IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Pomost

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Audrey Faulkner
Audrey Faulkner

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptySob 19 Wrz 2015, 23:07

Teoretycznie było zimno i deszczowo, w praktyce jednak nawet jesienią trafiały się dni, których wręcz nie należało tracić w zamkowych murach. Ot, tak jak dziś, gdy zza warstwy szarych chmur wychynęło jasne, poranne słońce a pozostałe na trawie po nocnym deszczu krople zapewniały ten specyficzny, przyjemny zapach świeżości. Faulkner zawsze była dzieckiem miasta, brukowanych ulic i wysokich kamienic, ale nawet ona nie potrafiła przejść obok takiego poranka obojętnie.
Padło na molo nie dlatego, że Audrey czuła się jakoś szczególnie zżyta z tutejszym jeziorem czy wodą jako żywiołem (przypominam, była miejską sierotą, jedynym jej żywiołem mógł być co najwyżej kamień i metal), ale dlatego, że było tu spokojnie. Cicho. Oczywiście, o tej porze - było przecież jeszcze bardzo wcześnie - wszędzie dałoby się znaleźć odrobinę odosobnienia, ale Faulkner wyjątkowo chciała tu. Tu i nigdzie indziej.
Siadając na samym brzegu pomostu, przewiesiła stopy nad ciemną toń jeziora. Jasne, dobrze znała wszystkie dotyczące zbiornika ostrzeżenia. Że w jego wodach coś żyje, że ma ręce i lubi łapać uczniów za nierozsądnie narażane kończyny. Że można wpaść i już nie wypłynąć - przynajmniej nie o własnych siłach. Że tak bardzo niebezpiecznie, nieprzyjemnie, w ogóle wszystko na nie. Czy w to wszystko wierzyła? Może. Pewnie tak. Od siedmiu lat brała na wiarę wszystko, co jej mówiono, bo przecież nie mogła inaczej. Trafiła do rzeczywistości tak obcej, że bazowanie na swych własnych osądach byłoby głupie. Musiała się nauczyć nowego życia, dopiero potem mogła cokolwiek sama oceniać.
A więc wierzyła, nijak jednak nie przeszkadzało jej to w robieniu wszystkiego po swojemu. Zawsze chodziła własnymi ścieżkami. Była trochę jak zagubiony kot, który jedyne, co wie, to że musi się przemieszczać. Nie może zostać w miejscu, bo to go naraża. Co noc stołuje się więc w innym śmietniku, dni spędza na poznawaniu nowych tras, nowych dachów i nowych zaułków. Właśnie taka była Audrey, wiecznie zagubiona, ale przekonana o konieczności pozostawania w ruchu.
Wzdychając cicho, poprawiła owinięty na szyi szalik i schowała dłonie głębiej w szerokich rękawach płaszcza. Było chłodno, ale nieźle. Obserwowanie rodzącego się poranka, pierwszych uczniów zdążających na zajęcia z zielarstwa czy ONMS wciąż mogło jeszcze sprawiać przyjemność.
Sama Faulkner natomiast bardzo poważnie zastanawiała się nad tym, czy tego dnia nie opuścić zajęć. Nie zrobić sobie wolnego i nie spędzić go...
Parsknęła cicho i uśmiechnęła się gorzko.
- Pewnie. Ciekawe z kim byś ten dzień spędziła - burknęła pod nosem.
Tak łatwo byłoby opuścić lekcje, ale co by jej to dało? Przecież i tak nie miałaby co robić. Mogłaby włóczyć się tylko po korytarzach z nadzieją, że nikt nie postanowi odprowadzić jej do klasy, w której powinna przebywać. Doprawdy, świetny sposób na spędzenie dnia.
Sięgając po jeden z leżących na pomoście kamyków, bez wahania rzuciła go ukosem w kierunku wody. Śledząc kolejne, coraz niższe podskoki skalnego odłamka ponownie westchnęła cicho. Słabo. Słabo, słabo, słabo. Ten dzień znów nie będzie taki, jak by sobie życzyła.
Maghnus Mulciber
Maghnus Mulciber

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 20 Wrz 2015, 01:13

Od dłuższego już czasu, Mulciber przeczuwał że niektóre decyzji są zwyczajnie niestosowne i odbiją się na nim echem, zaś rykoszety będą miażdżyć jego dobre samopoczucie przez wiele czasu. Tak też było z decyzją którą podjął pod koniec wakacji - zakup partnerki dla Samaela, okazał się wyjątkowo beznadziejnym pomysłem. W jego głowie, to był wyjątkowo uroczy prezent. W końcu ptasznik nie ptasznik, ale samotność nigdy nie jest dobra dla tak społecznych zwierzątek jak pająki. Nie przewidział tylko faktu, że owa wybranka jego pupila, okaże się wredną, pajęczą mendą, z zamiłowaniem do uciekania - a chociaż był cierpliwy, to tym razem miał jej zwyczajnie dość. Dwa razy już zmarnował całe dnie na poszukiwanie pajęczycy, tym razem nie zamierzał już jej dawać szansy na ucieczkę po raz czwarty - jak znajdzie, to zajmie się zwierzątkiem tak, by już nigdy nie uciekło, chociaż nie miał jeszcze zdefiniowanego sposobu. Być może powyrywa pajączkowi nóżki, a może po prostu ją rozdepcze - to się zobaczy, gdy nadejdzie chwila konfrontacji.
Jego poszukiwania w końcu musiały wyprowadzić go z zamku, a można się domyślić że nie był w humorze - nie tylko poświęcił cała noc na szukanie insekta, ale też nie był w stanie jej znaleźć, mimo że przeszukał prawie cały zamek. Prawdopodobnie schowała się w jakimś dormitorium Gryfonów czy innego ścierwa, zaś on po prostu nie mógł tam wejść, więc nigdy jej nie znajdzie. Postanowił więc wybrać się na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza, może podrażnić kałamarnicę...to nawet brzmiało jak plan. Bardzo lubił jezioro, bowiem żyjątka tam przebywające mogły zostać jednymi z jego najpiękniejszych obrazów i rzeźb - wspaniałe, zaskakujące, sztuka w najlepszym jej wydaniu. Niestety, zauważył że wodne istnienia niechętnie dają mu się złapać i od jakiegoś czasu go unikają - sam nie wiedział dlaczego, ale uznawał to za karygodną obrazę dla artysty i cierpiał z powodu tego, że istoty z jeziora są tak głupie, że nie doceniają piękna które tworzy. To przykre, że ignorancja tego gatunku szerzyła się nie tylko wśród ludzi.
Jego bezszelestne kroki zaprowadziły go na molo i choć poruszał się na tyle cicho, by żaden dźwięk nie mógł zdradzić jego obecności, to prawdopodobnie zapach jego wody kolońskiej (pachnącej jak pieczone jabłka z cynamonem), przygaszony przez całonocne poszukiwania, przez co wydawał się jeszcze cięższy i bardziej intensywny. I wtedy ją ujrzał.
Nie, wcale nie chodzi o blondynkę siedzącą na skraju mola - konkretniej tym co zauważył, była partnerka jego ptasznika, poruszająca się powoli w stronę dziewczyny. To tutaj była. Mógł poczekać i patrzyć jak samica ptasznika tygrysiego wbija kły jadowe w niczego nieświadomą uczennice, ale z jakiegoś powodu uznał takie "przedstawienie" za nudne i pozbawione smaku, więc postanowił zainterweniować.
- Bombarda Intrinsecus - burknął ochryple, celując w pająka, co zaowocowało faktem że zwierzątko rozprysło się na tysiąc krwawych, pajęczych stępów. Przez chwilę Ślizgonowi przemknęło przez myśl, że widok ten jest wyjątkowo piękny i zarazem rozczulający, jednakże zamiast zachwytów nad własnym dziełem sztuki, z jego ust wyrwało się co innego.
- Wygląda na to, że muszę załatwić sobie nowego pupila, yhm.
A skoro już tak bezceremonialnie wpakował się dziewczynie w samotność (wiedziony co prawda raczej przypadkiem, niż celowym działaniem), to chyba niegrzecznie byłoby sobie pójść bez słowa. Dlatego też postanowił zachować się kulturalnie, o ile można nazwać to kulturą. Bezceremonialnie przysiadł się na skraju pomostu, prawie stykając się bokiem z ciałem Krukonki (nie czuł jakiejś chorej potrzeby dystansu, szczególnie że nawet z tworami swoich potrzeb artystycznych zwykle znajdował się bardzo blisko, więc czemu miałby stronić od jeszcze nieupiększonych przez jego różdżkę ludzi?) i zagadał lekko zmęczonym głosem, w raczej nienachalny sposób, zadając najbardziej płytkie i niewymagające pytanie jakie mogło mu przyjść do głowy (po chwili dodając drugie):
- Czemu siedzisz tu sama o tej porze, yhm? Bawisz się z kałamarnicą?
Audrey Faulkner
Audrey Faulkner

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 20 Wrz 2015, 11:42

Jako, że Audrey obcowała z naturą zazwyczaj tylko w postaci zdjęcia, nie miała wyrobionych umiejętności unikania zagrożeń. Stwierdzenie to można by wręcz przekształcić w nieco bardziej dosadne, mianowicie - Faulkner nie miała instynktu samozachowawczego. Oczywiście, na pierwszy rzut oka stało to w sprzeczności z zachowaniem siedemnastolatki - bo czym w takim razie miało być jej wycofywanie się, otaczanie wysokim murem, unikanie bliższych (czy nawet - jakichkolwiek) interakcji społecznych? Ostentacyjny objaw niechęci żywionej do ludzi? Zabawne, przecież Faulkner z założenia nie miała homo sapiens nic do zarzucenia. Unikała ich, bo sobie na to zasłużyli, bo tak było bezpieczniej. Jak więc to nazwać, jeśli nie instynktem przetrwania?
Zmysł ten działał jednak, być może, tylko w dżungli miejskiej. Dotyczył stalowych drzew i kamiennych traktów, czegoś, co Faulkner dobrze znała. To, co nieujarzmione ręką człowieka, było dla niej zupełnie obce, a skoro obce - to nie bardzo wiedziała, jak się przed tym bronić. To z kolei sprawiało, że magicznej natury - czy nawet tej zwykłej, bardziej dzikiej - zwyczajnie się bała i...
Całe szczęście, że ktoś wiedział, jak sobie z tym radzić. Całe szczęście.
Eksplozja bombardy za plecami to może nie najlepszy sposób na powitaniu, ale po obejrzeniu się i dostrzeżeniu tych fikuśnych fragmentów, które przed momentem jeszcze chodziły, Audrey daleka była od robienia swemu nieoczekiwanemu bohaterowi wyrzutów. Nie zamierzała też zarzucać mu podkradania się do niej bez uprzedzenia (jasne, wodę kolońską faktycznie czuła, ale naprawdę - mało tu różnych zapachów? Faulkner nie od razu skojarzyła dość przyjemną woń z obecnością niespodziewanego towarzystwa). Ostatecznie gdyby nie to jego czajenie się, mogłoby być teraz... znacznie mniej przyjemnie.
Swoją drogą, kto by pomyślał, że ze Ślizgonów tacy wybawiciele.
- To... To było twoje? - wykrztusiła wreszcie. Najwyraźniej mainstreamowe powitanie to nie coś, co oboje by praktykowali, stąd zamiast przyzwoitego dzień dobry spotkanie rozpoczęli w sposób zgoła inny. Dobrze chociaż, że nie musieli się sobie przedstawiać - byli w końcu z tego samego rocznika, trochę wspólnych zajęć gwarantowało już jako taką znajomość siebie nawzajem - bo pominięcie tak podstawowej czynności, jaką jest wymienienie własnych nazwisk byłoby już skrajnym brakiem kultury.
Z drugiej strony, w oczach wielu Faulkner i tak była niewychowaną arogantką, podobna ocena już by jej więc raczej nie zaszkodziła.
Starając się nie wzdrygnąć, gdy jej bohater dzisiejszego poranka usiadł zdecydowanie zbyt blisko (tolerowany przez Audi i uważany przez nią za komfortowy dystans obejmował mniej więcej połowę długości mola, jasnym więc było, że Maghnus tę bezpieczną granicę przekroczył już kilka chwil temu), odetchnęła powoli i zerknęła na chłopaka kątem oka.
- Tak. Ktoś w końcu powinien to robić, nawet kałamarnice potrzebują odrobiny uwagi - odpowiedziała bez wahania i choć jej słowa były ewidentnym żartem, usta Krukonki nie drgnęły nawet w delikatnym uśmiechu. Faulkner uśmiechała się przecież niezwykle rzadko i nie przy wszystkich.
W normalnych okolicznościach mogłaby teraz odpowiedzieć bardzo podobnym pytaniem, ale skoro powód obecności Ślizgona był jej już znany - jasnym było, że chłopaka sprowadził tu ten nieszczęsny, ośmionogi stwór, którego Audrey poddałaby eksterminacji już w chwili jego narodzin - stawianie takiego pytajnika nie miało większego sensu.
- Nie powinieneś być na zajęciach? - zagadnęła więc zamiast tego, jak gdyby faktycznie ją to interesowało. Z drugiej strony, Holenderka była wystarczająco dziwna, by interesowanie się czyimś grafikiem rzeczywiście wchodziło w grę. Zresztą, skoro już tu sobie tak siedzieli, powinni o czymś rozmawiać, prawda? O czymkolwiek. A że na siódmym roku ich plany lekcyjne różniły się znacznie bardziej, niż jeszcze kilka lat temu, to temat ten był dobry jak każdy inny.
Maghnus Mulciber
Maghnus Mulciber

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyPon 21 Wrz 2015, 04:41

- Pośrednio. Sukkub była samicą mojego pupila. Była to dobre słowo. Teraz, została dziełem sztuki codziennej, które przeminie w najbliższym czasie, yhm - odparł, z lekką doza smutku w głosie. Oczywiście nie chodziło o coś tak bzdurnego jak tęsknota, czy współczucie dla biednego żyjątka, które musiało oddać życie - po prostu żałował, że tak piękny przejaw porannego artyzmu, będzie zaledwie nietrwałym strzępkiem, ledwie próbą, ćwiczeniem które miało prowadzić go do jego wieczystego arcydzieła. W końcu ulotne piękno rozsmarowanego pająka, nigdy nie będzie zapamiętane i wątpił by ktokolwiek chciał przystanąć i zamyślić się nad tym co stworzył. Ignorancja wręcz go personalnie raniła, stąd jego humor na moment zachwiał się, lecz nie pozwolił sobie by popaść w depresje z tak błahego powodu.
Jak można się też domyślić, wcale nie zorientował się że wypowiedź dziewczyny na temat kałamarnicy była żartem. Wręcz przeciwnie, uznał że być może znalazł właśnie kogoś, kto podziela jego upodobanie do uprzyjemniania czasu wodnemu żyjątku, przy użyciu dość niewybrednych metod. W końcu skąd miałby wiedzieć że jest inaczej? Dziewczyna była enigmatyczna, wycofana, w pewien nawet sposób interesująca - mimo że widywał ją na zajęciach, to poza strzępkami informacji które przypadkiem wyłapał, absolutnie nic o niej nie wiedział. To całkiem zabawne, że nawet osoby będące na jego roku, często pozostawały dla niego tajemniczymi stworzeniami, których zwyczajnie nie znał, pomimo faktu że siła rzeczy swojego czasu widywali się dość często. Nawet do końca nie wiedział, czy chciałby wykonać z niej kolejne dzieło, na miarę największych artystów średniowiecza. A to już karygodne niedopatrzenie.
- Prawda. To całkiem miłe, że interesujesz się jej dobrym samopoczuciem, yhm. Na pewno była zachwycona i pewnie rozczarowało ją, że przerwałem wasze intymne sam na sam. - rzucił cicho, obracając lekko głowę w jej stronę, by dokładnie zlustrować ją wzrokiem. Zadziwiające, że nigdy nie zwracał na nią uwagi, w końcu była niczego sobie. Dostrzegał też pewne fizyczne podobieństwa, do pewnej osoby o której lepiej tu nie wspominać, a to nawet jeśli nie wywoływało pozytywnych odczuć, to powinno go przynajmniej zainteresować. Przez moment też spojrzał na nią ze zgoła innego punktu widzenia - z punktu widzenia artysty. Na krótką chwilę pozwolił sobie, by przemknęło przez jego mózg wyobrażenie tworzenia z niej obrazu, takiego jakie lubił - krwawego, okrutnego, tak nieprzeciętnie pięknego. Dopiero pytanie dziewczyny wyrwało go z zamyślenia - może to i lepiej, jeszcze doszedłby do dziwnych wniosków, a to mogłoby się źle skończyć.
- Nie wiem. Plan zajęć to żaden nakaz. To tylko zbiór luźnych wskazówek, yhm - powiedział, święcie przekonany w to co mówi. A jak wiadomo, był dumnym Ślizgonem, aspirującym do czynów wielkich i wspaniałych. Czemu miałby słuchać porad, mało istotnego kawałka papieru? Nikt nie będzie mu życia układał.
- A Ty? Nie powinnaś być aktualnie gdzie indziej?
Audrey Faulkner
Audrey Faulkner

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyPon 21 Wrz 2015, 18:58

Nieznajomość siebie nawzajem działała tu najwyraźniej w obie strony. Nie tylko Mulciber nic o Krukonce nie wiedział - co zresztą dziwić nie powinno, biorąc pod uwagę, jak niechętnie Audrey o sobie opowiadała - ale też ona w zasadzie go nie znała. Nie miała pojęcia o jego szczególnych zainteresowaniach, nie mogła też wiedzieć, że jej żartu nie potraktuje jako... żart właśnie. To ostatnie niezrozumienie się chyba zresztą odmalowało się na jej twarzy w wyrazie niemego zdumienia.
- Powinnam więc przeprosić? W końcu to przeze mnie... W pewnym sensie - zapytała tymczasem spokojnie, choć przecież przepraszać nie miała zamiaru. Bo i za co? Już prędzej mogłaby podziękować, choć i takie słowa z jej ust nie padły. Wdzięczność miałaby jednak przynajmniej jakieś podstawy, bo w końcu Mulciber ją uratował.
Uratował. Jak to w ogóle brzmi. Co najmniej tak, jakby Ślizgon rzucił się z gołymi rękami na rogogona węgierskiego.
Kołysząc nogami nad wodą, westchnęła cicho. Teraz, gdy minęło kilka pierwszych chwil, bliskość chłopaka jakoś przestała jej przeszkadzać. To znaczy, pewnie, chętniej widziałaby go jednak kawałek dalej, tak, by ich ramiona nie groziły zetknięciem się przy każdym najmniejszym ruchu, ale skoro było jak było - mogła się do tego przyzwyczaić. Chyba. A przynajmniej nie czuć się tak bardzo niekomfortowo, jak zazwyczaj.
Może decydowała o tym nienachalność Maghnusa. To znaczy, dosiadł się wprawdzie bez pytania, ale poza tym pozbawiony był raczej tej skrajnie żądaniowej postawy, jaka charakteryzowała wielu jej rówieśników. Nie oczekiwał - i nie próbował wymusić - od niej uśmiechu, nie dociekał, dlaczego spędza poranek w tak smętny sposób. To była miła odmiana, naprawdę. W rzeczywistości zdominowanej przez co się stało? i dlaczego taka jesteś, mogę ci pomóc? przyjemnie było czasem zetknąć się z takim swoistym brakiem zainteresowania, jakim obdarzał ją Ślizgon.
Oczywiście, nie był to brak całkowity i ostentacyjny. Wystarczyło przecież dostrzec spojrzenie, jakim ją obrzucił, by uzmysłowić jej, że to nie jest ignorancja. Nie taka typowa, arogancka, zimna. To było coś innego. Zainteresowanie, ale innego rodzaju. Niezrozumiałe. Niepokojące. Drażniące podświadomość, ostrzegające przed niebezpieczeństwem.
Faulkner nie zamierzała jednak uciekać.
- To był żart, Mulciber - westchnęła wreszcie, spoglądając na chłopaka uważnie. Może i mogłaby nie wyprowadzać go z błędu, tylko po co? - Po prostu tu siedzę. Siedzę, bo mam ochotę. Kałamarnica nie wykazała dotąd większej chęci spędzania ze mną czasu. - Wzruszyła lekko ramionami. To w końcu nie było nic nowego, Faulkner generalnie przecież nie cierpiała na nadmiar towarzystwa.
Przesuwając się nieznacznie, podparła się wyciągniętymi za plecy rękoma o chropowate drewno mola i zadarła głowę ku górze. Poranne, jesienne słońce raczej nie mogło jej opalić, ale właśnie dlatego było całkiem przyjemne - niezbyt gorące, ostre, ślizgające się po policzkach w ten wyjątkowy sposób, w jaki robiło to tylko o tej porze. Ani latem, ani zimą nie można było już doświadczyć podobnych wrażeń.
- Pewnie powinnam - stwierdziła cicho. Zamiast spoglądać na Ślizgona, po prostu zamknęła oczy. Jego obecność była... W jakiś sposób subtelna. Czuła ją każdym centymetrem skrytej pod ciepłymi ubraniami skóry, ale nie potrzebowała z nią walczyć. Było w tym coś dziwnego i zupełnie jej obcego. - Ale, jak sam mówisz, to tylko wskazówki. Może rzeczywiście tak jest. - Wzruszyła lekko ramionami. - Powinnam być na boisku, Shaw pewnie mi to wypomni - uściśliła ostatecznie, bo chyba tak właśnie miała się rzeczywistość. Wczesne ranki były jedną z niewielu pór dnia, którą mógł sobie wygospodarować każdy zawodnik drużyny. Dla samej Audrey zrywanie się o tak horrendalnej godzinie nie stanowiło większego problemu, ale dziś... Dziś po prostu nie miała ochoty na realizowanie narzuconego jej planu.
Maghnus Mulciber
Maghnus Mulciber

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyWto 22 Wrz 2015, 03:59

Pozwolił sobie zmarszczyć brwi, bowiem zwyczajnie zaskoczyło go to, że Audrey jest prawdopodobnie święcie przekonana, że postanowił rozsadzić samice swojego ptasznika po to, żeby w jakikolwiek sposób uratować Krukonkę - nie był w sumie pewien, czy zamierza ją uświadamiać, że nie ma nic bardziej bzdurnego. Chyba wystarczyło mu że sam był świadom, że motyw jego zachowania był daleki od bohaterstwa, za to leżał bardzo blisko własnej potrzeby samospełnienia. Dlatego też na głos powiedział tylko:
- Nie zawracaj sobie tym głowy. Sztuka wymaga poświęceń, yhm
Przez chwilę patrzył niewidzącym wzrokiem w wodę, zastanawiając się czy jest jakakolwiek szansa, że trytonu zdążyły zapomnieć o jego niewinnej zabawie ubiegłorocznej - to byłoby przyjemne gdyby zupełnym przypadkiem, któryś z nich postanowił sprawdzić któż to zakłóca spokój jeziora. Mógłby wykazać się z rana swoim niesamowitym wyczuciem smaku i gustem, tworząc, ozdabiając, upiększając. Chociaż trzeba przyznać, że te plugawe stworzenia chyba niespecjalnie podzielały jego pojęcie piękna i z jakiegoś powodu, są wrogo nastawione do jego prób "namalowania ich jak jedną z jego francuskich kobiet", mimo że oczywiście nie miał francuskich kobiet. Jedyna, którą jako tako kojarzył, to młoda Lacroix, ale nie interesowała go ona - w końcu potrafił być w miarę lojalny. Tak czy siak, nie miał wątpliwości że gdyby ujrzał trytona, to z radością sprezentowałby swojej molowej towarzyszce mały upominek, w swoim własnym, cudownym i przepełnionym pasją stylu. Chociaż nie był pewien, czy dziewczyna zorientowałaby się że to byłaby czysto egoistyczna potrzeba dawania z jego strony - jeszcze wzięłaby to za podryw. Hmm, podryw na zmasakrowanego trytona - kreatywność, przyjemność i praktyczność w jednym. Będzie musiał wykorzystać ten pomysł.
Po następnych słowach blondynki, naszła go potrzeba (niekoniecznie związana z jej wypowiedzią) by się przeciągnąć, toteż poszedł za "głosem serca" i to właśnie uczynił, wyciągając ręce w górę i wyginając się. Gdy wracał do poprzedniej pozycji, przypadkowo otarł wierzchem dłoni o ramie Krukonki - to nie był żaden zamierzony efekt, zresztą chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego że poranna towarzyszka niespecjalnie lubi być tykana. Chociaż powinien przywyknąć - mało kto lubi być tykany przez niego, z jakiegoś dziwnego powodu - prawdopodobnie chodziło o to, co widział w lustrze, ale mógł się mylić.
- Naprawdę? Kałamarnica odrzuciła możliwość spędzania z Tobą radosnych poranków, yhm? Nie dość że to atramentowe ścierwo ogromne, nieprzyjemne dla oka, to jeszcze ma fatalny gust, yhm. - powiedział zamyślony, jakby faktycznie coś gorączkowo rozważał. Dopiero po chwili doszedł do pewnego wniosku: -...w sumie przypomina w tym tego całego Hagrida, yhm. Gdyby jeszcze miał macki, to można by uznać że bliźniacy
Nie żeby personalnie miał coś do gajowego - ot, czysty biznes, Slytherin zobowiązuje, więc czemu miałby się wyłamywać? Szczególnie że nigdy nie lubił tak krzywych i brzydkich istot i w pewien sposób, dotykało to jego wrażliwą duszę. Po namyśle - tak, miał coś osobiście do Hagrida - był odrażający. To wyjaśnia skąd wziął swoje porównanie.
Właściwie nie zwracał uwagi na warunki atmosferyczne - słońce to tylko słońce, jak chce niech świeci a jemu to nic do tego. Jemu akurat nie sprawiało żadnej przyjemności, jednakże nie wadziło mu też - po prostu było.
Z kolei następne słowa które wypłynęły z ust Krukonki, wywołały w nim coś na kształt żywego zainteresowania - to Ci dopiero zaskoczenie, nawet nie wiedział że panienka jest w drużynie. Chociaż fakt faktem, to nic dziwnego że Ravenclaw znowu zmieniał skład - nie stronił od meczów Quidditcha, mimo że zawodnik z niego marny, toteż obserwował z prawdziwą ciekawością co też tam się działo. Swój popis dał Grossherzog - zdecydowanie temu przerośniętemu bucowi trzeba oddać honory, bowiem naprawdę się postarał by zapewnić Ślizgońskim sektorom rozrywkę. Wspaniały pokaz umiejętności dał jeszcze Avery. Vane i Rosier też zrobili swoje, tylko Bonner niczym się nie wykazał, jednakże nie zmienia to faktu, że po ostatnim meczu to nic dziwnego jeśli ludzie odchodzili Lucasowi z drużyny. Nie zdziwiłby się gdyby już nie zobaczył na boisku tej małej Wilson, czy tej drugiej - Argent bodajże. W końcu małe spotkanie z murawą, definitywnie musiało pokrzyżować ich plany. Przez moment trochę współczuł Audi, ponieważ zdawał sobie sprawę, że po następnym meczu Krukoni vs Ślizgoni, będzie przez jakiś czas znacznie mniej urodziwa. Lecz tylko przez chwilę - to nie jego sprawa kto dobrowolnie chce być młócony pałką Grossa, a każdy wiedział że pałkarz lubił wtykać swój sprzęt wszędzie, gdzie przepisy tego zabraniają. Jednakże teraz dotarła do niego jeszcze inna informacja. Popisowo otworzył usta ze zdumienia, jakby rozmówczyni przed chwilą mu powiedziała w sekrecie, że trenuje trolle na baletnice.
- Shaw Ci to wypomni, yhm? Ta woskowa figura jest w stanie się odzywać samodzielnie? - spytał szczerze zdumiony. Owszem, był złośliwy, jednakże trzeba mieć świadomość że kapitan Krukonów, nie miał zbyt dobrego PR w Ślizgońskich dormitoriach, szczególnie w tym męskim. Zresztą, Mulciber nie potrzebował powodu żeby kogoś nie lubić - wystarczyło, by jego wygląd ranił jego pojęcie artyzmu, a że matka natura często robiła sobie okrutne żarty, to wyjątkowo wiele osób było na jego czarnej liście. Dopiero po chwili zamknął usta, powracając do dość obojętnego wyrazu twarzy, jednakże nie spuszczał wzroku z Audrey, zupełnie jakby próbował swoich sił w niewerbalnej magii bezródżkowej. Pomimo, że jego spojrzenie nie było perfidne, ani nachalne, jednakże za pozorami niewinnego spoglądania, kryło się wpatrywanie tak intensywne, jakby zamierzał ją conajmniej rozebrać wzrokiem, albo w najgorszym wypadku, rozłożyć na czynniki pierwsze. Lecz trzeba mu to wybaczyć - Maghnus to w końcu artysta, a im z założenia brak piątej klepki.
Audrey Faulkner
Audrey Faulkner

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyWto 22 Wrz 2015, 18:59

Faulkner trwała więc w swej błędnej ocenie, z której zresztą nie do końca zdawała sobie sprawę... Czy raczej nie chciała zdawać? Wiecie, kłamstwo to czasem bardzo fajne rozwiązanie wielu problemów. Kłamstwo - lub po prostu półprawda. Krukonka z broni tej swego czasu korzystała bardzo często i używania jej zaprzestała właściwie tylko dlatego, że już posługiwać się nią nie musiała. A nie musiała wcale nie dlatego, że nagle zaczęła prowadzić przykładne, idealne życie - oczywiście, jeszcze kilka lat temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej, mimo tego Faulkner wciąż nie była aniołkiem - tylko raczej ze względu na znacznie mniejszą ilość osób wymagających okłamania. W końcu jeśli z kimś nie rozmawiała, to nie było mowy o półprawdach, czyż nie?
W każdym razie, Holenderka w oszustwie - także wobec własnej siebie - miała wprawę, co z kolei pozwalało wyjaśnić, dlaczego dotąd nie osądziła Mulcibera i że jego słowa rozumiała jak chciała. Bo to nie do końca tak, że nie wiedziała o nim absolutnie nic. Przecież zawsze były plotki. Różne, mniej lub bardziej dalekie od prawdy, mniej lub bardziej nieprzyzwoite. O Maghnusie też się mówiło, czy raczej - szeptało. Niezbyt dużo, ale dość, by uzyskać postać dziwną. Niepokojącą... Niebezpieczną?
Taką ocenę potwierdzały także własne odczucia Audrey. Wtedy, gdy po prostu u niej usiadł i teraz, gdy jego dłoń - raczej na pewno niezamierzenie - przekroczyła najważniejszą granicę wytyczoną przez Faulkner. Umówmy się, Krukonka nie była przecież ślepa. Nietypową postawę, specyficzne zachowanie Ślizgona widziała teraz na własne oczy, mogła samodzielnie skonfrontować je z tym, co można było usłyszeć w nielicznych szeptach na korytarzu. Wyniki konfrontacji, oczywiście, były nieciekawe. Negowały wszystko, co Audrey próbowała sobie w tej chwili wmówić.
Ale Sroka była ćmą lgnącą do ognia. Mało kto o tym wiedział, do niedawna nie wiedziała nawet ona sama, ale tak było. Nie inaczej.
- Fatalny gust? - parsknęła cicho Holenderka. Parsknęła. Krótkim, szybko urwanym, ale jednak - śmiechem. - Nie, ona po prostu zna się na ludziach, Mulciber. Zna się na ludziach i nie popełnia błędu zadawania się z kimś takim, jak ja. - Wzruszyła lekko ramionami. Podobne komentarze, już od dawna wypowiadane na głos bez zająknięcia, nie ruszały jej.
Pozornie. Pozornie nie ruszały. Bo tak naprawdę udawanie pewniejszej siebie, niż była w rzeczywistości, wiele ją kosztowało.
- Najwyraźniej - rzuciła tymczasem lekko w odpowiedzi na pytanie o Shawa. Doskonale wiedziała, jak Krukon - i właściwie jak oni wszyscy, cała Niebieska drużyna - są oceniani przez Żmije. Mogłaby sobie dać rękę uciąć, że właśnie w tej chwili Magnus współczuje jej z racji najbliższego meczu ich drużyn, wyobraża sobie, jak to Faulkner zostaje spacyfikowana już w pierwszych minutach meczu, jak jej twarzyczka zostaje przefasonowana przez jednego ze ślizgońskich pałkarzy...
Bogowie, nadmiar testosteronu naprawdę uderzał im do głowy i uniemożliwiał prawidłowy osąd.
Może dlatego też Audrey nie zamierzała kontynuować tego tematu. Bo i po co? Rozmowy o sporcie były całkiem niezłym podłożem zapalnym, Holenderka zaś nie potrzebowała ognia. Przynajmniej nie takiego, który zawiera się w słowach wzajemnego współczucia i w podkreśleniu swej wyższości, które to dominowało w dyskusjach meczowych. Podobnie zawziętą atmosferę pozostawmy więc na dni rozgrywek, teraz natomiast...
Nie mogła nie zauważyć spojrzenia Mulcibera. Kolejnego spojrzenia, które w połączeniu z niedawnym, niezamierzonym dotykiem Ślizgona powodowały u Faulkner specyficzne reakcje. Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli - to nie miało nic wspólnego z erotyką, z opiewanym w czytadłach dla gospodyń domowych i niewyżytych nastolatek pożądaniem, z napięciem mającym zwiastować niezapomniany seks. Nie, w tym momencie Faulkner nie chodziło o to.
Przynajmniej nie tylko o to.
W zimnych oczach Ślizgona czaiło się coś, co - choć nie mogła tego nazwać, nie mogła przypomnieć sobie, jakie miano nosił podobny wyraz - wydawało jej się czymś zarówno obcym, jak i jednocześnie dziwnie znajomym. Jakiś chłód, jakaś kalkulacja. Coś, na co każdy normalny człowiek reagował taktycznym odwrotem; coś, co w głowie rozsądnych jednostek zapalało alarmową lampkę.
W przypadku Audrey taka lampka też się zapaliła, Krukona ani myślała jednak zwracać na nią uwagę.
- Mulciber - zaczęła spokojnie, dając wreszcie spokój obserwacji niezmąconych, ciemnych wód jeziora i skupiając się na swym towarzyszu. Holenderka rzadko kiedy interesowała się kimś na dłużej, zazwyczaj uciekała spojrzeniem, by nie ryzykować skrzyżowania się jej wzroku z czyimś, ale tym razem nie zamierzała się odwracać. Przynajmniej nie nazbyt wcześnie. - Jeśli chcesz coś mi zrobić, to może po prostu stąd chodźmy? - Uniosła brwi znacząco. Sama nie wiedziała, czy jej słowa powinny być odczytane jako żart czy rzeczywiste, poważne pytanie. Bo przecież interpretowane mogło być na dwa sposoby, warunkujące zupełnie odmienne...
Och, nonsens. Dobrze wiedziała, jak to powinno brzmieć. Dobrze wiedziała, jak pojmie to Ślizgon. Była ćmą lecącą do ognia. Do cholernie jasnego ognia, którego ciepło chciała sprawdzić samodzielnie. Plotki... Ile w nich było prawdy?
Maghnus Mulciber
Maghnus Mulciber

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyWto 22 Wrz 2015, 21:53

- W takim razie, jestem pozbawiony instynktu samozachowawczego - rzucił lekko, wyraźnie rozbawiony jej wypowiedzią. "Kimś takim jak ja" odbijało się po jego czaszce - zwyczajnie zwietrzył coś na miarę wyzwania, być może nawet lekkiego ryzyka - miał tylko nadzieję, że nie zawiedzie się. To byłoby wyjątkowo przykre gdyby się okazało, że jego nadzieje na balansowanie po krawędzi były złudne na rzecz niczego i zbytniej pewności siebie. Jeszcze gorzej by było, gdyby się okazało że po prostu źle odebrał jej słowa, bo w końcu nikt nie lubił się mylić i samemu robić sobie płonnych nadziei na fakt, że będzie coś co można przegrać. Wbrew pozorom zbyt łatwe rozgrywki tępiły zmysły i odbierały często przyjemność z samego czynu. Chociaż różne sytuacje bywały, a co za tym idzie - czasami musiał korygować swoje poglądy.
Trzeba przyznać że temat meczu przemknął mu przez myśl zaledwie na moment - nie zamierzał ani dyskutować o nim, ani się spierać o cokolwiek związanego ze sportem, który nie miał większego znaczenia. To była tylko rozrywka - czasami wyjątkowo pasjonująca, jednakże z momentem złapania znicza, zazwyczaj była pewność że już nikogo tego wieczoru nie upiększą, a to niestety dość rozczarowujące. A wówczas emocje opadały, zaś dzieła dokonane w trakcie trwania rozrywki odchodziły w zapomnienie - kto by się w końcu przejmował że ktoś ma połamaną tą czy inną kość? Po sprawie, niestety wszyscy przeżyli, nie ma co się spodziewać jakichś nieprzewidzianych wypadków - to wiele odejmowało wydarzeniom sportowym, fakt że na tych szkolnych nikt nie umierał w wielkim stylu. Wtedy dotarły do niego słowa Krukonki, które sprawiły że na dłuższy moment zamilkł. Nie był do końca pewien, jak właściwie powinien odebrać tą propozycję - zwyczajnie nie wiedział, jak wiele na jego temat dziewczyna wie, bądź się domyśla. Mógł bowiem zrozumieć to na dwa sposoby, każdy zgoła odmienny, jednakże zdecydowanie żaden mu nie wadził. A choć nie wiedział czego powinien oczekiwać, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby wejść w układ trochę w ciemno i przy okazji zbadać parę granic.
- Proponujesz mężczyźnie, czy proponujesz artyście? Jest wiele rzeczy, które mógłbym zrobić młodej dziewczynie. I wiele rzeczy, które chciałbym zrobić Tobie. W końcu jesteś atrakcyjna, również jako...tworzywo do wyprodukowania arcydzieła - powiedział cicho, taksując ją zaciekawionym spojrzeniem, po czym tym razem z rozmysłem postanowił naruszyć jej strefę prywatną. Powoli przesunął opuszkami palców po jej policzkach, następnie ramieniu, kończąc swoją "wyprawę" na jej żebrach. Wbrew pozorom, to nie jego męska strona narzuciła mu to zachowanie - po prostu obserwował reakcji i sprawdzał, jak zachowa się jego własne wnętrze przy kontakcie z jej skórą. Wiadomo bowiem, że bez weny i pasji nie można nic stworzyć, więc gdyby poczuł coś nieprzyjemnego, odpychającego...cóż, zapewne niezbyt chętnie zabierałby się do pracy. Jednakże nic takiego nie zaszło - dziewczyna była całkiem milutka w dotyku, można wręcz powiedzieć w prostych słowach "nadawała się". Podniósł się więc, z lekko przerażającym uśmiechem psychopaty, który mógł przywodzić na myśl wyraz twarzy pedofila na widok małego, bezbronnego dziecka.
- Chce - rzucił tylko i bezczelnie postanowił naruszyć jej granicę po raz kolejny, łapiąc ją za rękę. Co prawda jego chwyt był stanowczy i prawdopodobnie lekko brutalny, ale nie obchodziło go to - skoro już dziewczyna wpakowała się w taką sytuacje, to nie zamierzał dać jej okazji do zmiany zdania. Pomógł jej wstać i wyprowadził ją w stronę Zakazanego Lasu, co jakiś czas zerkając czy nikt ich nie śledzi - wówczas przed wszystkim miałby mała, czarnomagiczną rozgrzewkę.

z/t x2
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 27 Wrz 2015, 12:26

Gdy Emanuel zaczął do niej mówić, wiedziała już, że zaczęło się dziać coś bardzo złego. Od dziesięciu minut, a może to była już godzina?, siedziała przy brzegu jeziora na molo. Podkuliła nogi i nie słyszała mraukania Emanuela. Wpatrywał się weń jednym niebieskim, a drugim żółtym okiem i na szczęście jeszcze nic nie dodał. Zamiatał molo puszystym ogonem i dziś postanowił zostać lojalnym towarzyszem i posiedzieć przy swojej pani. Odkąd nauczyli się porozumiewać jak kot z kotem, tak od tamtej pory stali się jedną drużyną.
Warto zaznaczyć, że lało jak z cebra, a Jo było to obojętne. Deszcz uporał się z jej mundurkiem w ciągu raptem dwóch minut, tak samo jak z futrem Emka, który pomimo tego uparcie dalej próbował przedostać się na kolana Puchonki. Dziewczyna nie wyglądała na zdrową. Od przeczytania dziwnego listu minęła cała doba i dopiero teraz zaczęła czuć pod skórą treść listu. Trzęsła się, z przerażenia i nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, jak reagować, co robić, aby nie działo się zło. Patrzyła tępym wzrokiem na chwiejące się na boki jezioro. Pustka w głowie nie równała się potędze pustki w sercu. Zostały z niego same okruszki. Nic, prawie nic. Odrobina starej miłości, a resztę wyżerał ból. Choć na dworze panował mróz, po jej czole spływała kropla potu oznaczająca początek przeziębienia/szaleństwa, czyt. gorączka. Nic się nie liczyło oprócz szoku, w jaki wpadła i z którego nie umiała się wyrwać. Rano ubrała się z pedantyczną gorliwością. Każdemu elementowi ubioru poświęciła bardzo dużo czasu, działała w transie. Notowała każde słowo nauczycieli, nawet na wróżbiarstwie. Zachowywała się wzorowo, ale nie tak jak Jo. Z daleka widać było, że nie jest dobrze. Jolene nie płakała, a siedziała zesztywniała na mokrych i zimnych deskach. Nie ruszała się. Przeklinała w myślach, że ma dwie godziny okienka do następnych zajęć. Bezczynność nakazała jej powrócić do treści absurdalnego listu, której nie odważyła sobie powtarzać. Bała się tego, co się stanie. Czekała na Dwayne'a, wciąż na niego czekała, a wczoraj dowiedziała się, że on nie wróci. Nigdy więcej nie usłyszy rechotu, indiańskich okrzyków. To się jej w głowie nie mieściło i traktowała to jak słaby żart. Mimo wszystko i tak wpadła w głęboki szok.
Persi idzie., usłyszała głos Emanuela Kota. To nie był dobry objaw. Mięciutkie, choć mokre futro w końcu prześliznęło się na kolana dziewczyny i tam schroniło. Mogłabyś nas gdzieś schować. Nie mrugnęła i chyba nie oddychała. Jo nie była w ogóle pewna czy jeszcze żyje.
Gość
avatar

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 27 Wrz 2015, 12:54

Gdzie ona jest? Krzyczy do siebie w głowie. Przez przypadek usłyszała jak dwie Puchonki mówiły do siebie, że widziały jak ta zakręcona Joe wychodziła ze szkoły. Wychodzi ze szkoły? W taką pogodę? Percy przywodzi przed oczami obraz przyjaciółki/koleżanki/ znajomej. Od początku tego dnia wydaje się jakaś inna, zagubiona, zamyślona, nieobecna. Co się stało? Percy nic nie wie jak zawsze, technika nie zadawania pytań nie jest dobrym pomysłem jeśli człowiek chce być na bieżąco.
Staję na chwilę w strugach deszczu i rozglądam się dookoła.
-Cholera. Dunbar jak Cię znajdę to nogów w dupie nie masz.- Krzyczę w gdzieś w eter, tak jakby na to zawołanie Puchonka miała grzecznie przybiec, tak jak robią to szczeniaki. Przybiec z położonymi uszami zacząć przepraszać, za coś czego mogła nawet nie zrobić. Nic się jednak nie dzieje, kompletnie nic, cisza, no dobra nie cisza, a dźwięk deszczu. Miarowe plumkanie.
Gryfonka wkurzona przygryza wargę i rusza na poszukiwania. Jak tak dalej pójdzie to sama nałapie się jakiegoś chorupska i nawet nie spotka Jolene.
-Joe bo zacznę Cię nazywać Jolene, znajdź się do cholery jasnej.- Krzyczy jeszcze raz, znowu cisza, tak jakby była jedyną osobą na błoniach. Może jest? Może tamte panienki się myliły. Percy wzdycha, może wszystko źle zrozumiała i teraz robi z siebie totalną kretynkę. Bierze głęboki oddech, podejdzie jeszcze do brzegu jeziora jeśli jej tam nie będzie to wraca.
Biegnie, miarowo, nie za szybko, żeby szybko się nie zmęczyć. Nagle na pomoście widzi jakąś postać. Jasne włosy przemoczone i przyklejone do pleców, cała postawa mówiąc, że najchętniej tajemnicza osóbka zniknęłaby, rozpłynęła się pomiędzy kropelkami deszczu. Gryfonka przyspiesza, zaraz się wywróci, pośliźnie i tyle będzie z tego ratowania świata. Nic się jednak nie dzieje, bezpiecznie dobiega do Puchonki.
Już nabiera powietrza, już ma zacząć się na nią wydzierać co też ona sobie myśli, ale słowa zamierają jej w gardle. Joe patrzy na nią tymi pustymi oczami. Cała jej postać jest taka, taka... Percy nie może znaleźć odpowiedniego słowa. Po prostu pada na kolana przy Joe i przytula ją do siebie, tak jakby właśnie po latach rozłąki spotkała kogoś kogo od lat uważała za nieboszczka.
-Wszystko będzie dobrze, razem sobie poradzimy.- Nie wie co się stało, ale mówi spokojnym głosem głaszcząc dziewczynę po włosach.- Będzie dobrze, na pewno.- Powtarza, ale nie wie czy w tym momencie chce przekonać siebie czy Puchonkę, może obie?
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 27 Wrz 2015, 13:18

Drgnęła, zaskoczona ruchem z boku. Mówiłem przecież, że idzie Persi. Nie słuchasz mnie w ogóle. Emanuel dalej przemawia ludzkim głosem i patrzy tak mądrze. Źle, bardzo źle. Utrata powoli odbierała jej dech w piersiach. Ciało Jolene nie przyjmowało do wiadomości informacji o odejściu Dwayne'a. Wzbraniało się przed akceptacją i broniło przed nową falą cierpienia.
Nie chciała być znaleziona i jednocześnie chciała. Kłóciła się sama ze sobą. Zniknąć i zlać się z otoczeniem, aby w ciszy przetrwać najgorsze czy biec w sam środek głośnego tłumu i udawać, że nic się nie dzieje? Tylko straciła bratnią duszę, tylko już nigdy nie zobaczy ciemnych ślepi Piotrusia Pana, którego kochała całą sobą, tylko właśnie umarło jej serce. Tylko umiera, nic takiego. Jak wygląda proces umierania? Jo bała się i miała słuszne ku temu prawo.
Decydując się na związanie się z bratnią duszą, zgadzała się też, aby jej serce przebywało poza ciałem. Najpierw wyjechało, a teraz nie wróci. W jaki sposób ma teraz funkcjonować? Bez najważniejszego organu w ciele? Rozłąka mocno ją przygasiła, a bezpowrotna utrata...
Jo oparła się o persilowe ramię. Jeszcze nie płakała, jeszcze tkwiła w głębokim szoku i zaprzeczeniu. Ratowała samą siebie przez rychłą zagładą.
- Źle się czuję. - przerwała litanię "będzie dobrze", nie wierząc w ani jedno słowo. - Emanuel do mnie mówi. - szeptała do Gryfonki. Białe kocię dalej chowało się przed deszczem między ciałem właścicielki a panny McDonald.
Mówię i cię słyszę. Raju, Jo, przestań się tak trząść, bo zwymiotuję. Zamknęła oczy i czekała aż Emek przestanie do niej przemawiać ludzkim głosem. Zdecydowanie wolała jego mraukanie i ciszę. Ciepłe kocie ciałko próbowało ją ogrzać. Persi próbowała zapobiec załamaniu nerwowemu. Jo zaś trzęsła się coraz bardziej.
- Wszystko mnie boli, Persi. Źle ze mną. - jęknęła łamiącym się głosem. Ukryła twarz w dłoniach i opierała się mocno o szaloną przyjaciółkę. Otworzyła oczy, ale gdy zauważyła, że świat zaczyna wirować i się kołysać, z powrotem je zamknęła. Na molo słychać było raz na jakiś czas miauk, uderzenia kropli deszczu o deski i świszczący oddech Jo. Emek wbił się pazurami w jej kolano. Wracaj na ziemię. Wróci. Spadnie z hukiem.
Gość
avatar

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 27 Wrz 2015, 13:40

Ta scena jest tak bardzo irracjonalna, nie możliwa, bez sensu. W tym cholernym czarodziejskim świecie nic nigdy nie ma sensu. To Joe?
Joe, która jest aż nad wyraz szczęśliwa, Joe, która nie dalej jak pół roku temu biegała za nią po błoniach próbując wymalować ją swoimi świństwami, Joe, która rozdaje miłość, uśmiech i radość wszystkim, a szczególnie tym, którzy najmniej tego od świata chcą, Joe, która jest hogwardzkim słońcem, Joe promyk nadziei, Joe światło w ciemności... To nie jest Joe, którą zna Percy. Tamta dziewczyna nigdy nie jest smutna, tamta dziewczyna nie siedziałaby w deszczu udręczając się nad sobą, tak robimy my słabi ludzie, my ludzie bez nadziei, ludzie bez wiary.
Gdzie utraciłaś swoją wiarę Promyczku, gdzie zniknęła, kto ją ukradł, żebym wiedziała komu skopać tyłek. Powiedz mi, powiedz...
Gryfonka już nic nie mówi tylko patrzy, przygląda się temu dziwnemu stworzeniu, które los zesłał na jej drogę. Stworzeniu, które jest tak bardzo delikatne, które jest jakąś chwilą aberracją, które nie pasuje do jej wspomnień do tego wszystkiego co zna.
Przygląda się Joe, czy ona wariuje, słucha jej cichego głosu, który ledwo przebija się przez piosenkę deszczu. Deszczu, który nie przynosi oczyszczenia, deszczu, który zawisa nad nimi jak jakieś antyczne fatum. Co do kroćset się tutaj dzieje? Nikt nie może jej powiedzieć, bo wszyscy tak jak ona są zagubieni w tej dziwnej sytuacji.
Źle się czuje. Powtarza w swojej głowie i dopiero po chwili dochodzi do niej sens tych słów. Szybko podnosi się do pozycji pionowej, a za sobą ciągnie Joe. Musi ją stąd szybko zabrać, zabrać gdzieś gdzie jest sucho i ciepło. Gdzieś gdzie będzie bezpieczna, nawet przed samą sobą, przed swoimi strasznymi myślami, demonami, które kryją się w jej oczach.
-Już wstawaj klucho leniwa, idziemy stąd bo zaraz się przeziębisz.- Mówi ciepłym głosem. Słowa o tym, że kot do niej mówi przemilcza. Nie wie jak powinna reagować, co powinna powiedzieć więc jak zwykle robią ludzie udaje, że nie słyszy, kiedyś o tym porozmawiają, ale to nie jest to miejsce, ani ten czas.
-Zaraz ktoś Ci pomoże.- Och naiwna duszyczko, naiwna mała Gryfoneczko, na to co jej dolega nie znajdziesz lekarstwa. Nie ma go na złamane serce, na duszę rozerwaną na kawałki, nie tak łatwo zwrócić światu stare kolory kiedy niewidzialna ręka obok zmazuje każde twoje pociągnięcie pędzla.
Powoli jakby obawiała się, że zbyt szybkie tępo mogłoby zaszkodzić dziewczynie jeszcze bardziej, mogło by sprawić, że nagle się złamie, albo stanie się coś innego równie strasznego. Ciągnie ją w stronę wejścia do zamku. Persyfona stara się sobie wmówić, że kiedy tam dojdą wszystko będzie już dobrze, musi tam tylko zaprowadzić Jolene, ech gdyby to tylko było takie proste, ale nigdy nie jest.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 27 Wrz 2015, 14:19

Zabrali jej Dłejna. Przyszli, zabrali, nakarmili obietnicami, że oddadzą, a teraz piszą, że jednak nie oddadzą, bo się pomylili co do obliczeń i wielu młodych umarło. Przez błędne obliczenia zabrali jej sens życia. Zdążyła go pokochać i musiał już wyjechać. Zdążyła złapać haust świeżego powietrza, a zaraz je zabrano, jakby już za dużo najadła się szczęścia. Jakby na nie nie zasługiwała. To było zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Szumiało w uszach. Słyszała swój oddech i pisk, dokuczliwy pisk niewiadomego pochodzenia. Marszczyła czoło, zaciskała mocno powieki i próbowała to przetrwać, znaleźć chwilę ciszy i spokoju. Okradziono Jo z Piotrusia Pana, bezprawnie jej go odebrano. Zabijali dwie osoby zamiast jednej. Wstrzymywała oddech będąc pewną, że wszystek umilknie i stanie się powrót do przeszłości. Cokolwiek, co odda jej siedziemdziesiąt kilo Piotrusia Pana.
- Niech mi go oddadzą. - nie słyszała, że coś mówi. Nie słyszała nic poza dokuczliwym piskiem, próbowała skoncentrować się jedynie na prawidłowym oddychaniu, a nie na wewnętrzym rozrywaniu na strzępy. Dała się podnieść do pionu. Nie reagowała, gdy Percy próbowała ją gdzieś zaciągnąć. Równie dobrze może wbić w serce sztylet, a nie zauważy tego, pochłonięta próbą przetrwania. Emanuel miauknął bardzo obrażony i wspiął się na barki Gryfonki, uznawszy ją za całkiem sprawną taksówkę.
Tylko w ramionach Dwayne'a będzie bezpieczna. Żadne inne miejsce jej tego nie zastąpi. Nic nie naprawi wyrządzonych szkód; tylko jeden człowiek jest w stanie uleczyć ją całkowicie. Przywrócić do życia, bo Jo już wiedziała. Już nie żyła. Ten stan nie można nazwać życiem. Deszcz zatuszował łzy płynące po bladych policzkach, pobrudzone rozmytym tuszem do rzęs. Zaciskała mocno palce na łokciu Percy, bojąc się zostać samą. Jak dziecko bojące się ciemności, tak Jo bała się samotności. Świat wirował przed oczami, Jo widziała podwójnie i niewyraźnie. Żołądek zawiązał się w supeł, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie zrobiła żadnego kroku i też nie puściła łokcia Gryfonki.
- Nie zdążyłam. - szepnęła przerażona, patrząc dziewczynie prosto w oczy. - Nie zdążyłam. - powtórzyła i załamała się. Nawet kot zamilkł. Przestał się ruszać, tak samo jak Percy, albo to być może Jo przestała rejestrować ruch.
- Przepraszam. Nie zdążyłam. - mówiła do przyjaciółki bez ładu i składu. Ogarniała ją panika, zapragnęła uciec raz na zawsze, znaleźć Dwayne'a, zamknąć go w kufrze i nie pokazywać światu. Nigdy więcej nie mówić nikomu, jak bardzo go kocha, jak wiele sprawia jej radości i jak źle jest jej bez niego. Dowiedzieli się kim się dla niej stał i dlatego go odebrali. Straciła dech w piersiach. Percy mogła robić z nią co chciała, choć zaprowadzenie jej do zamku wymagało sporej cierpliwości.

[z tematu x 2]
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 06 Maj 2018, 11:02

W tej chwili świat mógłby przestać istnieć i nic by jej to nie obchodziło. Co więcej, przyjęłaby ten fakt z westchnieniem ulgi, w końcu jej życie i tak już dobiegło końca. Nie będzie więcej wschodów i zachodów słońca, ciepłego letniego powiewu wiatru. Nie będzie więcej świątecznych poranków, pierwszych dni wiosny, pierwszych płatków śniegu. Nie będzie, nie dla niej. Nie, bo nie ma już Jego, nie ma Ich.
Przecież wszyscy jej tłumaczyli, że nie jest dla niej, że lepiej mu nie ufać, nie wierzyć, a ona jak zwykle była mądrzejsza. Ale kto przekona zakochaną osobę, że jest w całkowitym błędzie. To wręcz graniczy z cudem. Zaślepiona miłością, ogarnięta tęsknotą, gdy zobaczyła go po tak długim czasie nieobecności czuła jakby na nowo odnalazła siebie samą, lecz ułuda którą się karmiła bardzo szybko została rozwiana, podczas kolejnego, niespodziewanego spotkania. W głowie mogła odtworzyć każdy najmniejszy detal ich ostatniego spotkania. Jego wzrok przepełniony pustką, zacięty wyraz twarzy i słowa padające z jego ust, niczym strzały przeszywające jej serce.
Nie uroniła ani jednej łzy, nie potrafiła już płakać, nie mogła. Przepełniający ją ból był zbyt ogromny, wręcz obezwładniający, rozsadzający jej klatkę piersiową uniemożliwiając swobodne oddychanie, rozdzierający ją na kawałki, mięsień po mięśniu, kość po kości.
Westchnęła wpatrując się w spokojną toń wody, nadchodząca wiosna sprawiała, że Hogwart zaczynał wyglądać jeszcze piękniej niż zimą. Nieśmiałe jeszcze promienie słońca oświetlały jej smutną, pogrążoną w myślach twarz. Chwila samotności jaką miała pozwoliła na przeanalizowanie tych ostatnich intensywnych tygodni, w ich czasie w życiu blondynki wydarzyło się więcej niż przez ostatni rok, który teraz zdawał się być cudowny. Mieszanka myśli oraz uczuć wypełniająca ją w całości była nie do zniesienia. Liam. Daniel. Ona sama.
Wygładziła swoją sukienkę, po czym zdejmując buty usiadła na pomoście, zanurzając stopy w zimnej jeszcze wodzie, syknęła na uczucie, a przez jej ciało przeszedł lodowaty dreszcz pozostawiając po sobie gęsią skórkę pokrywającą bladą skórę dziewczyny.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 EmptyNie 06 Maj 2018, 23:46

Zamek Hogwartu był ogromną twierdzą z milionem zakamarków i sal, w których można było się schować. Mankamentem jednak tych murów było to, że nie pozwalały odpocząć. Myśli odbijały się od zimnych cegieł, nerwowe myśli kłębiły się wśród kurzu i pajęczyn... dlatego uciekając do spokoju, należało wybrać świeże powietrze. Jasmine potrzebowała wiele przestrzeni i czasu w samotności. Odkąd to wszystko wydarzyło się między nią, a Franzem, po prostu nie umiała znaleźć sobie miejsca. Panna Vane porwała z swoich prywatnych zapasów butelkę whiskey i postanowiła udać się na pomost. Tam miała do dyspozycji szum drzew i wodę, której odbicie tak koiło...
Ślizgonka ubrana w ciepłą sukienkę i grubszy sweter wymknęła się z zamku. Długo szła zamyślona i wpatrzona w tylko sobie znajomy punkt w oddali, że dopiero paręnaście metrów od miejsca docelowego dojrzała złote włosy Al. Czy chciała mieć dzisiaj towarzystwo? Zasadniczo cała butelka alkoholu mogła zostać srogo odchorowana na drugi dzień.
Wiedziała, że zdradzą ją trzeszczące deski, ale i tak przywitała się dopiero, gdy usiadła obok przyjaciółki.
-Cześć, Alecto.-uśmiechnęła się smutno i postawiła między nimi szklaną butelkę.
Sponsored content

Pomost - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 5 Empty

 

Pomost

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 5 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Tereny Zielone
 :: Jezioro
-