|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Soleil Larsen
| Temat: Re: Pomost Sro 01 Kwi 2015, 19:51 | |
| Tłumaczenie, że Soleil nie kochała go widocznie dostatecznie, aby o niego walczyć, brzmiało rozsądnie. Być może było nawet rozsądne, ale nikt, ani jedna osoba nie wiedziała, jak w tym wszystkim czuła się ta mała, niepozorna dziewczynka, która z tytanicznym wysiłkiem ukrywała jak bardzo bolesnym upadkiem było dla niej to, co się wydarzyło. Wystarczyło zauważyć, że Henry był pierwszą i jedyną osobą, która zainteresowała się nią bardziej, która dostrzegła coś za fasadą dziecinnej naiwności, zachwytu światem i skłonności do bujania w obłokach. Z różnych powodów postanowił odkryć to, co kryło się głębiej i najwyraźniej spodobało mu się to, bo zamiast uciec, był coraz bliżej i bliżej, aż dzieliły ich tylko centymetry albo i mniej. A potem zapomniał. Po prostu. Jednego dnia był jej Henrym, jej ukochanym, najbliższą jej osobą na świecie, a drugiego, spojrzawszy w jego oczy spotkała się z pustką i niezrozumieniem. Może jakimś dalekim cieniem sympatii, tak nikłym przy ogniu miłości, który dostrzegała tam wcześniej. I nikt, nikt nie miał prawa wiedzieć, jak bardzo zraniło to nadwrażliwą duszę tej dziewczyny-dziecka. Nikt nie miał prawa wiedzieć, jak wiele razy próbowała się do niego zbliżyć, wytłumaczyć mu, nauczyć go kochać ją od nowa i jak wiele razy się wycofywała, bo widziała po nim, że nie rozumie, że nie zrozumie, że jego uczucia będą wynikały z jego walki z samym sobą, bo to, co ich łączyło wyrastało ze wspólnych przeżyć, często tragicznych. Jak miała to odtworzyć? Jak miała sprawić, aby nie cierpiąc ponownie ze względu na wspomnienia, zobaczył ją w dawnym świetle? Nie wiedziała tego, nie miała zielonego pojęcia i trawiona wyniszczającym ogniem, nie raz budząc się z przerażających koszmarów z gorączką, powoli zdawała sobie sprawę, że jeśli kocha go tak mocno, jak jej się wydaje, musi pozwolić mu odejść. Już wtedy Wanda znajdowała się w jego pobliżu, na stopie całkowicie przyjacielskiej, ale Sol dostrzegała dzielącą je przepaść. Niczym posiadaczka książeczki z łamigłówkami wyłapywała tak liczne i tak głębokie pomiędzy nimi różnice. Wanda była lubiana, Wanda była rozumiana, była uważana za normalną i przeżywała ciężkie chwile, a komu jak komu, ale Soleil znany był rycerski duch Henry'ego. Była ponadto jego przyjaciółką i interesowała się jego stanem, jego losem. Nie było za to pomiędzy nimi przeszkody niepamięci, bariery niezrozumienia i strachu. Nie było także Tytana, który przecież nie pozostawał bez wpływu na decyzję Słoneczka o tym, aby dać komuś lepszemu na wszelkie sposoby od niej możliwość uzdrowienia Lancastera. Była przy nim tak długo, jak jej pragnął, oświetlając jego życie promyczkami swojej radości, teraz już jej nie chciał, teraz miał kogoś innego i pozostawało jej się wycofać, bo na tym polega miłość. Na tym, że szczęście i dobro ukochanej osoby przedkłada się ponad własne. Więc nie, nie zabrakło jej uczucia, aby o niego walczyć. Miała go za to aż tyle, aby dać mu odejść i nie dręczyć go swoją osobą niczym widmo przeszłości, której nie pamiętał nie bez powodu. Jeśli jednak Wandzie było lżej z myślą, że jej zachowanie nie było tak złe jak mogłoby być, bo Sol przecież nie dawała jej jasnych znaków co do swoich zamiarów co do Lancastera, Słoneczko nie zamierzała tego zmieniać. Nie chciała być powodem czyichkolwiek wyrzutów sumienia czy smutku, wystarczało jej, że sama cierpi, po co miałaby obarczać tym kogokolwiek jeszcze? Nie pierwszy raz nie rozumiano jej zachowania, nie pierwszy raz obarczano ją odpowiedzialnością, którą być może miała na swoich barkach, ale z konkretnych powodów, których już nie dostrzegano. I to było okej albo zwyczajnie bardzo ludzkie, bo mało kto ma czas i chęci dociekać, doszukiwać się drugiego dna, czegoś więcej niż to, co widać gołym okiem. Sol nigdy nie wątpiła, że warto walczyć o Henry'ego. Ba, wiedziała to lepiej od Wandy i miała więcej od niej powodów, aby to zrobić. Ale patrzyła inaczej na świat, inaczej niż większość ludzi. Nie zastanawiała się co będzie dobre DLA NIEJ, czego ONA potrzebuje, co może zrobić, aby JEJ było lepiej, ten punkt widzenia był jej obcy, odrzucała go od maleńkości obserwując życie przez pryzmat potrzeb innych. W tej sytuacji rozważała więc dobro Henry'ego, nie swoje własne i jej wnioski były jasne – to nie ona jest tą osobą, której Puchon potrzebuje, której będzie szukał i pragnął. Nie chciała natomiast musieć wysłuchiwać słów Wandy, które bolały jakby ktoś uporczywie wbijał jej spiłowane ostro paznokcie w kark. Siedziała, nie podnosząc wzroku ani na moment z połyskliwej wody, z cichym chlupotem obijającej się o pale podtrzymujące konstrukcję molo i zagryzała wargę, aby się nie rozpłakać, aby nie dać ujścia tym wszystkim gromadzącym się w niej uczuciom. Miała ochotę wykrzyknąć, zapytać Krukonki dlaczego jej to robi, dlaczego nie widzi, że usiłując usprawiedliwić na głos i to przed nią swoje zachowanie, sprawia jej ból, nie daje jej spokoju, a raczej dodaje cierpienia, które i tak wstrząsało nocami drobnym ciałem blondynki. Ale nie zrobiła nic takiego. Po prostu trwała w bezruchu i w milczeniu, jakby wcale nie zauważała obecności Wandy, która zrozumiawszy chyba przekaz, niedługo potem się wycofała, pozostawiając Sol samej sobie, pozostawiając za plecami człowieka, który w tym momencie czuł się całkowicie pusty w środku, pozbawiony wszystkiego, co daje siłę, oparcie i uśmiech. Wyrwała to sobie i oddała to komuś innemu, aby ten ktoś mógł to mieć i odnaleźć w szczęście. I dać szczęście, to przede wszystkim. Ostatnie słowa Whisper na moment wykrzywiły jej twarz w bolesnym grymasie, którego dziewczyna nie mogła już zauważyć, bo pospiesznie wycofywała się z mola, być może świadoma tego, że ta rozmowa była błędem, że nie powinna jej inicjować. Ale zrobiła to, zrobiła to dla siebie, bo przecież nie dla Sol. Żadne z tych słów, nawet jeśli Krukonce wydawało się inaczej, nie miało na celu poprawienia nastroju czy dodania otuchy Słoneczku. Wszystkie były wypowiedziane po to, aby ich twórczyni poczuła, że jej sumienie jest czystsze, a działania uzasadnione. Dopiero, kiedy kroki na molo ucichły i ponownie szum fal wzburzanych przez nasilający się wiatr był jedynym dźwiękiem zaburzającym ciszę, Sol dała runąć wszystkim tamom i zaniosła się rozpaczliwym szlochem. Płakała za te tak liczne dni, kiedy zaciskała pięści i zęby i szła do przodu z uśmiechem na twarzy, chociaż w środku jej dusza łkała za wszystkim tym, co utraciła w ostatnim czasie. Łzy płynęły po jej mizernie prezentującej się twarzyczce i z nosa skapywały na włóczkowy szal, który ponownie zsunął się do wody. Gdyby nie delikatny zapach wanilii unoszący się w powietrzu, mogłoby się wydawać, że Wanda nigdy nie zdecydowała się podejść do Sol, nigdy nie siedziała tuż obok i nie wypowiadała słów, które niczym igły wbijały się w serce Słoneczka. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Pomost Sro 01 Kwi 2015, 20:02 | |
| Francis Lacroix wybrał się na spacer. Zupełnie, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Bo i na dobrą sprawę - nie stało się nic. Dzień i noc zamieniała się miejscami co jakiś czas, deszcz padał, wiatr wiał, podawano posiłki w Wielkiej Sali, a żaden sygnał na świecie nie wskazywał, żeby niebo miało w najbliższym czasie runąć całemu towarzystwu na głowę. Chociaż, może to oznaczało coś zupełnie odwrotnego. Czasami potrzebna była po prostu dawka prostej spostrzegawczości. Albo najzwyczajniejszych chęci. Wiele spraw sprowadzało się do wprawnej obserwacji otoczenia, do odkrycia, że nigdy nie ma tak, że nie dzieje się nic. Zawsze działo się coś, chociaż nie do końca wszyscy to zauważali. Ostatecznie, byli tylko malutkimi trybikami ogromnego mechanizmu, którego działa nie byli do końca zrozumieć, cokolwiek by się działo. A działo się dużo. Ziemia się kręciła, wiatr wiał, deszcz padał, liście złociły się, brązowiały, balansowały na granicy najpiękniejszego i najpaskudniejszego zgniłego koloru, jaki mogły osiągnąć, by zaraz spaść na grunt i ostatecznie przestać na siebie zwracać uwagę. Małe, a może wręcz przeciwnie - wielkie, procesy zachodziły non stop, wszędzie, dookoła. Wczoraj, jutro, teraz. W roku 1977 i 2077. Tak było. Czary. Świadomość, że świat działa czasami była jednocześnie bardzo oczywista i nieoczywista. Z jednej strony, każdy o tym pamiętał, a jednak nie do końca to rozumiał. Chodziło o uczucie powrotu do domu i spostrzeżenia, że ktoś jadł z naszej miseczki, siedział na naszym krzesełku i spał w naszym łóżeczku. Bo świat się toczył, nawet nie wiedzieć jak, a często nie do końca sprawiedliwie. Po opuszczeniu murów zamku młodego Lacroixa uderzyła w nos fala chłodnego, wyraźnie zimowego już powietrza. Zmrużył odruchowo oczy, po wyjściu z ciemnego korytarza, dając czas przyzwyczaić się wzrokowi. Opatulił się szczelniej czerwonym, szkarłatnym szalikiem w którym nadal gościł, a raczej - zadomawiał się na dobre Sweter. Sweter był poczciwym Łaskoczem. Furkotał głośno, był ciepły, włochaty i łapał kurze z zakamarków, przenosząc je oczywiście do francisowego szalika, ale przecież nikt nie jest idealny, bo ideał nie jest wcale niczym tak pożądanym. Wyciągnął z kieszeni wysłużoną fajkę z ciemnego drewna i stojąc w progu przyglądał się pustym błoniom, uczniowie widocznie zarządzili już zimowy odwrót do ciepłych dormitoriów, biblioteki, Wielkiej Sali, gdziekolwiek gdzie jest ciepłe jedzenie, ciepła atmosfera i dobre towarzystwo. Jednak Francisa nie ciągnęło tam zbytnio, właściwie, ciągnęło go tam coraz mniej. Było mu dobrze z samotnością, było mu dobrze z pustym gabinetem, było mu dobrze z pustym korytarzem i z wszechogarniającą ciszą. Przynajmniej tak sobie wmawiał, bardzo często, w rzeczywistości nie chcąc, żeby ktokolwiek wszedł w jego życie znowu z butami niszcząc jakikolwiek ład, pozorny, skrzętnie ustawiony porządek. Nabił fajkę suszem z malinowych liści, podpalił go zapałką z czerwonym łebkiem i wsadził sobie ją w usta, zaciągając się ospale. Ostatnimi czasy myśli w głowie młodego Lacroixa tłukły się. Podobnie, jak tłukły się delikatne towary transportowane nieostrożnymi sowami z Europy Środkowej, podobnie jak tłukli się bokserzy na ringach w robotniczym Londynie i zatrważająco często tłukły się talerze na greckich weselach lub w składzie porcelany, za sprawą słonia. Bez skrupułów, bez wyjaśnień i bez najmniejszych szans, że ten proceder skończy się dość szybko. Po paru minutach nieświadomego w dużej części marszu, usłyszał, chociaż nie do końca chciał, urwany fragment wymiany zdań nad jeziorem. Wpatrywał się nieobecnie w żółtą od słońca spokojną taflę wody i zmarszczył brwi. Czasami czuł się potrzebny, po prostu. Miał wrażenie, że znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiedniej chwili. Tak właśnie było w tym momencie, kiedy zobaczył na molo znaną mu sylwetkę Gryfonki. Soleil Larsen. Przywołał sobie w głowie to nazwisko i podszedł ostrożnie parę kroków. Gruntem, było umieć czytać. Czytanie ksiąg było jednym, było sprawą, której mógł nauczyć się i kogoś każdy, ale czytać ludzi, konkretnych ludzi, umieli nieliczni. I Francis wcale nie uważał, jakoby potrafił inaczej niż szeroko pojęty ogół. Czasami tylko po prostu wyczuwał, kiedy było ciut gorzej. I teraz chyba tak było. Usiadł obok ostrożnie, powoli. Z całą swoją ospałością, którą gwarantowała mu jesień. Francis miał do tej pory roku dość ambiwalentny stosunek, z jednej strony jej piękno pociągało, jednak niosło ze sobą coś destrukcyjnego, świadomość nadchodzącej zimy, którą najchętniej przeleżałby pod kocem, zwinięty w kłębek i odcięty od czegokolwiek z zewnątrz. Jak najdalej od obowiązków, jak najdalej od ludzi, jak najdalej od widma wojny dyszącego nad karkiem. Deski były wilgotne, przechodziły już powoli zimowym chłodem, który Lacroix czuł pod dłońmi. Spoglądał rozkojarzony pozornie w dal, daleko za drugi brzeg jeziora. Nie dało się nie słyszeć szlochu Gryfonki, który zdawał się być jak najbardziej zasadny. Po prostu byli ludzie, którzy nie płakali bez powodu. I chociaż Francis nie znał jej właściwie ani trochę to myślał, że jest ona właśnie takim typem osoby. Strzelił palcami w nerwowym odruchu. - Woda… - zaczął ostrożnie, zerkając na szal, zanurzony w wodzie. Nie sięgnął po niego. - Czasami odbarwia materiał. Chociaż, to nie jest aż takie ważne. Czasami woda, i nie tylko ona, odbarwia różne rzeczy i to w porządku. Sam też czasami czuję się odbarwiony. Chyba wszyscy czasami tak mamy. - ciągnął Francis cicho. Coś przerażającego było w płakaniu. Albo raczej, nie w samym płaczu, ale fakcie, że są rzeczy, które doprowadzały do bezsilności tak skrajnej, tak wyczerpującej i tak wszechogarniającej, że wydawało się, że inne rozwiązanie nie istniało. Właściwie, że żadne nie istniało, a wszystko było jedynie miernym zastępstwem. Zwłaszcza w sprawach rzędu złamanego serca, wtedy nie było mowy o żadnym zastępstwie, a jakakolwiek próba poradzenia sobie z tym zdawała się boleć podwójnie. Czasami po prostu trzeba było się ciut odbarwić. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Pomost Nie 12 Kwi 2015, 16:20 | |
| To poczucie, że ktoś się zbliża, znowu naszło Soleil zaledwie kilka minut po zniknięciu Wandy. Podnosząc zapłakane oczy miała tylko nadzieję, że nie jest powracająca z jakiegoś powodu dziewczyna, bo choć zniosłaby jej obecność z takim samym spokojem jak wcześniej, nie chciała aby krukonka widziała jej łzy. Po pierwsze dlatego, że prawdopodobnie budziłyby one wyrzuty sumienia w pannie Whisper, po wtóre zaś, mało kto lubi aby właściwie obca osoba obserwowała ich w chwili największej słabości, kiedy jesteśmy podatni na ataki i nie możemy skutecznie się bronić przed bólem. Spostrzegłszy Francisa odetchnęła cicho, choć chyba wolała by być sama. Sama ze sobą, sama ze swoim cierpieniem i swoimi myślami. Nie wiedziała czego oczekiwać po stażyście i dlaczego właściwie zbliża się on do niej. Wciąż jeszcze nie było godziny policyjnej, a nie znał jej tak dobrze, aby móc w sposób szczególny się nią przejmować. Chociaż pewnie po ludzku chciał się zapytać dlaczego tak rozpaczliwie łka na molo i zwrócić jej uwagę na to, że trytony nie przepadają za hałasami. Zanim zdążył do niej podejść, mniej więcej w tym momencie, w którym jego kroki zaczęły rozbrzmiewać na drewnianych deskach pomostu, Sol otarła łzy rękawem i westchnęła cicho. Milczała nadal kiedy mężczyzna siadał i przyglądał się jej samej, a potem wodzie. Jej płacz powoli przechodził w pojedyncze spazmy, których nie potrafiła jeszcze powstrzymać, ale uspokajała się, nie chciała bowiem obarczać kogokolwiek odpowiedzialnością opieki nad nią „w chwili rozpaczy”. Słów Francisa wysłuchała w skupieniu, marszcząc czoło, opierając rozgrzany emocjami policzek na podwiniętych kolanach. - Nie czuję się odbarwiona. – odparła, stwierdzając, że wypowiedź mężczyzny domaga się z jej strony jakiejkolwiek reakcji. - Czuję się bezbarwna. – poruszyła się niespokojnie, mówiąc to, jakby wcale nie chciała się przyznawać do czegoś tak osobistego, tak intymnego, tak wiele mówiącego, choć przecież enigmatycznego. - Przezroczysta. – dodała po chwili jeszcze ciszej, ponownie układając policzek na lodowatych dłoniach i kierując spojrzenie na wodę, której jednakże nie widziała, bo przed jej oczami przewijały się teraz zgoła inne sceny. Wiedziała co czuje, znała to uczucie zbyt dobrze. Tę pustkę, tę bezradność, to zagubienie, które towarzyszy utracie kogoś bliskiego. Pamiętała je z czasów tuż po śmierci Daga, kiedy wciąż wyglądała go za każdą ścianą, za każdymi drzwiami. Z czasów kiedy odszedł jej ojciec. Teraz doświadczała dokładnie tego samego. I to samo czuła w środku, to samo, co wtedy doprowadziło ją do rozpaczy, do depresji, do trwającej latami chandry, odbierającej jej radość, energię i ochotę na cokolwiek. Potrzebę życia i potrzebę umierania. Trwała w zawieszeniu aż udało jej się narzucić sobie jakiś cel, coś, do czego mogła dążyć. Ale teraz zachwiała się w tym pomyśle, w tej motywacji, która widoczna była w jej cieple, w jej codziennym uśmiechu i niesłabnącym optymizmie. - Niech się Pan nie martwi, poradzę sobie. – stwierdziła po dłuższej chwili milczenia. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Pomost Sro 06 Maj 2015, 22:37 | |
| Czasami było tak. Czasami było śmak. Czasami się siedziało w kuchni, czasami na parapecie, a czasami na molo. Czasami Francis miał ochotę na sernik, a czasami na kiełbasę. I za diabła nikt nie mógł zrozumieć dlaczego jest tak, a nie inaczej. Po prostu tak było, a z niektórymi rzeczami czasami bardzo, ale to bardzo ciężko się kłócić. Lacroix próbował się kiedyś kłócić z własnym drzewem genealogicznym i co z tego miał? Pół kilograma cierpliwości mniej. Potem, dla równowagi, próbował kłócić się ze zwykłym drzewem ale to okazało się jeszcze bardziej nieczułe, o ile to w ogóle było możliwe. Pomachał nogami zaczepiając lekko czubkiem buta o wodę i mruknął coś niezrozumiałego, posyłając jeszcze Soleil przelotne spojrzenie. Czasami było śmak i chciało mu się płakać, ale to nie było wcale takie proste, jak się wydawało. W gruncie rzeczy, w płakaniu było bardzo dużo odwagi, więcej niż niektórzy zauważali, a to też było istotne. Tak przynajmniej myślał, czasami. Kopnął wodę, ciesząc się, że ta nie chce mu oddać. Lacroix umiał pływać, uważał to za pewne osiągnięcie, które nie było takie proste jak się mogło zdawać, ale liczył, że jezioro nie wyzwie go na pojedynek, mimo wszystko, przegrałby, a termin zalany w trupa byłby bardzo dosłowny. - WIesz, Soleil. Bycie odbarwionym też czasami może być w porządku. Albo przezroczystym. Wiesz co jest przezroczyste? - zapytał i zacisnął lekko zęby, bo zamoczył but troszkę bardziej niż planował. A to but. Każdemu zdarzały się wpadki, nie tylko nastoletnim dziewczętom, Francisowi Lacroix także, na przykład kiedy moczył się po kostki w środku listopada. Chociaż, to chyba nie było aż tak kłopotliwe. - Witraże. Witraże są przezroczyste, Soleil Larsen. - ciągnął, zerkając na nią co raz dyskretnie, ale nie natarczywie. W końcu, po co komu był potrzebny jakiś dziwny, obcy, facet z Francji który na dokładkę spoglądałby jakoś dziwnie kątem oka. To tylko wywołałoby pewne zmieszanie, a nie przyniosło ulgę. Franicis sam uciekłby, gdyby obcy Francuz na niego tak zerkał. Nie rób drugiemu co Tobie niemiłe. - Witraże są przezroczyste i są super. Trzeba po prostu tą przezroczystość pociągnąć kolorem. Nie ma nic w tym złego. Czasami tez jestem przezroczysty. Albo tęczowy, też mi się zdarza. Ale najbardziej - zamyślił się na moment. - najbardziej lubię być w kolorze lila róż. Jak bzy. Tak. Bzy. - rzucił z zadziwiającym entuzjazmem i zaraz zerknął jakiś taki zmartwiony na Soleil. Założył ręce na siebie i zignorował mokry but. Tak, to było istotne. - Oczywiście, że się będę martwił. Za kogo ty mnie masz, Soleil Larsen, słońce Gryffindoru? Za jakiegoś paskudnego, niezamartwiającego się stażystę? Co to to nie, ani słowa, a sio. - rzucił jeszcze i puścił kaczkę kamieniem wyciągniętym z kieszeni. Bardzo nieporadną, bo zaraz zatonęła. Poszła na dno. Kwa Kwa. Definitywnie, nie miał szans w starciu z jeziorem. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Pomost Pią 08 Maj 2015, 13:29 | |
| Najgorsze ze wszystkiego było chyba to odbierające chęci na cokolwiek zmęczenie. Odkąd wszystko zaczęło się toczyć nie po jej myśli, od kiedy straciła większość z tych rzeczy, na których kiedykolwiek jej zależało, nie miała ochoty na nic. Nie miała ochoty wstawać rano, nie miała ochoty dowiadywać się nowych rzeczy, nie miała ochoty jeść, nie miała ochoty nucić pod nosem, wygadywać bzdur, machać nogami siedząc na krześle i wreszcie, nie miała ochoty się nawet uśmiechać. Nie lubiła tej nowej siebie. Smutnej, zrezygnowanej, wycofanej. Nie lubiła jej z całą mocą i nie potrafiła zaakceptować, a równocześnie nie potrafiła nie być taką, jeśli nie chciała być jeszcze gorszą, inna w odmienny sposób, wcale nie lepszy. Nie mogła natomiast wrócić do bycia tą osobą, którą była, zanim wydarzyły się te wszystkie rzeczy, które ją zmieniły. Nie każdemu przysługiwał luksus utraty pamięci i Sol na to nie liczyła. Nie miała dość szczęścia w życiu, aby móc doświadczyć podobnego błogosławieństwa. Też wolałaby zapomnieć. Henry;ego, jego przyjaźń, wszystko to, co jej dał, a potem zabrał bez słowa. Ale nie dało się tego z robić, a już na pewno nie, jeśli nie chciała wyjść na skrajnie szaloną. Podejrzewała, że w gruncie rzeczy niewiele pozostało jej już zdrowego rozsądku. Jedynie odrobina dawnej błyskotliwości i umiejętność dostrzegania w otaczającym ją świecie nieco większej ilości rzeczy, niż potrafiła przeciętna osoba. Co z tego jednak, skoro nikt nie chciał jej słuchać, nikt nie był zainteresowany, nikt nie dawał wiary jej słowom? Przynajmniej nie wtedy, kiedy miały one jakiś głębszy sens i przekaz. Wycofywała się więc. Wycofywała się z życia towarzyskiego, z dyskusji, i to zanim ta zdążyła się zawiązać, z zabawy, ze wszystkiego, co tylko przyszło jej do głowy. Miała dość angażowania się. Raz zaangażowała się z całą mocą i entuzjazmem i co jej s tego przyszło? Dlatego także w tej chwili nie odpowiedziała nic na słowa stażysty, nie kontynuowała rozmowy, nie mając większej potrzeby tłumaczenia mu, że ona wcale nie jest jak witraż. Jest jak szyba, przez którą patrzy się na to, co znajduje się za nią i wcale jej się nie widzi. Która stoi jedynie na drodze, aby dostać się do pożądanych, leżących za nią rzeczy. Która potrzebna jest jedynie ze względu na swoje użyteczne funkcje: chronienie przed deszczem, wiatrem i złodziejami, ale która nie ma walorów estetycznych, nikogo nie interesuje sama w sobie. A jest przy tym bardzo krucha i każdy silniejszy przejaw agresji jest w stanie skruszyć ją na drobne kawałki, które nie są już nawet przydatne, które stają się kłopotem, które trzeba posprzątać i usunąć. I tym właśnie była, okruchami szkła przynoszącymi szkodę w życiach tych osób, z którymi w jakiś sposób życie bliżej ją związało. - Ma Pan rację, witraże są bardzo ładne. I kartki pocztowe; wspomnienia, których nic nie kala. – po tych słowach westchnęła lekko i wytarła dłonie o poły szarej, spokojnej sukienki. Miała zamiar wstać i po chwili zrobiła to z resztą, uśmiechając się, nawet bez większego wysiłku, przywołując do siebie Potworka i po raz ostatni spoglądając z ciepłem i pewną nawet czułością, charakterystyczną dla kochających matek, na Francisa. - Dziękuję za pańską troskę, ale nie powinien się Pan chyba aż tak bardzo angażować, jeśli nie chce Pan w przyszłości cierpieć. Niestety osoby, które są dla nas najważniejsze, mają dość nieprzyjemny zwyczaj robienia rzeczy, które ranią nas najdotkliwiej. A mam nadzieję, że tego Pan nie doświadczy. Że wszystko się Panu w życiu ułoży dobrze, choć najprawdopodobniej wcale tak nie będzie. Ale to także nauka, z której warto coś wynieść, najlepiej siły do walki. Niech się Pan opiekuje dobrze, Swetrem. – po tych słowach, które w dość upiorny sposób przypominały pożegnanie, oddaliła się powłócząc mokrymi połami koronkowego szala po ziemi, brudząc go niemiłosiernie i gubiąc niedługo później, kiedy jakaś nadpruta nitka zaczepiła się o wystającą gałązkę mijanego przez dziewczynę krzewu.
z/t |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Pomost Pią 08 Maj 2015, 16:18 | |
| W życiu prawdopodobnie każdego człowieka, który chociaż trochę jest zainteresowany czymkolwiek poza własnym nosem (oraz olbrzymim majątkiem we Francji, khe khe, to wcale nie przytyk) miał szanse, albo raczej pewną sposobność kogoś pocieszać. Pocieszanie nie było sprawą prostą, było wręcz paskudnie skomplikowane. Francis Lacroix próbował, możliwe, że próbował za słabo, albo pocieszany nie chciał być pocieszany przez tak niewprawne pocieszycielskie słowa. Przyglądał się temu, co robi Soleil w milczeniu i kiwał tylko co chwilę głową, akcentując, że rozumie wszystko, co ta do niego mówi. Chociaż właściwie - nie rozumiał bardzo wielu rzeczy i czuł, że nie zrozumie ich zbyt szybko. Widocznie niezbyt proszony się tu pojawił i skinął lekko na nie bardzo optymistyczne słowa wypowiedziane przez Gryfonkę. Możliwe, że tak było. Nawet bardzo możliwe, tylko Francis za nic nie mógł stwierdzić, czy to właściwie dobrze, czy źle. Ostatnio miał coraz więcej problemów ze stwierdzeniem co jest takie a co owakie. Nawet co do smaku przyprawionej własnoręcznie zupy mieszał się okropnie i miał raz to wrażenie, że ta jest za słona, raz, że za gorzka, a kolejny, że jednak to w ogóle nie to i nie da się tej brei zjeść za żadne skarby. Wrzucił jeszcze jeden kamyk do jeziora zupełnie, jakby to miało cokolwiek dać. Nie dało nic, tylko się ochlapał jeszcze bardziej. - Lubię pocztówki. - stwierdził, po części sam do siebie. - Ale takie normalne, idealne pocztówki są beznadziejne. - mruknął lekko sfrustrowany i kolejny kamyk poszedł na dno. Założył łapki na siebie i na wpół westchnął, na wpół ziewnął. Życie było jak przepis kulinarny. Czasami mocno skomplikowane, a te najlepsze, od babci, było zapisane nieczytelnym pismem na pożółkłej kartce. Pożółkłej kartce było dość daleko do witrażu albo nawet do przezroczystości. Zerwał się dość szybko ze swojego wygrzanego, co było niesamowite na warunki jesienne, miejsca i zrzucił butem pozostałe kamienie do jeziora. Zadął chłodny wiatr, a Francis szybko opatulił się bardziej swoim szalikiem, słysząc nieco zaniepokojone furkotanie Swetra. Wsadził łapki w kieszenie i odwrócił się na pięcie, by zaraz wyruszyć w kierunku zamku. Po drodze minął jeszcze krzew, na którym powiewał przybrudzony już, niegdyś tęczowy szal i po chwili wahania zabrał go ze sobą. Masz Franco placek.
zt.
|
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Pomost Czw 09 Lip 2015, 00:23 | |
| Syriusz do samego końca zastanawiał się dlaczego to robi. Brakowało mu towarzystwa kobiet? Może i nie było w Hogwarcie jego kochanej Dorcas, ale czy zamek nie jest pełen płci pięknej? Niee, musiał wybrać Tanję, tą z którą więcej go dzieliło niż łączyło. Nadal był na nią zły za to co się stało, nie tak jak na samym początku, przemyślał sprawę, minęło trochę czasu...za mało, by mógł zapomnieć. Z drugiej strony wolał żyć w zgodzie z resztą drużyny. Jeszcze przy "podaniu" kafla zarobi w nos i zamiast na grze skupi się na tym, by nie zacząć skomleć. Biedny pobity psiak na latającej miotle, brakuje tylko stepującego wilkołaka. O, nie głupi pomysł, trzeba nauczyć Luniaczka. Zjawił się na umówionym miejsce jeszcze w przerwie na obiad. Był zdenerwowany, co odpychało głód na dalszy plan. Wedle "prośby" przyniósł ze sobą 4 piwa zachomikowane z wyprawy do Hogsmeade. Bój o nie był straszny, o ostatnią szczególnie. Wybiegł z gospody jako pies trzymając butelkę w pysku, a za nim biegło chyba z 3 czarodziejów. Ledwo im uciekł, do tej pory bał się wychylić nosa. Miał je sam wypić w odpowiednim czasie, no ale dobra, jakoś wytrzyma. Trzeba pannie Everett czymś zapłacić, by czas spędzony z Łapą nie uznała za totalnie stracony. Jak coś nie pójdzie, to przynajmniej potem sobie powie "a, przynajmniej piwa się napiłam". Stanął na końcu molo, twarzą zwrócony w kierunku jeziora. Pozostało mu czekać na dziewczynę, miał cichą nadzieję że na powitanie nie właduje go do wody. Dlaczego więc stanął odwrócony? Mały test na czym stoją? Pomysły Blacka były czasami...dziwne. |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Pomost Czw 09 Lip 2015, 11:11 | |
| Czego ona się spodziewała? Na co niby liczyła? Na gacie Merlina, przecież dobrze wiedziała, co zaszło między nią, a Syriuszem. I jak się to niestety skończyło. Jamesowi dawno wybaczył, ale jej? Chyba męska duma mu na to nie pozwalała, chociaż faktycznie od jakiegoś czasu witał ją na korytarzu i nawet zagadywał na treningach. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że nie ulżyło jej chociaż trochę. Przecież sporo razem przeszli. I czy po cichu nie chciała stać się kumpelą tej czwórki niecnot? Nigdy się na głos do tego nie przyznała, chociaż utrzymywała całkiem niezłe relacje z Jamesem, przyjazne z Remusem, do Petera się nawet uśmiechała, a Syriusz... ha, tutaj była największa zagwózdka. Wkurzał ją, irytował. Potem razem naprawiali Maleństwo. Potem on uratował ją z rąk ojca i zaniósł do szpitala, a co najważniejsze... uratował ją jako czarny pies od wilków. Znała jego i Jamesa sekret. I z nikim się nie podzieliła. I pocałunek na korytarzu. Potem była intryga, awantura, złość... i cisza na morzu. Aż do teraz. Pełna najgorszych przeczuć ubrała czarne jeansy i o dziwo - czerwoną koszulkę. Pamiętała, że Black lubił akcentować przynależność do domu Lwa. Wybrała się na obiad, chociaż ledwo przełknęła to co miała na talerzu. Zarzuciła torbę na ramię z śpiącym w środku Rubinem i wybrała się na błonia. Dojrzała Blacka już z oddali. Stał na molo, przodem do jeziora. Mimo wszystko na ustach Tanji pojawił się lekki uśmiech. Testował ją? Podeszła do Huncwota, starając się nie hałasować, ale deski na molo same ją zdradziły. Odetchnęła głęboko. -Sprawdzasz, czy wrzucę Cię do jeziora? -zapytała, starając się przybrać normalny wyraz twarzy. Skrzyżowała ręce pod biustem. I czekała na jego ruch. |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Pomost Czw 09 Lip 2015, 16:57 | |
| Syriusz nie mógł zrozumieć, dlaczego Tanja go tak odpycha. Z resztą Huncwotów potrafiła się dogadać, a jego jedynie tolerowała. Jaki był tego powód? Był zbyt nachalny? Okres w którym naprawiali Maleństwo zbliżył ich trochę, jednak następne zdarzenia obróciły ich relację do góry nogami. Obojętnie co zrobił, Black nie zasłużył na coś takiego. Do czary dorzucił jeszcze James, jego najlepszy kolega z którym dzielił wszystko. Dalej nie miał pojęcia dlaczego to zrobił, wmówił sobie, że James chciał by Łapa dał sobie spokój z dziewczyną. Był to dość brutalny sposób, ale poskutkował. Syriusz ucieszył się, że nie musiał długo czekać. Dosłownie 5 minut po tym jak przyszedł, usłyszał za sobą trzeszczenie desek. Pokręcił głową i przewrócił oczami. Ta dziewczyna skrada się jak słoń. Odwrócił się i spróbował przywołać uśmiech. -Nie, dlaczego tak myślisz? Gdybyś chciała to zrobić, to obojętnie czy bym stał przodem czy tyłem, to już znajdowałbym się w wodzie. Wzruszył ramionami i podniósł dwa piwa. Jeden podał Tanji, drugi sam otworzył. Przyjrzał się jej ubiorowi i uśmiechnął się nieco szerzej. No i tak powinien wyglądać gryfon! -Proszę, tak jak chciałaś. Siadamy? Nie czekając na odpowiedź usiadł na deskach. Nie pomyślał, by wziąć coś pod tyłek, jemu osobiście to nie przeszkadzało, a Tanja może nie pójdzie sobie obrażona o to. No chyba… |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Pomost Pią 10 Lip 2015, 00:15 | |
| Denerwowała się jak jasna cholera. Czy nie zależało jej na nim? Czy nie przepłakała wielu nocy w zaciszu dormitorium, że straciła kogoś bardzo bliskiego? Chciała by czas się cofnął i wróciły tamte dni. Żeby nigdy nie zgodziła się na ten durny układ z Potterem... ale gdyby nie to, może nigdy nie spotkałaby na swej drodze Michaela? Może Tanja zajęłaby miejsce Dorcas? Kto wie. Chociaż coś jej mówiło, że prędzej czy później tych dwoje jednak by zapałało do siebie uczuciem. I ona zostałaby na lodzie. Może tak miało być. Odpychanie Syriusza polegało dokładnie na tym samym co w przypadku innych ludzi. Odpychała od siebie ludzi, którzy byli dla niej ważni i za dużo o niej wiedzieli. Wiedział o ojcu, sam uratował ją z ognia jakim ją poparzył. Zaniósł do szpitala. Uratował jako pies od wilków i tym samym zdradził sekret. Coś ich łączyło. Uśmiech jakim ją obdarzył nieco Tanję uspokoił, ale ponownie zdenerwował. Widać było, że jednak coś jeszcze między nimi zgrzyta. Tanja objęła się za ramiona, by dodać sobie otuchy. -Gdybym chciała Cię wrzucić to jako Syriusz wrzuciłbyś mnie pierwszy, oczekując tego. -wzruszyła nieco ramionami. Znała go jednak trochę. A że nie umiała się skradać, to wyszło jak wyszło. Wzięła piwo, dziękując cicho. Postawiła torbę na molo, a sama usiadła obok Blacka. Otworzyła butelkę i uniosła ją. Doceniła, że jego uśmiech był już nieco bardziej szczery. -To co, za Maleństwo? -rzuciła propozycję toastu. Po przybiciu szkła wzięła potężny łyk. Spojrzała gdzieś w dal. -Ale narobiliśmy bigosu, co nie? Jak głupie szczeniaki... -spojrzała na Łapę, lekko rozbawiona. -..bez urazy, nie widziałam lepszego psa na ziemi. Oczywiście nikt nie wie. -zapewniła, biorąc kolejny łyk. |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Pomost Pią 10 Lip 2015, 13:13 | |
| -Skoro tak mówisz. Nie wrzucajmy się może jednak, nie lubię jak jest zimno i mokro. Ty pewno też, a zamieniać się w psa i Cie ciągnąć mi się nie chce, wybacz. No chyba żebyś bardzo ładnie poprosiła… Przekrzywił nieco głowę i przy ostatnim zdaniu puścił jej oko. Nie wiedział na czym stali, ale nie mógł się oprzeć by się trochę podroczyć. Takie skutki bycia Łapą, zero powagi, robi zanim pomyśli, najchętniej to by biegał po zamku i wkurzał Filcha brudząc podłogę, zbroje, pomniki… dosłownie wszystko. Kiedy widział Smarkerusa to wyobrażał sobie jak wbiega na niego a potem gryzie mu gacie. W postaci psa oczywiście, wolę to zaznacz by nikt sobie czegoś nie pomyślał. -Czemu nie, za Maleństwo. Napił się dwa łyki i odstawił obok siebie z lekkim westchnieniem. Zauważył, że Tanja patrzy w dal. Jej kolejne słowa nieco go zaskoczyły. Tanja żałowała? Tego się nie spodziewał, stawiał, że dalej będzie go odpychać i to spotkanie skończy się kłótnią. Otworzył szerzej oczy i otworzył usta nie wiedząc co powiedzieć. Gapił się tak chwilę na nią wyglądając jak ryba, po czym wkońcu się otrząsnął. -Nie wracajmy do dawnym spraw, proszę Cie. Zapomniałem już o tym, ale jeśli będziemy rozmawiać na ten temat, to nie wiem jaka może być moja końcowa reakcja. Cieszę się, że mimo wszystko nikomu nie powiedziałaś, miałbym kłopoty o jakich mi się jeszcze nie śniło. Szlaban przy Ministerstwie Magii jest… sama wiesz. No pewnie, że jestem najlepszy psem, czy jakiś inny potrafi stepować? A no właśnie! Chciał zmienić temat z Ministerstwa, bo był bardzo blisko tematu ojca Tanji. Raz uratował dziewczynę i wolałby nie musieć robić tego ponownie. Ten ogień… bał się wtedy strasznie, chyba nawet bardziej o siebie. Nieco egoistycznie, zrzucił to na naturę ludzką nie chcąc myśleć, że w razie niebezpieczeństwa mógłby stchórzyć i nie pomóc przyjaciołom. |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Pomost Nie 12 Lip 2015, 00:21 | |
| Odetchnęła cicho w myślach, kiedy Syriusz niewymuszenie się do niej uśmiechnął i puścił oczko. Odwzajemniła mu szczerym wyszczerzem swoich zębów. Wzięła kolejny łyk piwa i zamajdała nogami, które wisiały nieco nad powierzchnią wody. Teraz, kiedy wszyscy już wiedzieli, co tak umiejętnie kryła... kiedy cały świat obiegły wieści o ojcu kacie, trupie matki i cierpieniu Tanji... nie było czego kryć. Codziennie musiała zmagać się z przeświadczeniem, że mijani patrzą na nią to z pogardą, a to z współczuciem. Znosiła to z wysoko uniesioną głową i mdłym uśmiechem. Jednak była wdzięczna tym, którzy podchodzili do niej normalnie. Pozwalali jej się wygadać, zwierzyć, ze swych normalnych, nastoletnich problemów. I czuła się z tym dobrze. Teraz mogła czuć się swobodnie przy Syriuszu. Czy coś straciła? Może tak, może nie... ale jedno było pewne. Faktycznie dobrze całował, skubaniec. -Okej, okej, nie ma tematu. Tak tylko chciałam coś rzucić na zakończenie, bo w sumie tak jakoś to zostało i się rozmyło... -zauważyła. Chwyciła pobliski kamień i rzuciła nim w jezioro, aby się odbił. Zaledwie trzy razy. -W sumie co u Ciebie? Widzę, że z Dorcas się układa. -zauważyła bez żalu ani antypatii. Kolejny łyk piwa i wzrok skierowany na młodego Blacka. Wszystko miało wrócić do normy to powinni rozmawiać. I być rozrabiakami! Zaśmiała się wesoło. -Stepujący?! Nie wiedziałam, pokażesz mi? Proszę, proszę, proszę! -zrobiła błagalne oczka. |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Pomost Sob 01 Sie 2015, 21:14 | |
| Patrzył przez chwilę jak zareaguje na jego słowa. Nie zdenerwowała się, dobrze. Nawet obdarzyła go jednym ze swoim uśmiechów, które tak rzadko gościły na jej twarzy. Jeśli ona czuła się dobrze, to i on się tak czuł. Jeszcze była szansa pomiędzy nimi na przyjaźń, Syriusz nie chciał tego zmarnować. Teraz, kiedy jej wybaczył. -Nie najgorsze kaczki. Jak chcesz więcej, to musisz trzymać dłoń pod innym kątem, patrz. Wziął kamyk, pokazał ruch dłoni i rzucił. Kamień odbił się...raz. -Eeee...nie widziałaś tego. Jeśli chodzi o Dorcas to chyba dobrze, piszemy listy i w ogóle. Tęsknie za nią, ale szanuje to, że wolała uczyć się w domu. Na jej miejscu pewno zrobił bym to sama, biedna dziewczyna. Wiedział, że Tanja nie chciała sprawić mu bólu, mimo wszystko trochę się zezłościł na nią. Listy to nie było to samo, co rozmowa w cztery oczy. Syriusz tak bardzo chciał poczuć dotyk swojej dziewczyny, że mimochodem uronił jedną łzę. Na gacie Merlina, co te kobiety potrafiły zrobić z facetem. Wytarł szybko policzek, mając nadzieję że Tanja nic nie zauważyła. -Eh, czasami muszę się ugryźć w język. No dobrze, tylko patrz czy nikt nie idzie. Wstał z wesołymi iskierkami w oczach. Wyciągnął różdżkę, i upewniwszy się że są sami, zmienił się w psa. Poczuł nagłą chęć polizać dziewczynę. Dlaczego? Nie wiadomo, wkońcu był psem, a te zwierzęta mają czasem dziwne odchyły. Stanął na dwóch nogach i zastepował parę razy, przy okazji szczekając i warcząc. Po swoim "przedstawieniu" pozostał w zmienionej formie i podszedł do Tanji. Trącił jej rękę pyskiem, prosząc o głaskanie. |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Pomost Sro 19 Sie 2015, 14:36 | |
| Możliwość swobodnego przebywania z Syriuszem na sam była dla Tanji jak na wagę złota. Od czasu feralnego artykułu w Proroku musiała zderzyć się z prawdą nieco brutalniej niż podejrzewała. Nic nie dawało jej teraz ukrywanie, chowanie się po kątach i tym podobne. Musiała niczym prawdziwa Gryfonka podnieść wysoko głowę i zmierzyć się z rzeczywistością. Okazało się, że ów zderzenie jest o wiele lepsze, gdy ma się u boku przyjaciół. Znajomych. Rodzinę. Właśnie. Rodzina. Tajemniczy list od Williama był zaczątkiem czegoś nowego, nieznanego dla panny Everett. Przesunęła palcami po kieszeni, gdzie cichutko zaszeleścił pergamin z ostatnim listem. Powinna była napisać. Chyba była już gotowa. Wracając jednak do tego, co się działo na molu. Próba pokazania przez Syriusza, jak należy rzucać kaczki spowodowało jedynie wybuch śmiechu. Tanja dawno nie śmiała się tak szczerze i tak... beztrosko. Spojrzała na Syriusza. Poczochrała mu włosy pieszczotliwie. -Oj Syriusz. -westchnęła. Na temat Dorcas się nie wypowiedziała. Postanowiła jedynie słuchać. Było jej nieco przykro, że tak wyglądał ich związek. Uśmiechnęła się smutno do Blacka. -Będzie okej. Zobaczysz. -rzuciła jedynie. Na myśl, że zobaczy stepującego psa poczuła ekscytację. Z błyszczącymi oczami przyglądała się przemianie. Natomiast pokaz spowodował, że... dosłownie zaczęła się turlać ze śmiechu po zawilgoconych deskach. Pod koniec, z łezkami rozbawienia w oczach zaczęła klaskać psu. Był świetny. -Cudownie! Jesteś niezły. -zauważyła szczerze. Uczucie wilgotnego i chłodnego noska pod palcami spowodowało, że Gryfonka najpierw odsunęła rękę, ale potem zaczęła drapać psa za uszami i pod pyszczkiem. -Wiesz co, jako pies wydajesz się być atrakcyjniejszy. -rzuciła ironicznie, chcąc przypomnieć mu o swoim ciętym języku. |
| | | Syriusz Black
| Temat: Re: Pomost Sob 05 Wrz 2015, 17:20 | |
| Forma psa zawsze dawała Syriuszowi poczucie swobody. Oczywiście nie czuł się źle jako człowiek, i tak łamał regulamin, psocił, czuł się bezkarnie aż został przyłapany(a tego to było sporo, ile on szlabanów odsiedział, ojej). Zmiana formy niosła ze sobą jednak wyostrzenie zmysłów, jego węch był tak dobry że z zamku mógł wyczuć brandy Hagrida, które swoją drogą było dobre. Ekhem, o czym to ja? Aha, wzmocnione zmysły. Z chwilą przemiany poczuł ładny zapach perfum. Nie wyczuł go wcześniej, więc stwierdził że jakaś panna spędza czas na błoniach. Turlającą i śmiejącą się Tanję skomentował szczekaniem. Jak można śmiać się z takie pokazu sztuki! Phi, ktoś tu nie ma gustu... -RAUF! Radośnie przyjął pochwałę, inaczej tego nie mógł zrobić bo wkońcu psem był, wow wow.Kiedy podszedł do niej poczuł tak intensywnie perfumę, że aż kichnął. Potrząsnął głową, szczerząc niezadowolony zęby. Jak on mógł tego nie poczuć jako człowiek? Black miał czasami wątpliwości co do swojego węchu, no ale bez przesady. Zamruczał zadowolony kiedy Tanja zaczęła go drapać. Na uwagę o atrakcyjności polizał ją w nagrodę po twarzy. Gdyby potrafił mówić, to powiedziałby że Everett ośliniona wygląda bardziej atrakcyjnie. Moment, czy ja coś usłyszałem? Syriusz nastawił uszy i rozglądnął się dookoła. Zauważył ruch w trawie, a następnie...wiewiórkę. WIEWIÓRKA! Zerwał się szybko i szczekając pobiegł za biednym gryzoniem. Tak oto skończyło się spotkanie dwojga gryfonów. Syriuszu, Ty gentlemanie.
2 z/t |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pomost | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |