Historia pewnej trudnej znajomości pełnej żartów, złości i pojedynków.
Osoby: Sofia L. Clinton i Bellatrix Lestrange
Czas: 1962-1969
Miejsce: Hogwart
Listopad 1962
Sofia na korytarzy minęła właśnie wysoce podejrzaną dziewczynę. Ze wzrostu i aparycji wnioskować można, że jest to uczennica pierwszego roku, tylko brakowało jej tego zagubienia w oczach oraz jakiejś nieporadności, charakterystycznych dla najmłodszych mieszkańców zamku. Wyglądem niespecjalnie się wyróżniała, więc coś innego musiało przyciągnąć uwagę Gryfonki. Może to, że panienka Black się skradała? A robiła to z gracją postaci rodem z mugolskich kreskówek. Wyglądała zza rogu, szła niemal na palcach przy samej ścianie, by jak tylko kogoś dostrzegła, wychodzić na środek korytarza oraz dumnym krokiem, postukując bucikami, przemierzać go z zadartym nosem i wyzywającym spojrzeniem. Zapewne niezauważona pozostałaby, rezygnując z tej szpiegowskiej otoczki, ale to nie chodzi o to, by nie dać się złapać, a by bawić jak najlepiej. Coś też niewątpliwie ukrywała pod szatą, ponieważ wciąż sprawdzała, czy nie zgubiła tego po drodze. A może raczej z dumą przypominała sobie, że udało jej się skraść jakiś cenny przedmiot. Z tym nieładem na głowie, przy niskim wzroście i chytrym uśmieszku przypominała wrednego chochlika. Wrednego, ale w tej chwili bardzo z siebie zadowolonego. Kiedy na korytarzy minęła Sofię, również ona została obdarzona podejrzliwym spojrzeniem, ale ostatecznie Bella mrugnęła do niej porozumiewawczo, jakby ta była częścią całego tego spisku i przyjaciółką w zbrodni. Choć Sofia nawet nie wiedziała, co tu się wyrabia. Bella w końcu wykręciła w jakiś mniej uczęszczany korytarz, by zniknąć za pierwszymi drzwiami po prawej stronie. Zapewne był to jakiś składzik na miotły albo na wszystko, czyli pomieszczenie nieużywane, zapomniane i zagracone, idealne do realizowania swoich niecnych planów. Najwięcej zbrodni zostało obmyślonych pośród uszkodzonych kociołków i połamanych mioteł. Tam nie zamykając drzwi, zapewne znów ryzykując jedynie dla ekscytującej zabawy, zajęła się uskutecznianiem małego żartu. Jeśli Sofia chciała dowiedzieć się, dlaczego jakieś pierwszoroczne do niej mrugają, to musiała zareagować. Biec po nauczyciela jak przestraszona, ale grzeczna panienka albo dowiedzieć się czegoś na własną rękę i przy okazji uniknąć skarżypycenia.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Psotnice Pią 20 Mar 2015, 22:17
Zośka nienawidziła jesieni. Zimy. Ujemnych temperatur. Deszczu. Gorzkiej herbaty oraz niedorobów. Odkąd przeprowadziła się do szarej i burej Wielkiej Brytanii nie było dnia kiedy nie tęskniła za życiodajną Italią, za mnóstwem opalonych znajomych, wielką familią i pysznym włoskim jedzeniem. I chociaż cieszyła się jak szalona kiedy otrzymała list z Hogwartu – do tej pory pamięta jak skakała w łóżku rodziców i to jak na samą wieść piekły ją policzki, to nie do końca była zadowolona z jesiennej aury, która powoli osnuwała mgłą cały świat małej Sofii. By jakoś umilić sobie czas spędzany w szkole, oprócz spotkań z przyjaciółmi preferowała oglądanie starych zdjęć sprzed kilku lat. Lubiła zerkać na twarze roześmianych rodziców i dziadków, na hałaśliwych jak ona kuzynów i na to jak promienie słoneczne akcentują każdy element danej postaci. Tego dnia, listopadowego, w gruncie rzeczy nawet nie wiadomo czy to była środa, piątek czy niedziela panna Clinton przemierzała dziarsko korytarze dzierżąc pod pachą nic innego jak książkę i album rodzinny, który zaraz to schowała do płóciennego, zielonego plecaka wypełnionym po brzegi śmieciami, pomazanymi pergaminami i oczywiście podręcznikami. W sumie szła przed siebie, wracała najpewniej do wieży Gryffindoru, gdzie najpewniej czekały na nią przyjaciółki i koledzy, którym musiała utrzeć nosa. Dzień jak co dzień. Najpewniej znalazłaby się szybko w Pokoju Wspólnym gdyby nie pewna dziewuszka – ciemnowłosa, ciemnooka, zupełnie jak lustrzane odbicie Zosi – ta jednak była o wiele wyższa od nieznajomej, a w jej ruchach było o wiele więcej gracji – zapewne przez lekcje baletu, na który uczęszczała. Dziwne dziecko poruszało się jakby urwało się z filmu szpiegowskiego, jakby było Jamesem Bondem! Agentem Królewskiej Mości – i chociaż narodowość się zgadzała, kocie ruchy również to coś w spojrzeniu Ślizgonki jej się nie spodobało. Owszem, zauważyła ją, zatrzymała się nawet wpół drogi by sprawdzić co też ta pierwszoklasistka knuje. Nie znała jej z imienia i nazwiska, nie wiedziała kim ona jest, a jedyne co kojarzyła to jej rozbiegane ciemne oczka i dziki uśmieszek czający się na ustach. Wyróżniała się z tłumu przestraszonej dzieciarni – jej wzrok był niezwykle przytomny, a sama panna Black emanowała pewnością siebie. Zupełnie jak ona, przez o z miejsca potraktowała ją jak wroga publicznego numer jeden. Wyzywające mrugnięcie spławiła wykrzywieniem warg i powrotem do spaceru, który zaraz zmienił tor, bo gdy zauważyła, że Bellatrix usilnie stara się coś schować pod płachtą czarnej szaty, coś z tyłu głowy Włoszki zdawało się alarmować ją. Uwaga, niebezpieczeństwo! Albo lepiej! Dobra zabawa, przewinienia i możliwość zarobienia szlabanu! Coś co kazało się odwrócić młodej pannicy o sto osiemdziesiąt stopni. Dojrzała jak jej nemezis wchodzi do jednego z pomieszczeń i znika za drzwiami, które skrzypnęły niebezpiecznie. Zośka wetchnęła przeciągle i ruszyła zaraz za dziewczynką nie wiedząc tak naprawdę na co się piszę. Była jednak zbyt ciekawa i w gorącej wodzie kąpana, by odejść bez słowa. Musiała zobaczyć co się szykuje, co się dzieje i dopiero potem z czystym sumieniem opuścić towarzystwo przyszłej Śmierciożerczyni. Zerknęła za siebie czy nikt z nauczycieli nie idzie i gdy upewniła się, że droga jest czysta zaraz czmychnęła za Black wcześniej wsuwając stopę w między drzwi a framugę, by umożliwić sobie efektowne wejście. Pierwsze co do niej dotarło to niesamowity zapach kurzu, który osiadł niemalże wszędzie – łącznie z nią i jej bujną grzywą. Pociągnęła nosem i rozejrzała się, w końcu natrafiając na postać młodej Bellatrix skrzętnie coś chowającej. - Ej. – Zaczęła niezwykle elokwentnie zdradzając dziwny i nieznany jej dotąd akcent, który wkradał się do jej słownictwa, a który z wiekiem coraz bardziej zanikał. - Co tam chowasz? – Zamknęła za sobą drzwi z łoskotem i oparła się o nie swobodnie krzyżując ręce na piersi jednocześnie nie spuszczając z nowej znajomej wzroku. Czujne oczy wpatrywały się w wybrzuszenie pod materiałem szaty, a ona sama aż paliła się do tego by wyrwać zdobycz Belli i samej zobaczyć co tam miała! Po chwili przypomniała sobie, że się nie przedstawiła, co mogło być uznane za niegrzeczne, dlatego odchrząknęła i zaraz dodała nonszalanckim tonem zarezerwowanym dla wybrańców. - Clinton. – Mruknęła z ociąganiem nie będąc pewną czy powinna przedstawić się z samego imienia czy nazwiska. Biorąc jednak pod uwagę jej temperament i chwilowe zdziczenie i zainteresowanie towarzystwem chłopców wolała chyba gdy zwracali się do niej po nazwisku. Wskazała podbródkiem na TO COŚ i ciągnęła dalej nie starając się nawet ukryć ciekawości. - No to co tam masz?
Bellatrix Lestrange
Temat: Re: Psotnice Sob 21 Mar 2015, 21:26
Kiedy ta nieznajoma dziewczyna wtargnęła do JEJ schowka, Bella właśnie grzebała pośród porzuconych tu przedmiotów. Zupełnie nie przejmowała się zakurzoną sukienką czy możliwością pobrudzenia sobie rączek. Zresztą z braku obawy przed brudną robotą nigdy nie wyrośnie. Zgarnęła loki z czoła, jednocześnie zostawiając na swojej buzi czarny ślad. Nie miało to jednak zupełnie znaczenia w obliczu tego, co właśnie miało miejsce. Panienka Black nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł wykazać się taką bezczelnością i brakiem ogłady, by przeszkadzać w jej niecnych planach. Myślała, że większość wścibskich koleżanek ze swojego roku zdążyła już dobrze nastraszyć. Gapiła się, więc na Zosieńkę z rozchylonymi ustami i gwałtownie mrugała. To zdumione spojrzenie przeniosła na wyciągniętą w swoją stronę dłoń. Starała się sobie przypomnieć ważniejsze czarodziejskie rody i ustalić czy nie ma pośród nich jakiś Clintonów. Na jej czole pojawiła się bardzo wyraźna zmarszczka. Po chwili jednak buźka młodszej z dziewczyn uległa rozpogodzeniu. Na ustach pojawił się znów ten chytry uśmieszek, a wzrok skupił się na twarz Zochny. Mogłyby być siostrami. Widać jednak Bellatrix to podobieństwo wcale nie przypadło do gustu, skoro zamiast odpowiedzieć uściskiem dłoni, jak przystało na osobę cywilizowaną… z uśmiechem na ustach przyłożyła Zosi w nos. A cios był zadany z wieloletnią wprawą najstarszej z rodzeństwa, uczącej swoje młodsze siostrzyczki życia. Nie raz dokładnie w ten sposób zasłużenie rozkwasiła nos Andromedzie. Teraz zresztą dzikuska zadała go z zaskoczenia, w końcu, kto by się spodziewał takiego powitania doprawionego szerokim, wydawałoby się przyjaznym uśmiechem. Doskonały sposób na nawiązywanie nowych znajomości. - Bellatrix Black. I nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy – przedstawiła się jeszcze w międzyczasie, wyzywającym tonem. Oczekując, że jej nazwisko zrobi odpowiednie wrażenie na Clintonównie. Nie podniosła jednak głosu, nie chciała zostać przyłapana z tą wścibską nieznajomą w schowku. Jeszcze wygada komuś, że próbowała coś tu ukryć. Zamiast obserwować swoje dzieło, bo z nosa zapewne popłynęła krew lub choćby zachować czujność, co nakazywałaby instynkt, Bella postanowiła biadolić nad swoją dłonią. Pocierała obolałe kostki i rozprostowywała palce. Zdecydowanie wyszła z wprawy albo nos Zosi okazał się twardszy niż się spodziewała. Slizgonka była przekonana, że cierpi bardziej od swojej ofiary… bo jej ból jest przecież zupełnie niezawiniony, natomiast tamta zasłużyła sobie. Kto kazał jej wtykać nos w nie swoje sprawy? Bella już na korytarzu zorientowała się, że Clinton ją zauważyła, ale nie spodziewała się, że ta od tak wtargnie tutaj i będzie się domagała informacji. Och, tak. Panna Black była po purytańsku wstrząśnięta i oburzona bezczelnością tamtej. Tym bardziej wstrząśnięta i oburzona im bardziej uświadamiała sobie, że postąpiłaby bardzo podobnie.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Psotnice Pon 23 Mar 2015, 13:24
Nie każda dziewczynka w wieku dwunastu lat wolała spędzać czas na plotkowaniu o chłopakach ze starszych klas czy uczeniu się. Chociaż ta nie stroniła od książek ani tym bardziej od kumpli z pewnością nie można było zaliczyć do grona tych zwykłych i nieciekawych osóbek. Panna Clinton była wyjątkiem – nie jedynym oczywiście, aczkolwiek mocno dawała o sobie znać i jeżeli ktoś poznał ją raz – zapamiętywał ją do końca życia. Była ciekawska i ta ciekawość wielokrotnie będzie wpędzać ją w kłopoty tak samo jak teraz. Najpewniej gdyby dowiedziała się co też ten pierwszoroczniak zamierza zrobić, cóż. Pewnie wpadłaby za nią tak samo jak teraz. Stała oparta o drzwi i naprawdę, naprawdę chciała by mama była z niej dumna. Chciała się zwyczajnie przedstawić, zapoznać, poznać nową koleżankę bo dlaczego by nie? Tak powinno się robić, poznać imię tudzież nazwisko drugiej osoby, by i konwersacja przebiegała gładko a i uczucie obcości wyparowało z każdym słowem. Clinton się przeliczyła – i to zdrowo bo jak głupia myślała, że może i Bella okaże się cywilizowana i przywita się jak należy. Jedyne na co mogła liczyć to uśmiech – teoretycznie, który powinien dodawać uroku – u panny Black podkreślił jedynie jej dziecięcą upiorność, co Zośka powinna odebrać od razu jako zły znak! Nie minęła chwila kiedy piąstka Ślizgonki wylądowała na prostym nosie Gryfonki, która niemal natychmiast złapała się za bolące miejsce wydając z siebie przydługie piśnięcie. Nie krzyknęła bo tak samo jak towarzyszka zauważyła, że cokolwiek tutaj się nie działo najpewniej było to nielegalne. A ta nie zamierzała przesiedzieć kolejnego popołudnia w towarzystwie męczącego charłaka. Dlatego zdusiła w sobie wszelkie odgłosy, które mogłyby być odebrane jako słabe, a jedyne co z jej ust wypłynęło to soczyste przekleństwa kierowane pod adresem Bellatrix. Oczywiście zasłyszane od dziadka i wypowiedziane szybko w ojczystym języku Włoszki. Poczuła metaliczny zapach jak i smak – krew sączyła się powoli – zdążyła jednak naznaczyć cienką strużkę pędzącą od rozkwaszonego nosa do ust, z których zlizała nadmiar juchy. Skrzywiła się niemiłosiernie, badając powoli opuszkami palców czy nos nie jest złamany. Nie był. - Ty krowo. – Syknęła zdenerwowana Gryfonka i otarła zaraz twarz rękawem szaty, w którą wsiąkła pozostałość po czerwieni. Zosia wyglądała z pewnością słodko z powoli puchniętym nosem i roztartą krwią po młodej i jeszcze dziewczęcej buzi. Rzuciła pogardliwe spojrzenie Bellatrix, której nazwisko kojarzyło się jedynie z kolorem – póki co. Z historii magii nigdy orłem nie była. - Bijesz jak panienka. – Skomentowała jeszcze znowu popisując się lawiną słów, którą zapamiętuje doskonale z rozmów starszych kolegów podsłuchiwanych przez Clinton. Zmrużyła ciemne oczyska i kompletnie ignorując pulsujący ból zastanawiała się jak ona, Włoszka zareagowałaby na wieść, że ktoś ją śledził. Gdyby to był chłopaczyna to pewnie też spuściłaby mu łomot. Ale gdyby dziewczyna, rówieśniczka? Na Merlina, chybaby się zastanowiła. Ta przed nią nie miała żadnych skrupułów. - Lepiej pokaż co tam masz, Black. – Znowu spróbowała po swojemu to znaczy po dobroci, bo ciekawość ponownie wzięła nad nią górę. Z racji pokonanego dystansu mogła bez problemu przyjrzeć się nowej znajomej, teraz naznaczonej sadzą czy czymś innym, co tylko skwitowała poszerzeniem kwaśnego uśmiechu. Sama wyglądała nie lepiej. - Chyba, że chcesz mieć kłopoty. I wcale mi nie chodzi o głupiego Filcha, a o kogoś znacznie groźniejszego. – Zniżyła głos do szeptu, by pokazać jak bardzo niebezpieczna jest ta osoba. Oczywiście miała na myśli siebie, bo choć w pierwszym starciu Bella wygrała to w drugim pokaże jej gdzie gumochłony zimują. Wzięła ją z zaskoczenia i to tylko dlatego! Oczywiście.
Bellatrix Lestrange
Temat: Re: Psotnice Sro 25 Mar 2015, 09:10
Patrzyła w kierunku starszej uczennicy z zaciekawieniem. Nie była zmartwiona czy wystraszona. Od kiedy ból w dłoni, po dość nieudolnie zadanym ciosie, ustąpił jej wzrok wyrażał uprzejme zainteresowanie. Wyglądała trochę, jakby chciała zapytać „Dlaczego nie ryczysz, jak przystało na dobrze wychowaną panienkę?”. Oczy Sofii nawet się nie zaszkliły, a to zapewne imponowało młodej Bellatrix. Postanowiła odrobinę zmienić podejście. Zaczęła szukać czegoś w kieszeniach szaty. Przetrząsała je energicznie, nie udzielając odpowiedzi na zadane pytania. Nie wyciągnęła różdżki, ani innego śmiercionośnego narzędzia. Takie zachowanie byłoby zbyt racjonalne dla panienki Black. Zamiast tego w jej wyciągniętej dłoni pojawiła się chusteczka. Biała, ręcznie haftowana, z wyszytym mottem rodziny Toujours pur. Był to tyleż odruch współczucia, co raczej kolejna wizytówka Belli, świadcząca zarówno o jej stosunku do mugoli, jak i statusie majątkowym. Przede wszystkim jednak ten kawałek materiału lepiej nadawał się do wytarcia twarzy niż rękaw szaty. Trzeba być łobuzicą, ale z manierami! - Żeby to zdobyć oblałam dzisiaj eliksiry, nie dorzucając tego składnika. Papa się wścieknie – ileż dumy było w tym buntowniczym stwierdzeniu, zabrzmiała trochę tak, jakby w ten dziecinny sposób próbowała zaimponować nieznajomej. Obie były na progu tego ciężkiego wieku, w którym programowo nie zgadzały się z wszystkim, co powiedzą rodzice. Bella nie dość, że okazała się damską bokserką, to jeszcze złodziejką. Idealny materiał na nową koleżankę. Chwilę jeszcze nieufnie przyglądała się Zosi, po czym wzruszyła ramionami, odwróciła się i zaczęła znów szperać pośród tych rupieci. Co chwilę coś spadał z brzękiem na podłogę, robiąc sporo hałasu, a co gorsza, mogąc ściągnąć na nie czyjąś uwagę. Po każdym takim upadku Bella wstrzymywała oddech, nasłuchując, czy nikt tu nie idzie. Jednocześni się uśmiechała. A Sofia mogła zacząć mieć dziwne przeświadczenie, że ta mała wariatka rzuca tym specjalnie, jakby doszła do wniosku, że za łatwo jej poszło i prowokowała los. A może jedynie był to mały test, czy Clinton nie spanikuje i nie ucieknie. - Zdobyłam przekształconą recepturę na eliksir zmieniający kolor włosów. Mam już wszystkie składniki, teraz będę mogła go uwarzyć i podać tej wrednej flądrze – mamrotała, gdy w końcu spod sterty zbędnych przedmiotów wyjęła owinięte, skrupulatnie gromadzone składniki. Zapewne świadomie nie zdradziła, kogo zamierza uraczyć eliksirem, który zrobiony przez pierwszoklasistkę może okazać się śmiercionośny, ani na czym polegają zmiany w recepturze. Cygnus miał doś swobodny stosunek do prawa, stanowiącego o nauce magii w młodym wieku i poza Hogwartem. Więc jest nadzieja, że to, co zamierza uwarzyć Bella, nie pozbawi nikogo włosów albo życia, jest całkiem spora. - Jak mi pomożesz, to mogę się z Tobą podzielić -
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Psotnice Pon 13 Kwi 2015, 14:10
Panna Clinton z ezczelnym wyczekiwaniem na twarzy obserwowała tylko jak ta młodsza Ślizgonka szpera w kieszeniach swojej nowej szaty. Ledwie zapanowywała nad rosnącą ciekawością, która kazała jej jednak stać w miejscu i grzecznie czekać do momentu, gdy ta się znowu nie odezwie. Mimo, że często lała się z kumplami z domu to drugi raz pod rząd nie zamierzała oberwać w nos, którego miarowe pulsowanie jej przeszkadzało. Nie był złamany na całe szczęście, co jednak nie znaczyło, że nie był uszkodzony. Przez kilka kolejnych dni najpewniej będzie chodzić z malowniczym siniakiem w okolicach nosa, co jej niezbyt przeszkadzało. Jakieś zdziwienie odmalowało się na buzi Sofii, kiedy przyuważyła wyciągniętą w jej stronę ręcznie haftowaną chustkę z jakimś napisem, którego obecnie nie dojrzała. Podniosła piwne ślepia na pannę Black, która wydawała się jej odbiciem lustrzanym, choć odrobinę młodszym i widząc jej powagę tylko kiwnęła łepetyną w podzięce. Wyczuwszy śliski materiał między palcami pociągnęła go i przywłaszczyła do siebie, by zaraz dosunąć ją do zakrwawionej części ciała. Trzymała chustę przez chwilę, by zaraz powoli przesuwać ją miarowo w celu pozbycia się resztki metalicznej krwi, który zdobił jej lico. Słysząc o eliksirach, z których była całkiem niezła rozpromieniła się nieznacznie – usta rozciągnęły się w szczerym uśmiechu, a ręka zadrżała z podniecenia i ekscytacji. Sama Sofia nie zwróciła uwagi na to, że jej nowa rozbija się co chwila i tylko zwraca tym uwagę na swoją mroczną osóbkę. Oderwawszy się od drzwi, jeszcze raz rzuciła okiem czy przypadkiem nikt tutaj nie zagląda i zajrzała przez ramię Belli. - Za kogo Ty mnie uważasz? – Spytała szczerze oburzona, gdy ta jej zarzuciła nie tylko domniemaną zdradę ale i podlizywanie się nauczycielom. Spojrzała na dziewczynkę i zaraz przerzuciła sama kilka starych książek i innych rupieci odkładając je jednak starannie na bok. - Która Ci zalazła za skórę? Mogę poprzestawiać jej kilka kości jeśli chcesz. – Zaofiarowała się łaskawie wypinając dumnie wątłą co prawda jeszcze pierś i unosząc dzielnie podbródek. To nic, że dopiero co młodsza potomkini Salazara ją znokautowała. Jeszcze mogła się odpłacić! Wcisnęła zakrwawioną i nieswoją chusteczkę do kieszeni szaty i uśmiechając się zadowolona obserwowała tylko jak przyszła Śmierciożerczyni układa potrzebne składniki na podniszczonym stoiku, przy którym najpewniej nie raz czy dwa odbywały się tajne schadzki starszych uczniów. Zośka skrzywiła się niemiłosiernie wyobrażając sobie coś tak obrzydliwe wstrętnego i chwyciła między palce jeden z potrzebnych cosiów, który wyglądał jak sproszokowany odwłok tarantuli. - Za ostatni sprawdzian dostałam Wybitny, więc sądzę, że moja wiedza i wszelakie *kche* opanowanie jak najbardziej Ci się przydadzą. A i tego eliksiru chętnie zabiorę. Voolter z piątej klasy nie może utrzymać łapsk przy sobie względem mojej kumpeli. – Powiedziała niezobowiązująco, aczkolwiek z pewną wyższością w głosie – bo przecież kto jak nie ona jest w stanie pomóc uwarzyć tak naprawdę mało skomplikowany wywar?
Bellatrix Lestrange
Temat: Re: Psotnice Sro 22 Kwi 2015, 09:57
Ostatnie zdanie nowej koleżanki sprawiło, że Bella zatrzymała się w pół gestu i wpatrywała w dziewczynę wielkimi z przerażenia oczyma. Jeszcze chwilę trawiła w ciszy znaczenie tego, co usłyszała, po czym skrzywiła usta w wyrazie pogardliwego obrzydzenia i aż cała się wzdrygnęła. Sofia mogła pomyśleć, że powodem tych wszystkich emocji jest to, co trzyma w palcach, bo to też w końcu skupiło na sobie spojrzenie Ślizgonki. - Wiesz co, Clinton? Jesteś obrzydliwa – mruknęła z podziwem dla starszej koleżanki ten jakże wyszukany komplement – ale te gadki o obściskiwaniu to już jest przesada. Bleh. – Bella widać pozostała na tym dziecinnym etapie, gdzie każdy przejaw zmysłowości czy fizyczności wzbudza tylko głośne okrzyki protestu, a chłopców w ramach zalotów obkłada się miotłą. Jeszcze raz się wzdrygnęła, jakby niczym zwierzątko próbując otrząsnąć z tych nieczystych, niewłaściwych myśli. Wyjęła z dłoni Zosieńki tego fyfloka i zastąpiła go recepturą na eliksir. Usiadła na ziemi, rozkładając na materiale wszystkie potrzebne składniki do stworzenia eliksiru. Każdy ukradziony lub zdobyty poprzez szantaż, przekupstwo przedmiot napawał ją dumą. Papa na pewno też doceniłby pomysłowość swojej najstarszej córci. Uśmiechała się do swojego łupu, pozwalając w tym czasie zapoznać się Sofii z recepturą. - A ja… ja zamierzam go podać Tobie, żebyś więcej nie wtykała nosa w nie swoje sprawy – odparła zaczepnie, spoglądając łobuzersko w stronę panny Clinton z podłogi – więc radzę żebyś go dobrze uwarzyła – i zakończyła całą wypowiedź donośnym psiknięciem. Groźby w wykonaniu małej, zakurzonej dziewczynki, brzmią raczej śmiesznie, ale chyba lepiej Bellatrix nie uświadamiać w tej kwestii jest bardzo uczuciowa. Jeśli Sofia spojrzała na swój strój, to dostrzegła, że cała jest zakurzona, a jej szata nadaje się tylko do czyszczenia, ale chyba nie należała do nudnych, powierzchownych osób, które jakąś szczególną wagę przywiązują do stroju. W oczekiwaniu na uwarzenie eliksiru Bella zaczęła w zakurzonej podłodze paluchem pisać „szlama niech stąd spada” lub jeszcze inną równie twórczą, pięknie wierszowaną rymowankę. Dla niej normą była nienawiść i niechęć do tych obrzydliwych, podstępnych szlam, które wpędzały ją w kłopoty. Nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś mógł wpuścić te potwory do Hogwartu. Ona w pewnym sensie wciąż się ich bała, pamiętając wymierzony przez ojca policzek, za zadawanie się z tymi niegodnymi stworzeniami. Jeszcze, któryś znowu spróbuje się zaprzyjaźnić, a ona potem będzie cierpieć. Pisanie głupich wierszyków w grubiej warstwie kurzu w tym wieku można uznać za niegroźny wybryk, który przejdzie. Bella jednak zamiast odpuścić, pielęgnowała swoją niechęć później przez te wszystkie lata.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Psotnice Pon 04 Maj 2015, 13:19
Jesteś obrzydliwa. Normalne dziewczynki najpewniej słysząc taką obelgę zacisnęłyby piąstki, zagryzły wargi i wydęły policzki. Normalne dziewczynki tak właśnie by zrobiły. Ale nie Zosia. - Dzięki. – Ta zamiast wyjść, tupnąć, obrócić się i puścić melodyjkę odrzuciła ciemne włosy do tyłu i oparła się nonszalancko o coś, co niegdyś było starą ławką. Błysnęła białymi zębami i wydała z siebie okrzyk przypominjący mruczenie kota z silnikiem motocykla. Nie zwracała już uwagi na to co mówiła Bella o obściskiwaniu. Ona od tego stroniła, miała w nosie chłopaków, którzy biegali za nią i za jej koleżankami z wywalonymi jęzorami, byleby tylko otrzeć się o ich ramiona. Nie rozumiała całej tej fascynacji miłostkami i sympatiami. Ona wolała iść na boisko i pobić kilku starszych kolegów, którzy najwidoczniej dalej próbowali zmacać co swoje. Zamiana w kamień była dla nich najlżejszą karą. Kucnęła i ona kiedy otrzymała propozycję nie do odrzucenia – zamiana koloru włosów nie byłaby jeszcze taka straszna, gdyby nie to, że panna Clinton zwyczajnie chciała poznać bliżej małą pyskatą pannicę ze Slytherinu. Nie przejmowała się jej brudną szatą, rozwianym włosem i obłąkanym spojrzeniem, które nadawało jej słodkiego niemal wyrazu, gdy ta buńczuczno spoglądała na starszą dziewczynę. Spoufalało jej to, że przebywa z kimś z rodu Blacków, o którym słyszała wielokrotnie. Czy dobrego, to nie jej sprawa, ważne, że przedstawicielka tego rodu przebywa w jej towarzystwie. - Przetestujemy ją wpierw na Norrisce. – Zaprotestowała niemal natychmiast, wpadając na o wiele bardziej genialny pomysł niż ten, na który wpadła Bella. Po co marnować i niszczyć jej cudne włosy, kiedy brzydka kocica panuje na szkolnych korytarzach? Myśląc o tym jak podpala ogon głupiej wybrance Filcha sięgnęła po jakiś zakurzony kociołek, który wpadł jej od razu w łapska. Wysunęła różdżkę zza pazuchy szaty splamionej krwią Clintonów i zamrugała. - Jak będzie bum to uciekamy i zganiamy to na ropuchę Davis z trzeciej klasy. – Mruknęła jeszcze zanim przystąpiła do działania. Potem pracowała w ciszy warząc co poszczególne składniki, starając się by nie dodać za dużo lub za mało. Marszczyła co chwila brwi zabawnie czy odsuwała twarz gdy napar buchał fioletową parą. Nie śmierdziało ani nie pachniało. Mikstura po prostu była. Włoszka jeszcze raz machnęła różdżką wprawiając płyn w drganie i spojrzała na kociołek. - Za raz, dwa, trzy będzie gotowe! – Wydusiła z podekscytowaniem – jej ręka odnalazła pustą fiolkę nie wiadomo po czym – wstrząsnęła nią i wypełniła ją po brzegi – purpurowy płyn zabłysnął, podczas gdy Sofia zabezpieczyła korkiem buteleczkę i poruszyła jej zawartością. Piwne spojrzenie niemal natychmiast wylądowało na przedstawicielce domu Black.
Bellatrix Lestrange
Temat: Re: Psotnice Sro 27 Maj 2015, 09:54
- Tak zrobimy – skłamała bez wahania, nawet przy tym nie mrugnęła, żaden nieopatrzny gest jej nie zdradził. W końcu Bella zachowywała się tak nerwowo i energicznie, jakby mówiła tylko nieprawdę. Chciała, żeby ta starsza uczennica uwarzyła eliksir. Gotowa była powiedzieć wszystko, po to by zadanie zostało przez Zosię wykonane. Była dobrze wychowana i wiedziała, że kłamstwo jest grzechem tylko wobec Papy. Reszcie można wmówić każdą bzdurę i świetnie się przy tym bawić. Panienka Black była prawdziwym ekologiem, uważała, że kosmetyki powinno się testować na mugolach a nie zwierzętach. Sofię posądziła o wyjątkowo okrutne, psychicznie i fizyczne znęcanie się nad kotami oraz ropuchami. Nie miała jeszcze okazji się przekonać, że pani Norris bywa równie denerwująca jak szlamy. Starsza dziewczyna wydawała się być zbyt inteligentna i ładna, by mieć brudną krew. Mogłyby się nawet zakolegować. Mogłyby, gdyby Bellatrix od małego nie miała swoich obsesji. - Gratuluję – klasnęła w dłonie rozradowana, a w tej jednej sekundzie naprawdę lubiła oraz podziwiała pannę Clinton. Starszą nad łobuzicami. Zachichotała, wpatrując się w płyn w buteleczce. Zachwyt zachwytem… ale fiolka została Sofii odebrana, na szczęście tylko po to by rozdzielić substancję na dwa naczynia, czemu towarzyszyło wytykanie języka, mrużenie jednego oka i w ogóle atmosfera poważna, która powinna towarzyszyć realizacji każdego okrutnego planu. Wcisnęła fiolkę z powrotem w jej dłonie, swoją chowając pod szatą niczym cenny skarb. Podział nie był może zbyt sprawiedliwy, ale Bella mogła przecież teraz uciec z całym eliksirem! W swoim mniemaniu zachowała się więc całkiem w porządku. - Dzięki, Clinton. Możesz być okrutna i znęcać się nad kotami, nie moja sprawa, ale ja mam swoje zasady – z powodu owego kodeksu moralnego Bellatrix Black zadzierała teraz nosa. Dokonywała prostego matematycznego równania: zwierzę > mugol, szlama. Zasalutowała swojej wspólniczce i uciekła, zostawiając ją z całym tym bałaganem na ziemi. Wiedziała, że nie musi jej ostrzegać, co się stanie, jeśli wygada komukolwiek ich sekret. Namówi najbrzydszego, najbardziej pryszczatego chłopaka z Hogwartu, żeby Sofię publicznie pocałował. Nie miała też zamiaru rezygnować ze swojego planu. Była w końcu czarnym, złośliwym, niezrównoważonym chochlikiem. Tak więc niedługo Wielką Salę wypełnił śmiech i przerażony wrzask Zośki, która stanie się śliczna, różowa oraz brodata. Od najmłodszy lat panienka Black nie miała żadnych skrupułów.
Sofia L. Clinton
Temat: Re: Psotnice Nie 14 Cze 2015, 12:39
Marzec, 1963 rok.
Resztki śniegu tańczyły jej pod stopami obitymi w skórzane buty o wysokiej cholewie, kiedy ta akurat kręciła się wokół potężnego drzewa i gałęziach sięgających niemal drugiego piętra w szkole. Poły jej czarnego płaszcza furkotały na wietrze, a i ciemne jak heban włosy oplatały jej jasną buzię wpatrującą się uparcie w korę rośliny. Rośliny, którą obwiązała mocno dość grubym sznurem przytwierdzając do niej jednego rzezimieszka z czwartej klasy z domu Wężą, który wabił się – o, pardon – określał się mianem John. Niewychowany John jak lubiła określać go w myślach Zosieńka, którą ów młodzieniaszek strasznie irytował. Nie tylko dlatego, że nie wiedział, gdzie ma nie wkładać dłoni, ale i miał problemy z opanowaniem języka, którym zazwyczaj trafiał Sofię w ucho bądź w okolice ust. Nie lubiła takiego traktowani, takiego nachalnego zachowania i takiego nędznego Ślizgona jakim był właśnie Janek. Dlatego, kiedy już postraszyła go po raz kolejny swoimi umiejętnościami w końcu zdenerwowała się i pochwyciła go – pozwalając sobie go zmniejszyć i przetransportować bezpiecznie za szkołę, gdzie nikt. ASOLUTNIE nikt nie przeszkodzi jej w przedstawianiu chłopaczynie swoich racji co do odpowiedniego traktowania dziewcząt. Zwłaszcza tych młodszych i tych, które mają na nazwisko Clinton. Okrążała go i okrążała zastanawiając się też jaka kara będzie dla niego najodpowiedniejsza. Czy powinna przypalić mu brwi, czy może obciąć mu palec? W końcu zatrzymała się przed nim lustrując go wpierw ciemnym i zaciekawionym spojrzeniem by zaraz wyciągnąć swoją różdżkę i oprzeć jej koniec na miękkim policzku chłopaka. - Gdy mówię, że nie chcę się całować to znaczy, że nie chcę się całować, John. Jesteś bardzo głupi. Znacznie głupszy niż Twoi kumple z klasy. – Powiedziała cienkim głosem trzynastolatka przesuwając różdżką po linii jego szczęki, ledwo zarysowanej zresztą. Skupiała się głównie na zadawaniu mu bólu – co zaczęła od zamachu kolanem w czułe miejsce między nogami czwartoklasisty. Z satysfakcją obserwowała jak zwija się z bólu przeklinając ją głośno i złorzecząc na jej skromną osobę. Przecież mogła potraktować go gorzej, prawda? Gdy jednak usłyszała jak ten nazywa jej mamę wyprostowała rękę w łokciu i bez uprzedzenia wymierzyła siarczysty policzek Ślizgonowi, który chyba nie wie, że z panną Zosią się nie zadziera. - Powtórz to jeszcze raz, a obiecuję Ci, że już nigdy nie zaznasz szczęścia. – Wycedziła czując mrowienie na swojej ręce, jednocześnie obserwując idealne i co najważniejsze czerwone odbicie na mordce starszego kolegi.