Temat: Nie taki ślizgon straszny... Nie 08 Mar 2015, 20:45
Opis wspomnienia
Pierwsza konfrontacja Erica i Scarlet bez osób trzecich, czyli bogin Gryfona to przy tym pestka
Osoby: Scarlett Wright, Eric Henley
Czas: Maj 1976
Miejsce: Pub pod Trzema Miotłami
[/size]
Niewiarygodne. Po prostu niewiarygodne. „Pub Pod Trzema Miotłami” – tak wychwalany przez niemal każdego czarodzieja którego poznał. Zajdź pod trzy miotły, wypijesz najlepsze piwo kremowe pod słońcem, nie wyjdziesz stamtąd w złym humorze - tak mówili Ci wszyscy łgarze. Kto by pomyślał, że nie serwują tam brukselek. Gryfon zdawał sobie sprawę, że specjalizują się w trunkach, ale na gacie Merlina, nawet w mugolskich pubach na obrzeżach Leicester można zamówić jakąś przekąskę. Co komu po orzeźwiającym trunku gdy nie można wrzucić niczego na ząb? To popołudnie od początku nie układało się zbyt kolorowo. Najpierw okazało się, że Murph ma jakieś dodatkowe prace domowe z Numerologii i wyrzuciła przeszkadzającego Henleya z pokoju wspólnego(Nie jego wina, że to najnudniejszy przedmiot pod słońcem), a teraz jeszcze barmanka odmawiająca współpracy. Co prawda jak dotąd jeszcze nigdy nie prosił o brukselkę –Ruda cierpiała na sam ich widok -, ale przez wszystkie lata był święcie przekonany, że mają w menu tę zieloną ambrozję. Eric nie dał jednak za wygraną, używając swego wątpliwego uroku osobistego i uśmiechu amanta wyjętego wprost z najbardziej romantycznych romansideł(nie żeby czytał, tylko raz zdarzyło mu się „pożyczać” książkę jakiejś młodszej Gryfonki którą zostawiała co wieczór na stoliku obok ulubionego fotela Mugolaka, ale to wszystko przez to, że miał nadzieję znaleźć jakiś sposób na zrozumienie niewieściego toku myślenia) próbował wybłagać posiłek od Madame Rosmerty. I choć początkowo zdawała się być uprzejmie nieugięta, to po kilkunastu minutach wysłuchiwania niezręcznych komplementów Gryfona w końcu westchnęła przeciągle i dała za wygraną. Zniknęła na zapleczu i już po krótkiej chwili niosła talerz wciąż parującej, gotowanej brukselki. Z kwaśnym uśmiechem na twarzy odebrała zapłatę od rozpromienionego Erica. -Dziękuję Madame- odezwał się, po czym chwiejnym krokiem, trzymając w rękach wypełniony po brzegi kufel i talerz gorących warzyw udał się do najbliższego stolika, a właściwie udałby się gdyby którykolwiek był wolny. Skąd tu wzięła się taka chmara ludzi? Normalnie w takiej sytuacji Murph zajmowała stolik a on szedł po piwo, ale tym razem coś nie wypaliło. Nie potrafię nawet wypić bez niej w spokoju kremowego, nie ma co Henley – geniusz z Ciebie .Rozglądając się nerwowo wokół, w końcu zdał sobie sprawę, że stoi na samiutkim środku Sali a jego twarz zaczyna zmieniać barwę na ciemnoczerwoną. Teraz przynajmniej ten okropny szalik będzie do czegokolwiek pasował – na co dzień nosił go tylko dlatego, że to prezent od siostry. Czując, że chwyt który wykorzystał do przeniesienia piwa i przekąski nie wytrzyma już długo, rozpaczliwie począł szukać ratunku. Gdy tylko zobaczył coś czemu zaufał natychmiast, rudą czuprynę siedzącą samotnie przy stoliku nieopodal, uznał, że to jego jedyna szansa. -Cześć, mogę się przysiąść?- zapytał próbując utrzymać uśmiech na twarzy. W duchu modlił się by ulubiony kolor włosów nie zawiódł go i tym razem. Po chwili jednak z przerażeniem uświadomił sobie, że osoba którą zagadnął to nie kto inny, a kumpela kochanej Rosie -Scarlett. Nie do końca wiedział czemu, ale mimowolnie ugięły się pod nim nogi, a ślinę przełknął tak głośno, że najpewniej usłyszano go w drugim końcu pomieszczenia.
Gość
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Pon 09 Mar 2015, 17:02
Z cyklu: większość pisana około północy. Lanie wody... silniejsze ode mnie. ;_; ---
To było jedno z tych popołudni, które Scarlett okrzyknęła mianem spędzonych z książką. Sama książka zaś równała się z samotnością, jaka z kolei oznaczała spokój, a on - był nie do osiągnięcia. Dziewczyna musiała przed sobą przyznać, że poniosła kompletną porażkę. Chciała wykorzystać wolną chwilę z dala od wszystkich, jak to się pięknie nazywa, znajomych i poświęcić się sprawom o wiele ważniejszym, na które zwykli ludzie nie zwracali po prostu uwagi. Większość świata była niesamowicie płytka, nie w sposób dało się odróżnić w niej sedno od części wierzchniej, a z twarzy jego mieszkańców mądrzejsi mogli czytać jak z zapisanych stronic. Scarlett cechowała wewnętrzna pogarda dla zdecydowanej części spotkanych przez nią ludzi, nawet jeśli na zewnątrz tego nie okazywała i traktowała ich jak najlepszych przyjaciół. Żyli oni dla samego życia, oddychali, nawet nie zastanawiając się nad celem czynności, jaką regularnie wykonywali pod niezapisanym przymusem. Całe życie Ślizgonki było nacechowane poczuciem wyższości nad innymi, lecz tej zupełnie innej niż u zwyczajnych przedstawicieli jej domu. Wyższość ta wynikała bowiem ze świadomości, nie ze statusu materialnego czy potężnej, niezwykle wpływowej rodziny. Ów wewnętrzny wzrok spoglądający na wszystko, poddający przedmioty analizie na temat ich przydatności i funkcji... Fakt, Scarlett różniła się od tych dziewczyn, które godzinami siedziały przed lustrem tylko dlatego, żeby spodobać się tak samo pustym chłopakom. Nie ukrywała owej prawdy dla samej siebie, napawała ją ona ogromną dumą, znacznie większą, niż można było przypuszczać. Na zewnątrz prezentowała się jednak zupełnie przeciętnie, lecz nie przeszkadzało jej to, wręcz przeciwnie, uznawała tę pozycję za najlepszą, jaką dało się tylko wymarzyć. Świat był czymś zupełnie odizolowanym od jej wewnętrznego jestestwa. Kiedy chciała, kontaktowała się z nim i nawet potrzebowała się kontaktować. Dziś jednak nie odczuwała większej ochoty na spędzenie tej chwili podczas nudnych rozmów - wolała zająć się samą sobą. Wciąż pozostało tyle tematów, na jakie nie zdążyła jeszcze rozmyślać. Zostały też niedokończone, które pozostawiła na potem, chwilowo nie znając odpowiedzi. Potrzebowała tego czasu nie dla świata, bo świat był głupi i nigdy nie rozumiał wybitnych jednostek, lecz dla doskonalenia się, dążenia ku ideałowi piękna umysłu. Mimo to od samego początku natrafiała na najróżniejsze kłopoty. Jedne były stosunkowo błahe, inne zaś kompletnie zasłaniały przed nią drogę wyjścia. Jak na złość, pokój wspólny okazał się dzisiaj wyjątkowo wypchany po brzegi uczniami ze wszystkich możliwych klas, a w bibliotece... nie, lepiej o tym nie wspominać. Z tych wszystkich powodów Scarlett uznała, że dzisiaj zamek nie jest dla niej przyjaznym miejscem. Postanowiła spędzić wolny czas poza Hogwartem - w Hogsmeade -oczywiście, że tam tym bardziej nie mogła liczyć na ciszę, ale przynajmniej miała nadzieję na spokojnie spędzony czas, samotnie przy stoliku, z kremowym piwem popijanym powoli podczas odprężającej lektury. Czarodziejska wioska miała to do siebie, że można było na jej terenie przemknąć niezauważonym pomiędzy gromadami uczniów, którzy nawet nie kojarzyli twojego imienia. Dodatkowo, dziewczyna również nie zakładała, że komuś strzeli do głowy pomysł zaglądania jej przez ramię z czystej ciekawości; każdy miał tutaj własne towarzystwo, z jakim postanowił się dla określonych celów wybrać. Z tego powodu stwierdziła, iż najciemniej jest zawsze pod latarnią - wystarczy tylko, że przez moment nie będzie zwracać uwagi na te wszystkie rozmowy, a będzie mogła spędzić pozostały czas naprawdę miło, tak jak zakładała już na samym początku. Dziewczyna, gdy tylko dotarło do niej zamówienie w postaci kremowego piwa i uzyskała pewność, że nic jej już nie przeszkodzi, przeszła do swojego ulubionego zajęcia, jakiego już nietrudno się było domyślić. Otworzyła książkę; należała ona do tych obszernych i o niezwykle cienkich kartkach, z zapisanymi starannie informacjami na temat ważnych odkrywców ze świata magii. Każdy z nich przyczynił się na swój sposób do czegoś, ale to były jednocześnie znikome rzeczy. Scarlett planowała ich wszystkich przewyższyć, stać się ponad to i zamiast odkryć coś, wiedzieć po prostu wszystko. Nie mogła się jednak nacieszyć długo lekturą. Westchnęła, słysząc dochodzące do jej uszu dźwięki zamieszania w pubie. Być może nie było to tego rodzaju poruszenie, gdzie uczestnicy obrzucali się wzajemnie wszystkim, co wpadło im w ręce, kryjąc się za blatami przewróconych stołów - ani nie była to kłótnia, podczas której ludzie wrzeszczeli na całe gardło, jednak słowa, jakie usłyszała, na swój sposób przerwały cały ład i harmonię. Czasem tak bywa, że jest się na coś, wbrew własnej woli, nadto wyczulonym. Okazały się to być wątpliwej (przynajmniej według niej) jakości komplementy prawione przez chłopaka do obsługującej kobiety, który próbował najwyraźniej wyprosić coś w rodzaju specjalnego potraktowania gościa. Scarlett odwróciła się; starała się, by jej spojrzenie było dyskretne, ale jednocześnie dało jej możliwość dokładnej oceny osoby. Był to jeden z Gryfonów, dziewczyna była pewna, że nie widzi go po raz pierwszy, musiała tylko sobie przypomnieć. Henley. Tak, Eric Henley. Teraz już pamiętała. Po tożsamości przyszedł czas na opisanie wyglądu, krótkie, brązowe włosy, oczu zaś nie dało się z tej odległości określić. Wzrost średni, lecz bardziej wysoki niż niski. To by było chyba na tyle. Scarlett przestała już się oglądać, częściowo w obawie, że ktoś mógłby to zauważyć i sobie coś niewłaściwego pomyśleć, a częściowo dlatego, że dowiedziała się wszystkich potrzebnych rzeczy, reszta zaś nie była dla niej w zupełności istotna. Nagle zamieszanie ucichło. Czyżbym już mogła liczyć na spokój? - dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie w myślach, a jej dłoń, jakby mimowolnie, spoczęła na okładce książki. Nie mogła się jednak cieszyć tą chwilą zbyt długo... Dostrzegła, że niejaki Eric Henley kręci się między stolikami, szukając wolnego miejsca, jednak nie zakładała w ogóle takiej opcji, która właśnie się teraz na jej oczach wydarzyła. Zbliżał się. Niemożliwe było, ze nie zauważy. Pod pozorem zamyślenia, Scarlett tak naprawdę była czujna. Odwróciła wzrok, jakby skupiona na czymś zupełnie innym. W rzeczywistości jednak nadal była skoncentrowana. Niczym drapieżnik, który cierpliwie wyczekuje swojej ofiary, Scarlett czekała na ewentualne następstwa wydarzeń, tyle że we własnym przypadku nie do końca mogła uznać, czy ta sytuacja była jej na rękę. Tak czy inaczej, wszystko miało się okazać wraz z następstwem czasu. Dziewczyna patrzyła się przez szybę, mierzyła wzrokiem głowy kręcących się przechodniów, którzy chodzili tu i ówdzie, zdając się być w niezwykle dobrym nastroju. Głos chłopaka rozbrzmiał w jej głowie jak ogłoszenie wyroku; Scarlett zdawało się, że czas nagle zwolnił, a całe otoczenie przestało w ogóle istnieć. Odwróciła powoli głowę, posyłając (nie)znajomemu przenikliwe spojrzenie. Eric Henley. Teraz udało jej się skojarzyć. Czy to nie on był najlepszym przyjacielem Murphy? Scarlett nie znosiła jej - cokolwiek dziewczyna nie uczyniła, zawsze musiało być w zupełności nieadekwatne. Mało kto mógł być równie irytujący, jeśli chodziło o uczniów. Dziewczyna zdobyła się na uśmiech, przymierzając się do odpowiedzi: -W porządku -jej ton był miły, zupełnie pozbawiony wrogości. Nie miała nic do Erica. Prawdę mówiąc, niemal w ogóle go nie znała. Rozglądnęła się jeszcze dookoła, by upewnić się, czy aby gdzieś w pobliżu nie kręci się Murphy. Jeśli mają jakiś głupi pomysł, niech nawet nie myślą, że cokolwiek im się uda. Na razie jednak nie zauważyła niczego podejrzanego, więc odeszła od wszelakich tego typu teorii. -Dziś jest wyjątkowo dużo ludzi -dodała, ponieważ zwyczajnie nie lubiła obecności niezręcznej ciszy. Wcale nie była niezadowolona. Wręcz przeciwnie, przyznała sama przed sobą, że szczęście zaczęło jej sprzyjać… Jeśli udałoby się jej przekonać do siebie Gryfona, Murphy po pierwsze straciłaby poparcie znajomych, a poza tym zawsze mogła się czegoś ciekawego dowiedzieć. Postanowiła wykorzystać tę chwilę jak najlepiej. Co prawda, zakładała spędzić czas zupełnie inaczej, jednak w gruncie rzeczy takie zajście mogło być ciekawą odmianą. Dziewczyna odsunęła od siebie książkę i zdecydowała się wreszcie nawiązać jakąś rozmowę… Nie wiedziała, od czego konkretnie zacząć, była jednak pewna, że nie powinna nikogo na samym wstępie odstraszać. Czuła się odpowiedzialna za początkowe poprowadzenie konwersacji. -...więc -zaczęła -skoro doszło do sytuacji takiej a nie innej -uśmiechnęła się delikatnie, unosząc lekko kąciki ust ku górze. Jej twarz przybrała nieco tajemniczy wyraz, lecz mimo to nadal pogodny. -Może udałoby nam się zamienić słowo? Jej dłoń przesunęła się powoli po blacie stołu, zatrzymując się przy szklanym kuflu kremowego piwa. -Eric Henley, prawda? W razie czego moje imię to Scarlett. Nie mam złych intencji -kontynuowała. Wzruszyła ramionami. -Domyślam się, że na początek nie istnieją tu dobre postawy. Ale, muszę przyznać, że lubię poznawać nowych ludzi. Spojrzała na Erica, na jego twarz i teraz zauważyła, że oczy chłopaka mają zielony kolor. Ciekawe, co dzisiaj się dowiem. Gdyby sobie po prostu poszedł, nie miałaby mu tego za złe. To jego osobista sprawa, przynosząca od razu pewne myśli co do określenia kultury zachowania. Coś innego jednak na razie przyciągnęło uwagę dziewczyny. Przez moment uśmiechnęła się nieco szerzej. -Nie sądziłam, że podają tutaj warzywa.
Eric Henley
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Wto 10 Mar 2015, 14:18
Scarlett, ślizgonka, dobra koleżanka Rabe – co u licha podkusiło go by zapytać akurat ją? Tzn. wiedział co, odwieczne zaufanie do rudzielców, w końcu Valentine i Murphy, siostra i przyjaciółka -dwie najważniejsze osoby w jego życiu dzieliły z nią barwę kłaków. Przez ułamek sekundy-który dla Erica trwał całą wieczność- zastanawiał się czy nie obrócić się zwyczajnie na pięcie i nie poszukać grzecznie innego miejsca, ale było już za późno – nie chciał wyjść na jeszcze większego głupka niż do tej pory. Poza tym, przynależność do domu zobowiązuje, Gryfoni nie uciekają z podkulonym ogonem na widok 15 letniej ślizgonki o filigranowej posturze. Mimo wszystko Eric rozejrzał się – próbując zamaskować zdenerwowanie - po Sali w poszukiwaniu Rosie, jego odwaga ma pewne granice. Gdy jej nie dostrzegł zrobiło mu się odrobinę lżej na sercu. -Eee..dziękuję – odparł gdy dziewczyna przytaknęła, po czym usiadł naprzeciw i wbił wzrok w talerz z brukselkami. No cóż, cisza była nieco niezręczna – to fakt. Może nawet najbardziej niezręczna cisza w całym jego życiu, a już na pewno magicznym życiu, bo sytuacji gdy w domu Henleyów słychać było cykającego świerszcza było kilka, a właściwie całkiem sporo – choćby artystyczne kolacje Theresy i osobliwie dłużący się czas oczekiwania na opinię o posiłku. Eric miał wrażenie, że wszyscy przy stolikach obok nagle ucichli i przysłuchują się ich rozmowie. No bo jak miał się czuć? Ciekawe jakby Murph zareagowała na taki widok. Henley i Wright spędzają razem popołudnie. Nawet myśl o tym wydawała się Gryfonowi dziwnie nie na miejscu(nie tylko w przenośni), a jednak siedział teraz przy stoliku zajmowanym przez jednego z największych wrogów swojej przyjaciółki. I gdy już, już miał zabierać się za brukselkę, gdy już, już miał nadzieję, że oboje zadowolą się milczeniem, dziewczyna odezwała się do niego. Nie rzuciła złośliwego komentarza, nie nazwała go szlamą, nie planowała bestialskiego zabójstwa czy co tam ślizgoni robią w wolnych chwilach. -No tak, rzeczywiście – odparł mimowolnie rzucając okiem na zgromadzonych wokół, którzy to - ku zdziwieniu Erica – zajęci byli swoimi własnymi sprawami, zupełnie nie zwracali uwagi na ich małą „pogawędkę”. – Dlatego miałem problem ze znalezieniem miejsca, gdyby nie to, nie usiadłbym z T…- zaczął ale ugryzł się w język i skarcił w duchu - bądź miły Henley, nie paplaj wszystkiego co Ci ślina na język przyniesie – W innym wypadku nie przeszkadzałbym Ci w lekturze – poprawił się pośpiesznie. -Eee… no tak, jasne, w końcu już tak jakby gawędzimy – powiedział dość nieskładnie, po czym wbił widelec w jedną z brukselek. -Tak, jestem Eric – odrzekł celując w dziewczynę widelcem, dobrze wiem jak masz na imię moja droga – Często widuję Cię z Rosie, jesteście przyjaciółkami? – zapytał nie zważając na fakt, że to mógł być nienajlepszy kierunek, no bo przecież co może być lepszego niż rozmowa o kochanej Rabe. Poza tym, co ona niby miała na myśli wspominając o złych intencjach? Chyba nie sądziła, że się jej boi? A nawet gdyby się bał(co oczywiście nie jest prawdą) to przecież są w pubie pełnym ludzi, nie rzuci na niego jakiejś klątwy, albo co gorsza, nie zacznie być urocza. On już znał te śliżgońskie dziewczyny, kiedyś przez taką jedną która uśmiechała się nadzwyczaj słodko zarobił spory szlaban za włóczenie się wieczorem po zamku. Chociaż i tak od czyszczenia męskich toalet z Filchem, gorszy był szyderczy śmiech Murph, która przewidziała i ostrzegała go, że owa dziewczyna nie pojawi się w umówionym miejscu. W każdym razie, od tamtej pory podchodził z dużą rezerwą do tych niezbyt wielu sytuacji, gdy uczennice Slytheriniu próbowały z nim flirtować. Pewnie jeszcze bardziej wolisz rzucać na nich zaklęcie Cruciatus – podsumował w duchu Eric komentarz rudowłosej o poznawaniu nowych ludzi. Na brodę Merlina Henley, to tylko dziewczyna – przestań się zachowywać jakbyś miał walczyć z ogromnym wężem. Bądź miły do licha. Nic Ci przecież jeszcze nie zrobiła, jesteś Gryfonem, rozważnym i pogodnym Gryfonem, nie zachowuj się jak najgorszy ślizgon. -A to lubisz brukselkę? – zapytał z ciekawością widząc jak uśmiechnęła do jego talerza. Może nie jest aż taka zła? W końcu nie ma złych ludzi którzy lubią brukselkę.- Właściwie to nie podają, ale jestem dobrym znajomym Madame Rosmerty, gdybyś kiedyś przymierała głodem wystarczy zgłosić się do Henleya – wyjaśnił uśmiechając się nieco szerzej i w końcu przestał unikać jej wzroku. Niechętnie musiał przyznać, że jej szare oczy są całkiem ładne, przypominały trochę oczy Val, były nawet prawie tak samo wesołe i pełne życzliwości, a przynajmniej sprawiały takie wrażenie. Może i jest śliczna, i znała Twoje imię, ale nie zapominajmy, to wciąż Ślizgonka, bądź ostrożny i czekaj na rozwój wydarzeń Henley. -Co właściwie czytasz? – zapytał po chwili – Jeśli to coś dobrego, ponownie przepraszam, że przeszkadzam, tzn. Na pewno nie czytałabyś nieciekawej książki, tylko tak mówię, na wypadek gdyby to była jakaś lektura obowiązkowa z numerologii albo inne nudziarstwo – wyjaśnił drapiąc się nerwowo po głowie – Chociaż nie mówię, że Numerologia jest zła, jeśli lubisz Numerologię to nic strasznego, jednak osobiście nie fascynuje mnie ta dziedzina magii, ale pewnie twoja książka jest niczego sobie, nawet jeśli to numerologia, w końcu wszyscy mamy różne zainteresowania – o czym Ty pleciesz Henley, kolejna dziewczyna a Ty znów otwierasz ten swój kram z banałami. Chociaż raz wysiliłbyś się bardziej. - Hadna fohoda, hawda? – wypalił zapomniawszy, że przed sekundą włożył do ust kawałek zielonego, aromatycznego warzywa. Powinszować ogłady.
Gość
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Sro 11 Mar 2015, 17:11
Dziewczyna nie miała wątpliwości co do tego, czy powinna się odezwać - taką po prostu miała naturę. Jeśli kogoś spotkała, nieważne z jakiego domu, nie zniosłaby siedzenia cicho, z podkulonym ogonem czy jakby tego inaczej nie nazwać. Zwłaszcza, jeśli znajomość z ową osobą dawała jej całkiem sporo korzyści. Tak było również i teraz. Wszystko zanosiło się początkowo spokojnie, chłopak usiadł naprzeciwko niej i choć wciąż zdawał się być nieco zmieszany, napięcie stopniowo zaczynało opadać. Scarlett rozejrzała się; tak jak sądziła, przypadkowi ludzie wcale nie zwrócili na ów mały incydent uwagi, a zza jakiegokolwiek kąta nie wychylała się głowa Murphy, więc... Było dobrze. Naprawdę dobrze. Uznała, że Gryfon nie ma wobec niej żadnych złych zamiarów, jak na przykład głupi kawał, w wyniku którego musiałaby przez kilka dni chodzić obsypana pryszczami. Choć na zewnątrz znosiła to bez większych złości, Scarlett nade wszystko nienawidziła upokorzenia. Widok śmiejących się z niej osób stał na samym szczycie jej czarnej listy wydarzeń, których na pewno nigdy by nie zapragnęła. Nie odzywała się, nie reagowała agresywnie tylko dlatego, że nie widziała w takim postępowaniu sensu. Wolała bowiem czekać na moment, kiedy znowu ona przyczyni się do upokorzenia delikwenta, jaki ośmielił się jej zajść za skórę. Na szczęście mogła liczyć na w miarę spokojne życie, ponieważ starała się innym uczniom nie wchodzić w drogę, by ci mogli w spokoju wyładować złość przez dogryzającym im Ślizgonom-arystokratom. Przechodząc do samej rozmowy z można powiedzieć - na swój sposób nowo poznanym Gryfonem, zaczęła się ona powoli rozkręcać lub przynajmniej sprawiała takie wrażenie. Scarlett zauważyła, że Eric wydaje się być dość osobą dość rozmowną i towarzyską jak zresztą większość uczniów z jego domu, która miała w zwyczaju najpierw mówić, a dopiero potem zastanawiać się nad konkretnymi konsekwencjami wypowiedzi. Dziewczyna, z miną cierpliwej słuchaczki, podparła głowę na łokciu. Sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie spieszyło jej się do następnej wypowiedzi. Była jednak uważna, patrzyła się na Erica, mimo że ten sukcesywnie unikał jej wzroku. Podczas cudzych wypowiedzi Scarlett miała zwyczaj wręcz uporczywego lustrowania czyjejś twarzy, szczególnie samych oczu, co było porównywalne do chęci pojawienia się w czyjejś głowie i zaglądnięcia we wszystkie jej tajemne miejsca. Po jakimś czasie nastała znowu cisza. Dziewczyna odezwała się dopiero za chwilę, jakby starannie chciała dobrać to, co ma drugiej osobie do przekazania: -Nic się nie stało. I tak nie była zbyt ciekawa. Poza tym, książkę mogę przeczytać w każdej wolnej chwili, a tu akurat nie ma sprzyjających do tego warunków.Chodziło mi o to -sprostowała, bo stwierdziła, że można to dwojako odebrać -że jest tutaj dość głośno... Za głośno na lekturę, ale nie za głośno na rozmowę, a samotność i cisza są niemożliwe do osiągnięcia. Ujmując krócej, rozmowa jest najlepszym wyjściem -uśmiechnęła się delikatnie, podsumowując swoje rozważania. Dlaczego powiedziała, że nie ma złych intencji? Chciała przez to pokazać, że nie mówi do niego, bo ma jakiś interes czy plan na oszustwo. Poza tym, Eric był od niej starszy, więc teoretycznie znał więcej zaklęć i tym podobne, choć nawet nie rozważała opcji, by doszło w publicznym miejscu do czegoś większego. Aż tak jej chyba nie nienawidzili (choć Murphy jednak była nieprzewidywalna). -W takim razie dobrze pamiętałam -odezwała się, gdy temat zszedł na sprawy, jak kto ma na imię. Zdawało się, że fakt ten sprawia jej nieco radości. Zdziwiła się na moment, słysząc pytanie o Rose. Rozważyła, czy sama zapytałaby go o Murphy. To akurat jeszcze się przemyśli. -Owszem, znamy się. I lubimy -kontynuowała. -Mamy podobne zainteresowania. A dlaczego pytasz? Czyżbyś jej szukał i miał do niej jakąś sprawę? Choć z drugiej strony nic mi do tego -rozsiadła się wygodniej. Pragnęła zaakcentować, by nie utożsamiał jej z Rosalie Rabe. Co prawda, lubiła dziewczynę, ale nie była to relacja związana z ciągłym towarzystwem, wspólnym robieniem wszystkiego i podzielaniu każdego poglądu, choć jednak wspólny czas zdarzało się im spędzać. Mimo to Scarlett wiedziała, że Rabe ma wrogów w innych domach i raczej się od całkowicie dobrego wizerunku nie uchroni (w końcu sama była Ślizgonką, a ci z góry byli odbierani niezbyt pozytywnie). Postrzeganą ją jednak względnie neutralnie - i całe szczęście. Utrzymywanie dobrych kontaktów było dla niej ważne, ponieważ zwyczajnie nie chciała mieć kłopotów. Poza tym, przyjazne stosunki dawały szereg innych korzyści, o których nawet nie trzeba było wspominać. -Czyli wiadomo, skąd się z widzenia znamy. Ciebie zapamiętałam jako przyjaciela Murphy, o ile się nie mylę -takie obiektywne zdanie nie powinno wcale nikomu zaszkodzić. Rozmowa powoli przeszła na temat posiłku: -Lubię warzywa -odpowiedziała. W gruncie rzeczy lepiej się z kimś zgadzać, niż mówić, jak to brukselka jest okropna (choć ogólnie Scarlett nic do niej nie miała). -Są w porządku. Gdy byłam mała, rodzice ciągle mnie nimi dręczyli. Ale nie narzekałam. Ogólnie nie miała na co się skarżyć. Żyła sobie całkiem spokojnie, bez większych kłopotów. Problemy też się zdarzały, lecz rozwiązywały się w miarę upływu czasu, a na większość z nich i tak dziewczyna nie zwracała uwagi. -Och, książka... To nic takiego, żaden podręcznik z numerologii -zaśmiała się przez moment, lecz był to serdeczny śmiech. Musiała przed sobą przyznać, że Henley na swój sposób umiał być zabawny. Nawet, jeśli nie było to zamierzone przez niego działanie. Nie chodziło tu od razu o błaźnienie się na każdym kroku, lecz o bycie niezwykle pozytywną osobą. Na ten moment nawet go polubiła. Chociaż był przyjacielem Murphy, nie irytował tak samo jak ona. Scarlett mogła nawet powiedzieć, że jest w porządku. Znajomość z takimi ludźmi przynajmniej jest coś warta, ale nie chciała również oceniać go przedwcześnie, więc powstrzymała samą siebie przed utrwaloną opinią. -Co więcej, nie chodzę na ten przedmiot. Widzę, że za nim jakoś nie przepadasz. Wzięłam ze sobą spis różnych uczonych, który zawiera informacje dotyczące ich odkryć. Stwierdziłam, że wiedza na ich temat może się przydać do przedmiotów jak choćby historii magii, na jakiej ostatnio niezbyt udało mi się uważać -pomyślała, że takie rozwinięcie będzie najbardziej adekwatnym. -Zapewne nie tylko ty uznałbyś to za niezbyt interesujące. Chyba większość uczniów tak ma, że woli przedmioty bardziej praktyczne. Sama lubię bardzo Zaklęcia, to jedna z moich ulubionych lekcji. A ty jakie lubisz? Zamyśliła się przez chwilę, pijąc powoli kremowe piwo z kufla. Eric przymierzał się do jedzenia, ona zaś spojrzała przez szybę. Zdawało jej się, że wolałby zmienić temat. Trochę wpadł, ale na szczęście należała do tolerancyjnych osób. Nie obchodziło ją, ujmując dokładniej, co kto woli i krytykuje. Lubiane czy nielubiane przedmioty były już sprawą osobistą i po prostu kwestią gustu. Tak naprawdę wciąż nie rozumiała, co go wzięło z tą numerologią. Czy była aż takim koszmarem, że myśli o niej na każdym kroku i przywołuje na widok zwykłej książki? -Była ładna, ale chyba zaczyna się trochę pogarszać -odpowiedziała, jakby przez moment wprawiona w lekką melancholię. -Spójrz, zdaje się, że powoli kropi. Wolałabym, żeby się nie rozpadało -perspektywa wracania do Hogwartu będąc całą mokrą, z pozlepianymi włosami, a do tego prawdopodobnie zalaną książką, kompletnie jej nie odpowiadała. Niebo wciąż zachowało część błękitu, a okalające go chmury nie wydawały się sprawiać specjalnego zagrożenia ulewą. Nie chciała rzecz jasna wychodzić, nie teraz. Pragnęła mieć pewność, że zapisze się pozytywnie w pamięci Gryfona. -Ale jak teraz patrzę, to raczej powinno przejść, więc nie ma się o co martwić. Właściwie to smacznego -dodała. Nie miała zamiaru zwracać mu uwagi typu nie należy jeść z pełnymi ustami, bo uznała je za nieadekwatne. Co gorsza, mogłyby popsuć w miarę już pozytywny nastrój, a tego nie chciała tym bardziej. Dlatego udała, że w ogóle nie zauważyła tego incydentu. Tak będzie najlepiej, pomyślała, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Z jej twarzy wciąż nie schodził miły wyraz, z ustami wygiętymi w delikatnym uśmiechu.
Eric Henley
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Czw 12 Mar 2015, 18:22
-Szukać Rosie? W żadnym wypadku…- zaczął ale w porę zdał sobie sprawę, że właśnie wypowiedział te słowa na głos a nie tak jak planował – chociaż właściwie „planowanie” to chyba zbyt mocne słowo – wewnątrz własnego umysłu. W normalnej sytuacji na samą myśl o szukaniu tej zielonej żmii, prychnąłby ze śmiechem, ale siedział obok koleżanki znienawidzonej Ślizgonki - musiał zachować się taktownie, a przynajmniej tak taktownie i grzecznie jak Scarlett – Tzn. Chodzi o to, że tak jakby za nią nie przepadam, ale no to nie jest najlepszy temat, prawda? Nie gadamy o nieobecnych i takie tam, chociaż nie przeczę, czasem rzeczywiście zdarzało mi się kogoś obgadać, choćby wspomnia… – kolejny raz ugryzł się w język. Gdy rudowłosa wyraziła swoją opinię o Brukselce, Eric natychmiast wypluł z siebie cały potok słów, a raczej grzmiący wodospad. - Zazdroszczę Ci, moja Mama dość rzadko przygotowywała brukselkę, moja siostra bardzo jej nie lubiła, ale mój brat – Andrew – uwielbiał ją zupełnie tak jak Ja i Tata. Jest strasznie zdrowa, wiesz? Ma mnóstwo witamin, A, E,C, różne rodzaje B i td. Strasznie dobrze wpływa na wzrok – to chyba dzięki temu idzie mi całkiem nieźle strzelanie z łuku, wspomaga odporność i w ogóle, polecam jeść ją częściej, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jest taka pyszna. Poczęstowałbym Cię moją, ale nie mam drugiego widelca – mógłbym go oczywiście wyczarować, ale nie powinniśmy używać różdżek poza Zamkiem, chyba, że Ci bardzo zależy, wiesz jestem znany z tego, że nie do końca przejmuje się regulaminem, ale nie wiem jaki Ty masz do niego stosunek, nie chcę żebyś miała kłopoty z mojego powodu. Gryfon znów – jak to miał w zwyczaju - zagadywał kogoś na śmierć. Zdarzało mu się do bardzo często, zwłaszcza jeśli rozmawiał z kimś pierwszy raz i zdążyli przełamać już pierwsze lody. A w tym przypadku chyba właśnie tak było, w końcu Scarlett wyraziła pozytywną opinię o ulubionej potrawie chłopaka. I nawet mimo początkowej obawy przed domniemaną wysłanniczką Rosie, Eric przyznał się przed sobą, że Ślizgonka siedząca naprzeciwko jest całkiem miła. I choć było to dość pochopne stwierdzenie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jeszcze przed chwilą bał się w ogóle do niej odezwać, to nie mógł zaprzeczyć, że teraz czuł się jakby przegadał z nią już całe popołudnie. Niektórzy twierdzili, że jest nieco zbyt ufnym człowiekiem, że kiedyś może go to zgubić i takie tam inne bzdety o zachowywaniu ostrożności, i nawet jeśli czasem próbował zastosować się do ich rad – zwłaszcza w takich sytuacjach jak aktualna – to nie przykładał się do tego tak jak choćby do potajemnych ćwiczeń z Wandzią, co zresztą nietrudno było wywnioskować z jego zachowania. - Ależ nie, uwielbiam numerologię, cóż może być ciekawszego od tych wszystkich cyferek i…właściwie to chyba tylko cyferek – odparł z wyczuwalną nutką sarkazmu w głosie oczekując najwyraźniej, że rozbawi tym dziewczynę – Historia? Wiesz, na początku uwielbiałem historię, ale to chyba dlatego, że pochodzę z mugolskiej rodziny…-urwał uświadomiwszy sobie co właśnie powiedział, przyzwyczaił się do drwin Ślzigonów, ale w dzisiejszych czasach chwalenie się w zatłoczonym pubie- nawet o tak dobrej opinii jak Trzy Motły- że masz brudną krew nie było najlepszym pomysłem dlatego przyciszył nieco głos – eee…no właśnie, fascynowało mnie wszystko związane z dziejami magii, wiesz przez 11 lat nie miałem pojęcia, że jestem czarodziejem, dlatego chłonąłem wszystkie informacje o świecie czarodziejów jak najlepsza gąbka kąpielowa , chciałem dowiedzieć się wszystkiego w jak najkrótszym czasie, ale w końcu mój zapał nieco ostygł, wiesz, wciąż ją lubię, ale teraz mam inne magiczne zainteresowania, jak choćby Quiddtich – wyjaśnił z dumą, nawet jeśli nie dostał się nigdy do drużyny to w jego opinii latał całkiem nieźle – I jeśli możesz to nie wspominaj o tym, że jestem Mugolakiem w obecności Śmierciojadów – dodał teatralnym szeptem, może i według większości znanych mu czarodziejów nie był to najlepszy temat do żartów, ale Eric nie dostrzegał powodu dla którego miałby drżeć ze strachu i popadać w obłęd – w końcu tego właśnie oczekiwałby Wróg, a odważny Gryfon powinien dawać przykład innym, nawet jeśli uciekał na widok Rosie Rabe. -Ty też lubisz zaklęcia? Nie uważasz, że Psor Odineva jest niesamowita? Według mnie jest najlepszym nauczycielem w calutkiej Hogwarcie, uwielbiam prowadzone przez nią zajęcia, i przyznam się, że jestem w pewnym sensie jej ulubieńcem – odpowiedział rozpromieniony gdy usłyszał pochlebne słowa o jego ulubionym przedmiocie szkolnym. Przełknąwszy brukselkę która tym razem miała gorzki smak zawstydzenia, zdziwił się, że Ślizgonka nie skomentowała w żaden sposób jego wpadki. -Eee…dziękuję – wybąkał nieco zarumieniony, na początku myślał, że była to z jej strony próba pokazania dezaprobaty dla niekulturalnego zachowania chłopaka, ale rudowłosa tak szybko wzbudziła w nim sympatię, że nie przejął się tym zbytnio, podczas posiłków w Hogwarcie wywody Henley’a kiedy jego usta były wypełnione przeróżnymi rodzajami jedzenia stanowiły rzecz zupełnie normalną. -Też mam nadzieję, że nie będzie padać – powiedział po chwili zastanowienia i mimowolnie wyobraził sobie jak wracają przemoczeni razem do zamku, gdyby Murph ich zobaczyła dostałby jakimś ciężkim woluminem(np. Od Numerologii) w czuprynę. Próbując odgonić wizje uroczo pozlepianych od deszczu, rudych włosów Ślizgonki, sięgnął po uniwersalny dla siebie temat – Chociaż porównując spacer w deszczu do lotu na miotle, wiesz, kostniejące palce, lodowata woda wdzierająca się – zupełnie nieproszona – za strój do Quidditcha, coś cudownego - dodał z rozmarzoną miną – A w ogóle, latałaś kiedyś? –zapytał rutynowo, Gryfon nie odpuścił jeszcze nikomu wywiadu podczas którego próbował wybadać stosunek pytanego do jego ulubionej Gry.
Gość
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Sob 14 Mar 2015, 10:35
Gdy Eric mówił, Scarlett zdawała się być pochłonięta czymś zupełnie innym. Rozglądała się, siedząc niespokojnie na krześle, a w jej oczach nie dało się zauważyć nici porozumienia. Jednakże, gdy tylko Gryfon skończył, od razu zwróciła głowę w jego kierunku: -Nie zakładałam nawet, żebyś jej szukał -odpowiedziała z uśmiechem. Scarlett miała podzielną uwagę i robienie kilku rzeczy naraz stało u niej na porządku dziennym. Choć często była zajęta różnymi sprawami, nie upośledzało to wcale zainteresowania konkretną z nich. Wręcz przeciwnie, gdy zachodziła taka potrzeba, mogła porzucić wszystko dla określonego zajęcia - oczywiście jeśli dotyczyło jej bezpośrednio lub zależał od niego wizerunek dziewczyny wśród ludzi. Tak czy inaczej, tym razem Scarlett chciała się upewnić, że w pobliżu nie ma nikogo nieproszonego. Twarze na szczęście nie wydały się jej być nadto znajome, więc odetchnęła z ulgą… Wolała być ostrożna, bo przez „Pub Pod Trzema Miotłami” przewijała się ogromna ilość czarodziejów, choć aktualnie interesowali ją tylko uczniowie Hogwartu - reszta zaś nie była w zupełności istotna. Dziewczyna wolała uniknąć jakiś głupich plotek, bo nade wszystko nie znosiła się tłumaczyć, a już zwłaszcza osobom, które zajmowały chwalebne miejsce na końcu jej hierarchii znajomości. To osobista sprawa, co robiła i z kim się zadawała; chciała poznać niemal każdego, bo a nuż ta wiedza mogłaby się potem przydać. Nigdy nic nie wiadomo, tylko głupiec odrzuciłby ową mnogość możliwości. Gdyby ktoś się tu zjawił, prawdopodobnie grzecznie przeprosiłaby Erica i wyszła, zanim zdążyłby się zorientować, co właściwie Scarlett Wright tu robiła. Nie odpowiadała jej rzecz jasna ta opcja, więc z zadowoleniem stwierdziła, że na razie nie ma wcale takiej potrzeby. -Mimo tego zdarzają się różne odstępstwa, więc w razie czego wolałam zapytać -kontynuowała. -Ale masz rację, lepiej zająć się czymś innym. Nie mam zamiaru nikogo obgadywać. Rzecz jasna nie chciała przecież piętnować żadnych osób. Po pierwsze, zawsze istniała szansa, że ktoś mógł to usłyszeć, co gorsza sam Eric w rozmowach z innymi Gryfonami, pewnie byłby w stanie im coś przekazać. Osoby towarzyskie zwykle mówią to, co ślina na język przyniesie, czyli nigdy nie warto powierzać im swoich sekretów - przynajmniej, dopóki nie nawiąże się szczególnie silnej więzi przyjaźni. Dodatkowo, gdyby Scarlett robiła się na jedyną sprawiedliwą, dramatyczną bohaterkę, która nie wie, co robi w Domu Węża, brzmiałaby z pewnością sztucznie i nawet można rzec, że groteskowo. Prędzej doprowadziłaby kogoś do śmiechu niż zrozumienia. Co więcej, dziewczyna nie czuła się wcale źle jako uczennica Slytherinu, w końcu ten dom gromadził ludzi ambitnych i pełnych sprytu, a inne cechy były już raczej indywidualnym dodatkiem. Niestety jednak opinia krążąca po innych domach stała się jednoznaczna, ale nie na tyle radykalna wśród większości osób, by przekreślić całkowicie szanse na dobry kontakt. Z tego powodu Scarlett nie miała wcale tak źle, zwłaszcza, że nie pochodziła z tych wielce arystokratycznych rodzin, jakie rzucały dookoła obelgami bez żadnych ogródek. O wiele lepszy żywot miała osoba przeciętna, o której nie można było powiedzieć zbyt wiele - ona zaś mogła powiedzieć na swój temat dużo, ale i tak większość zachowywała dla siebie samej (w tym fakt, że w rzeczywistości jest lepsza od całego uczniowskiego motłochu). Zasłuchała się w jego opowieść o brukselce. Złożyła dłonie na kształt daszka i oparła na nich swoją głowę. Jak na pierwsze spotkanie przystało, była rzecz jasna zainteresowana wszystkimi dotyczącymi chłopaka faktami, by uformować sobie o nim w miarę stałą opinię. Doskonale zdaję sobie sprawę, co taka brukselka zawiera. Inne warzywa również. Scarlett zdawała się być bardzo pochłonięta rozmową, choć osobiście czekała na jakąś zamianę tematu. W gruncie rzeczy, jakakolwiek wymiana zdań nie była zła, ale nie samą brukselką żyje człowiek. Kiedy Eric skończył swoje wywody, dziewczyna, jakby po krótszym zastanowieniu, odpowiedziała: -To bardzo ciekawe, co mówisz. I prawdziwe. Warzywa są zdrowe... -urwała i uśmiechnęła się. Zaintrygował ją pewien fakt: -Niebywałe, czyli strzelasz z łuku? A skąd takie zainteresowanie? Nigdy jeszcze nie spotkałam osoby, która miałaby takie hobby. Może opowiesz o tym coś więcej? Tak czy inaczej... nie, nie ma potrzeby, by łamać regulamin. Generalnie nie sądzę, by wykraczanie poza zasady było dobrym pomysłem. Ale to miłe z twojej strony, w sensie, że miałeś chęci. Owszem, sama potrafiła je łamać, ale tylko wtedy, gdy mogło jej dać znacznie więcej - tak aby zrekompensowało narażenie się na zły wizerunek w oczach nauczycieli. Wolała się jednak do tego nie przyznawać. To jeszcze nie ten etap, by chwalić się, że nie zawsze trzyma się regulaminu. Swoim podsumowaniem o cyferkach, Eric rozbawił nieco Scarlett: -Świetne przedstawienie przedmiotu w pigułce -stwierdziła. -Słyszałam, że tam czytają różne rzeczy z liczb. Podobno za pomocą nich można określić różne rzeczy, jak na przykład czyjś charakter czy coś w tym stylu. Mimo tego również wolę przedmioty, powiedzmy, mające większe odzwierciedlenie w praktyce. Osobiście nie miała nic do numerologii, ale jednocześnie nie uznawała jej za potrzebny przedmiot. Jeśli się wie wszystko, ma się wiedzę również na temat przyszłości i do tego nie potrzeba żadnych cyfr, wystarczy jedynie dogłębna analiza. Czasem zastanawiała się, czy te analizy się sprawdzają. Tak czy inaczej, miała na głowie ważniejsze rzeczy do nauki, niż bawienie się we wróżkę. Dziewczyna, gdy usłyszała tylko, że Eric pochodzi z mugolskiej rodziny, uśmiechnęła się szerzej niż dotychczas. Wydawała się być na swój sposób zadowolona z tego faktu i rzeczywiście była to prawda. Sprawy mugoli również ją interesowały, ponieważ dawały sporą wiedzę na temat świata. Dodatkowo, to było coś zupełnie innego, przynajmniej dla niej - oderwanego od rzeczywistości. A on miał to kiedyś na co dzień i zapewne na każdych feriach, kiedy można było opuścić szkołę. W pewnym sensie trochę mu zazdrościła, z drugiej strony, mugolacy byli narażeni na ciągłe szykany i ta opcja akurat niezbyt jej odpowiadała. -Och, więc pochodzisz z niemagicznej rodziny? Zawsze mnie interesowało, jak to jest... wiesz, mugole mają technikę, czy jak to się nazywa. Niektórzy nie wyobrażają sobie życia bez czarów, a oni jakoś nie zwracają na to uwagi, żyjąc we własnym świecie. Czy chodziłeś do mugolskiej szkoły? Czego tam uczą? -chętnie zasypałaby go milionem różnych pytań, ale stwierdziła, że na ten moment wystarczy. Dodatkowo nie chciała sprawiać dziwnego wrażenia, na tyle dziwnego, by całkowicie pana Henley'a do siebie zniechęcić. Na ten moment, musiała przyznać, że dobrze jej szło zawieranie nowej znajomości. -Wybacz, że cię tak napadłam -dodała, serdecznie się śmiejąc. -Po prostu taką mam naturę, że wszystko mnie ciekawi. Nie chodzi mi o sprawy osobiste, bo cenię czyjąś prywatność, ale tak ogólnie, nie zrozum mnie źle. -Śmierciojadów? -spytała potem. -A co to za kryptonim? -trochę się domyślała, lecz mimo to postanowiła założyć, że nie wie, o jaką grupę osób chodzi. -Tak czy inaczej, nie będę o tym rozpowiadać wśród ludzi. Sama nie przepadam za plotkami i różnymi tego typu rzeczami, więc dobrze cię rozumiem. Powoli już zaczęła wszystko podsumowywać. Ogółem stwierdziła, że Eric jest w porządku. W dodatku pochodzi z mugolskiej rodziny. Ten zbieg okoliczności stał się początkiem czegoś niezwykle ciekawego, co mogło potem przeobrazić się w nową znajomość, jaka Scarlett jak najbardziej odpowiadała. Byli z dwóch różnych kręgów, ale mimo tego, udało im się nawiązać wspólny język. Mogła go przecież zapytać o tyle rzeczy. Dodatkowo, szanse na fakt, że Gryfoni zaczną planować przeciwko niej coś niemiłego, nieco się zmniejszyły. Ale lepiej nie mówić nic przedwcześnie, jeszcze nic nie wiadomo, dopiero pierwszy raz zamienili ze sobą słowo... Co prawda dziewczyna nie traktowała tej rozmowy zbytnio poważnie, ale zdawała sobie sprawę z jej użyteczności, co właśnie przedtem zaczęła rozważać. Cieszyła się z owego obrotu sprawy. Ile można ciekawych rzeczy poznać na tym świecie... -Lubię to mało powiedziane -odrzekła, gdy Eric zapytał ją o opinię na temat zaklęć. -I mamy bardzo dobrą nauczycielkę. Nie porównywałam jej dotąd z innymi, ale na jej lekcjach nigdy się nie nudzę. Widzę, że już mamy jedno wspólne zainteresowanie. To dobrze... więc mówisz, że jesteś najbardziej lubianym uczniem? Pewnie masz też najlepsze oceny -powiedzenie czegoś dobrego na temat drugiej osoby zawsze było dobrym wyjściem, przynajmniej tak uważała. Nie spodobał jej się trochę fakt, że chłopak podobno - jak przynajmniej utrzymywał - był ulubieńcem pani profesor, ale zdecydowała się tą informacją nie martwić. Ona również nie miała złej sytuacji, a gdyby nadto błyszczała, nie mogłaby liczyć na anonimowość. Coś za coś. W myślach modliła się o to, by deszcz się nadto nie rozpadał. Na szczęście, jak się okazało, zaczęło jedynie kropić i równie dobrze mogło zaraz przestać. Z tego powodu porzuciła te obawy, bo uznała, że rozważanie zbyt wielu rzeczy na zapas, może wcale nie być korzystne. Zastanawiała się, jak to będzie potem wyglądać, jeśli się ze sobą dogadają. Czy uda im się jeszcze kiedyś zamienić w spokoju słowo? Eric miał własne towarzystwo i ona w sumie miała własne, a dostać się do grona Gryfonów... nie, niemożliwe. Po prostu niewykonalne. Przez cały czas w szkole, najprawdopodobniej ktoś będzie się koło niego kręcił. Zwłaszcza, że w pobliżu może być Murphy, a to nie zapowiadało niczego dobrego. Ale jak się chce, na pewno kiedyś udałoby się coś zorganizować. Chciała go poznać bliżej i dowiedzieć się o wiele więcej. To, co do tej pory poznała, było jedynie namiastką. Tymczasem w rozmowie temat zszedł na Quidditcha. Scarlett nie lubiła sportu i gdyby nie fakt, że wypada zjawić się na trybunach podczas meczu, bo czynili tak chyba wszyscy, na pewno by nie chciała mieć nic z nim wspólnego. To służyło tylko rozrywce, bezsensownemu zabijaniu czasu, jaki można było spożytkować na o wiele lepsze rzeczy. Zauważyła jednak, że Quidditch był prawdopodobnie jedną z pasji Erica, więc nie mogła go w żadnym wypadku skrytykować. Należało to rozegrać w miarę dobrze, żeby nie udawać wielkiej fanki, ale i również swoją wypowiedzią Gryfona nie urazić. -To całkiem ciekawy opis. Latałam, to znaczy próbowałam, ale jakoś niezbyt mnie do tego ciągnie. Chyba po prostu nie wszystkim jest dane doświadczać takich rzeczy -odpowiedziała tonem tak samo miłym jak przedtem. -Lubię za to patrzeć, jak inni grają. Może nie jestem zapalonym kibicem, ale pooglądanie meczu dla samej rozrywki jest miłą odskocznią. Niestety nie znam się na tym zbytnio, ale może jeszcze kiedyś się poznam. Interesujesz się Quidditchem od pierwszej klasy? I czy kibicujesz tylko swojemu domowi, a może też innym drużynom? Nie było w tym nic dziwnego. Większość czarodziejów lubiła tę grę, nawet jej ojciec zdawał się być na swój sposób nią pochłonięty. Scarlett dopiła resztkę kremowego piwa, jakie znajdowało się w jej kuflu. W głowie dziewczyny rodziło się wiele pomysłów, ale nie wiedziała na razie, który wybrać. Pomysłów, jak poprowadzić tę znajomość i wyciągnąć z niej możliwie jak najwięcej. Trochę rzeczy, a głównie osób stało jej na przeszkodzie, ale martwiła się aż tak nimi. -Hmm -zastanowiła się. -Interesujesz się czymś jeszcze oprócz wymienionych rzeczy? Muszę przyznać, że całkiem miło się z tobą rozmawia -dodała.
Eric Henley
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Nie 22 Mar 2015, 16:58
Z pobieżnych obserwacji Eric wywnioskował, że Scarlett wydawała się nie być jedną z tych wrednych ślizgońskich dziewczyn które już zdążył poznać. Może nawet uda mu się szamać swoje brukselki bez większych uszczerbków na zdrowiu. Najważniejsze, że mimo niezbyt rozsądnego komentarza o Rosie, nowopoznana dziewczyna nie pochwyciła tego tematu i ich rozmowa potoczyła się dalej neutralnym torem. Choć może neutralny to może zbyt duże słowo, jeśli wziąć pod uwagę, że zagadnęła Henley’a o jego hobby. Ciekawe czy byłaby taka szczęśliwa gdyby dowiedziała się, że wspólnie z Murphy planują przemycić do Hogwartu łuki i urządzić sobie małe polowanie na niewinnych – poniekąd – uczniów Slytherinu. -A owszem, lubię postrzelać z łuku, i właściwie nie tylko z łuku, czasem też jakaś rzutka…yyy…no taki nóż do rzucania, ale głównie chodzi o wymaganą precyzję, wiesz, nie mówię, że jestem jakoś wyjątkowo uzdolniony ale regularne ćwiczenia naprawdę przynoszą efekty – powiedział pochłonięty faktem, że kogoś zaciekawiła jego pasja – Swoją drogą spodziewałem się, że podejdziesz do tego raczej z rezerwą, w końcu w świecie czarodziejów to nie jest zbyt popularny sport, no i w ogóle korzystanie z broni białej jest trochę bez sensu gdy można machnąć różdżką i wywołać taki sam efekt, wiesz co mam na myśli. Eric zastanawiał się przez chwilę czy powinien rozwijać ten temat, jeśli przegada całe popołudnie w końcu wystygną mu brukselki, ale z drugiej strony to było całkiem miłe, móc pogadać z jakimś Ślizgonem który nie uważał się za lepszego od wszystkich wokół. -W sumie strzelam już całkiem długo, ale tutaj w Hogwarcie to jest tak jakby zabronione – zaczął drapiąc się po czubku głowy –Yyy… zacząłem w drugiej klasie, no a właściwie pomiędzy drugą a trzecią gdy byłem na farmie u rodziny mojej Mamy w Irlandii, to nie takie proste jak mogłoby się wydawać, nawet jeśli Twój pierwszy łuk ma naciąg który nie zrobiłby wrażenia na pięciolatku – powiedział spoglądając co jakiś czas w sufit, jakby były na nim zapisane fakty z życia Mugolaka– Mój kuzyn pokazał mi co i jak, i od tamtej pory jakoś tak podczas wakacji zamiast odrabiać prace domowe zadawane przez nadgorliwych nauczycieli strzelam sobie do tarcz…- „z wizerunkiem niektórych ślizgonów” – dodał w myślach –Wiesz, to przydaje się w różnych innych dziedzinach, poza tym naciąganie cięciwy –zwłaszcza tych ciężkich - całkiem nieźle wpływa na formę, i to nie tylko na ramiona - kontynuował nie myśląc o tym czy ten temat naprawdę interesuje Scar czy po prostu zagadnęła go o to tylko dlatego, że jest uprzejma i chciała podtrzymać rozmowę - Naprawdę Cię to interesuje? – zapytał jednak gdy przyszło mu do głowy, że wszystkie te fakty związane z łukami mogą być zwyczajnie nudne dla kogoś nie mającego o tym bladego pojęcia. Nie czekając jednak na odpowiedź pochłonął w zawrotnym tempie kilka brukselek, a zaraz po tym skomentował komentarz na temat jego komentarza o Numerologii. -Charakter z liczb? Równie dobrze można kogoś po prostu poznać i się dowiedzieć, zupełnie nie widzę w tym sensu…kto w ogóle zrobił z tego przedmiot szkolny - powiedział wzruszywszy ramionami i odnotował w myślach by zapytać Murphy o jego własny charakter, ciekawe co powiedzą te jej cyferki. Chociaż jak ją znał to zapewne nazwie go głupkiem czy coś w tym stylu bo uzna to za kolejną próbę kpienia z lubianego przez nią przedmiotu – i właściwie to chyba będzie miała rację. -Jak widać udało mi się przeżyć przez 11 lat bez czarów – rzekł z uśmiechem, choć było to dość dziwne, że kolejny raz podczas ich rozmowy Scar wyraziła zaciekawienie osoba Erica. Najczęściej było zupełnie odwrotnie, to On musiał nieźle się wysilać by utrzymać pogawędkę z jakąś śliczną dziewczyną. -Dajemy sobie doskonale radę, tak jak powiedziałaś, mamy technologię – odparł po krótkiej chwili powtarzając spostrzeżenie Ślizgonki – Mugole wydają się być znacznie bardziej zawzięci niż czarodzieje, tutaj wszytko jest o wiele łatwiejsze, a Oni ciągle wymyślają nowe wynalazki które ułatwiają im życie – wyjaśnił zajadając się brukselką -Na przykład mój Tato jest mechanikiem samochodowych…- urwał na chwilę bo nie był pewien czy dziewczyna wie o czym mówi i na szybko wymyślił najprostsze –według niego - wyjaśnienie – Wiesz co to samochód? To taki pojazd którym mugole poruszają się szybciej niż pieszo, coś jak magiczne powozy albo miotły, w środku takiego samochodu jest silnik napędzany paliwem… - powiedział ale uświadamił sobie jak wielu niezrozumiałych słów właśnie użył - YYY…ten silnik to takie urządzenie, wiesz, jeden z wytworów technologii Mugoli a paliwo to płyn, jakby eliksir który po wlaniu wprawia w ruch silnik i dzięki temu poruszają się koła i można jechać nim –tym samochodem - gdzie się chce – wytłumaczył dość nieskładnie po czym dodał – Właśnie mechanik- czyli wspominany już mój Tato - zajmuje się naprawianiem takich zepsutych silników w samochodach i innych rzeczy które są potrzebne żeby można było nim bezpiecznie jeździć. Nawet mugolskie dziewczyny nigdy nie interesowały się samochodami , a co dopiero czarownice- powinszować Henley, świetnie dobrany temat by zanudzić ją na śmierć. -No tak, chodziłem do normalnej szkoły tak jak całe moje rodzeństwo – odpowiedział gdy zadała pytanie na temat szkoły – Uczą tamcałkiem zwyczajnych rzeczy - czytania, pisania, liczenia, mówią też przyrodzie, historii i takich tam, ale wiesz, Ja byłem tylko w pierwszych klasach, później zacząłem uczyć się w Hogwarcie, więc nie wiem za dużo o starszych klasach - wyjaśnił porywając co jakiś czas brukselkę z talerza – Chociaż moja siostra Valentine opowiadała mi trochę o biologii, bo widzisz ona studiuje medycyne, chce być lekarzem, coś jak magomedyk, no i ta cała biologia to m.in. nauka o ludzkim ciele, o sercu i reszcie, to strasznie skomplikowane i jest tego całe mnóstwo, jest też fizyka i chemia - dużo do opowiadania, ale skoro Cię to interesuje może zapisz się na Mugoloznawstwo ?- zapytał gdy wspomniał o Val, wydawać by się mogło, że gdyby sam zapisał się na ten przedmiot zapewne poprawiłby sobie oceny, ale nie dostrzegał w ty najmniejszego sensu. Był to kolejny przedmiot który zaraz po Numerologii nie miał dla niego najmniejszego znaczenia w całym procesie kształcenia. -Powiedzmy, że tak, mam całkiem dobre oceny – odparł gdy zapytała o jego oceny zaklęć – No ale przecież nie to jest najważniejsze, czyż nie? Liczą się faktyczne umiejętności, a nie cyferki…chyba mam jakąś dziwną awersję do liczb, nie sądzisz? – uśmiechnął się szeroko gdy zdał sobie sprawę, że kolejny raz wspomniał o cyfrach i ty jak bardzo mało istotna jest ich obecność. – A co do Quidditcha, to jestem jego najogromniejszym fanem, naprawdę, gdy pierwszy raz zobaczyłem jak Drużyna gryfonów mknie na miotłach od razu się zakochałem, w moim przypadku to już nieuleczalne i cały czas próbuję się dostać do drużyny, chociaż najczęściej mi coś wypada i do tej pory jeszcze nie jestem w składzie – powiedział jednym tchem – To nie dlatego, że jestem jakiś słaby czy coś, latam porządku, po prostu Gryffindor ma tak wielu niesamowitych zawodników i zawodniczki, że Twój Slytherin nigdy nie miał z nami szans nawet bez mojej pomocy – dodał pośpiesznie i nawet jeśli to tłumaczenie nie było zbyt składne, to nie mógł pozwolić, żeby pomyślała sobie, że nie potrafi grać, o nie! – Kibicuję każdej drużynie oprócz ślizgońskiej, chyba wiesz czemu, tzn. Ty wydajesz się sympatyczna i w ogóle, ale no Twój dom, przecież wiesz jak bardzo węże kochają lwy, nie raz już wyśmiewano mnie dlatego, że jestem szlamą i tym podobne - odrzekł gdy dziewczyna zapytała o inne drużyny –Alenie żebym się użalał, tak tylko mówię, ja również nie raz odgryzałem się Twoim idealnym kolegom z idealnych czysto krwistych rodzin którzy myślą, że są najważniejsi na świecie –wyjaśnił próbując nadać swym słowom rozsądny wydźwięk, nie chciał by dziewczyna wzięła to do siebie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie był najlepszym mówcą i pewnie zaraz dostanie w głowę książką „nie od numerologii”. Na kolejne słowa jednak Henley nieco się zarumienił, powiedziała, że całkiem miło się z nim rozmawia, ładna dziewczyna z którą zamieniał właśnie jedne z pierwszych słów dała mu do zrozumienia, że ciekawi ją prowadzona rozmowa. Nie mógł zaprzeczyć, że owszem, wydawało się to całkiem sympatyczne, ale z drugiej strony to wciąż kumpela Rosie, nie był jeszcze pewien co o niej myśleć, nawet mimo tego, że już nieco się przed nią uzewnętrznił. -Hej, a może teraz Ty powiesz coś o sobie? Czuję się dziwnie tak ciągle opowiadając, nie chcesz żebym pomyślał sobie, że moja osoba jest aż tak bardzo interesująca, zwłaszcza dla tak ładnej dziewczyny, mógłbym popaść w narcyzm, a strach pomyśleć czym by się to skończyło – powiedział uśmiechając się szeroko.
Gość
Temat: Re: Nie taki ślizgon straszny... Pią 27 Mar 2015, 19:24
Z całego wyglądu Scarlett to oczy były najbardziej zmienne - mglista szarość tęczówek w zależności od światła mogła zawierać poświatę zieleni, a czasem nawet błękitu. Reszta pozostawała jakby nienaruszona w spokoju, zupełnie nie poddając się upływowi czasu. Niezależnie, czy ktoś sypał wokół obelgami, czy prowadzono miłą rozmowę, twarz rzadko kiedy wykrzywiała się w negatywnym wyrazie, sprawiając wrażenie zupełnie niezdolnej do tego typu mimiki. Co jak co, ale wyprowadzenie panny Wright z równowagi, było prawdziwą sztuką i jedynie nielicznym się udawało. Chodziło w tym przypadku również nie tyle o samą złość, co też i inne emocje, takie jak strach, zażenowanie, czy biorąc pod uwagę teraźniejszą rozmowę - znudzenie. Cały problem ze Scarlett polegał na tym, że zawsze starała się zachowywać zgodnie z oczekiwaniem innych. Biorąc pod uwagę owe względy, bardzo rzadko dziewczynie zdarzało się być sobą. Powodowało to również i inne konsekwencje, w tym fakt, iż tworzyła wokół siebie zwodniczą aurę. Chciała odszukać tego, co szukał Eric i stać się nim, zyskując możliwie największe zaufanie chłopaka. Jak jednak działo się naprawdę, czy Scarlett była znudzona? Nie do końca. Próbowała wychwycić jak najwięcej informacji na temat pana Henley'a, dlatego pochłonięta zadaniem rozważała każde jego słowo, czasem zdawała się być nieobecna, kiedy rozmyślała nad znaczeniem czegoś, niemniej jednak zawsze, jak zaciekawiona osoba, słuchała, co jej towarzysz ma do powiedzenia. Mimo tego należało przyznać, że temat dotyczący strzelania z łuku niefortunnie nie należał do jej ulubionych, choć potrzeba stworzenia dobrego wizerunku była znacznie ważniejsza od osobistych przekonań. Dziewczyna w myślach doszła do wniosku, że jest to zajęcie znacznie bardziej idiotyczne od Quidditcha, bezsensowne marnotrawstwo czasu i z góry ucieszyła ją wiadomość, że łuki na terenie Hogwartu są zabronione. Ale z drugiej strony, całkiem dobrze wiedzieć o tym całym sporcie, czy jakby tego nie nazwać, podsumowała. To nie jest takie głupie... To naprawdę nie jest takie głupie - uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o wizji, która właśnie teraz zawitała u niej w głowie. -Hmm, rzeczywiście, to nietypowy sport. Co prawda nie znam się na nim, ale opowiadasz o całym strzelaniu z taką pasją, więc jak mogłabym być znudzona? -odezwała się, gdy Eric zakończył swoją wypowiedzieć. -Tego typu zainteresowania są niezwykle rzadkie, więc pewnie ciężko kogoś do nich przekonać. Stawiam, że sam się tym zajmujesz -spoważniała, lecz równie szybko jej twarz stała się radosna -Ale mogę się mylić, bo nie znam wszystkich osób. Tak czy inaczej, wiesz, to czasem jest smutne, jak się coś lubi, a nie ma się z kim na ten temat porozmawiać. Nie zakładam, że zdarzyło się to w twoim przypadku, mówię zupełnie ogólnie. Dodatkowo, na wieść o pytaniu, czy ją to interesuje, poruszyła od razu przecząco rękami, jakby chciała od razu zaznaczyć, że taka postawa zupełnie jej nie dotyczy. Daj spokój, przecież musimy jakoś się dogadać. Oto moje założenie. Jest już zbyt późno, żeby się wycofać, lecz wciąż za szybko, by być ze sobą całkowicie szczerym. Musiała przyznać, że sposób zachowania się Erica, szczególnie to patrzenie w sufit, było nade wszystko zabawne. W pewnym sensie Gryfon wzbudził sympatię dziewczyny, która mimo nie do końca autentycznego - zgodnego z wewnętrznymi przekonaniami zachowania, nie lubiła się również zbytnio nadwyrężać. Istniało bowiem gro osób, jakie samym widokiem irytowały ją i to nawet bardzo. Eric jednak nie należał do grona ani pyszałków o zawyżonym poczuciu własnej wartości, ani do cwaniaków cechujących się myśleniem, że taką osobę jak Scarlett, zdołają oszukać jednym fałszywym uśmiechem. Nie, Eric był w zupełności od nich inny. Pierwsze, co go cechowało, to naturalność zachowania. Poza tym, był po prostu sympatyczny. Do takich wniosków doszła Scarlett, stwierdzając, że wszystkie fakty wskazują ewidentnie na to, iż powinna się z chłopakiem w miarę możliwości lepiej zapoznać. Dodatkowo, dziewczyna uznała, że na swój sposób tym szczerym Gryfonom zazdrości, oni się niczym kompletnie nie przejmowali i zawsze mieli na twarzy swój prawdziwy nastrój. Z drugiej strony jednak miało to więcej wad niż jakichkolwiek zalet - przecież jest najłatwiejszym sposobem na narażenie się komuś, na zniszczenie znajomości i wiele innych rodzajów kłopotów. Osądzając, stwierdziła, że to zwykła, bezsensowna głupota. Nigdy nie osiągnęłaby swoich celów, gdyby zawsze mówiła, co naprawdę myśli. Pochwaliła więc siebie samą: To ewidentnie wskazuje na moją wyższość. Należało przejść jeszcze do jednej kwestii, a mianowicie, co pragnie przez tę rozmowę osiągnąć? Scarlett wiedziała, że dla osób kochających przygody, jej punkt widzenia może się wydać zupełnie nudny. Na razie szukała różnych stron, czy jakby to ująć, Erica, by wiedzieć, w który mniej więcej ton uderzyć. Wiedziała jednak, że granice niezależnie od wszystkiego, postawione być muszą. Co jak co, ale na pewno nie jest jedną z tych osób, która chętnie zgodzi się na łamanie regulaminu, różne dziwne pomysły... (Przed jej oczami zagościła wizja całej grupki Gryfonów i przez moment miała wrażenie, że robi jej się niedobrze) Nie. Ona kompletnie do takich rzeczy nie pasowała, ale uznała na razie, iż nie będzie z tego powodu siebie przekreślać. Bo na co też komu jedna osoba z wielu, zwłaszcza, jeśli jest z zupełnie innego, znienawidzonego domu? To prawda, wolała bardziej spokojniejsze metody spędzania czasu, ale, w gruncie rzeczy, nie należała przecież do Domu Lwa, więc na pewno musiałaby się różnić. Gdyby chciała się na siłę przypodobać, przecież nawet kilkuletnie dziecko domyśliłoby się, że coś jest nie tak. Nie tędy droga. Scarlett stwierdziła, że to całkiem trudne, ale również i dające olbrzymią satysfakcję. Dziewczynę ciekawiło, co z tego wyniknie. Musi zrobić tak, by później niczego nie żałować. -Przy okazji -odezwała się, żeby jakoś kontynuować konwersację. -Lubisz ćwiczyć, prawda? Wiążesz z jakimś sportem, albo choćby Quidditchem, swoją przyszłość, czy po prostu tak spędzasz wolny czas? Jeszcze raz postanowiła się rozejrzeć. Jeśli aż tak pochłonie ją rozmowa, może mieć to w sobie fatalne skutki. Uznała jednak, że sytuacja wcale nie uległa jakimś poważnym zmianom, co prawda goście przychodzili i wychodzili, ale były to zupełnie nieistotne, niekiedy widziane po raz pierwszy, twarze. -Ciężko się z tobą nie zgodzić -stwierdziła, gdy wymiana zdań przeszła na temat numerologii. -Nie mam nic do numerologii, ale ludzi znacznie lepiej poznać osobiście, niż przewidywać, jacy mogą być. Dodatkowo, można spędzić czas ciekawiej od obliczania konkretnych wyników, albo... Nie, nie wiem, jakich jeszcze rzeczy. Ciekawiło ją, co by jej wyszło, ale równocześnie wolała o tym nie wiedzieć. Poza tym wątpiła w te całe liczby. Nauka dla naiwnych. -Nie wiem, kto zrobił, ale z drugiej strony jest też pewna zaleta. W końcu numerologia nie należy do przedmiotów obowiązkowych... Jeśli ktoś się tym interesuje, a może, to raczej nie ma przeszkód. Mimo wszystko chcąc nie chcąc numerologia zdaje się mieć dużo swoich wielbicieli, więc myślę, że raczej przez to utrzymała się jako rodzaj lekcji w Hogwarcie. Mugole. Jedna z bardziej interesujących Scarlett spraw. Tak naprawdę, gdyby mogła, wypytałaby się dosłownie o wszystko. Na ten moment postanowiła się powstrzymywać, bo czasem jedno pytanie było w stanie popsuć całą atmosferę rozmowy. -Widzę, widzę -odpowiedziała z uśmiechem. -I raczej w niczym to nie przeszkadza, tak przynajmniej myślę. ...czyli dobrze pamiętałam, że macie technologię -dodała z nutą zadowolenia w głosie. Nie wiedziała dużo o mugolach lub raczej nie dostatecznie dużo, by mogła być z siebie całkowicie dumna. -Czekaj, chyba się pogubiłam. Hmm -zastanowiła się, próbując zrealizować cały natłok informacji, jaki do tej pory udało jej się wyłapać. -Więc samochód służy im do przemieszczania się, tak? I nie lata? A może jednak... No nieważne, chyba rzeczywiście zadaję za dużo pytań -zaśmiała się serdecznie. -Ale zrozumiałam, że twój tato je naprawia. Twoim zdaniem mugole mają łatwiejsze życie niż czarodzieje? To ciekawe. Zawsze wyobrażałam sobie ich codzienność jako o wiele bardziej skomplikowaną, bo jednak posprzątać coś czy ugotować bez pomocy czarów, idąc do trudniejszych zajęć, musi wymagać znacznie więcej czasu. Kiedyś nawet zastanawiałam się, czy starcza im dnia na odpoczynek po tym wszystkim. -Ach tak, o biologii trochę więcej słyszałam. Ale tylko trochę. Mugoloznawstwo? -na moment jej twarz przybrała całkiem inny wyraz, jakby się wahała, co powiedzieć; nie umiała już nad tym zapanować. Chętnie uczęszczałaby na wszystkie możliwe lekcje, ale na wiele rzeczy nie mogła sobie przecież pozwolić. Zapisanie się na ów przedmiot doprowadziłoby jej reputację do ruiny, zwłaszcza, że znajdowała w takim a nie innym domu. To było znacznie ważniejsze niż zaspokojenie pragnienia wiedzy ciekawostkami o życiu mugoli. Poza tym, Scarlett z góry zakładała, że znając życie i tak nie dowiedziałaby się tam niczego konkretnego. -Ech, może i bym chodziła, ale zapisałam się już na ONMS i na razie powinno mi wystarczyć. Mugolami się interesuję w ramach czegoś nowego, innego, nie żebym aż tak chciała zgłębiać o nich wiedzę. Jeśli ci to przeszkadza, nie będę już więcej o nich pytać -dodała, pragnąc wyczuć dokładniej sytuację. -Nie chciałam cię urazić, w razie czego. Jak mówiłam, zadaję stanowczo za dużo pytań, mimo że i tak staram się jakoś zachować umiar. Jeśli zaś chodzi o Quidditch, cóż, w takim razie trzymam kciuki, jeśli chodzi o twoje dostanie się do drużyny. Na jakiej pozycji chcesz grać? Co prawda, raczej nie kibicuję nikomu, ale z drugiej strony nie mam powodów by źle życzyć innym, a zwłaszcza - jak do tej pory sądzę - tobie. -Rozumiem -westchnęła, a jej twarz przybrała znacznie bardziej poważny wyraz. Wydawała się być nieco zmartwiona tym wszystkim, jakby zastanawiając się dokładniej nad całym wyobrażeniem aktualnie poruszanego tematu. -Wiesz, nie mam zamiaru bronić Slytherinu, ale również nie będę opowiadać się po stronie Gryffindoru. Zdaję sobie sprawę, że stosunki między tymi domami nie są zbyt dobre i raczej nic nie wskazuje na ich poprawę. Z drugiej strony, nic mi do spraw niektórych osób. Jest, jak jest i raczej tego nie zmienię -wzruszyła ramionami. -W każdym razie -znów nieco złagodniała. -Cieszy mnie twoja opinia. To miłe. Na wieść o tym, że powinna powiedzieć coś o sobie, Scarlett wydała się być nieco zmieszana. W rzeczywistości, naprawdę nie wiedziała, co mogłaby Ericowi przekazać. Zdawała sobie sprawę, że musi być w tej kwestii ostrożna i uważać na to, co mówi. Musiała sprawić wrażenie interesującej osoby, nawet dla kogoś takiego jak Gryfon, który co prawda w ogóle nie rozumiał jej osobistych problemów i celów (i nigdy nie zrozumiałby, tak przynajmniej zakładała), z drugiej strony nie istniała możliwość kłamania, bo przy jednym konkretniejszym pytaniu od razu zostałaby zbita z tropu. Postanowiła rozegrać więc to w miarę dyplomatycznie, na ile tylko potrafiła. -O to akurat się nie boję -odpowiedziała na sam początek, gdy tylko chłopak nadmienił zagrożenie popadnięcia w narcyzm. Zdawało się, że jest nieco rozbawiona tą wizją, bo nawet nie zakładała, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce. -No dobrze... To trochę ciężkie, mówić na własny temat, teraz zdałam sobie z tego sprawę. Jak już przedtem powiedziałam, lubię zaklęcia. I książki. Ogółem, jest wiele rzeczy, które mnie ciekawią. Nie będę ukrywać, że chętnie się uczę. Dla niektórych może się to wydawać nudne, ale dla mnie świat jest niezwykle ciekawym miejscem, o którym pragnę się jak najwięcej dowiedzieć. Z takich bardziej konkretnych rzeczy, lubię stworzenia, zarówno magiczne i niemagiczne. Niektóre z nich ciężko odszukać i poznać, ale na pewno daje to satysfakcję. Dlatego wspominałam wcześniej, że zapisałam się na ONMS. Co by tu jeszcze... Nie chcę cię w końcu zanudzić. Wierz mi lub nie, tego wszystkiego się całkiem sporo uzbierało. Hmm. A masz może jakieś pytania? Wtedy będzie mi łatwiej coś powiedzieć. Kątem oka zauważyła, że na talerzu Erica zaczynało ubywać brukselek. Jednego była pewna - kiedy już pójdą, każdy w swoją stronę, wolałaby wiedzieć, że to spotkanie będzie początkiem znajomości, a nie jedynie spontanicznym wypadkiem, który zaraz ulegnie zapomnieniu. Nie traktowała tego aż tak poważnie, ale nie chciała też, by całość poszła na marne.