Tak to się czasem zdarza, że nauczyciele wymagają od swoich uczniów rzeczy, na które nie mają oni najmniejszej ochoty. Ba, zazwyczaj. Ale są też takie sytuacje, w których widzi misie pana profesora, staje się początkiem czegoś… interesującego? Niezwykłego? Groźnego? A może właśnie niczego specjalnego.
Osoby: Chiara di Scarno Spencer Delaney
Czas: Zima ‘77
Miejsce: Jakieś nieużywane pomieszczenie
Chiara nie była wyspana. Zeszłej nocy, niepomna planów na kolejny dzień, długo błądziła po Zamkowych korytarzach, po drodze odwiedzając także Pokój Życzeń i swojego niezmiennie tajemniczego towarzysza. Trzeba jednak na wstępie zaznaczyć, że stan ten nie zmieniał w wyraźny sposób jej humoru ani nastawienia do świata. Pozostawała równie chłodna, równie zdystansowana i cyniczna jak zawsze, może po prostu jeszcze mniej zainteresowana tym, co dzieje się dookoła. Pogrążona we własnych myślach czy może nawet swego rodzaju letargu, uznawała niemalże wszystko za nudne i nie warte jej uwagi. Od czasu do czasu jedynie podniosła spojrzenie piwnych oczu znad czytanej książki, przeważnie po to, aby zmierzyć prześmiewczym spojrzeniem twórcę jakiegoś wyjątkowo absurdalnego stwierdzenia. W tej chwili jednak była sama i syciła się ciszą i spokojem całkowicie opustoszałego pomieszczenia. Nie było zbyt obszerne i zdecydowanie dawno nikt nie zainteresował się nim na tyle, aby zadbać o wytarcie kurzu z nielicznych sprzętów lub napalenie w na poły zdewastowanym kominku. Chiara zajmowała jedyny w pomieszczeniu fotel, podwijając nogi i nie przejmując się, że w zimnym powietrzu na jej osłoniętych jedynie wełnianym, czarnym szalem ramionach wystąpiła gęsia skórka. Migotliwe cienie wypełniały wszystkie kąty pomieszczenia, przypominając że to nie prąd a najprawdziwszy ogień jest źródłem światła w tej sali. Jedna z dwóch pochodni płonęła ciepłym blaskiem i szeptała Krukonce do ucha czułe słowa, jak tylko ogień potrafi. Blade palce di Scarno pieściły czule cienką, pergaminową stronnicę księgi, wyglądającej na wiekową i wartościową. Rzędy niezrozumiałych dla większości osób znaków wykonywały jakiś szalony taniec, nieruchomiejąc jedynie od czasu do czasu, jakby potrzebowały czasu na oddech, na odpoczynek. Pochłonięta lekturą dziewczyna nie zwracała uwagi na to, co dzieje się dookoła. Spodziewała się, że w niedługim czasie ktoś jej przeszkodzi. Była ostatecznie umówiona, jakkolwiek nie na rękę był jej taki obrót sytuacji. Nie dlatego, że miała coś przeciwko osobie, z która połączoną ją parę, nie pytając o zdanie. Nie znała Spencera dość dobrze, aby móc stwierdzić, czy jego towarzystwo jest jej nienawistne czy obojętne, ponadto wykonanie jakiegoś projektu na astronomię nie było dla niej zadaniem dość istotnym, aby wywoływać silniejsze uczucia. Zwyczajnie nie przywykła i nie lubiła z kimkolwiek współpracować. Była samotniczką, nie prosiła nigdy nikogo o pomoc i jeśli nie potrafiła czegoś zrobić sama, pracowała tak długo, aż się jej udało lub zmieniała całkowicie sposób wykonania zadania. Fakt, że w tej sytuacji nie mogła postąpić tak, jak miała w zwyczaju, był już sam w sobie dostatecznym powodem, aby odczuwać delikatne poirytowanie. Tego, czy zostanie ono wzmocnione, czy może odejdzie w niepamięć miała się dopiero dowiedzieć.
Spencer Delaney
Temat: Re: Must I...? Nie 08 Mar 2015, 23:34
Praca w grupie, brzmiała jak najgorszy możliwy wyrok - myśl o tak bestialskich próbach złamania jego samotności i niezależności, zdecydowanie doprowadzała Spencera do niezbyt przyjemnych myśli na temat grona nauczycielskiego, z wyszczególnieniem przypadku nauczyciela astronomii. Wcale nie było mu to na rękę - narzucone odgórnie towarzystwo było idealnym sposobem, aby nic nie szło po jego myśli jak należy. Jednakże, jak los wielokrotnie udowodnił, Krukon należał do tych urodzonych pod szczęśliwą gwiazdą - nawet w tak nieprzyjemnych okolicznościach jak projekt wykonywany z kimś innym, dostawał zbyt wiele możliwości na rozwój swoich zainteresowań. Fakt faktem, konieczność przebywania z Chiarą di Scarno sam na sam, była dla niego jak dla innych Boże Narodzenie. To był prezent, który zdecydowanie mu odpowiadał - w końcu nie potrzebował żadnego pretekstu do zgłębienia osobowości ciekawego obiektu, czyż nie powinien się cieszyć? Gdyby nie fakt, że było to raczej niemożliwe, prawdopodobnie pozwoliłby sobie nawet na subtelną nutę radości przedzierającą się przez jego psychikę, zmieszaną z gramem czystej euforii, jednakże takie uczucia były mu obce, zaś jego umysł pozostawał trzeźwy, niezaślepiany niczym, poza pewnym odłamkiem ciekawości tkwiącym w samym środku jego gładkiej jak lustro osobowości. Gdy nieuchronnie zbliżyła się odpowiednia godzina, udał się na umówione miejsce spotkania, w jednym ze swoich nierozłącznych płaszczy, tym razem w kolorze wczesnowiosennej szarości. Tak naprawdę, wcale nie nosił ich ze względu na wizerunek - po prostu nie zamierzał latać obwieszony torbami, a nie mógł przecież poruszać się po świecie bez przynajmniej drobnej części swojego wyposażenia. Oczywiście nie spodziewał się by dzisiaj musiał korzystać z większości typowych dla niego przedmiotów, jednakże lepiej mieć niż nie mieć. Pod spodem miał koszulę wraz z krawatem, włosy perfekcyjnie ulizane, ogólnie praktycznie nie różnił się swoim wyglądem od codzienności. Jak zwykle zresztą. Nie odczuwał potrzeby pukania do drzwi, w końcu nie wpraszał się w niczyje pomieszczenie - ich spotkanie było w końcu na "terenie niczyim", dlatego też uznał że nie ma potrzeby anonsowania o swoim pojawieniu się chwilę przed wejściem. Po prostu wślizgnął się do środka i rozejrzał, zauważając że współtwórczyni projektu już przybyła na miejsce. - Witaj -przywitał się chłodno, obtulając jej ciało spojrzeniem swoich stalowobłękitnych oczu, sondując, oceniając, zupełnie jakby chciał przejrzeć na wylot jej osobowość, jakby chciał z marszu poznać wszelkie zawiłości jej jestestwa. Zajął jakieś pobliskie miejsce siedzące i zwyczajnie oczekiwał na rozwój wypadków - pozwalał scenariuszowi zaszaleć, zaskoczyć go, pokazać że nie wszystko jest przemyślane, ustalone, że okoliczności mogą zajść inaczej niż to zaplanował, a twór tych stosunków zdarzeń okaże się nietypowy, interesujący. Szczerze mówiąc, sam nie wiedział czego się spodziewać. I to właśnie była rozrywka.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Must I...? Sro 11 Mar 2015, 08:47
Miała dosyć pseudo tajemniczych typów, którzy wlepiali w nią swoje mhroczne spojrzenia i spodziewali się, że pod taką presją na jej czole wyskoczą literki układające się w zdania zdradzające jej najgłębiej ukrywane tajemnice. Miała dosyć facetów, którzy gapili się na nią i próbowali najwyraźniej przejrzeć, nie pomni na to, że jej ciało nie jest pokryte żadnymi znakami, które mogłyby im w tym pomóc. Pomijając już fakt, że Chiara zdecydowanie nie była opowiadaniem dla bobasów i miała więcej niż kilka stron, a znacznej mierze zajmowanych przez obrazki. Pożądanie? Lubieżność? Niewerbalna pochwała widoczna w oczach patrzącego? To zupełnie inne rzeczy, to były jej narzędzia, operowała nimi dostatecznie wprawnie, aby się ich nie bać. Ba, oczekiwała ich, dopatrywała się w nich słabości, pęknięcia w zbroi, które stawało się asem w jej rękawie. Nie była ani skromna, ani pruderyjna, wiedziała, że jej wygląd jest jednym z jej największych atutów i z biegiem czasu nauczyła się go jeszcze sztucznie podkreślać. Taki, a nie inny makijaż? Skąpe, a jednak dość wiele zakrywające ubrania, aby wciąż dawać pole do popisu wyobraźni? Wystudiowany sposób poruszania się, mowy, spojrzenia? To wszystko było wyuczone, to wszystko było maską, tak długo jednak noszoną, że przyrosła do tego, co niegdyś było prawdziwą twarzą Chiary i dzisiaj nie dało się już rozpoznać, gdzie kończyło się jedno i zaczynało drugie. Skinęła zdawkowo głową, słysząc męski głos, który skierował w jej stronę skromne powitanie, i nie podniosła nawet spojrzenia znad księgi, aby przyjrzeć się przybyszowi. Pochłonięta zanadto lekturą, dobrnęła do końca strony i dopiero wtedy, z lekkim westchnieniem, przerwała to fascynujące zajęcie, jakiemu do tej pory się oddawała, gotowa stawić czoła temu, co nieuchronne, a jednak nie nastawiona do tego nadto pozytywnie. Kiedy w końcu zwróciła swe oczy na Spencera, który zdążył już rozgościć się w skromnym pomieszczeniu i usiąść, jej twarz nie wyrażała dokładnie niczego. Jedynie gdzieś w kącikach ust czaił się senny, drwiący uśmiech, jej wizytówka i znak rozpoznawczy. - Mamy trzy możliwości. – zaczęła, od razu przechodząc do sedna i pozwalając sobie na ominięcie tych wszystkich bezsensownych, kurtuazyjnych frazesów, które nikomu do niczego nie były potrzebne. – Albo całe zadanie wykonam ja, podpisując Ciebie w akcie łaskawości, aczkolwiek przyznam od razu, że astronomia nie jest przedmiotem, który stanowiłby w jakimkolwiek sensie przedmiot mojego zainteresowania. Albo Ty. Albo zrobimy to razem, w miarę możliwości czyniąc jak najmniej szkód sobie nawzajem. – Nie znała Spencera na tyle dobrze, aby móc wiedzieć to na pewno, ale była dość uważną obserwatorką, aby przez te lata dostrzec, że nie należy do osób zabiegających o uwagę otoczenia, że podobnie jak ona woli być raczej wycofany ze społecznych aktywności, że trzyma się na uboczu, angażując się bardziej tylko w sytuacjach, kiedy alienowanie się stawało się nienaturalne. Podobnie jak wiedziała, że nie był najwylewniejszą z osób. O Delaney’u, podobnie jak o niej samej, krążyły pewne plotki. Chiarę zawsze bawiło to, jak bardzo ludzi przyciągają ludzie, otoczeni woalką tajemnicy. Jak bardzo Ci, którzy starają się żyć własnym życiem i nie angażować w zawiłe społeczne relacje, znajdowali się ni z tego ni z owego w centrum uwagi otoczenia. Być może wynikało to z tego, że od dawien dawna, być może od początków swego istnienia, człowiek miał w zwyczaju dopowiadać sobie to, czego nie wiedział na pewno. Czymże innym były mity? Legendy? Plotki? Jeśli nie tym właśnie. Próbą oswojenia tajemnicy, zapełnienia białych plam w obrazie świata, w obrazie osoby.