|
| Rozłożyste drzewo nad jeziorem | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Envy Pride
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sob 21 Lis 2015, 02:30 | |
| Irytacja całym spotkaniem momentalnie zmalała w momencie w którym Envy zorientował się, że nie tylko on przybrał tu sztuczną pozę. Sam nie wiedział czemu - może to jej wyuczona mimika, może zdawkowane wypowiedzi, jednak z jakiegoś powodu odniósł wrażenie że dziewczyna udaje kogoś kim nie jest. Jak mógłby tego nie rozpoznać, skoro sam był w tym całkiem niezły? W przywdziewaniu maski kogoś zupełnie innego, kogoś kim nigdy nie był i nigdy nie będzie. W graniu. Świat to scena, on tylko odgrywał postać, zależną od jego humoru. - Nie słyszałaś ich, huh? Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz - zboczył sprawnie z tematu, dając jej do zrozumienia że skoro nie miała możliwości usłyszeć tego co o nim wygadują, to nie zamierza jej tego w żaden sposób ułatwiać. "Le Fay". To tylko nazwisko, jednakże zdecydowanie było mu ono nie w smak - to mogło świadczyć o tym, że dziewczyna ma francuskie korzenie - co prawda nie znał tego języka zbyt dobrze, poza paroma zwrotami podłapanymi od wiadomo kogo, jednakże jego zdaniem "Le" było dość wymowne. Nienawidził tego narodu, więc jego źrenice delikatnie się zwęziły, choć nie dał po sobie w inny sposób poznać że jego zdanie o rozmówczyni zaczyna zbliżać się w kierunku potencjalnego negatywu. - Niezbyt ciekawe - odparł chłodno, po czym postanowił dodać znacznie przyjemniejszym tonem: - Jednakże lepsze Lafierte niż Lacroix. Nie każdy kto się podaje za takiego, ma prawo nosić dumę w nazwisku Faktem było, że Envy często podbudowywał się tym faktem, że w Hogwarcie jest jedynym prawdziwym Pride'm. Zdecydowanie w smak mu było mieć jakąś przewagę nad wszelkimi podrabiańcami i chyba nie trzeba wspominać, kto był świetnym przykładem takiego nieuprzywilejowania. A może to po prostu jego natura nakazała mu dyskryminować innych? W końcu każdemu może się w końcu nudzić bycie toksycznym asem, czasem trzeba połasić się na możliwość przejęcia roli jokera. - Oh doprawdy? A to skurczybyk - skomentował bez większego zaangażowania. Pozwolił sobie lekko unieść brew - nie spodziewał się, że ktoś postanowi odpowiadać na pytania retoryczne. Wówczas padło pytanie, którego mógł się spodziewać już wcześniej - doskonale wiedział że i tak większość szkoły już zna odpowiedź na to pytanie, poprzez wyjątkowo długie języki pewnych osób, jednakże zwykle nie potwierdzał tego wprost. Nie była to oczywiście żadnego rodzaju tajemnica, jednakże może tym razem wypadałoby by uchylić jej rąbka? To w końcu też sposób na mini gierkę - zastanawiało go jak jego towarzyszka rozmowy zareaguje, gdy zdradzi jej trochę prawdy, w ten otwarty i bezpośredni sposób. Tak, to mogło być ciekawe. - Byłem w Durmstrangu, jednakże zostałem stamtąd oddelegowany na obóz integracyjny "Azkaban". Niestety, tam również nie zagrzałem miejsca wystarczająco długo, ponieważ wyleciałem z hukiem, za molestowanie personelu - rzucił lekko żartobliwym tonem. Wyciągnął z paczki kolejną fajkę i odpalił końcem różdżki, po czym uznał że przecież kultura wymaga od niego czego innego - zachował się niestosownie. Wyciągnął więc paczkę w stronę dziewczyny i spytał: - Palisz? |
| | | Gość
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sob 21 Lis 2015, 14:30 | |
| Więc postanowił dalej ciągnąć tą, jakże interesującą, grę. Życie to teatr, a my jesteśmy aktorami. Nasze role zmieniają się zależnie od sytuacji, a żeby dobrze grać trzeba być dobrym obserwatorem. Tak, dostrzeganie szczegółów to coś co może przechylić szale na własną korzyść. Im więcej zauważysz, tym więcej się dowiesz, jednak trzeba uważać, aby samemu się nie zdradzić. Uważać by nic nie wyciekło spod własnej maski, to może zgubić. Musiała przyznać, że był dobrym graczem, naprawdę dobrym, ale jak się okazało nieidealnym. Uśmiechnęła się lekko, a jej umysł zaczął kalkulować sytuacje i całą rozmowę w zawrotnym tempie. Wnioski były proste, niechęć, irytacja, ale czemu? Powiedziała coś nie tak? Nie mogła zrozumieć co go odepchnęło i co spowodowało zmianę jego tonu, nie jakąś diametralną, jednak wyczuwalną. Słuchała go uważnie, każde słowo analizowała pod względem tonu, podwójnego znaczenia i czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Może coś wyłapie. Kiedy do jej uszu dotarło słowo „Dumstrang” zareagowała zbyt gwałtownie, zdradziła się nagłym odwróceniem głowy w jego stronę, świdrującym spojrzeniem. Przeklęła się w myślach, teraz musi coś powiedzieć, na pewno to zauważył. Dumstrang? Ciekawe… Też tam chodziłam. Jednak sekundę później dotarł do niej sens słów Envy'ego. Azkaban? Niegrzeczny chłopiec… Interesujące. Spojrzała na wyciągniętą w jej stronę paczkę papierosów, zawahała się, przez jej twarz przemknął cień jej wewnętrznej walki między głodem nikotynowym, a chęcią rzucenia. Wiadomo co wygrywa w takich sprawach, przy takich sytuacjach. Sięgnęła po papierosa odpalając go końcem różdżki. Dzięki, a więc Azkaban? Nie chciała naciskać, nie teraz, kiedy zaczął skłaniać się w stronę negatywnej oceny jej osoby. Nie mogła powiedzieć, że ją to obeszło, jednak nie szukała wrogów i nie chciała ich, nie teraz. Zaciągnęła się przymykając oczy. Wypuściła kłęby dymu delektując się smakiem papierosa. Uśmiechnęła się do siebie, tak po prostu. Zwyczajnie. Palę… Odpowiedziała tak cicho, że z pewnością musiał wytężyć słuch, żeby to usłyszał. Nie wiedziała dlaczego to powiedziała, czuła, że musiała. Musiała się przyznać do tego, ale nie jemu, tylko samej sobie.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 29 Lis 2015, 18:03 | |
| Spokojnie dopaliła papierosa, w milczeniu. Kątem oka obserwowała Envy'ego, jednak nie trwało to długo, szybko zatopiła się w swoich wspomnieniach. Już po krótkim czasie zapomniała o swoim towarzyszu i pogrążona w swoim świecie wstała oddalając się w bliżej nieokreślonym kierunku. z/t |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Pon 09 Kwi 2018, 18:04 | |
| Aria cicho przemykała korytarzami, chcąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Choć pogoda nie zachęcała do wyściubiania nosa za mury zamku, wiedziała, że było to idealną okazją do zgubienia „ogona”. Biblioteka zawsze była jej bezpieczną przystanią - bunkrowała się w niej za starymi tomiszczami, wdychała zapach kartek i kurz, a przede wszystkim mogła przesiedzieć kilka dobrych godzin w ciszy i spokoju. Po zajęciach znów postanowiła się pouczyć, ale pech chciał, że jakiś nieznośny nieznajomy nie pozwolił jej się skupić. Owszem, kojarzyła go, ale nigdy wcześniej nie zamieniła z nim słowa, a pośpiesznie rzucone imię nie zdążyło do niej dotrzeć – była jeszcze za bardzo zatopiona we własnym świecie. Skazana na torturę rozmowy z płcią przeciwną, kilka razy próbowała dać do zrozumienia, że miała coś pilnego do załatwienia. W końcu wypracowanie nie napisze się samo! Odkładała i przekładała książki, zapisywała koślawe słowa na pergaminie, nawet udało jej się na chwilę przysłonić prowizoryczną książkową wieżą, która jednak została szybko przesunięta w bok. Chłopak najwyraźniej nie zrozumiał aluzji, a pojęcie milczenia było mu obce. Trajkotał nieustannie niczym katarynka, z tą różnicą, że nie można było go bezkarnie wyrzucić przez okno. Jakby tego było mało, za chwilę dosiadły się kolejne dwie osoby, a napominanie o zachowaniu ciszy zrobiło na nich wrażenie tylko na kilka minut. Korzystając z chwili nieuwagi, Aria prędko wrzuciła do torby swoje rzeczy i złapała w dłoń książkę, udając, iż chce wymienić ją na inną, by szybo czmychnąć przez drzwi. Nie chciała się odwracać ani zatrzymywać – po prostu kroczyła przed siebie, pośpiesznie ubierając kurtkę i otulając się szalem, nim wybiegła na zewnątrz. Dopiero w niewielkiej odległości od zamku na chwilę się zatrzymała, oddychając świeżym powietrzem, by ostatecznie skierować się w stronę jeziora. Słusznie podejrzewała, że deszcz przepędził większość uczniów i będzie mogła w końcu posłuchać tylko i wyłącznie ciszy. Ustający deszcz i wiatr wydawały jej się nagle lepszymi towarzyszami, niż ktokolwiek inny. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Pon 09 Kwi 2018, 20:56 | |
| Żeby komukolwiek ustąpić miejsca bądź udać się w zupełnie odludne, Hanyasha musiałaby spotkać osobę w którymś z dwóch typów - odpychającą osobowością albo odpychającą smrodem. A nawet wtedy zastanawiałaby się, czy nie rozsądniej wypchnąć delikwenta oknem czy inną dziurą, zamiast wychodzić na mżawkę i wczesnowiosenny ziąb. Mimo, że pogoda nie była zbyt sprzyjająca na przechadzki po błoniach, Ślizgonka maszerowała przez okoliczności przyrody odziana w żakardowy, szmaragdowy płaszcz, srebrny szal i ocieplane trzewiki na małym, prawie nieistniejącym obcasie. Nie była to jednak elegancka przechadzka młodej damy po włościach ale wyprawa w celu sprawdzenia pułapek na ryjówki. Do tego gustownego stroju brunetka miała dość osobliwe dodatki - słój na skórzanym pasku w którym niemrawo ruszało się kilka gryzoni, węża w sweterku, wyjątkowo spoczywającego w obszernej, wymoszczonej kieszeni... oraz naturalnie parasol. Stary, drogi i zdecydowanie niezniszczalny. Czarne poszycie rodowej pamiątki było nadal w nienagannym stanie i w tej chwili osłaniało właścicielkę przed kropelkami deszczu a blada dłoń ściskała pewnie hebanową, rzeźbioną rączkę parasolki. Zawsze gotowa złożyć narzędzie zbrodni jednym ruchem a w drugim zdzielić kogoś po potylicy. Niestety bądź stety nikt nie miał ochoty na trepanację czaszki w ten deszczowy dzień, więc bez większych przygód i towarzystwa Tan dotarła do w miarę wydeptanej ścieżki w kierunku jeziora. Nie spodziewała się spotkać nikogo, poza ewentualnym gajowym dokarmiającym jakieś mniej lub bardziej odrażające stwory, ale już na pewno nie panny Fimmel, tej zdecydowanie przyjemniejszej w obyciu. Widząc znajomą sylwetkę stojącą bezpośrednio na mżawce, skierowała się w jej kierunku, podzwaniając lekko wypełnionym słoikiem. Nie była pewna, czy Krukonka ją zauważyła bo wyglądała na zamyśloną, dlatego Tanesha postanowiła nie silić się na elegancki krok i przedzieraniem się przez jeszcze zeschnięte, szeleszczące trawy, uprzedzić Arię, że ktoś nadchodzi. - Co tam, ryby jednak nie biorą? Podobno w mżawkę najlepiej. Nie pytała jej o zdanie, ale sądząc po fryzurze towarzyszki jej włosy też zaczynały szaleć od wilgoci. Mimo, że Ślizgonka całą drogę szła z parasolem to jej z reguły proste włosy, zdążyły się pozwijać w miękkie fale. Dlatego stanęła teraz na tyle blisko by obszerne poszycie parasolki chroniło przed deszczem także Krukonę. - A tak poważnie, kogo trzeba zakopać i gdzie masz zwłoki? Mam całkiem niezły szpadel zawieszony tutaj na drzewie. - z poważną miną, brunetka wskazała na sporą łopatkę dyndającą na jednej z gałęzi. - Co prawda raczej wykopuję nią ryjówki, ale jak trzeba coś większego... |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Wto 10 Kwi 2018, 22:15 | |
| Łyse gałęzie drzew ocierały się o siebie, tworząc przyjemne dla ucha skrzypnięcia. Niektórzy mogli uznać je za dźwięki wyrwane wprost z filmu grozy, ale Krukonka delektowała się każdym odgłosem. Stała tak, jak przyszła – w bezruchu, z rękami luźno zwieszonymi wzdłuż ciała i przymkniętymi powiekami, choć widok przed nią zachęcał tylko do spoglądania na zmąconą wiatrem taflę jeziora. Żywioł targał wszystkim, co napotkał na swojej drodze, nie oszczędzając również sylwetki dziewczyny. Aria zdawała się tym jednak zupełnie nie przejmować, choć lekka mżawka zdążyła już osiąść na płaszczu i skręcić włosy, bo w pośpiechu nie pomyślała o zabraniu ze sobą parasola. Na szczęście chłodne norweskie klimaty przyzwyczaiły ją do ostrych warunków, czym dla niej był więc lekki deszczyk? Była zahartowana, przeziębienia znajdowały się na samym dole jej listy zmartwień. Zakołysała się na piętach, nie troszcząc się w tym momencie zupełnie o nic. Chciała pobyć sama, bez zbędnego towarzystwa i zgiełku, którego miała aż zanadto. Tylko przyjaciele byli mile widziani, ale na pewno nie spodziewała się spotkać nikogo na swojej drodze – wszyscy zapewne zaszyli się w bezpiecznych i ciepłych miejscach, przesiadując przed kominkiem w pokojach wspólnych, czy też pod ciepłymi kocami w dormitorium. Ona sama zapewne wybrałaby taką opcję, gdyby chęć ucieczki nie przysłoniła racjonalnego myślenia i nie wygnała jej wprost w chłodne objęcia natury. Stała więc, w ciszy i zamyśleniu, co nie sprzyjało działaniu instynktu samozachowawczego, który w momentach zadumy automatycznie przechodził w tryb uśpienia. Nie dosłyszała zbliżającej się postaci do momentu, aż szelest kroków nie znalazł się bezpośrednio za nią. Dopiero wtedy otworzyła oczy, jakby zaskoczona nagłym pojawieniem się przybysza. Odwróciła się gwałtownie, machając dziko rękami, burząc przy tym jeszcze bardziej i tak już potarganą fryzurę, jakby próbowała odpędzić wyjątkowo natrętnego owada. - Tanesha? – wykrztusiła nagle, zdziwiona ujrzeniem znajomej twarzy. Mimowolnie zlustrowała ją spojrzeniem, prześlizgując się z jej twarzy na elegancki płaszcz i buty, by za chwilę spojrzeć na swoje – oczywiście ubłocone. Poły płaszcza szalały na wietrze, a szalik zdążył zsunąć się z ramion, więc szybko go poprawiła i odgarnęła z twarzy kilka przyklejonych do skóry kosmyków, by chociaż prezentować się przyzwoicie. W miarę. W końcu w porównaniu ze Ślizgonką, wyglądała jak sponiewierana życiem ofiara losu. Słowa dziewczyny dotarły do niej z opóźnieniem, przez chwilę spoglądała na nią więc tylko ze zmarszczonymi brwiami, zauważając z poślizgiem kolejne detale jej wyglądu. Chciała zażartować, ale wszystkie odpowiedzialne za dobry humor komórki w mózgu postanowiły zastrajkować, otworzyła więc tylko usta, by za chwilę znów je zamknąć. - Ładna parasolka – rzuciła natomiast, spoglądając na rzeźbioną rączkę, gdy panna Hanyasha przygarnęła ją pod niezawodne schronienie. - Jeszcze nie mam zwłok, ale chyba powoli będę musiała sama uzbroić się w szpadel… |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Pią 13 Kwi 2018, 15:31 | |
| Wypady Ślizgonki w taką pogodę były raczej spowodowane potrzebami Henryka, a konkretnie jego wrażliwego żołądka, niż kontemplowaniem przyrody. Zwłaszcza w taką niesprzyjającą pogodę. Jednak gdyby Hanyasha wiedziała, co było głównym powodem obecności spokojniejszej Fimmelówny w tak odosobnionym miejscu, nie byłaby szczególnie zdziwiona. Dlatego teraz, mimo prowadzenia rozmowy, rozglądała się ukradkiem za natrętem, bo opanowanie Arii w połączeniu z jej urodą powodowało, że upierdliwcy nie dawali za wygraną zbyt szybko. Chyba, że na horyzoncie pojawiała się któraś ze Ślizgonek, w osobie właścicielki Parasolki Zagłady czy nadopiekuńczej, również lubującej się w przemocy, drugiej Fimmelówny. Wtedy wszelkiej przynależności uczniowie, z Domem Gryffindora włącznie, rozpływali się jak kamfora. Ci mniej kumaci czy nie zdolni do szybkiej dedukcji, kończyli z guzem albo innymi obrażeniami ciała. Żadna z dziewczyn się nie patyczkowała a robienie za psy obronne Krukonki bynajmniej im przeszkadzało. Brunetka jak się spodziewała, zaskoczyła zamyśloną towarzyszkę, która teraz taksowała ją spojrzeniem. Rzeczywiście, ubiór Tan był nieco dziwny jak na powód wyprawy, a słoik z niemrawymi ryjówkami sprawiał, że elegancka stylizacja wyglądała groteskowo. Ale Ślizgonka lubiła dobrze wyglądać i ciężko było znaleźć w jej szafie coś, co mogłoby ją upodobnić do kloszarda albo przynajmniej pracownika na plantacji. Zakładała swoje ulubione kreacje praktycznie zawsze, nawet posiadając wiedzę o tym, że krew się trudno spiera... - Ano, niestety ja. - przytaknęła na tą jakże bystrą uwagę Fimmelówny. Kąciki ust uniosły się lekko, kiedy Tan podziwiała tą szybką akcję poprawek w wizerunku. Wydawało się, że jej obecność sprowadziła Arię nieco na ziemię, z obłoków marzeń o wyrywanych wątrobach. Czy też innych iprzyjemnościach. - A dziękuję, to chyba ulubiona Rega. W każdym razie tak mi się zdaje, bo ilekroć go spotykam to akurat taką mam przy sobie... - uśmiechnęła się uroczo, kręcąc lekko hebanową rączką i strącając kropelki z rantu parasolki. - Oh, no cóż. - Ślizgonka zmarszczyła brwi, kiedy ponownie spoglądała na swoje narzędzie pracy, zwisające z gałęzi drzewa. Najwyraźniej oceniała jego możliwości. - Zdaje się, że Wielebny ostatnio ostrzył swoje szpadle i raczej niewiele go obejdzie jeśli sobie pożyczymy dwa bez pytania. Także, jakbyś potrzebowała zutylizować jakiegoś patałacha to daj znać. W sumie pora jest odpowiednia. Ziemia wilgotna, więc łatwo kopać. A pogoda jeszcze niezbyt sprzyjająca więc nie ma gapiów. Nic tylko grzebać trupy i wdychać świeże powietrze. Jakby na potwierdzenie tych słów zaciągnęła się głęboko panującym ziąbem. Dla Krukonki było raczej oczywiste, że towarzyszka jak najbardziej żartuje - komu jak komu, ale Taneshy na pewno nie chciałoby się ręcznie kopać grobu - ale ktoś mniej obeznany z jej specyficznym humorem, mógłby się poczuć nieswojo. Na przykład jak przyszłościowa ofiara klubu grabarstwa amatorskiego pod wodzą Hanyashy. *** Mogłyby tak patrzeć i rozważać, czy wziąć owy nieszczęsny szpadel w obroty, ale zarówno włosy jednej i drugiej zaczęły się skręcać w mało atrakcyjne loki. Odkładając ewentualne plany pogrzebania kogoś na później, sczepione pod ramię, pod jedną parasolką uczennice wróciły do zamku na filiżankę herbatki z prądem.
/2xzt |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sro 15 Sie 2018, 01:19 | |
| Katarina nigdy nie należała do grona fanów wysokich temperatur, jednakże coraz cieplejsze dni wciąż były komfortowe i nie sprawiały, że drobna dziewczyna gotowała się w otoczeniu burzy swoich rudych włosów. Korzystała zatem z każdej wolnej chwili, by eksplorować w większości już doskonale sobie znane tereny dookoła szkoły. Szczególnie, że Gilles de Jeż czuł się jak w niebie pędząc między trawami jak mały, kolczasty taran. W taki dni jak te puszczała swojego pupila samopas nawet na cały dzień, wiedząc, że już sporo osób z jej domu kojarzyło malucha i potrafiło go wieczorem lub nad ranem oddelegować do właścicielki. On oczywiście zajadle fuczał, obwieszczając swoje niezadowolenie i zapewne w jeżowym dialekcie przeklinając piętnaście pokoleń wstecz rodzinę delikwenta. Jakże rozsierdzało go, gdy jedyne co wróg numer jeden miał do powiedzenia to coś w stylu "oooch, jaki słodki maluszek". Zaiste, czasem malusi jeżuś był wielkim kłębowiskiem nienawiści i agresji - ze zbyt malutkimi nóżkami i pyszczkiem. Ciężki los. Krukonka straciła swojego najlepszego przyjaciela z oczu ładną godzinę temu. Zapewne fakt, że postanowiła wspiąć się na drzewo miał w tym swój udział. Lubiła takie rozrywki, szczególnie, że z wysokości zawsze obserwacje były o wiele skuteczniejsze, nie wspominając o walorach estetycznych. Spięła włosy, czując w głębi duszy coś ją ukłuło. Miała używać frotki tylko przy ważeniu eliksirów, w innym wypadku nie znosiła krępowania niesfornych loków. Wolała jednak to niż perspektywę gałęzi, które nimi targają, szarpią, wyrywają i Prawda jedna raczy wiedzieć, co jeszcze. Spędziła w koronie drzewa ponad godzinę, rozglądając się na wszystkie strony, w między czasie obserwując drobne pajęczaki czy inne robactwo spokojnie wędrujące po swoim domostwie. W końcu postanowiła dać sobie spokój, dbając, by nie dostarczyć umysłowi zbyt wielu wrażeń na jeden raz. Mogłaby tak spędzać każdy dzień, schodząc z drzewa tylko dla zaspokojenia potrzeby snu, jednakże lubiła uczucie niedosytu. Ten wibrujący płomyczek, który kazał powtarzać pewne czynności. Pragnienie, nie dające zapomnieć o jakimś drobnym szkopule, który jest w gruncie rzeczy nieistotny, ale przy niezaspokojonym głodzie urasta do rangi pierwszej potrzeby i najlepszego narkotyku. Zeskoczyła z gałęzi, po czym zamarła w przerażeniu. Horoskop miesięczny. Nie ułożyła go. Zapomniała. Podarowała taką samą wróżbę jednaj z młodszych uczennic Gryffindoru, a jej umysł automatycznie odhaczył to jako jej własną. Cóż za wstyd! Jakby od tego zależało jej życie, rzuciła się w stronę torby, energicznymi ruchami szukając wśród pergaminów talii kart. Na szczęście szybko ją znalazła, w przeciwnym wypadku jej serce mogłoby tego nie przetrzymać. Rozścieliła własną szatę uczniowską na trawie, położyła na jej brzegach kamienie, po czym uklękła, tasując swoje narzędzie do kontaktu z gwiazdami. Wyraz skupienia na jej twarzy sugerował, że właśnie przeprowadza obliczenia służące do lotu w kosmos, a nie myśli nad czymś, co dla porażającej większości osób było po prostu głupotą. W końcu odetchnęła głęboko, zamrugała kilka razy i uśmiechnęła się lekko. Wszystko w porządku, nic straconego. Z opóźnieniem, ale od tego dnia będzie w stanie po ludzku przejść przez czwarty miesiąc roku. W sobie tylko znanej kombinacji zaczęła wykładać karty, z zabójczą delikatnością, ale i precyzją kładąc je na materiale szaty. Gdyby ktoś podszedł wystarczająco blisko usłyszałby jak Vento prowadzi cichy monolog, analizując w horoskopowym szaleństwie ścieżki życia i śmierci, szczęścia i pecha, przyjaciół i wrogów, alkoholu i biznesu. - Hm, jeśli dobrze pamiętam to tamta dziewczyna była spod znaku Koziorożca... Hm, niedobrze, negatywny wpływ na sferę intelektualną, profesor nie będzie z tego zadowolony... Negatywny wpływ na sferę miłosną jak zwykle bez zmian, tyle to zrozumiałam już piętnaście rozdań temu... Jak powinnam rozumieć tę Pannę... O, w końcu Byk w pozytywie... Większość właśnie opuściłaby to miejsce, szukając w głowie tego jednego krewnego, który ma ciotkę w Mungu albo szwagra egzorcystę.
|
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sro 15 Sie 2018, 18:29 | |
| Czy szczęście do wszelkich loterii i gier hazardowych mogło być zapisane w gwiazdach? Niezależnie od odpowiedzi, to co towarzyszyło Syriuszowi w podobnych przedsięwzięciach można było poniekąd nazwać wybitnym szczęściem czy darem losu. Po tym jak ostatnimi czasy, zupełnie spontanicznie zakupił bilet na szemraną loterię w Hogsmeade, wyszedł stamtąd bogatszy o kolejną maszynę na dwóch kołach, która co prawda rzęziła podejrzanie i nie nadawała się do jazdy, mimo zapewnień organizatora. Owy motocykl mugolskiej marki BMW stał teraz w nieuczęszczanej przez nikogo szopie, gdzie Black trzymał również swoje wychuchane Maleństwo. Porzucony przez swoich kolegów, którym w głowie były ważniejsze sprawy niż eksploatowanie nieznanych dotąd zakątków Hogwartu, wymykanie się na kremowe piwo i podrzucanie podarków Wielebnemu, Gryfon całe popołudnia spędzał w towarzystwie maszyn, rozkręcając, smarując i spawając ich stalowe bebechy. Tego dnia, wolnego od zajęć szkolnych, umorusany zarówno smarem jak i benzyną, którą postanowiła go opluć nowa mieszkanka garażu, doszedł do wniosku, że z posiadanych w szopie elementów nie złoży jej do kupy. Konstelacja sklepów, targów i wolnego czasu była nader korzystna, dlatego młody panicz Black postanowił wrócić do zamku i po szybkim ogarnięciu się do stanu, który młode Gryfonki przyprawiał o wypieki na twarzy, postanowił spróbować szczęścia i porwać któraś na bardzo osobliwą randkę... Niestety nie wiedzieć czemu, wszystkie dziewczęta niczym w podejrzanej zmowie, miały czelność odmówić naczelnemu amantowi Hogwartu towarzyszenia mu przez resztę dnia. Nie kryjąc poirytowania i urażonej dumy, Black wrócił do garażu gdzie czekało już na niego Maleństwo. Motocykl lśnił wypucowany na wziętych za wzór psich jaj, jak lubił mawiać Potter, a przygotowane wcześniej oba kaski, w tym drugi, z wywietrznikami na wzór kocich uszek, czekały na stole. Wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem, mimo wcześniejszych niepowodzeń postanowił i tak przypiąć drugi do motoru, na wypadek gdyby w niesamowitych okolicznościach miała mu towarzyszyć pasażerka. Ryk motocykla potoczył się po błoniach donośnie, jak wrzaski wszystkiego zamieszkującego Zakazany Las i lubiącego od czasu do czasu dać znać o swoim istnieniu. Syriusz przejechał po niewielkim wzgórzu, pozwalając maszynie przemielić część zielska w niebyt, po czym poderwał motor i wzniósł się w powietrze. Wstępny plan zakładał by natychmiast zakręcić nad lasem i udać się w tylko sobie znanym kierunku, jednak impuls czy może przeczucie, nakazywał mu odbyć jeszcze rundę honorową nad jeziorem, mimo braku potencjalnych gapiów. Pikując nad taflą do momentu, kiedy oba koła wzruszyły spokojną dziś wodę, szybko odczuł co też wykurzyło uczniów do zamku. Temperatura rzeczywiście nie zachęcała do pocenia się w okolicznościach przyrody, a skórzana kurtka i spodnie dość szybko dały mu to do zrozumienia, mimo pędu powietrza towarzyszącego jeździe. Jednak nie tylko warunki atmosferyczne zwróciły uwagę młodego Gryfona, bo jego wewnętrzny radar amanta natychmiast zauważył jedną z uczennic, czy może raczej jej osobliwą fryzurę powiewającą na wietrze i wzywającą go niczym promocja kremowego piwa w Trzech Miotłach. Black skręcił nieco manetkę pozwalając by motocykl z cichym pomrukiwaniem, płynąc kilka centymetrów nad szeleszcząca trawą, zatrzymał się koło Katariny. Dopiero kiedy Syriusz zdjął kask by po raz ostatni przed dalszą podróżą zaczerpnąć porządnie powietrza, zorientował się z kim ma do czynienia. Oto jedna z zadr na jego męskiej dumie, dźwigaczka książek, krukońska ignorantka jego szarmanckich propozycji. Jak zwykle zajęta w swoim świecie... Na twarzy Blacka natychmiast pojawił się tajemniczy uśmiech, o ile panna Vento postanowiła poświęcić jemu i ryczącej maszynie choć cień uwagi. - Wskakuj, Maleńka! Nie ma czasu na wyjaśnienia! - Było dokładnie jak mówił, bo w tym momencie w wolnej ręce chłopaka już pojawił się kask z osobliwymi, kocimi uszami. Jeśli nie dało się przemówić do niej stopniowo zawoalowanymi propozycjami to może da się wziąć z zaskoczenia. Na przejażdżkę oczywiście, hehehe... |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sro 15 Sie 2018, 19:31 | |
| Krukonka z niemałym opóźnieniem zorientowała się o hałasie, który wdarł się w spokojną przestrzeń jej horoskopów. Nie żeby dźwięk pojazdów mugoli był dla niej jakąś niesamowitą nowością, wydarzeniem na miarę premiery nowego filmu Disneya. Wręcz przeciwnie, w końcu dziewczyna wychowała się w mugolskim domu dziecka, z którego trafiła nigdzie indziej jak do mugolskiej rodziny. Zabawy podwórkowe wypełniały jej stricte niemagiczne rozrywki przy akompaniamencie klaksonów i ryków silników najróżniejszych maszyn - choć głównie samochodów. Jednoślady widziała tylko z daleko lub przez ten ułamek sekundy, gdy podczas wakacji jakiś minął ją z prędkością, która za każdym razem zapierała dech w piersi. Dlatego też ten konkretny odgłos wydał jej się od razu znajomy, jednakże głowę podniosła tuż przed słowami wypowiedzianymi męskim głosem. Od razu rozpoznała Gryfona, do które wzdychała spora część uczennic, w tym kilka jej koleżanek z domu, a nawet jedna z tego samego dormitorium. Syriusz Black. Katarina ze swoimi zdolnościami obserwacyjnymi i brakiem nadmiaru emocji przyswajała informacje z otoczenia w imponującym tempie, dlatego też tak głośna persona wryła się w jej pamięci już na początku edukacji. Uczeń spod barw czerwieni i złota, do spółki zeswoją wierną kompanią doprowadzali woźnego do białej gorączki, co bardziej wątłe psychicznie niewiasty do mdlenia, a stereotypowych Ślizgonów w objęcia schizofreni. Sam rudzielec nigdy się nie zastanawiał nad walorami estetycznymi tegoż szanownego jegomościa, szczególnie, że przez jej specyficzny charakter chłopcy szybko dali jej do zrozumienia, że nie leży w sferze popularnych wyborów wśród płci przeciwnej - nie żeby pytała, ale pojętne z niej dziewczę. Nic więc dziwnego, że napotykając wzrok Gryfona aż uniosła brwi. No proszę, a to ci niespodzianka. - "Maleńka"? Naprawdę? - zaczęła z wciąż utkwionym spojrzeniem w chłopaka, jednocześnie zbierając karty z powrotem w piękną talię. Mogło to brzmieć jak rasowe podcięcie skrzydeł, ale zdradziły ją kąciki ust, które lekko powędrowały w górę. Nie mogła nic na to poradzić, to było po prostu miłe, że ktoś z własnej woli nawiązywał z nią kontakt, chyba proponował wspólne spędzanie czasu. Praktycznie jej się to nie zdarzało. No może z wyjątkiem Atsu, ale to było nieme porozumienie wrogów burzy. - Rozumiem, że nie jestemzbyt wysoka, ale żeby tak ubliżać, zamiast "dzień dobry"? No proszę, panno Vento, udał się pani przejaw poczucia humoru. Można? Można - choć zazwyczaj nie wychodzi tak, jakby tego chciała. Tym razem jednak mogła wrzucić to w radosną rubryczkę sukces, gdyż jej ekspresja zdradzała oznaki rozbawienia, nawet jeśli wciąż stonowanego. Schowała karty do torby, po czym podniosła i otrzepała swoją szatę uczniowską. Spojrzenie jej błękitnych oczu padło w końcu na maszynę, śledząc dokładnie każdy szczegół w zawrotnym tempie. Błyski w tęczówkach zdradzały podwyższony poziom zainteresowania, który wzrósł jeszcze trochę, gdy dotarł do jejświadomości fakt, że SYriusz wyciąga w jej stronę kask. Gdzieś tam w głębi krukońskiego, upośledzonego emocjonalnie jestestwa zrobiło się ciepło. Perspektywa spędzania czasu wolnego w towarzystwie była naprawdę miła. Odłożyła szatę przykrywając nią torbę, po czym podeszła bliżej, wiedziona zainteresowaniem godnym Alicji w Krainie Czarów. Chwyciła kask w obie dłonie, po raz pierwszy czując pod palcami jego fakturę, ciężar, a wśród myśli zagościły domysły na temat materiałów użytych do jego produkcji. - Urokliwe. - dodała przesuwając opuszkiem palca wskazującego po kocim uszku. Znów skupiła swoją uwagę na Blacku. - Cieszę się, że nasze pierwsze spotkanie zaspokoi moją ciekawość. Kolejny lekki uśmiech, po czym założyła kask. Musiała go poprawić parę razy, głownie przez burzę włosów, które nawet związane miały swoją objętość. Głód wiedzy i doświadczeń związanych z tym typem pojazdów dawał o sobie znać, palił od środka i gdyby nie silna wola dziewczyny to pewnie zaczęłaby tupać w miejscu. Zamiast tego po prostu podeszła bliżej. - Za tobą? - zapytała po chwili, orientując się, że nie do końca jest pewna co, jak i gdzie przy korzystaniu z takiegoś wehikułu wrażeń. Nie czuła się skrępowana, aczkolwiek brak wiedzy zawsze ją gdzieś tam kłuł. |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sro 15 Sie 2018, 21:02 | |
| Jako nieudany odpad produkcyjny w dumnym rodzie Blacków, Syriusza interesowało wszystko to, co jego matkę doprowadzało do szewskiej pasji i rzekomych ataków apopleksji, jak zwykła się zarzekać. Do ulubionych mugolskich wynalazków chłopaka, należały między innymi wczesnego czasu resoraki i modele, choć nieruchome, o wiele bardziej interesujące od figurek smoków. W późniejszym czasie, ku zgrozie rodzicielki przerzucił się też na zamiłowanie do filmów, których plakatami namiętnie tapetował swój pokój. Pomiędzy grafikami potworów, psychopatów i wyścigów samochodowych, przeplatały się też ponętne, mugolskie panny, które mimo bezruchu nadal mogłyby przyprawić niejedną Królową Slytherinu o kompleksy. Pech chciał, że zaklęcie trwałego przylepca było na prawdę trwałe i opuszczając dom rodzinny Syriusz był zmuszony porzucić swój pieczołowicie kolekcjonowany dobytek. Gdyby panna Vento zdawała sobie sprawę, jak wiele mogłaby mieć wspólnego z tą jakże popularną, acz nadal owianą tajemnicą personą w osobie Syriusza Blacka, być może podchodziłaby do jego zaczepek z mniejszym sceptycyzmem. Teraz jednak zdawało się, że rybka, czy może raczej wiewiórka chwyciła przynętę. Nie spodziewał się po niej całkowitej, żywiołowej spontaniczności, jaką zwykły okazywać Gryfonki, nie mniej jednak coś ponad badawcze spojrzenie, już czyniło to spotkanie niejakim sukcesem. Po tym jak kobiety, po których by się tego nie spodziewał, wystawiły go do wiatru, był gotowy cierpliwie urabiać Krukonkę niczym zmrożone na rogaliki ciasto, byleby zyskać jakieś towarzystwo na wyprawę. - Najmocniej panienkę przepraszam - brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej, zginając w przepraszającym, teatralnym ukłonie - Pozwolę to sobie zrzucić na nadmiar troglodytów w moim otoczeniu. Między innymi to sprowadza mnie pod panienki nogi... Nadal nie zamierzał wyjawiać celu swojej wizyty pod drzewem, ani tego, gdzie zamierzał porwać Katarinę. Mimo dość skrytej ekspresji, wrodzony talent Blacka już dawno wyczuł jej zainteresowanie. Nie tyle jego osobą, aż tak naiwny nie był, ale wizja przygody najwyraźniej działa pobudzająco na to rude dziewczę. Gryfon czekał cierpliwie aż Krukonka wstanie i oporządzi się wśród swoich rzeczy, by w końcu przenikliwym wzrokiem lustrować jego pomrukującą machinę, jego cacko, któremu poświęcał uwagi więcej niż najlepszej miotle do Quidditcha. Postukując palcami w szybkę swojego kasku, obserwował z rozbawieniem jak panna Vento bada ten, który przed chwilą wpadł w jej ręce, z wprawą pani od bhp z wieloletnim doświadczeniem. To wcale nie tak, że kask był taki od nowości, bo nietypowe kocie uszka były już dziełem Blacka. Zrobił go kiedyś dla dziewczyny, która ostatecznie postanowiła go pogonić na cztery wiatry. Stare dzieje. Słowa Krukonki zaskoczyły go nieco. Pierwsze spotkanie? Jak to? Czy ona na prawdę zapomniała jak niejednokrotnie próbował odwieść ją od pomysłu zgrywania kobiety samowystarczalnej, kiedy w ramach manifestowania swoich poglądów potrafiła schodzić ze schodów, taszcząc stosy książek zasłaniające ją po czubek głowy? Mimo to, nie dał po sobie poznać, że owa niewinna uwaga ugodziła go w i tak nadwyrężone dziś ego. Poczekał aż dziewczyna założy kask, nie pomagając jej w tym za bardzo, a przynajmniej zakładając, że w tej kwestii postanowiła znów pozostać samowystarczalna. - Tak, chyba, że umiesz prowadzić - mrugnął do niej z cwanym uśmiechem, by szybko i z latami wprawy założyć swój kask. Jak tylko ryża towarzyszka zasiadła za jego plecami, trzymając się wystarczająco mocno, chłopak podkręcił manetkę. Maleństwo tylko na to czekało. Z narastającym wyciem silnika, obracając kołami w powietrzu, wyrwało kilka traw i poniosło ich w powietrze. Black po raz kolejny zakręcił nad jeziorem w kierunku Zakazanego Lasu i dopiero wtedy pozwolił sobie włączyć dopalacz niewidzialności. Czarny motocykl z dwoma pasażerami, w tym dziewczyną o burzy płomiennych włosów zamrugał nad wierzchołkami drzew i zniknął. /2x zt cdn tam gdzie trzeba ;) |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 21 Paź 2018, 02:21 | |
| Jak podejrzewał już dnia wczorajszego, zajęcia w ten piękny piątkowy dzień zdawały się ciągnąć w nieskończoność, uparcie przypominając o istnieniu każdej odrębnej sekundy, z czego czas ich trwania Vinícius oceniał na co najmniej minutę. Łapał się na tym, że za każdym razem gdy zerkał na umiejscowiony na nadgarstku zegarek, zastanawiał się czy aby na pewno nie stanął w miejscu, by po chwili zorientować się, że wskazówki jednak prowadzą swoją leniwą, niekończącą się wędrówkę, a powolne tempo istnieje tylko w jego głowie. Nie ma co się dziwić, piątkowe zajęcia zawsze przeraźliwie się dłużyły, długo wyczekiwany weekend nigdy nie spieszył się ze swoim nadejściem, a dziś przecież wyglądał go nader niecierpliwie, był bowiem umówiony. Mimo powodów tego spotkania, cieszył się z tego, że Finn postanowił potowarzyszyć mu ukrywaniu się przed resztą świata, w szczególności przed śliczną Puchonką, której towarzystwa aż do momentu, gdy na spokojnie poukłada sobie wszystko w głowie – pragnął najmniej. Nie można powiedzieć by z Gabrielle weszli na wojenną ścieżkę, ba, nie żywił do niej nawet urazy, a i jego serce nie nosiło śladów pęknięć... mimo, kiedy tylko znajdowała się blisko, czuł narastający dyskomfort, subtelnie ograniczający oddychanie jak zbyt ciasno zawiązany krawat. Wiedział, że wystarczy mu odrobina wolności, kilka dni na swobodne odetchnięcie i przemyślenie pewnych spraw. Kiedy lekcja Obrony Przed Czarną Magią dobiegła końca, Marlow poczuł się wolny, lekki i szczęśliwy. Jak na skrzydłach zbiegł po wszystkich schodach dzielących go od parteru i niczym burza wpadł do Wielkiej Sali z zamiarem zapakowania w serwetkę kilku dyniowych pasztecików, które mogą mu się przypomnieć. Z trudem przypomniał sobie, że mimo iż słońce tak bardzo poprawia mu humor, nie opanował jeszcze przeprowadzania procesu fotosyntezy, naprędce pochłonął obiad, niemal zupełnie go nie przeżuwając i popędził do Pokoju Wspólnego. Finna jeszcze nie było, tuż przed zaśnięciem wspominał mu zresztą, że piątkowe zajęcia w jego planie trwają o godzinę dłużej, toteż bez ociągania zapakował do plecaka (który, swoją drogą, nie przejawiał już morderczych zapędów) kilka zwojów zapełnionych nutami, butelkę rumu, którą zmuszeni byli wczoraj porzucić i kilka żelkowych kulek, będących jego ulubionym łakociem w razie nagłego spadku energii. Na plecy zarzucił futerał z gitarą i tak obarczony wyszedł z zamku, swoje kroki kierując wpierw na błonia, a potem prosto nad jezioro, nad wielkie rozłożyste drzewo będące jednym z jego ulubionych miejsc do przesiadywania w tak ciepłe i ładne dni jak ten. Rozłożył wszystko na trawie by chwilę potem umiejscowić tam również swój tyłek i z zadowoloną miną oprzeć się o szeroki pień. Poluzował żółto - czarny krawat, który jak zwykle nie był poprawnie zawiązany i rozpiął górny guziczek białej koszuli, na moment przymykając powieki. W ostatnich dniach wszelkie rozmyślania przynosiły niestety więcej pytań niż odpowiedzi, prowadząc go coraz dalej w głąb własnych reakcji i uczuć, z którymi nie radził sobie najlepiej. To wszystko sprawiało, że przez ostatnie trzy dni muzyka towarzyszyła mu jeszcze częściej niż zazwyczaj, umożliwiając chwilowe oderwanie się od rzeczywistego świata i wyciągając na wierzch to co skrywał w sobie najgłębiej. Spotkania z perkusją były tak długie i intensywne, że po ostatnim solidnym laniu sprawionym pałeczkami spostrzegł, iż naciągi nadają się już tylko do wymiany. Miał cichą nadzieję, że uda mu się namówić szkołę do pokrycia kosztu zakupu nowych membran, albo chociaż załatwić sprawę jakimś zaklęciem, chociażby chwilowym, bowiem zakup naciągów na własną rękę byłby tylko kolejnym problemem na wydłużającej się wciąż, niezapisanej nigdzie liście. Po kilku minutach, gdy w końcu odsapnął i poczuł, że marzenie o weekendzie stało się wreszcie rzeczywistością, sięgnął po futerał, z którego wyciągnął gitarę, a chwilę potem jego lewa dłoń niepewnie zanurkowała we wnętrzu plecaka (wciąż trochę się go obawiał), by wyjąć na wierzch zapisane pergaminy. Mrucząc do siebie pod nosem, przeglądał utwory, aż w końcu odnalazł ten, o który mu chodziło – jedną z melodii, którą znalezionych w bibliotece podczas przerwy między zajęciami. Czekał cały dzień na to by zagrać ten utwór, szybko więc dostroił gitarę i, uważnie śledząc treść pergaminu, zaczął grać. Postanowił wykorzystać tych kilka kwadransów, jakie mu zostały by w pełni opanować melodię. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 21 Paź 2018, 10:19 | |
| Piątek był dniem sprawdzianów. Miał raptem siedem godzin lekcji i na pięciu z nich czekały go pisemne egzaminy przygotowawcze. Dzień minął jak z bicza strzelił, nie miał czasu, aby rozmyślać o zbliżającym się weekendowym odpoczynku. Siedział przy ławie i odpowiadał na serię pytań, skrobał zawzięcie piórem i próbował wykrzesać z siebie jak największą ilość wiedzy. Na starożytnych runach chciało mu się płakać z rozpaczy na widok ilości tekstu to tłumaczenia. Słowa były tam tak pokręcone, że ledwie zdążył odpowiedzieć na ostatnie pytanie, gdy wybiła godzina wolności. Jak tylko życzono mu "miłego weekendu" odżył i jakoś tak poprawił mu się humor. Czuł zmęczenie po mentalnym wysiłku lecz jak to bywa, energia wracała tuż po przekroczeniu progu sali. Manewrował w tłumie kłębiących się uczniów, wpadł na Szarą Damę, którą gorliwie przeprosił za ten nietakt i pognał sobie żwawym krokiem do dormitorium Puchonów. Wpakował na plecy gitarę umieszczoną w wygodnym pokrowcu i zrezygnował z zabrania ze sobą tony pergaminów nutowych. Chciał dzisiaj grać z pamięci, poza tym umówił się z Vincim na całkowity relaks. Stwierdził, że nie ma odpoczynku bez przynajmniej jednego zestawu strun. W jego bezdennym plecaku (jak najbardziej pozbawionym oczu, zębów i krwiożerczych szelek) pobrzękiwały butelki piwa korzennego. Walały się tam łakocie całkowicie niesłodkie. Finn nie przepadał za zbyt dużą ilością słodyczy, a czuł, że przydałoby mu się dzisiaj trochę cukru. Zapakował zatem większą paczkę pieprznych diabełków, miętowych dropsów i kandyzowanych ananasów. Chcąc nie chcąc zahaczył o Wielką Salę i nawet nie siadając zgarnął z najwyższej tacki rogala, upił łykiem gorzkiego kakao i machając do znajomych zwrócił się ku wielkim skrzydłowym drzwiom. Puchoni wiedzieli, że jeśli napotkają Finna z instrumentem na plecach to nie ma co go szukać przez najbliższe trzy godziny. Usłyszał przypadkiem komentarz młodzików "O, drugi chłopak z gitarą", co mu dało do myślenia. Doskonale orientował się w zdolnościach muzycznych i instrumentalnych Puchonów. Porzuciwszy rozmyślania wyszedł na dziedziniec. Pogoda była iście wiosenna. Piątek, popołudnie, środek kwietnia. Na niebie kłębiło się raptem kilka śnieżnobiałych chmur, a słońce hojnie ogrzewało tych, którzy skończyli już lekcje. Nabrał sporo powietrza w płuca i podgwizdując skierował się na błonia. Przeszedł przez długi most witając się raptem z czterema osobami po drodze i wcinając przy okazji rogala, który miał mu zastąpić obiad. Od tych egzaminów tracił apetyt, więc zadowoli się przekąską. Dojście na błonia zajęło mu raptem około trzech minut. Warunki pogodowe były świetne. Ptaki darły wniebogłosy swe paszcze, gdzieś w oddali słyszał donośny głos Hagrida wołającego Kła, tu z prawej strony drugoklasiści rzucali w siebie kaflem, tam w oddali ktoś latał na miotle. Po ścieżce biegali sportowcy, głównie w parach - cóż to za ostatnia moda? Powinien chyba dołączyć do trenowania ciała zamiast cały wolny czas poświęcać gitarze, gitarze i zaskoczę, oczywiście gitarze. Zboczył ze ścieżki i od razu na horyzoncie ujrzał sylwetkę Vinciego trzymającego na udach gitarę. Aha, miał rację. W sumie ciężko jest transportować sobie bębny na błonia, a zgodnie stwierdzili, że trzeba z pogody dzisiaj skorzystać. Na jego usta wpełzł uśmiech. Pomyśleli o tym samym, o zabraniu ze sobą instrumentu. Ostatnimi czasy zaczynali się dogadywać lepiej niż kiedykolwiek dotychczas. Gęba mu się cieszyła, gdy dzisiaj rano przy śniadaniu podszedł do Vinciego, zagadnął jedynie "Słuchaj...", a ten od razu odpowiedział od razu "spokojnie, dwukrotnie wyczyściłem plecak". Zupełnie jakby czytał mu w myślach. Niby nic, a jednak pokazywało, że czasami wystarczyło jedno spojrzenie i wszystko wiadomo. Kroczył po trawie, którą zapewne lada dzień Filch zacznie kosić. Sięgała mu już do kostek. Im bliżej podchodził, tym do uszu dobiegał go dźwięk. Popatrzył z zainteresowaniem na układ palców Puchona, bowiem nie znał melodii, którą dzisiaj wygrywał. Dźwięki były czyste, miłe dla ucha. Wytarł usta wierzchem dłoni i wszedł pod koronę drzewa, które rzucało na nich miły cień. Zsunął plecak z ramienia i położył go ostrożnie na trawie. Nie przerywając Vinciemu posłał mu uśmiech, który miał zastąpić powitanie. Skinął mu, by kontynuował i sobie nie przeszkadzał. Muzyka miała w sobie coś... coś, co zakazywało naruszać jej pełnego rytmu. Bił z niej swojego rodzaju smutek lecz taki spokojny, zdrowy. Finna to tknęło, dlatego zerknął na wyraz twarzy Vinciego czy aby nie powróciło jego wczorajsze przygnębienie. Nie, chyba nie. Prawdopodobnie odreagowywał. Ściągnął przez głowę futerał i usiadł z nim na trawie. Rozpiął suwak i wyjął z wnętrza jego wysłużoną gitarę, której dzisiaj rano doczepił dwoje oczu tuż nad otworem rezonansowym. Ściągnął pomysł z Flitwicka, który na lekcji wyczarował ślepia na krześle, z tym, że Finn nie opanował takiego zaklęcia więc ograniczył się do nalepienia gotowców. Zabawnie to wyglądało, gdy ruchome źrenice przyglądały się z zainteresowaniem wszystkiemu wokół, a otwór poniżej sprawiał wrażenie, jakoby ślepia były wiecznie zszokowane. Ułożył gitarę obok siebie i otworzył swój plecak. Wyciągnął stamtąd dwie butelki piwa i swoje "łakocie". Stwierdziwszy, że słońce mocno przygrzewa sięgnął do czarno-żółtego krawata i go zwyczajnie zdjął przez głowę. Dopiero po tym wszystkim ułożył gitarę na udach i zaczął od strojenia instrumentu. Słuchał cały czas tego, co wygrywają struny trącane przez Vinciego. Widział kątem oka, że palce miał wprawione do trzymania pałeczek, ale trzeba przyznać, że do twarzy mu było i z gitarą. Nie mógł się oprzeć, przyglądał się mu z punktu widzenia geniusza muzycznego i wyłapał jedynie skrócone o pełną sekundę przytrzymywanie strun. Nie miało to jednak zbyt większego znaczenia, bowiem całość komponowała się wspaniale. Ton chwytał za serce, nakazał się zatrzymać i wyciszyć. Wystarczyło, że słuchał, a stres związany z licznymi sprawdzianami minął wraz z cieplejszym powiewem wiatru. Nakręcał jeden klucz i uśmiechnął się mimowolnie. Zaczęła palić go niecierpliwość. Gdy słyszał gitarę, w myślach ją tłumaczył na nuty i automatycznie szukał sposobów jak je po swojemu zinterpretować. Każda melodia miała różne wersje - Vinci wygrywał ją w spokojnym, zdrowym smutku, Finnowi zapewne wyszłoby żywsze, choć z nutą nostalgii. Nie naruszał jednak tonu. Szanował go, z uznaniem czekał aż zakończy się ostatnim drganiem struny. Palce miał dzisiaj pozbawione plastrów. Zapomniał ich założyć, ale stwierdził, że raczej nie powinien ich znów kaleczyć, wszak to nie próba kapeli, a piątkowy relaks. |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 21 Paź 2018, 15:14 | |
| Początkowo nie szło mu najlepiej, nawykłe do pałeczek palce dawno nie miały styczności ze strunami gitary, która, wciśnięta w kąt, cierpliwie czekała na dzień taki jak ten. A to pomylił jakiś chwyt, a to zbyt słabo docisnął strunę, od czasu do czasu, będąc zupełnie niezadowolonym z brzmienia, przerywał w połowie, by z typową dlań cierpliwością zacząć od początku. Po kilku próbach szło mu zdecydowanie lepiej, powoli odzyskiwał wprawę sprzed jesieni, kiedy to częściej trzymał w swoich objęciach instrument. Gitara kojarzyła mu się nieodłącznie z ciepłymi, letnimi oraz wiosennymi dniami, zapachem rozgrzanej trawy muskającej odsłonięte kostki, śpiewem ptaków i miarowym cykaniem rozgadanych świerszczy. Była jego przyjaciółką na czas wakacji, towarzyszką ciążącą przyjemnie na plecach podczas długich spacerów po okolicznych łąkach i umilaczką rodzinnych ognisk, przy których zdarzało im się przesiadywać do późnej nocy. Zastępowała perkusję, która za bardzo ograniczała go w chwilach, gdy tak bardzo potrzebował wolności i kontaktu z naturą. Przez moment zdawał się nie zauważać obecności Finna, zbyt pochłonięty swoim zajęciem, w dodatku usatysfakcjonowany tym co właśnie udało mu się zagrać, gdyż po wielu próbach udało mu się zrobić to czysto i bez większych błędów. Viníemu to wystarczało, nie był wirtuozem gitary, nie potrafił więc osiągnąć perfekcji, a przy tym wyczuć subtelnych jej braków, które bez wątpienia nie uszły uwadze drugiego Puchona. Gdy w końcu spostrzegł, że nie jest już sam, oderwał wzrok od nut i, nie przerywając gry, posłał Finnowi uśmiech, który szybko przybladł, ustępując miejsca radosnemu skupieniu. Był już dalece za połową, a przy tym miał świadomość, że kto jak kto, ale Finn bez wątpienia zrozumie dlaczego nie potrafiłby w tym momencie przestać, porzucając utwór nim ten wybrzmi w całości. Nie spiesząc się więc, dokończył grę, wyciągając z gitary ostatni, przeciągły dźwięk bezsprzecznie sygnalizujący, że Marlow w ciągu kilku następnych wróci do rzeczywistości. Opuścił rękę, która do tej pory obejmowała gryf, a palcami drugiej odgarnął z twarzy kilka niesfornych loczków i zagarnął je za ucho. Zwrócił twarz w stronę Garda, przez moment obserwując jak stroi swój instrument i parsknął cichym śmiechem, zauważając doklejoną do gitary parę rozbieganych oczu. Gdy Finn był już, zdaniem Marlowa, gotowy, delikatnie dźgnął go łokciem w bok i uśmiechnął się znacząco, po czym znów pochylił się nad swoim instrumentem. Nie mówił nic, słowa w przypadku tej dwójki często były zbędne, a w tym wypadku wbrew pozorom tylko utrudniłyby sprawę, wyprowadzając ich obu, a w szczególności pochłoniętego od dłuższego czasu magią dźwięków Viníciusa – z muzycznego transu, który umożliwiał porozumienie na zupełnie innym niż zazwyczaj poziomie. Delikatne uderzenie w napięte struny, następnie cztery szybsze wybite nadgarstkiem, jedno wykonane kciukiem, wydające nieco inny dźwięk i znów struny – wybił charakterystyczny rytm dobrze znanej im piosenki, do której obaj nie potrzebowali nut. Potem kilka szybszych brzmień i pozwolił Finnowi, który doń dołączył przejąć inicjatywę, usuwając się na drugi plan, wspierając go bardziej powtarzalnymi dźwiękami, które sprawiały mu mniej problemu, a przy tym dawały komfortowe zapewnienie, że nie zniszczy całego rytmu głupią pomyłką niedoświadczonego gitarzysty. Ten utwór był zupełnie inny niż powolna, ciut melancholijna melodia, którą wygrywał do tej pory, stanowił przyjemną odmianę napawającą dobrym humorem i stanowiącą ogromny zastrzyk energii, który poczuł już po kilku pierwszych dźwiękach. Dobrze się zgrali, zauważył, że z każdym kolejnym uderzeniem w struny coraz lepiej się rozumieją i dopasowują do siebie nawzajem, coraz bardziej rozluźniają, czerpiąc z tego czystą, niczym niezmąconą przyjemność. Poczuł przyjemne mrowienie na karku, przymrużył powieki, wpatrując się we własne, obejmujące gryf palce poruszające się samoistnie, bez potrzeby ich kontrolowania. Kiedy wybrzmiała ostatnia nuta, na chwilę zamknął oczy, pragnąc by dźwięk jeszcze choćby przez moment trwał w jego umyśle, wyginając wargi w błogim uśmiechu. W końcu poruszył się, wyprostował i odstawił gitarę w taki sposób by opierała się o pień drzewa tuż obok niego. Roziskrzonymi oczyma odnalazł twarz Finna, której przyjrzał się przeciągle. Odezwał się dopiero po chwili, głosem zachrypniętym od długiego milczenia. – Mam coś dla Ciebie. – cztery słowa, tylko i aż. Sięgnął po leżące na trawie pergaminy będące jego dzisiejszym znaleziskiem i przejrzał ja znów, odnajdując w końcu ten, który wziął z myślą o Finnie – najdłuższy z nich wszystkich, zapisany ilością nut, która sprawiała, że można było złapać się za głowę. Raz jeszcze przesunął wzrokiem po zapisie po czym podał go do rąk Puchona, patrząc na niego z wyzwaniem wymalowanym na twarzy. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 21 Paź 2018, 17:48 | |
| Jako jeden z niewielu traktował swoje hobby surowo. Wymagał od siebie więcej niż od członków swojej własnej kapeli. U niego inaczej wyglądało granie dla relaksu i granie dla perfekcji. Ba, obie wersje zlewały się w jedno i łączyły w spójną całość. Jego stopa sama podrygiwała w wygrywany przez Vinciego rytm. Okazywał szacunek muzyce i nie ośmielał się jej przerywać. Co innego próba, gdy ćwiczyli perfekcję a nie grali dla samej gry. Tam nie miał oporów by ogłosić przerwę i wyłożyć co było źle i co należy poprawić, dociągnąć i naprawić. Jego wzrok uciekał do palców Vinciego przesuwającego się starannie po strunach. To był niecodzienny widok. Patrząc na ich ruch w myślach układał ścieżkę nutową, którą miał w małym palcu. By go nie peszyć i nie narzucać się spojrzeniem zajął się strojeniem gitary starając się jak najciszej uderzać w struny, by nie wytrącić go z rytmu. Po chwili nastała cisza, która wcale a wcale nie chciała być przerywana. Nie czuł też takiej potrzeby. Gitara uczyła albo śpiewu albo milczenia. W tym przypadku to drugie. Poderwał wzrok usłyszawszy parsknięcie śmiechem. Odkrył przyczynę radości - ruchome oczęta. Uśmiechnął się nim zdołał o tym pomyśleć. Pogłaskał czule pudło rezonansowe po całej jego długości, a oczy wiodły za dłonią wzrokiem. Powinien nazwać swą gitarę, skoro była jego pierwszą miłością. Powinien wyczarować jej rzęsy, ale z tym miałby spory problem. Poprosi o to Gabrielle, dziewczęta miały tę delikatność i smykałkę, która była niezbędna w wytwarzaniu tak małych ozdobień. Nagle usłyszał dźwięk. Dźwięk, który wymagał natychmiastowej odpowiedzi. Melodia znajoma, rytmiczna. Spóźnił się o sekundę z wejściem, ale gdy już się udało szybko wyrównał duet. Dostał pierwszy dźwięk, Vinci wybrał podkład. Zrobił to z ogromną przyjemnością. Gołymi rękoma dociskał struny do gryfu, zawiesił wzrok na swojej dłoni i trącał je w odpowiedniej kolejności. Po paru chwilach przestał myśleć nad odpowiednim ułożeniem palców. Po prostu grał. Jego głowa kiwała się na boki w rytm. Nadgarstek drgał od siły wkładanej w docisk strun. Przesuwał palcami po nich i nawet w tym geście było widać uczucie. Przyspieszył, wchodząc w ulubioną część. Bazował na podkładzie, któremu nie mógł niczego zarzucić. Perfekcyjnie zagrany. Króciutkie echo melodii przerywane było kolejnym uderzeniem, a ono zaś rozpoczynało kolejny werset. Co rusz zmieniał ułożenie palców, przemieszczał od jednego progu do następnego, znowu wracał. W pewnym momencie uniósł głowę, by zerknąć na Vinciego całkowicie pochłoniętego i skupionego na grze. Uśmiechnął się kątem ust i znów przyspieszył, czując, że lada moment będą na końcu melodii. Ostatni zawrót i rozległ się ostatni dźwięk, który surowo zakończył melodię. Odsunął dłoń od strun, oparł łokieć o gitarę i uśmiechnął się pogodnie do Vinciego dokładnie w tym samym momencie, kiedy on to zrobił. Na całe szczęście nie wybuchnęli śmiechem jak to było wczoraj. Poczuł ukłucie zawodu, gdy odstawił gitarę. Chciał zaprotestować, ale zatrzymało go roziskrzone spojrzenie, które przeszyło go na wskroś. Rozumieli się bez słów. To wcale nie oznaczało końca gry. Oj nie, widział to w jego wyszczerzonej twarzy. Pomasował kark i wyciągnął dłoń po podawany pergamin. Zastanawiało go co to też znalazł. Przełożył ręce nad gitarę, przytulając ją jednocześnie do torsu i zaczął kartkować pergaminy. Z każdą upływającą sekundą jego brwi unosiły się coraz wyżej i wyżej. Ilość nut go poraziła. Zastygł w bezruchu. Przesunął kciukiem po atramencie, patrząc oczarowany i jednocześnie przerażony na rozpisane szczegółowo nuty. Widział oznaczone tempo. Nie było zwykłe. Nie było zwyczajnie przyspieszone. Było morderczo przyspieszone i tylko mistrz, wirtuoz gitary był w stanie temu sprostać. Nie musiał znać dźwięku, by widzieć, że to ciężki kawałek chleba. Uniósł oniemiały wzrok na Vinciego i aż zachłysnął się widząc wyzwanie na jego twarzy. - Żartujesz sobie. - potrząsnął głową. - To morderca. To mistrz tylko opanuje. Nie patrz tak na mnie. - podrapał się po skroni i z przerażeniem patrzył na podstawione nuty. - To tempo jest zwielokrotnione... Prestissimo. Powyżej dwustu jednostek! Merlinie. To szaleństwo. Te nuty są nutami szaleńca. Vinci, ja zdołałem dobrnąć do stu sześdziesięciu ośmiu. To trzy poziomy niżej. - przeszukał zawzięcie pergamin za nazwiskiem autora. Mruknął "Niech to szlag", gdy przeczytał - Anonim. Z drugiej strony zaczęło go korcić. Chciał się sprawdzić. Dowiedzieć. Odkryć jak daleko zajdzie, czy uda mu się to utrzymać. Przysunął przed oczy następny pergamin i aż chwycił się za głowę. Gęsto usiana sieć nut robiła niewyobrażalne wrażenie. Dłonie musiałyby opanować zawrotną szybkość i refleks. O ile wiedział o sobie, że ma talent, tak pojmował, że nie ma go wystarczająco wyćwiczonego, by opanować nawet w połowie tak dobrze ten kawałek. To długi utwór. Szybki. Intensywny. Morderczy. Cudowny. W niebieskich oczach Finna zapłonął błysk ekscytacji. Głód wiedzy. Głód sprawdzenia się. Poruszył bezgłośnie ustami. Poddawał się. - Musiałbym nauczyć się tego na pamięć. Albo rozłożyć na sekwencje. Zapisać to solmizacją, będzie łatwiej. Zajęłoby mi to z dwa miesiące. Vinci, coś ty znalazł? - zapytał, a jego usta drgały i wyciągały się ku uśmiechowi. Zaczynał się cieszyć jak dzieciak, który dostał wymarzony prezent. Nie mógł oderwać wzroku od nut. Wpatrywał się je bez opamiętania. Dotykał każdej pięciolinii, łykał nutę za nutą i próbował to podzielić, by zrozumieć sens całości. Palce zaczęły go świerzbić. Zły głosik w głowie zaczął wołać: Sprawdź się. Co ci szkodzi. Pokaż na co cię stać. Przy czym ten dobry głosik kręcił głową z niedowierzaniem i zbierał szczękę z podłogi. To jest dzieło mistrza. Jesteś geniuszem, nie mistrzem. To wysoka poprzeczka. Oszalałeś. O czym ty myślisz. Nie patrz na Vinciego! No nie, ulegasz, nie! Jego dolna warga zadrgała, gdy ścisnął palce na pergaminie. Poczuł się jakby w kwietniu była Gwiazdka. Nie mógł wyjść z szoku. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem | |
| |
| | | | Rozłożyste drzewo nad jeziorem | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |