|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 21 Cze 2015, 01:15 | |
| Są takie osoby, których sama obecność sprawia, że wszystkie zmartwienia chociaż na moment tracą na ważności, odpływając gdzieś daleko. Kimś takim był dla Bena właśnie Sam – wystarczyło to jedno klepnięcie po plecach, by usta prefekta Krukonów rozciągnęły się w uśmiechu zamaskowanym przez wysoko podciągnięty szalik. - Jednak trafiłeś. Muszę jeszcze raz przemyśleć, czy kupowanie ci kompasu na święta to taki dobry pomysł – rzucił z rozbawieniem, obracając się do Arii, gdy Silver zdecydował się uwolnić go z uścisku potężnych ramion. - Miło cię widzieć – przywitał się wciąż z tym zadowolonym błyskiem w oczach, po czym przygryzł na moment wargę, gdy Sam przyznał się do zgubienia buta. Po raz kolejny. - Słowo daję, przymocuję ci je kiedyś do stóp zaklęciem trwałego przylepca – pokręcił nieznacznie głową, wyjmując różdżkę i celując jej końcem gdzieś w kierunku z którego musiał nadejść Sam. - Accio trampek. Może będą mieli szczęście i Watts nie zostanie zmuszony do transmutowania przypadkowego kamienia w gustowny but rozmiaru łosiowego? Aha, los jednak postanowił się do nich uśmiechnąć, bo oto w powietrzu świsnął czerwony trampek, który Ben zaraz podał przyjacielowi. - Wkładaj, bo się przeziębisz. Blondyn wzdrygnął się gwałtownie wraz z wrzaskiem z niezidentyfikowanego źródła, który sprawił, że serce załomotało mu w klatce piersiowej z taką siłą, że aż zabolało. Widok hogwardzkiego stażysty eliksirów, który zdjął z siebie czar kamuflujący tylko rozsierdził prefekta. Powariowali doszczętnie?! To jakaś nowa praktyka doprowadzać uczniów do zawału? Krukon przetarł twarz dłonią, ścierając ze skroni drobne kropelki potu, które nagle się tam pojawiły, po czym odetchnął powoli, starając się uspokoić szalejące serce. Raz, dwa. Wdech i wydech. Jesteś kwiatem lotosu na tafli pierdolonego jeziora. Z każdym kolejnym słowem Halla, zmarszczka powstała między brwiami Bena pogłębiała się, wyraźnie pokazując jego wewnętrzne niezadowolenie. Młody auror najwyraźniej uważał, że był niezwykle zabawny, ale jego postawa miała w sobie coś irytującego. Na szczęście im dalej w las, tym jego słowa nabierały więcej sensu, nieco rozgrzeszając mężczyznę z początkowego, nieco szczeniackiego wybryku. Postawiony przed konkretnym zadaniem, Watts trącił Sama łokciem, najwyraźniej sugerując, by się nie rozchodzili, nawet jeśli każdy z nich musiał pracować indywidualnie. Blondyn usadowił się gdzieś z boku, krzyżując nogi i opierając przedramiona na udach w pozycji, która dawała jego zdaniem największy komfort. Biorąc powoli jeden wdech, a później kolejny, wraz z powietrzem wypuszczanym spomiędzy ust, zamknął oczy. Ciemność pod powiekami była znajoma, należała tylko do niego i mógł ją wypełnić, czym tylko zapragnie. Przywołał więc pierwsze wspomnienie, jakie przychodziło mu do głowy, gdy myślał o szczęściu: obraz dzikiej plaży w Dover, wyścigi po kamienistym brzegu i wyraz twarzy plującego piaskiem Sama Silvera, który ledwie chwilę wcześniej potknął się, próbując nie zdeptać zagubionej na brzegu meduzy. Kąt ust Krukona mimowolnie uniósł się w górę, gdy próbował wyostrzyć w głowie tę widokówkę, ledwie wycinek z życia. Jak najdokładniej przywołać wspomnienie wiatru pachnącego solą i szarpiącego ubranie, szum fal rozbijających się o brzeg i wrzask wiecznie głodnych mew. A potem śmiech kogoś, kogo podświadomie zawsze traktował jak brata. Drobne drgania podłoża rozmywały się, tylko za pierwszym razem zwracając uwagę chłopaka. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 21 Cze 2015, 13:09 | |
| Usiadła wyżej na kamieniu, aby móc beztrosko machać nogami. Nie czekała długo, a do ich towarzystwa dołączył Gryfon. Nie byle jaki Gryfon, a TEN Gryfon, w którym Jolene podkochiwała się do czternastego roku życia. W pierwszej chwili dwukrotnie zamrugała rzęsami nie wierząc w tego, kto ich zaczepił. - Czee-eść. - przeciągnęła samogłoskę, obdarzając sławnego, sławnego Huncwota szerokim uśmiechem. Potrzebowała tylko pół minutki, aby przypomnieć sobie swoje imię i jak się mówi. Uroda Jamesa oszałamiała, jednakże (!) Joe miała w głowie już wbudowany inszy ideał do kochania, także wobec Rogacza żywiła dawny, zakurzony zachwyt. - Jolene, miło mi poznać huncwota. - wyciągnęła do Jamesa dłoń. Uwagę Puchonki odwrócił dziewczęcy głos. Zatrzymała wzrok na mulatce, jednak nie potrafiła domyślić się kim ona jest. W Ravenclawie Joe miała kilka znajomości i nie znała się na wszystkich buziach. - Pyszne ciastko. Nie ufam im, ale przynajmniej Alex jest dobrym kucharzem. - wzruszyła ramionami w odpowiedzi do Skai. W ciągu paru sekund znikąd zmaterializował się Jared Wilson we własnej osobie. Nie podziwiała go ani nie zdążyła znielubić, bo już pomachała leniwie do Bena i Samuela, a następnie do Arcia, który powitał ją z taką samą radością. Nie minęło parę chwil, a rozległ się po okolicy ogłuszający wrzask. Joe w szoku zjechała pupą w tył i usiadła z wrażenia na mokrej trawie. Wzdrygnęła się i wykrzywiła usta, zniesmaczona powitaniem. Wewnętrzną stroną dłoni poklepała się w ucho i próbowała odzyskać słuch, gdy stażysta zaczął mówić. Niechęć zniknęła, bo Joe zdążyła polubić Alexa mimo tego, co planował im zrobić. Podniosła się zgrabnie z trawy i otrzepała pupę z piachu, słuchając jednocześnie słów stażysty. Cieszyła się, że mówił prosto z mostu, że będą im wszystko utrudniać i wyjdą stąd umęczeni. Jolene ceniła sobie szczerość, choć przyzna, że nie odczuwała pewnego rodzaju lęk przed nieznanym. Po którejś lekcji z hm.. z Gumochłonami, Jo widziała minę Wandy. Ostrzeżona tamtym przypadkowym spotkaniem, przygotowywała się na najgorsze. Co rusz zerkała w stronę Wilsona i cicho współczuła Skai takiego taty. Oderwała od nich wzrok, odwracając oczęta do Alexa. Takiego to jeszcze go nie widziała. Wyglądał troszkę groźnie, a może to tylko wrażenie, ponieważ jest prawą ręką pana gbura? Aurorzy, to aurorzy., uspokajała się w myślach. Wspomnienie. Przed oczami od razu zobaczyła buzię Dwayne'a, a gdy niechcący zwizualizowała słowa Alexa i Piotruś Pan pokrył się krwią, wzdrygnęła się i zatrzęsła. Nie, nie tak. To było zbyt bolesne. Przywołała drugiego Dwayne'a. Wyszczerzonego od ucha do ucha, z czerwonymi uszami i błyskami w ciemnych oczach. Wojna na poduszki, wojna na łaskotki, drobne liściki podawane z ławki do ławki, słodycze wysyłane priorytetem... Podrapany nos Dwayne'a, gdy ten oberwał od Znajdy pazurami. Joe zakryła usta tłumiąc chichot. Ze wspomnieniem nigdy nie będzie miała problemu. Bez powodu policzki Puchonki pokrył delikatny rumień. Zamrugała zaskoczona wrażeniem deja vu. Wydawało się jej, czy ziemia zadrgała? Wydawało się, trzęsienia ziemi w Hogwarcie nigdy nie miały miejsca. |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 21 Cze 2015, 14:07 | |
| A jednak coś go zaskoczyło. I to nie jedna rzecz, a nawet całe dwie. Nim jednak nastąpiły, Aeron spędził nieco czasu po prostu czekając na pozostałych uczestników lekcji patronusa. Pamiętając wiszącą listę, wiedział że nie można było spodziewać się tłumów. Im większa grupa tym ciężej nad nią zapanować, no i tym mniej wiadomości trafia do każdego ucznia z osobna. Osobiście wolałby być jedyną osobą tu obecną, wątpił jednak by coś takiego było możliwe. No chyba że nastąpiłyby wyjątkowe okoliczności. A że jeszcze nikt nie zginął (jeszcze), to i tak szczęście. Choć to prawdopodobnie tylko kwestia czasu, zważając na ostatnie wydarzenia. Na miejsce spotkanie przybyło jeszcze parę osób, w większości zupełnie obojętnych Aeronowi. Zauważył jedynie że zgromadziło się dziś wyjątkowo dużo osób z Ravenclawu. Wśród przybyłych pojawiła się również osobą, której nazwisko nie znajdowało się na wiszącej liście obecności. Obserwował z ciekawością przybyłą uczennicę domu Salazara Slytherina, pannę Jasmine Vane. Pamiętał ją, głównie z powodu Chiary, która posiadała jakąś relację z ową ślizgonką. I choć sam nie miał jakiejś specjalnej okazji na bliższe poznanie, nie licząc paru zwykłych rozmów, to mimo to można było powiedzieć że Aeron wykazywał względne zainteresowanie jej osobą. A to już zakrawało na coś wyjątkowego. Uśmiechnął się nieznacznie widząc jej kroki skierowane właśnie do miejsca w którym obecnie stał. Odpowiedział na przywitanie zwykłym głosem: -Witaj, Jasmine. Nie spodziewałem się ujrzeć twą osobę tutaj. Zastępujesz kogoś, czy może przyszłaś się pośmiać z Pottera? Tak czy siak, miło że wpadłaś.- mówiąc to spojrzał w stronę osoby którą panna Vane zawołała. Następny ślizgon płci żeńskiej, którego kojarzył z lekcji transmutacji. Rosalie? Lepiej zapamiętać. Nigdy nie wiadomo kiedy jakaś informacja może się przydać. Ani do czego. Chciał dodać coś jeszcze, niestety w tym samym momencie całą najbliższą okolicę w której się znajdowali przeszył straszliwy wrzask, przypominający obdzieranego ze skóry Puchona. Albo może dwóch. Po plecach Aerona przebiegł dziwny dreszcz, bardziej ze względu na delikatny narząd słuchu, niż faktycznego zaskoczenia. Mimo to był nieco zdziwiony, dopóki nie usłyszał wyjaśnień od Halla, aurora który był ich głównym prowadzącym. Nie przykładał szczególniej uwagi do słów dotyczących plotek, czy opinii uczniów na temat prowadzących. Prawda była taka, że sam fakt iż organizowana jest lekcja nauki czegoś bardziej zaawansowanego jak patronus, był czymś z czego należało się cieszyć. W przeciwieństwie do innych, z reguły po prostu bezużytecznych zajęć, te faktycznie mogły się nam przydać. Podszedł nieco bliżej, ciągnąć przy okazji za sobą pannę Vane. Nie chciał ominąć jakichś ważnych wskazówek. Na słowa o oderwanych kończynach uśmiechnął się ponuro. Zgadzał się z aurorem. Opanowanie własnego umysłu było kluczem do efektywnego rzucania jakichkolwiek zaklęć. Potem nastąpiła dalsza część, i w końcu polecenie wyobrażenia sobie szczęśliwego wspomnienia. Aeron zastanowił się nieco głębiej nad tym zagadnieniem. Czy tylko wspomnienia? Czy w takim razie ktoś kto nigdy nie miał takiego wspomnienia nigdy nie wyczaruje patronusa? W końcu zdecydował się odezwać, kierując słowa do Halla: -A co jeśli ktoś nie ma takich wspomnień? Czy to wyklucza go z grona osób zdolnych do rzucenia zaklęcia? A jeśli kogoś najszczęśliwszym wspomnieniem jest zabicie drugiej osoby? Czy takie wspomnienie również się nada? I w końcu, czy koniecznie musi być to wspomnienie, a nie po prostu jakieś marzenie lub rzecz która sprawia że czujemy się szczęśliwsi?- zakończył. Wolał upewnić się i zebrać odpowiednie informacje, nim zacznie cokolwiek robić. Zawsze tak postępował, i nigdy nie wyszedł na tym źle. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 21 Cze 2015, 15:18 | |
| Mając w pamięci absolutny, nieco smutny brak pytań pierwszej grupy nazywanej pieszczotliwie Gumochłonami, Hall raczej się ich nie spodziewał. Mimo to, sadowiąc się z powrotem na swoim stołeczku, odruchowo uniósł głowę, słysząc głos jednego z uczniów. Auror pochylił się nieco do przodu, opierając przedramiona na udach i wbijając absolutnie skupione spojrzenie intensywnie zielonych oczu w panicza Stewarda. - Mam nadzieję, że to czysto akademickie przemyślenia? – spytał, choć wyraźnie nie oczekiwał odpowiedzi. - Z jakiegoś powodu istnieje cała rzesza ludzi niezdolnych do rzucenia tego zaklęcia, lub takich którzy umiejętność tę nabyli, a w wyniku różnych wydarzeń ją stracili. Bardzo wątpię, by był ktoś, kto nie posiada choć jednego szczęśliwego wspomnienia. No chyba, że to jakieś wybitne przypadki, o które nie posądzam żadnego z was. Na moment oderwał wzrok od Krukona, przesuwając go po każdym z obecnych. Nie był ignorantem, nauczony własną historią zdawał sobie sprawę, że nawet pozornie roześmiany i szczęśliwy nastolatek mógł nosić na ramionach bagaż, który powaliłby niejednego dorosłego. - Każdy z nas ma inną definicję szczęścia, co innego wywołuje w nim euforię. Patronus przybiera pełną postać napędzany naszymi emocjami, żywi się ich subiektywnym odczuciem. Właśnie dlatego teoria odnośnie tego zaklęcia często jest tak trudna do wyłożenia – kąt ust aurora drgnął w nikłym uśmiechu, po czym mężczyzna sięgnął po swoją różdżkę z ostrokrzewu. Krótki ruch dłonią i wyszeptana formuła oderwały od jej końca świetlisty kształt geparda, który niczym udomowiony kociak otarł się o łydkę Alexa i ułożył obok stołka w trawie. - To co czyste i prawdziwe z reguły ma większą moc. Możecie próbować użyć marzeń, ale nie stworzą stabilnego, w pełni ukształtowanego patronusa. To trudne zaklęcie, nie istnieje żadna droga na skróty.
(termin odpisu wciąż do poniedziałku :) ) |
| | | James Potter
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 21 Cze 2015, 21:50 | |
| Humor Rogacza zdecydowanie uległ poprawie, gdy upewnił się, że wciąż robi na dziewczynach odpowiednie wrażenie. Z powodu panny Evans zaczął wątpić w swój urok osobisty i sławę. Odprężony był zapewne bardziej skory do psot, wtedy też padło na niego groźne spojrzenie Wilsona. Dzielnie je przetrwał, posądzając aurora o brak poczucia humoru i jakichkolwiek umiejętności społecznej, ale trudno jest ostatecznie nie znosić kogoś, kto udzielił pomóc w najtrudniejszym momencie, nawet, jeśli jest to Jared. Jego uwagę zwróciła Skai, która nieczęsto pozwalała sobie na wypowiedzenie tylu słów w jego obecności. Uznał, że sytuacja musi być poważna, skoro stresowała dziewczynę bardziej niż jego obecność. Do tej pory zresztą nie odkrył powodu tych jej dziwnych zachowań. To oczywiste, że nie wywinie jej żadnego numeru, w końcu ta ma na nazwisko Wilson. A Potter, jak każdy Gryfon jest urodzonym samobójcą w imię odwagi, ale bogowie… nawet on nie jest tak szalony, żeby zadzierać z Szefem Biura Aurorów. Zachowanie Skai pozostało dla niego zagadką, a on za łamigłówkami nie przepadał, bo nigdy nie był dobry w ich rozwiązywaniu. Od tego był Lupin. Patrząc jeszcze na dziewczynę, wpakował całe ciasteczko do ust, wyobrażając sobie piekącego je Jareda. Wizja ta wydała mu się szczególnie zabawna, jednak nie zdążył się nią z nikim podzielić. Mrugnął jeszcze tylko zawadiacko do Joe, jak na huncwota przystało, po czym odsunął się od nich o krok i włożył ręce do kieszeni. Zgodnie z radą prowadzącego spróbował przywołać w myślach, jakieś wesołe wspomnienie. Od razu w jego głowie pojawiła się seria żartów ze Snape’a, a potem sytuacja, w której Syriusz wyznaje mu miłość. Wyszczerzył się momentalnie, każde ze zdarzeń wydawało mu się niezwykle komiczna. Szczególnie, gdy chciał zmusić Smarka do zjedzenia smarków, co oczywiście uważał za dowcip niezwykle błyskotliwy. W porę jednak dotarło do niego, że śmiech nie oznacza jeszcze szczęścia. Postanowił wysilić się bardziej, skoro już wszyscy postanowili podejść do tego zadania tak śmiertelnie poważnie. Pomyślał o spotkaniu w wieży z Panną Rozsądną, o jej głowie opartej o jego ramie, niemal poczuł pod palcami dotyk jej włosów. Ten moment, w którym ona przestała być odpowiedzialna za nich oboje, a Rogacz przestał być kłopotem Lily, stał się oparciem. Pamiętał jej oczy, które jeszcze błyszczały od łez, ale już tliło się w nich to pragnienie działania, zaangażowanie. Każde inne wspomnienie wiązałoby się z utratą rodziny. Nawet huncwoci byli przecież zamieszani w zdarzenia na cmentarzu. Ta chwila w wieży była obecnie jego punktem zaczepienia. Nadała sens tym wszystkim gównianym historiom, które rozgrywają się teraz na świecie. A poza tym udowodniła mu, że może ocierać łzy z policzków Lily i trzymając ją w ramionach szeptać, że cokolwiek się jeszcze wydarzy, to zdążą nakopać Voldkowi do tyłka. |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 21 Cze 2015, 23:46 | |
| Słowa Samuela odbiły się gdzieś w głowie Krukonki, ale bądźmy szczerzy - nie miała zielonego pojęcia o tym, co chłopak właściwie do niej powiedział. Była zbyt zdruzgotana faktem, że w ogóle na niego wpadła, kiwnęła więc tylko głową z nadzieją, że nie zadał jej właśnie jakiegoś pytania. Gdy dotarła z nim do Bena, uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego powitanie. Cieszyła się, że go widzi, w końcu był jedną z przyjaźniejszych twarzy i czuła się przy nim o wiele swobodniej. Zimny dreszcz przeszył ciało dziewczyny, gdy jej uszu dobiegł nieprzyjemny wrzask. Alex Hall skutecznie zadbał o to, by skierować na siebie uwagę każdego ucznia. Serce nieomal wyskoczyłoby jej z piersi, a dopiero po dłuższej chwili głośno wypuściła powietrze z płuc. Aria uważnie przyglądała się mężczyźnie, tylko na krótką chwilę zerkając na ojca Skai, którego wcześniej nawet nie zauważyła. Musi popracować nad czasem panowania nad własnymi instynktami. Mimo szczerych chęci jej umysł wciąż zbyt daleko wędrował, po prostu nie chcąc skupiać się na ważnych detalach otoczenia, gdy wokół znajdowało się tylko trochę więcej ludzi. Krukonka przygotowała swoją różdżkę, pewnie ściskając ją w palcach. Miała nadzieję, że jej również uda się wyczarować patronusa, tak jak jej siostrze. Nie uważała się za tak samo silną, wahała się nawet, czy w ogóle powinna się tu zjawiać. Skoro jednak się zapisała, nie mogła się tak po prostu wycofać, musi ciągle iść naprzód. Była ekspertem w zatapianiu się we własnych myślach i wspomnieniach, oby ta umiejętność dzisiaj jej nie zawiodła. Musiała się nauczyć chronić siebie, a przede wszystkim osoby, na których jej zależało. W końcu życie bez siostry i przyjaciół nie byłoby niczego warte, miała o co i dla kogo walczyć. Ze skupienia wyrwała ją właśnie jedna z osób, która była dla niej niezwykle ważna. Pomimo swojej nieśmiałości i pozornej uległości, uszkodziłaby każdego, kto by tylko spróbował skrzywdzić jej przyjaciół. Tak sobie obiecała. Uśmiechnęła się do Skai, wysłuchując uważnie każdego słowa. Zgodnie z życzeniem młodszej Krukonki, dała się pociągnąć w dół, by usiadły razem blisko siebie. - Spokojnie – uśmiechnęła się łagodnie do mulatki, na krótką chwilę mocniej ściskając jej dłoń, by dodać otuchy. - Poradzimy sobie, jesteśmy razem – dodała, widząc malujące się na twarzy dziewczyny zdenerwowanie. Nie wypuszczając dłoni przyjaciółki, zamknęła oczy, powoli wyrównując oddech. Porunn udzieliła jej cennych wskazówek, by przetrwać zajęcia, do których Aria miała zamiar się stosować. Gdy po raz pierwszy poczuła pod sobą ruch ziemi, zamarła, ale w końcu całkowicie poddała się wspomnieniom. Pozostanie w stanie skupienia nie powinno sprawiać jej zbytniej trudności – a przynajmniej taką miała nadzieję. Gorzej było z odnalezieniem odpowiednich momentów z przeszłości, które pozwoliłby wypełnić wnętrze odpowiednią siłą do wykonania zaklęcia. Najwspanialsze chwile zawsze dzieliła z Porunn, błądziła więc głównie krętymi ścieżkami ich wspólnych wypadów do pobliskiego lasu. Doskonale pamiętała zapach drzew, a w uszach zadźwięczał jej dziecięcy śmiech. Kiedyś wszystko zdawało się być takie piękne i kolorowe… Jakby szczęście miało trwać wiecznie. |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 22 Cze 2015, 01:17 | |
| Słowa Wilsona były powodem pojawienia się na twarzy Rosalie grymasu niezadowolenia; wyciągnęła z kieszeni i obejrzała dokładnie niewielkich rozmiarów ciastko, krzywiąc się na samą myśl o wpakowaniu go sobie do ust. Skoro tak im zależało na zjedzeniu smakołyku przez wszystkich, na pewno jedynymi składnikami nie były tylko czekolada, jajka i mąka. Westchnęła pod nosem, przedłużając jak mogła czas przed spróbowaniem kruchej słodyczy, a wtedy jej uszu dobiegło nawoływanie dziewczyny, której głos rozpoznałaby wszędzie, a której ani trochę nie spodziewała się spotkać na dodatkowych zajęciach. Widocznie obserwacja ciastka tak ją pochłonęła, że nie zauważyła jej przyjścia; stała obok tego naburmuszonego wiecznie Krukona, którego aura tajemniczości zdawała się nie opuszczać nawet na moment. Odmachała jej, uśmiechając się krzywo, ale stała jeszcze chwilę na swoim miejscu, sprawdzając całą resztę w obrębie srebrzystych linii. Wzruszyła w końcu ramionami i powłóczystym krokiem doczłapała się do dwójki siódmoklasistów. -Rabe – mruknęła pod nosem, przelotnym spojrzeniem obdarowując Stewarda i resztę uwagi skupiła na Jasmine. – Vane, a ty co tu robisz? Nie widziałam cię na liście, jedynym Ślizgonem poza mną miał być… -nie dokończyła, gdyż powietrze rozdarł czyiś donośny krzyk. Wzdrygnęła się nieco, rozglądając za źródłem nieprzyjemnego dźwięku; zaraz jej oczom ukazał się nie kto inny, jak pan Alex będę-miała-zawiesić-na-kimś-oko Hall, który był obecny jako stażysta na ostatniej lekcji eliksirów z panią Chantal. Wyprostowała się, z uwagą wysłuchując wszystkiego, co miał do powiedzenia auror; co jakiś czas kiwała głową, bardziej do siebie, na znak, że rozumie co się do niej mówi i ma zamiar skupić się na wykonaniu zadania najlepiej, jak potrafi. Założyła ręce na piersi, nawet na moment nie odwracając wzroku od byłego wychowanka Gryffindoru, tak jakby to miało pomóc jej przyswoić informacje, które z łatwością wypływały z jego ust. Z głośnym westchnieniem ugryzła kawałek ciastka, resztę wreszcie gniotąc między palcami i upuszczając na ziemię; nie była specjalnie głodna, a pomysł na zjedzenie całej, najpewniej zakraplanej czymś podejrzanym słodkości nie napawał ją pozytywnymi odczuciami. A więc tak się sprawy miały – zagłębić się w najlepszych i najcieplejszych wspomnieniach może okazać się dla panny Rabe trudniejsze od przywołania na zawołanie uczucia rozdzierającego bólu i smutku. Zastanowiła się przez moment, próbując wygrzebać spomiędzy spraw przykrych i nieważnych coś, co pomogłoby wypełnić ją od środka przyjemnym łaskotaniem i szczęściem. Ale naprawdę nie zaliczało się to do spraw łatwych. Zamknęła oczy, a pierwszy obraz który pojawił się jej przed oczami, przedstawiał ją samą, jako małą, pulchną dziewczynkę w objęciach siwiejącej babci. Tamtego dnia babka wpuściła do ich ogrodu zgraję elfów z lasu niedaleko, które zaplotły z jej jeszcze wtedy grubych włosów niezliczone warkocze. To nic, że nie potrafiła przez wepchnięte w nie kwiatki rozplątać ich przez następny tydzień; dzień ten był jednym z tych wspomnień, do których lubiła wracać ogarnięta tęsknotą za starszą kobieciną, której poświęciła tak mało czasu w ubiegłe wakacje przez… …Bellatrix. Kolejny obraz przeleciał na ciemnych powiekach, przypominając o chwili wytchnienia między ciężkimi przygotowaniami, kiedy to obie postanowiły zabawić się w kucharki. Czarne loki pani Lestrange zmieniły wtedy kolor na białe przez ilość mąki wysypaną na tę wiecznie śmiejącą się buźkę. Rosalie uśmiechnęła się na to wspomnienie, jednak grymas ten prędko zgasł; kolejne wspomnienia wypełniły jej umysł, zmuszając do otworzenia oczu w panice i uświadomienia sobie, że dalej znajduje się między uczniami na obrzeżach błoni.
/niech mi niebiosa wybaczo za tak słaby post, ale nie mam siły a jutro zapewne czasu na odpis ;_; |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 22 Cze 2015, 02:05 | |
| Widząc nadchodzącą Żolin, mimowolnie przybrała dość nieprzyjazny wyraz twarzy. Cholera, a musi być miła - obiecała to sobie solennie, żeby jej, Ericowi i wszystkim wokoło żyło się względnie łatwiej, ale to takie trudne. W dodatku jak Murph się skupić w towarzystwie dziewczyny, do której próbuje wbrew sobie zapałać sympatią? Słuszna odpowiedź była jedna - skutecznie. Dlatego posłała jej dość słaby uśmiech, który z błyskami niesłusznej niechęci w szarozielonych tęczówkach jak zwykle wyglądać musiał nieco przerażająco, no ale czego nie robi się dla przyjaciół? (i tylko przyjaciół) - Hej. Eric jest… no, tu go nie ma - powiedziała dość niemrawo, niepewna czy puchoniasta wie o ich kłótniach, czy też nie. W sumie to nie była taka zła o ile o nim nie wspominała, czego Murph postanowiła nie komentować a przynajmniej się starać. Pewnie chciała tylko zagaić, może wcale nie wie jak bardzo ją irytuje? Być może robi to niemyślnie? - Hall generalnie jest w porządku. Słyszałam, że był Gryfonem - rzuciła wzruszając ramionami, bo w sumie nie wiedziała co może więcej dodać. Jak widać nie każdy był tak obeznany w panteonie nauczycieli i snujących się po szkole aurorów. Za którymi Henley zapewne wodzi maślanymi oczętami, w końcu sam chce się dać pokroić śmierciożercom. Atmosferę rozrzedziło nieco pojawienie się Jamesa, który z całą swoją niewymuszoną szarmancją niejedną dziewoje już oczarował. Na całe szczęście Ruda nigdy do nich nie należała, bo Pottera postrzegała głównie jako utalentowanego gracza. Oraz jej kapitana, od niedawna co oznacza w sumie tyle, że na zajęciach pojawił się i kat numer trzy. Przywitała się i z nim, jak i ze Skai, która pojawiła się nieco później, uważnie przyglądając się twarzyczkom, które dane jej będzie długo oglądać. Na nadchodzącą Rosalie starała się natomiast nie patrzeć, co jednak nie było wcale spowodowane strachem. Nadal była wściekła, zarówno na siebie jak i na nią, a dni mijające od ostatniej lekcji transmutacji zdawały się ową wściekłość jedynie potęgować. Murph postanowiła nie dociekać przyczyn swojej sromotnej porażki, którą poprzysięgła sobie zrewanżować, dostrzegając w Rabe coś, czego wcześniej zdawała się nie widzieć. Zbyt ślepa, bądź zbyt naiwna, nie zauważyła gdy tamta dorosła. Stając się silniejsza i mniej krucha, niż mogło się zdawać. Uwagę od blondwłosej odwróciło pojawienie się Jareda, który zwrócił się młodej mulatkę mówiącej o ciasteczkach oraz pojawienie się Stewarda, największego wroga panny Bones. Który wbrew prastarej sentencji przyjacielem Murph nie był, za czym raczej nie płakała. Wkrótce dołączyli do nich, kolejno - wysoki blondyn aka pan prefekt i długowłosa ślicznotka z Ravenlcaw, jeszcze raz ślicznotka tym razem ze Slytherinu, chłopak bez buta no i wreszcie. Nasz stażysta, pan Hall. Oprócz ostatniego wszyscy dla Murph pozostawali bezimienni. Tak nagłe pojawienie się eksgryfona zdziwiło dziewczynę, choć pewnie nie było tego po niej widać. Jedynie westchnienie było jasnym wyrazem jej zaskoczenia, a potem pałeczkę przejęła ciekawość. By lepiej widzieć, wstała z kamienia i zbliżyła się krok czy dwa do Halla splatając ręce na piersi. Od teraz chciała się skupić wyłącznie na zadaniu, chcąc zapomnieć o otaczających ją personach. Gdy wybrzmiało ostatnie słowo z iście teatralnego monologu aurora, Murph odetchnęła głęboko. To nie powinno być trudne, prawda? Zwykłe, pełne szczęścia wspomnienie - przecież każdy takie ma. Coś prostego. Ona i jej brat siedzący na ganku w Aberdeen. Słodkie maliny przez cały dzień, w końcu jest środek lata i słońce. Dużo słońca. Nieopodal leży latawiec, który zaraz pójdą puszczać nad morze a pięcioletnia Murph nie potrafi przestać się śmiać. Szkoda, że nie pamięta dlaczego. Zmrużyła oczy, by w skupieniu przywołać więcej szczegółów. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 22 Cze 2015, 10:41 | |
| Wilson chyba jako jedyny nie zareagował w żaden widoczny sposób na ogłuszający wrzask autorstwa Alexa. Przebywał w głośniejszych pomieszczeniach, na przykład zebranie goblinów w zeszłym tygodniu. Jerry wyglądał tak, jakby w ogóle nie zauważył Halla, bo nawet na niego nie spojrzał. Spojrzał z góry na wtuloną w siebie Skai i tylko pokręcił głową z westchnieniem. Po przeżyciu Gumochłonów oczekiwał od niej większej hardości a nie pisk i chowanie się w ojcowskich ramionach. Już we wrześniu powinna pojąć, że na żadne cieplejsze gesty od ojca nie może liczyć. Nie, kiedy są w Hogwarcie, czyli podczas drugiej pracy Wilsona. Zabrał od niej bransoletki z wisiorkami i nie komentował tego. - Wracaj do lekcji. - skinął jej głową i zaraz kolejna osoba zawróciła mu głowę. Utkwił ślepia w ślizgońskiej uczennicy i wziął od niej kartkę. Rzucił na nią okiem. - Do Halla. - burknął i dźgnął kartkę. Ta poszybowała sobie do aurora i przestała się liczyć dla Wilsona, który miał inne sprawy na głowie: wisiory. Na Stewarda nie spojrzał od razu, a co dopiero mówić o przywitaniu się. Spojrzał na niego dopiero, gdy ten zadał specyficzne pytanie. - Jeśli napędzisz zaklęcie morderstwem, które rzeczywiście będzie sprawiać tobie przyjemność to nie łudź się, że patronus obroni cię przed chociaż jednym dementorem. - warknął w stronę Aerona, którego już na wstępie miał ochotę wyrzucić z lekcji, ale z racji, że oddał Hallowi dzisiaj pałeczkę, nie wychylał się aż tak bardzo. To Wilson jest dzisiaj niańką i Hall zapomniał chyba o tym wspomnieć. Jerry posłał Alexowi niezidentyfikowane spojrzenie i wyrzucił wisiory w powietrze, przed siebie. Piętnaście przedmiotów lewitowało na wysokości jego głowy podczas gdy uczniowie dostali inne zadanie, podstawowe, bez którego się nie ruszą dalej. Jerry dotykał po kolei biżuterii i przy każdej szeptał coś w innym języku. Z jego różdżki wylewały się iskry i ciemne pasmo chmury. Co inteligentniejsza osoba, w tym gronie głównie Hall, mogłaby podejrzewać, że Jerry jak zwykle coś knuje i dzisiaj zaklina przedmioty na swój chory sposób. Trwało to jakieś siedem minut gdy dotarł do ostatniego elementu. Bransolety z wisiorkami by Skai zrobiły się ciepłe i nic poza tym nie wskazywało na to, że jest coś nie tak. Zresztą, nawet gdyby coś było, uczniowie nie dowiedzą się dopóki sami tego nie sprawdzą. Jak to było do przewidzenia, po paru minutach Jerry zabrał znowu głos. - Każdy ma założyć po jednej. Na rękę, nogę, ptaka, nos, głowę, gdziekolwiek na ciele. - polecił i machnął ręką przed przedmiotami. Każda z bransolet podleciała do zebranych uczniów i zatrzymywała się tuż przed ich oczami. Zaraz po tym znowu skrzyżował ślepia z Hallem i skinął mu głową, aby kontynuował dalej zabawę. Wilson stanął po drugiej stronie błoni, niedaleko Rabe i Vane. Wziął do ręki kopię listy obecności i zerknął na nią ze znudzonym wyrazem twarzy. Poderwał głowę nagle, gdy zauważył nazwisko : Fimmel. - Która to Fimmel? - odezwał się głośnym tembrem, zagłuszając wszystkie rozmowy, szepty i drgania ziemi. |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 22 Cze 2015, 20:16 | |
| Nie było tak źle, jak się mogło wydawać. Był Aeron, a także Rabe. Nawet obecność tej drugiej była dla niej milsza, ale tylko z racji tego, że była kobietą. Do niej mogła się przytulić w każdej chwili, złapać za rękę... co zrobiła, gdy tylko większość ludzi była zajęta sobą. Małym palcem zaczepiła o jej dłoń. Delikatnie, przyjaźnie. Uśmiechnęła się do Stewarda. -I jedno i drugie. Jestem tutaj za Pana Wielce Nieobecnego. A ma być tu Głupotter? Chętnie popatrzę jak się mizdrzy i napusza. Może dziabnę go w oko. -zauważyła, mając z tego całkiem niezły ubaw. Coś czytała o patronusach, ale nie była pewna, czy takie wspomnienie należało do najlepszych do wytworzenia tej projekcji dobrej mocy. -Nie kończ. -przerwała Rosalie, ale nie było to potrzebne, gdyż rozdarł się przeraźliwy wrzask. Jasmine skrzywiła się, marszcząc przy tym brwi. Kolejne niespodzianki? Wystarczy, że musiała patrzeć na tą Czarną Wielką Łapę Wilsona. Nie rozumiała, jak Chantal mogła tak spokojnie i kulturalnie z nim rozmawiać. Przecież to było nierealne. Wysłuchała jednak uważnie, co miał Hall do powiedzenia. Swoją drogą dziewczyna nie wiedziała, który z nauczycieli był przystojniejszy. Hall czy Ua Duibhne. I obydwaj byli w ciągłym otoczeniu Mistrzyni Eliksirów. Szczęściara. Ślizgonka obejrzała się na Krukona, który zadał pytanie. Warknięcie Wilsona dało jej wystarczającą odpowiedź. Nie mogła więc marzyć o zabójstwie Kruegera. A szkoda. Dziewczyna chwyciła bransoletkę i najnormalniej w świecie założyła ją na rękę. -Aeron, powinieneś założyć go sobie na nos. Będziesz wyglądał jak choinka z bombką. -rzuciła do kolegi. Przymknęła oczy i zaczęła się zastanawiać nad swoim najwspanialszym wspomnieniem. Może to dziwne, ale pomyślała o tym, jak została porwana. I jak znalazła ją Chiara i uwolniła. Nigdy nie czuła takiego szczęścia jak wtedy, gdy wróciła do niej nadzieja, gdy zobaczyła ukochaną przyjaciółkę, gdy znowu poznała smak wolności, że aż się nią zachłysnęła. Tak. Przepełniało ją szczęście.
|
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 22 Cze 2015, 21:54 | |
| Przesuwając spojrzeniem po uczniach, zwykle pogodne oblicze Halla naznaczyła niewielka zmarszczka między brwiami. Bardzo chciał być sympatyczny, może nieco zabawny, jak w normalnych kontaktach, ale miał coraz paskudniejsze wrażenie, że na zajęciach patronusa ta strategia nie zaprowadzi go zbyt daleko. Grupa nie wydawała się należycie skupiona na swoim zadaniu, ba! Tylko jeden Krukon siadł sobie gdzieś z boku, znajdując wolny kawałek przestrzeni, reszta została tam, gdzie stała. Jedni zamykali oczy, inni nie... Co komu pasowało, byleby wypełnili cel dzisiejszych zajęć – a póki co wyglądało to marnie. Skinął krótko głową Jaredowi, gdy auror zaklął po swojemu transmutowane przez Skai amulety, póki co nie podkopując pomysłu, którego skutków jeszcze nie mógł zobaczyć. Szef aurorów miał bujną wyobraźnię w dziedzinie uprzykrzania uczniom życia, o czym Alex zdążył się przekonać w trakcie omawiania planów na zajęcia Gumochłonów, ale póki nie przesadzał, nie zamierzał przerywać niczego, co wymyślił. - Słyszeliście pana Wilsona, zakładajcie – rzucił krótko, nie ponaglając nikogo z nazwiska. Eliksir, którym auror nasączył ciastka, właśnie powinien zacząć działać... Zabawę czas zacząć.
Każde z was zaczyna słyszeć nabierające na sile szelesty od strony lasu znajdującego się za plecami Alexa. Między drzewami migają mniej lub bardziej wyraźne czerwone ślepia i powykręcane sylwetki stworzeń, których żadne z was nie chciałoby spotkać twarzą w twarz. Powarkiwania, dziwne jęki i wycia stają się coraz intensywniejsze, coraz mocniej wwiercają się w uszy i podnoszą drobne włoski na karku. Macie nieodparte, okropne wrażenie, że kiedy słońce schowa się za horyzont, wszystko co ukrywa się w lesie, wyjdzie z niego prosto na was. Ziemia pod waszymi stopami trzęsie się coraz intensywniej.
*Sam usprawiedliwił u mnie swój brak posta. *Czas na odpis: 24.06 (środa), do godziny 22. |
| | | Samuel Silver
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Wto 23 Cze 2015, 14:29 | |
| Kim byłby Sam bez Bena, kiedy przy najprostszych rzeczach zawsze mu pomagał i asystował. Dbał o to, aby w miarę wiedział co się dookoła niego dzieje. Sam by zakręcony do granic możliwości przez bycie Prefektem Naczelnym. Mówiono nawet, że się do tego nie nadaje, ale tak naprawdę sam nie mógł spać po nocach, sprawdzał dosłownie wszystko, czy w szkole jest dobrze. Unikając oczywiście pry okazji Argusa Filcha, swój najgorszy koszmar. Uśmiechnął się jednak do Bena, gdy ten przywołał zaklęciem Accio jego trampka. Obserwował tylko jak czerwony, zagubiony w podróży but wraca na swoje miejsce. Założył go szybko na zimną jak lód stopę i zawiązał mocno sznurowadła, aby tym razem nie spadły mu z nóg. Sam nawet na to nie wpadł, chociaż było to najprostsze zaklęcie na znalezienie czegokolwiek. Westchnął, przecierając wierzchem dłoni oczy. Był śpiący i każdy z Krukonów o tym wiedział. Albo siedział całymi dniami w książkach, albo chodził po nocach sprawdzając czy wszystko jest tak, jak należy. Już nie pamiętał kiedy ostatnio spał więcej niż trzy godziny. - Dzięki Ben. Przynajmniej nie nabawię się grzybicy i odmrożenia palców, którymi mnie tak straszysz – powiedział w końcu i odetchnął, uśmiechając się do niego szeroko. Wciąż jego głowę zaprzątały nie tylko myśli związane z pełnioną funkcją prefekta, ale i też sytuacją, która wciąż nieubłaganie ciągnęła się od końca września. Isabelle nie odpisała na jego list, który niedawno wysłał. Coraz bardziej zaczął tracić nadzieję na poprawienie stosunków z nią. I wiedział niemalże doskonale, że ona starała się ukrywać uczucia pod maską obojętności i sztucznego uśmiechu. To miała przecież wyuczone do perfekcji. I on miał się nauczyć dobrze Patronusa? Cóż, w końcu trzeba było zacisnąć mocno zęby i się skupić na czymś przyjemnym, na przykład Benie. Jego bracie od innej matki. Nagle jego uszu dobiegł niesamowicie drażniący, głośny wrzask. Poderwał głowę do góry i rozejrzał się dookoła i westchnął, zauważając Aurora, który najpewniej zamierzał po prostu zrobić wielkie wejście smoka. Nie zamierzał kwestionować metod nauczycieli, jednak ta zdecydowanie mu się nie spodobała. Posłuchał jednak polecenia i pozwolił na chwilę sobie odpłynąć. Nie na długo, gdy usłyszał w oddali to dziwne pytanie, które zadał Steward. Miał ochotę się odezwać, jednak pokręcił głową. Każdy miał jakieś dobre wspomnienia, nie ważne w jakiej postaci one były. Tak działała ludzka psychika, która była dla Silvera niesamowicie skomplikowana, której jeszcze nie potrafił rozgryźć, w przeciwieństwie do czystej biologii człowieka. To było coś zupełnie innego, coś czego nie dało się ot tak wkuć na blachę i cytować na zawołanie całe akapity. - Po prostu się skup na tym, co Ci sprawia przyjemność, Steward. I nie denerwuj Panów Profesorów dziwnymi pytaniami, skoro sama definicja zaklęcia Patronusa mówi za siebie i jest raczej naprawdę dobrze zrozumiała – powiedział, marszcząc na chwilę brwi. Odgarnął włosy do tyłu i odetchnął, zamykając na powrót oczy. Myślami odbiegł całkiem niedaleko. Zaledwie kilka tygodni temu, kiedy pogodził się z Benem po ich pierwszej dosyć poważnej kłótni. Jego serce przepełniła radość przez odzyskanie jednej z najważniejszych osób w jego życiu. Uśmiechnął się szeroko na tę myśl i odetchnął. Otworzył oczy i spojrzał na bransoletkę, którą wciśnięto mu w dłoń. Posłusznie założył ją na rękę i… Znów usłyszał dziwne dźwięki. Powarkiwania wcale nie zdawały się być tak daleko, niemalże czuł oddech na swojej szyi czegoś niekoniecznie przyjaźnie nastawionego. Cos się zbliżało, czuł to całym sobą, ale o to właśnie chodziło. Niebezpieczeństwo najlepiej było zwalczyć czymś pozytywnym, co dawało siłę do działania. Sam zawsze wychodził z założenia, że kiedy nie było się samym na tym świecie, to można było przenosić góry. Wyciągnął różdżkę przed siebie i zgodnie z tym, co było zapisane w przeróżnych księgach na temat tak potężnego zaklęcia, wypowiedział słowa z idealną inkantacją. - Expecto Patronum! – a gdy już uda mu się nauczyć czegoś tak niesamowicie trudnego i przydatnego, już widział oczami wyobraźni zadowoloną babcię, która niosła mu wielki kawałek ciasta czekoladowego w nagrodę.
/przepraszam za przekroczenie limitu, ale chciałam nadgonić utraconą turę. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Wto 23 Cze 2015, 20:52 | |
| Buzia Murphy zbladła, gdy promienie słońca spadły tuż za jej głowę. Uwagę Jolene zwrócił oślepiający blask dobiegający kilka metrów od nich... Zmrużyła mocno powieki, jednakże strumień jasności raził w oczy i oślepiał aż do bólu. Dziewczyna wykrzywiła się i zakryła dłonią oczy, rzucając na nich cień i poszukała za Murphy źródła dokuczającego światła. Ach tak, odznaka Samuela. - Psst, Sammy. Twoja odznaka boli mnie w oczy. - szepnęła do Krukona, wychylając się w jego i Bena stronę, przy okazji schodząc z drogi rażącemu blasku odznaki prefekta naczelnego. Z zaciekawieniem wsłuchała się w zapytanie Arcia i celowo wbiła weń ciemnobłękitne oczęta, przyglądając się chłopakowi z dziwnym zainteresowaniem. Potwierdziły się przypuszczenia jakoby Arcio równał się gburowatości pana Wilsona. Jo dziwiła się Wilsonowi, że ten nie przybił jeszcze piątki swej młodszej wersji. Konwersacji z Murphy zaniechała. Nie tylko z racji rozpoczętych zajęć, poprawnego odruchu samozachowawczego - skupienia w obecności aurorów, ale również z powodu widocznej niechęci Gryfonki. Jo starała się za wszelką cenę zjednać sobie Murphy lecz odkąd Eric zaprosił Jo na bal halloween, stało się to niebywale utrudnione. Panna Dunbar westchnęła i poprawiła białą czapę z pomponem, chowając pod nią zmarznięte uszy. Te sprawy rozstrzygnie później, wszak zadaniem jest koncentracja. Bez zastanowienia włożyła podesłaną bransoletę na zgrabny nadgarstek (:3), śląc Skai pełen uznania uśmiech, zauważywszy zabawny breloczek. Instynktownie domyślała się, iż bunt na pokładzie na niewiele się zda i należy wykonywać polecenia nauczycieli. Jo posłała pytające spojrzenie Alexowi, dlaczegóż to nie przedstawi im ruchu nadgarstku, nie wymówi oficjalnie zaklęcia... gdy ten dokładnie w tym samym momencie wyczarował lśniącego geparda. Buzia Jo ułożyła się w duże "uau". Jak oczarowana nie odrywała wzroku od błękitu stworzenia i z opóźnieniem zauważyła delikatną zmianę otoczenia. Ziemia zakołysała lekko, przypominając Joe podróż statkiem dwa lata temu. Dwayne wymiotował całą drogę, a Collin zaś próbował wybić jej z głowy przejęcie steru. Dziewczyna oderwała wzrok od ślicznego geparda, gdy dotarł do niej okropny dźwięk wyjącego psa. Nastroszyła brwi i z trwogą wymalowaną na buzi naliczyła kilka par czerwonych ślepi. Cofnęła się o pół kroku, odruchowo, acz nic innego po sobie nie dała znać. Wyobrażała sobie, że w lesie kryje się urocze stadko psidwaków, które właśnie ich wyczuło i bardzo chciało się zaprzyjaźnić. - Nie lubię psów. - stwierdziła sama do siebie i rzuciła okiem na zachodzące słońce. Uniosła rekę, zwracając na siebie uwagę Alexa, bowiem do Wilsona nie odważyła się zagadać. Wybierała mniejsze i o wiele przystojniejsze, młodsze zło. - Hagrid wypuścił na spacer jakieś potworki? - zapytała i zdziwiona odwróciła głowę, gdy Sammy użył zaklęcia, o którym mieli dzisiaj mówić. Zaskoczył ją, bowiem Jolene była pewna, że będą ćwiczyć przed czymś brzydkim - czarnomagicznym, a nie przed sforą gajowego. Momentalnie zadrżała, gdy wycie nabrało na sile tak samo jak uczucie, że zwierzątka się przybliżają. Jako kotowata, nie przepadała za psowatymi. Na wszelki wypadek wyciągnęła z kieszeni różdżkę i trzymała ją pewnie, mocno między palcami. Puchonka nie ruszała się z miejsca. Póki stała nieopodal Alexa, Murphy i Jamesa, czuła się względnie silniejsza i bezpieczniejsza. W grupie siła! Jo była wręcz pewna, że nie przypadnie do gustu pieskom Hagrida (to muszą być jego zwierzęta!), tak samo jak one jej. Powód tego znały tylko dwie osoby w tym gronie i Jolene nagle zachciało się śmiać. Zakryła usta i stłumiła chichot. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Wto 23 Cze 2015, 22:28 | |
| Jej jakże „silne” skupienie rozproszyło nie byle co, bo warknięcie donośniejsze oraz (według Murph) groźniejsze niż teatrzyk odstawiony przez Halla. Z ściągniętymi brwiami spojrzała przelotnie najpierw na Stewarda, potem na Wilsona, czyli w stronę skąd dobiegały powarkiwania. Chyba nie warto go drażnić i irytować, wygląda na takiego, przy którym nie wolno sobie na wiele pozwolić. Chociaż nie on dzisiaj prowadził zajęcia, co uświadomiła sobie po chwili dziewczyna i obserwując Halla obserwującego uczniów, zasznurowała wargi. Niezwykle ciężko ich wyczuć, co im chcą dzisiaj zrobić? Odrzucając od siebie te i inne myśli, zamknęła znowu oczy, chcąc odzyskać skupienie. Co prawda przeszkadzały jej wszechobecne rozmowy dobiegające od strony Ślizgońsko-Krukońskiej gromadki, ale osiągnięcie celu nie było niemożliwe. Tym razem postanowiła się skupić na czymś innym, czymś bardziej wyrazistym… Hogwart, pierwszy rok. Ceremonia przydziału, ona machająca pogodnie do brata. Jest niemalże pewna, że trafi do Domu Lwa, chociaż gdy siada na taborecie, serce jest pełne wątpliwości. Po paru niezwykle długich sekundach tiara rozbrzmiewa donośnym głosem GRYFFINDOR, nie pozostawiając wątpliwości. Piszcząc podbiega do brata, który tuli ją i nosi na rękach, to cholera było wspaniałe. Uśmiech wpełzł powoli na jej twarz, jednak jak szybko się pojawił tak szybko zniknął. Albowiem dziewczyna zaczęła czuć coś, czego czuć nie powinna - jakby ziemia trzęsła się pod nogami. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? Założone ręce rozplotła w ułamku sekundy, dobywając odruchowo różdżki. Czerwony dąb przyjemnie mrowił skórę, kusząc magią i wodząc urokiem, jednak dziewczyna wahała się. Co w sumie powinna zrobić zaatakować ziemię? I dlaczego wszyscy zachowywali się, jakby nic nie czuli, z Wilsonem na czele? Murphy spojrzała na aurora, w poszukiwaniu odpowiedzi na niezadane pytanie. Jednak jedyne co otrzymała, to bransoleta, której notabene żądał chwilę temu od Skai. Założyła przedmiot na lewą dłoń, Powstrzymując się od komentarzy na temat… dosadności kata numer jeden. Spojrzała przelotnie na nadgarstek. Serduszko, jakie to urocze. No dobrze, powinna się chyba skupić ponownie na zadaniu. Ignorując niemiłe czucie pod nogami, raz jeszcze zmrużyła oczy, nie obdarzając nikogo z otoczenia ani jednym niepotrzebnym spojrzeniem. Miała ochotę, nadzieję i cel rzeczywiście się czegoś dzisiaj nauczyć, a wspomnienie z Ceremonii Przydziału wydawało się odpowiednim to wyczarowania tego zaklęcia. A przynajmniej takie wnioski wyciągnęła z lektury wszystkich tych opasłych ksiąg z biblioteki. Przypomniała sobie uśmiechniętych Gryfonów, na czele z jej bratem, tak czule witającym ją po trzech latach rozłąki. Jak dobrze było mieć poczucie, że będzie blisko, gotowy by ją bawić, wspierać i chronić. Dobrze byłoby je mieć i teraz. Sielankowe wspomnienie przerwano raz jeszcze, tym razem czymś o wiele poważniejszym niż głupie pytanie. Murph spojrzała się za ramię, uświadamiając sobie, że ciche powarkiwania słyszane od parunastu sekund to nie Wilson. Czując adrenalinę buzującą w krwi, zacisnęła palce na różdżce. Te ślepia się jej nie podobały, powykręcane sylwetki napawały obawą a powarkiwania potęgowały niepewność. A jednak nie miała zamiaru bać się czegoś, czego nie widzi, dlatego usta złożyły się w zaklęcie… Lumos. Ale stop, zaraz - pomyślała z wyciągniętą różdżką. Czy nie o to im chodziło - nie chcieli ich nastraszyć? Spojrzała pytającą na Halla i Wilsona, czując ziemię trzęsącą się pod jej stopami. Miała wrażenie, że spadnie, choć spadać nie było gdzie. Nagle usłyszała Jolene, która nerwowym tonem zagadała Hall. Oraz formułę czaru patronus, z ust któregoś z krukońskich kolegów. Co skwitowała pełnym niedowierzania spojrzeniem. Naprawdę to zrobił? No cóż, przynajmniej nie tylko ona czuła się niekomfortowo, w sumie to dobrze. Tylko, że - jak mają rzucać zaklęcie, nie znając ruchu dłoni? Z milionem pytań huczących pod rudą czupryną podeszła nieco bliżej Jo, z różdżką przygotowaną w dłoni. Wsłuchując się w powarkiwania, spostrzegając więcej par oczu, czując te przeklętą ziemie usuwającą się spod stóp chciała jedno - rozproszyć ciemność światłem. |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Wto 23 Cze 2015, 23:45 | |
| Najwidoczniej tylko Alex Hall zrozumiał pytanie zadane przez Aerona. Oczywistym był, że jeszcze nikogo w swoim życiu nie wykończył, nie mówiąc już o jakimkolwiek czerpaniu radości z tego czynu. Śmierć i jej zadawanie nie było czymś, czym można się chwalić lub co można kolekcjonować. Owszem, czasami była niezbędna, lepiej jednak było unikać jej zadawania. Nie przejął się zbytnio tym co powiedział drugi z aurorów, Pan Wilson. Szczerze powiedziawszy, spodziewał się takiej odpowiedzi w momencie w którym usłyszał różnego rodzaju plotki na jego temat. Zresztą, sam bardzo często odpowiadał w podobny sposób, dziwnym więc byłoby, gdyby coś tak błahego potrafiłoby wytrącić go z równowagi. Jedynym co go delikatnie zirytowało, była debilna uwaga niejakiego Silvera, który jak się okazywało był również jak i Steward, krukonem. Dziwne, doprawdy, bowiem po członku Ravenclawu można byłoby spodziewać się nieco większego stężenia rozumu w mózgu. No niestety, to że ktoś ma zapełnioną czaszkę, nie znaczy jeszcze że wie jak z tego korzystać. Odpowiedział więc młodszemu z aurorów: -Oczywiście. W przeciwieństwie do niektórych,- wspomniał tu o braku oznak szerszego myślenia ze strony „kolegi” z domu –staram się dowiadywać nieco więcej, szczególnie jeśli coś jest niejasne. To się nazywa rozwój, i zapewne po to się tu znaleźliśmy. Przynajmniej część z nas.- wzruszył ramionami, i nie dodał nic więcej ponad to, co już powiedział. Nie interesowało go co inni sobie pomyślą. On miał wyznaczony cel, którego miał zamiar się trzymać. Spojrzał na wiszącą w powietrzu bransoletkę. Ciekawiło go, do czego może ona służyć, i po co tak naprawdę wciskali im te ciastka. Na pewno nie z uprzejmości, sądząc po zachowaniu niektórych. Zabrał swoją okrągłą ozdobę, by następnie założyć ją po prostu na rękę. Zignorował propozycję Jaś, posyłając jej krzywy uśmiech, który w lepszych warunkach wyglądałby nawet zabawnie. Zdecydował się odejść nieco dalej od tego zbiegowiska, bezwiednie ciągnąc za sobą pannę Vane. Znowu. Pozostawała jeszcze kwestia wspomnienia. Ciężka sprawa, szczególnie dla kogoś tak antyspołecznego jak Steward. Zostawił to na chwilę później, zwracając się do Jasmine, a propos Pottera: -Możesz go wykastrować. Jeden taki Potter w zupełności wystarcza.- a tak o, żeby nieco rozluźnić się. Wrócił do myślenia o wspomnieniu. Jedyne co mu przychodziło na myśl, to pierwsza udana (znaczy nie śmiertelna, haha) transformacja w animaga. Nieistniejący bóg jeden wie, ile czasu i sił poświęcił by w tamtej jednej chwili móc wzbić się w powietrze (nawet jeśli było to dwadzieścia centymetrów). Owa radość której doświadczył, była cholernie tego warta. W ciągu tych paru minut, dla których poświęcił parę dobrych lat, czuł że naprawdę żyje. To coś, co dawało mu siłę, każdego następnego dnia. Coś, co przypominało, że da się osiągnąć wszystko. Lepszego wspomnienia nie znajdzie. Odwrócił wzrok, pierwotnie chcąc skierować go na pannę Vane, coś jednak przykuło jego uwagę. Na granicy wzroku, gdzieś na obrzeżach lasu zaczęły pojawiać się dziwne, trudne do zidentyfikowania stwory. Działo się coś raczej dziwnego, i to nie bez powodu. Wszystko się trzęsło, a do tego dochodził mało przyjemny jęk paskudnych stworzeń. Aeron odruchowo wyciągnął różdżkę, starając się zachować względny spokój. Nie leżało w jego naturze panikować i strzelać zaklęciami na lewo i prawo. Gdy usłyszał głos Silvera, próbującego rzucić zaklęcie patronusa, mało nie wybuchnął śmiechem. Choć wesoło mu było tylko przez chwilę, gdyż tuż po tym wszystko zaczęło przybierać na sile. Spoważniał, nie bardzo wiedząc czego oczekiwać. Trzeba było przyznać, nawet on nieco się obawiał. Brawo, panowie aurorzy. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |