Brązowowłosy chłopczyk wpadł do biblioteki. Trzymał w dłoniach swoje ostatnie wypracowanie z transmutacji. Szalał jak idiota, kiedy otrzymał od profesor McGonagall „wybitnego”. Nigdy nie był za dobry w tej dziedzinie, a tutaj proszę! Dzięki swojej determinacji udało mu się zdobyć upragnioną notę. Od razu skierował się w stronę stolików pod oknem. Usiadł naprzeciwko Rosalie. Twarz młodzika cały czas była wykrzywiona w ciepłym uśmiechu. Wyglądał jak pacan, jak pies, który lata z jęzorem na brodzie, jak kot, który goni czerwoną kropkę, jak Dumbledore smakujący cytrynowe dropsy, jak Artie McCallister cieszący się, że schody już nie są dla niego problemem, jak Edgar Bones, który powiedział wyjątkowo dużo na lekcji i jest z tego powodu w głębokim szoku. - Wiesz co dostałem z transmutacji? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chyba już bardziej nie mógł. Twarz miał pucołowatą, chociaż i tak po jego wzroście było widać, że wyrośnie z niego niezły dryblas. Niedługo więc i jego twarz nabierze odpowiednich rysów. Przestanie być tak bardzo „dziecięcy”. Shepard miał dopiero dwanaście lat, więc jak na razie był pełen chłopięcej niewinności. Nawet te duże niebieskie oczy patrzyły z dziwną naiwnością na świat. - Wybitnego! Wybitnego z transmutacji! Wreszcie! – Pisnął takim głosikiem, jakby zaraz miał dostać orgazmu i posikać się ze szczęścia. W przyszłości mniej będzie przykładał się do ocen, ale teraz? Teraz liczyła się dla niego tylko i wyłącznie nauka. Przecież w przyszłości będzie wielką szychą! Głową rodu! Musiał pokazać innym Shepardom, że jest godny tego stanowiska! - A Ty co? Pewnie Trolla? – Zamachał nogami, siedząc na krzesełku. Może i był wysoki jak na swój wiek, ale jeszcze nie aż tak, aby siedząc na krześle, dotykać stopami posadzki.
Drobne, zaróżowione dłonie przerzucały leniwie strony podręcznika do transmutacji. Raz po razie Rosalie wzdychała ciężko, użalając się nad swoją tragiczną sytuacją. Kolejny Troll, jakby ich miała mało. A tu dopiero listopad! -Mam dość – szepnęła do siebie i cisnęła księgę do skórzanej torby. Już miała wstać i odmaszerować do dormitorium, kiedy usłyszała krzyczącego jak niedorozwinięta krowa chłopaka z Ravenclawu. Tego wrzeszczącego kurdupla nie da się pomylić z nikim innym. Usiadł naprzeciwko niej, szczerząc się jak jakiś idiota. No pięknie, pomyślała, teraz będę musiała z nim gadać! Poprawiła szybkim ruchem koński ogon na czubku głowy i złożyła dłonie na kolanach. - Wiesz co dostałem z transmutacji? Wybitnego! Wybitnego z transmutacji! Wreszcie! Blondynka zwiesiła głowę. Naprawdę miał w zamiarze jej się przechwalać? Co za nietakt, pewnie dobrze wie, że oblała! Założyła ręce na piersi, mierząc rozszalałego rówieśnika wzrokiem od góry do dołu. Nie była osobą dającą się ponieść emocjom, ta cecha przyszła dopiero z wiekiem, ale patrząc na szczęśliwego Krukona miała ochotę cisnąć w niego buteleczką z atramentem. Zmarszczyła brwi, wciągając powietrze z zamiarem rzucenia jakieś ciętej riposty, kiedy chłopak znowu się odezwał. - A Ty co? Pewnie Trolla? Żyłka na skroni zapulsowała jej niebezpiecznie. Wolno, jak gdyby chciała wydłużyć czas oczekiwania skazańca na tortury, podwinęła rękawy aż po same łokcie. Uniosła głowę, obdarowując Sheparda największą dawką wzrokowej, dziecięcej nienawiści, na jaką ją było stać. Nikt nie będzie się z niej wyśmiewał ani się nad nią wywyższał, zwłaszcza ten przemądrzały Krukon! Tak, to prawda, dostała Trolla, i co z tego? Nie jego interes! Z wściekłości, na jej policzkach pojawiły się ciemne rumieńce. -Żartować ci się ze mnie zachciało, co? – nachyliła się nad stołem i pociągnęła go za szatę. Wygięła wargi w dziecięcym, niewinnym geście. Zamachnęła ręką, by zdzielić delikwenta po głowie, ale końcem końców tylko pstryknęła go palcem w nos. Czasy spuszczania łomotu facetom miały dopiero nadejść w niedalekiej przyszłości. – Jeszcze raz usłyszę, że się ze mnie śmiejesz, to pójdę do dyrektora i mu naskarżę! – oczywiście, że tego nie zrobi. W końcu kto latał z takimi błahostkami do Głowy Hogwartu? Miała tylko nadzieję, że to skutecznie go nastraszy. Jej uwagę przykuła książka, którą Dante trzymał na kolanach. Miała ozdobne, złote pismo, którego nie potrafiła odczytać z takiej odległości. Złość automatycznie ustąpiła miejsca zaciekawieniu, więc obeszła stół dookoła i usiadła na krześle obok. - Co to? Mogę zerknąć? – wskazała podbródkiem na książkę i wlepiła błagające spojrzenie w Sheparda. - Proszę, bardzo lubię ładne książki!
Dantuś nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo potrafi być denerwującą osobą. Zresztą, młody z bardzo niewielu spraw zdawał sobie sprawę. Żył w swoim idealnym świecie, gdzie liczyły się dobre oceny, umiejętności oraz przyjaciele. Z tym ostatnim było nieco gorzej, ponieważ nigdy nie zważał na słowa, które wypowiadał. Nie wiedział nawet, że złości dziewczynę swoimi słowami. Nie miał nic złego na myśli, kiedy się tak przechwalał swoją oceną. Po prostu już taki był. Brakowało mu ogłady. Ktoś musiał go wychować, powiedzieć mu, żeby zachowywał się inaczej. Był niczym Anne Shepard, chociaż brakowało mu w dłoniach skrzypiec. Nie zważał na reakcje dziewczyny, pewnie nawet ich dobrze nie rejestrował. Dopiero w przyszłości miał nauczyć się, jak powinno postępować się z dziewczynami. Do tego był potrzebny czas. Jemu go brakowało. Dopiero zrozumiał, że coś się dzieje, kiedy dziewczyna chwyciła go za szatę. Od razu poczuł, że jego tyłek odkleja się od krzesła i leci do przodu. Dobrze, że wyciągnął ręce przed siebie, aby oprzeć się na stole. Zamknął oczy, wykrzywił buźkę. - Nie bij! – pisnął przerażony. Dziewczyna zamachnęła się ręką, ale… Poczuł tylko delikatny pstryczek w nosek. Młody zdziwił się bardzo. Oczekiwał czegoś innego. Łomotu. Bitki. Bolącej głowy. Guza. Wstrząśnienia mózgu. Cokolwiek. Nie spodziewał się, że jego karą będzie tylko zwykły pstryczek w nosek. Rose puściła go, a ten mógł swobodnie wrócić na swoje miejsce. Nie wiedział czy miał się śmiać czy płakać. Był lekko przerażony tym, co się wydarzyło. Utkwił w niej spojrzenie swoich wielkich, niebieskich oczu. Chłopczyk był przerażony całą sytuacją. Zaczął sobie wyobrażać, jaką tyranką Śizgonka stanie się w przyszłości. Czy aby na pewno jest pewien, że chce nadal kontynuować z nią przyjaźń? Może powinien się wycofać? Ale… przecież tak miło razem spędzali czas! Czytali razem różne książki! Dobrze się bawili! Dantusiowi byłoby bardzo szkoda tracić Rosalie. - Nie, nie! Tylko nie idź do profesora Dumbledore’a! Ja słyszałem, że on kara chłostą swojej brody niegrzecznych chłopców! Ja nie chcę! – W jego oczach wyraźnie rysowało się przerażenie. Miał nadzieję, że dziewczyna nie wyda go w ręce dyrektora. – Już nie będę się z Ciebie śmiał! Pomogę Ci! – Klasnął w dłonie na znak, że uważa to za dobry pomysł. - To? – Dopiero teraz przypomniał sobie, że przytachał do szkolnej biblioteki kronikę rodzinną. – To nudne jest. – Ale mimo wszystko wyciągnął księgę w stronę dziewczyny. Położył ją na stole. Ze stronic uśmiechali się do nich czarownice oraz czarodzieje z rodu Shepardów. Każdy portret był opatrzony imieniem i nazwiskiem, a także datami urodzin oraz zgonów.
Dziewczynka podchwyciła temat. Rozejrzała się dookoła, by sprawdzić, czy przypadkiem nikt ich nie podsłuchuje i przybliżyła twarz bliżej Dantego. -Ja słyszałam, że niegrzeczne dziewczynki zamyka w klatce pod swoim biurkiem – skrzywiła się nieco, nie odwracając wzroku od zaróżowionej buźki chłopaka – podobno ostatnio zamknął tam tą rudą Gryfonkę z pierwszej klasy, za zalanie korytarza... Myślisz, że to prawda? W powietrzu między nimi dało się wyczuć atmosferę napięcia. Plotki, czy to mając dwanaście, czy osiemdziesiąt lat, zawsze były równie interesujące. Dodając jeszcze do tego dziecięcą wyobraźnię i naiwność, największa bzdura wydawała się racjonalna i prawdopodobna. Rose z zaciekawieniem przyglądała się fotografiom w albumie. Ten wydawał się naprawdę stary, a ona lubiła takie rzeczy. Z podekscytowaniem dotykała pożółkłych stonic pięknej księgi, uśmiechając się coraz to szerzej na widok roześmianych czarodziejów. Oglądając taki piękny dowód historii obiecała sobie, że kiedy już będzie mamą, założy taką kronikę razem z jej superprzystojnym i superinteligentnym mężem. Przez chwilę wyłączyła się na świat, zatracając w pięknej wizji swojej idealnej rodziny. Od dziecka kochała niańczyć lalki i wyobrażać sobie, że to jej własne dzieci. W najdoskonalszych snach posiadała nawet szóstkę! Oczywiście, samych dziewczynek. -Bardzo ładny ten album – przyznała, zamykając książkę i oddając ją Dantemu – szkoda, że w mojej rodzinie nie mamy podobnego... – westchnęła przeciągle, przytulając się policzkiem do oparcia krzesła – A ty, Shepard, ile chciałbyś mieć dzieci? Ja dużo... Wstała z krzesła, rozprostowując obolałe kości, które już w młodym wieku jej dokuczały. Z przyzwyczajenia poprawiła włosy, zgarnęła torbę ze stolika i spojrzała na chłopaka pytająco, unosząc gęste brwi. Może i był prawie tak irytujący jak Irytek, ale coś w charakterze Dantego sprawiało, że nie dało się go nie lubić. -Idziemy przejść się po błoniach? Dzisiaj może być ostatnia okazja na spacer...robi się coraz zimniej – dodała, jakby zwiastowało to co najmniej dziesięć lat siedzenia głęboko w bunkrach – już nie mogę się doczekać przyszłego roku, tak bardzo bym wyskoczyła do Hogsmeade po coś słodkiego...hej, Shepard, może jak już będziemy mogli, to pójdziesz ze mną do Wrzeszczącej Chaty? – na jej policzki wstąpiły delikatne rumieńce. I to bynajmniej nie ze złości.
Dantuś pisnął z przerażenia, kiedy usłyszał nowiny od dziewczyny. Naprawdę w nie wierzył! Był przecież dzieckiem, a więc wierzył w Wiedźmikołaja, gryzipryszczki i żółte kokadu. Shepard nie posiadał jeszcze umiejętności odsiewania prawdy oraz nieprawdy. Po prostu wszystko przyjmował na wiarę, w szczególności, kiedy o tym mówił ktoś z jego przyjaciół. - Naprawdę? – Krukon się przeraził nie na żarty. – W takim razie ja nie chcę do niego pójść! Ani nie puszczę Ciebie! – Złapał ją za małą rączkę i nie zamierzał puścić. Nie przejmował się tym, że trzyma przyjaciółkę za rękę. Nie wydawało mu się być to nieodpowiednie. Przecież jeszcze jakiś czas temu rodzice ustawiali dzieci w pary i kazali tak chodzić. I nie było w tym żadnych podtekstów. Zresztą Shepi był za mały, aby mieć jakiekolwiek skojarzenia. Raczej nawet nie wiedział co to jest „seks”, a dzieci pewnie brały się stąd, że mama i tatuś bardzo mocno się całowali. Pozdrawiamy Shepiego z przeszłości! - To tylko jeden mały wycinek mojej rodowej historii. Mamy tego o wiele więcej. Całą ogromną bibliotekę ksiąg oraz różnych pergaminów! I drzewa rodowe tak długie, że nie potrafię ich całych rozwinąć! Mój wujek tym wszystkim się zajmuje. – Machnął wesoło nogami. Dante był dumny ze swojej historii rodu, chociaż nikt nigdy mu nie tłukł do głowy, że osoby, które nie pochodziły z magicznych rodzin są jakieś złe. Ta „doktryna” została mu więc oszczędzona i nie był uprzedzony do nikogo. Lubił każdego za swoje umiejętności, a nie za to z jakiej rodziny pochodził. Rosalie lubił, bo była miła i kochała czytać książki. Jak on! - Ja bym chciał mieć co najmniej trójkę. Wiesz… To smutne być jedynakiem. Ja może mam kuzynkę, która jest dla mnie jak siostra, ale i tak nie mogę o niej myśleć jak o rodzonej siostrzyczce, którą powinienem się opiekować. Więc chciałbym, aby moje dzieci miały tę szansę! I nie musiały przyjaźnić się ze swoimi kuzynkami i nazywać ich siostrami! – Anne Shepard wcale nie była taka zła, Dante znał ją od małego. Mimo wszystko żałował, że nie miał prawdziwego rodzeństwa. Przypomniał sobie, że nadal trzyma dziewczynkę za rękę, dlatego ją puścił. Na policzkach pojawiły się rumieńce. Słodkie, doprawdy. - Chcesz ze mną pójść do Wrzeszczącej Chaty? – Shepi jeszcze nie znał się na podrywaniu dziewcząt i nawet nie wiedział, że pod słowami dziewczynki może kryć się coś więcej. Nie od parady uważano, że to kobiety dojrzewają szybciej niż mężczyźni. – Oczywiście, że z Tobą pójdę! Pójdę wszędzie, gdzie chcesz! – Uśmiechnął się szeroko. Również zeskoczył z krzesełka, książkę wrzucił do torby, która wciąż dyndała mu na ramieniu (nie ściągał jej wcześniej). – Tylko musisz ubrać szalik, skoro wychodzimy! Nie chcę, abyś się przeziębiła! – Wyciągnął z torby niebiesko – srebrny szalik i zawinął go dookoła szyi dziewczynki. Widział to kiedyś na jednym obrazku.
W momencie, w którym chłopak złapał za jej pulchną dłoń, rumieńce na policzkach zabarwiły się niemalże na krwistą czerwień. Rozwiązała kokardkę, by włosy luźno opadły na jej ramiona, przy okazji zasłaniając w jakimś stopniu twarz. Pasma, które dyndały zabawnie między jej oczami, nawet nie myślała założyć za ucho. Musiała teraz wyglądać komicznie! Ale może nie dostrzeże tego rozlanego buraka... - Chciałabym kiedyś to wszystko zobaczyć. Mam nadzieję, że w lato mnie zaprosisz do siebie! Tata uważa, że powinnam więcej czasu spędzać z kolegami - spuściła głowę, wbijając wzrok w czubki lakierowanych butów - ale mam wrażenie, że nikt nie chce się ze mną zadawać. Nieczęsto Rose wyznawała innym, co ją boli - taka już była, a z czasem miało się to jeszcze bardziej pogłębić. Ale wesoły Dante, ten, który kupił dla niej cukierki w wózku ze słodyczami podczas pierwszej podróży do Hogwartu, ten zawsze potrafiący polepszyć jej humor w najgorsze dni - był wart poznania najmroczniejszego sekretu. Ach, biednej pannie Rabe zdarzało się nie raz przed spaniem porobić plany, jak to razem wyruszą na przygody, jak już skończą czternaście lat oczywiście, i będą dorośli...Kto wie, może ich nawet Filch nie złapie? A nuż się uda? Albo, kiedy skończą piętnaście, po raz pierwszy pocałują się w jakimś romantycznym miejscu, jak na przykład między pułkami w bibliotece! Dziewczynka rozejrzała się dookoła, chichocząc nerwowo, i ściskając mocniej dłoń Sheparda. - Sama jestem jedynaczką, wiem jak to jest. Ale w porównaniu do ciebie, nie mam nawet żadnych kuzynów. Tylko babcie! - wywinęła oczy ku górze. Nie ma to jak w wieku dwunastu lat, zamiast latać na miotłach nad polami, siedzieć i popijać herbatkę z pięćdziesięcioletnią staruszką. Koszmar! Widząc, jak chłopczyk entuzjastycznie zareagował na jej propozycję, zaklaskała w dłonie. Tak! Czyli jednak też mnie lubi, pomyślała, a kąciki jej ust powędrowały niebezpiecznie za wysoko. Ale cóż to znaczy, w końcu to tylko dzieci. – Tylko musisz ubrać szalik, skoro wychodzimy! Nie chcę, abyś się przeziębiła! Blondynka wyprostowała się, osłupiała. Stała tak, kiedy Dante obwiązywał jej z troską szalik w barwach Ravenclawu. Nawet nie pomyślała, że będzie nosić obcy szalik. Szalik zdrady! Gdyby teraz ją jakiś Ślizgon przyuważył...pomyśleliby, że wstydzi się domu! A ona tylko stała przecież, jak z kamienia wyrzeźbiona, w końcu Miłość jej młodzieńczych lat się o nią troszczył! Poczuła motylki w brzuchu, chociaż odebrała to jako sygnał, że musi iść zrobić do ubikacji to pierwsze. - D-dziękuję - wydukała cicho, tracąc cały swój wrodzony temperament. Wspięła się na palce i najdelikatniej, jak to w ogóle było możliwe, złożyła na chłopięcym policzku buziaka. Od razu po tym się odwróciła i wymaszerowała do wyjścia - No chodź!
Gdyby tylko Dante wiedział co się świeci! Pewnie po latach wspominał to z uśmiechem na ustach i śmiał się z siebie. A teraz? Całkowicie nie potrafił rozczytać zachowania dziewczynki. Ot, traktował ją jak koleżankę, najlepszą w sumie. Może raz czy dwa pomyślał o niej jako swojej przyszłej żonie. Była miła, kochała książki, pochodziła z rodu czarodziejskiego. Jak to mógłby powiedzieć jego ojciec – Rosalie była dobrą partią. - Pewnie! Zapraszam Cię do Doliny Godryka! Pewnie w któryś dzień przyjedzie nieco więcej Shepardów, wtedy zobaczysz! Tyle czarodziejów w jednym miejscu! I to dorosłych! Więcej niż przy nauczycielskim stole! – Ucieszył się. Całkowicie nie zauważył tego, że dziewczyna strzeliła pospolitego buraczka, kiedy chwycił ją za pulchną dłoń. Dla niego było to coś zwyczajnie normalnego. Zwyczajnie najzwyczajniejsze. - I jak to nikt się z Tobą nie chce zadawać? – Spojrzał na nią i pokręcił głową. – Ja Ciebie lubię! To już jeden chłopiec! I pewnie dużo innych chłopców też Ciebie lubi, ale po prostu się wstydzi. Ja się nie wstydzę, bo czytasz ciekawe książki i ładnie się uśmiechasz. – Kto by pomyślał, że za kilka lat ten człowiek będzie dość znanym flirciarzem i… właściwie te słowa nabiorą zupełnie nowego wydźwięku i będzie bardziej świadomy tego, co mówił? Na pewno Dantuś teraz o tym nie wiedział i nawet do głowy mu nie przyszło, że takie zdania może dziewczę zupełnie inaczej zinterpretować. - W takim razie koniecznie musisz nas odwiedzić w lato! I możesz zabrać swoich rodziców, jeśli chcesz. Pewnie tatuś i mamusia porozmawiają z nimi, a my będziemy mogli się razem pobawić. Pokazałbym Ci naszą bibliotekę! Mamy tam wiele ładnych ksiąg, które by Ci się spodobały! Mój wujek jest kopiarką… Albo jakoś tak! Przepisuje księgi! I jeszcze do tego ładnie rysuje! – Kto by się spodziewał, że w dwudziestym wieku ktoś bawił się w przepisywanie ksiąg? Jak widać, były jeszcze takie osoby. Shepardowie byli ciekawą rodziną. Trzeba było to im przyznać. - Proszę bardzo! – Uśmiechnął się i palnął również buraczka, kiedy dziewczynka wspięła się na paluszki, aby pocałować go w policzek. To było coś nowego. Było zupełnie inne niż buziaki, które dostawał od matki albo ciotek. Znów chwycił ją za dłoń i razem z nią udał się do wyjścia z biblioteki. Czas był na spacer na błoniach! Dobrze, że Dante nie rozważał pożyczenia szalika w kategorii zdrady domu. Po prostu nie miał żadnego innego pod ręką, a troszczył się o swoją przyjaciółkę. Shepi był porządnym chłopcem, na którym można było polegać. W przyszłości miał stać się bardziej sumienny niż teraz był. - A ja? Będę mógł Ciebie odwiedzić w wakacje? – zapytał schodząc razem z Rosalie po schodach. Nie pamiętał o wszystkich fałszywych stopniach, więc o jakiś czas wpadał w pułapki.
Czy Dante Shepard, mąż jej marzeń, właśnie zaprosił ją na spotkanie rodzinne? Dla małej Rose to było niemalże jak otwarte wyznanie miłości. Albo i więcej – jak zaręczyny! Teraz będą musieli zaplanować całą ceremonię, zrobić zaproszenia dla gości, zamówić kapelę... ale muszą czekać do ukończenia szkoły, niestety, teraz są za młodzi. To nic, przynajmniej będą mieli dużo czasu na perfekcyjną organizację! Ich miłość rozkwitnie jak pączek róży, mała Rabe była tego pewna. - I jak to nikt się z Tobą nie chce zadawać? Ja Ciebie lubię! To już jeden chłopiec! I pewnie dużo innych chłopców też Ciebie lubi, ale po prostu się wstydzi. Ja się nie wstydzę, bo czytasz ciekawe książki i ładnie się uśmiechasz. I tak ją chwalił! Jak prawdziwy mąż, taki co pynosi kwiatki, robi śniadanie do łóżka...Mała blondynka po prostu nie mogła lepiej trafić. Na ten komplement tylko zachichotała, posyłając mu jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów. Skoro się jej nie wstydzi, na pewno za kilka miesięcy zaczną się przytulać! Bo co jak co, ale Rose obiecała sobie już, że ich pierwszy pocałunek będzie w czwartej, albo piątej klasie. Nie może przesadzać, bo jeszcze szybko mu się znudzi. Niech poczeka na najlepsze! Poza tym, nie do końca wiedziała, na czym polega pocałunek... w końcu, nigdy nie widziała całujących się rodziców, a buziaki w policzek znała tylko z obserwacji starszych uczniów. Postanowione – jutro pójdzie na zwiady koło łazienki na trzecim piętrze. Tam, między dwoma posągami, często miziają się siedmioklasiści. Wtedy się nauczy. - Oczywiście! Mój tato ma sklep ze słodyczami i przynosi ich pełno do domu! Będziemy siedzieć na werandzie za domem i obżerać się Fasolkami Wszystkich Smaków, co ty na to? – przeskakiwała co drugi schodek, żeby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz zamku. Powietrze było chłodne, w końcu był listopad, czyli zima zbliżała się wielkimi krokami. Drzewa niemalże całkowicie wiatr pozbawił już uschłych liści, a zieleń traw poblakła i pożółkła. Niebo było bardziej szare, niż niebieskie, pewnie za godzinę czy dwie miał spaść deszcz. Niewiele uczniów można było spotkać na błoniach – za silnie wiało na spokojne przechadzki. Ale małej parze chyba kompletnie to nie przeszkadzało. - Uch, Shepard, teraz to ty się przeziębisz – dziewczynka sapnęła pod nosem i podała mu z torby własny szalik. Oczywiście, mogła wpaść na to wcześniej, ale jakby ktoś nie zauważył, za bardzo była oszołomiona gestem chłopczyka. Razem z szalikiem wyciągnęła tabliczkę mlecznej czekolady w niebieskim opakowaniu. Tata co jakiś czas przesyłał jej paczkę, w której znajdowała swoje ulubione słodycze. Ściągnęła ostrożnie folię z pudełka, tak, by zawartość nie wylądowała na ziemi i odłamała jeden paseczek. Wręczyła go Dantemu, a następnie wzięła kostkę dla siebie. -Moja ulubiona – przyznała, sepleniąc nieco przez rozpływającą się w ustach czekoladę – jeśli kiedykolwiek zabraknie ci słodkiego, już wiesz do kogo się zgłosić. Do żony, oczywiście!
Ale Dantuś był idiotą, że naprawdę nie widział tego, co się tutaj dzieje. Chociaż pewnie gdyby ktoś krzyczał, że „Dantuś i Rosalka zakochana para!” to by komuś rozkwasił nos w obronie ukochanej przyjaciółki. Bo zasady trzeba było mieć, nawet jeśli miało się te głupie dwanaście lat i nie było się w pełny dojrzałym, tylko wkurzającym gagatkiem. - Sklep ze słodyczami! Brzmi jak raj! – Wcześniej Shepi nie pytał się o rodziców Ślizgonki, więc ta informacja bardzo go zaskoczyła. Jego rodzice nie mieli tak ciekawej pracy. Bardziej dbali o machanie różdżkami i kontakty (a może i konszachty i spiski?). – Brzmi cudnie! Jutro wyślę list do rodziców i poinformuję ich o moich planach na wakacje! Na pewno się ucieszą, że kogoś nowego poznają i że sam gdzieś wyjadę, aby poznawać innych. Oni nigdy nie mają nic przeciwko takim towarzyskim spotkaniom. – A wiedział co mówi. Uśmiech na twarzy jego ojca pojawiał się najczęściej, kiedy słyszał „prawidłowe” nazwisko i dzięki temu Dantuś mógł bawić się z tym chłopczykiem lub tą dziewczynką nawet do późna. Jeśli jednak dziecko nie nazywało się dobrze, zawsze miał czas do 20. Shepi i tak nie odkrył tego powiązania, więc uważał, że to zwyczajnie widzimisie ojca. Jako dziecko po prostu mało rozumiał, bo w domu nie mówiło się o czystości krwi. Co innego czyny. Wiadomo. - Już nie mogę się doczekać aż brzuszek mi pięknie od tylu słodkości! – No tak, panno Rosalie. Przez żołądek do serca. Trafiła pani idealnie! Jak to zresztą przyszłe żony miały w zwyczaju. Znaleźli się wreszcie na błoniach. Shepi zdziwił się, kiedy dziewczyna wyciągnęła z torby swój własny szalik. Przyjął go z podzięką i zawiązał go sobie dookoła szyi. Teraz oboje wyglądali, jakby zamienili się domami. Tylko czy Dantuś pasowałby do Domu Zielonych? Wątpliwe. Był za wielkim wesołkiem i za bardzo kochał zdobywanie wiedzy, aby tam się znaleźć. - Teraz wiem. – Kiwnął głową odbierając jedną kosteczkę czekolady. Włożył ją sobie do ust i powoli zaczął „ciumkać”. – I będę o tym pamiętał. Dziękuję. – Uśmiechnął się do niej, oblizał palce, którymi chwycił słodkość. - Mam nadzieję, że nas nie zwieje. Ale huczy!