|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Daemon Blackrivers
| Temat: Re: Stary pień Czw 08 Sty 2015, 19:30 | |
| Obserwował Aerona uważnie, kiedy mówił, a potem kiedy podchodził do niego, uśmiechał się, albo też starał wyglądać poważnie. Śledził rękę, która ujęła rękojeść sztyletu, skierowanego w stronę przyjaciela, z ogromną dozą zaufania, bo kto normalny kieruje ostrze w swoją stronę? Więc kiedy poczuł prześlizgającą się stal po jego dłoni, kiedy krew zaczęła pojawiać się najpierw małymi kropelkami na ranie, by potem już spłynąć wzdłuż palców, bardzo gustownym strumyczkiem, wtedy syknął i cofnął się odruchowo parę kroków do tyłu, sięgając po różdżkę, schowaną za paskiem spodni. Niejako przestraszony, chociaż nadal czujny wpatrywał się w przyjaciela z niedowierzaniem, szukając szybkiej odpowiedzi, wyjaśnienia takiego zachowania. Loki, czujny strażnik wszechświata w postaci żaberta, przykucnął na ramieniu Daemona i syknął ostrzegawczo, tak jakby chciał zasugerować Stewardowi, że nie ważny jest jego rozmiar i tak rozszarpie Krukona na strzępy. Na szczęście, Aeron szybko wyjaśnił o co chodzi i Blackrivers nie zdążył dorobić własnej teorii spiskowej. Wyprostował się i uspokoił pupila jednym ruchem ręki. Braterstwo krwi. No nie powiem, tego się nie spodziewał. Mało kto wiedział, że był to kiedyś rytuał, bardzo stary i niebezpieczny, trochę jak przysięga wieczysta. Każda magia, a tutaj też się pojawiała, oparta o krew, była bardzo…specyficzna. I trwała. O tym, że zawierała jakieś własne prawa i ceny, nie wspomnę. Daemon przez chwilę spoglądał na przyjaciela z konsternacją wymalowaną na twarzy, a ręce były bezradnie opuszczone wzdłuż ciała. Krew nadal skapywała dostojnie na runo leśne i pewnie można by nawet doszukiwać się w tym jakiegoś tragizmu, gdyby był na niego miejsce. Ale Ślizgon nie pozwalał sobie na dłuższe zastanawianie się „dlaczego”. Aeron niejako teraz pokazywał mu, że jeżeli nie zaufają sobie teraz, to zapewne nigdy do tego nie dojdzie. Nie tak prawdziwie, jak zapewne obydwoje tego by pragnęli. - Jeżeli jesteś gotów, dzielić się każdą tajemnicą ze mną – podszedł do przyjaciela, uśmiechając się, tak bardzo po swojemu. – to ja chyba mogę sobie pozwolić na taką rozrzutność, jak zaufanie ci. – i uścisnął arciową rękę. Nic się nie stało. Nie było fajerwerków, podmuchu gorąca, czy kręgu światła. Ot, zwykłe uściśnięcie ręki, ale pełne zaufania i wdzięczności. Bo Daemon wbrew pozorom był wdzięczny. Aeron dał mu powód, by nie musieć go okłamywać, a nie oszukujmy się, nie szło mu to najlepiej, bo i nie chciał tego robić. - I tak przy okazji, skurczybyk z ciebie. – powiedział i trzepnął Krukona w potylicę, wyjmując przy okazji rękę z uścisku, by obwiązać ją tylko kawałkiem swojej koszulki. Pozostanie blizna, ale jakoś specjalnie się tym nie martwił. Odszedł kawałek, cały czas zawiązując czarny materiał. Obserwując Aerona kątem oka, zmarszczył brwi, a kiedy już uporał się z zawiązaniem prowizorycznego opatrunku, westchnął. Nawet pokręcił głową, by potem po niej się podrapać. Nie za bardzo wiedział jak zacząć. Bo że Arcio bardzo oczekuje na odpowiedzi, nie wątpił. I po prostu zdjął podkoszulek, który i tak podarty, nie nadawał się już do niczego. A przyjaciel mógł zobaczyć świeże blizny i tatuaż na lewym biodrze, w kształcie Uroborosa. - Przeżyłem na tyle dużo, że kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jestem tym samym Blackriversem co pół roku temu. – powiedział spokojnie, chociaż z smutkiem wyczuwalnym w głosie. Opuścił głowę i ponownie rozpoczął wędrówkę po polance, ale nie był to już nerwowy krok lwa zamkniętego w klatce. Teraz był spokojny, wyważony, troszeczkę jakby leniwy. – Nie będę ci opowiadać całości, bo żal na to czasu. Załóżmy z góry, że dowiedziałem się paru rzeczy, nauczyłem…i że wróciłem, bo nie byłem w stanie przyglądać się z boku, co się dzieje.
|
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Stary pień Pią 09 Sty 2015, 20:47 | |
| Jak ważna to była chwila w ich znajomości. Mimo że jeden drugiego nazywał przyjacielem. Mimo że każdy z nich tak uważał, dopiero po tylu latach, jednym tak prostym, acz nieopisanie znaczącym gestem upewnili się że te wszystkie wypowiedziane słowa, że wszystkie myśli zrodzone w głowach nie były fałszem. Aeron stał z wyciągniętą ręką, patrząc Daemonowi prosto w oczy. Modlił się w środku do samego siebie by ten go nie odtrącił. Braterstwo krwi było rzeczą dawno zapomnianą, a obecnie znaną nie licznym. Jeszcze mniej osób brało w niej udział. Większość wyśmiewała ich, twierdząc że to tylko jakieś wymysły, że coś takiego jak więzy krwi nie istnieje. Aeron wiedział że się mylili. Uśmiechnął się jeszcze gdy Dem wyciągnął różdżkę i mimowolnie cofnął się parę kroków do tyłu. Gdy usłyszał słowa Dema, gdy zobaczył ruch ręki, gdy poczuł jego dłoń, ściskającą dłoń Arcia, poczuł niesamowitą ulgę. Ulgę i wielką radość. Gdyby Dem odrzucił jego propozycję, ich drogi prawdopodobnie by się rozeszły. Przysięga na całe życie. Tym było braterstwo krwi. Coś, czego potrzebowali by ruszyć dalej. By nie zginąć w nadchodzącej powodzi przemocy która miała ogarnąć znany im świat. Odpowiedział mu, uśmiechając się: -Jestem gotów, co zaraz zresztą zobaczysz.- Ręka w rękę stali tak. Czując spływającą szkarłatną krew, wiążącą silniej niż śmierć. Było warto. Czekać tyle czasu. Doskonalić siebie samego tyle czasu. Rozmawiać tyle czasu, by wreszcie zjednoczyć się. Chciał coś jeszcze dodać, ale poczuł lekkie trzaśnięcie w głowę. Po słowach wypowiedzianych przez Dema na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. O tak, był skurczybykiem. -No ba, myślisz że dlaczego jestem Twoim przyjacielem?- Musiał, jeśli chciał przeżyć. Swojej ręki nie zawiązał, jak to zrobił Daemon. Chciał widzieć tą krew, świadectwo tych wydarzeń. Rana nie była głęboka, toteż krew nie płynęła tak obficie. Patrzył jak Dem chodzi, i myśli jak zacząć opowieść. Minęła dłuższa chwila nim zaczął, z tym że zaczął od zdjęcia koszulki, czego Arcio się nie spodziewał. Obserwował przyjaciela. Widział sporych wielkości blizny, które nie zrobił na nim większego wrażenia. Pewnie dlatego że sam miał parę, w tym dwie sporych rozmiarów; jedną na klatce piersiowej, drugą na całym ramieniu. Bardziej zainteresował go Demowy tatuaż. Przedstawiał dość okazałego węża, który pożerał sam siebie. W międzyczasie zaś słuchał przyjaciela tłumaczącego mu, wprawdzie nie wiele, ale jednak parę spraw. Arcio zamyślił się. Poprawnie domyślał się że Daemon coś odkrył. Nadal jednak nie wiedział co to było, odpowiedział więc Demowi: -Fajny rysunek. No dobra, odkryłeś coś. Nawet nie zagłębiając się dalej, ciągle ciekawi mnie co to może być. Bo że to coś poważnego, to widzę. Mało co ma na ciebie taki wpływ.- spojrzał na Daemona. Nagle coś przyszło mu do głowy. On dalej nie wiedział jak Arcio się tu dostał. Uśmiechnął się tajemniczo i powiedział: -A co do tajemnic. Chciałbyś wiedzieć jak dostałem się tutaj, mimo zaklęć ochronnych które założyłeś? Zapomniałeś o jednej stronie. Nie tylko Ty się zmieniłeś, Dem.- mówiąc to pokazał w niebo. Następnie skupił się, odczekał chwilę, i w jednym momencie przemienił się w pięknego, czarnego jak smoła kruka i wzbił się delikatnie w powietrze. |
| | | Daemon Blackrivers
| Temat: Re: Stary pień Nie 11 Sty 2015, 21:11 | |
| Łatwo jest nazywać kogoś przyjacielem. Bo wiecie słowa, w szczególności te wypowiadane, są proste. Nikt cię z nich wbrew pozorom nie rozlicza, nie wiążą cię całkowicie. Bo zawsze możesz się wyprzeć, powiedzieć, że to nie miało miejsca. Słowa są ulotne, jak dym. Nie da się ich złapać i zachować. A z biegiem czasu tracą na wyrazistości i rozmywają się, tracąc pierwotny sens. Tylko czyny są realne i prawdziwe. To czyny powodują, że ktoś jest tym kim jest. I to one posiadają największą wagę konsekwencji. Słowa ranią, ale to ostrze zabija. Dla Daemona braterstwo krwi wiele znaczyło. Nie tyle, że on mówiąc Aeronowi „jesteś moim przyjacielem, nie spierdol tego”, jakiś rok temu, kłamał. Wręcz przeciwnie, był wtedy śmiertelnie poważny i szczery. Ale bał się, że to Steward mógł go okłamywać, chociaż nie byłoby to ani odrobinę logiczne czy w stylu Krukona, którego przecież znał już pół życia. Komentarze Aerona, zbył machnięciem ręki. To nie było miejsce i czas na dywagacje o tym, dlaczego tak naprawdę zostali braćmi, bo chyba nawet określenie „przyjaciele” zbytnio nie pasowało do tego co było pomiędzy tymi dwoma. Bracia było bardziej adekwatne. - Rysunek? – jego mina wyrażała szczere zdziwienie i niezrozumienie do faktu takiego nieogarnięcia. Albo raczej takiego spłycenia tego tematu. No helloł! To nie był pierwszy lepszy rysunek namalowany mazakiem. Tatuaż i to runiczny. I coś czuł, że tylko Chiara byłaby w stanie zrozumieć jego oburzenie. Nie skomentował jednak ignorancji jego przyjaciela, tylko potarł skronie, chcąc sobie kupić czas na to, by przy okazji nie roześmiać się bezczelnie. Oczywiście, temat Daemona i jego podróży, skutecznie zostały ściągnięte na dalszy plan. Jak zauroczony patrzył na kruka, który unosił się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Aeron. Jego mina była pomieszaniem strachu i podziwu. I zapewne była to na tyle dziwna mieszanka na jego twarzy, że wyglądał komicznie z lekko rozchylonymi ustami, które to otwierały się, to zamykały niczym ryba wyjęta z wody. Zmarszczone brwi i niedowierzanie. Był po prostu mieszanką sprzecznych emocji. Nie można powiedzieć by nie zazdrościł Aeronowi. Sam kiedyś myślał nad tym, by animagiem zostać. W końcu nie był najgorszy z transmutacji, w rodzinie już miał takie przypadki, więc pewnie miałby nawet gdzie szukać wskazówek. Zawsze jednak spychał to na dalszy plan, bo były rzeczy niby ważniejsze, takie które nie mogły czekać. Obserwował więc błyszczące pióra, ostry dziób i skrzydła o rozpiętości dwóch metrów i kręcił głową to w lewo, to w prawo. Paradoksalnie, przez ostatnie pół roku mógł rozpocząć trening na animaga. Jednak nie chciał. Wolał dostać narzędzia już teraz i natychmiast, a to, mogło mu zająć lata. A na to czasu nie miał. Po chwili jednak zamiast gapić się jak sroka w malowany gnat, spojrzał w niebo, potem znowu na Aerona i w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Następnym razem trzeba zrobić nie mur, a kopułę. Bo inaczej te parszywe ptaszysko znowu mu wleci w sytuacji kiedy będzie chciał być sam. Nie skomentował jednak tego co Steward osiągnął. Zero „gratuluje”, czy zwykłe pytanie „od kiedy?”. Po prostu obserwował go. Wiedział, że gdyby tylko się odezwał, wyczuwalna byłaby nuta, drżenie głosu, zdradzająca jego mieszane uczucia. Oczywiście nie mógł mieć pretensji, że przyjaciel się rozwijał. Ale mimo wszystko, gdzieś koło dumy z niego, była zazdrość. Taka zwykła, ludzka, powodująca, że człowiek nie wiedział co robić, by czegoś nie schrzanić.
|
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Stary pień Pon 12 Sty 2015, 17:42 | |
| Słowa to tylko słowa. Choć niektóre posiadają ogromną moc, wciąż są tylko słowami. Choć mogą ranić, był fałszywe, odbierać nadzieję, wciąż to tylko słowa. Dlatego można je zagłuszyć, odrzucić, zapomnieć, zmienić. Wszystkie te słowne przysięgi zawierane między ludźmi są nic nie warte. Dlatego tak ważnym było to co zrobili. Przysięga krwi nie jest czymś, co może Cię oszukać bądź z czasem wygasnąć. Aeron na prawdę doznał wielkiej ulgi gdy złączyli ręce. To chwilowe połączenie do którego wtedy doszło było warte więcej niż cała księga słów. A oznaczało jeszcze więcej. Teraz wreszcie naprawdę mogli sobie zaufać, czego skutkiem było pokazanie Daemonowi formy Arciowej animagii. Uśmiechnął się na machnięcie ręką przez Dema. Można by powiedzieć że Arcio pomyślał dokładnie to samo. Nie czas i miejsce na rozmyślania o dziwnych i mniej ważnych sprawach. Niestety, najwyraźniej Dem nie bardzo zrozumiał sarkazm Arcia zawarty w słowie "rysunek". Nie, on wcale nie myślał że to coś błahego czy mało ważnego. Wręcz przeciwnie, zdawał sobię sprawę iż musiał mieć on związek z tym "wszystkim" co Daemon rzekomo odkrył. Nie często spotykało się tatuaż w takim kształcie, i to na ciele tak młodego czarodzieja. Co jak co, ale o ignorancję pana Stewarda nie można było oskarżyć. Pokręcił głową. Wytłumaczy mu to potem. Nic bowiem nie mogło zastąpić wyrazu twarzy Daemona gdy ten oglądał jak Arcio najpierw zamienia się w potężnego czarnego kruka, a potem wznosi się delikatnie w powietrze tuż przed nim. Stał tam jak kołek, z otwartą buzią i zabawnym wyrazem twarzy. Oj widać było zaskoczenie. Cóż, animagia jest dość trudnym działem magii. Niewiele osób potrafi w pełni nad nią zapanować, bowiem zdarzały się przypadki śmierci nawet doświadczonych animagów. I nawet gdyby ktoś nagle chciał zacząć się uczyć by opanować przemianę, minęłyby co najmniej 3 lata do pierwszej przemiany. Niestety, dla niektórych była ona ostatnią, gdyż przez brak wprawy nie do końca ją kontrolowali, przez co ich żywot kończył się efektowną acz szybką śmiercią. Gdyby Arcio był teraz w postaci ludzkiej, Dem mógłby ujrzeć delikatny uśmiech triumfu, bez oznak złośliwości czy wyższości. Po prostu zwykły uśmiech, doprawiony lekką nutą przyjacielskiej rywalizacji. Jeszcze chwilę dał się nacieszyć Demowi swoim widokiem, po czym delikatnie się skupił, co za skutkowało niewielką falą powietrza, znajomym uczuciem, i na końcu powrotem do ludzkiej postaci. Spojrzał na swego nowego brata krwi i uśmiechnął się. Jeden zero dla mnie, pomyślał, a do niego powiedział: -Robi wrażenie, co nie? Niestety nauka tego zajęła mi prawie 5 lat, więc nie jest to coś co opanujesz w dwie nocy, no chyba że chcesz skończyć jako marmolada na ścianie.- rozciągnął kości i jeszcze raz przyjrzał się tatuażowi na ciele Dema. Nie przypomniał sobie by kiedykolwiek widział go gdzieś indziej. Na pewno musiał coś oznaczać lub być z czymś związany. Czarny wąż pożerający swój własny ogon. Cóż, pierwsze co mu przychodzi na myśl to nieskończoność. Było to najbardziej oczywiste, jednak nie chciał się zagłębiać dalej w swoich przemyśleniach, przede wszystkim dlatego że mogły być one nietrafione. Zapytał więc Dema, tym razem na poważnie: -No dobra Dem, co to za tatuaż, i jaki ma on związek z tym wszystkim?- |
| | | Daemon Blackrivers
| Temat: Re: Stary pień Sro 25 Lut 2015, 15:40 | |
| Możliwe, że słowa to tylko słowa. Owszem są ulotne jak dym, ale mimo wszystko są ostrym narzędziem i w rękach odpowiedniego oraz inteligentnego człowieka są potężną bronią. Za ich pomocą można stworzyć genialną iluzję, bez użycia różdżki. Iluzję miłości, przyjaźni, bezpieczeństwa. Wszystkiego co człowiekowi drogie. A potem wystarczy jeden podmuch, jedno słówko i wszystko zostaje rozwiane, zostawiając nas nagich, bezbronnych i zniszczonych. Słowa to słowa. Mimo wszystko są zbyt potężne, by je ignorować. Chociaż faktem jest, że to czyny, nie słowa, świadczą o tym kim jesteśmy. Bo czynów często nie da się zastąpić potokiem wyrazów. Braterstwo krwi dla Daemona było również bardzo ważne. Było dla niego świadectwem, dowodem na to, że Aeronowi mógł ufać, w porównaniu do całej reszty wątpliwej jakości przyjaciół, jakich nazbierał w Hogwarcie. To było takie potwierdzenie tego, co dawało się już odczuwać wcześniej, zanim zniknął na pół roku. Więź jaka między nimi się wywiązała była zbyt silna, by ją ignorować, teraz przyszło ją zaakceptować. Razem z blizną, która pozostanie po przecięciu ich dłoni sztyletem. -Robi. I to ogromne. – odpowiedział przyjacielowi spokojnie, z nikłym uśmieszkiem, kiedy ten już stał na swoich ludzkich nogach. Każdy miał swoje talenty. Cieszył się z tego, że przyjaciela podzielił się z nim wiedzą odnośnie jego zdolności. Loki zręcznie wdrapał się po nodze Dema, by usadowić się na jego ramieniu. Pytanie Aerona nie zaskoczyło. Wręcz przeciwnie było do przewidzenia, mimo to, chłopak nie miał gotowej odpowiedzi. Wytłumaczenie czegokolwiek z tym wszystkim nie było proste. Bo nie dało się tego opowiedzieć tak, by można było od razu zrozumieć. Złączył więc dłonie i przytknął je do ust, przez co wyglądał trochę jakby się modlił. Było to jednak dosyć błędne założenie. Myślał. Nie chciał okłamywać Krukona w żaden sposób, ale też nie sądził, by musiał koniecznie mówić mu dzisiaj wszystko. -Wiesz, że większość Śmierciożerców, tych których Voldemort chce mieć pod ręką, dostaje Mroczny Znak? Nie dostają go wszyscy, tylko najważniejsi. To też tatuaż, wywołany magią, ale wygląda jak tatuaż. – zaczął jakby tłumaczyć na około, jednocześnie krążył od jednego końca polany do drugiego szukając słów. – Większość różnych organizacji tak robi. Mugole też mają taki zwyczaj. Dołączasz do rosyjskiej Bratvy i jesteś ważny? Dostajesz tatuaż. Włączasz się do Triady? To samo. To takie jakby naznaczenie, potwierdzenie, że należysz do jakieś społeczności i z niej już się nie wydostaniesz. Taki ślub. Tylko, że rozwodem jest śmierć. – był poważny. Nie patrzył na Aerona, nie szukał u niego potwierdzenia, czy zrozumienia. Wręcz przeciwnie patrzył pod nogi, gdy tak wydeptywał sobie ścieżkę przez polanę, krążąc to tu, to tam. Był zdenerwowany. Nadal miał wątpliwości, czy powinien w to włączać Aerona. A powiedzenie mu cokolwiek, było tak naprawdę wmieszaniem go w to wszystko. W każdy aspekt. Ten dobry i ten zły. I przerażające było to, że więcej było tych złych oraz niebezpiecznych. Nie wiedział czym zająć ręce. Mimowolnie więc schylił się po jeden z dłuższych patyków, jakie leżały na polanie. Nie był jakoś szczególnie prosty, ale wystarczył, by się nim pobawić i zająć ręce. I oczyścić myśli. -Kiedy moi rodzice zmarli w pożarze, odezwał się do mnie wuj. – oblizał usta i widać było, że wspominanie o zmarłych członkach rodziny sprawiało mu ból. – To był młodszy brat mojego ojca, który wyjechał z Anglii, jak miałem dwa latka. Podobno szukał swojego wewnętrznego ja. Podobno nawet znalazł. – roześmiał się i przystanął. Odchylił głowę do tyłu, by potem spojrzeć na przyjaciela. – Zabrał mnie do Tybetu. Tam poznałem odpowiednich ludzi, którzy pokazali mi inną ścieżkę. Inną niż Voldemort i Dumbledore. Taką, która daje trochę więcej radości z życia. – jego oczy błyszczały, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Tatuaż przedstawia Uroborosa, symbol nieskończoności. Jest moim ślubem. Potwierdzeniem, że nie zostanę Śmierciożercą.[/b] |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Stary pień Pią 20 Mar 2015, 00:21 | |
| Z tego też powodu, choć Aeron lubował się w manipulacji słowami, zdecydował się on na tak poważny krok jak uczynienie Daemona swym bratem krwi. Gdyby nie to, to w życiu nie udałoby mu się przekonać go do podzielenia się z Aeronem nawet cząstką informacji. A przecież o to mu między innymi chodziło. O informację. Bo choć traktował Dema jako kogoś wyjątkowo jak na standardy Arcia bliskiego, to wciąż był on cennym źródłem informacji. Zapewne nie wszystkich, których chciałby się dowiedzieć, no ale jak wiadomo, nikt wszystkiego nie zdradzi, bo nikt wszystkiego nie wie. No i tak skończyli tutaj, w środku ciemnego jak tyłek murzyna lasu, tnąc się jak niestabilnie emocjonalne dzieci, rozmawiając o czymś, co z dużą dozą prawdopodobieństwa mogło skończyć się ich piękną (czy na pewno?) acz szybką śmiercią. Ale co tam. Kto by się tym przejmował. Widok zaskoczonej twarzy Dema chwilowo podładował i tak niewielkie pokłady Arciowego samo zachwytu. Wiedział że było to trochę wredne, no ale w końcu po tylu latach ciężkich ćwiczeń mógł sobie wreszcie jakoś to odbić. Nie trwało to długo, raptem krótką chwilę, tak by rzeczony Dem nie odczuł tego zbyt dotkliwie, albowiem nie o to chodziło. Umiejętność ta przeznaczona była do innych, bardziej poważnych celów. Pytanie które padło z ust Aerona zawisło przed krótszą czy może nieco dłuższą chwilę w powietrzu, niczym unoszący się zapach smażonych kotletów w kuchni. Arcio był cierpliwy, toteż spokojnie stał, zakładając ręce na piersi i przypatrując się Demowi w taki sposób, by ten nie poczuł się zbytnio naciskany. Chwilę później usłyszał płynące z ust przyjaciela słowa, powoli formujące zdania i całą opowieść. Czy raczej jej część. Tatuaże.. Tak, znał ten zwyczaj. Wiedział że Śmierciożercy, nie wszyscy, posiadają oznakę przynależności. Tak samo mugole. Swoją drogą uważał pomysł tatuowania sobie takich znaków za co najmniej głupi i oznaczający dość mocno ograniczone przewidywanie przyszłości. Pomijając już fakt że z dobrego kilometra twój wróg mógł rozpoznać owy rysunek, przez co życie stawało się tylko parokrotnie bardziej niebezpieczne. A potem przychodziły upadki organizacji, powstawanie nowych, ściganie starych członków i tak dalej. Jednym słowem nic fajnego, dla osoby która chciała pozostać przy życiu. Oczywiście sam znak organizacji nie był czymś złym, nawet wręcz przeciwnie, w pewnych przypadkach był koniecznością, z doświadczenia jednak wiedział że skrajność w żadnym wypadku nie pomaga. Nie skomentował słów Dema, a jedynie słuchał dalej jego wypowiedzi. Nie miał zamiaru ominąć nawet jednego słowa. Zbyt ważne bowiem one były. Na wzmiankę o zmarłych rodzinach gdzieś tam w jego umyśle pojawiła się zamglona postać jego siostry. Gdyby żyła, byłaby ledwie od niego młodsza. Niestety, los był w tym wypadku o wiele za bardzo okrutny. Nie tyle dla niego, co dla niej. Trwało to ledwie krótkie mgnienie, by następnie zniknąć gdzieś w morzu myśli i planów. Ze wszystkich słów Dema najbardziej zainteresowały go te o podróży do Tybetu, o poznaniu tam nowych ludzi, i w końcu najważniejsze, o poznaniu tam czegoś, co on sam z wielką chęcią również by odkrył. Nie był fanem ani Voldemorta, ani Dumbledora. I choć ten drugi miał na ogół dobre zamiary, to nie można było zapominać o fakcie iż tak czy siak działał on na własną korzyść. A nikt do końca nie wiedział jakie on ma plany. Ani kogo poświęci tym razem na drodze do ich osiągnięcia. Przetrawił jeszcze wiadomość o znaczeniu tatuażu który posiadał Dem, która za bardzo go nie zdziwiła, po czym odpowiedział: -Uroboros, mówisz? Ciekawe. Czyli mogę wywnioskować iż jest to swego rodzaju oznaka przynależności, czy tak?- zapytał. Oczywiście zawsze mogło się okazać iż jest to swego rodzaju pieczęć, czy to sama w sobie zwykła pieczęć, czy też jakiegoś rodzaju magia która wywoływała pewne efekty po złamaniu warunków pieczęci. Tak czy inaczej, nie było to coś co spotyka się na co dzień. Potem zadał drugie, ważniejsze pytanie: -Ci ludzie… kim oni są? I cóż to jest za intrygująca ścieżka, na którą jak widzę wstąpiłeś? I czymże jest owa radość z życia?- |
| | | Daemon Blackrivers
| Temat: Re: Stary pień Wto 16 Cze 2015, 21:05 | |
| Czy Daemon był idiotą? Nie. A przynajmniej on samego siebie nie uważał za idiotę, bo zapewne znalazłoby się paru śmiałków, którzy uważaliby inaczej. W końcu część mogła pozapominać jak wrednym i sprytnym skurczybykiem potrafił być. Inna część natomiast była na tyle głupia, by uważać, że już dawno zmiękł i w sumie przestał zasługiwać na miano „Sadiego”. A niestety, jego dawna reputacja nie szła w parze z mianem głupka, więc zdawał sobie sprawę, że Steward nieco go podszedł. Nie robił sobie jednak z tego nic. Wiedza, którą chciał przekazać najlepszemu przyjacielowi nie była aż tak tajna, by ktokolwiek miał od tego zginąć. W końcu Aeron nie był jedyną osobą w tym wielkim zamczysku, która zdawała sobie sprawę (albo mogła sobie zdawać) co takiego Blackrivers robił przez ostatnie miesiące. A skoro braterstwo krwi zostało wplątanie do argumentów, to nie miał co się zapierać nogami i rękoma, że nic nie powie. Z drugiej strony była to transakcja wiązana. Skoro Ślizgon teraz bez zająknięcia powinien powiedzieć Krukonowi wszystko, to vice versa. Obydwoje byli dla siebie dobrymi źródłami informacji, jednakże dla każdego z nich była to zupełnie inna rzeka faktów i ciekawostek, które mogliby wykorzystywać. Czemu więc nie miał skorzystać z nadarzającej się okazji? Wiatr mocno zafalował koronami drzew w Zakazanym Lesie, wywołując dosyć głośny szum. Gdzieś w oddali odezwało się jakieś zwierzę, teoretycznie o głosie przypominającym wilka, ale nikt kto wie o istnieniu magicznych stworzeń nie uwierzy, że tak proste i niemagiczne zwierzę znajduje się w tej puszczy. Daemon rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę, że już jest zbyt późno, a biorąc pod uwagę okoliczności wydarzeń w Hogwarcie, zabawili już za długo. Teoretycznie powinni się zbierać. Jednakże po co jeżeli mieli jeszcze tyle ciekawych rzeczy do obgadania? Nie ma co. Wypada usiąść sobie na pieńku i odpalić papierosa. Już trochę minęło od kiedy miał fajkę w ustach i chyba dlatego zrobił się trochę zbyt nerwowy. Wyciągnął z kieszeni spodni już mocno wysłużoną paczkę i wyjął przedostatni dowód swojego uzależniania od używki o wątpliwych walorach zdrowotnych, ale za to z ogromnymi zdolnościami do uspokajania i rozwijania języka. Nie ma to jak rozmowy przy dymku z rówieśnikami, którym jakby automatycznie rozwija się język. Po schowaniu tekturowego pudełeczka do spodni, odpalił papierosa za pomocą różdżki i mocno się zaciągnął. Wdychany dym przyjemnie drażnił gardło, uspokajając, pozwalając zebrać myśli. Niezbyt zwracał uwagę na Aerona, który podejrzewał, że nigdy nie miał tej używki w ustach. Wypuszczał dym powoli, jakby delektując się tą czynnością i odwlekając w czasie odpowiedź. W końcu mówienie w czasie zaciągania się nie było polecane przez nikogo. - Można tak uznać. – odpowiedział na pierwsze pytanie, po czym ponownie się zaciągnął i pozwolił dymowi na chwilę owiać swoją twarz. W ciemności żarzący się tytoń wyglądał dosyć intrygująco, chociaż nikt zapewne nie zwrócił na to uwagi. – Bardziej działa na zasadzie pieczęci. Jeżeli ją złamię – umieram. I tu nie chodzi tylko o Śmierciożerstwo, jest jeszcze parę rzeczy, których nie mogę robić. – uśmiechnął się delikatnie i uderzył kciukiem o filtr papierosa, by strzepnąć trochę popiołu na ziemię. Mimo wszystko nie miał zamiaru mówić wszystkiego. Raz, że nie mógł, ale po drugie najzwyczajniej w świecie nie chciał. Nie wszystkie karty na stół, nie wszystko od razu. - Nazywają siebie Okiem. Po mandaryńsku pewnie brzmi to bardziej egzotycznie i profesjonalnie, ale nie będę sobie łamać na tym języka. – kolejne zaciągnięcie i kolejny obłoczek dymu. – Chronią wiedzę magiczną. Przynajmniej tak twierdzą. Nie obchodzi ich władza, pieniądze, kariera. Tylko wiedza, której chronią jakby to była najważniejsza rzecz pod słońcem. Jednocześnie dbają o naturalny porządek rzeczy. Nie angażują się w politykę. Chyba, że ktoś złamie zasady. Wtedy owszem wkraczają do akcji, chociaż bardzo niechętnie. – uśmiechnął się i oparł się łokciami o swoje kolana. Cały czas przytykał filtr do ust by wciągnąć nikotynę do płuc. – Tylko część z nich ma dostęp do całej wiedzy. Tacy jak ja, szeregowi żołnierze, specjalizujemy się w tylko jednej dziedzinie, by móc chronić to co dla świata czarodziejów najcenniejsze. A kiedy trzeba – by móc zabić. Spojrzał na Aerona uważnie. Niedopałek zdeptał butem. Loki buszował gdzieś po polance. Mały, zielony skurczybyk nie lubił dymu papierosowego, dlatego zawsze wtedy się oddalał.
|
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Stary pień Pią 19 Cze 2015, 18:52 | |
| Och, Aeron w życiu nie powiedziałby że Daemon to idiota. Uważał raczej że ze względu na życie jakie prowadził, jego spryt był powyżej przeciętnej. Było to zresztą normalne, jeśli chciał przeżyć w jednym kawałku. Podobnie było z Arciem. Nauczony nie ufać ludziom, często manipulował uczuciami innych tak by zdobyć potrzebne mu informacje. Wredne? Bez wątpienia. Mimo to zdecydował się podążać właśnie taką ścieżką. By chronić samego siebie. By chronić to, co było dla niego najważniejsze. By to uczynić, nie zawahałby się przed niczym. Nawet odebraniem drugiej osobie życia. Ale po co zabijać kogoś? Przecież wtedy ta osoba nic nie powie. Oczywiście, jeśli miałaby zdradzić coś o nim samym, wtedy to co innego. Ale w normalnej sytuacji odcinanie źródła jest tylko ostatnią ostatecznością. Dlatego wolał wyciągnąć rękę do Dema. No i pewnie dlatego, że to jego przyjaciel. Bądź co bądź, martwił się o tego durnia. Czasem bowiem był wyjątkowo uparty. No a braterstwo krwi było dobrym rozwiązaniem. Chciał czy nie, byli teraz na siebie skazani. A jeśli o informacje chodzi, to Aeron był świadom że prędzej czy później Dem zacznie wyciągać różne rzeczy z niego. Nie miał nic przeciwko. To była odpowiednia cena za ich małe przymierze. Szczególnie jeśli planowali przeżyć nieco dłużej niż do następnego weekendu. Nigdy nie wiadomo co może się stać. Ciszę (teoretycznie ciszę; o tej porze w Zakazanym Lesie było nadzwyczaj głośno, a to za sprawą dość mocnego wiatru, no i masy bliżej niezidentyfikowanych zwierząt, z których spora większość gotowa była ich zjeść) przerwał odgłos jakiegoś przyjemnego potworka. Aeron rozejrzał się spokojnie dookoła miejsca w którym się znajdowali. Nawet jeżeli coś by na nich wyskoczyło, znajdowali się na wystarczająco otwartym terenie, by szybko to zauważyć. Co potem, to już inna sprawa. Magiczne stworzenia wykazują bowiem różną odporność na zaklęcia i magię, przez co walka z nimi mogłaby okazać się nieco problematyczna. Chwilowo jednak był spokój, który, jak Arcio miał nadzieję, powinien pozostać bez zmian aż do końca ich konwersacji. Wprawdzie było dość późno, nie był to jednak pierwsza noc którą Aeron spędzał poza zamkiem. Szczególnie od momentu opanowania animagii. Wystarczyło bowiem otworzyć okno, i po prostu wylecieć. No robił tego zbyt często, ani zaraz po opanowaniu tej umiejętności, gdyż ciągle miał obawy że po prostu zleci na dół i upiększy kamienną mozaikę marmoladą ze swoich wnętrzności. Ze spokojem przyglądał się Demowi, siadającemu na pni drzewa. Sam Arcio sobie przykucnął, gdyż tak było mu znacznie wygodniej. Z przekąsem zobaczył jak Dem wyjmuje sobie papierosa. Nie żeby był jakimś super przeciwnikiem tego typu rozrywek. Z udawaną obrazą zapytał: -No co, nawet własnego brata nie poczęstujesz?- po czym zamilknął, słuchając odpowiedzi na jego poprzednie pytania. Pieczęć? Cóż, Aeron spodziewał się takiej odpowiedzi. Jest to logiczne, jeśli porówna się to chociażby do Mrocznego Znaku wypalanego na rękach Śmierciożerców. Zaciekawiła go jednak wzmianka o „innych rzeczach”. Czym dokładnie one były? Jedną z nich z pewnością mogłaby być zdrada wobec organizacji, lub wyjawienie jej tajemnic podejrzanym osobom. Zapewne z tego też powodu Daemon nie powiedział o co dokładnie chodzi. Aeron nie robił z tego powodu problemów. Wiedział, że jego nowy-stary brat ma ku temu pewne powody. Słuchał więc w skupieniu dalej, starając się nie ominąć ani jednego słowa które tutaj padnie. Były zbyt cenne by tak po prostu je marnować. Wtedy coś mu przyszło na myśl. Nie pytając Dema, wyciągnął różdżkę, i wykonując delikatny ruch, powiedział cicho Muffliato. Może i było to zbyteczne zabezpieczenie, nigdy jednak nie wiadomo kto może słuchać. Zadowolony z efektu schował różdżkę, i nie przerywając Demowi począł dalej go słuchać. Oko. A więc tak nazywała się ta organizacja. Aeron nigdy o niej nie słyszał, ale widząc zabezpieczenia które stosują, nie był jakoś bardzo zaskoczony. Wbrew pozorom, jeśli porównać jego stan wiedzy, był to tak naprawdę ledwie okruszek piasku na wielkiej plaży. Na wzmiankę o wiedzy na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który obcą osobę mógłby wprawić w dreszcze. Wreszcie. Pojawiło się delikatne światełko, na które Aeron tak długo czekał. Okazja, której nie miał zamiaru wypuszczać z rąk. Dał dokończyć Demowi, po czym popadł w lekką zadumę. W końcu zapytał Dema: -A Ty? Czy jesteś w stanie powiedzieć mi co Ty chronisz? Wiem, że to co możesz wyjawić jest ograniczone; w końcu, bądź co bądź jestem obcą osobą.- fakt. Aeron nie spodziewał usłyszeć od razu całą prawdę, było na to zdecydowanie za wcześnie. Dorzucił jeszcze: -Wiesz, jak chcesz o coś pytać, wal śmiało. Zdaję sobie sprawę że to była transakcja wymienna.- |
| | | Daemon Blackrivers
| Temat: Re: Stary pień Czw 09 Lip 2015, 23:02 | |
| Daemon nigdy nie oceniał po okładce. Nauczył się już, że ludzie często ukrywają to kim są w rzeczywistości, ponieważ życie tego od nich wymagało. Może też właśnie dlatego miał tak wielu różnych przyjaciół, którzy teoretycznie na pierwszy rzut oka tak bardzo się od siebie różnili i nie pasowali do siebie nawzajem, ale wpisywali się w jego własne wartości. Można powiedzieć, że była to zbyt duża ufność w stosunku do ludzi. Jednak jak do tej pory nie wychodził na tym aż tak źle, a nawet można powiedzieć, że wychodził dzięki takiemu podejściu na plus. Aeron był jedną z tych osób, które na pierwszy rzut oka nie pasował. Sam nie wiedział co dokładnie zadecydowało o ich przyjaźni. Troska o di Scarno? Może początkowo, aczkolwiek wydaje się, że nigdy zbytnio nie rzutowało to na ich znajomość. Ot, taka ciekawostka przyrodnicza, że dla obu ta Krukonka miała jakąś tam wartość, mniej lub bardziej sentymentalną. Prędzej po prostu byli dla siebie jak bracia od samego początku. Braterstwo dusz, teraz również krwi. I wychodzi na to, że ani jednemu, ani drugiemu zbytnio to nie przeszkadzało. Dla Blackriversa zabójstwo było kiedyś ostatecznością. Teraz wydawało się przykrym obowiązkiem, z którym już się zadomowił na dobre. Życie już mu nie raz udowodniło, że tak być musi. Jeżeli chcesz przeżyć, nie możesz uciekać od takiej ewentualności. I czy komukolwiek się to podoba czy nie – musisz być gotowy by zadać cios jako pierwszy. Inaczej nie będziesz miał okazji do tego by swój błąd naprawić. No chyba, że chcesz potem nawiedzać kogoś do końca świata, a raczej żywota tejże osoby. Kiepski interes biorąc pod uwagę, że jest to zawsze droga jednokierunkowa i jak już raz zdecydujesz się na egzystencję jako duch, nie możesz zmienić tego postanowienia. Wiedział, że może ufać Krukonowi. Bez wątpienia była to jedna z tych osób, której mógł powiedzieć o wszystkim i nie musiał udawać. Nie był pewny czy znalazłaby się kolejna taka osoba. Nie miał więc oporów by zacząć mówić. Nawet jeżeli to były ogólniki, Steward miał prawo wiedzieć. Bez jakiegokolwiek cienia wątpliwości. Dym papierosowy wypełnił płuca, rozjaśnił umysł. Na pytanie przyjaciela uśmiechnął się kpiąco, ale nie odpowiedział ani nie zaproponował używki. Prędzej po prostu wolał to zignorować. Znał go na tyle dobrze, że wiedział, że nie jest za tego typu samobójstwem. Powolnym, aczkolwiek samobójstwem. Przyglądał się jak Krukon siada naprzeciwko niego, jak rzuca zaklęcie wyciszające na okolicę. Nie skomentował tego. Przez dłuższy czas siedział na pniu, czując z każdą sekundą jak bardzo niewygodne jest to siedzisko. Nie skarżył się. W końcu nie leżało to w jego naturze. Myślami krążył wokół różnych wydarzeń ze swojego życia. Głównie z tego co spotkało go w Tybecie i tego co może go spotkać tutaj w Hogwarcie. Mroczny Znak nad Hogwartem był niepokojący. Bo albo Voldemort nie zdawał sobie sprawy z tego, że na scenie pojawił się trzeci gracz i postępował nieroztropnie, albo było to dobrze wyliczone, gdyż zorientował się, że stawka jest trochę szczersza niż tylko władza nad światem. Miał nadzieję, że to pierwsze. Brakowałoby tylko by do koncertu dołączył kiepski wokalista bez nosa. Już i tak pierwsze skrzypce grał niebezpieczny człowiek o bardzo dziwnym celu. Hogwart miał wiele tajemnic. Takich o których głośno się nie mówiło, takich o których wolano zapomnieć i nigdy nie wyciągać ich na światło dzienne. Daemon o niektórych wiedział, o innych wolał nie wiedzieć dlatego nie zagłębiał się w nie nigdy szczegółowo. Wystarczyło mu tylko to co było mu potrzebne. Parę skrawków prowadzących do głównego celu. Te poboczne wydawały się nieistotne. Czy miał zamiar mówić o tym Aeronowi? Nie widział jak na razie potrzeby. Dopóki uczniowie nie byli za bardzo w to wszystko zamieszani, nie było sensu ostrzegać przyjaciół. Nie wiedział jak bardzo naiwny był w tym momencie. Spojrzał na przyjaciela ponownie, kiedy ten się ponownie odezwał. Nie można ukryć, że na twarzy Daemona pojawił się nikły uśmiech. Typowy Krukon – dotrzeć do prawdy, za wszelką cenę. - Jeżeli odpowiem ci ogólnie, że Hogwart, zadowoliłoby cię to? – było to niejako pytanie retoryczne. Nie mógł mu powiedzieć co konkretnie chroni, a raczej co konkretnie ma znaleźć i zanieść w miejsce, gdzie nikomu już nie zrobi krzywdy. W końcu po to tutaj był – znaleźć, zneutralizować, w najwyższej konieczności zniszczyć. Były tajemnice, które tajemnicami powinny zostać. - Na razie nie mogę ci więcej powiedzieć, bo sam na razie niewiele wiem i krążę wokół tego co mam zrobić jak pies za własnym ogonem. – spojrzał na swoje dłonie i westchnął. Ciężkie dni za nim, a przed nim były ciężkie tygodnie. – Dokończymy tę rozmowę kiedy indziej, Aeron. Teraz pora już iść, jeżeli chcemy dostać się z powrotem do zamku. – wstał z pnia i otrzepał spodnie. Rana na dłoni trochę szczypała, ale niezbyt uciążliwie. - A co do moich pytań – jeszcze do tego wrócimy w stosownym czasie. – mrugnął do przyjaciela i po zawołaniu Lokiego ruszył w stronę zamku. Koniec pogawędki, czas wrócić do rzeczywistości.
[z/t x2]
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Stary pień | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |