Temat: Zabawa w kotka i myszkę Wto 28 Lip 2015, 16:33
Opis wspomnienia
Po milionach ciekawskich spojrzeń na lekcji prowadzonej przez opiekunkę Chantal, dwójka Ślizgonów natrafia na siebie w Pokoju Wspólnym i postanawia trochę...lepiej się poznać.
Osoby: Vincent Pride, Rosalie Rabe
Czas: 11.77r.
Miejsce: PWS
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Wto 28 Lip 2015, 16:37
Całe zamieszanie, które zaszło podczas, jak się okazało, bardzo pożytecznej i przynoszącej spore korzyści lekcji eliksirów, bardzo zirytowało i do reszty zepsuło humor Rosalie. Sam fakt pojawienia się w klasie Irytka i rozwalenia zajęć (w tym ochlapania Amycusa wywarem miłosnym z jej własnym włosem) doprowadzał pannę Rabe do nerwowego zaciskania pięści, wbijając w bladą skórę dłoni miękkie, pozostawiające niewielkie półksiężyce paznokcie o znikomym połysku. Dodatkowo, niemalże najlepszą parą wieczoru okazali się byc znienawidzeni Gryfoni, których włosy jeszcze bardziej niż zwykle chciała zawinąc między długimi palcami, zniżyć ich niewarte nic korpusy do pozycji leżącej, a następnie z grymasem przepełnionym obrzydzeniem, jakoby trzymała w rękach najohydniejszą z ohydnych szmat z kolekcji szanownego pana Filcha, wytrzec czerwonymi od łez i złości policzkami podłogę w łazience na pierwszym piętrze. A potem śmiac się do rozpuku, wreszcie zadowolona i wreszcie szczęśliwa. Tak, zdecydowanie wyobrażanie sobie co pocznie z tą dwójką, gdy już przyjdzie ku temu najodpowiedniejsza okazja, było jedną z najbardziej lubianych czynności młodej Ślizgonki. Siedziała więc, nieco uspokojona specyficznie sielankowymi wizjami, w pokoju wspólnym domu węża w środku nocy, okryta grubym kocem i z paczką miętowych czekoladek między nogami. Poza dźwiękiem malencholijnie strzykającego ognia i cichego pomlaskiwania zajadanych słodyczy panowała zbawienna cisza, tylko co jakiś czas uszu Rose dobiegało drażniące pochrapywanie jednego ze starszych kolegów z domu. Jeżeli kiedykolwiek wydadzą ją za mąż, a jej partner będzie chrapał, najpewniej wyląduje na kanapie w wygłuszonej zaklęciem piwnicy. Swoją drogą, z panny Rabe wyjątkowo kiepski materiał na żonę. Westchnęła ciężko, kompletnie niezmorzona snem, słysząc za sobą ciche kroki, w normalnych warunkach pewnie nawet niesłyszalne. Owszem, jej kotka była wielką, grubą i rozkapryszoną kluchą, ale skradanie się do właścicielki o tej godzinie łasa na pieszczoty nie było w jej stylu. Widocznie Dott zwiększył się wskaźnik na okazywanie czułości, może szuka swojego samca alfa, czy coś w tym rodzaju. W każdym razie Rose przewróciła tylko oczami i poklepała miejsce obok siebie, pewna, że łysy kot zaraz na nie wskoczy. Niech ma, niech chociaż jedno stworzenie w tym cholernym zamku wie, że Rosalie je kocha i zawsze chętnie podrapie za uszkiem. Kochająca, czuła mamusia ze skłonnościami do krzywdzenia innych.
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Wto 28 Lip 2015, 23:42
Eliksiry wspominał nieźle, choć i jemu nie odpowiadało towarzystwo Irytka, który obrócił w niwecz dobrze zapowiadającą się końcówkę zajęć. Jeżeli już planował naprzykrzać się innym w tak denerwujący sposób mógł chociaż zostawić po sobie większe pobojowisko. Tylko jeden Amycus ochlapany amortencją? "Go big or go home" - tego właśnie brakowało mu w tej szkole. Wyrazistości, zdecydowania w działaniu. Miał wrażenie, że każdy wychyla się ponad tłum tylko na tyle, by zaspokoić swoją potrzebę oryginalności, ale (broń Merlinie) nie zostać zauważonym. Doprawdy, czasem miał ochotę wszystkim pokazać jak bardzo mdłą masę tworzą, ale zaciskał zęby i odwracał wzrok. Jeszcze nie teraz, zbyt wcześnie. Dopiero drugi miesiąc gości w progach Hogwartu, karygodnym byłoby zdemaskować samego siebie w przedbiegach. Gole samobójcze nie były w jego stylu, a co dopiero na tak prostym boisku. Miał plany złapać zaraz po lekcji Rosalie, by bliżej przyjrzeć się tej niewinnie wyglądającej dziewczynie, ale to również zostało zepsuty. Nawet nie udało mu się na nią natknąć w późniejszej części dnia, by obserwować ją z dystansu. Najwyraźniej ten dzień nie należał do najlepszych dla Pride'a i musiał się z tym pogodzić. Nawet Goblin wypiął się na cały świat(jeśli węże mogą się w ogóle wypinać), siedząc zwinięty w ukryciu. Po powrocie swojego pana do dormitorium wąż postanowił zmienić kryjówkę na szyję Vincenta, układając się tam wygodnie, z łbem pomiędzy ramieniem a zagłębieniem obojczyka. Idealny zamiennik krawata. Późną porą Ślizgon nie wybierał się spać, chociaż współlokatorzy już padli. Alkohol szybko usypia większość znanych mu osób, a Brytyjczycy wydawali się być szczególnie podatni na cokolwiek mocniejszego od herbaty. Powolnym krokiem zszedł z dormitorium do Pokoju Wspólnego. Wolno, prawie bezszelestnie niczym cień lub zjawa, której spojrzenie mroziło lub elektryzowało - oba sposoby mogły zabić. Jeszcze przy schodach dostrzegł, że ktoś zajmuje przyjemnie osamotnioną przestrzeń przed kominkiem. Podchodząc bliżej rozpoznał jasną burzę włosów, których tak wypatrywał tego popołudnia. Rosalie nieświadoma najwyraźniej towarzystwa zajadała się słodyczami, podczas gdy on był coraz bliżej. Jak polujący drapieżnik bez pośpiechu zmniejszał dystans między nimi, z utkwionym nienaturalnie jasnym spojrzeniem w sylwetce dziewczyny. Kiedy poklepała miejsce obok siebie uniósł brwi, zawiedziony, że jego obecność została wykryta. Gdyby tylko wiedział, że Ślizgonka wzięła go za własnego kota. Usiadł obok blondynki, pozwalając lekkiemu uśmiechowi wypłynąć na wargi. Ten wyraz twarzy rodził więcej pytań i wątpliwości, aniżeli konkretnych odpowiedzi dotyczących zawartości umysłu Pride'a. - Cieszę się, że w końcu mamy chwilę dla siebie, Rosalie. - przemówił swobodnie, z oczami utkwionymi w tańczącym ogniu, jakby widok ten niszczycielskiej siły stał się najlepszą hipnozą świata. Dopiero o dłuższej chwili wypełnionej milczenie przeniósł spojrzenie na Rabe, unosząc tym samym wyżej jeden z kącików ust. Wąż nie poruszył się nawet o milimetra, ale ślepia wbite były w obcą. Oceniał, groził, obserwował, badał. Kto wie co też siedziała w głowie jadowitej gadziny oswojonej przez Vincenta. - Szukałem cię cały dzień, ale najwyraźniej posiadasz pelerynę niewidkę.
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Wto 28 Lip 2015, 23:50
Wkładała sobie akurat kolejną niewielką czekoladkę w kształcie liścia do ust, kiedy Vincent postanowił przysiąść się bezceremonialnie, tak chytrze (i nieświadomie) udając jeszcze przed chwilą jej śpiącą w łóżku spokojnie kotkę. Podskoczyła mimowolnie, przegryzając niechcący w pół trzymany między wargami słodycz; większość miętowego nadzienia rozlała się po brodzie blondynki, kroplą kleistego syropu dekorując wgłębienie pod szyją. Posłała zakłócającemu jej spokój osobnikowi piorunujące spojrzenie, które z pewnością mogłoby zabić całą drużynę futbolową, pobieżnie wycierając usta kawałkiem swetra. Gdy w półmroku zajaśniały błękitne tęczówki chłopaka, których właścicielem mogła być tylko jedna osoba, rysy twarzy Rabe nieco złagodniały. Szczerze powiedziawszy w pierwszej chwili Rose pomyślała, że to Lloyd kolejny raz stroi z niej sobie głupie żarty - już była gotowa na przysłowiowe zakasanie rękawów i zdzielenie delikwenta po głowie leżącym nieopodal Prorokiem Codziennym, ale Pride zdawał się być kompletnie niezainteresowany próbą zażartowania sobie ze Ślizgonki; wmówiła sobie, jakkolwiek miało to do czynienia z prawdą, że ten nie chciał jej przestraszyć, a tylko ona jest przewrażliwiona. Zresztą, była tak czy inaczej. Zjechała wzrokiem po jego linii szczęki w dół, zatrzymując spojrzenie na wyjątkowo nieprzyjemnie wyglądającym gadzie usadowionym na barkach Vincenta. Uniosła brwi, z całych sił powstrzymując się przed prychnięciem i wróciła do badania struktury niecodziennego błękitu. To nie tak, że nie przepadała za wężami – wręcz przeciwnie, można powiedzieć że zaliczają się do jednych z najbardziej lubianych przez nią zwierząt – jednak ten osobnik wydał jej się zbyt nieprzyjaźnie nastawiony, by dalej walczyć z nim na spojrzenia. Jak lubiła drażnić się z człowiekiem, zwierząt należało nie tykać. Przykleiła uśmiech, nie pozwalając nawet na ułamek sekundy by spełzł z jej twarzy. - Vincencie. – powiedziała cicho, dźwięcznie, unosząc nieco przy tym podbródek ku górze. – Tak, w końcu to dobre słowo. Coś konkretnego cię do mnie sprowadza czy po prostu dokucza ci samotność? – zakończyła nieco ironicznie, zarzucając, o dziwo, rozpuszczone włosy za ramiona. Po krótkim epizodzie na zajęciach z eliksirów, dziesiątkach wymienionych spojrzeń Rosalie była całkowicie pewna, że prędzej czy później (z nadzieją i naciskiem na prędzej) przyjdzie im zamienić kilka słów więcej i lepiej się poznać. Nie do końca rozumiała na czym ów magnetyzm miał polegać, ale abstrahując od całej reszty innych spraw dostrzegła w Vincencie coś na tyle intrygującego, by poczuć chęć pogłębienia płytkiej i wydmuszkowej znajomość. Może chodziło tylko i wyłącznie o korzyści płynące ze znajomości z kimś jego pokroju, może o czystą ciekawość, ale w jednym i drugim wypadku należało tę chęć zaspokoić. A że, jak widać, Pride podzielał te odczucia w mniejszym czy większym stopniu, ułatwiało tylko przyjemnie zadanie. Rose była zadowolona. Co nie znaczy, że straciła czujność. Daleko jej było do naiwności puchonów. - Peleryna niewidka byłaby całkiem pomocna – wyszczerzyła nieco zęby, podsuwając mu pudełko z czekoladkami – myślę jednak, że po prostu słabo szukałeś.
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sro 29 Lip 2015, 00:40
To mu się podobało. Dziewczyna nie reagowała zakłopotaniem, wycofaniem czy też wymuszonym poczuciem humoru. Była naturalna, otwarta i nieskrępowana na tyle, aby swobodnie odpowiadać na spojrzenie Vincenta. On wiedział wprawdzie, że po części sam ją hipnotyzuje, przyciąga uwagę i zatrzymuje na sobie i wcale nie zamierzał z tego rezygnować. Nie ma nic bardziej motywującego od jawnych efektów własnych zabiegów. Potrafił stanowić źródło ostrego światła dla ciem, których skrzydła go wybitnie interesowały, a one lgnęły nieświadomie do tego, co je zabije. Niektóre walczyły dzielnie, ale każda ćma zawsze wróci do żarówki. - Może trochę doskwierała, a na pewno brakowało mi nowych ciekawych znajomości w tej szkole. Musze przyznać, że od razu przykułaś moją uwagę, panienko. - odpowiedział jej, pozwalając sobie na nieco szerszy uśmiech. Zaakcentował ostatnie słowo, gdyż wyjątkowo spodobał mu się wydźwięk tego niewinnego określenia w stosunku do Ślizgonki. Już po samym początku rozmowy i jej spojrzeniach na lekcji był w stanie odgadnąć, że nie była zwykłym przykładem ciepłej kluchy z ładnym krawatem. Lubił wyzwania, a z kluskami śląskimi nie było zwykle zabawy. Złapał moment, kiedy dziewczyna wymieniała spojrzenia z Goblinem prawie się zaśmiał. Lubił obserwować reakcje tutejszych uczniów na jego gadziego przyjaciela, szczególnie tych młodszych. W Durmstrangu na nikim nie robiło to wrażenia, ale tutaj ludzie zdają się być przyzwyczajeni do bardziej puszystych lub oślizgłych pupili. Zupełnie jakby posiadanie żaby było wspaniałe, a wąż stanowił symbol apokalipsy rodzaju ludzkiego. Przewrażliwienie. - Poznajcie się. Goblin, Rosalie. Rosalie, Goblin. Spokojnie, nie sprowokowany i bez rozkazu nie gryzie. - zażartował, muskając opuszkami palców cielsko rogatego gada. - Podobnie jak ja. Ostatnie zdanie dodał półgłosem, choć był przekonany, że właśnie Rabe go usłyszy. Wyciągnął różdżkę, rzucając cicho zaklęcie "Muffliato". Było cicho jak makiem zasiał, tylko strzelający ogień przerywał spokojny ton wielu uśpionych oddechów. Szkoda, że nie uśpionych na wieki, byłoby jeszcze ciszej. Wracając jednak - Pride nie lubił podsłuchów, a już miał okazję zobaczyć co poniektórych z Domu Węża. Ograniczeni spiskowcy startujący w umownym konkursie na Mrocznego Roku. Po co ktoś ma coś źle zinterpretować i siać niepotrzebny ferment? Vincent nie lubił sprzątać po idiotach. Jego wzrok powędrował na miętowy ślad w zagłębieniu pomiędzy obojczykami dziewczyny. Po chwili namysłu postanowił spróbować trochę spontanicznego ryzyka wobec płci pięknej, więc muśnięciem palca wskazującego zebrał słodycz, by następnie poczuć jej charakterystyczny smak na wargach. Zrobił to jakby od niechcenia, bez najmniejszych oznak skrępowania, dopiero pod koniec unosząc elektryzująco niebieskie tęczówki na twarz Rabe. Z niewinnym uśmiechem przyjął od niej czekoladkę, która wkrótce również zagościła na jego języku. - Możliwe. Powinienem bardziej się starać o twoją uwagę, wybacz to karygodne zaniedbanie. - odparł z nutą rozbawienia drżącą w tle jego głosu. - Na szczęście już cię dopadłem. Często zarywasz noce przy kominku czy po prostu dzisiaj dopadła cię insomnia? Leniwie wręcz badał każdy szczegół jej twarzy i sylwetki, sposób układania się włosów oraz drganie światła w oczach. Miała przyjemny typ urody, daleki od pretensjonalnej, wymuskanej piękności. Wolał ten typ kobiet, szczególnie, gdy przychodziło do zdobywania znajomości na swoją korzyść przeciwko komuś innemu.[/b]
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sro 29 Lip 2015, 00:57
Kalkulowanie nawet najmniejszej reakcji czasem bywało męczące. Czasem – tylko czasem – Rosalie była kompletnie wykończona trzymaniem gardy non stop, analizowaniem i czujnością. Był środek nocy, czas odpoczynku po ciężkim dniu i dziewczyna miała serdecznie dość trzymania wszystkiego w środku i na zewnątrz w ciasno ściśniętym gorsecie. Poluzowanie sznurków, odrobinę, nikomu nie zaszkodzi, a pozwoli zaczerpnąć głębszego oddechu – coś jednak podświadomie mówiło jej, że nie powinna. Elektryzujący wzrok o rok starszego Ślizgona hipnotyzował nieco, usypiał naturalną ostrożność, a przecież powinno być na odwrót. Coś w tym wszystkim było nie tak, ale Rabe nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Tak, zrzućmy to na późnią godzinę. - Mówisz? Często zarzuca mi się, że wtapiam się w tłum – ogniki w jej oczach błysnęły nieznacznie na te słowa. Odłożyła pudełko z miętową słodkością na stolik przy kanapie. – i bardzo nie lubię, mój drogi, kiedy mówi się do mnie czułostkami. – kąciki ust Ślizgonki drgnęły nieco bardziej ku górze wraz z lewą brwią, nawet na sekundę nie przestając wwiercać się spojrzeniem w te wyjątkowe oczęta. – Ale cieszą mnie te słowa, Vincencie. Jeżeli już jesteśmy przy szczerościach, a czego chyba sam się domyśliłeś, ty też przykułeś moją uwagę. A to już coś. Ściągnęła koc z ramion, bo widocznie ogień w kominku nieco mocniej przygrzał przez co zrobiło jej się za gorąco, rzuciła go na pobliski fotel i wróciła do obserwacji węża, tak czule jej właśnie przedstawianego. A więc Goblin – swoją drogą całkiem nietypowe imię dla gada. - I widzisz, taka jest między nami różnica – posłała mu szelmowski uśmiech robiąc krótką przerwę – ty gryziesz sprowokowany, ja tej prowokacji nie potrzebuję. Dokończyła podobnie jak chłopak półszeptem, zastanawiając się właściwie co chce przez to uzyskać. Rzucone przez Pride’a zaklęcie uniemożliwi podsłuchanie ich rozmowy potencjalnym nieśpiącym, więc czy zależało jej na atmosferze tajemniczości? Bądźmy szczerzy – znała Vincenta tyle, co nic. Nie mogła powiedzieć o nim nic konkretnego, nie wiedziała jakiej karty użyć, by wygrać, jak zmanipulować by dostać to, czego chce. Tylko czego właściwie w tej chwili chciała oprócz znajomości „na zapas” i korzyści z niej płynących? Przejechała wzrokiem po klatce piersiowej chłopaka, zwróciła uwagę na lekkie zmarszczenia obciskającego materiału, na niewielkie widoczne zarysy mięśni. Trwało to sekundę, może dwie, i z powrotem uniosła niebieskie oczy, zahaczając o wygięte po drodze wargi i zakończyła wreszcie krótką wędrówkę pod łukiem brwiowym. I właśnie wtedy jej skórę musnęła cudza skóra, zbierając resztki pozostałego syropu z wgłębienia między obojczykami. Automatycznie zerknęła w dół, a potem lekko otumaniona patrzała, jak mięta rozpływa się na języku Pride’a. Przeszły ją lekkie dreszcze, w końcu była człowiekiem z krwi i kości i nic, co ludzkie, nie było jej obce, ale postarała się tego po sobie nie poznać. I bez słów i wielkich czynów posiadał w kocich ruchach coś, co w charakterystyczny sposób pociągało. - Powinieneś. – szepnęła przecierając dłonią miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowało się nadzienie. – Ale czy mnie dopadłeś to nie jestem do końca przekonana. Zawsze mogę uciec. – puściła mu oczko i rozejrzała się po pokoju. – Powiedz, Pride, lubisz bawić się w kotka i myszkę? Puściła mimo uszu jego pytanie o bezsenność. Jeżeli mają spędzić w tej szkole jeszcze rok, na pewno nie raz i nie dwa spotkają się tu późną nocą.
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sro 29 Lip 2015, 01:03
Vincent jednocześnie lubił drobne właściwości swoich oczu i spojrzenia rzucanego każdej napotkanej osobie, ale też denerwował go fakt, że stanowiły to cholerne zwierciadło duszy. Potrafił dbać o każdy szczegół swojego języka ciała, mimiki twarzy i brzmienia głosu, ale jasnoniebieskie iskry i tak żyły własnym życiem, potrafiąc go zdemaskować przy czujniejszych obserwatorach - lub osobach, które po prostu wiedzą czego szukać. Nie lubił tego, nawet jeśli wiedział, że ludzie w zdecydowanej większości nie odczytują podsuwanych im na tacy ostrzeżeń, nie rozumieją błysków każących im zawrócić póki mają jeszcze możliwość. Z tego powodu też miał mieszane uczucia co do całego gatunku ludzkiego. Z jednej strony był inteligentny i bezwzględny, niczym nie różniąc się od dzikich zwierząt, ale patrząc pod innym kątem ukazywała się jego ślepota, idiotyzm i brak wszelkiej logiki w działaniu czy myśleniu. Jak żyć, panie Ministrze, jak żyć? Rosalie wciąż jeszcze stanowiła dla niego zagadkę i nie mógł z czystym sumieniem przypisać jej do konkretnej grupy. Miał w głowie kilka scenariuszy, teraz pozostawało tylko wykreślić co poniektóre, dopracować inne i dostanie model naszej uroczej Ślizgonki. Potem już tylko obmyślić jak zrobić z niej jedno z wielu narzędzi do zrealizowania celów. Nie lubił zmuszać potencjalnych sojuszników siłą, o wiele przyjemniej było działaś wśród przyjaciół. - Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić ciebie wtapiającą się w tłum. Chociaż sporo w tej szkole ślepców, wszystko jest możliwe. Ja zauważyłem cię bardzo szybko. - odparł z lekkim uśmiechem, w którym odbiła się odrobina zakłopotania, jakby przyznawał się właśnie do czegoś skrywanego od dłuższego czasu. Nic pretensjonalnego, bardzo drobny gest, drgnięcie mimiki twarzy, które nie pozwalało na podważenie jego wiarygodności. Już zdążyli we wstępnym zarysie określi typ jego osoby i nagłe zgrywanie niewiniątka było najzwyczajniej w świecie żałosne. Liczyły się elementy, czasem ziarenko piasku potrafiło zrobić różnicę i na tym lubił się opierać Pride. - Bardzo miło mi to słyszeć, miałem nadzieję, że nie obrzucisz mnie pogardą na powitanie. - zaśmiał się lekko, przesuwając wierzchem palca wskazującego pod łbem żmii. Goblin jakby po chwili namysłu powoli zsunął się z karku właściciela na jego przedramię, owijając się na nim, by następnie sięgnąć do stolika, tworząc mniej lub bardziej pierścień dookoła czekoladek Rabe. - Sugerujesz więc, że jesteś groźniejsza od żmii rogatej? Kto wie, może trafiłem na kobrę królewską. Tak czy owak, jemu najwyraźniej spodobało się to pudełko, bo zamierza go teraz bronić. - dodał z cichym parsknięciem. Podobało mu się w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa, jakiej atmosfery nabierało to spotkanie, które z pozoru było zupełnie przypadkowe. Vincent nie wierzył w zbiegi okoliczności, więc traktował tę nocną "schadzkę" jako dar od losu i poniekąd odgórne przyzwolenie na jego plany. Nie żeby potrzebował czyjejś zgody, i bez niej parł by naprzód bez najmniejszego zawahania, ale zawsze mile się pracowało, gdy najdrobniejsze elementy składały się w zaplanowaną wcześniej całość. - Owszem, możesz uciec, ale nikt nie powiedział, że pozostaniesz nieuchwytna. - przemówił zniżając głos, nieco nachylając się do Ślizgonki, patrząc jej prosto w oczy, jakby chciał przebić się przez nie i zajrzeć w głąb jej umysłu, aby wyciągnąć każdy, nawet niepozornie wyglądający świstek informacji na temat dziewczyny. - Jestem bardzo cierpliwy, szczególnie, gdy wiem, że warto - dlatego zabawa w kotka i myszkę jest jedną z tych, które lubię. Wszystko zależy jednak od myszki. Posłał jej spojrzenie, które mogło mieć tyle znaczeń, ile ludzi chodziło po tym świecie. Jednocześnie kąciki ust drgnęły, unosząc się nieco. - Chociaż czy myszka nie będzie się bała? Koty mają w zwyczaju bawić się jedzeniem. Niby przypadkiem, choć oczywiście były to tylko pozory, przesunął czubkiem języka po swojej dolnej wardze, jakby chciał ponownie poczuć smak mięty skradziony spomiędzy obojczyków Rabe. Ciekawiło go ile da mu jeszcze posmakować.
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sro 29 Lip 2015, 01:06
Manipulacja była tą formą gry psychologicznej, którą Rosalie starała się opanować do perfekcji, a co za tym idzie potrafiła chłodno ocenić – zazwyczaj - kiedy ktoś próbuje ją przez ów manipulację omotać. Chłopak, co zdążyła już zauważyć i była tego prawie całkowicie pewna, również lubował się w mąceniu innym w głowach; musiała przyznać przed samą sobą, że wychodzi mu to całkiem nieźle. Sposób, w jaki operował głosem i przenikliwy błękit oczu zdawały się odwalać większość roboty, ale to słowa, które wypowiadał okazały się być kluczem, dzięki któremu przekonał do siebie Ślizgonkę. Oczywiście, nie mówimy tutaj o zaufaniu, ale pierwszym wrażeniu, początku znajomości i podejścia dziewczyny do Pride’a. W końcu, bądźmy szczerzy – każdy lubił słuchać przychylnych opinii na swój temat, zwłaszcza z ust osobników całkiem nie nawet przystojnych, co wysoce magnetyzujących i ciekawych. Nie znaczy to, że Rose została kupiona w stu procentach, że komplementy uśpiły jej czujność i zrobiły z niej coś na wzór naiwnej Puchonki – wręcz przeciwnie. Zaczęła zastanawiać się, gdzieś za pierwszoplanowymi myślami, dlaczego chłopak zachowuje się tak, a nie inaczej. Czyżby on również dostrzegł w ich znajomości korzyść dla samego siebie, albo zwykle nudziło mu się po nocach, więc postanowił spędzić czas na graniu w nieme gierki z koleżanką z domu? Nie ważne, tak czy inaczej blondynce nie przeszkadzało jego towarzystwo w żadnym wypadku i postanowiła zaczerpnąć z krótkiej chwili tyle, ile tylko się da. - Wbrew pozorom nawet na pogardę trzeba sobie zasłużyć – przyglądała się, jak żmija zwinnie opływa jego ramię i bierze pod swoje łuski, żeby nie mówić skrzydła, jej pudełko ulubionych czekoladek. Poszerzyła odrobinę uśmiech, mając to za wyjątkowo urocze. – no chyba, że jesteś mugolem czy innym równie obrzydliwym, mugolowatymczymś. – wygięła wargi w obrzydzeniu na wspomnienie o istotach, którym według niej bez mrugnięcia okiem powinno się zabrać prawo do życia. Myśl o zabiciu kilku mugolaków przyjemnie łaskotała jej podbrzusze i opuszki palców, ale pragnienie to szybko zamieniało się w irytację. Ile jeszcze ma czekać na list od Bellatrix, kiedy tak bardzo jej ręce świerzbią się do wyrządzania szkód? - Nic nie sugeruję, tylko mówię jak jest. Nie nazwałabym siebie groźniejszą od kogokolwiek, w końcu jestem tylko słabą kobietą – zaakcentowała ostatnie dwa słowa nutą sarkazmu, przeciągając je leniwie. Nie, żeby paliła się do palenia staników, ale wszechobecna dyskryminacja płci pięknej doprowadzała ją do szału. – Ach, niech pilnuje, są już jego. Ale w takim razie powinnam znaleźć sobie coś innego do zjedzenia. Twoja szyja wygląda całkiem smakowicie – dodała żartobliwie, chociaż zwykle daleko jej było do dowcipkowania; zmrużyła oczy, jakby chcąc podkreślić dwuznaczność tej wypowiedzi. Zaśmiała się pod nosem na jego słowa i również pochyliła nieco, tak, że ich twarze dzieliła bardzo niewielka odległość; bezczelnie i prowokacyjnie patrzyła w jego oczy, mówiąc swoimi gestami, że jeśli chce – proszę, może próbować rozszyfrować ją do najmniejszych komórek, może prześlizgnąć po jej umyśle odkrywając skrywane tajemnice, może próbować, próbować. Ale i tak mu się nie uda. By złamać barierę musiałby sięgnąć do innych środków, słabości Rosalie, które sama zdążyła już poznać, a z których niekoniecznie jest dumna. Dziewczynę ciekawiło, do jakich czynów może posunąć się Vincent, który na pierwszy rzut oka zdawał się być przecież nietuzinkowy i mogłaby się założyć, że jego zainteresowania są równie nietypowe. Pozostawało to jednak tylko w sferze domysłów, chociaż korciło ją, by sięgnąć, pokusić się o coś więcej w swoich ruchach i to sprawdzić. Obawiała się jednak reakcji, nie od dzisiaj wiadomo, że zwłaszcza w kontaktach z uczniami z Domu Węża powinno się obchodzić wyjątkowo umiejętnie i przemyślać decyzje tysiąc razy. - Wydaje mi się, że myszka nie jest na tyle szara i cicha, by się bać. Może perspektywa ucieczki, a właściwie zabawy w ucieczkę, nieco ją…podnieca? – uniosła brwi ku górze, gdy w lazurowym odcieniu jej tęczówek raz jeszcze zabłysnęły charakterystyczne ogniki – a, Vincencie, nie ukrywajmy. Zabawa przed jedzeniem również bywa przyjemna – mówiąc to przejechała paznokciem po przedramieniu chłopaka, pozostawiając nań długi, czerwony ślad. Nie uszło jej uwadze oblizanie warg przez Pride’a; przez moment poczuła się jak wyjątkowo apetyczna tabliczka czekolady, na którą ktoś ma ochotę, ale szybko wypchnęła tę myśl z głowy. – to może w takim razie mi powiesz, jakie kot preferuje zabawy, coby myszka chociaż w pewnym stopniu wiedziała, przed kim ucieka? Wyszczerzyła zęby, nie odsuwając się od chłopaka ani o milimetr, a jedyny zapach, który aktualnie czuła, to intensywna woń mięty wydobywająca się spomiędzy nie tak sobie dalekich warg ich obojga.
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sro 29 Lip 2015, 01:34
Moment, w którym Rosalie odkryła przed Vincentem kartę nienawiści, a raczej skrajnej pogardy w stosunku do mugoli nie odbił się niczym w jego obliczu. W głowie zaś zamigotał uśmiech z nutka politowania, czemu nie był w stanie się oprzeć. A więc piękna Rabe należała do tej grupy czarodziejów, która wycierała buty we wszystko, co nie magiczne i nie było uroczym zwierzątkiem. Przykro słyszeć, że tak interesująca kobieta ma tak ograniczone poglądy w tej kwestii, ale nie zamierzał pozwolić, by ten drobny element przeszkodził mu w odkryciu całej osobowości Ślizgonki. W końcu musi mieć inne zalety, prawda? Nigdy nie rozumiał co czarodziejom przeszkadzają mugole, którzy nie są wcale głupsi - wszakże w każdej grupie bywają osobniki lepsze i gorsze. Mugolskie wynalazki niejednokrotnie znokautowałyby różdżkę w bezpośrednim starciu, inne w prosty sposób zastąpiłyby niektóre z zaklęć. Według Pride'a obie grupy były na równi, zazębiając się jak koła zębate, popychający do przodu jeden wielki mechanizm. Gdy jedno z nich nie funkcjonuje całość nadaje się do śmietnika i zamierzał wykorzystywać tę przewagę nad przepełnionymi magiczną dumą osobnikami - oczywiście o ile dadzą mu powód do ataku. Miał nadzieję, że Rosalie nie dość, że nie sprowokuje tak przykrej sytuacji to na dodatek obnaży przed nim inne, wartościowe zalety. Na jej sarkazm odpowiedział krótkim śmiechem, jakby usłyszał bardzo dobry żart, ale pora nie pozwalała na roześmianie się w głos. W sumie nie było to dalekie od prawdy, bowiem stereotypy i dyskryminacje nie były mu obce - on mimo wszystko jednak znalazł swoje sposoby na obracanie ich na swoją korzyść. - Wolałbym byś pokazała mi raczej jak silną, a wręcz drapieżną kobietą potrafisz być, Rosalie. - przemówił, unosząc nieznacznie brwi dla podkreślenia dwuznaczności jego wypowiedzi. - Tak, myślę, że w ten sposób możesz skonsumować naszą znajomość. Tylko zostaw koniecznie ślad, chciałbym to długo wspominać. Niesamowicie podobało mu się jak atmosfera dookoła nich powoli gęstniała, ale w ten przyjemny sposób, przypominający raczej stan bardzo lekkiego upojenia alkoholowego lub zaciągnięcie się dymem dobrego papierosa. Powietrze przypominało opary wyjątkowo przyjemnie pachnącego eliksiru, pod skórą czaiły się dreszcze podniecenia i adrenaliny, zawsze, gdy igrał z kimś jeszcze nie do końca znajomym, ale na tyle intrygującym, by zabawa ogniem pochłaniała go bez reszty. Nie tracił kontaktu z rzeczywistością, nic podobno, po prostu z czystym sumieniem pozwalał sobie na czerpanie z zabawy jak najwięcej przyjemności. Widział, że jego osoba intryguje Rabe, że chce z niego czytać tak jak on z niej by chciał. Wiedział, że ma duże pole do manewru, ale jednocześnie drastycznie cienka granica dzieliła to, co nieprzyzwoite, lecz dozwolone, a to, co zbyt daleko posunięte. Jak tu wyczuć kobiety do tego stopnia? Postanowił eksperymentować, w końcu robił to prawie całe życie i jak na razie daleko zaszedł. Tutaj mu śmierć nie groziła, a tyle wystarczyło, by zachęcić go do działania. Nie patrząc jak ślad na przedramieniu nabiera czerwonego koloru, uniósł wyżej kącik ust, wykrzywiając nieco uśmiech. Nie w ten paskudny sposób, raczej niebezpieczny, jednocześnie hipnotyzujący. Nachylił się jeszcze bardziej, by jego usta znalazły się tuż przy uchu Rose, sam mógł doskonale słyszeć każdy jej oddech, czuć zapach włosów. - Mam dla ciebie podchwytliwą grę. Im bardziej chcesz być blisko mnie, tym szybciej uciekaj, tym lepiej się chowaj. I tak znajdę cię wszędzie - ale przyspiesz krew w moich żyłach, chcesz to zrobić, Rosalie. Jego głos był półszeptem, doskonale jednak słyszalnym dla Ślizgonki. Słowa wyraźne, każde przypominało osobne tchnienie, pulsujące w tym samym rytmie co powietrze dookoła nich. Niby przez przypadek raz musnął dolną wargą płatek jej ucha, ale zaraz oddalił się o ten centymetr, który w tym wypadku robił wystarczającą różnicę.
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sro 29 Lip 2015, 17:15
Przechyliła odrobinę głowę na słowa przez niego wypowiadane, z zaintrygowaniem malującym się gdzieś w kącikach pełnych ust i cieni rzucających na twarz przez leniwie żarzący się ogień. A więc Vincent Pride nie należał do mężczyzn skrajnie dyskryminujących kobiety ze względu na ich płeć, albo był tak dobrym aktorem, by na chwilę to, co mówił, zamieszało Rosalie w głowie. Rzadko, zwłaszcza między murami Hogwartu, spotkać można było faceta, Ślizgona to już w ogóle i to na dodatek dobrego w zaklęciach i pojedynkach, by darzył szacunkiem przeciwnika niezależnie od tego, co krył w spodniach. Rabe nie należała do rodziny arystokratów, która połowę życia spędziła na cholernie nudnych i bezsensownych bankietach, a wzór kobiety jako siedzącej w domu gosposi sprawiał, że miała ochotę zwrócić zjedzoną kolację. W tym wypadku, nie ma co oszukiwać, Pride użył dobrej karty, a towarzyszące blondynce lody powoli i nieubłagalnie przełamywały się i topiły, co zresztą dla niej samej w tej chwili było mało istotne. Zbyt mocne wrażenie wywarły na niej niebieskie tęczówki, które momentami przybierały kolor nieba zwiastującego burzę. - Vincencie, nie jestem do końca pewna, czy Goblinowi spodobałoby się, jak rzucam się na ciebie z pazurami. – zawarczała cicho, po czym krótko się zaśmiała, kontrolnym spojrzeniem racząc żmiję pilnującą jak własnego dziecka pudełka czekoladek. Dwuznaczności w ich wypowiedziach było tyle, że szybciej zliczyłaby te bez podtekstu, ale, broń boże, nie narzekała. Każda młoda dziewczyna uwielbiała patrzeć, jak jej działania nie pozostają obojętne dla mężczyzny obok, a zwłaszcza wtedy, kiedy ów panicz przypadał jej do gustu. Wzrok Rose nieco za długo zatrzymał się na pulsującej szyi, odsłoniętej, nieco odgiętej, aż kuszącej, by zatopić w niej ząbki po krótkim i miękkim pocałunku. – Mogłabym zostawić na twoim ciele tyle śladów, że równie daremnym byłoby zliczenie pieprzyków. Ale czy ktoś się nie pogniewa? – uniosła brwi, kiedy pytanie na kilka krótkich sekund zawisnęło w powietrzu, ale kokieteryjny uśmiech nie spełzł z jej warg ani na chwilę. – No chyba, że skonsumować cię mam i zostawić w baaardzo kiepskim wstanie, wtedy te ślady po paznokciach i zębach możesz zrzucić na nocne wyprawy do Zakazanego Lasu. W sumie, trochę jestem takim Zakazanym Lasem. – puściła mu oczko i odchyliła się minimalnie, tak, by oprócz wwiercających się w nią oczu móc dojrzeć resztę twarzy i jej wyraz. Atmosfera owszem, stawała się gęściejsza, cięższa, ale zarazem popychała ich do łamania kolejnych barier, czy tego chcą, czy nie. Ciężko zatrzymać się w takim momencie, po prostu wstać i wyjść, kiedy ciało chętnie przylgnęłoby do obcego ciała, tak chętnego i ciepłego, a rozpalone wargi znalazły ujście w innych, równie miętowych i słodkich. Nie mogli jednak się zapomnieć, puścić hamulce, ponieść podnieceniu czy adrenalinie, gdyż mogłoby to skończyć się…wyjątkowo niebezpiecznie dla obojga. Jednak i on, i ona, wydawali się być średnio przejęci wszystkim innym, co nie było nimi i ich bezpośrednio nie dotyczyło, a Rosalie już na pewno nie zamierzała zważać na to, czy „powinna”, czy „nie powinna”. Przeszły ją nieskrywane dreszcze wzdłuż kręgosłupa, rozchodzące się gdzieś na dole pleców na jego słowa. Przygryzła wargę, na krótki moment przymykając powieki kiedy coś ciepłego musnęło płatek jej ucha, niebezpiecznie blisko tak wrażliwego punktu, jakim jest szyja. Nie potrzebowała więcej zachęty czy pozwolenia – nie czekając dłużej dłońmi pchnęła go na oparcie kanapy, usadawiając jego biodra między swoimi kolanami. Zawisnęła nad nim, pozwalając, by włosy delikatnie łaskotały jego skórę, jedną dłoń oplatając gdzieś między linią szczęki, a uchem. - Wiesz, Pride, mówią, że najciemniej jest zawsze pod latarnią – wyszeptała, ignorując pojedynczy syk gdzieś za jej plecami – mogę się do tej latarni i kajdankami przypiąć, przywiązać włosami i przykleić skórą. Będziesz mnie szukał, Vincencie? – jej oddech nieco przyspieszył, kiedy wypowiedziała te słowa, a na samo zakończenie koniuszkiem języka krótko zahaczyła o jego górną wargę.
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Pią 31 Lip 2015, 00:25
Nie umknęło jego uwadze, że wzrok Rose nie tkwi jedynie skupiony na jego oczach, za to zjeżdża powoli w dół, zatrzymując się na szyi. Miał przez chwilę wrażenie, że obserwuje jego tętniące życiem żyły, dopasowując swoje oddechy do pulsowania świadczącego o jak najbardziej prawidłowym pompowaniu krwi. Podobało mu się jak bardzo jest nim zahipnotyzowana, jak powoli zapada się w niewidzialnych objęciach jego słów i drobnych, acz przemyślanych gestów, którymi odbierał jej stopniowo kontrolę nad sytuacją, ale też samą sobą. Nie widziała tego lub nie chciała widzieć, zapewne wciąż przekonana o tym, że jest panią własnego losu, zdolną do odwrócenia się w każdej chwili, zapomnienia o istnieniu Pride'a. Otóż nie, w chwili, w której nie zignorowała jego towarzystwa przypieczętowała swój związek - choć nie partnerski - z Vincentem. Zamierzał tkwić na niej niczym tatuaż, podszeptując do ucha słowa zachęty, przesuwając się dreszczem wzdłuż kręgosłupa w dół, oplatając w końcu całe ciało jak Goblin pudełko słodyczy. Poniekąd Ślizgonka została dla niego właśnie taką czekoladką, na której myśl oblizywał nieświadomie wargi, która jednak nie będzie trwała w jego ustach zbyt długo. Nie, to zdecydowanie nie była relacja po grób, nie tworząc tak toksyczną, narkotyzującą spiralę. Ale i tak żadnemu z nich nie przeszkadzała perspektywa nawet chwilowego zapomnienia w przyjemnym, słodkim posmaku na języku. Również obdarzył węża krótkim spojrzeniem, pozwalając sobie na krótki śmiech, w którym rozbrzmiewało szczere rozbawienie. Żmija rogata wciąż trwała na straży pudełka, ślepia jednak wbijając w swego pana, jakby gotowa w każdej sekundzie potraktować jadem delikwentkę, jeśli zechce mu zaszkodzić. To było zdecydowanie jedno z większych osiągnięć Vincenta, oswojenie do tego stopnia jadowitej żmii, z którą nie raz, nie dwa męczą się zaklinacze gadów. Była wierniejsza od psa, sprytniejsza od kota, bardziej zabójcza od rozwścieczonej sowy z ostrymi jak brzytwa pazurami. Zabijała cicho, skazując ofiarę na powolne męki póki serce nie przestanie bić. - To zależy czy go powstrzymam. Póki jednak nie masz w zanadrzu Avady nie sądzę bym potrzebował interwencji Golbina. - odpowiedział, celowo ograniczając się do zaklęcia uśmiercającego. Cruciatusem by nie pogardził z rąk Rosalie, zapewne jeszcze oboje z nich byłoby bardziej podnieconych takimi pieszczotami. O wilku mowa. - Liczę, że jesteś bardzo inteligentną i utalentowaną myszką i wiesz jak nie narazić mnie na gniew Wilczycy. Brutalnie, boleśnie, nie dbam o to. Byle umiejętnie, uzależnij mnie od swoich sposobów na spędzanie wolnego czasu. Ton głosu był wciąż luźny, jak gdyby konwersacja wcale nie dotyczyła szeregu dwuznaczności, nieprzeznaczonych dla młodszych wychowanków Hogwartu. Błyski w oczach natomiast przybierały na sile, paradoksalnie pozwalając by tło w postaci błękitnych tęczówek ciemniało pomiędzy impulsami przeznaczonymi dla Rabe. Zamieniał się w węża, drapieżnika bardzo cierpliwie wyczekującego odpowiedniej okazji, by pochwycić ofiarę w morderczym uścisku, a i tak ostatnim tchnieniem będzie pragnienie o więcej. Jej gwałtowny ruch spotkał się z natychmiastową reakcją węża, który zaraz jednak przycupnął w splotach na widok szybko uniesionej dłoni Vincenta - na tyle, by gad zrozumiał przekaz, że ma zostawić ich samych sobie, że jego pan jest właśnie w takim położeniu, w jakim chciał się znaleźć. Pozwolił Rose na wszystko, unosząc wzrok, by napotkać jej jasne tęczówki. Wargi drgnęły w satysfakcji, gdy jej dłoń powędrowała na jego szyję, tak skrzętnie wcześniej obserwowaną, a tuż przy biodrach poczuł kolana dziewczyny. Wysłuchał jej słów, czując jak adrenalina i podniecenia zaczynają szumieć, przesyłać fale dreszczy wzdłuż całego ciała. Jego dłoń powędrowała na jej talię, zaś druga sięgnęła jej własnej szyi. Chwyt nie był mocny, ale pewny i mogła to zapewne bardzo dobrze poczuć. Może i Pride wyglądał na łagodnego, ale skrywał chaos zamknięty tylko na jeden spust - tak łatwo go uwolnić. - Szukałbym, choćby latarnia była w dziewiątym kręgu piekła dantejskiego - i znalazłbym, z szerokim uśmiechem uwalniając wśród płomieni, które pozbawiłyby świata całych zasobów wody. - przemówił powoli, zniżając głos, ściszając, by tylko blondynka była zdolna usłyszeć jego słowa. - A potem bym cię nie wypuścił, pokazałbym ci piekielną jasność w tym mroku i tylko bym czekał na twój głośny jęk - a uwierz mi, podarowałabyś mi go. Z każdym jego słowem jego wargi muskały jej usta, a na podkreślenie wypowiedzi postanowił posunąć się dalej - przygryzł jej dolną wargę. Najpierw lekko, wręcz pieszczotliwie, zwiększając jednak nacisk, by po chwili poczuć na języku słodki smak krwi. Spił ją, po czym oblizał wargi, z elektryzującym spojrzeniem wbitym w twarz Rabe. Choćby miała teraz odejść - w co wątpił - to warto było.
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Pią 31 Lip 2015, 03:57
Gwałtowniejszy ruch blondynki nie tylko poniósł za sobą konsekwencje w postaci gotowego do ukąszenia wątłego ramienia węża, ale również charakterystyczny zapach czekolady, mieszający się odrobinę z tytoniową wonią, współgrającą idealnie z naturalną nutką palonego cukru, jaką można było wyczuć pod jej uchem. Skóra, pomimo stosowania najróżniejszych, leczniczych maści była popękana i sucha, ale jakże miła w gorącym dotyku, kiedy opuszkami palców błądziła gdzieś między kolejnymi rzędami brązowych, połyskujących w słabym świetle włosów. Strukturą przypominały jej trochę świeżą, miękką trawę na polanie, w którą zwykła jako dziecko wsuwać palce i przeczesywać niczym sierść kota; wspomnienie to zamajaczyło jej gdzieś na szarym końcu w głowie, pieczołowicie wypychane przez myśli inne, bardziej wzburzone, aktualne i domagające się wzmożonej uwagi. Z adrenaliną powoli rozrywającą jej żyły, z błyskami w lazurowych tęczówkach, które ktoś inny mógłby odebrać jako wbijające się w umysł szpilki, wpatrywała się w te wyjątkowe oczęta, dokładnie w sam środek źrenicy, nie będąc nawet świadomą swojego stopnia zahipnotyzowania. Chłopak zawrócił jej w głowie do tego stopnia, by bez większego problemu jednym machnięciem ręki wymazać całą rzeszę innych, mniej lub bardziej ważnych, spraw, pozostawiając ją nagą ze swoim pożądaniem, nawet już nieskrywanym. Na ten wieczór obwinął ją sobie wokół palca, wykorzystując odpowiednie karty w odpowiedniej grze, odkrywając tym samym w Rosalie coś, co nie było do wzglądu dla każdego. Wolną dłonią, którą akurat nie obejmowała jego szyi, wyciągnęła zza paska różdżkę; przyjrzała się jej troskliwie, niemalże z matczyną miłością, palcem wskazującym głaskając na tyle, na ile pozwalały na to ścięgna. Westchnęła cicho, zastanawiając się przez krótki moment, czy aby ostrokrzew lepiej nie wyglądał przy żuchwie Vincenta. - Więc mówisz, że nie mam w zanadrzu Avady? – uśmiechnęła się jedną połową ust i odłożyła różdżkę na stół, z dala od czujnego oka Goblina. Nie sądziła, że tej nocy się jej przyda, w tym wypadku paznokcie wypadną o wiele lepiej. Nachyliła się nad nim z powrotem, niżej niż poprzednio, nawet nie trudząc się zachowaniem jakiejkolwiek odległości warg od ucha, i wyszeptała: - Jeszcze, Vincencie, jeszcze. To kwestia czasu, mój drogi, a obiecuję ci, że twoja żmija będzie miała o co się obawiać. – zaśmiała się cicho, kokieteryjnie, teatralnie przymykając przy tym powieki; zamroczona atmosferą straciła czujność i ostrożność, przez co najpewniej, gdyby Bellatrix się dowiedziała, dostałaby Cruciatusem nie raz, i nie dwa. Cóż mogła jednak poradzić, kiedy swoista aura wokół Ślizgona tylko kusiła, by zdradzić wszystkie, najgłębiej skrywane sekrety? – Wiesz, Pride, nie tylko magia bywa zabójcza. Znam jeszcze kilka innych sposobów, jakbyś chciał poznać. Dając ponieść się własnym zapędom ugryzła bruneta w szyję, dekorując ją wcześniej smugą niewidzialnej czerwieni z jej warg i wilgotnością języka, nie myśląc, czy posuwa się za daleko, czy może to odpowiednia pora na zgniecenie i rozsypanie niczym okruszków gołębiom resztek opanowania. - Mam cię uzależnić? Zwiększać dawkę raz po razie, aż okaże się być zabójcza, Pride? Nie zauważyła nawet w całym tym amoku, jak Vincent zatrzymuje dłonią żmiję; poza jednym gestem nic nie wskazywało na to, że właśnie powstrzymał stworzenie przed bolesnym wgryzieniem się w Rosalie, która zapewne wolała być kąsana przez kogoś zupełnie innego, i oby równie chętnego. Materiał koszulki w jednej sekundzie zaczął niewiarygodnie jej ciążyć, być grubą i nieznośną barierą dzielącą jej skórę od pewnego dotyku bruneta, który jeszcze mocniej zawirował w krwiobiegu blondynki, skutkując słabymi zawrotami głowy. Jak chłopakowi wystarczyło niewiele, by uwolnić chaos, tak zręczne zagrania doprowadzały do zwolnienia blokad u dziewczyny, wydobywając z niej prawdziwą naturę i wyolbrzymiając samolubne zachcianki. Śmiesznym było, jak myślała, że ma kontrolę, że jest na tyle silna, by móc zdominować starszego bez najmniejszego problemu. Nie tylko dotyk sprawiał, że szalały jej zmysły – słowa wypowiadane powoli, z taką dokładnością, rozlewały się falą dreszczy i delikatnych drgawek po jej kręgosłupie, plecach, aż dochodziły gdzieś w pobliże podbrzusza i tam zakańczały swoją wędrówkę po osłabionym ciele. - Zrób to. Jak najszybciej i czekaj na mój jęk – westchnęła, kiedy przygryzł jej wargę; z rozkoszą wypisaną na zarumienionej twarzy czekała, aż nasyci się metalicznym smakiem i resztę smużki wytarła w jego własne wargi i policzek, tym razem obiema dłońmi obejmując zarysowaną cieniem żuchwę. W końcu czule i za miękko jak na chwilę taką, jak ta, złączyła ich wargi w krótkim pocałunku, sięgając po miętowo-słodki smak na jego języku, pozwalając, by słabo cieknąca krew splamiła ich obojga, niemówioną tajemnicą i nieopisaną więzią. Oderwała się na kilka milimetrów, by ponownie spojrzeć mu głęboko w oczy i wyszeptać ostatnie słowo: - warto.
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Pią 31 Lip 2015, 17:27
Palce Rosalie, które wplotła w jego włosy przyjemnie łaskotały skórę głowy, uczuciem przypominając wdzierającą się pomiędzy kosmyki wodę, obmywająca jednocześnie umysł. Paradoksalnie, w obecnym położeniu, zmysły Pride'a wyostrzały się w miarę jak dawał się pochłonąć urokowi blondynki. Lepiej widział, z dokładnością godną drapieżnika każdą rysę jej twarzy, błysk w oku czy drżenie warg, zdradzających rosnące podniecenie. Słyszał nawet najdelikatniejszy oddech, a każdy kolejny pojawiał się szybciej od poprzedniego, narzucając rytm ich działań. Czuł najmniejszy bodziec, dotyk, nawet westchnienie muskające skórę na policzku, a także wciąż jeszcze wyczuwalną woń czekolady zmieszanej z miętą. Ten zapach już na zawsze będzie mu się kojarzył z osobą Ślizgonki, która postanowiła dobrowolnie wpaść w sidła i która nawet nie zamierzała się z nich uwalniać. Nie, podobało jej się, wręcz im więcej dostawała, tym więcej chciała. Zachłanna, dynamiczna, uległa w swej buntowniczości kupiła sobie niepodzielną uwagę Vincenta na tę noc, a on nie zamierzał wypuścić jej z tych morderczych splotów póki sam nie będzie usatysfakcjonowany. Różdżkę zauważył kątem oka, nie uznał jednak za stosowne, by skupić uwagę na kawałku drewna zamiast na drapieżnej myszce, która nie przestawała się droczyć ze żmiją. Uśmiechał się tylko z niezachwianą pewnością siebie, będąc w stu procentach pewnym, że dziewczyna pochylająca się nad nim nie ma zamiaru potraktować go zaklęciem uśmiercającym. Ani tej nocy, ani następnej, zbytnio uzależnił ją od siebie już przy pierwszym spotkaniu sam-na-sam, co dopiero przy kolejnych, na które będzie kazał jej czekać, by głód wzrastał, odbierał zdolność myślenia choćby o głupim śniadaniu bez jego osoby krzątającej się w umyśle nastolatki. - Twoje groźby brzmią jak wyznanie miłosne, moja Rosalie. Trafiłaś w mój gust swoimi zapewnieniami. - zaśmiał się krótko i cicho, nie zaburzając wizerunku przepełnionego pewnością siebie i niezachwianego panowania nad sytuacją. Nawet jeśli Rose wyczuła, że to nie ona jest lalkarzem w tym przedstawieniu to nie zdawała się być oburzona tym stanem rzeczy. I dobrze, bo Pride zamierzał uczynić ją wyjątkowym składnikiem swej kolekcji. - I ja również mam całą talię asów w rękawie. Nie będziesz nawet wiedziała kiedy któryś z nich postanowi upuścić Ci krwi. Nie chciałbym cię zabijać, wolałbym po prostu bawić się wszystkim co masz do zaoferowania - w tym pod skórą, gdyż słodycz twojej krwi działa jak narkotyk. Gdy wgryzła się w jego szyję syknął zadowolony, zaciskając dłoń na jej szyi, nie pozwalając w ten sposób by zbyt szybko się odsunęła. Lubił ból, chyba wręcz uzależnił się od niego podczas tylu lat eksperymentów sprowadzających go na Pride'a. Następnie z jego gardła wyrwał się gardłowy pomruk wyrażający zadowolenie, a na pytanie Rabe odpowiedział tylko szerokim uśmiechem, który jednocześnie mógł pasować do niewinnego ucznia jak i demona z najgłębszych czeluści piekielnych. Pocałunek Ślizgonki był gorący, jednocześnie niespodziewanie za mało gwałtowny jak na wybuchową mieszankę emocji, która szalała w jej wnętrzu, a których odbicie widziała w jej roziskrzonym spojrzeniu. Odpowiedział na niego niemal natychmiast, pozwalając sobie na mocniejsze chwycenie dziewczyny, jednocześnie samemu tez tonując swoje gesty. - Wierzę, że warto. Dlatego wycisnąłbym z ciebie ostatnią kroplę krwi, jeśli to miałoby mi dać ten pożądany dźwięk spomiędzy twoich ust. - odpowiedział, pozwalając, by gorący oddech dotarł do warg blondynki. Nie dał jej jednak się tym nacieszyć, odpychając ją, by zmuszona była wstać. On również bardzo szybko się podniósł i z refleksem atakującej kobry, zanim jego towarzyszka zdążył choćby zorientować się co robi, pociągnął ją w kierunku gobelinu, za którym skrywała się niewielka wnęka, która być może kiedyś miała być gustownym kominkiem, ale architekt porzucił zamysł. Od pierwszego dnia w szkole poznawał wszystko zakamarki, a oczywiście dormitorium i Pokój Wspólny jego własnego domu znalazły się pierwsze na liście. - Nie pozwólmy jednak, by ktoś nam przerwał lub chociażby zobaczył jak dobrze się dogadujemy. Na tę noc zachłannie zagarnę cię całą dla siebie. Tym razem to jego usta wyszły z inicjatywą złączenia ich obojga w pocałunku znacznie bardziej drapieżnym niż poprzedni, a przede wszystkim - dłuższym. Nie omieszkał przygryźć dolnej wargi Rosalie, by następnie przesunąć się wzdłuż linii jej szczęki, a następnie na szyję. Tam tor znaczył zarówno pocałunkami jak i ugryzieniami, które zostawiały czerwone zaczerwienienia. Dopiero nad obojczykiem pozwolił sobie na mocniejsze ugryzienie, które zassał, by ślad utrzymał się przynajmniej przez następne dwa dni. Dłonie powędrowały na biodra Rose, gdy wargi odkrywały tereny poniżej mostka, zatrzymując się jednak w pewnym momencie, z premedytacją zmuszając do frustracji i zniecierpliwienia. Vincent zaśmiał się bezgłośnie, przesuwając koniuszkiem języka wzdłuż dekoltu swojej małej ofiary jakby sama był czekoladką, których pudełko zostało na stole razem z wężem. Tak bardzo pragnął ponownie skosztować jej krwi ponownie, ale nie zamierzał podarować sobie tego afrodyzjaku tak szybko.
Rosalie Rabe
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sob 01 Sie 2015, 22:52
W przeciwieństwie do Vincenta, Rosalie miała wrażenie, jakby spożyte przed momentem czekoladki nie zawierały w sobie tylko nadzienia miętowego, ale również niemały dodatek alkoholu; wszystkie ruchy, rozchodzące się po skórze gorące oddechy czy łapczywe zaciskanie palców na ciele, odbierała wyjątkowo ulegle, żeby nie powiedzieć łagodnie – zatracała się nie tylko w iskrzącym błękicie, ale i atmosferze napięcia i podniecenia, które elektryzowało obojga, nie pozwalało na najkrótszą rozłąkę, nie dawało racjonalnie myśleć. Jakkolwiek Rabe podeszła do Ślizgona z dozą rezerwy i niepewności, ze świadomością, że musi uważać by go od siebie nie spłoszyć i uzyskać to, na co liczyła, tak teraz bez zastanowienia, ze zmniejszającą się z sekundy na sekundę świadomością, brnęła głębiej w brak opamiętania i czystą przyjemność odbieraną tu i teraz, a nie za kilka miesięcy, kiedy przymusi ją do tego sytuacja. Wyciąganie jak największych i najliczniejszych korzyści było czymś, w czym blondynka wyjątkowo lubowała się w ostatnim czasie. Chętnie spijała słowa z jego ust, samej reagując tylko słabym, wyjątkowo rozmarzonym uśmiechem; na wzmiankę o krwi jej ciało drgnęło, ugodzone dokładnie w czuły punkt, zarumieniony i spragniony, nie mogący doczekać się posunięć chłopaka, które prędzej czy później miały nadejść, i o czym Rosalie, ku własnej uciesze, doskonale wiedziała. Czasem los bywał humorzasty, a rzucając ich sobie akurat w takim momencie wykazał się wspaniałomyślną hojnością, która na pewno nie zamierzała być zaprzepaszczona. Z zadowoleniem, dzięki dźwiękom niczym muzyka dla jej uszu, odkryła, jak jej własne upodobania wpasowują się w jego, jak mieszanką bólu i przyjemności oboje mogą doprowadzać się nawzajem do granic wytrzymałości. Na krótki moment wyszczerzyła ząbki, końcówką zadartego nosa zahaczając o jego w czułym geście, z towarzyszącym temu kocim pomrukiem i mocniejszym dotykiem gdzieś w okolicach lewej piersi. - Wierzę, że potrafisz go ze mnie wydusić, Pride. – nachylała się nad kolejnym pocałunkiem kiedy poczuła pchnięcie, zmuszające ją do opuszczenia kolan Vincenta. Wyraz jej twarzy zapewne zdradził jak mocno ta sytuacja wprawiła ją w konsternację, nie miała jednak czasu zbyt długo zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło. Gwałtowne pociągnięcie we wnękę, o której nawet nie miała pojęcia, rozwiało wszelkie mnożące się wątpliwości, przywracając na jej lekko opuchnięte już wargi dziki uśmiech satysfakcji, możliwie graniczący pewnie dla co poniektórych z grymasem szaleńca wypuszczonego z zamknięcia. – Zgarnij mnie dla siebie, spraw, bym nie potrafiła zapomnieć o tym momencie. Nie bądźmy egoistami – zamruczała wprost do jego ucha, przygryzając następnie delikatnie płatek – uzależnij mnie, wiesz jak to zrobić, Vincencie. – językiem przejechała po niknącej w mroku linii szczęki, będącej niejako małą słabostką Rosalie, aż dotarła do ust, których nie odmówiła sobie podgryźć i zaśmiać się bezgłośnie, tak, jakby dopiero co ktoś opowiedział przezabawny żart o zabijaniu mugoli. Zmiana miejsca poskutkowała nie tylko wszczepieniem w nich przeświadczenia o prywatności, intymności, myśli, że są zdani tylko na siebie – albo, że Rosalie jest zdana tylko na Vincenta – ale również przeistoczeniem się atmosfery z gwałtownej i nieokiełznanej na nieco bardziej spokojną, namiętną, ale tym samym pochłaniającą resztki zmysłów, tak, jak ścieżka wyznaczana przez pocałunki chłopaka po jej rozpalonej skórze. Przywarła plecami do chłodnej ściany za sobą, jedną dłoń z powrotem wsuwając między miękkie włosy, zyskując dzięki temu chociaż odrobinę kontroli; zachłannie przycisnęła go do siebie, kiedy naznaczał ją pierwszą pamiątką tej nocy, niezwykle przyjemną, która normalnie bez problemu wyciągnęłaby z niej cichy jęk – nie zamierzała jednak dać mu tej satysfakcji tak szybko. Opuszkami palców dotknęła miejsca, które dopiero co chłopak zasysał wargami i westchnęła, odchylając głowę nieco w górę; ciepły dotyk na piersiach rozlał się w dół po jej ciele, coraz chętniej przymuszając ją do agresywnych, nawet brutalnych posunięć. Gdzieś jednak w napięciu między nimi czuła, że chłopak nie da się tak łatwo zdominować, a walka między nimi może okazać się całkiem ciekawa i niezwykle satysfakcjonująca. Nie mogąc doczekać się, aż podróż przez jej ciało zakończy się w finalnym, upragnionym miejscu zmarszczyła brwi na nagłe zaprzestanie przyjemnej pieszczoty przez Pride’a; odrobinę zirytowana pchnęła go na ścianę za nim, całą długością swego ciała przylegając do jego, z pragnieniem, by znaleźć się jeszcze bliżej. Sięgając po zachłanny pocałunek dłonie wsunęła pod jego koszulkę, nie odmawiając sobie zadrapania po drodze skóry do czerwoności. Wbiła je gdzieś między żebra, zadowolona z droczenia i przedsmaków. - Pride, zostaw mnie martwą, nieprzytomną, bez tchu, albo nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Grożę, obiecuję...
Vincent Pride
Temat: Re: Zabawa w kotka i myszkę Sob 08 Sie 2015, 01:18
Ogień nie był podobno domeną Domu Węża, ale między tą dwójką zdecydowanie miał miejsce pożar, z którego żadne z nich nie chciało uciekać. Wręcz przeciwnie, trwali, a wręcz podsycali płomienie, jakby chcieli się spalić w tym nienasyconym pragnieniu, które obudzili w sobie nawzajem. Może i Vincent zdecydowanie bardziej panował nad swoim, wykorzystując bezczelnie uczucia Rose, ale wolał zostawić pozory wyrównanej gry. Pozwalał dziewczynie zatracić się w swej fizyczności, powoli zwalniać w niej blokady, co czynił z przyjemną łatwością. Nie widział powodu, dla którego miałby przerywać ten szał, a nawet, gdyby takowe kołatały się w jego głowie najpewniej szybko zostałyby zignorowane. Rabe była ładna, kobieca, pociągająca i przede wszystkim z ogromną łatwością odnajdywał się w tym amoku, który wprowadzała swoją osobą, doprawiając go własnym wkładem. Chciała narkotyku? Proszę bardzo, Vincent zamierzał stać się dla niej alkoholem, nikotyną i każdym możliwym środkiem odurzającym. Choćby miał pozwolić jej przedawkować - da jej to, czego pragnęła i czego będzie pragnąc jeszcze długo, patrząc w jego roziskrzone oczy zwiastujące horror. Dał się przyprzeć do ściany, z uśmiechem pełnym satysfakcji przyjmując każdą pieszczotę z rąk Rosalie jakby były najlepszym afrodyzjakiem znanym człowiekowi. Poczuł przyjemny dreszcz, gdy wsunęła dłonie pod jego koszulkę, a jeszcze bardziej spodobała mu się trasa jej paznokci, które prawie zdarły skórę, docierając do pierwszych kropel krwi. Prawie, powoli. Był w stanie poczekać na wszystko, wisienki na torcie preferował spożywać na samym końcu. Westchnął z zadowoleniem, wsłuchując się w każde słowo Ślizgonki jakby właśnie wyznawała mu miłość w sposób najwspanialszy na świecie - lub proponowała miesiąc miodowy wśród trupów, które sami zabiją. Oba porównania idealnie oddawały całość sytuacji i odczuć, a on nie był do końca przekonany czy odmówiłby blondynce, która z taką lubością spijała jego pocałunki. - Może cię rozczaruję, Rosalie, ale o wiele bardziej podniecająca jesteś żywa. I wcale nie mam zamiaru wypuszczać cię z rąk. Ostatnie słowa padły w sposób wręcz groźny, jakby obiecywał ofierze, że już nigdy nie ujrzy światła dziennego, gdyż czeka ją mord w urokliwej piwnicy ze ścianami ciemnymi od krwi. Złapał ją mocno za kark, wręcz boleśnie, ale nie na tyle, by zostały ślady. O nie, je wolał zostawiać w inny sposób, dlatego też nachylił się, by wgryźć się w jej szyję smakując tę delikatną jak na taką ognista kobietę skórę, chłonąc zapach skóry, która aż parowała pożądaniem, pragnieniem właśnie jego osoby, które on powoli zamierzał ugasić - oczywiście nie w stu procentach, broń cię, Morgano! Nie, zostawi jej niedosyt, by wracała do niego po więcej za każdym razem gdy jego oddech muśnie jej ucho lub na jej oczach niby nieświadomie przesunie koniuszkiem języka wzdłuż dolnej wargi. Będzie wiedziała i będzie czekała lub przyjdzie do niego sama, wiedząc, że jej nie odmówi, jeśli tylko okoliczności na to pozwolą. Wsunął drugą dłoń pod jej koszulkę, przesuwając palcami po biodrze, zarysie talii, które załaskotał, ale nie na tyle, by zburzyć nastrój, to rosnące napięcie. Nie zamierzał się ograniczać w wielu kwestiach, dopóki Rabe sama go nie zatrzyma, dlatego też po chwili "namysłu" odnalazł dłońmi kilka guzików jej urokliwej piżamy, pozwalając sobie na rozpięcie każdego z nich. Z szyi przeniósł się niżej, ponownie znacząc obojczyki ugryzieniami, jednakże tym razem ślad, nawet bardziej wyraźny od poprzedniego zostawił na wysokości mostka, boleśnie przygryzając skórę w tym miejscu. Zaśmiał się gardłowo na drżenie dziewczyny, ponownie schodząc niżej. Zatrzymał się ponownie pomiędzy jej piersiami i w tym punkcie gryzienie postanowił urozmaicić na powrót pocałunkami, smakowaniem ciała tak lgnącego do jego własnego. Złapał Ślizgonkę mocno w pasie, a nie wyglądał na kogoś kto posiada taki żelazny chwyt. Niczym wąż dusiciel trzymał ją w objęciu, to schodząc niżej, to wracając pomiędzy piersi, by ewentualnie muskać nosem lub końcem języka właśnie te "zakazane" tereny blisko mostka. Znów się droczył, rozprzestrzeniając pożar, podnosząc temperaturę do poziomu, gdy stanie się nie do zniesienia. Dłoń, którą wcześniej trzymał kark Rose przeniósł na jej udo. W jakimś niewielkim stopniu, szczególnie w porównaniu do niej, ta niby obca, acz intrygująca osoba stała się też jego używką, po którą miał zamiar sięgać z czystej przyjemności.