płatności? Wszystko co słodkie lub z ziemniaka wchodzi w grę - powiedział kiwając głową z mądrą miną. Po chwili naszło go, że niektórzy na Puchonów mówią "ziemniaki". Czy to znaczy że byli zrobieni z tego wspaniałego bulwiastego cudu natury? Ciekawe czy jakby ugryzł kawałek Ruperta to smakowałby jak kartofel. A może trzeba by go najpierw podsmażyć? Będzie musiał to kiedyś przemyśleć.
Rupert Purée Gullymore
Temat: Re: Schowek na miotły Czw 26 Lip 2018, 01:01
Rupert sam nie wiedział, dlaczego podobne myśli pojawiały się w jego umyśle i chyba jednak byłby szczęśliwszy, gdyby jego wyobrażenia o różdżce Atsu w ogóle nie zostały zwizualizowane w jego głowie. Fantazja bywała jego bardzo dobrą przyjaciółką i często ratowała go od niechybnej śmierci podczas przydługich, nudnawych zajęć, lecz niekiedy stanowiła broń tak wielkiego rażenia, że potrafiła w jednej sekundzie skrzywdzić Ruperta na tyle, by rozważał targnięcie się na swoje życie. To była trochę ta sekunda. Odrobinkę mu się cofnęło, gdy kolega wpakował sobie do ust czekoladową żabę z posypką z kurzu i ziemi. Z trudem przełknął ślinę, a potem posłał mu bardzo niemrawy uśmiech, siląc się, by życzliwość zatuszowała delikatne obrzydzenie. Dobrze, że nie podejrzewał, co działo się w głowie olbrzymiego Gryfona, który niestety rozważał, czy wnętrze Ruperta jest równoważne ziemniaczanemu miąższowi. Gdyby tylko wiedział, że wielki chłopak stanowił dla niego tego typu zagrożenie - bądź co bądź rozważał ugryzienie i sprawdzenie, jak smakuje - uciekłby czym prędzej i nawet nie kłopotał by się proszeniem go o pomoc w nauce latania. Nie był świadomy tego, w jakie tarapaty mógłby wpaść, gdyby zaliczka w postaci jedzenia była niewystarczająca i Atsu zgłodniałby w połowie "lekcji", wobec czego przystał na umowę gorliwym kiwaniem głową. Naprawdę zależało mu, by poprawić swoją technikę, czy też w ogóle nabrać jakiejkolwiek techniki, bowiem obecnie jego występy na miotle sprowadzały się wyłącznie do przetrwania. Dobrze by było, gdyby zaczął latać na niej, by na dodatek grać. Może nie miał talentu, może jego próby nie miały sensu, ale nie chciał się jeszcze poddawać. - Wiesz, nie musisz ze mną trenować intensywnie... Jakbyś mi tylko pokazał jakiś zwód czy dwa, to dla mnie byłoby bosko - powiedział jeszcze, pochylając się nad rzuconą w kąt torbą, by wyciągnąć ową kanapkę i paszteciki na dowód, że nie zwodził go i nie okłamywał. - A resztę jedzenia przyniosę... Jakoś później - dodał, niepewny, czy powinien podawać jakąś konkretną godzinę, czy może nie? Przekazał swój dobytek na wielkie dłonie Atsu, po czym chwycił Zmiatacza, którego planował od początku ze schowka wyciągnąć i stanął w gotowości przed Gryfonem. - Właśnie... Latasz na zwykłej miotle, czy masz jakąś specjalną? Większą? - dopytał, w sumie z czystej ciekawości.
Nevan Atsummerled
Temat: Re: Schowek na miotły Czw 26 Lip 2018, 19:52
Atsu trochę się zawiesił kiedy się właśnie zorientował że jedzenie znowu mu to zrobiło i doprowadziło do tego że będzie musiał się wysilać, żeby tylko zdobyć go więcej. Niedobre jedzenie, jak on je dorwie to zeżre je tak boleśnie jak tylko mógł sobie to wyobrazić. Już prawie miał zacząć walczyć sam ze sobą i wykręcić się, mówiąc że on nie umie latać na miotle czy coś innego, gdyby nie fakt że nagle kanapka i paszteciki pojawiły się w jego polu widzenia. Z namaszczeniem odebrał te cudne kawałki pożywienia z rąk mniejszego kolegi i nim się którykolwiek z nich obejrzał, pasztecików już nie było. Sam Nevan nie był w stanie stwierdzić, kiedy właściwie je pożarł, wiedział tylko że robią coraz mniejsze te paszteciki, skoro tak łatwo się je pochłania i nie zostawiają nawet żadnego śladu ani świadomości konsumpcji. Zabrał się więc do kanapki, w końcu bardzo niedobrze by było gdyby zgłodniał w powietrzu i zasłabł. Wtedy by spadł, zrobił dziurę w boisku i takie tam. Przyrzekł sobie że postara się nie robić dziur w boisku, a jeśli już głód stanie się nie do zniesienia, wówczas trudno się mówi, dumnie wytrwa - w końcu miał obiecane więcej żarcia. - Em...ahe jha nhe hestem nahepszy w zwodach - rzucił nie przerywając jedzenia. Może i nawyk z mówienia z pełną buzią nie jest najładniejszy ale czasem nie mógł się powstrzymać. Przełknął, mogąc się domyślić że ciężko go było zrozumieć i postanowił dokończyć zanim zabierze się do kończenia tej przepięknej, małej kanapeczki. - Um, no wiesz. Jestem obrońcą, um - zastanowił się na chwile - I raczej nie latam po boisku jak reszta. Ale umiem w faule. I mogę bronić Twoje strzały czy coś. Nie wiem - dodał i pochłonął resztę kanapki. Miał nadzieję że to jedzenie później będzie mało później, a dość szybko. Ta mała przekąska którą mu tu podarował była mniejsza niż się spodziewał, jednakże trudno się mówi, już się zgodził trzeba być słownym. - Um...miotła...no mam większą niż te wasze śmieszne patyczki - powiedział zgodnie z prawdą. W końcu gdyby poważne firmy zajmujące się miotlarstwem nie były w stanie nawet stworzyć dłuższego modelu miotły, to jak by to świadczyło o ich solidności. - Um, no wiesz...wyobraź sobie mnie jako pałkarza. Zamiast miotły i pałki, miałbym zmiotkę i szufelkę...ogólnie wszystko macie takie śmieszne małe. Atsu w krainie goblinów - mruknął i wyszczerzył się upiornie po ostatnim zdaniu, na znak że jest to żart. Czasem zastanawiał się czemu wszyscy są takimi kurduplami a on sam jest duży. Pewnie lepsze geny, naturalny talent fizyczny i inne takie, zapewne o to właśnie chodziło. Genowi bogowie po prostu doceniali jego potencjał do bycia niesamowitym. Wtem naszło go że cholera jasna, będzie musiał zgarnąć swoją miotłę. Będzie musiał chodzić, jeszcze więcej wysiłku. A może jednak wyjdzie mu zaklęcie? Wyciągnął swoją różdżkę machając nią trochę i patrząc z niechęcią na magiczny kijaszek. Teraz przynajmniej Rupert mógł zobaczyć jego prawie czternastocalowy badyl w pełnej okazałości. - Accio Zmiatacz - burknął pod nosem machając swoim kosturem dla ubogich. Dobra wiadomość - chwilę później jego miotła faktycznie przyleciała. Zła wiadomość - pozostałe obecne tu Zmiatacze też postanowiły się na niego rzucić, przez co został zaatakowany przez wściekłe miotły. Cholerne miotły. Kiedy już udało mu się oswobodzić od wściekłym sprzętów do sprzątania, które ponoć potrafiły latać i trzymał w dłoni już tylko jedną, tą na której sam latał. - Um...to ten...idziemy?