IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Słodko-słony cios

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPią 06 Mar 2015, 23:40

Opis wspomnienia
Przypadkowe spotkanie dwóch starych, dobrych znajomych(?) przy kieliszeczku czegoś mocniejszego.
Dobra, tak naprawdę to bardzo niezręczna, przypadkowa sytuacja.
Osoby:
Rosalie Rabe, Ben Auster
Czas:
lato 1977
Miejsce:
Dziurawy Kocioł, Londyn


Londyn. Parny, duszny, gorący Londyn. Dobry Merlinie, za jakie grzechy?
Auster latem 1977 praktycznie nie opuszczał swojego mieszkania na Tooting Bec. Powodów było wiele, przede wszystkim męczył go skwar panujący na ulicach. Żar lał się z nieba nieustannie już od dwóch tygodni a on miał serdecznie dość. Zresztą, podobnie jak cały Londyn.
Poza tym miał o wiele ważniejszy powód – kończył swoją najnowszą powieść. Mrożącą krew w żyłach historię o detektywie, który odkrywa tajemnice zamku królewskiego w Windsorze. Goniąc przy okazji jakiegoś podłego, seryjnego mordercę rzecz jasna i przeżywając przy tym płomienny romans z jakąś mało ważną służką na królewskim dworze, którą zresztą mordują w XV rozdziale. No cóż, może „Ulysses” to nie był, ale z czegoś trzeba żyć. Aż tak zła tak książka nie była, chyba. Może nieco komercyjna, lecz to nie zło same w sobie.
W sumie nieważne, na wielką literaturę przyjdą jeszcze dobre czasy. Świeższe powietrze, więcej papierosów oraz jakaś muza, zdolna go przekonać do uczuć wyższych. A  tymczasem Auster, z przeogromną satysfakcją odłożył na wysoki stosik ostatnią kartkę papieru, o muzie kompletnie nie myśląc. Rękopis już ma, kopię także, wszystko poprawione i może jutro wysyłać do redakcji. Z czystym sumieniem, twierdził teraz - życie jest  piękne! Przeciągnął się zrelaksowany na krześle - wspaniałe, niesamowite, zaskakujące. A on genialny, no ba!
Wstał od biurka i spojrzał na ścianę zamazaną kredą. Na te wszystkie te notatki, rysopisy, szkice postaci oraz plany wydarzeń, które może już spokojnie zmazać. Jak dobrze, jak wspaniale. Ben zacznie nową książkę a co za tym idzie – nowe życia.  Szkoda tylko, że w tym prawdziwym nie można tego tak gładko załatwić -  pomyślał gorzko, wyciągając popielniczkę. Sięgnął machinalnie po papierosa, lecz zamiast niego poczuł pustkę.
Oznaczało to, że musi wyjść jednak z domu. A korzystając z tego, że pierwszy raz od miesięcy mógł z czystym sumieniem opuścić miejsce pracy na dłużej niż piętnaście minut, (tyle trwa wizyta w sklepie) stwierdził – tak wspaniały sukces trzeba oblać! Co z tego, że samotnie.

Dlatego właśnie siedział w Dziurawym Kotle sam, ale szczęśliwy. Palił sobie spokojnie papierosa, popijał swój ulubiony ognisty trunek i kontemplował. Nic ani nikt nie mógł zmącić jego spokoju, bo miał dziś wspaniały humor.  Wspaniały, powtarzam.
Dopóki nie zauważył w drzwiach dobrze znanej mu, wątłej sylwetki.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPon 09 Mar 2015, 19:10

Rosalie głęboko nienawidziła tego miejsca. Zatłoczonych, brudnych ulic Londynu z tymi wszystkimi, niczego nie świadomymi osobnikami odmiennych płci. Wypełnionych po brzegi kawiarni z obrzydliwą kawą, smakującą gorzej niż najsłodszy pudding serwowany w Hogwarcie. Wypchanych parkingów modelami samochodów z 67 rocznika, gdzie pary migdaliły się ochoczo na tylnym siedzeniu obitym czerwoną skórą, przyprawiając przy tym blondynkę o mdłości. Raz autentycznie podbiegła do kosza na śmierci myśląc, że zwróci niedawno zjedzony obiad. Gdyby wzrok mógł zabijać, połowa populacji tego miasta leżała by trupem na wyciszonych drogach, pływając w swojej własnej krwi. Jeśli tylko bóg mógł pojąć, jak z głębi serca bardzo tego nienawidzi!
Miała serdecznie dość wrzeszczących jej do ucha mugolskich dzieciaków, które umyślnie skakały na ławce obok, by ją zdenerwować. To było widać na pierwszy rzut oka, że te bachory chcą zrobić jej na złość. Żyłka na skroni dziewczyny pulsowała niebezpiecznie, z całych sił zaciskała zęby, ale udało jej się stłumić gniew, nie sięgnąć po różdżkę i nie rzucić w nich jednym z chamskich zaklęć. Jej niechęć do ludzi dorosłych nie równała się z obrzydzeniem, jakim darzyła młodszych przedstawicieli tego plugawego gatunku. Gdyby tylko posiadała zdolności, gdyby tylko zechciało jej się podszkolić, gdyby tylko znalazła kogoś, kto pomógłby nakierować ją na właściwą ścieżkę... Chart jej ducha rósł i stawał się silniejszy. Problemy, które tak natarczywie w sobie nosiła zdawały się być niczym przy wizji torturowania takich śmieci. Posłała światu uśmiech – uśmiech oświadczający, żeby jeszcze jej nie dyskryminował, żeby jej nie nie doceniał. Któregoś dnia rozwali im łby o kant kontenera i nawet nie będzie jej przykro.
Tymczasem podniosła cztery litery i udała się w kierunku Dziurawego Kotła. Idealnie marzyło się o rzeczach niemożliwych w danym momencie przy szklaneczce Ognistej. Zarzuciła włosy na plecy i sprawdziła, czy różdżka znajduje się bezpiecznie pod bluzką za pasem spodni. Owszem, czarowanie w takich miejscach jak to, przepełnione ścierwem, nie było za mądre, ale sam fakt koił beztrosko zmysły. Bezpiecznie, bez obawy, że coś silniejszego pojawi się na horyzoncie przekroczyła próg baru, przelotnie przejeżdżając wzrokiem po pomieszczeniu. Nic ciekawego nie rzuciło jej się w oczy, więc podeszła do baru i zamówiła ulubiony trunek. Zakręciła na palcu kosmyk jasnych włosów w oczekiwaniu, aż flegmatyczny, starszy barman podsunie jej szklankę pod nos i będzie mogła w spokoju odejść do najdalej wysuniętego od wszystkich stolika.
Wtedy właśnie zauważyła znajomą twarz niecałe dwa metry od niej.
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPon 09 Mar 2015, 20:47

Zupełnie jakby była zjawą.
Ben obserwował ją uważnie od momentu, gdy przekroczyła próg knajpy. Zdawała się go nie zauważać, przez co przez chwilę przemknęła mu myśl, że być może on się pomylił. To nie musi być ta sama dziewczyna, którą poznał rok temu. To słabe, chorowite dziewczę co najpierw tuliło mu się ufnie do piersi a potem zdzieliło go po twarzy… chociaż. Jej ruchy, gesty, spojrzenie mówiło coś innego. Rose rozejrzała się z pogardą po pomieszczeniu, po czym podeszła do baru. Zamówiła od razu coś mocniejszego. Typowe.
Kiedy spojrzała na niego, wbrew oczekiwaniom zaniemówił. Wyobrażał sobie wcześniej podobne sytuację, dosłownie raz czy dwa – wyobrażał sobie niezliczone ilości ripost, kąśliwych uwag a nawet obelg skierowanych w stronę Rabe. Począwszy od tamtego dnia, w pewnym sensie nią pogardzał – dał jej szansę, próbował się otworzyć a jedyne na co było stać tego tchórza to ucieczka. Zostawiła go tam, samego jak jakiegoś pierwszego lepszego idiotę co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ludziom nie wolno ufać.
Jego dobry humor prysł jak bańka mydlana.
Zaschło mu w gardle, więc nie spuszczając z niej wzroku upił spory łyk whisky. Dalej nie mógł uwierzyć w to, co widział. Oczy widocznie płatały mu figle, buntowały się, mściły za czytanie nieskończenie długich rękopisów po nocy. Ktoś rzucił na niego urok, miał majaki, niespodziewaną delirkę, był na pustyni i oglądał cholerną fatamorganę – to co widział nie mogło być możliwe. Więc gdy odłożył już szklankę a potem zaciągnął się papierosem, skierował spojrzenie prosto przed siebie. Nie miał ochoty na nią patrzeć,  choć tak cholernie go to kusiło.
- Żyjesz – stwierdził lakoniczne, wypuszczając dym z płuc. Było to pytanie, stwierdzenia oraz oskarżenie jednocześnie. Strzepał nerwowo popiół z papierosa, oczekując odpowiedzi. Należały mu się. Wszystkie odpowiedzi.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptySro 11 Mar 2015, 21:08

Nawet nie zadrgała jej powieka.
Unoszący się wokół niej ohydny dym tytoniowy szczypał nieprzyjemnie skórę, która to za kilka godzin zapełni się gęsto czerwonymi plamami uczuleniowymi. Ale ta niedogodność, w porównaniu do tych z którymi musiała zmagać się na co dzień – była niczym. Drobnostką, niewartym wspomnienia nawet epizodem. Czym jest bowiem swąd skóry przy uczuciu miażdżenia kości jedna za drugą? Niczym. Niczym też w jej błękitnych tęczówkach był Ben Auster.
Rose sprzed roku zniknęła całkowicie, rozpływając się samoistnie. Powłoka zamarzniętego lodu na zewnątrz  wniknęła stopniowo do wewnątrz, owijając mięsień sercowy skostniałą skorupą. Nie pękała tak łatwo, jak to zdarzało się za dawnych lat, ale za to najmniejsze pęknięcie goiło się dużo dłużej. Coś za coś. Chronienie jej przed światem i ludźmi to dla Rabe zadanie priorytetowe, dzienną rutyną. Obowiązkiem.  Coś, z czym musimy się zmagać tak desperacko i z czułością, staje się klątwą i zbawieniem. Niebem i piekłem, najukochańszym i najbardziej znienawidzonym dzieckiem. Miłością i obrzydzeniem zmieszanym z niechęcią. Było wszystkim, co chciała tulić do piersi i rozerwać na strzępy, jeśli tylko przyodziałoby formę ludzką. Wzlotem i upadkiem.
Odwróciła wzrok od zmizerniałego mężczyzny. Wyglądał na zmarnowanego, przemęczonego i jakby przez ostatnie kilka dni nie robił nic innego oprócz siedzenia pod stołem i picia w ciemnościach. Nie przepadała za oglądaniem brzydoty, tak chętnie przywracającej wspomnienia. Bolące, upokarzające wspomnienia. Podczas ich krótkiej znajomości ukazała mu swoje słabości, podzieliła się w pewnej cząstce bólem. Dała mu się poznać, pozwoliła posmakować swoim malinowych, spierzchniętych warg. Doskonale zdawała sobie sprawę, że pamięta. Miał na nią haka, asa w rękawie na Rosalie Rabe. Niewielu mogło poszczycić się takim tytułem. Chociaż nie była pewna, czy miał się z czego cieszyć.
Na jego pełne żalu i wyrzutu stwierdzenie wybuchła chłodnym, sztucznym śmiechem.
-No co ty nie powiesz? – uniosła brwi w jej typowym, wyzywającym geście – Chciałbyś, żebym była, prawda?
Chciałby, czy nie – fakt, że nadal żyła z jej chorowitością i nienawiścią był zaskakujący. Miała po prostu szczęście. W pewnym tego słowa znaczeniu. Posiadała swoje nowe cele, i bez spełnienia ich, do grobu nie da się zaciągnąć. Kto by pomyślał? Osoba tak pozbawiona niegdyś ambicji znalazła prowizoryczne, banalne marzenie. Cenne i trzymające przy wszystkim, co się dzieje dookoła. Marzenie budujące w siłę.
Westchnęła przeciągle, pociągając palący gardło łyk zbawczego trunku. Chwilę biła się w myślach, czy zostać, czy odejść w cholerę. Ale dość było uciekania, niech nie myśli, że ma na nią jakikolwiek wpływ. Bo nie miał. Chyba niestety tylko i wyłącznie według niej.
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPon 23 Mar 2015, 18:37

Czy chciał? Cholernie ciężko stwierdzić.
Po pierwsze i najważniejsze - nienawidził jej, to jasne. Jego urażona duma do dzisiaj nie pozwalała przyznać się do porażki, jaką było każde spotkanie z Rose. Nigdy, przenigdy nie należał do osób, które czują a co więcej - uczucia pokazują. Stronił się od nich, od zawsze na zawsze uznając je tylko i wyłącznie za słabość. Jednak zdarzył się w jego życiu pewien piękny dzień, gdy jeden jedyny raz mu się to zdarzyło. Odsłonił gardę, stracił czujność, głowę oraz rozsądek. A ona to wykorzystała.
Jednak wbrew logice, wbrew oczekiwaniom - czuł do niej sympatię. Niestety, Rose była jego słabością. Gdyby nie to, dawno temu by już odpuścił. W tym mieście żyło nieskończenie wiele innych ładnych całkiem normalnych dziewczyn, skorych spełnić jego zachcianek a mimo to, z niewiadomego powodu siedział w tej ponurej knajpie obok chorowitej Ślizgonki. Być może przez ciekawość, która wkrótce zaprowadzi go do piekła, kto wie? Na pewno nie sam Auster, który nawet nie chciał dopuszczać do siebie przemyśleń na podobne tematy. On nie myślał, po prostu żył.
Choć patrząc na powyższą sytuacje nawet to było dla niego zbyt trudne.
Dlatego nie odpowiedział od razu. Nie potrafił sklecić w myślach żadnego zdania, wszystkie słowa uciekały mu niczym piasek przez palce. A był przecież pisarzem, do cholery.
- Nie wiem - rzucił krótko po chwili namysłu, zresztą w stu procentach zgodnie z prawdą. Było to krótkie, ostre stwierdzenia, choć w głębi duszy czuł, że przyznaje się do błędu. Lecz zamiast spuścić wzrok, jak biedne dziecko, postanowił zmrużyć oczy. Chciał choć trochę uspokoić szybkie bicie serca.
Spodziewał się, że dziewczyna wykorzysta to aby uciec, jak to zresztą ma w zwyczaju. Dlatego zdziwił się, bo gdy otworzył oczy ujrzał Rose dokładnie tam gdzie siedziała. Pociągnął łyka błogosławionego trunku, uśmiechnął się półgębkiem. Piękna krucha blondyneczka, dokładnie tak ją spamiętał.  Sprawiała wrażenie zobojętniałej, choć Ben dobrze wiedział, że to nieprawda. A przynajmniej, wolał tak myśleć.
- A Ty? Chciałabyś? - spytał się odkładając szklankę. Uderzyła go przy tym pewna myśl - skoro tu z nim siedzi, to chce grać w kotka i myszkę, prawda? Nic prostszego słonko, nic mam już nic do stracenia, więc proszę bardzo.
Auster przysunął się niespodziewanie bliżej dziewczyny, w pełni świadomy cielesnej kary, która go może go za to czekać. Spodziewał się co najmniej policzka, zważywszy na to, że ich twarze dzieliła teraz nieprzyjemnie bliska odległość najwyżej... trzydziestu centymetrów? Usta ułożyły się w szeroki, drwiący uśmiech w oczekiwaniu na cios. Dosłowny bądź metaforyczny, w sumie wszystko jedno.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPon 30 Mar 2015, 15:17

Słysząc pytanie, tak drwiąco wypływające z ust mężczyzny, ledwo powstrzymała się przed parsknięciem końskim śmiechem na cały zapchlony bar.  
Czy chciała umrzeć? Kto normalny chciałby zostawiać za sobą swoje przyzwyczajenia, obawy, cele, smutki, zwykłe, dzienne przyjemności? Kto normalny chciałby pozbawiać się okazji do szczęścia, do nowych przeżyć, do odkrywania nieodkrytego? Kto normalny chciałby ukrócić sobie z góry przeznaczony dla niego czas? Nikt. Ale warto przy tym zauważyć, że mianem normalnej Rose poszczycić się nie mogła. Nie myślała o samobójstwie, ale sam fakt tego, co robiła w ukryciu przed nauczycielami i pracownikami szkoły pokazywał, że śmierci się nie boi. Jeżeli będzie miała umrzeć – nie ma problemu. Nie widzi większego znaczenia swojej egzystencji bez TEGO celu. Bez niej może zniknąć, wyparować, cokolwiek. Wykona swoje zadanie, a co będzie potem – się okaże.
-Powinno cię to interesować równie mocno, co zeszłoroczny śnieg – miała ochotę nabrać do ust palącą zawartość szklanki wykonanej z grubego szkła, na którym odbiła się jej czerwona szminka i wypluć mu na tę arogancką twarz. Najlepiej tak, by spora zawartość znalazła się w jego oczach, przenikliwie się w nią teraz wpatrujących. Dlaczego, do cholery, się uśmiecha? Naprawdę było mu do śmiechu? Czy tego mężczyznę naprawdę podniecał fakt bawienia się z nią? Czy przypadkiem już przez to nie przebrnęli? Cóż, gdyby wtedy nie uciekła, pewnie by teraz nawet nie było sprawy. Cierp, jak chciałaś, moja droga. Blondynka naprawdę głęboko żałowała, że kiedykolwiek doszło między nimi do konfrontacji. Żałowała, że to wszystko się stało i teraz musi się z nim użerać. Ale piwa sobie naważyła, to teraz musi je wypić, dodatkowo z dobrą miną.
Ale skoro chce grać – proszę bardzo.
-A ty co, dalej piszesz te swoje artykuły na cienkim papierze, wygrzebując ostatni grosz z kieszeni kurtki na ognistą? – posłała mu swój najsłodszy uśmiech, zakładając w tym samym momencie kosmyk włosów za ucho. Dobry boże, jak ona powinna być Ci wdzięczna za talent aktorski! – wyglądasz jakoś gorzej niż rok temu. Może wywalili cię z pracy? Pożyczyć ci pieniędzy, wiesz, nie narzekam na ich brak... – wygięła kacze wargi, opuszczając bezradnie ramiona.
Zrobi i wykorzysta wszystko, co będzie musiała, by odepchnąć Bena od siebie. Wejdzie mu pod skórę, natarczywie, i będzie tkwić tam jak mała, uciążliwa drzazga. Powinien wiedzieć, że z nią się nie zadziera, że jej charakter zdesperowanej, próbującej pokazać każdemu naokoło jaka to silna i niezależna nie jest nie odpuści. Złamie swoje reguły, o ile będzie tego wymagała sytuacja, bo moralna to ona była prawie tak, że wcale. Przez ten czas rozmowy jeszcze wymyśli plan, jak tu by mu zniszczyć życie. Miejmy nadzieję, że nie sobie przy okazji.
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPon 30 Mar 2015, 16:29

W odpowiedzi Benek zmrużył gniewnie czoło. Udając zdziwionego, zmartwionego oraz nieprzyjemnie zaskoczonego, nadął kapryśnie usta. Czyli co, nie chciałaby by on był? Bo mimo tego, że Rose nie do końca go zrozumiała, on pytał właśnie o to. Jak zwykle, myślał o sobie, bo w końcu jest nieprzejednanym chorym egoistą, niespełnionym pisarzem tonącym w nałogach, łamaczem naiwnych damskich serc. A do tego młodym mężczyzną doskonale zdającym sobie sprawę, z tego iż siedząca naprzeciwko niego smarkula mimo wszystkich tłumionych uczuć, ma do niego słabość. Bo inaczej chyba by jej tu dawno nie było? A on nie zapomni tego okrutnie wykorzystać - w końcu Rose nie raz nie dwa pokazała, że każdy chwyt jest dozwolony.  Dlatego po krótkim namyśle rzekł lakonicznie.
– Tak czy inaczej, nie będziesz decydować o tym, co powinno mnie interesować – oschły ton zupełnie nie współgrał z rozbawieniem, czającym się w jego oczach oraz z uśmiechem, który ponownie skradł mu twarz. Rabe z tą całą swoją idealistyczną, wydmuszkową, pustą nienawiścią do świata była taka zła… to całkiem urocze. Taka krucha, taka chorowita, taka drobna a wciąż – taka wściekła. Ciekawe ile ludzi zabijała w swojej małej, sprószonej blondem główeczce. Dziennie? Pewnie całą populację Londynu, z Austerem na czele.
Nie spuszczając z niej oczu, sięgnął chętnie po szklaneczkę z ulubionym trunkiem. Całe szczęście, że przynajmniej nie zaczerpnął jeszcze łyka, gdy Rose uderzyła w drażliwy punkt. A uderzyła w naprawdę, bardzo drażliwy punkt. Zawahał się, spoglądając na whiskey, która zamarła dokładnie w  połowie drogi. Ambiwalentne uczucia dały o sobie znać. Jego najwierniejsza ukochania, jego muza, jego osobista Merylin Monroe  – Ognista została tak bezczelnie obrażona. Ben zmierzył dziewczynę chłodnym spojrzeniem, mówiącym więcej niż milion słów po czym dodał, by chwili upić całkiem spory łyk.
–Książki, gwoli ścisłości – tak rozpaczliwie chciał poczuć wreszcie skutki trunku, krążącego już w żyłach. Z tą małą, nieznośną smarkulą nie da się na trzeźwo, po prostu nie ma takiej żywej siły, a to on przecież dzisiaj miał jej dopiec. Niechętnie poszedł za ciosem – bo skoro wdał się już w taką rozmowę, to nie ma odwrotu – odpowiadając ironicznie – Nie, nie trzeba dziękuję, na whiskey mi wystarczy.  Pracę też mam, całkiem dobrą, nie narzekam. Nie każdy tak chętnie szasta pieniędzmi bogatego tatusia.
Rozluźnił palce, wciąż jeszcze zaciśnięte na szklance. Bezwiednie, bezmyślnie, zupełnie bezrefleksyjnie i odruchowo sięgnął po papierośnicę. Chłodny metal uspokoił go, nieco, ale dopiero słodki wiśniowy tytoń do reszty stępił narastające zdenerwowanie. Oraz instynkt zachowawczy, co sprawiło, że nie omieszkał poczęstować twarz Rose nieprzyjemnym dymem. Przynajmniej dzisiaj był gotowy na cios, ćwiczył refleks. Chrząknął jakby zniecierpliwiony, po czym zadał pytanie.
- Jak tam zdrowie, poza tym?
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyCzw 23 Kwi 2015, 14:25

Fakt, jak bardzo z uśmiechniętego i zadowolonego z siebie mężczyzny twarz Austera zmieniła się w twarz zranionego, kopniętego i podpalonego szczeniaczka napełniła Rosalie dziką satysfakcją. Z radością wchłaniała najmniej widoczną iskierkę bólu wyłapaną w wiecznie rozmarzonych tęczówkach Benjamina, faceta uważającego się za najinteligentniejszego i po prostu najbardziej zajebistego człowieka chodzącego ulicami Londynu. Gdyby Rabe znała stan emocjonalny zwany współczuciem, to zapewne wypełniłoby ją teraz od środka, wnikając w najgłębsze otchłanie niepoznanego organizmu. W zamian za to tylko wygięła usta w czymś na rodzaj uśmiechu, szczerząc zęby do krzywego odbicia samej siebie w grubym szkle wypełnionym zbawiennym alkoholem. Chłodne spojrzenie, jakim uraczył blondynkę działało pobudzająco, zachęcająco do dalszego działania i krzywdzenia ten małej dużej istoty, jakim był pisarz od siedmiu boleści, mający pracować za kilka miesięcy w marnej bibliotece szkolnej by móc się utrzymać.
Parsknęła pod nosem, słysząc uwagę dotyczącą bogatego ojca; owszem, nie narzekali w domu na pieniądze, w końcu słodycze były towarem który i w świecie czarodziejów cieszył się ogromną sławą, jak i nie większą, ale zarzut, że szasta zarobionymi przez tatę pieniędzmi po prostu był śmieszny. Zakup whiskey od czasu do czasu czy nowe buty traktował pewnie jako rozpieszczanie na poziomie maksymalnym, ale co on tam może wiedzieć, skoro, spójrzmy prawdzie w oczy, znał ją tyle, co nic? Wszystkie informacje, które zdążył zebrać przed rokiem teraz nie miały żadnego znaczenia, bo metamorfoza ogarniająca ją od przełomowej zimy sprawiła, że dzisiejsza panna Rabe nie miała nic wspólnego z Rosalie sprzed roku, oprócz może wybuchowego temperamentu, bo to nie uległo zmianie, czy mizernego zdrowia. Jeszcze bardziej irytująca, jeszcze bardziej zachodząca za skórę dziewiętnastolatkowi, ale wciąż nie dająca o sobie zapomnieć.
Wiedziała, że prędzej czy później młody Auster sięgnie po papierośnicę, wyciągnie z niej przedmiot, bez którego nie potrafił przeżyć dnia i odpali bezczelnie w jej obecności, nostalgicznie i w wyrazie wrócenia pamięcią do wydarzeń na błoniach dmuchnie w nią obrzydliwym, papierosowym dymem z tych obleśnych, pewnie mających  na starość zachorować na raka, płuc. Nie zrobiło to na niej większego wrażenia, obróciła tylko leniwie głowę w lewo, tak, by ponownie widzieć dokładnie jego profil, sylwetkę zaciągającą się właśnie wiśniowym chesterfieldem i posłała mu najsłodszy uśmiech, na jaki było ją w tym momencie stać.
-Pieprz się.
Nie zamierzała opowiadać mu o zdrowiu, o życiu, o szkole ani o niczym innym jak jakaś gówniara, za którą ją zresztą uważał; w końcu w jego mniemaniu dwa lata to całe wieki, był przecież o głowę dojrzalszy, doświadczony i wszystko wiedział lepiej. Nie był jej wujkiem, nigdy nie będzie przyjacielem i nie da traktować się jak jakąś dziewięcioletnią dziewczynkę ze szkoły prywatnej w centrum Londynu, potrzebującą opieki i troski i najlepiej jeszcze buziaczka w czółko na ukojenie nerwów związanych z lekcjami.
-Masz przygotowane jakieś inne ciekawe pytania lub literackie mądrości, czy mogę już łaskawie sobie pójść? – pójść, nie uciec. Bo choćby miała tu siedzieć do zakończenia wakacji pierwsza nie wyjdzie.
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptySob 16 Maj 2015, 12:09

Rozkoszował się każdym calem palonego tytoniu, który tak wspaniale tępił chaotyczne myśli i zszargane nerwy. Kłęby papierosowego dymu, muskające już mocno nadwyrężone płuca, dawały niesamowite i trudne do opisania uczucie ulgi. Spokoju, którego nawet Rose nie była w stanie zniszczyć, a przynajmniej tak mu się teraz wydawało.
Również alkohol, którego wypił dosyć sporo zaczynał działać. Słodka nieświadomość powoli, lecz równomierne, sączyła się w jego żyłach, wprawiając Austera w ulubiony stan świadomości, zwany rzecz jasna stanem upojenia. Na razie niegroźnym, bo mężczyzna kontrolował każdy ruch, gest oraz słowo - a jednak. Warto podkreślić, że to nie będzie trwać wiecznie a skutki tego, na co być może pozwoli sobie w towarzystwie Królowej Śniegu może odczuwać boleśnie przez następne kilka tygodni. Miesięcy, lat lub po prostu - docześnie. Chociażby jeśli rzecz dotyczyć ma urażonej dumy bo o tych wstydliwych aspektach oraz epizodach życia nigdy nie zapomniał.
Czując, jak pierwsze hamulce w nim puszczają, pozwolił sobie na nieznaczne zbliżenie się do dziewczyny - zresztą chyba któreś z kolei. Nadal bezczelnie, nadal z niedorzecznym uśmiechem na twarzy obserwował jej malutką, blond czuprynę myśląc mimowolnie o tym, czy kiedyś kogoś miała. Czy znalazł się już kiedyś, w króciutkiej historii jej marnego życia, śmiałek na tyle odważny by próbować podbić skute lodem serduszko. A jeśli tak, to czy przeżył te próby i co się z nim teraz dzieje. Auster podejrzewał, że jeśli ktoś taki rzeczywiście istniał, jego koniec musiał być marny. Oraz pełen bólu, jeżeli odważył się skrzywdzić to z pozoru kruche dziewczę.
Chociaż, tu miał chwilę zawahania. Przecież on sam wiedział najlepiej, że Rose nie była nawet w połowie tak silna, jak chciałby być. Ani w połowie tak silna, za jaką się uważała - no chyba, że coś zmieniło ją w ciągu minionego roku na tyle, aby trwale odcisnąć piętno na jej jestestwie, tak wspaniale czującym do niego ledwie widoczną słabość. Czego w gruncie rzeczy wykluczyć nie mógł, chociaż patrząc na nią wolałby aby tak nie było. Nigdy nie wierzył w to, że ludzie się zmieniają - od narodzin do śmierci są pełni tych samych wad, demonów i ułomności, co do tego nie miał wątpliwości, aż do teraz. I bał się, że źle ją ocenił, że nie ma już nad niej tej przewagi, co było nie dość, że głupie to jeszcze niekonsekwentne w stosunku tego, w co uparcie dotychczas wierzył. Ale nie potrafił odtrącić od siebie tego, strachu choć robił to wcześniej tak wiele razy. Dlaczego teraz się to nie udawało? Bo nigdy wcześniej nie zależało mu czyjejś opinii, czyjejś bliskości, czyjegoś towarzystwa. Po prostu, na kimś.
Czego, na szczęście, uświadomić sobie jeszcze nie miał okazji.
- Śliczny masz ten uśmiech, nie zaprzeczam. Ale nie wolno tak zwracać się do starszych - odpowiedział, nieco nieskładnie i kompletnie nielogiczne, o co teraz nie dbał. Gasząc papierosa, pomyślał, że w jego spitej głowie zabrzmiało to całkiem nieźle, o wiele lepiej niż wulgarne „Tylko z Tobą”, które miał na końcu języka. No i w planach, najpewniej a jeśli nie, to chociaż w marzeniach chociaż w sumie sam przed sobą nie lubił się do tego przyznawać.
- Mam ich od groma, co nie znaczy, że będę się nimi dzielił. Ale Ty nigdzie nie pójdziesz, Ty zostajesz tutaj - odpowiedział tonem nieznającym sprzeciwu, wpatrując się usilnie w niebieskie tęczówki. To nie był rozkaz, to była oczywistość, którą tylko stwierdził bądź - na którą liczył. Czego nie chciał po sobie dać poznać, dlatego wargi w dalszym ciągu rozciągnięte były w drwiącym uśmieszku - Czy tego chcesz, czy nie jesteś mi coś winna, Rosalie Rabe - dodał po chwili. I aby nie brzmiało to zbyt gołosłownie, zbyt słabo jakby na potwierdzenie tych słów dosyć gwałtownie złapał ją za rękę leżącą na blacie.
Chcę odpowiedzi.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyNie 28 Cze 2015, 22:27

Jego ostatnie słowa stały się zapalnikiem. Nagle, jak na złość, w całym barze zaległa głucha cisza, chociaż może tylko Rose się tak wydawało, bo jedyne, co słyszała, to dudnienie własnej krwi w uszach. Czuła, jak wszystko w środku zagotowuje się ze złości, jak wzbiera w niej ochota wyrządzenia komuś, a raczej dokładnie wiedziała komu, krzywdy. Jak pomimo obecności niechcianych widzów wzbiera w niej ochota na wyciągnięcie różdżki zza gumki spodni i wymierzenia jej w Austera, najbezczelniejszego człowieka na ziemi, i sprawienie, by błagał o wybaczenie, o pozostawienie go w spokoju.
Dla niej jest już martwy.
-Nie jestem ci nic winna – wycedziła przez zaciśnięte zęby, akcentując powoli każde słowo. Palce odrobine za mocno napierały na szklankę, która zapewne gdyby nie jej grubość pękłaby, rozpryskując się po blacie w małe kawałeczki. Oddychała ciężko przez nos by uspokoić drżenie klatki piersiowej. – Wypierdalaj stąd albo cię zabije gołymi rękami i wcale nie żartuję.
Zacisnęła powieki, a kiedy otworzyła je z powrotem i zauważyła, że Benjamin siedzi dalej na swoim miejscu, nieco otępiany zaistniałą sytuacją, poderwała się, wylewając na niego zawartość szklanki i odrzuciła ją gdzieś w bok, by przypadkiem nie rozbić jej na głowie mężczyzny.
-NIE SŁYSZAŁEŚ, CO POWIEDZIAŁAM? ŻEGNAM!
Nie była mu nic winna, nigdy nie będzie, a słabość do tego człowieka należało jak najszybciej zapić taką ilością alkoholu, by ledwie doszła do domu. Nienawidziła go, nienawidziła go całym swoim sercem, i gdyby była w stanie rozpłakałaby się, niszcząc po drodze wszystko w zasięgu jej dłoni.
Usiadła z powrotem na krześle ignorując wtopione w nią spojrzenia ludzi z baru i zwróciła się do barmana:
-Jeszcze raz to samo.
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios EmptyPon 29 Cze 2015, 00:22

Miał ochotę roześmiać jej w twarz.
Może to ta cholerna artystyczna bohema tak trwale odcisnęła na nim piętno, na tyle, że miał bardziej spaczone odczucia, niż powinien, nawet on. Być może to działanie alkoholu, być może kłęby dymu, być może ferwor chwili czy też może uczuć, tlących się w nim niczym wątły żar. Ale jakkolwiek dobrze zdawały się być dobrze tłumione nadal się istniały i czy tego chce czy nie w tejże chwil czuł - żal. Niby przypadkowa znajomość a jednak - nie powinna była wtedy go tak zostawiać, bez odpowiedzi i mętlikiem w głowie. Tak się po prostu nie robi, nie po tym jak naprawdę chciał jej… pomóc.
Prostota tej myśli uderzyła go swą absurdalnością na tyle, że z zachrypniętego gardła wydobyło się parsknięcie śmiechu.
Co się z nim działo?
Patrzył więc na nią, uparcie, nachalnie, bezczelnie i nieustępliwie, w dalszym ciągu oczekując odpowiedzi, w dalszym ciągu przyszpilając jej dłoń do blatu, w dalszym ciągu z zawadiackim uśmiechem na twarzy. W końcu - kto mu tego zakaże? Trzeba cieszyć się życiem, nawet tak pojebanym jak jego własne. Chociaż w gruncie rzeczy nie było się z czego śmiać.
- Jesteś - rzucił ostro, tonem nieznającym sprzeciwu zaraz przed tym, jak tamta wylała mu na głowę zawartość szklanki.
W pierwszej chwili nie dowierzał, w drugiej chwili zrozumiał i przypomniał sobie, co tak właściwie oznaczają słowa Rosalie Rabe. No tak, dlaczego się tego nie spodziewał - przecież ta pieprzona gówniara od zawsze na zawsze będzie miała tendencję do melodramatyzmu, w końcu jest niedojrzałą egoistką, stawiającą się nieustannie w centrum uwagi. Ignorując fakt, że zwrócili na siebie niechętne spojrzenia, którymi notabene miał ochotę odpowiedzieć pięknym za nadobne. Najchętniej wydrapałby oczy wszystkim skurwysynom, gdyby tylko mógł.
- Posłuchaj - syknął, spijając z kącików warg jakże słodką Ognistą. Jednak ta zignorowała jego protest, jak to zresztą miała w zwyczaju na co przeklął siarczyście. Miał już dosyć na dzisiaj.
Dlatego też wziął swoje manatki i wstał z krzesła, rzucając jej ostatnie spojrzenie, w którym wyrażona została zarówno cała złość jak i rozbawienie, skrzące się gdzieś na dnie jego oczu. I tak był lepszy od niej, czy tego chce czy nie. Znajomość z Rabe uświadomiła mu chociaż to, że nie był tak zdrowo popierdolony, za jakiego się uważał.
I choć na odchodnym chciał jej wyszarpać kępę blond kłaków, powstrzymał się. W końcu dobrze wychowany mężczyzna nie bije kobiet, nawet gdy ma ochotę je zabić.
- Posłuchaj uważnie, nie będę się powtarzał - mruknął lubieżne nachylając się jej do ucha. Podszedł ją od tyłu i złapał za talię, przytrzymując ją w nieprzyjemnie mocnym uścisku w razie gdyby miała się z niego wyrwać - Nie jesteś normalna, nie wnikam dlaczego. Chciałem być miły, chciałem ci pomóc, chciałem po dobroci. Ale widzę, że ty tego nie potrzebujesz - dobrze. Baw się sama ze sobą, i ze swoją publicznością. Ale mnie w to, kurwa, nie mieszaj bo moja cierpliwość się kończy. Nie lubię zwracać na siebie uwagi - urwał i odsunął się od niej, dosyć szybko i gwałtownie. Na ramię zarzucił płaszcz, wsunął rękę do kieszeni i nie rzucając jej ani jednego spojrzenia skierował swe kroki do wyjścia.

zt oboje, do zamknięcia
Sponsored content

Słodko-słony cios Empty
PisanieTemat: Re: Słodko-słony cios   Słodko-słony cios Empty

 

Słodko-słony cios

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Strefa Gracza
 :: 
Dodatki do postaci
 :: Myślodsiewnia :: Zakończone
-