|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Yumi Mizuno
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 13:24 | |
| Z opóźnieniem opuszczała wieżę Ravenclawu. Wyglądając przez okno w Pokoju Wspólnym Krukonów słyszała dudniącą muzykę zagłuszającą dźwięk stukającego o szybę deszczu. Trzy czwarte osób bawiło się na balu z okazji Nocy Duchów, zaś Yumi zwlekała z wyjściem. Biła się z myślami czy powinna pozwalać sobie na zabawę podczas gdy jej ojciec leży w świętym Mungu i być może umrze. Nie potrafiła wykrzesać z siebie cieplejszych uczuć poza współczuciem. Może jestem zła?, naiwne ciche pytanie zagłuszyło pustkę w umyśle piętnastoletniej dziewczyny. Na dzisiejszy wieczór wybrała czerń odzwierciedlającą jej nastrój i przykry czas. Przymknęła podkreślone i pomalowane powieki, przypominając sobie wesołą wizytę w Hogsmade w towarzystwie Wandy. Na widok jej kreacji, Yumi poczuła uścisk w żółądku. Nigdy tak bardzo nie ujrzała jeszcze kontrastu między sobą a normalną, pogodną nastolatką. Zazdrościła Wandzie, bowiem panna Whisper miała wszystko to, czego Yu nigdy nie dostanie. Zazdrość ta była spokojna i smutna, nie wpływająca na relacje między dziewczętami. Yumi była gotowa na bal blisko od czterdziestu minut, a mimo tego jeszcze nie wyszła z Pokoju Wspólnego. Otrzymała liścik od Amycusa, że spotkają się już na uroczystości, a co za tym idzie mogła w spokoju, bez pośpiechu spóźnić się na uroczystość i pojawić się tam przez nikogo niezauważona. Wmusiła w siebie parę wdechów i zerknęła w lustro wiszące na kamiennym filarze. Dziś prezentowała się ładnie i skromnie. Aria splotła jej włosy w ciasny, śliczny warkocz spoczywający wygodnie na karku. Kolczyki w uszach w kształcie pół księżyców, bransoletka i skromny naszyjnik to tylko stonowane dopieszczenie ciemnej kreacji. Yumi widziała w swoim odbiciu mamę. Powieki jej wydawały się bardziej skośne niż dotychczas, rysy twarzy złagodniały, gdy odsłoniła z czarnych kędziorów blade poliki. Usta podkreślone beżową pomadką, rzecz jasna malinową, te same perfumy i była gotowa. Poprawiła różowego, puchatego kwiatka nad piersią i przywdziała na usta nic nie mówiący uśmiech. Kilka dodatkowych dotlenień organizmu, pogłaskanie kolców śpiącej Cziki i z drżącym sercem bez pośpiechu rozpoczęła wędrówkę schodami na parter. Krok po kroku, bezszelestnie stąpała niskimi obcasami na stopniach, nie oczekiwana przez nikogo przez najbliższe kilkanaście minut dopóty Amycus nie postanowi zaniepokoić ją swoją obecnością. Yumi zapragnęła dłużej schodzić i odwlekać pojawienie się w Wielkiej Sali, jednak nie miała już powodu grać na zwłokę. Martwiła się czy uda się jej beztrosko bawić, skoro jej źrenice zabarwione były czymś niepożądanym, smucącym mrokiem, którego tam nie było kilka dni temu. Nie czuła ekscytacji, choć pragnęła tego całym sercem. Zatrzymała się przy kamiennej ławeczce umieszczonej obok tlącej się marmurowej wysokiej pochodni, mile ogrzewającej odsłonięte ramiona. Miała opory przed wejściem do Wielkiej Sali, a więc postanowiła zaczekać na swego partnera załatwiającego niepokojące i podejrzane sprawy i nie narażać się na samotność na uroczystości. Stojąc niedaleko drzwi Wielkiej Sali, wyczuwała silne fale gorącego powietrza przyciągającego do siebie zziębnięte sylwetki wystrojonych uczniów. Ponownie przymknęła powieki i cicho westchnęła, obejmując się ramionami. |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 16:04 | |
| Może przybycie na ten bal nie było wcale takim najgorszym pomysłem? Im dłużej Jasmine przebywała w tym nieco denerwującym zgiełku, tym bardziej rozpraszała swoją uwagę i nie myślała o Franzu. Musiała mieć nad wszystkim kontrolę, kto koło niej przechodzi, czy to ktoś znajomy, jaka muzyka płynie od strony kapeli i wreszcie jakie trunki oferuje Sala. Wino, które popijała było znośne, dodatkowa ilość procentów by mu nie zaszkodziła, ale nie mogła narzekać. Ostatnio i tak sporo popijała, aby utopić swoje smutki związane z pewnym Niemcem. Postawiła sobie za punkt honoru, że nie pozwoli, aby jakikolwiek facet zniszczył ją fizycznie czy też psychicznie. Powoli zbierała się w sobie, doprowadzała życie do ładu. Może kiedyś mu wybaczy, może on się zmieni. Kiedy to nastąpi – kto to wie. Do tej pory Jas postanowiła żyć jak dawniej. Chwilą. Zachowując swoje zasady jak wcześniej. Pojawienie się Alexa w pokoju wspólnym wywołało w niej skrajne emocje. Z jednej strony chciała rzucić mu się na szyje i mocno przytulić. Z drugiej zaś szukała podświadomie wzrokiem jakiejś ciężkiej miotły, by ukarać go za ostatni numer. Koniec końców westchnęła tylko lekko, podziwiając niemo elegancję chłopaka i obiecując sobie, że będzie się z nim dzisiaj świetnie bawić. Chyba po raz pierwszy od dawna nie patrzyła na niego przez pryzmat dzieciństwa, za którym czasami bardzo tęskniła. Skorzystała z ramienia Ślizgona, aby się na nim wesprzeć. Zeszli po schodach, czując na sobie spojrzenia innych ludzi, ale Jasmine miała je w głębokim poszanowaniu. Chyba zaczynała odzyskiwać dawny rezon. Nie można było zacząć tańca, jeśli nie rozluźniło się spiętych nerwów, nie pozwoliło się tkankom odprężyć czy zmysłom kiwać w takt muzyki. Kolejne cierpkie łyki właśnie to wywoływały u panny Vane, a na jej malinowych wargach zaczął pojawiać się lekki, niewymuszony uśmieszek. Lekki dreszcz narodził się w miejscu, gdzie ciepły oddech Alexa dotykał jej ucho. Przymrużyła powieki, dając się upoić tym wrażeniem. Kąciki ust uniosły się ku górze. -No cóż, możesz spróbować. Kto nie ryzykuje, ten nie ma, a ostatnim razem nieźle Ci poszło. –przyznała. Pozwoliła sobie oprzeć głowę o jego, gdy spoczął brodą na jej ramieniu. To ciepło, chociaż od innej osoby, uspokajało ją. Każda komórka ciała powoli zatracała się w tym błogim stanie, pozwalając się ponieść muzyce i temu ciepłu. Pozwoliła, aby zręczne dłonie O’Malley’a dotykały jej szyi, zawiązując czarną aksamitkę. Przesunęła dłonią po obsydianowej gwieździe, która teraz uzupełniała strój Ślizgonki. -Jesteś uroczy… a na pewno wiesz, jak ujarzmić kobietę. –uśmiechnęła się szeroko i spojrzała w oczy Alexandra. Przejechała palcem po podbródku chłopaka, przyciągając jego twarz do swojej. -Szkoda, że nie zauważyłam tego wcześniej, kiedy nasze zlęknione serca nie były jeszcze tak doświadczone. –szepnęła, składając na jego wargach krótki pocałunek. Odsunęła się z wolna, wracając spojrzeniem do Chiary i Rosiera. Z lekkim zaciekawieniem oglądała zmiany w wystroju Sali, muzyce i strojach niektórych. -Nie możemy narzekać na nudę. Pozwolisz, że oddam się całkowicie w Twoje ręce? Moja złość na Ciebie powoli mi mija, chociaż coś czuję, że nie chcę znać odpowiedzi na pytanie, po co była ta cała maskarada. Ostrzegam, że zapłacisz za każdą łzę, którą z Twojego powodu przelałam. –posłała lekko ironiczny uśmiech do Alexa. Nie wspominała, że tych łez było mniej niż z powodu Kruegera, ale wszystko w swoim czasie. Odnalazła dłoń Ślizgona i lekko ją ujęła. Rozpaczliwie domagała się bliskości. I ciepła.
|
| | | Lucas Shaw
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 17:16 | |
| Faktycznie, wydawało się to Lucasowi bardzo normalne, że należy zagadać do stojącej nieopodal wejścia do Sali samotnej dziewczyny. Podpowiadała mu to wewnętrzna kultura i nie zamierzał się jej sprzeciwiać. Sam nie miał partnerki i może w przeciwieństwie do Ślizgonki nie miał obiekcji by pojawić się na balu, tak doskonale ją rozumiał. Dziewczynie nie wypadało. Jemu by to oczywiście w żaden sposób nie przeszkadzało, ale co poradzić z mentalnością niektórych ludzi? Lucas posłał dziewczynie uspokajający uśmiech i podszedł bliżej, ale nie na tyle, by znowu ją zakłopotać. No tak, zapomniał, że skoro on kogoś kojarzył z imienia i nazwiska, tak niekoniecznie ten ktoś znał jego. Z doświadczenia wiedział, że nie każda dziewczyna interesowała się quidditchem na tyle, by znać chociażby kapitanów poszczególnych drużyn. On musiał być z tym na bieżąco. Każdy zawodnik poza nowym nazwiskiem wnosił nową technikę lotu i strategię gry. Musiał znać wszystkie tajniki przeciwników, by samemu móc trenować swoją drużynę jak najlepiej. -Wybacz, jestem Lucas Shaw, Krukon z siódmego roku. –przedstawił się, kiwnąwszy lekko głową na powitanie. –Zapamiętam imię, bo kojarzy mi się z moim ulubionym ciastem. Mam nadzieję, że nie obraża Cię to. –zaśmiał się krótko, wzruszając ramionami. Charlotte. Szarlotka. Proste, prawda? -W takim razie… może zechcesz towarzyszyć mi na tym balu? –zaproponował, podsuwając dziewczynie swoje ramie. Lucas czuł, że nie zmarnuje czasu z ów kobietą. Zachęcającym gestem wprowadził ją i siebie na salę. Szedł wyprostowany, uśmiechem pozdrawiając znajome osoby. Do panny Whisper aż pomachał, gdy ta tylko go dojrzała w tłumie ludzi. O mało nie skręcił sobie karku, chcąc przyjrzeć się wszystkiemu i wszystkim po kolei. W końcu spojrzał na swoją partnerkę. Już miał otworzyć usta, aby ją zaprosić do tańca, gdy wszystko zaczęło się zmieniać. Począwszy od wystroju Sali i muzyki, kończąc na strojach niektórych. Chociażby na tym od Kapitana! Chłopak z zaskoczeniem zaczął się przyglądać swojemu stroju. Złapał za klapy marynarki w paski i okręcił się lekko wokół własnej osi. Roześmiał się lekko i ukłonił nisko. Chwycił dłoń dziewczyny zachęcająco. -Podaruje mi pani taniec? Obiecuję nie podeptać nóg, inaczej osobiście będę nosił na rękach. –i to mówiąc porwał Ślizgonkę w lekki taniec. Nie z gorsza był z niego tancerz. Stopy Charlotte były bezpieczne. Jak na razie.
|
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 18:45 | |
| Nie byłby sobą, gdyby pokazał się na czas; widział co prawda oznaki uciekających minut, kiedy Rosier opuścił dormitorium, a zaraz za nim zniknął również Krueger i Carrow. Avery, jak zwykle usiłując złapać kilka srok za ogon nie próbował nawet dogonić pobratymców, skupiając się na pospiesznym czytaniu ostatnich stron księgi z zaklęciami, podwędzonej w wakacje z domu. Brązowe oczy prześlizgiwały się po literach rozłożonego na łóżku tomiszcza, podczas gdy palce walczyły z mankietami koszuli i klapą marynarki, nie planującą najwyraźniej współpracować z kwiatem kalii, który Lloyd usiłował przytwierdzić za pomocą spinki. Irytacja osiągnęła wreszcie swoje małe apogeum, a Ślizgon cisnął delikatnym pączkiem gdzieś w kąt, nerwowo przeczesując palcami włosy. Tego typu wystąpienia nie leżały nigdy w kręgu jego zainteresowań, choć, rzecz oczywista, ze względu na nieszczęsny rodowód od dziecka uczęszczał na nie na tyle regularnie, by zdążył nabrać odpowiedniej ogłady. Teraz zaś pluł sobie w brodę, że w ogóle wpadł na idiotyczny pomysł zapraszania Skai – gdyby tego nie zrobił, żadna diabelska konieczność nie gnałaby go teraz do Wielkiej Sali. Wzdychając ciężko nad własnym losem wsunął różdżkę do tylnej kieszeni spodni, poprawił marynarkę i rzucił ostatnie, kontrolne spojrzenie w lustro, obdarzając odbicie zadowolonym uśmiechem. Przynajmniej tym jednym nie musiał się przejmować. Z jakiegoś powodu dziewczęta ciągnęło do krzywego, łobuzerskiego uśmiechu i ciemnych oczu, nawet jeśli reputacja Lloyda wyprzedzała go dość skutecznie. Zjawił się przed Wielką Salą już po rozpoczęciu, a nie dostrzegając nigdzie Skai, ani nawet śladu jej obecności, doszedł do wniosku, że dziewczyna musi być już w środku. Z pewnym przekąsem przeczuwając falę łez, złego nastroju i utraty wiary we wszystko, co żywe i nieżywe, ruszył w kierunku wejścia w doskonałym momencie, by dostrzec Merberet, siedzącą na jednej z ławeczek. Coś w jego spojrzeniu zalśniło niebezpiecznie, mięśnie szczęki zagrały delikatnie, gdy zacisnął zęby, przypominając sobie jej list. Głupia smarkula. Gdyby nie fakt, że była narzeczoną Carrowa, odesłałby jej w kopercie jakąś wyjątkowo nieprzyjemną klątwę, niestety, zobowiązania wobec pobratymca z dormitorium były zobowiązaniami nie do złamania. Nie oznaczało to jednak, że nie mógł sobie z nią porozmawiać. Podszedł bliżej, zakładając ramiona na klatce piersiowej i uniósł lekko brew, zerkając na Azjatkę z wyrazem twarzy wyjątkowo poważnym jak na własną osobowość. - Merberet – skinął jej głową, pobieżnie przyglądając się dzisiejszej toalecie dziewczyny – Wyglądasz wyjątkowo ładnie jak na kogoś, kto wysyła sową groźby – dodał, mrużąc lekko oczy. - Mam nadzieję, że wyjaśnimy to sobie raz, a dobrze. Moje sprawy to nie twój kociołek i jeśli to się powtórzy, Amycus cię nie uratuje. Nie wtrącaj się – syknął, zaciskając palce na ramieniu Krukonki w przelotnym, choć bolesnym uchwycie. Odsunął się od niej z pewnym niesmakiem, znikając w Wielkiej Sali – gdyby został tam choć jeszcze przez moment, mógłby zirytować się poważniej, a większa krzywda wyrządzona Yumi wpłynęłaby niechybnie na jego stosunki z Wilsonówną. Swoją drogą, gdzież to urocze stworzenie w ogóle się podziewało? Obrzucił spojrzeniem wirujący na parkiecie tłum, uniósł dłoń, z daleka pozdrawiając O”Malleya i Vane, posłał Rosierowi krzywy uśmiech, bezceremonialnie taksując wzrokiem jego krukońską partnerkę, choć robił to raczej z podziwem, niż atencją, a później chwycił ze stolika kieliszek wina, starając się wypatrzeć ciemną skórę i kręcone, czarne włosy Skai.
|
| | | Luca Chant
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 22:27 | |
| Nagle wszystko stało się jasne jak wschód Grossa na jego osobistym niebie .Teraz już rozumiał. - Najmocniej przepraszam. - Skłonił się lekko, uśmiechem tuszując zakłopotanie. Na prawdę zrobił coś głupiego i do granic możliwości niewłaściwego. - Mam nadzieję, że będę mógł potem jakoś wynagrodzić Ci ten nietakt. - Zwrócił się do dziewczyny. Jak to możliwe, że każde jego pojawienie się w towarzystwie skutkowało czymś takim? Potem się zastanawiał, dlaczego wszyscy biorą go za dziwaka… co powodowało jego niechęć do nawiązywania kontaktów i, paradoksalnie, nieznajomość sytuacji i głupie zachowania. Powinien był zaprosić na bal jakąś dziewczynę - prawdę mówiąc myślał, czy by nie wysłać Yu zaproszenia, ale był jeszcze Amycus Carrow, niechęć do ludzi i inne przeciwności, które sprawiły, ze odrzucił w końcu ten pomysł. Z inną partnerką czułby się tylko skrępowany i nie na miejscu. I wyszło jak zawsze… Materiał zasłaniający ściany Wielkiej Sali do złudzenia przypominał namiot. Pod ścianami stały stoliki zasiedlone przez stada hogwardzkiej gawiedzi. Zewsząd dochodziły go przyciszone głosy i chichoty, niektórzy omawiali jakieś ciemne interesy, inni po prostu śmiali się lub plotkowali, podziwiając to, co działo się na środku. Było mnóstwo przekąsek i napojów. I Argus Filch. Wszyscy ubrali się elegancko, stosownie na okoliczność, jaką było wyjście do cyrku. Wtargnął na scenę podczas występu, czy może jeszcze tylko próby (miał szczerą nadzieję, że tego drugiego) i przerwał bez wątpienia wspaniały numer cyrkowy. Słoń i akrobatka, która miała po raz kolejny go ujeżdżać nie bez podstawy okazali mu swoją niechęć. Zdawał sobie sprawę, że nic go nie usprawiedliwiało, na prawdę. Mimo to chciał w dalszej części wieczoru wytłumaczyć im swoją pomyłkę. Czy może lepiej nie mówić nic..? Jak już wspomniałem, gdyby tylko wiedział, kim jest Aristos Lacroix… Akrobatką. Eh. Oddalił się spiesznie, nie czekając na odpowiedź. Wiedział, że chwilowo może być mu niechętna, skoro naprzykrzał się w takim momencie. Ale potem, gdy złość minie… Może pozwoli się gdzieś zaprosić, oczywiście w ramach przeprosin. Bardzo ciekawiły go akrobatki. Był tak zmieszany, że z rumieńcem wstydu na twarzy opuścił salę. Chciał ochłonąć chwilę na świeżym powietrzu, niedaleko wejścia napotkał jednak przyjaciółkę, na szczęście bez jej niewątpliwie upierdliwego narzeczonego. - Yu! - Wykrztusił zaskoczony, odruchowo poprawiając ubranie. Czuł na sobie fiołki i winogrona, co było zaskakująco miłe, ale nie do końca właściwe w towarzystwie innej dziewczyny. Trudno. Może Krukonka miała katar. - Wejdziemy do środka? Jeśli czekasz na kogoś, możemy zająć stolik przy drzwiach. - Zaproponował promiennie, oferując jej ramię. |
| | | Severus Snape
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 22:38 | |
| Cisza, jaka panowała między nimi sprawiała mu niemal fizyczny ból. Dotykała w te wszystkie miejsca, których najlżejsze nawet muśnięcie powodowało skurcze w całym ciele, nie pozwalała spokojnie zasypiać wieczorami, a rankiem zrywała go z łóżka niczym szaleńca, gnającego pogrążonymi w ciszy szkolnymi korytarzami w stronę biblioteki, byle tylko zająć myśli. Kiedy więc prysnęła, niczym bańka, kiedy rozmyła się i zniknęła gdzieś pod niepotrzebną już nikomu stertą wyrzutów sumienia, cały świat Severusa odetchnął z jękiem’ ulga nieporównywalna do czegokolwiek innego, czego dane mu było zaznać w krótkim, burzliwym życiu nie miała ceny. Wtedy, w czerwcu, oskarżył ją o wiele rzeczy. Oskarżył o bycie ślepą, o bycie głupią, naiwną, pustą pannicą; nie zastanawiając się nad konsekwencjami jadowitych słów, nie rozważając ich dalszych skutków, wyrzucił z siebie wszystko, co gniotło się pod czarnymi włosami od tygodni, w natłoku i trzasku tych myśli zupełnie zapominając się w nienawiści. W rozgoryczeniu. W żalu, ściskającym gardło bolesnym uchwytem. Powiedział za dużo, zrobił jeszcze więcej, zatarł za sobą wszystkie ścieżki i odszedł, pozostawiając ją rozbitą, płaczącą, zupełnie złamaną na szczycie Obserwatorium. Czy był dobrym człowiekiem? Pamiętał jej twarz, spojrzenie, mokre ścieżki łez na policzkach i pamiętał, jak gorąco pragnął nie czuć do niej tego, co rozpierało całą duszę, wypełniało ją po brzegi w beznadziejnie bezsensowny, choć uparcie silny sposób. Teraz nie płakała, choć zielone oczy wypełniało zaskoczenie; w przepięknej sukience, z włosami opadającymi na plecy ciężką, miedzianą kurtyną, zachwyciła go tak, jak jeszcze nigdy przedtem. Przez chwilę bał się, że nie odpowie. Że osłonięte gęstymi rzęsami spojrzenie pociemnieje, twardo nakaże mu ustąpić, odejść. Kiedy więc wstała i podała mu dłoń, poczuł się najszczęśliwszym, najmniej godnym tego szczęścia człowiekiem na ziemi. Skłonił się lekko, zakładając jedną dłoń za plecy, drugą chwytając delikatnie jej drobne palce; kurtuazja, na którą nie musiał sobie pozwalać, ale która sprawiała mu przyjemność, gdy prowadził ją na parkiet była jedynie drobnostką, a jednocześnie oznaczała tak wiele. Wiedział, że mur, który ich dzieli, był zbyt wysoki żeby obalić go w ciągu jednej nocy. Wiedział to, obserwując jak rude włosy poruszają się w rytm jej kroków, jak profil jaśnieje, gdy padały na niego światła ozdobnych lamp. Wiedział o tym, lecz tym razem nie zamierzał skrywać się za falą oskarżeń, bezcelowych, okrutnych słów i zaprzeczeń. Idąc obok niej, czując na sobie zaskoczone spojrzenia Ślizgonów i słysząc szepty obecnych na Sali Gryfonów, myślał jedynie o tym jak cholerne głupstwo popełnili oboje i jak strasznie żałuje utraconych przez to chwil. Nie oznaczało to jednak, że nie zamierza ich w jakiś sposób odzyskać. Choćby i za tysiąc lat. Na parkiecie objął ją powoli, ostrożnie, jakby bał się, że rozleci mu się w palcach. Dłoń znajdująca się na talii panny Evans paliła żywym ogniem; po chwili wahania przyciągnął ją bliżej, uśmiechnął się blado, kącikami ust, pewniej ujmując dłoń Gryfonki. - Wyglądasz niesamowicie – powiedział wreszcie, nie odrywając spojrzenia od jej oczu. Nie interesowały go inne pary, nie obchodziło zupełnie co działo się na parkiecie, dopóki nie dotyczyło oczu panny Evans, jej subtelnych, niezwykle kobiecych perfum i faktu, że pod jego dotykiem nie spinała się tak, jak wtedy, gdy obejmował ją na wieży.
|
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 23:09 | |
| Z momentem odwzajemnienia pocałunku przez Krukona głęboko pożałowała swojej decyzji. Do tej pory myślała, że jedyne co łączy ją z Gabrielem to płytka przyjaźń, polegająca na spędzaniu ze sobą wolnego czasu z braku laku, może odczuwając przy tym niewielką nutkę zadowolenia, wynikającą bardziej z potrzeby jakiegokolwiek kontaktu, niż czystej sympatii. Jednak w chwili, gdy pomalowane czerwoną szminką wargi Rose zetknęły się z wargami chłopaka poczuła, jak w nieodpowiednim stopniu ten pocałunek był wytęskniony, wyczekany. I to niekoniecznie z jej strony. Moc, z którą Rifflesione odwzajemnił ten chcący wzbudzić jedynie ból i zazdrość akt desperacji, poskładała Rabe na łopatki. Może była naiwna, lub zbyt pochłonięta rządzą wyrządzenia Austerowi choćby najmniejszej krzywdy, myśląc, że ten zrozumie jakoś sytuację, odegra swoją rolę bez konieczności wkładania w to swoich uczuć. Ale zapomniała, że był mężczyzną, a ona miała nie do końca równo pod sufitem. W końcu kto by to zrozumiał. Zniechęcona, odrzucona, czując się nawet w pewnym stopniu zraniona brakiem współpracy, odepchnęła pochłoniętego do reszty pocałunkiem Gabriela od siebie. Obdarzyła go spojrzeniem pełnym wyrzutu i oskarżenia, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie miało miejsce na Jesiennym Balu, zasługującym u niej już teraz na miano Porażki Miesiąca. Nawet fakt, że nie zrobi Hathaway z życia piekła nie był tak irytujący jak to, że straciła przyjaciela. Chociaż, może to i za wielkie słowo. Towarzysza. Jedynego do tej pory darzącego Rose jakimkolwiek zrozumieniem. Nieświadomie nadęła policzki, wwiercając w bruneta błękitne tęczówki. Nie doszło do niej nic, co wyszło z jego szybko poruszających się warg. Ciężar uczuć zdawał się mieć odzwierciedlenie fizyczne, wiszące na plecach blondynki i ciągnące ją w dół. Ogarnął ją ten rodzaj bezsilności, kiedy nie pozostaje nic innego, tylko krzyczeć, aż w płucach nie pozostanie ani grama tlenu, a głowa nie zacznie niemiłosiernie boleć wskutek wyrwanych w szale włosów. Ale znajdowała się w Wielkiej Sali razem z prawie wszystkimi uczniami uczęszczającymi do Hogwartu. Co zatem można zrobić w takiej chwili, w sytuacji totalnej beznadziei i absurdu? Uciec, oczywiście. Złapała sukienkę przy biodrach i uniosła lekko, by materiał nie plątał jej się między nogami, i pobiegła. Przedzierała się przez tłumy bawiących się par, w większości nie zwracających nawet na nią najmniejszej uwagi. Raz tylko, kiedy zetknęła się z rudą czupryną Murphy odwróconą do niej tyłem, niby to niechcący wbiła spiczasty łokieć między żebra dziewczyny, wkładając w to małą namiastkę swego gniewu. Cała ta sytuacja była tak przelotna, a sama Rabe po niecałej sekundzie zniknęła im z pola widzenia, że sprawca owego czynu dla Hathaway mógł pozostać nieznany. Co oczywiście było niemożliwe biorąc pod uwagę nadwrażliwość i czujność Gryfonki tego nieszczęsnego wieczoru. Ale to już było nieważne, Rabe gnała dalej odpychając wymuskane panie od swojej osoby, coby ją przypadkiem nie dotknęły swoimi spoconymi jak ruskie świnie łapami. Przez przypadek, wkręcając w lewo między tłumem by znaleźć się bliżej wyjścia z Sali, wbiegła w jakiegoś mężczyznę. Już miała go trzasnąć, tak jakby to on ponosił całą winę za incydent, kiedy obróciła się w jej stronę wykrzywiona w grymasie zdziwienia i niezadowolenia twarz Rosiera. Pospiesznie wspięła się na palce, opierając dłoń na ramieniu Ślizgona. -Musimy później pogadać – wyszeptała, szeptem pozbawionym oczywiście jakiegokolwiek zabarwienia, i nie zaszczycając jego partnerki nawet przelotnym spojrzeniem czy uśmiechem, pobiegła dalej. Nie myśląc, nie czując, po prostu przemierzając kolejne metry dzielące ją od drzwi. Aż wpadła na kolejną osobę. Uśmiechnięta, niestety przystojna i doskonale znana Rosalie mordka zamajaczyła jej przed oczami. Jako, że tym razem z racji przerzedzających się przy wyjściu ludzi biegła szybciej i mniej ostrożnie, zderzenie z twardym ciałem chłopaka było niemało bolesne. Straciła równowagę, pospiesznie opierając się pobliskiej ściany. Na kogo, jak na kogo, ale na stojącego przed nią pana upaść nie chciała. Może jeszcze rok temu oddałaby za to przysłane przez ojca najlepsze słodycze, ale teraz to ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę. Bo był to nie kto inny, jak Lloyd Avery, jej pierwszy, oficjalny, cichy obiekt westchnień i mrocznych (dosłownie) fantazji. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 23:37 | |
| Ross do dnia balu nie wiedział jak to zrobił. Zaprosił Lily...a ona się zgodziła! Niesamowite, z poziomu adepta awansował na poziom eksperta. Nie odmawiają mu już jego przyjaciółki. Sergie byłby dumny z postępów Kyle'a. Normalnie wstawić tu emotkę serca, jednak nie wypada. Pomijając ten cały zachwyt Ross miał pietra. A co jeśli nie spełni wymagań dziewczyny? Jeśli dostanie kosza, bo nie poprosi jej do tańca? Albo podczas tańca zadepcze jej śliczne stopy na śmierć? Jeszcze mu do kartoteki wpiszą "spowodował śmierć poprzez zadeptanie"...Ross bądz dobre myśli, będzie dobrze! W najgorszym wypadku się spijesz(mimo, że brzydzisz się alkoholem, ale czasami dziwne rzeczy odwalasz więc) i wesoły wrócisz do dormitorium by na drugi dzień oprócz bólu serca mieć ból głowy i wymiotować przez okno wieży. Znając życie gdy zacznie robić to ostatnie to wpadnie McGonagall, opieprzy go i da szlaban. No i będzie miał biedny Ross w kartotece:"szlaban za dekorowanie wieży i błoni." Wracając jednak do tematu balu, bo autor zaczyna lać wodę by jego post był dłuższy Kyle ubrany w garnitur pojawił się w Wielkiej Sali dosłownie na czas. Zdziwił się, że jego partnerki jeszcze nie ma. Stchórzyła, czy nie widząc go wróciła do dormitorium by przy butelce wódki wylewać łzy? Postanowił zaczekać w środku, może się spózni. Bazę wywiadu założył niedaleko stołu z jedzeniem. Zamaskował się trzymając talerz z ciastkami blisko swojej twarzy, obserwując co się dzieje w sali. Normalnie brakowało tylko, by ktoś krzyknął "Kowalski, raport!".Zaobserwował próby Sergiego w poderwaniu Meredith(do boju Lamo!), Ercia z jakąś ładną dziewczyną, o której słyszał tylko, że dość często musi używać zaklęcia reparo. Ku swojemu nieszczęściu dostrzegł również Rabe, która niszczyła życie kolejnemu naiwniakowi. Koniec wywiadu, Rossomakowi oprócz wpie...grzecznego zjadania ciastek pozostało do pary czekanie. Musi kupić sobie kota, będzie mógł wtedy tańczyć jak Filch z Panią Norris. Kluska do tego zdecydowanie się nie nadawała. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 23:59 | |
| Odgórnie zarządzony układ dyżurów na czas balu wymagał od Chantal obecności. Chociaż na zewnątrz była wyjątkowo spokojna, tak w środku szalał w niej istny huragan emocji. Niebezpieczna eskapada jej narzeczonego i odniesione rany poskutkowały wizytą w Mungu. Z racji późnej pory nie mogła już tam być, a także sam Dumbledore stwierdził, że sen i ciepła kąpiel jej pomogą. Poza tym ciężko było kogos znaleźć na zastępstwo z eliksirów, a powierzyć całą edukację w rękach Halla to był strzał w kolano. Po wielu "dysputach" z dyrektorem i zażyciu odpowiednich zabiegów, które miały na celu uspokojenie jej chociaż trochę przyoblokła swoje ciało w długą szatę koloru ciemnej śliwki. Dekolt w serek podkreślał kształt biustu, ciemny materiał opinał się aż do bioder, by następnie lekko spływać aż do ziemi. Przy każdym kroku rozcięcie odsłaniało nogi aż do kolan. Oczywiście panna Lacroix nie była by aż tak spokojna, gdyby nie zażyty eliksir spokoju, który sama przygotowała. Powtarzała sobie w myślach, że jakoś przeżyje te parę godzin wśród rozszalałego tłumu uczniów, a zaraz z rana uda się znowu do Munga, by wiedzieć w jakim stanie jest Diar. Była w kontakcie z magomedykiem prowadzącym i wiedziała o każdej zmianie w stanie zdrowia. Nikt nie odmówiłby Chantal, którą kierowały emocje. Nawet ów medyk. Kobieta pozwoliła sobie na końcówki włosów pod kolor sukienki. To była jedyna metamorficzna zmiana w jej dzisiejszym wyglądzie. Zeszła do sali, mijając się z jakimś innym profesorem, któremu tylko skinęła głową. Usytuowała się niedaleko wyjścia z kieliszkiem wina, który miał tylko złagodzić jej nerwy. Zaś jej myśli odpływały co chwila w kierunku aurora. Chmurne oczy Chantal co jakiś czas wyłapywały znajomą twarz lubianego ucznia, któremu opowiadała na skinięcie głowy lekkim uśmiechem lub nie odpowiadała wcale. Cała Chantal.
och, you! <3 |
| | | Alexander O'Malley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 01:14 | |
| Przyjął pocałunek miękko, z uśmiechem, przypatrując się dziewczynie uważnie, obrzucając spojrzeniem brązowe oczy, wysokie kości policzkowe, wbijając stalowoszare tęczówki w jej wargi na krótki moment, nim wplótł palce we włosy na jej karku i przerwał jej wypowiedź kolejnym pocałunkiem. Leniwym, głębszym, pieszczotliwie wręcz łagodnym. Gdy się odsunął, coś w kącikach jego ust zaigrało łobuzersko, z tęsknotą; ciemne brwi zbiegły się na moment, a obie dłonie Ślizgona powędrowały na talię panienki Vane, przyciągając ją bliżej. - W żadnych rękach nigdy nie byłaś tak bezpieczna jak w moich, Jasmine. W żadnych nie będziesz. A teraz, jeśli mogę prosić, zatańcz ze mną. Niech trwa bal, póki nie mamy innych powodów do zmartwień niż wrażenia, które może zafundować nam szalony dyrektor i jego dekoracje – powiedział cicho, chwytając Jasmine za dłoń. Nie potrafił oderwać od niej wzroku, gdy wkraczali na parkiet, nie potrafił, gdy wirowała w tańcu, zwiewna i lekka jak leśna wróżka. Przez ostatnich kilka miesięcy, odizolowany od wszystkiego, na czym zależało mu kiedykolwiek, bardzo często powracał myślami do oczu Jasmine, do zapachu, jaki roztaczała, kiedy tylko znajdowała się bliżej. Do tych wszystkich razów, kiedy widział ją płaczącą, kiedy jakiś kretyn odważył się skrzywdzić ją. I chociaż wiedział, że nie należała do niego i nie należy, jakaś część duszy nie potrafiła pogodzić się z tym faktem, przyjąć go do wiadomości. Może dlatego właśnie teraz, kiedy wszystko znów zaczynało rozpadać się na kawałki i komplikować, zaczął dostrzegać to, czego nie dane mu było dostrzec wcześniej. Delikatne zmarszczki w kącikach jej oczu, powstałe od śmiechu. Drobne pieprzyki na ramieniu i szyi. To, jak jej włosy układały się w zagłębieniu przy szyi i obojczyku, jak mięśnie grały lekko pod skórą, kiedy przybliżała się do niego i oddalała, na krótkie chwile uciekając z palców szukających gładkiego materiału sukienki, ciepła jej ciała. Zupełnie tak, jakby cała Wielka Sala zniknęła, pozostawiając jedynie przydymione światło i ją; zapominającą się w tańcu, piękną i na wyciągnięcie ręki. Oderwał spojrzenie od ciemnowłosej panienki Vane jedynie na chwilę, krzyżując wzrok z Rosierem na chwilę przed tym, jak Rosalie wpadła na niego i Chiarę, a później, wyszeptawszy coś naprędce, odbiegła dalej. Nie śledził jej wzrokiem, skupiając się na twarzy Chi. Dziewczyna wyglądała o wiele lepiej niż pamiętał z ich ostatniego spotkania, choć wciąż niepokoiła go jej smukłość, zbyt nienaturalna, by stanowić jedynie naturalny urok Włoszki. Zmarszczył brwi na krótki jedynie moment, wracając pamięcią do rozmowy, jaką odbyli całkiem niedawno, prędko jednak odrzucił od siebie tamte chwile, skupiając się znów na Jasmine. Przesunął dłonią po jej plecach, palcami drugiej odgarniając kilka zabłąkanych kosmyków za ucho Ślizgonki. Skóra na jej szyi niemal parzyła w palce, była jedwabiście gładka, zachęcała do kontynuowania pieszczoty, zrobił to więc z chęcią, dotykając znów jej ramienia, by wreszcie zawirować dziewczyną w obrocie, znów przylegając do jej pleców. - Przepraszam – coś w tonie jego głosu, gorączkowego, nagle poruszonego falą wyrzutów sumienia zadzwoniło głucho tuż przy jej uchu – Jasmine, przepraszam. Za maskaradę. Za to, że mnie tu nie było. Za wszystko. Za każdą łzę i za każdy problem, który musiałaś rozwiązać bez mojej pomocy. Obiecuję, już nigdy więcej, nigdy nie odejdę w ten sposób. Nigdy nie pozwolę, by stało ci się coś złego – dokończył cicho, kołysząc nią w leniwym tańcu. Zapach jaśminu odurzał, przyjemnie upajał, rozluźniał spięte mięśnie i przywoływał same dobre wspomnienia. Wtulił twarz w jej włosy, na krótki moment przymykając oczy, nim znów odwrócił dziewczynę do siebie.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 11:39 | |
| Poczuł, że popełnił wielki błąd, coś w nim pękło kiedy zobaczył, że dziewczyna odchodzi, zostawia go samego. Przygryzł wargę na tyle mocno, że kilka kropel krwi spadło na podłogę. Niepotrzebnie odwzajemnił pocałunek, przecież wiedział, że nie robiła tego, bo żywi jakieś tam uczucia. To on przez chwilę żył w zgubnej nadziei, że poczuła to samo. Był po prostu naiwny. A tak bardzo starał się takim nie być… Jego oczy wypełniła dziwna pustka, zapamiętał jej oskarżycielskie spojrzenie, chciał za nią pobiec, ale coś odebrało mu zdolność ruchu. Jeszcze raz spojrzał na stojącego obok chłopaka, nieco starszego od nich, najwyraźniej załamanego. Z początku chciał do niego podejść i zapytać o co chodzi, jednak po części się domyślał. Teraz wiedział, że była to w pewnym sensie prowokacja, był potrzebny do wypełnienia jej własnego celu. Przez chwilę poczuł dziwną niechęć… Nie wiedział jak na to wszystko reagować, co o tym myśleć. Rosalie była dziwną osobą której chyba ufać nie można. Cóż, była też dobrym towarzyszem do niebezpiecznych, nocnych wypraw oraz specyficznych pogawędek. A najwidoczniej ją tracił… Wypił kolejną szklankę ognistej. Chyba wypił tego trochę za dużo, musiał zacząć się hamować. Obrzucił salę pogardliwym spojrzeniem, wszyscy byli tacy szczęśliwi, że aż rzygać się chce. A on… Sam nie wiedział co tam jeszcze robił, chyba lepiej było wrócić do dormitorium i spędzić noc nad książką do nekromancji. Dzisiaj była niepowtarzalna okazja do zabrania kilku ksiąg tego typu. Z pewnością nikt niczego tam nie pilnował, a wejść mógł bez problemu – cóż, drzwi te były zaczarowane i żadne Alohomora otworzyć ich nie mogło. Jak na razie działała tylko metoda z czymś typu spinka do włosów. Bardzo mugolskie. Po pewnej chwili ponownie się odwrócił i podszedł do Bena Austera. Sam nie wiedział czemu to zrobił, chyba bardzo chciał otrzymać jakieś wyjaśnienia. I przy okazji zepsuć plan Rosalie… Bo chciała go wkurzyć, a słowa, które miał za chwilę wypowiedzieć z pewnością miały to zepsuć. -[b Dlaczego chciała… cię wkurzyć?[/b]– zapytał się głupio. Taak, z pewnością nie można wróżyć im przyjaznych stosunków. A teraz patrzył na swojego nowego, prawdziwego wroga. Tak mu się przynajmniej wydawało – jeśli było tak, jak sądził, jeśli Auster był kimś bliskim dla Rosie, to z pewnością tak miało być. Kolejny nabytek do kolekcji, kolejna osoba, z którą będzie miał na pieńku. Piękne to uczucie… |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 11:53 | |
| Nie dane było pozostać jej nie zauważoną. Uniosła głowę i ujrzała ślizgońską buzię Llyoda. Nie zmusiła się nawet do posłania mu uśmiechu, aby nie karmić go ułudnym kłamstwem. Wysłuchała go cierpliwie tak, jak matka wysłuchuje dziecięcego usprawiedliwiania się dziecka. - Witaj Llyodzie Avery. - przywitała się słodkim głosikiem, zaś w jej ciemnych oczętach zmaterializowały się nie do końca pożądane ostrzegawcze błyski. - Grubo się mylisz, przyjacielu. Ten kociołek również jest mój i będę się mu przyglądać, więc racz baczyć na swe kroki. Nie potrzebuję Amycusa, aby uchronić swą przyjaciółkę. - odpowiedziała względnie pogodnie acz nie ukrywała swej niechęci wobec chłopaka nie mającego dobrych intencji wobec Skai. Mógł mieć pewność, że dzisiejszego wieczoru Yumi nie spuści z niego oka. Amycus mógł jedynie próbować coś zdziałać w tej sprawie, wszak Yui nie przewidywała jego udziału w jakichkolwiek działaniach Yu wobec Skai i jej adoratora. Chłodno przyglądała się chłopakowi i jeszcze zimniejszym spojrzeniem poradziła mu zabrać swe arystokartyczne palce z jej ramienia. Odprowadziła go wzrokiem, wywiercając mu dziurę w plecach. Samodzielnie potrafiła poradzić sobie z jednostkami jego pokroju. Wystarczyło, że nie widział w niej zagrożenia, o czym mógłby się przekonać, gdyby spadł włos z głowy Skai. Otrząsnęła się z nieprzyjemnego dobry wieczór, żałując, że bal nie poprawi jej nastroju. Zmarszczywszy usta oczekiwała cierpliwie na pewnego panicza, nie spiesząc się z wejściem do środka. Nie lubiła tłumów, ciasnota przepoconych ciał odrzucała mimo zachęcającej muzyki. Przed oczyma zamajaczyła jej krukońska czupryna. Kilka znajomych piegów na nosie, dołeczek w policzku i wesołe Yu! rozpoznało osobnika jako pana Chanta. Chcąc nie chcąc, na jego widok uśmiechnęła się porozumiewawczo, wszak Luca swym wdziękiem wprawiał ją w o wiele lepszy nastrój niż przykładowo pan Llyod Avery. - Luca Chant w garniturze. A niech mnie, dożyłam tej chwili. Cześć! - zadarła głowę, aby widzieć dokładnie widzieć buzię przyjaciela. Poczuła się przy nim nagle bardzo mała i młoda. Oficjalny strój dodawał mu lat i powagi, co zauważyła z przyjemnością. Zagryzła dolną wargę i rozejrzała się ukradkiem po korytarzu. Niechętnie zgodziła się wejść do Wielkiej Sali, wszak tłumy ją odrzucały. - Dobrze, postójmy cichutko przy drzwiach. Czekam na kilka osób, w tym na ciebie. - wsunęła rękę pod jego ramię i dała się zaprowadzić do stoliczka stojącego najbliższej wyjścia. Wyczuła niecodzienną mieszankę fiołków i winogrona acz nie zapytała o to Lucy uznając, że jest dziwny na swój uroczy sposób. Rzuciła okiem na wystrój sali, na czarno-białe światła i na Llyoda, nie kryjąc się z tym, że mu się przygląda. Minutkę i pół. Skai nie było, a więc powróciła do wystrojonego Lucy. Zanim przyjdzie Amycus, będzie mogła chwilę sobie z nim beztrosko pogawędzić. - Czemu masz różowe policzki? Nie mów, że plotki są prawdziwe i profesor Odineva przemyciła alkohol. - zagaiła, przypatrując się przyjacielowi z uwagą. |
| | | Benjamin Auster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 12:08 | |
| Podczas tych paru, zbawiennych sekund, gdy świat przez chwilę zatrzymał się miejscu, Ben miał chwilę aby spokojnie ochłonąć. Policzył do dziesięciu, zacisnął ręce na chłodnej, metalowej papierośnicy, przypomniał sobie smak ukochanej Ognistej – zastopował. Zawsze stopował i hamował kipiące w środku uczucia, rzadko kiedy okazywał jakiekolwiek targające nim emocje, zadawał się być nieczuły, arogancki, samolubny bo zazwyczaj nie widział krzywdy innych. Jednak z Rosalie od zawsze było inaczej, dziwny przewrotny los sprawił, że do niej czuł swoistą… słabość. Gdyby nie ona, nie zabolałby go widok stojącego nieopodal szatyna. Bo gdy otworzył oczy, Rose już dawno nie było – spodziewał się tego, bo jak zwykle uciekła gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Głupia, naiwna, porywcza, uczuciowa, gwałtowna, lekkomyślna – czy nie taka właśnie była? Najpierw działa, potem żałowała by na końcu uciec, pozostawiając pozostałych świadków wydarzenia w dosyć niezręcznej atmosferze. Zostawiła ich także teraz, patrzących sobie bezczelnie w oczy, gotowych do skoku, do kłótni, do konfrontacji, do walki o dziewczynę, która nikogo nie potrafi pokochać. Jednak Benjamin nie widział z żadnej tych rzeczy, gdy patrzył na profil Krukona pijącego haustem całą szklankę whiskey. Nie widział manipulacji zastosowanej przez Rose, zdawał się być obojętnym na fakt, że to ona znowu ciągnie za sznurki. Może na zewnątrz tego nie okazywał, lecz w środku czuł tylko złość, zazdrość, zawiść i poczucie bezradności. Zupełnie jakby Gabriel był poza zasięgiem jego pola rażenia, za zasłoną, za szkłem. Nietykalny. A nietykalny nie był, bo w końcu Ben zaliczał się do chlubnego grona pedagogów i mógł zupełnie bez powodu nałożyć na niego ciężką karę. Paradoksalnie, bo wcale nie był lepszy od Gabriela. Spojrzał się lodowatym wzrokiem na nadchodzącego szatyna i wysłuchał, co ten ma do powiedzenia. By mruknąć gniewnie - Nie twoja sprawa, panie… – zanitował ostatnie słowo, chcąc zwiększyć dzielący ich dystanst. W gruncie rzeczy - był starszy, bardziej doświadczony, należał mu się szacunek i to on miał prawo do Rose. Oraz do tego, by mówili na niego per pan. Czuł kipiącą w środku nienawiść. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 12:51 | |
| Mimo, że jego styl poczucia humoru pozostawiał wiele do życzenia, Henley uwielbiał rozbawiać Murph, a właściwie, to uwielbiał rozbawiać każdego kogo napotkał, czasem nawet tych obślizgłych Ślizgonów. Faktem było, że chłopak zwyczajnie nienawidził powagi i ciągłego zadręczania się. Depresja? Na co komu depresja? Kto to w ogóle wymyślił? Owszem, nie obce były mu zmartwienia, jak np. te z dzisiaj, gdy obawiał się czy Murph pojawi się na balu – ale zupełnie tak jak w wymienionym właśnie przykładzie były one związane z innymi. Myśl o tym, że ktoś mu bliski mógłby być smutny, albo co gorsza skrzywdzony sprawiała, że serce podskakiwało mu do gardła. Dlatego też nigdy nie tracił dobrego humoru, a już na pewno nigdy nie tracił pogody ducha, która towarzyszyła mu każdego poranka gdy się budził i zdawał sprawę jak wielu ma przyjaciół, jakim ogromnym jest szczęściarzem. Gryfon każdą bez wyjątku nawiedzającą go negatywną myśl, starał się ze wszystkich sił wyprzeć, przez co można niestety pokusić się o stwierdzenie, że w jakimś stopniu oszukiwał samego siebie, że świat w którym żył był tylko jego własnym, pokrętnym wyobrażeniem tego co go otacza i miał w -mniejszym bądź większym stopniu - niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ludzie natomiast reagowali na to na wiele różnych sposobów, niektórzy go uwielbiali, zazdrościli mu wiary oraz wiecznego uśmiechu, innych – tych którzy lubili sobie ponarzekać - z kolei uśmiech ten irytował niemal przy każdym spotkaniu. -Wiesz, że Ja w ogóle mam zbyt miękkie serce…chociaż no nie mówię, że nie trzasnąłbym jej jakimś urokiem – powiedział kiwając głową z aprobatą jakoby pomysł ten niezwykle mu się spodobał – Kolejna mi wyjeżdża z komplementami , na Merlina, co się dzisiaj z Tobą dzieje? - odparł przewróciwszy oczami po usłyszeniu dość osobliwej pochwały jego wyglądu - Zaczynam się zastanawiać, czy to naprawdę Ty, czy ktoś użył eliksiru wielosokokowego…chociaż...hmmm….w sumie to nawet wyglądasz dziś trochę za ładnie jak na moją przyjaciółkę, to...hmmm... nieco podejrzane – dodał uśmiechając się złośliwie, jednak jego oczy - wpatrujące się intensywnie w szarozielone tęczówki przyjaciółki - mówiły coś zupełnie innego – A Poza tym, to pogadamy jak zostanę aurorem i nazbiera mi się już kilka blizn – odpowiedział, po czym na potwierdzenie jego przypuszczeń o potencjale intelektualnym gumochłomów, zwłaszcza takich o twarzy Rabe rzekł: -Jakże śmiałbym zlekceważyć gumochłoma -. Po chwili Henley zmarszczył nieco brwi i westchnął przeciągle. -I ciekawe komu niby ją zabierzesz? Nikt w Hogwarcie nie ma takiej... ale no jak już tak bardzo chcesz to możesz mnie śledzić, nie obrażę się, będzie mi Cię łatwiej mieć na oku – odpowiedział ciągle się uśmiechając – Chociaż nie wiem czy Joe będzie zadowolona. Musiał przyznać się przed sobą, że nie uśmiechała mu się wizja puszczenia dłoni Murph, zwłaszcza gdy tak panikowała, bo mimo, że stwarzał zupełnie inne pozory to rozumiał i martwił się stanem przyjaciółki, dlatego ucieszył się gdy w końcu, po zalaniu jej potokiem całkiem zmyślnych argumentów, zaczęła myśleć po Gryfońsku. -No nie jesteś aż –zaczął kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo i wciąż szczerzył się prześmiewczo- takim tchórzem - zakończył i kiwnął delikatnie głową jakby chcąc powiedzieć, że nie musi dziękować za jego wspaniałomyślność. Faktem było jednak to, że przyjście na bal, mimo tych wszystkich gróźb rzeczywiście było już aktem odwagi samym w sobie, dlatego też już po chwili dodał: -No dobrze, dobrze, nie jesteś tchórzem moja ognista panno -. W trakcie trwania konspiracyjnej akcji infiltrowania obściskującej się Ślizgońsko –Krukońskiej pary, gdy wzrok Erica skupiony był na włosach przyjaciółki, które to wydawały mu się w tym momencie być o wiele ciekawsze niż cała reszta wielkiej Sali, wydawać by się mogło, że zupełnie bez żadnej przyczyny - roześmiał ponad głową przyjaciółki. -Teraz to już w ogóle kojarzy mi się z Gumochłomem – powiedział Gryfon dając upust swemu niezwykle żenującemu i niezbyt śmiesznemu poczuciu humoru. Po chwili jednak – gdy orkiestra ucichła, gdy cały wystrój zaczął się zmieniać, gdy ludzie wokół zaczęli przypatrywać się sobie ze zdziwieniem, gdy poczuł, że na jego szyi zaciska się mucha, i gdy, już, już chciał zapytać stojącej przed nim w zupełnie innej, nieco zwiewniejszej sukni Murph co to takiego ten cały Charleston, jego śmiech gwałtownie się urwał. Gwałtownie. Nie dość gwałtownie. Po prostu gwałtownie, zupełnie jakby ktoś cisnął w Henley’a zaklęciem wyciszającym. Spojrzał na rękawy swojej marynarki i stojąc jak wryty w podłogę, albo zamieniony w kamień tym zaklęciem które próbowała mu wbić do głowy Wandzia, otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Ze zdziwienia? Nie, Eric wytrzeszczył oczy z przerażenia, przerażenia malującego się i z każdym kolejnym ułamkiem sekundy coraz bardziej widocznego na całej jego twarzy. -Murph – powiedział drżącym głosem i przełknął głośno ślinę – Jak ja wygldam,…błagam…szybko, musimy się gdzieś schować, proszę Mruph, dopóki nikt jeszcze nie zauważył…Mogą pomyśleć, że jestem….musimy się gdzieś…muszę się czegoś napić… - bełkotał zupełnie nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi. Liczyła się tylko Zielona marynarka w srebrne pasy i kołatająca mu się w głowie jedna, jedyna myśl którą powtarzał jak mantrę: ”Wyglądam jak ślizgon”. Nie czekając na reakcję dziewczyny porwał ją do stolika przy którym została Joe i w pośpiechu- nie zważając zupełnie na zamęt który wprowadził i to,że sprawiał wrażenie szalonego szaleńca - dłońmi drżącymi zupełnie tak jak jeszcze przed chwileczką jego głos zaczął się rozbierać. Jak poparzony, ledwie trafiając palcami w guziki zrzucił z siebie marynarkę tak gwałtownie jakby stała ona w ogniu( Dość, że jej nie zadeptał) i chwyciwszy pierwszą lepszą butelkę opróżnił prawie 1/4 jej palącej w gardło zawartości. A niemal natychmiast po przełknięciu płynu drugą ręką zaczął zdzierać z siebie ciemnozieloną kamizelkę i rozwiązywać równie obślizgle wyglądającą muszkę. Po chwili jednak z jeszcze większym przerażeniem zaczął wpatrywać się w swoje spodnie, zdał sobie bowiem sprawę, że były dokładnie w tym samym kolorze co marynarka. Pociągnął z butelki jeszcze raz i zwrócił się do pierwszej napotkanej męskiej twarzy, do Henry’ego siedzącego obok Wandzi na widok której zarumienił się tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Cóż, przynajmniej jego policzki wyglądały teraz po Gryfońsku. -Henryk, zamień się spodniami, błagam, zrobię wszystko…. – odezwał się wpatrując się w niego jakby Puchon był ostatnią nadzieją ludzkości, zbawcą, wybrańcem, chłopcem który przeżył, kimkolwiek, byle tylko oddał mu spodnie. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 12:51 | |
| Spojrzał na Bena jak na idiotę, parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową. Uważał się za niewiadomo jak ważną osobę. Gabriel już miał go dość, po prostu – może z charakteru byli do siebie podobni, jednak Rose stawała na ich drodze i nie pozwała normalnie porozmawiać. Bez jej pomocy nawet nie zwróciliby na siebie uwagi, Gabriel sam się sobie dziwił. Po co właściwie do niego podszedł? - Och, przepraszam, jesteś taki ważny, przecież pomagasz układać książki… – do uszu Gabriela dotarło nieco więcej informacji. Auster był pomocnikiem Pani Pince, surowej bibliotekarki, która jeszcze nigdy nie zauważyła ubywających książek z Działu Ksiąg Zakazanych. Kto wie, może jej pomocnik będzie lepszym przeciwnikiem? Może będzie musiał wreszcie się postarać, by cokolwiek… pożyczyć. Tak. Tak można powiedzieć. Co prawda… nigdy nie oddawał rzekomo pożyczonych książek, jednak wolał nie nazywać się bezczelnym złodziejem – Coś taki załamany, co? – jego twarz wykrzywił chytry uśmieszek. Był w stu procentach pewny, że chodziło o Rosalie, że coś do niej czuł i pocałunek, który złożyła na ustach Gabriela go zabolał. A więc dziw, że jeszcze się z nim nie kłócił… Ale na wrogość wskazała jedna dziewczyna – Rosalie Rabe, jeszcze niedawno przyjaciółka, z którą uwielbiał spędzać wolny czas. Zepsuł to jednym pocałunkiem, którego najwidoczniej nie chciała – był głupi. Przez głowę przemknęła mu dziwna myśl: czemu przydzielono mnie do Ravenclawu? Spuścił wzrok, musiał wyglądać dość dziwnie. Jeszcze przed chwilą miał wielką ochotę wkurzać Austera, celować w niego jadem. A teraz jakby to wszystko minęło. Nienawidził Rabe, a zarazem chciał znowu dotknąć jej zimnej dłoni, spojrzeć w te lodowate oczy. Mimo woli parsknął śmiechem. Następnie ponownie zwrócił swój wzrok w stronę dziewiętnastoletniego chłopaka, patrząc na niego z jadem w oczach. Przynajmniej chciał, by ten go zauważył. Bo Gabriel miał sprawiać wrażenie pewnego siebie, aroganckiego Krukona. A nie załamanego chłopaka, rozpaczającego nad utratą przyjaciółki. A może jednak czuł do niej coś więcej? Nie, nie mógł. Musiał o niej zapomnieć, jak najszybciej, bo zapowiadało się na koniec ich znajomości. Jeden pocałunek zniszczył wszystko. A on nie chciał jej tracić, chciał mieć ja przy sobie. Dlaczego większość przyjaźni damsko-męskich kończyła się przez uczucie, które witało w jednym z nich. Gabriel nie był pewien, czy było to coś większego – z pewnością coś poczuł. Ale nie wiedział jak to nazwać, jak ubrać to w słowa. I może lepiej było pozostawić to na etapie przyjaciół? Teraz jest to nieważne. Musiał dać jej czasu… albo wytłumaczyć, przeprosić. - Serduszko pęka, bo nie umiałeś jej upilnować? O co poszło, hm? – patrzył na niego z mrozem w oczach, szyderczy uśmiech był coraz bardziej wyrazisty...
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |