Zaczęło się od prezentu urodzinowego i reniferów. A na czym się skończyło? Niezbadana jest przyszłość...
Osoby: Luca Szant, Yui Merberet
Czas: 1.10.1977
Miejsce: szkolne błonia i kawałek świata
Stał na wzniesieniu i w zadumie patrzył w dół. Błonia były oceanem traw targanym przez wiatr. I choć nie było to może zbytnio wyszukane porównanie, to właśnie przywodziły mu na myśl. Przez ostatnie tygodnie to miejsce nieustannie siekane deszczem zamieniło się w trzęsawisko, oferując każdemu śmiałkowi, który spróbuje się tu dostać zjazd na tyłku i zimną kąpiel w błocie. Wybrał się tu wcześniej kilka razy, ale za każdym zawracał zniechęcony, gdy buty grzęzły mu po kostkę w brunatnej mazi. Jeśli nigdy nie byliście na hogwardzkich błoniach, nie macie pojęcia, czym jest błoto. Niektóre z roślin, które chciał zebrać zniknęły już i raczej nie zanosiło się na ich powrót przed następnym sezonem, część owoców pewnie opadła, a kora na krzewach rozmokła i pokryła się zielonym nalotem. Skrzywił się, przeklinając swoje lenistwo. Mógł to zrobić wcześniej, dlaczego ruszył się dopiero, gdy łąki stały się niedostępne? Naciągnął na dłonie rękawy skórzanej kurtki, które ciągle wydawały mu się za krótkie. Matka przysłała mu całe pudło ubrań na urodziny. Należały kiedyś do ojca, chociaż zupełnie sobie go w nich nie wyobrażał. Matka chyba wiedziała, bo na dowód wysłała mu też plik zdjęć. Wełniany sweter gryzł go w szyję. Niecnota. Brakowało tylko, żeby nałożył kaszkiet i wyciągnął fajkę. Bardzo vintage. Bardzo nie-Luca-Chant. Pokręcił głową i ruszył w dół zbocza, zarzucając torbę na ramię. Powinno udać mu się znaleźć trochę głogu albo tarniny. I oczywiście jarzębinę. Autor ma nieuzasadnione przeczucie, że dormitorium samców alfa Ravenclawu niedługo zostanie ozdobione niezliczoną ilością sznurów jarzębiny nanizanej na nitkę. Z kępy zarośli wypłoszył jakiegoś nieznanego mu z imienia ptaka, nie znajdując tam jednak nic interesującego. Ze zbolałą miną przyjrzał się jedynemu egzemplarzowi centurii, jaki w tym roku widział. Zadeptanemu na amen. Miał w torbie odpowiednią książkę, a nawet bezcenny szkicownik wypełniony dokładnymi rysunkami poszczególnych roślin, ale nie zdały mu się one na nic. Wszystko, co znalazł już przekwitło, podgniło, albo zostało zdeptane lub ogryzione przez zwierzęta. Przyjrzał się małej garści jałowca, którą odważył się zebrać i westchnął z ubolewaniem. Spojrzał na zegarek. Obiad skończył się godzinę temu, więc Merberet powinna już mieć czas. Była na niego nieźle wkurzona o to, co podobno zrobił jej koleżance i prawdę mówiąc nie rozmawiali wiele od spotkania w pociągu. Inną sprawą było to, że ostatnio coraz więcej czasu spędzał śpiąc w swoim łóżku albo kryjąc się z książką w mało uczęszczanych zakamarkach. Gwizdnięciem przywołał krążącą gdzieś w górze sówkę i nabazgrawszy krótki liścik wręczył go puchatemu przyjacielowi z wyraźnym poleceniem, do kogo ma on dotrzeć. Potem rozłożył na trawie kurtkę, po czym rozłożył na niej siebie i zapatrzył się w stalowoszare chmury zaściełające nieboskłon.
Yumi Mizuno
Temat: Re: Renifera kochaj Pon 02 Mar 2015, 19:43
Wychodząc z Wielkiej Sali, pożegnała się z Arią i Skai, obiecując im rychłe spotkanie na astronomii dzisiejszego wieczora. Yui owinęła szyję biało-błękitnym szalem przesłaniając połowę buzi, założyła na siebie dwa sweterki i szatę ze szkolnego kompletu. Tylko raz zapytała siebie w myślach, dlaczego Luca wybiera błoto na miejsce spotkania. Na błoniach nie było żywej duszy, wszak cała szkolna społeczność wybierała ciepłe mury niźli spacer po błoniach o tej porze. Specjalnie na to wyjście włożyła buty z wysoką cholewą oraz niebieskie skarpetki. Popchnęła łokciami duże drzwi zamku i wyszła na szary dziedziniec. To nie tak, że była zła na Lucę. Nie była, już od bardzo dawna. Yui wpadła po uszy w tok nauki SUM'ów. Nie miała czasu na wygrzebanie Lucy Chanta spod łóżka bądź gdziekolwiek się ukrywał przed jej wzrokiem. Cieszyła się z jego krótkiego liściku. Jak zawsze miał idealne wyczucie, kiedy Yui potrzebowała właśnie spokojnego towarzystwa, bez czujnych i wojowniczych spojrzeń przyjaciółek. Odrobiny innego nieba, jasnego i wesołego zamiast pasma smutku. Obejmując mały pakunek w ramionach, Yui kuliła ramiona przed wiatrem. Szal powiewał na plecach drobnej dziewczyny, uparcie pokonującej błotnistą drogę. Pomiędzy karkiem a kołnierzykiem chowało się małe jężątko, z nosem wtulonym w czarne pasma kosmyków Japonki. Jego kolce nie drażniły, Czika skulił je do siebie i ogrzewał swoim maleńkim ciałkiem ciepły kark dziewczyny. Kroki Yui było słychać już z daleka. Plaśnięcia i chlupnięcia demaskowały jej obecność, tak więc nie dane było jej zakraść się do Lucy po cichu. Szukała go około trzynastu minut zanim dojrzała jego sylwetkę nieopodal smutnej Lipy. Siadał właśnie w błocie. Przystanęła na chwilkę, aby poprawić krukoński szal i przycisnąć do piersi pakunek. Yui miała do niego żal, jednak nie o niemiłe potraktowanie Skai - to już przeszło. Chodziło o przypadkowe nie wspomnienie jej o swych urodzinach w zeszłym miesiącu. Nie pozwolił sobie wyprawić siedemnastki, a to nie jest byle rok. Podeszła doń i w chwili wydobywania z siebie głosu, poślizgnęła się w błocie i upadła na pupę z głośnym chlupnięciem. Cicho krzyknęła i nadąsała się. Jeżątko fuknęło w proteście za trzęsienia ziemi i wybudzenie ze snu. Przy następnym spotkaniu to Yui wybierze miejsce. Podniosła się z trawy, bojąc się spojrzeć na stan szaty, mokrej od błota i tak bardzo zimnej. Oprócz urażonej godności, nie czuła stłuczeń ni siniaków, wszak w quidditchu często miewała gorsze zranienia. Zamrugała rzęsami i unosząc wyżej kolana, przytuptała do Lucy. Cała i zdrowa. Spoglądała na Lucę, jednakże nie wyjęła dłoni z własnych rękawów. Zimno. Uśmiechnęła się do przyjaciela, nie zdając sobie sprawy, że nie mógł widzieć tego przez szal. Stwierdziwszy, że jej szata bardziej mokra być nie może, położyła się obok Lucy, wypędzając jężątko z ciepłej kryjówki do najbliższej kieszeni na piersi. Tam wściubił nosek i zastygł w kolczastej słodkiej kulce. Ułożyła głowę obok czarnej gęstej czupryny Lucy i chwilę w milczeniu oglądała szare chmurki, dostrzegając w nich same jeże. Poruszyła rękoma, aby położyć na brzuchu Lucy prostokątny ciężki pakunek starannie zapakowany w urodzinowy papier. Dołączyła też różową wstążkę i kokardkę. Po samym kształcie widać było, że to książka. Okładka zaś mówiła, że to stara, cenna książka traktująca wszystko o reniferach. Począwszy od standardowych informacji, kończywszy na opisaniu rodzajów i wzorów futra. Przeglądając ją w Obiecadle przy ulicy Pokątnej, Yui towarzyszył truchtający, słodki mały reniferek, przewracający za nią każdą kartkę książki. To było urocze tomiszcze. Ciężkie, około sześciuset stron. Yui zaadresowała ją na pierwszej stronie i po cichu zastanawiała się czy trafiła prezentem. Niełatwo było jej to wybrać. Uważała, że to bardzo skromny upominek na symboliczne urodziny, jednakże nie potrafiła znaleźć nic, co opisywałoby Lucę jednym słowem. - Spóźnione wszystkiego najlepszego, Luco Herculesie Chancie. Czuję się obrażona, że mi nie powiedziałeś. - odezwała się odrobinkę ochryple, acz łagodnie i ciepło. Położyła policzek na szal i zerknęła ukradkiem na chłopaka.
Luca Chant
Temat: Re: Renifera kochaj Wto 03 Mar 2015, 16:05
Gdy położył się w trawie, z radością odkrył, że nie sięga tam wiatr ani inne niemiłe zjawiska atmosferyczne. Było tylko nieco wilgotno, ale bardziej przypominało to pozostałości mżawki niż trzęsawisko. Bardzo miła zmiana w stosunku do ostatnich tygodni. Jego miejscówka pod drzewem była praktycznie sucha, choć tuż obok znajdowała się błotnista kałuża. Co tam, przecież widać ją z daleka. Nikt raczej się w niej nie utopi. Uspokojony tą myślą przymknął oczy, wdychając zapach błoni po deszczu. Miał jakieś dziesięć minut przed umówionym rendez-vous, zatopił się więc w rozmyślaniach o dżemie, marmoladzie, konfiturach, a także powidłach. Oraz herbacie. Czterdzieści minut później obudziło go donośne plaśnięcie. Leniwie podniósł jedną powiekę zastanawiając się, cóż takiego mogło to być. Czy to ptak? czy to samolot? Nie, to Yumi Merberet. Wstrząśnięty patrzył, jak władowuje się w jedyną dostępną kałużę w zasięgu wzroku. Jak? Być może zaproszenie kobiety w takie miejsce nie było dobrym posunięciem. One wykazywały dziwne tendencje do wpadania. W kałuże, pod pociągi, do restauracji i tak dalej. Właśnie, może powinien zaprosić ja do restauracji. Ale czy może być coś bardziej romantycznego od spacerów wśród deszczowych wzgórz targanych nieprzyjaznym wiatrem? Ah, co za alegoria życia! Związek z naturą! Wichry namiętności i takie tam. Zmarszczył brwi. Myślał, że kobiety lubią takie rzeczy, ale chyba jednak nie, skoro wpadały. Nagle dotknęło go olśnienie, rozjaśniając mu twarz w głupim uśmiechu. Może ona po prostu lubiła kałuże! Skakanie po nich i takie tam. Widział to kiedyś w bajkach, choć ani on ani Hector nie pałał nigdy afektem do brudzenia się na złość sobie i swym protoplastom. Całe pokolenia rodu Chantów były im za to dozgonnie wdzięczne. - Yumi Merberet. - Powiedział, obracając twarz w jej stronę. - W promieniu pięciu metrów jest jedna kałuża. Musiałaś w nią wpaść? - Uśmiechnął się wesoło. Zmierzył ją uważnie wzrokiem, z niepokojem szukając grymasu bólu na jej twarzy albo dziwnie wygiętych kończyn, oceanów krwi czy głębokich ran ciętych. Z ulgą stwierdził, że nic jej się nie stało i zanim zdążył wstać, by zaoferować swoja pomoc, drobna Krukonka już leżała w trawie obok niego. W takim razie podsunął się tylko trochę, robiąc jej miejsce na rozłożonej kurtce i znów zapatrzył się w niebo. Zapadł długie, długie (a przynajmniej tak mu się wydawało) milczenie z rodzaju tych ciepłych i przyjemnych, a nie niezręcznych, w trakcie których każdy czuł się głupio i wszystkie policzki były czerwone. - Jak się ma twój narzeczony? - Uśmiechnął się z przekąsem, przerywając w końcu ciszę. I w tym momencie przygniotło go coś ciężkiego i twardego, wypychając mu powietrze z płuc. Co do..? Czyżby uraził ją tak głęboko, ze postawiła przeprowadzić zamach na jego życie? Za pomocą głazu narzutowego? Przeżył miniaturową osobistą tragedię zanim wpadł na to, by rzeczony głaz narzutowy zbadać organoleptycznie. Po krótkim zmacaniu doszedł do wniosku, że nie chciała go zabić, a uszczęśliwić. To chyba był Prezent. Aż się zachłysnął. Prawdę mówiąc nie miał zbyt wielu znajomych, a od tej garstki nigdy nie wymagał niczego oprócz ich przyjaźni i nie licząc tych od członków rodziny, nigdy nie dostał prezentu urodzinowego (i żadnego innego też nie, tak mi się przynajmniej wydaje). Nie uważał też swoich urodzin za ważną datę, więc raczej nie wyprawiał hucznych przyjęć. W tym roku prawdę mówiąc nawet o nich zapomniał i raczej by sobie nie przypomniał, gdyby nie pudło z prezentami od rodziców, które wywołało nie byle jaką sensację, bo musiał się po nie zgłosić do zarządu pocztowego w Hogsmeade. Czy czarodzieje w ogóle wysyłali paczki normalną pocztą? Długość tej dygresji znakomicie obrazuje ilość czasu, przez którą po prostu siedział zadziwiony z paczką na kolanach, bojąc się go otworzyć. - Dziękuję! - Wychrypiał, gdy w końcu udało mu się zamknąć usta… i rzucił się rozwiązywać kokardki i rwać papier. Renifery. Renifery, renifery, RENIFERY. Z twarzą przeszczęśliwego dziecka oglądał dokładne szkice reniferzych nóg, przebiegał oczami po opisach zwyczajów i z uwielbieniem gładził lekko żółtawy papier. Z trudem oderwał się od tego cudu natury papierniczej tylko po to, by zamknąć przyjaciółkę w niedźwiedzim uścisku i powalić ją na ziemię.
Yumi Mizuno
Temat: Re: Renifera kochaj Wto 03 Mar 2015, 17:26
Kawałek raju Lucy Chanta nie był taki zły. Najsuchszy i najcieplejszy, bo ugrzany plecami chłopaka. To miłe z jego strony, skoro odstąpił kawałek ciepłej trawki okrytej kurtką. Kałuża ucieszyła się na widok Yui, stąd spory kawałek mokrej szaty. Przez resztę drogi dziewczyna starannie omijała zbiorowiska wodne większe od własnej stopy. Nie napotkała żadnej kałuży, a i tak przezornie patrzyła pod nogi. W chwili ukończenia ósmego roku życia jej miłość z wszelakimi kałużami została brutalnie zakończona poprzez przedwczesne wydoroślenie. Mina Japonki wyraźnie mówiła o braku miłości do skakania po kałużach. W wieku piętnastu lat zachowywała się jak śmiertelnie poważna dwudziestolatka. Jeżyk tymczasem przez nikogo niezauważony wyszedł z kieszonki na spacer po mokrej od rosy trawie. Dostrzegłszy głupawy uśmiech Lucy, zacisnęła blade usta, zaś w jej skośnych oczach zamigotały mikroskopijne światełka. - To ona wpadła na mnie. Weszła mi w drogę. - sprostowała, sadowiąc się wygodnie obok rozbawionego Lucy Chanta. Oprócz ciemnych oczu, Yui wyglądała jak okaz zdrowia i radości. Cisza nie była zła, a dobra i miła dla ucha. Poświęciła swą uwagę na kontynuowanie poszukiwania chmurek w kształcie jeżyków i reniferów. Przez ten czas wybaczyła kałuży atak na jej życie oraz odnalazła na niebie kilka figurek uchodzących za części ciała wyżej wspomnianych zwierzątek. Popsuł to Luca jednym, jedynym pytaniem, na które Yui nie odpowiedziała. Odwróciła buzię w drugą stronę i zasznurowała usta. Narzeczony zdenerwował jej spokojne i leniwe serduszko, które uspokajała cały dzisiejszy poranek. Nie zamierzała o nim rozmawiać, aby darować sobie niepotrzebnego cierpienia i grymasów. Udała więc, że nie słyszała zapytania. Tak będzie najlepiej dla ich spotkania. Powróciła spojrzeniem do Lucy wyglądającego słodko z niepewną miną podejrzewającą ją o zamach na życie. Usiadła i przekrzywiła głowę, przyglądając się mu uważnie. Zamrugała rzęsami, spoglądając w zielone tęczówki Lucy Chanta w chwili, gdy zrozumiał co mu podarowała. Autentyczna reakcja trafiła do jej serducha i prawie, ale nie całkiem!, prawie wybaczyła mu trudne zapytanie. Dosyć długo się nie ruszał i siedział z otwartą buzią. Yui zakryła usta w cichym dziewczęcym chichocie. Postanowiła częściej obdarowywać Lucę Chanta, aby widzieć jego szczerą radość z drobnego upominku. To był bardzo piękny widok. Na tym kawałku małego nieba Yui dowiedziała się, że Luca Chant ma urocze dołeczki w polikach. Dołeczki! Japonka wzruszyła się i z radością obserwowała latający porwany papier urodzinowy, któremu poświęciła ponad dwie godziny życia. Z duszą na ramieniu czekała na odpowiedź, gdy Luca ujrzał tytuł książki oraz jej wnętrze. Z początku planowała podarować mu akcesoria z działu tematycznego pt "Drwale" - miniaturkę siekierki, etui na siekierę, szczotkę do czesania w kształcie siekiery, budzik z siekierą... jednakże zrezygnowała na rzecz prostej książki ze słodkimi reniferami. Rozchyliła usta w dużym uśmiechu. Trafiła w prezent! Luca wyglądał jak najszczęśliwsze dziecko na całym świecie. W pewnej chwili Yui poczuła, że całkowicie utonął w obrazkach i szczegółowych opisach reniferów. Zaskoczył ją. Najpierw zobaczyła szerokie ramiona, a potem wylądowała z powrotem na trawie przygnieciona kilkudziesięcioma kilogramami autentycznego szczęścia. Nie potrafiła powstrzymać śmiechu pragnącego wydostać się z jej płuc na światło dziennie. Niewiele miało okazji, aby brzmieć, drgać i zakłócać powietrze. Szczególnie w ostatnich miesiącach. Yui trzęsła się i chichotała w pojedynczych spazmach radości Lucy. Położyła głowę na trawie, wzruszona i przygnieciona czyimś szczęściem. Na wpół świadomie dotarł do niej nowy, a mimo wszystko znajomy zapach - zioła zmieszane z jakimiś perfumami, tworzącymi spokojną, miłą dla zmysłów mieszankę. Dowiedziała się również o istnieniu piegów, o których żywocie nie miała pojęcia. - Mówisz więc, że prezent jest całkiem trafiony? - zapytała pomiędzy chichotami. - Udusisz mnie-e, Luca i nie będę mogła kupować tobie prezentów. - uprzejmie poinformowała go o ograniczeniu wdychanego tlenu. Powoli w głowie Yui zaczęły zapalać się tysiące alarmujących o wszystkim lampeczek, które postanowiła na chwilkę zignorować. Po niesnaskach z Amycusem należała się jej odrobina wytchnienia. Rzecz jasna, jeśli Luca pozwoli jej zaczerpnąć tchu!
Luca Chant
Temat: Re: Renifera kochaj Pon 09 Mar 2015, 22:36
Dzień był piękny. Słońce głaskało plecy i gryzło w piegi, powietrze pachniało trawą, a gdzieś razem z wiatrem przemykało nieuchwytne dla zmysłów szczęście. Gdyby nie temperatura i podstępny lodowaty podmuch, który gryzł w odsłonięte do połowy pośladki, mógłby przysiąc, że jest co najmniej lato. Zamknął oczy i z lubością zaciągnął się zapachem maliniaku. Było tak milusio. Po jakimś czasie podłoże zaczęło wić się w konwulsjach czy czymś takim. Luca Hercules Chant zmarszczył brwi. Podłoże, przestań. Stanowczo nie był przyzwyczajony do takich wybryków natury. Stąpanie po grząskim gruncie w rozmowie z Chantal Lacroix było przecież tylko metaforyczne…. Gdy podłoże zaczęło się turlać i dziko dyszeć, wstał obrażony. - Co ty tu…? - Mruknął, ponownie marszcząc brwi na widok Y. Słyszał o ludziach, którzy wpadli pod pociąg i umarli, ale o takich, którzy by wpadli pod Krukona i nie umarli nie. Ba, nie słyszał nawet o takich, którzy pod Krukona wpadli i przeżyli. Życie lubi zaskakiwać. Jego spojrzenie padło na opasłe tomiszcze traktujące o reniferach, twarz zajaśniała w nieobecnym uśmiechu. Czy to już raj? Czy tylko ziemska arkadia? Otrząsnął się z zadumy, przypominając sobie, co zaszło, z atakiem na przyjaciółkę na czele. No cóż. Dobrze, że nie było tu Amycusa Carrowa seniora. Junior właśnie wypełzł obrażony z jakiejś bliżej niezidentyfikowanej kieszeni. - Znasz już Amycusa Carrowa? - Zapytał, wyciągając przed siebie stworzonko na otwartej dłoni - Jest miły i puchaty. - Nie tak jak jego imiennik. Zagryzł wargę, uświadamiając sobie po raz kolejny, że zapraszanie kobiety na podmokła łąkę nie było szczytowym przykładem dobrych manier. Z pomocą przyszła mu kropla wielkości biedronki, z donośnym plumk opadająca na policzek Yu. Wyciągnął rękę i starł ja wierzchem dłoni, chwilę później wstydząc się tego zbyt poufałego gestu. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do takich głupot jak konwenanse społeczne, nauczyć się instynktownie wyczuwać co wypada, a co nie wypada. Za to świetnie mu szło zamartwianie się bez końca tym, na cop wpływu już nie miał. - Uciekamy poszukać bardziej przyjaznego miejsca, czy liczymy na to, że nie będzie padać? - Spytał patrząc a falujące trawy za jej plecami. Spojrzał na chmurne niebo kłebiące się w szarości i granacie. Rzucił mu pełne niechęci spojrzenie i przeniósł wzrok na swoją małą towarzyszkę. Bez słowa ściągnął sweter i rzucił jej go na kolana, zostając ciemnej koszulce z długim rękawem.
Yumi Mizuno
Temat: Renifera kochaj Czw 12 Mar 2015, 20:34
Wpadła pod Krukona i przeżyła. Dzielnie poradziła sobie z napadem miłości i szczerego Szantowego szczęścia. Pomimo tej radości, którą Luca koniecznie musiał się z nią podzielić, wolałaby, aby siedzieli w odległości bodajże metra-dwóch od siebie, aby z daleka nie wyglądać na zakochańców. Przez psikus jedynego rodzica, przebywającego obecnie w świętym Mungu, Yui zmuszona została słuchać plotek na swój temat, a co za tym idzie rezygnować ze spontaniczności na rzecz zimnej powagi. - Ja być tu przygnieciona, Blada Twarzo. - oznajmiła spokojnie, dźgając jego ramię palcem wskazującym. Yui nie była taka mała. Nie aż tak, aby nie zauważyć, że się ją nieumyślnie przygniata. Obrażony majestat Szanta podniósł się, pozwalając miłosiernie wcale-nie-małej Yui usiąść i rozprostować płaszcz na kolanach. Wtem coś pojawiło się między nimi. Coś było... zaskakująco słodkie, małe, puchate, delikatne, czyli dokładnie mające moc rozkochana w sobie Yui od pierwszego wejrzenia. Między brwiami dziewczyny pojawiła się podwójna zmarszczka, usłyszawszy imię zwierzątka, którego rasy nie umiała odgadnąć. Na ONMS z reguły bała się Hagrida, gdy ten nauczał, a więc mogła przegapić opis tego maleństwa. Teraz nauczał pan Milton, cóż za miły człowiek! Połowę mniej straszny od gajowego. Zgarnęła obiema dłońmi maleństwo z dużej ręki Lucy. Przytuliła do piersi. Ćmę tybetańską, nie rękę Lucy. - To na cześć Amycusa? Uważasz, że jest miły i puchaty? - zapytała absolutnie spokojnie, przyglądając się przyjacielowi z prawdziwą uwagą. Nie była ślepa, dostrzegła podczas obozu Dumbledore'a spięcia pomiędzy Lucem a Amycusem. Nie znała przyczyny tej antypatii i nie było jej to na rękę. Pomimo świadomości na temat niekoniecznie pozytywnych relacji pomiędzy dwoma panami, których trzymała w sercu, pozwalała Lucowi obrócić to w żart. Nie skomentowała na głos co myśli o "puchatości i miłowatości" oryginału. W skośnych ciemnych oczach pojawił się smutek; ulotny bądź prędko stłumiony. Yumi nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną świeżo upieczoną narzeczoną. Zanim dostrzegła skąd pojawiło się plumk, poczuła na policzku chłód deszczu, a następnie ciepło lucowej dużej dłoni. Zadrżała od stóp do nasady głowy, odwracając głowę w bok. Wyparła to z pamięci w trybie ekspresowym. - To bardzo przyjazne miejsce. - stwierdziła, głaskając puchatego Amycusa Juniora Ćmę po futerku, przelewając nań malinowe ciepło. - Dzisiaj odtwarzamy twoje urodziny. Możemy zostać albo iść i namówić skrzaty na mały tort dla ciebie. Bądź pizzę. - zaproponowała, gotowa spędzić resztę popołudnia z przyjacielem. Nie rozmawiała z Amycusem. Zatopili topór wojenny, zawiesili broń, a pomimo pokoju, nie rozmawiali. Czas leczył rany, zaś w tym przypadku czasu potrzebowała dwakroć więcej. Czas ten mogła spędzić z radością przy Lucu, przy którym nie musiała udawać kogoś, kim nie jest. Ani panną z dobrego domu, ani kulturalną młodą damą, która wyjdzie za szychę ani kimś, kto musi się przejmować swoim zachowaniem na każdym kroku. Zdusiła cichy okrzyk dostrzegłszy nagły ruch Lucy, a następnie jego beżowy sweter na kolanach. Nie rozumiała. Dał jej go do prania? Jako poduszkę? Zamrugała szybko gęstymi rzęsami. - Luca, dlaczego się przede mną rozbierasz? - zapytała w niemym szoku wymalowanym na bladej buzi. Dzień był chłodny, nie powinien się rozbierać i pożyczać swoich ubrań, wszak swoich miała dużo. Paradowanie w samym podkoszulku nie było dobrym pomysłem. Przeziębi się i zmusi Yui do odwiedzin w skrzydle szpitalnym, do karmienia malinami i kleikami pani Pomfrey i czytaniu mu bajek przed snem. Gdzie ten Szant ma głowę? Uśmiechnęła się doń podejrzliwie, szukając haczyka.