Temat: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:21
Opis wspomnienia
Wizje, które Wanda zobaczyła podczas drugiej lekcji patronusa, nie chciały jej opuścić. Pełna żalu i frustracji z łzami schnącymi na policzkach udała się do jednego ze sprawców tej sytuacji z zamiarem wykrzyczenia mu, co o tym myśli. Skończyło się troszkę inaczej, niż zakładała.
Osoby: Wanda Whisper, Alex Hall
Czas: po drugiej lekcji patronusa we wrześniu 77
Miejsce: gabinet Halla
Ostatnio zmieniony przez Alex Hall dnia Nie 01 Lut 2015, 15:49, w całości zmieniany 1 raz
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:48
Serce Wandy drżało na samą myśl gdzie się właśnie kieruje. Było już późno, dochodziła godzina dwudziesta pierwsza kiedy ta samotnie przemierzała korytarze trzeciego piętra w poszukiwaniu pewnego gabinetu. Od momentu wyjścia z zielonej Sali minęło niewiele czasu. Dziewczyna niemal jak torpeda wybiegła z niej chcąc zostać na moment sama, ze swoimi myślami. Dlatego też schowała się w pierwszej lepszej łazience dla dziewcząt i dała upust emocjom. Przez dobre dziesięć minut łkała otoczona czterema ścianami w małej i ciasnej kabinie starając się za wszelką cenę wymazać obraz martwego ojca. Obraz, który najpewniej będzie ją nawiedzał przez następne dni, do chwili kiedy ta znowu nie poradzi sobie z tym wszystkim. Gdy znowu się nie wyciszy, nie zajmie sprawami innych. Starała się nie wydawać żadnego dźwięku, by przypadkiem nikt jej nie nakrył na tym co robi po kryjomu. Pojedyncze łzy – potem pojawiło się ich całe mnóstwo sunęło po jej bladej twarzy, kiedy ta odgarniała włosy i starała się uspokoić i zupełnie jak na lekcji – powrócić do miłych wspomnień. Trochę jej zajęło ogarnianie się – jedno spojrzenie w lustro, determinacja wypisana na licu i złość, która się w niej kiełkowała. Miała za złe Alexowi jego zachowanie mimo, że doskonale wiedziała, że nie on wymyślił głupie zadania. On tylko wykonywał polecenia Wilsona. Jednakże wzburzenie dało o sobie znać, kiedy ta stanęła przed ciemnymi drzwiami i spojrzała na tabliczkę z wygrawerowanym nazwiskiem stażysty eliksirów. Nacisnęła klamkę i pchnęła wrota nawet wcześniej nie kusząc się o pukanie. Stanęła w progu z zaciętą miną wyrażającą jedynie złość zmieszaną z cierpieniem. Ubrana była dosłownie w to samo co na wcześniejszych zajęciach. Włosy jednak miała wzburzone, a twarz wilgotną, nie tylko od łez ale i od zimnej wody, którą się schlapała. Byli sami. Jeszcze rok temu skakałaby z radości widząc samotnego Alexa w przytulnym gabinecie i kto wie co by się wtedy stało. Może pokusiłaby się o subtelny uśmiech, chwycenie go za dłoń, pocałunek… Lecz sytuacja się odrobinę zmieniła. Jej piwne spojrzenie pociemniało, a oczy choć błyszczące to rzucające gromy na lewo i prawo niczym nordycki bóg w szale wojny. Zanim ten cokolwiek zdążył powiedzieć, jakkolwiek zareagować dopadła go niemal natychmiast, wcześniej zatrzaskując drzwi na amen. Chwyciła go za poły koszuli i przyciągnęła go do siebie mocno, niemal brutalnie. Była cholernie zła na niego, na Jareda, na wszystkich dookoła. Że to właśnie przez nich i przez jej chęć zdobycia potrzebnej wiedzy teraz cierpiała. - Jak mogłeś to zrobić, Alex? Jak mogłeś? – Wychrypiała, zadając mu pytanie, na które ten najprawdopodobniej nie znał odpowiedzi. Nie wiedział co zobaczyła Wanda, co ją tak skrzywdziło. Mógł jednak zobaczyć jej żal, jej smutek i to jak wszystko sypie się wokół niej . Jak sypie się coś co powoli, sama z własnej woli odbudowywała by nie opaść na dno. Nie chciała się poddawać, ale przeceniła swoje siły. Spojrzała w jego zielone oczy, mając ochotę mu je wydrapać. Nawet gdy podawał jej antidotum nie było widać po nim niczego, niczego czego mogłaby się złapać – żadnego uśmiechu, mrugnięcia. Serce się jej łamało, tak samo jak głos, a ręce mocniej zacisnęły się na materiale ubrania. - To mnie prawie zniszczyło. – Dodała o wiele ciszej zwieszając głowę i opierając ją na klatce piersiowej Aurora. Nie pozwoliła sobie na płacz, bo swoje już wypłakała, jednak było jej źle, a świadomość tego, że ten komu ufała ją oszukał i w pewien sposób wykorzystał jej wiarę ją dobijała.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:50
Sprawdzanie wypocin (pardon, wypracowań) drugoklasistów po długich, męczących nie tylko dla uczniów zajęciach z zaklęcia patronusa, nie znajdowało się na liście marzeń Alexa. Właściwie to leżało to gdzieś przy samym dnie listy jego priorytetów, kwiląc żałośnie w kącie i krztusząc się kurzem. Niestety wraz z cichą, nieśmiałą myślą, że może mógłby to zrobić dnia następnego, w umyśle Halla pojawiła się wizja Chantal ziejącej ogniem i goniącej go z pejczem przez błonia, że nie wykonał w terminie zadania, które mu przydzieliła. Jakkolwiek zabawne by to nie było, a wizja nauczycielki eliksirów z narzędziem tak wielofunkcyjnym niepokojąco interesująca, mężczyzna jeszcze chciał trochę pożyć. Z głębokim westchnięciem siadł przy biurku, pozwolił rudej kocicy zająć jej zwyczajową miejscówkę na kolanach i zabrał się do pracy. Czytając, co jawiło się w młodych głowach i w jaki sposób łączyły pewne informacje, wyduszało z klatki piersiowej Alexa najpierw westchnięcia, potem chichoty, a po dwóch godzinach jęki godne walenia w okresie godowym. Na dworze zdążyło zacząć się ściemniać, a on siedział coraz bardziej sfrustrowany, nerwowo przeczesując włosy palcami, zmieniając je w nieład iście artystyczny. - Niech to... Wszystko... Argh! - warknął wreszcie, odkładając pióro i zatykając ładny, pękaty kałamarz. - Hej, śpiochu – rzucił, zwracając wzrok na rudą kotkę, która wciąż spała w najlepsze, grzejąc go w uda. Auror podniósł ją delikatnie i trzymając na ręku zaniósł do niewielkiej sypialni ukrytej za sztandarem Gryffindoru. Wiedział, że po coś kupił legowisko aktualnie wepchnięte w kąt, ale z przyzwyczajenia i tak pozwolił rudej złodziejce męskich serc na zajęcie miejsca na jego łóżku. A czemu by nie. Zapowiadało się, że Alfa będzie jedyną i niepodzielnie rządzącą panią Hall. Powrót do części gabinetowej nie napawał mężczyzny zbytnim entuzjazmem – na biurku leżało jeszcze przynajmniej dziesięć wypracowań do oceny, a Alex czuł, że jeśli jeszcze raz przeczyta kretynizmy pokroju „siki trolla są nic niewartą ingrediencją” albo „wilczomlecz do tego eliksiru należy zbierać w pełnię, tańcząc nago na łące” to sam sobie zaaplikuje avadę kedavrę w ramach miłosiernej eutanazji. Musiał wrócić. Musiał, bo wizja profesor Lacroix z pejczem była zbyt żywa. Wyciągnął więc napoczętą ognistą, upił dwa krótkie łyki i pozwolił alkoholowi spłynąć w dół gardła, pozostawiając po sobie przyjemne pieczenie. Może z czynnikiem bajkowym we krwi pójdzie mu lepiej i sprawniej? Ledwie jednak odstawił butelkę na biurko i potrząsnął głową, by nieco się otrzeźwić, ktoś wtargnął do jego gabinetu. Wtargnął, wpadł, wturlał się. Wanda. W stanie średnio zdatnym do życia i szeroko pojętego użytku, jeśli sądzić tylko po jej minie i stanie przyodziewku. Zaciętość zdecydowanie nie pasowała do młodej, wciąż posiadającej cechy dziecięce twarzy. Alex pozwolił sobą szarpnąć, nie stawiając większego oporu – mimo złości, panna Whisper była od niego zdecydowanie drobniejsza i lżejsza, o sile rąk która nijak nie dorównywała tej dorosłego, sprawnego fizycznie mężczyzny. Zielone oczy aurora obserwowały Krukonkę w sposób pozornie obojętny, choć nie opuszczały jej twarzy. Dostrzegały więcej, niż mogłaby uważać – domyślał się, o co mogło chodzić, sądząc po samych słowach, które wypowiadała. Gdy Wanda wreszcie przestała ciskać oskarżeniami i oparła czoło o jego klatkę piersiową, Hall zacisnął usta w wąską linię, czując gwałtowne napięcie wszystkich mięśni. Jeśli sam nie inicjował dotyku, nie czuł się zbyt pewnie, a jego ciało pokazywało to wyraźnie. Powoli zmusił wargi, by się lekko rozchyliły i wypuścił przez nie powietrze. Spokojnie, to tylko Wanda. Nie zaczął od wyjaśnienia ani słów pocieszenia, które zawsze ciężko było mu znajdować – zamiast tego uniósł dłoń i ułożył ją na głowie dziewczyny. - Tak byś się czuła, gdybyś musiała walczyć z dementorem – jego głos był cichy, w pewien sposób kojący. - Najlepszym, co możemy dla was zrobić, to oswajać ze strachem.
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:51
Szatynka słyszała bicie swojego serca, które niczym zegar odliczało sekundy, minuty i godziny jej życia. Słyszała jak dyszy nieustannie nie mogąc się powstrzymać od negatywnych emocji, które rozpierały ją od środka. Dzielnie tłamsiła je w sobie, nie pozwalając im wyjrzeć, wyściubić nawet nosa z najczarniejszych zakamarków jej duszy. Tłumiła w sobie gniew i żal, który trzymał ją teraz na nogach. Powoli opadała z sił, i czuła to doskonale. Tak wiele miała na swoich barkach, tyle krzywdy przyjęła z podniesioną głową, że momentami zastanawiała się czy naprawdę warto. Czy warto było poświęcać się dla innych, czy warto było walczyć o to dobro i pokój na świecie, kiedy osoby Ci bliskie potrafią wsunąć nóż w Twoje plecy? Teoretycznie dla Twojego dobra, ale czy naprawdę było warto? Dziewczyna przyszła tutaj bo chciała wygarnąć Hallowi wszystko co leży jej na sercu. Nie zważała na to, że wykonywał tylko i aż swoją robotę, że współpracował z tym gburem, którego nieświadomie wyzywała, Całe szczęście, że nieświadomie – gdyby powiedziała wprost co o tym wszystkim sądzi najpewniej jej truchło sprzątałby teraz Filch, zapewne nieomyślnie kładąc plugawą łapę tam gdzie nie trzeba. Na samą myśl najpewniej by się wzdrygnęła – teraz cała się trzęsła, ale z innego powodu. Oparła czoło o klatkę piersiową Halla, nie zwracając uwagi na to czy mu się to podoba czy nie. Miała gdzieś, że nie lubił i nie wchodził w interakcje z innymi ludźmi, że bał się dotyku, że tężał na samą myśl o bliskich kontaktach. Whisperówna teraz go potrzebowała, chociaż go nienawidziła jeszcze chwilę temu. Uścisk jej dłoni nie zelżał ani na sekundę, nawet wtedy kiedy poczuła ciepłą dłoń Alexa na swoich zwichrzonych włosach. Westchnęła ciężko, czując jak dziwna gula staje jej w przełyku, przez to ta nie może wydusić z siebie ani jednego zdania czy słowa. Chciała coś odpowiedzieć, bo doskonale wiedziała kim, czy czym są de mentorzy i w jaki sposób działają. Wiedziała o tym, w końcu to ona już od pierwszej klasy namiętnie okupowała bibliotekę i pochłaniała jeden tom po drugim. W gruncie rzeczy zadania, które dali im do wypełnienia aurorzy miały swój sens – działali słusznie, ale czy każdemu musiało się to podobać? Dziewczyna milczała jak zaklęta i przyjmowała razy na siebie, jednak do momentu kiedy to w pewien sposób nie naruszyło jej … nietykalności, jej umysłu, wspomnień o ojcu. To co zobaczyła już do końca życia najpewniej będzie ją prześladować, a świadomość tego, że to wszystko dzieje się tylko po to by Krukonka nauczyła się czegoś pożytecznego była boląca. Kłująca jej ambicję i chęć na bycie kimś lepszym i silniejszym. Przez chwilę tak trwała, wsłuchując się w odgłos bijącego ser ducha, jednocześnie starając się znowu zapanować nad oddechem. Jej klatka piersiowa unosiła się nieco za szybko, a ona sama przymknęła powieki by wymazać obraz ściętej głowy jej taty. - Alex, do cholery, wiem! Wiem na czym to wszystko polega! – Znowu się odezwała zduszonym głosem, nad którym nie potrafiła zapanować. Ręce jej drżały, tak samo jak ramiona od ciągłej chęci objęcia władzy nad sobą i emocjami, które się w niej buzowały. Uniosła głowę i znowu spojrzała na mężczyznę stojącego przed nią, takiego niewzruszonego, jakby się spodziewał, że tutaj zajdzie. Ona albo ktoś inny. - Nie spodobało mi się to co zobaczyłam. – Niemal miauknęła niepytana i uciekła wzrokiem gdzieś w bok, byleby nie zostać ocenioną przez Halla. Jej złość już nie była taka kłująca w oczy, zelżała, tak samo jak nacisk jej dłoni. Przez moment trawiła to wszystko co jeszcze niedawno działo się w jej głowie. Te powykrzywiane gęby, uśmiechy, piski i śmiechy. Śmiali się z niej otwarcie, a ta nie potrafiła zapanować nad tym, nie potrafiła uratować ojca. Nie wiedziała nawet kiedy jej ramiona objęły postać Alexa, a ona, taka biedna, krucha i załamana wtuliła się w mężczyznę, po prostu chcąc poczuć ciepło i bicie serca tuż obok jej serducha. Nie było tutaj żadnych podtekstów, nie chciała go wykorzystać. Chciała po prostu poczuć się lepiej, lżej. Nie mieć problemów – dalej nie przyznawać się, że strasznie tęskni za ojcem. Który odszedł, którego nie ma. A nikt nie potrafi jej go zastąpić.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:53
Alex nie czuł się w tej sytuacji komfortowo. Ani odrobinę. Nie potrafił pocieszać, nie potrafił swobodnie wykazywać ludzkich odruchów do kogokolwiek, kto nie był Williamem. Pod maską stoickiego spokoju zaczynał wdzierać się cień paniki, gdy Wanda się nie odsunęła, a ba! Objęła jego postać szczupłymi rękoma, układając dłonie na plecach. Jeśli przycisnęła je odpowiednio mocno, prawdopodobnie wyczuła pod materiałem zgrubienia niemal symetrycznych blizn ciągnących się od prawego barku niemal po biodro aurora. Lekko przygryzł wargę, przez moment sunąc po niej zębami i zostawiając ich wyraźny odcisk w miękkiej tkance. - Uwierz, że rozumiem. Ten eliksir miał za zadanie sięgnąć do waszych najgłębszych lęków, wywlec je na powierzchnię. Spodziewałem się tych reakcji, bo wiem, jak sam reagowałem – powiedział, choć czuł, że ani trochę nie poprawia to aktualnej sytuacji, ani nie przynosi Wandzie ukojenia. - Musisz mi wybaczyć, jestem okropny w pocieszaniu – zaśmiał się krótko, sucho. Był teraz zupełnie niepodobny do tej roześmianej, nieco bezczelnej powłoki, którą pokazywał światu przez większość czasu. - Zgaduję, że to co widziałaś miało związek z twoją rodziną? Nie odpowiadaj – ukrócił, gdyby panna Whisper chciała mu przedstawić, co zobaczyła. Nie musiał tego wiedzieć, dla niego nie miałoby to takiej mocy. Dłoń mężczyzny delikatnie, nieco niepewnie przesunęła się po burzy ciemnych włosów. Czuł, jak Krukonka cała drżała. - Weź to głęboko w siebie, zamień strach w swoją siłę. Odwaga jest kluczem. Spojrzeć w otchłań i nie ugiąć się przed nią, choć wszystko będzie ci mówić, że nie ma znikąd ratunku. Umilkł gwałtownie, zaskoczony uczuciem, jakie wkładał w te słowa – coś w jego wnętrzu roznieciło pożar, który krótkim prawie lubieżnym płomieniem liznął wnętrze klatki piersiowej. Chciał, by Wanda zrozumiała, by wzięła sobie te rady do serca, by stała się silniejsza. W jakiś pokrętny sposób pragnął, by ta dziewczyna, która doświadczyła w życiu zła i dzielnie stawiła mu czoła, potrafiła wyjść cała z każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji. Jeśli coś oswoisz, musisz się tym zaopiekować... Czy jakoś tak to szło. William zawsze był tym, który lepiej władał słowami - gdzie się podziewał, gdy mógłby skorzystać z jego pomocy? Alex odetchnął po raz kolejny. Jego klatka piersiowa na moment mocniej się rozszerzyła i z powrotem opadła do pozycji wyjściowej, a dłoń spoczywająca na głowie panny Whisper, poczochrała jej włosy. - Naleję ci ognistej, co ty na to? Chyba by ci się przydało – zaproponował, nawet przez moment nie zastanawiając się nad faktem, że absolutnie nie powinien tego robić. Utrzymanie w trzeźwości i tak dalej. - Nic w niej nie ma, obiecuję.
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:53
W tej chwili czuła tylko ciepło drugiej osoby, starszego od siebie mężczyzny, którego objęła, bo tak kazało jej serce. Wanda potrzebowała kogoś bliskiego, kogoś na kim będzie mogła polegać. Miała dobre relacje z ojcem, dbała o niego, a on o nią. Dlatego momentami naprawdę jej go brakowało, mimo, że nie widywali się aż tak często. Wydała z siebie głośne tchnienie, niemal rozpaczliwe, by jej ból choć nieco zelżał. Objęła Halla mocno, niemal zaborczo czując jak cały jej gniew stara się z niej wyparować. Pod palcami wyczuła miękką koszulę, a pod nią, dosłownie przez przypadek – delikatne zgrubienie mogące tylko świadczyć o bitkach, w które wdawał się młody Auror. Zdziwiła się, chociaż nie powinna – podczas ostatniego spotkania z Dorianem, również i u niego przyuważyła kilka nowych ozdób na twarzy. Czy z wiekiem zdobywamy coraz więcej naznaczeń tego jak jesteśmy dzielni? Sama dziewczyna posiadała kilka blizn, jednak nie tak rozległych jak te skrywane przez Alexa. Nie spytała jednak o nie tylko dalej trwała w uścisku, słuchając uważnie jego słów. Miał rację, wiedział czy podejrzewał co zobaczyła. Co się działo w jej głowie, że ta jak raniona oszczepem zanosiła się od szlochu, nie teraz, a chwilę wcześniej. Zagryzła dolną wargę i nie powiedziała nic, dosłownie nic trawiąc to co powiedział właśnie czarodziej. Zamknęła oczy na moment, chcąc przyswoić wiedzę, by wiedzieć jak się zachowywać podczas kolejnych spotkań organizowanych przez Wielkie Czarne Łapska. - Czasami wydaje mi się, że nie jestem dostatecznie silna, Alex. – Mruknęła w jego koszulę biorąc sobie jednak do serca jego rady, bo wiedziała, że ten naprawdę nie życzy jej źle. Był jedną z nielicznych osób, którym naprawdę ufała – chociaż po przebytej lekcji z Patronusem w tle tutaj jej odczucie mocno się zachwiało, jednak to dalej był ten Alex, który w wakacyjne popołudnie nawiedził ją w domu, z termosem gorącej i słodkiej czekolady, czym zdobył jej serce. W ten zwykły, normalny sposób. Nie silił się na nic, był po prostu sobą. Uśmiechnęła się smutno i poklepała go po klatce piersiowej odsuwając się i nawet nie mając pretensji o to, że zburzył jej loki. - Nie pytaj tylko mi polej. – Powiedziała, spoglądając na niego z dołu i wzdychając sobie do siebie i swoich myśli. Nie obchodziło ją co inni pomyślą. Naprawdę musiała się napić. Potrzebowała tego jak nikt inny. Oderwała ręce od tułowia stażysty i oparła się o biurko, dając mu chwilę na zorganizowanie szkła i alkoholu. Potem zajęła jego honorowe miejsce – a co, należy się jej wygodny fotel i czekała aż otrzyma trunek. - Przepraszam, że tak tutaj wtargnęłam. – Odchrząknęła i spojrzała gdzieś w bok, poprawiając przy okazji kilka kosmyków włosów. Było jej głupio, że zachowała się jak wariatka, ale mimo wszystko do tej pory ręce się jej trzęsły, a wizja głowy jej ojca dalej majaczyła jej przed oczami, chociaż usilnie starała się przypomnieć o wszystkim co ją cieszyło. O jedzeniu na przykład. Kolacja chyba dawno już minęła… A pić tak alkohol na pusty żołądek… A, cholera z tym.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:54
Bliskość, choć tak prosta i pozornie nieangażująca stanowiła dla Alexa coś nowego - teren, któremu nie dane się było przyjrzeć, a już został nań wepchnięty. Prosto w metaforyczne pole minowe, na jakim żadne czary nie pomogą, a jedynie własna wrażliwość i umiejętność dobierania słów. Mówiąc krótko i bardzo dobitnie, Hall miał najzwyczajniej w świecie przerąbane. Czuł jak drobne, smukła palce mocniej zaciskają się na materiale koszuli, jak muskają brzegi brzydkich, wyraźnych blizn, które zwykle ukrywał pod ubraniami. Wiedział, że tam były i nie chciał się ich pozbywać, nawet gdyby nadarzyła się okazja, ale nie odczuwał potrzeby pokazywać ich całemu światu. Srebrnawych ścieżek zgrubiałej, dawno zaleczonej skóry świadczących o tym, że kiedyś zwrócił spojrzenie w otchłań, a ona je odwzajemniła i wyciągnęła dłoń. Stanowiły dla niego swego rodzaju intymną sferę, temat jaki niekoniecznie miałby ochotę poruszać. Alex w ogóle nie przepadał za mówieniem o sobie - zmuszony do udzielenia osobistych informacji czuł się później, jakby ktoś metodycznie, kawałek po kawałeczku zdarł z niego skórę i zostawił w tym stanie na łaskę oraz niełaskę żywiołów i ludzkich spojrzeń. Zabawne co czasami kryło się za sztucznie tworzonymi frontami niektórych indywiduów. “Masz jej o wiele więcej, niż sądzisz” utknęło gdzieś w gardle aurora - krtań zazdrośnie zdusiła słowa, upchnęła je w najciemniejszy kąt, na krótki moment utrudniając mężczyźnie oddychania. Choć umysł wciąż próbował, ciało buntowało się przed otwartym okazywaniem emocji. Wiedział, że to niedorzeczne. Niedorzeczne, bo przy Wandzie nie powinien się niczego obawiać. Irytowała aurora i czasem frustrowała ta ułomność - odczuwać nadmiar emocji, który pęczniał, kiełkował, zdając się czasem rozrywać ciało od środka, a nie potrafić ich wyrażać. Nawet Williamowi, osobie jaka znaczyła dla niego najwięcej na tym chorym świecie, przez większość czasu nie potrafił powiedzieć, a co dopiero wyjaśnić, jaką wartość miała jego obecność oraz wieloletnia przyjaźń na dobre i na złe. Alex był jednostką spaczoną, wybrakowaną, niekompletną i zdawał sobie z tego sprawę. Gdy Wanda powoli się odsunęła, dłoń aurora lekko zsunęła się z jej ciemnych włosów, bezwiednie gładząc je w swojej wędrówce. W piwnych oczach nie odnajdywał już śladu łez, choć miał palącą, niewygodnie przetaczającą się w żołądku pewność, że wcześniej były ich pełne. Przytaknięcie, że tak, “co się głupku pytasz, oczywiście, że chcę się urżnąć” przywołało na twarz blondyna delikatny uśmiech, który nie miał nic wspólnego z jego zwykłą, nieco bezczelną pozą łobuza. Zrobił krok w tył i dopiero wtedy odwrócił się w kierunku szafy zawalonej najprzeróżniejszymi gratami. Gdzieś tu miał ładny zestaw szkła na takie okazje… Parsknął śmiechem na dźwięk przeprosin, kucając przy jednej z niższych półek i przestawiając kilka karafek o tajemniczym wyglądzie. - Wątpię, żeby było ci przykro - stwierdził, choć nie w formie oskarżenia. Zabrzmiało to tak jakby auror po prostu stwierdzał fakt, w dodatku równie istotny co zeszłoroczny śnieg. - Aha! Wyprostował się, dumnie dzierżąc w dłoni poszukiwany przedmiot, po czym wręczył go pannie Whisper, która już zdążyła zająć sobie jego wygodny fotel. - Tylko uważaj na te pergaminy z tyłu, jak coś się z nimi stanie, to Lacroix mnie wypcha i powiesi u siebie w gabinecie jako trofeum - zwrócił uwagę na papierzyska, choć tak po prawdzie wystarczyło machnięcie różdżką, by wywabić z nich potencjalne plamy. Musiał po prostu rzucać głupie uwagi, taki mechanizm na radzenie sobie ze stresem. Odkręcił wyciągniętą wcześniej ognistą, szczodrze nalewając płynu do szklanki Wandy, po czym stuknął w jej brzeg butelką. - Na zdrowie - rzucił krótko, samemu biorąc tęgiego łyka. Jakoś zawsze pokrętnie wolał pijać prosto z butelki, niż rozdrabniać się na rozlewanie mniejszych porcji. Alkohol załaskotał, a potem zapiekł w tył gardła, wywołując na twarzy Halla krótki grymas.
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:55
Nie każdy z nas ma w sobie tyle energii i pokładów siły i empatii by w jednej chwili zmienić w sobie nastawienie i otworzyć się zaraz – teraz – natychmiast na drugiego człowieka. To wymagało czasu, powolnych starań, długich rozmów i wielu innych sytuacji, które zakorzenią w nas odpowiednie impulsy i chęć działania. Przychodząc tutaj Wanda nie oczekiwała tego, że Auror rzuci się jej w ramiona, ucałuje czółko, zetrze łezki i postawi jej kolejkę szkockiej. Nie. Przyszła tutaj bo było jej cholernie ciężko, a ona nie miała tak naprawdę gdzie się podziać. Nie mogła iść do przyjaciółek, bo one nie rozumieją głębokości sprawy, jej ran, które teraz, po patronu sie żarzyły się jakby posypane solą. To trzeba było przeżyć, trzeba było kogoś stracić, być przy tym. Alex był jej bliski, był bliższy niżby chciał. I nie chodziło jej tutaj o to głupie zauroczenie, którym maiła się przez kilka miesięcy. Chodziło o jego troskę, którą niewerbalnie wykazał przychodząc do niej w wakacje. Nie wystarczyły same słowa, liściki, uściski. Tutaj trzeba było czegoś więcej – obecności. I tym samym Hall wkupił się w jej łaski, czy tego chciał czy też nie. Nie drążyła tematu blizn – bo choć je wyczuła, teraz nie zwracała na nie żadnej uwagi, tak jakby tego nie było. Jakby nie musnęła ich palcami, nie wyczuła pod materiałem koszuli. To był niewygodny temat, Wanda doskonale o tym wiedziała, za którym kryło się coś więcej niż pewnie jakaś tam bitka z czarodziejami. I miał rację. Nie było jej przykro. Zrobiła co uważała za słuszne. Siedziała na swoim miejscu, kręcąc się raz w prawo i lewo i obserwując otoczenie – spoglądała na przeróżne drobiazgi ustawione na biurku, na kałamarze – te puste i te na wpół pełne. Na razie nic nie ruszała, być może się wstydziła – jednak gdy ten jej zwrócił uwagę na prace domowe uczniów tylko wzruszyła ramionami, jakby naprawdę ją to obchodziło. - Dobrze, zatem nie omieszkam ich poplamić jak będę stąd wychodzić. – Powiedziała niby to rozbawionym głosem, chcąc sobie zażartować z Aurora – że niby super by było jakby ten został wypchany. Głupie żarty zawsze są na propsie, gdy chodzi o rozładowanie atmosfery i obronę przed tym, o czym nie chcemy do końca myśleć. Lepiej się zająć czymś co do końca wypaczy nam mózg, prawda? przecież powinna kontrolować siebie i uczyć się odnajdywać w każdej sytuacji w jakiej się znajduje. Czy nie tak mówił pan Wilson? Uśmiechnęła się kącikiem ust – grymas jednak nie dotarł do jej oczu, a pionowa zmarszczka utrzymywała się do momentu, kiedy ta nie zerknęła na Alexa, który najpierw wsunął ozdobną szklankę w jej dłonie – cholera, gdzie on nabył takie cudo? A dopiero potem nalał specyfiku, wypełniając ją szczodrze – niemal całą. - Zdrowie. Westchnęła krótko i dźwięk obijającego się o siebie szkła przeciął powietrze, a ona przysunęła sobie szklaneczkę do ust, z której upiła kilka, sporych łyków whiskey, nie bacząc na to, że to powinno się pić w taki, a nie inny sposób. Miała gdzieś dobre zasady, kulturę i wszystko inne. Alkohol był jej potrzebny, musiała się skupić na czymś innym na czymś o wiele przyjemniejszym niż wyraźny obraz martwej głowy jej ojca. Momentalnie poczuła ten charakterystyczny zapach, a potem palący smak na języku i podniebieniu. Przełknęła alkohol, chcąc jednocześnie napić się wody, by ugasić ten mini pożar w gardle. Trzymała się jednak dzielnie, pomimo tego, że bursztynowy płyn okropnie wykrzywił jej twarz. - Okropnie mocne to świństwo. - Skomentowała chrapliwym tonem i skrzyżowała spojrzenie z Alexem, by zaraz wybuchnąć śmiechem.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:55
Powoli odbijali w stronę bardziej znajomego gruntu - choć wciąż nieco rozstrojony bezczelną inwazją na swoją prywatność, Alex zaczynał czuć się pewniej. Wyciągnął nawet rękę po swój zwykły, nieco szczeniacki humor, uznając iż w tym momencie lepiej powrócić do dobrze znanego, funkcjonalnego schematu, jaki go nigdy nie zawiódł. - Boki zrywam, taka jesteś zabawna - rzucił z lekkim przekąsem, gdy Wanda obiecała poplamić prace, których ocenianie mu przerwała. Jeśli w pierwszej chwili zabrzmiał, jakby był zły, komicznie przerysowane wywrócenie oczami miało za zadanie rozwiać to wrażenie. Poszukiwania dla niej szklanki prawie chciał zakończyć szybkim accio, ale nie mógł mieć gwarancji, że przedmiot nie stłucze po drodze jego kolekcji karafek o najprzeróżniejszej zawartości. Ot minus niezwykle przydatnego zaklęcia - zawsze się jakieś znajdą, gdy coś wygląda zbyt pięknie. A auror zbyt mocno cenił sobie zawartość niektórych z naczyń, by ryzykować jej szybkim utraceniem. Szyjka butelki cicho brzęknęła w kontakcie z brzegiem szklanki, gdy nalewał pannie Whisper alkoholu, prawdopodobnie łamiąc więcej niż jedną zasadę obowiązującą członków grona pedagogicznego. Całe szczęście, że nie zamierzał tu zostawać na długo, ani uczyć w ogóle kiedykolwiek później. Odrobił swoją porcję frycowego przy udzielaniu korków z eliksirów, kiedy nie miał innego sposobu zarabiania przechodząc intensywne szkolenia na aurora. To, że teraz znajdował się w Hogwarcie pod metaforycznym butem kobiety-smoczycy, która od pierwszego spotkania obrała sobie za cel obrażać go na każdym kroku, było tylko i wyłącznie spowodowane tym, iż dał się przekonać kilku sprawnie skonstruowanym zdaniom. No i nadziei w oczach przyjaciela. Hall rzadko potrafił mu odmawiać, gdy patrzył na niego w ten sposób. Pociągając kilka solidnych łyków prosto z butelki, której szyjkę oparł na ładnie wykrojonych wargach, Alex kątem oka obserwował reakcję Krukonki - większość osób nieprzyzwyczajonych do ognistej reagowało kaszlem, załzawieniem oczu i głębokimi oddechami. Nie zauważając nic z tych rzeczy odczuł lekkie zdziwienie, po czym parsknął krótkim śmiechem. Wyglądało na to, że panna Whisper nie była taka niewinna, jak lubił zakładać. Na ostatni komentarz, nieco mocniej odsłonił zęby w uśmiechu, opuszczając butelkę, którą wciąż trzymał niedaleko ust. - Trochę respektu dla najlepszego pocieszacza w sytuacjach beznadziejnych - rzucił, krótko grożąc jej palcem. - Pij, pij. Lepiej będzie ci się potem spało - dodał jeszcze, opierając się biodrem o brzeg biurka. Leżące na nim papierzyska stanowiły wyjątkowo nieatrakcyjny widok, którego najchętniej by się w tej chwili pozbył. Właściwie to całkiem miło byłoby rzucić to wszystko w cholerę, przejść do sypialni i ułożyć się obok rozwalonego na łóżku kota, a potem zasnąć snem sprawiedliwego…
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:56
Wewnętrzny potwór panny Whisper nieco się uspokoił. Nie tylko za sprawą wlewanego do gardła alkoholu, który piekł ją niemiłosiernie – zupełnie jakby dalej nie mogła się przyzwyczaić do mocnej mieszanki, którą serwował nie tylko jej ulubiony Auror ale również życie. To pierwsze jeszcze dało się przełknąć, zignorować jego zapach i smak, podczas gdy drugie nie dawało Ci żyć. Czy teraz jej wspomnienia zamordowanego ojca będą krążyć po jej głowie akurat wtedy kiedy nie powinny? Czy tylko wieczorem będzie mogła ujrzeć jego martwe oczy? Krukonka zacisnęła mocniej palce na ładnej i gustownej szklaneczce i przymknęła powieki przez chwilę starając się myśleć o czymś innym, zgoła przyjemniejszym. Odtworzyła w pamięci uśmiech Alexa, którym ją obdarował – jego urocze suchary, które znała, a którymi ten się w pewien sposób chronił. Nie chciał by ktokolwiek zajrzał pod skorupę beztroskiego chłopaka – pytanie, dlaczego? Otworzyła oczka, podniosła wzrok na mężczyznę i westchnęła. Chciała się słabo uśmiechnąć, pokazać, że jest wszystko okej, ale jakoś nie potrafiła. To co przeżyła dzisiejszego popołudnia na nowo rozwaliło ją od środka, kiedy tak naprawdę myślała, że udało się jej pokonać swojego największego wroga, czyi strach przed przegraną. Przed przegraniem życia. Nie chciała by jej wychowanie poszło na marne, chciała być kimś wielkim – kimś, za kogo rodzice nie musieli by się wstydzić. Miała swoje marzenia, potrzeby i chciała je realizować. Co z tego kiedy nie miała w sobie wystarczająco siły? Przesunęła zimną szklanką po policzku i zwiesiła głowę. Nogi dalej jej drżały, a serce uspokajało się tak jakby chciało a nie mogło. - Zawsze mogłam trafić w łapska Wilsona, więc fakt. – Skrzywiła się na samo wspomnienie czarnoskórego, rosłego mężczyzny przez, którego po części miała ochotę wytłuc wszystkich po kolei. Dopiła swoją porcję whiskey i wysunęła rękę do Halla prosząc niewerbalnie o dolewkę cudnego napoju, który miała nadzieję, że ukoi jej nerwy. Już teraz czuła jak ognista pali ją w przełyku. Tego dnia mało jadła, więc była niemal pewna, że padnie. Nawet to i lepiej, biorąc pod uwagę okoliczności ponownego spotkania z Alexem. Rozejrzała się powoli po gabinecie i podgryzła policzek od środka. - Całkiem przytulnie tutaj u Ciebie. – Powiedziała niezobowiązująco by jakoś zagadać, zmienić temat, cokolwiek by o tym nie myśleć. Przełknęła ślinę i gdy już otrzymała dawkę uspokajacza w kolorze głębokiego bursztynu przechyliła szklankę na raz, dusząc w sobie chęć zwymiotowania tym wszystkim. Żalem, smutkiem, trwogą, niespełnionymi marzeniami. Odstawiła puste szkło na blat biurka, tuż obok biodra Aurora i spojrzała na niego ponownie, poważnie. Wcześniej zaciskała zęby, starając się nie skrzywić mordeczki. Teraz jednak było jej już wszystko jedno. Znowu poczuła palące łzy w kącikach oczu, a między jej brwiami pojawiła się mała, nic nie znacząca zmarszczka. - Czuję się okropnie, Alex. Czuję się naprawdę źle. Chcę stąd uciec i zapomnieć o wszystkim. – Wychrypiała, nie spuszczając z niego ani na moment piwnego spojrzenia. Mówiła poważnie, ważąc dogłębnie słowa i ich przekaz. Wspomnienia powróciły. Twarz Wilsona mignęła jej raz czy dwa. To on był jej katem.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:58
Cała ta sytuacja coraz bardziej przypominała scenę z kiepskiego komedio-dramatu - wraz z rosnącym czynnikiem tragiczności, reakcje bohaterów stawały się tym zabawniejsze. Hall czuł się trochę, jakby jakaś niewidzialna siła wtłoczyła go do jednej z tych uroczych, szklanych kul, które się potrząsało, by wywołać w środku burzę śnieżną. Problem w tym, że jego gabinet bardziej w tym momencie przypominał więzienie, z którego jednocześnie chciał uciec za wszelką cenę oraz zostać wewnętrz, bo w pewnym sensie zwrócono się do niego o pomoc. Wanda była przypadkiem zgoła ciekawym, dziwaczną anomalią w ustabilizowanym, poukładanym życiu mężczyzny - zakradła się pod tylne wejście, a on zamiast zatrzasnąć je przed nosem dziewczęcia, jak to zwykle czynił, spoglądał czujnie zza uchylonych drzwi. Szczęściem w nieszczęściu, po morderstwie starszego Whispera chyba zobaczył w niej nikły, odległy obraz samego siebie sprzed wielu lat. Śmieszne, bo w końcu znaleźli się w zupełnie innych sytuacjach. - Nikomu nie życzyłbym zostać z nim sam na sam - stwierdził na komentarz odnośnie Wilsona, zerkając w stronę kociołka, w którym ledwie kilka dni wcześniej warzył się eliksir na zajęcia z patronusów. Teraz był pusty, ale skutecznie przypominał, co działo się w tym gabinecie, gdy ostatnio nawiedził go czarnoskóry auror. Brr. - Ja przynajmniej jestem uroczy - wzruszył nieznacznie ramionami, po czym dolał ognistej do opróżnionej szklanki, którą wysunęła Wanda w niemej prośbie. - Myślisz, że przytulnie? Sądziłbym raczej, że ten sztandar przytłacza każdego, kto nie czuje się Gryfonem - ruchem głowy wskazał sporą połać czerwono-złotego materiału z lwem pośrodku, która zasłaniała niemal całą ścianę. No cóż, subtelność nie należała do jednej z zalet Alexa. Zamierzał wtrącić jakiś żart, rozluźnić sytuację… Otwierał już nawet usta, gdy Whisperówna nagle zaczęła mówić, obnażając to, co ją bolało i jak się naprawdę czuła. Auror odruchowo przygryzł dolną wargę w geście, którego nie potrafił się wyzbyć, pozwalając szczerym słowom dotykać pewnych delikatnych strun w sercu, nim z powrotem je osłonił. Nie za bardzo rozumiał ten stan, ale nagle poczuł się dziwnie lekki, jakby spojrzał na całą sytuację z boku i przez chwilę nie czuł swojego ciała. - Jest taka mała miejscowość przy wybrzeżu, nazywa się Plymouth - zaczął w sposób dosyć nonszalancki, przysiadając na brzegu biurka i zakładając lewą nogę na kolano. Jego wzrok nie skupiał się na twarzy Wandy, przemykał gdzieś obok niej. - Dawno temu - wykonał dłonią bliżej niesprecyzowany ruch - w tym właśnie uroczym, śmierdzącym rybskiem Plymouth mieszkała sobie ona i on. Prawdopodobnie nudziło się im pewnego wieczora, więc przy użyciu wyposażenia własnego, zmajstrowali dziecko. Bajka byłaby nudna, gdyby skończyło się na tym, bo opowiadam jakby od rzyci strony zamiast od początku, ale na szczęście dla drogiej słuchaczki otwieramy puszeczkę Pandory. Losujemy i wyciągamy pożar - urwał na krótki moment, poprawiając usadowienie na wąskim blacie. - “Długo i szczęśliwie” przestało dla tych państwa istnieć, ale jakimś cudem z płomieni ocalał ich pierworodny, który nie miał jeszcze nawet roku. Trochę szczęście w nieszczęściu, prawda? Z adopcją małych dzieci nie ma właściwie żadnych problemów, każdy chętnie je przyjmuje. W końcu nie zdążyły jeszcze wyrosnąć, nabrać złych nawyków, ciągle można im wmówić, że jest się ich prawdziwą mamusią i tatusiem. Pech niestety chciał, że za tym chłopcem - bo to był chłopak, chyba nie sprecyzowałem wcześniej - ciągnęły się serie niedorzecznych wypadków. Wybuchła szczelna butla z gazem, okna trzaskały, kiedy płakał, kiedyś ponoć pies sąsiadów przefrunął przez całą długość ulicy - urwał na krótki moment, uśmiechając się nieznacznie do własnych myśli. Choć twarz aurora miała przyjemny, niefrasobliwy wyraz, w jego ramionach dostrzec można było napięcie. - No i w ten sposób chłopak zmieniał rodziny, podrastając sobie w międzyczasie - podjął na nowo. - Nie rozumiał ni w ząb, jak to się działo, że nigdzie nie mógł zagrzać miejsca, chociaż bardzo starał się być dobrym synem. Aż w końcu starać się przestał - rozłożył ręce w geście bezradności. - Bo jaki mógł dostrzec tego sens, skoro i tak przekazywano go do następnego domu, do następnej rodziny? Wychodziło na to, że nikomu wystarczająco nie zależało. Kilka lat później w Plymouth skończyli się chętni przyjąć rozrabiakę-dziwoląga pod swój dach, więc został wysłany do sierocińca w Birmingham. Możnaby powiedzieć, że było to miejsce… Trochę przygnębiające, a trochę śmieszne. Prowadzone przez siostry zakonne na bożej misji wychowania i wyprowadzenia na ludzi dzieci niechcianych - parsknął krótkim śmiechem, jakby opowiedział wspaniały dowcip, po czym upił szybki łyk ognistej. Butelkę oparł na udzie. - Bohater naszej bajki miał wtedy może osiem lat i nie słuchał absolutnie nikogo. Miał w nosie zasady, zakazy, nakazy, prośby i groźby. Ba, nawet kary średnio robiły na nim wrażenie. Ile można siedzieć w ciemnej komórce, zanim przestaniesz bać się cieni mioteł i wiader? Psocił więc dalej, z premedytacją uprzykrzał życie siostrom na każdy możliwy sposób, nie miał żadnych, absolutnie żadnych hamulców - mięsień na szczęce aurora drgnął niemal niezauważalnie. - Bo przecież nikomu nie zależało, mogli chłopca oddać gdzie indziej, tak jak wszyscy inni dorośli. Dziecko, które nie widzi sensu życia na jego początku, to cholernie smutna perspektywa. Na szczęście nie musimy się umartwiać, ani płakać nad losem bezimiennego dzieciaka z Plymouth, bo w końcu i jemu przytrafiło się coś dobrego. Zupełnie przypadkiem znalazł się ktoś, komu zależało. Nie jakiś wspaniałomyślny, mądry dorosły, a inny wychowanek. Starszy może o kilka miesięcy. Miał dość oglądania, jak rozrabiaka ciągle dostaje kary i raz, jeden raz wziął na siebie winę za jego wybryk, pokazując, że może być inaczej. Do czego zmierzam tą cudowną i szalenie niezajmującą historyjką - spojrzenie zielonych oczu Alexa, które dotąd błąkało się bez celu po gabinecie, wreszcie spoczęło na pannie Whisper. - Zdarzają się nam w życiu momenty, kiedy mamy dość i chcemy uciec przed całym światem, bo wyciągnął palucha, dotknął nas, a teraz cierpimy. To takie cholernie trywialne, aż wstyd mi to mówić, ale słońce w końcu wyjdzie. Ból, który przeżyjesz i któremu nie dasz się zabić, wzmocni cię na całe życie. Młody auror nie uciekł wzrokiem, z oślą upartością patrząc na Krukonkę, aż wreszcie wyciągnął dłoń i z pewnym wahaniem położył ją na ramieniu dziewczyny, jakby miała mu zostać zaraz odgryziona. - Możesz się wycofywać na pewien czas, kiedy wszystkiego robi się zbyt dużo, ale nigdy tego nie przeciągaj. Samotność na dłuższą metę nie inspiruje nic dobrego. Umilkł wreszcie, zaciskając usta w cienką linię, jakby dopiero pojął, ile oraz co właściwie powiedział. Czuł, że w żaden sposób tak naprawdę nie pomagał poprawić sytuacji, a jedynie powtarzał puste farmazony, których nie znosił pasjami. Marszcząc lekko brwi, zabrał dłoń z ramienia Wandy, patrząc na własną kończynę jak na nieoczekiwanego zdrajcę. Po raz kolejny dowodził sam sobie, że nadawał się tylko do tropienia oraz neutralizowania czarnoksiężników - tam nie musiał zadawać wielu pytań, ani zgłębiać się w psychikę przeciwnika. Jeśli kogoś mordował lub krzywdził, należało go ukarać, bardzo proste. Alex nie zdziwiłby się ani odrobinę, gdyby panna Whisper w tej chwili podniosła się z fotela i najzwyczajniej w świecie opuściła jego gabinet. Na pewno miała w szkole przyjaciół, którzy lepiej by się nią zajęli w sytuacji emocjonalnego dołka.
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Nie 01 Lut 2015, 15:58
Hall mimo maski zawadiaki, człowieka buńczucznego był jednak kimś w rodzaju ostoi dla Wandy. Delikatne uczucie słodkiego zauroczenia jego osobą już dawno minęło – ulotniło się, a sama sympatia do niego pozostała. Większość najpewniej odrzuciłaby wszystkie przyjemne wspomnienia związane ze swoją miłostką, przestałoby o niej myśleć, jednak Wanda rozumiała całą sytuację. Jej uczucie było niewinne, a fakt, że dzieliła ich różnica kilku lat był dla niej nieistotny. Alex zawsze jawił się w jej oczach jako przystojny, dorosły mężczyzna o dobrym sercu. Nic się nie zmieniło. Dziewczyna zadawała sobie wiele razy pytanie; do kogo miałaby się udać gdyby poczuła się naprawdę źle? Do Doriana? Kochała brata, był dla niej najważniejszą osobą na świecie, jednak nie była do końca przekonana czy on chce się z nią widywać, dzielić jej troski czy smutki. Miał swojego partnera, na którym teraz skupiał głównie swoją uwagę i nie miała mu tego za złe. Przyjaciółki czy koledzy byli wobec niej w porządku, ale także nie potrafili do końca utożsamić się z jej obecną sytuacją. Dziękowała za każdy uśmiech, troskę czy miłe słowa. Wiedziała jednak, że to właśnie Hall jest odpowiednią osobą, do której zbliżyła się na tyle, że to pozwalało jej nachodzić go w jego własnym gabinecie. Najpierw korepetycje, spotkanie w wakacje po śmierci jej ojca, teraz patronusy. Los nie tylko przypadkiem krzyżował ich ścieżki, ale również chciał i zachęcał by ich relacja się pogłębiała – oczywiście w stopniu czysto przyjacielskim. To młody Auror wiedział co się u niej działo, znał jej sytuację, znał jej ojca. Może to głupie, ale czuła, że to właśnie do niego musi iść i na nim wyładować swoją złość, która lada moment na nowo zamieni się w rozpacz. Przez chwilę czy moment obwiniała go o to co się stało w opuszczonej klasie, pośród reszty uczniów. O ten eliksir, który najpewniej sam uwarzył i podał im jako zachętę do spokojnego rozpoczęcia lekcji. Z chwili na chwilę złość na Alexa wyparowywała, a zastępowała ją niechęć do Wilsona – na człowieka, który w lipcu tego roku wpadł do jej życia, do jej domu i jak gdyby nigdy nic rozpoczął rutynowe przesłuchanie jej – bezbronnej i umazanej krwią ojca siedemnastolatki, która jedyne czego pragnęła to zemsty na zabójcy. Jej główna myśl się nie zmieniła, ale nastawienie do Jareda już tak. Nie wiedziała czy może mu zaufać, czy tego naprawdę chcę. Mógł pociągnąć ją wysoko, skoro był jednym z lepszych w tym fachu. Ale czy tego naprawdę chciała? Myślami powróciła znowu do gabinetu, którym siedziała już jakiś czas. Sztandar Gryffindoru zupełnie jej nie przeszkadzał – uznała go po prostu za ciekawy wystrój. Sama pewnie postąpiłaby tak samo ze sztandarem jej domu, do którego było mocno przywiązana. Wanda jednak nie zamierzała zostawać nauczycielką – miała inne plany, które najpewniej wcieli w życie zaraz po skończeniu szkoły. Do tego czasu jednak musiała uodpornić się dodatkowo, przeżyć patronusy i dotrzeć do egzaminów, które obowiązkowo musi zdać pierwszorzędnie. Za dużo spraw gromadziło się jej w głowie. Spojrzała na bursztynowy płyn unoszący się w jej szklance po czym przechyliła ją znowu, czując spływający alkohol po gardzieli, który wżynał się w jej tkanki, pozostawiając po sobie świeże uczucie. Nie oczekiwała niczego po stronie Halla, nie chciała by poczuł się w jakikolwiek sposób zobowiązany co do jej osoby. Przyszła, popanikowała i chciała się po prostu urżnąć w trupa – taki miała zamiar. Teraz tak czy siak to zrobi, tym razem jednak z historią młodego Aurora w tle, której na pewno nie zapomni. Nie przerywała mu – pozwoliła by słowotok płynący z jego ust miał ujście, nie zakręcał koła, a swobodnie sunął między nimi. Poczuła uścisk w gardle – whiskey dalej paliło ją niesamowicie, a drżenie rąk ustało. Wpatrywała się poważnie w mężczyznę, starając się by jednocześnie żadne słówko jej nie umknęło. Zlała się z tłem, chcąc pozostać niezauważona, by móc wczuć się w atmosferę, by wiedzieć dogłębnie jak miewał się mały chłopiec z Plymouth. Słuchała go z zapartym tchem – nie wtrącała się – notowała tylko w pamięci wszystko co jej powiedział. Nie miał łatwego dzieciństwa, borykał się z wieloma trudnościami, a mimo to… był wielkim człowiekiem. Nie poddał się, walczył o to wszystko co teraz ma dzielnie. Nie wiedziała jak, jakim cudem to mu się to udało, ale go podziwiała. Przez moment poczuła się jak mała, zagubiona dziewczynka, która płacze bo nie dostała lizaka od mamy. Jej problemy zmalały, ale nie zniknęły całkowicie, bo jej serce i ramiona wyrywały się do Alexa. Zobaczyła w nim nie rosłego stażystę, a właśnie tego bezbronnego chłopczyka tułającego się po świecie, którego nikt nie rozumiał. W kącikach jej oczu zalśniły łzy, a ona odetchnęła głęboko, łapiąc go za przedramię mocno. Chciała mu coś powiedzieć, zaalarmować go jakoś, że jest jej przykro. I że naprawdę docenia to, że zdobył się na tak odważny gest. Że powiedział jej co siedzi w nim od tylu lat, co nie zawsze miało szansę na to by ujrzeć światło dzienne. Jej ucisk zelżał, a łagodne, piwne spojrzenie powędrowało na przystojną twarz Alexa. Uśmiechnęła się i powstała ze swojego miejsca, odkładając na powrót pustą szklankę na blat, z cichym stuknięciem. Objęła go, czując potrzebę zamatkowania mu – nieważne czy tego chciał czy nie. Przylgnęła do niego i wtuliła się, chcąc przekazać mu całą sobą, że jest mu wdzięczna za rozmowę, za to wszystko, za jego obecność. Złość z niej wyparowała, pojawiło się tylko uczucie przygnębienia. - Dziękuję, Alex. – Mruknęła tuż nad jego uchem po czym odsunęła się szybko i wróciła na swoje miejsce. Nie chciała otaczać go swoją miłością ani troską, jednak nie mogła się powstrzymać. Wyobraźnia podsuwała jej obrazy małego chłopca odsyłanego z domu do domu. Przełknęła ślinę i kiwnęła łepetyną. Miał rację. Ucieczka w samotność i zapomnienie nic nie da. Musi zmierzyć się ze sobą, swoimi lękami i całą tą pieprzoną otoczką. Spuściła wzrok, trawiąc w sobie jeszcze resztki przemowy mężczyzny, chcąc zmienić w sobie coś. Chcąc rozpalić w sobie ogień, wzniecić pożar, którego nikt nie powstrzyma. - Obym miała w sobie to zacięcie, które każdy we mnie widzi. – Odpowiedziała spokojnie po czym wyrwała butelkę z dłoni Aurora i sama pociągnęła solidny łyk whiskey, nie bacząc na to czy zachowuje się jak dama czy też nie.
Mieli prawo się upić. Łamiąc przy tym tryliard przepisów.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Wto 03 Lut 2015, 23:22
Słowa spływały mu z języka z lekkością, jakiej dawno nie czuł. Osobliwa sprawa dla człowieka, który mimo pozorów otwartości, bardzo nie lubił mówić o sobie. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że Hall był profesjonalnym kłamcą – bo przecież na każdym kroku pokazywał ludziom sfabrykowane, przerysowane oblicze, które ledwie muskało istotę tego, jaki był naprawdę. Pod butnym poczuciem humoru kryło się jego zdaniem wiele paskudnych wad, jakimi zwykle nie chciał zatruwać innym życia. Przynajmniej tak lubił sobie mówić, odrzucając możliwość istnienia sytuacji, w której bał się zranienia. Rany z rodzaju tych, na jakie nie działało zaklejenie plastrem czy posmarowanie maścią. Garstka osób w życiu Alexa dostała przyzwolenie na postąpienie kilka kroków bliżej, a tylko jedną zaakceptował w pełni i pozwolił jej nie cofać się z powrotem za bezpieczną granicę prywatności. Jakoś do tej pory nie wykazała oznak zepsucia regularnie przebywając w towarzystwie persony spod maski, więc może istniała nadzieja...? Tak czy siak, panna Whisper ledwo zajrzała za mur, na jakim rozbijali się przeciętni ludzie. Przed nimi była jeszcze długa, długa droga, jeśli nie zrezygnują z tej znajomości w przedbiegach. Dotyk był zaskoczeniem, gdy jedynym czego spodziewał się auror, była natychmiastowa ucieczka dziewczyny z gabinetu. Zerknął przelotnie na dłoń, która uchwyciła jego przedramię, nie obejmując go całkowicie, by przenieść wzrok na parę piwnych oczu. Wpatrywały się w mężczyznę z intensywnością, jakiej wcześniej u niej nie zauważył, jaka była na swój sposób onieśmielająca. Nie oczekiwał litości, współczucia ani żadnej innej emocji, bo nie w takim celu opowiedział Wandzie wycinek ze swojego życia, który dla własnego komfortu zakamuflował jako anegdotę. Nie miał wątpliwości, że dziewczyna była na tyle inteligentna, by przejrzeć jego mało subtelną grę, ale musiał opowiedzieć to w taki a nie inny sposób. Inaczej słowa pewnie nie przeszłyby mu przez gardło. Chciał, by wyciągnęła z tego jakąś naukę, może strzęp inspiracji, by się nie poddawać, a tymczasem zanim go przytuliła, zobaczył w jej oczach coś, czego nawet nie chciał próbować nazywać. Uścisk był w gruncie rzeczy całkiem przyjemny, zupełnie inny od tego z początku ich spotkania. Po prostu ciepły, nieprzypominający już tak bardzo uścisku diabelskich sideł. Choć ręce Alexa po raz kolejny zamieniły się w dwa nieużyteczne bloki lodu posiadające własny pomysł na to, jak się poruszać lub nie, auror wziął głęboki wdech i wypuszczając powietrze pozwolił części napięcia zniknąć z ramion. Na podziękowanie kiwnął tylko głową. Czuł, że jeśli odpowie przy użyciu słów, delikatna równowaga jaką stworzył specyficznym, odsuniętym od siebie sposobem opowieści, zostanie zachwiana i pociągnie za sobą nieprzyjemną reakcję łańcuchową. Tego nie chciało żadne z nich. Moment, w którym Wanda wyciągnęła mu butelkę z dłoni i zaczęła pić Ognistą duszkiem, najpierw zwyczajnie zmroził Halla. Zgłupiał. A potem zaczął się śmiać. Całą jego sylwetkę ogarnęły niekontrolowane spazmy, zielone oczy sypały iskrami. Dźwięk głosu aurora był przyjemny, niemal odświeżający w sposób, który rozrzedzał gęstą atmosferę oraz podnosił z ramion część zalegającego na nich ciężaru. - O rety – wydusił wreszcie, czując jak policzki zaczynały lekko piec. Musiał się powoli upodabniać do pomidora w ludzkiej skórze. - A miałem cię za taką dobrze ułożoną dziewczynę, powinienem się domyślić po tej amortencji. Pij na zdrowie, odprowadzę cię później do wieży Krukonów. Jeszcze wstawiona wpadniesz na Filcha i go rozniesiesz. Szkoła by tyle straciła.
Wanda Whisper
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Pon 16 Lut 2015, 10:35
Może panna Whisper tylko zgrywała słabą dziewczynę, postać, którą byle podmuch wiatru przewróci i zniszczy. Mimo młodego wieku nie była kolejną trzpiotką – przynajmniej do tego momentu, w którym zrozumiała jak ważne jest ludzkie życie, jak trzeba je szanować, a o przyjaciół wokół siebie dbać. Wiedziała to od dawna, jednak by rozbudzić w sobie na nowo odwagę i chęć przetrwania potrzebny był do tego jakiś zapalnik. Słowa płynące z ust Alexa zadziałały na nią jak Katharsis – oczyszczenie. W połączeniu z przerażającymi wizjami nawiedzającymi jej głowę i umysł ta dwójka szła ze sobą w parzę, dominowała i sprawiała, że całe nastawienie dziewczyny się zmieniało. Jak za dotknięciem magicznej różdżki – chciała się zmienić, chciała trzymać i kierować swoim losem, bo tylko ona wiedziała czego chce, czego pragnie. Chciała zostać kimś wielkim, szanowanym – być może naukowcem, politykiem. Chciała zmienić bieg historii, spełnić swoje marzenia, być przydatna. Momentami wymagała zbyt wiele od siebie, ale wolała rzucić się od razu na głęboką wodę niż potem żałować, że czegoś nie zrobiła. Dlatego zapisała się na Patronusa – od dawna wiedziała po, której stronie barykady stanie, więc dlaczego nie miałaby się już teraz, w szkole szkolić pod okiem najlepszych? Mimo, że z Wilsona był kawał skurwysyna to ten wiedział jak się posługiwać magią. Był najpewniej jednym z lepszych czarodziei w swoim fachu, o czym nawet Krukonka wolała nie dyskutować. Auror jak widać jednak – patrz Hall nie musiał być jednak kawałkiem lodu czy drewna. Wystarczy chwila poświęcenia i uwagi, a od razu współpracuje się lepiej. Czy Wielka Czarna Łapa nie może tego zrozumieć, że gdyby naprawdę chciał to uczniowie nie patrzyliby na niego wilkiem? Może to jego taktyka? Może chciał gnoić zainteresowanych by choć trochę zobaczyli jak to jest w prawdziwym życiu? Czy jednak nie zdawał sobie sprawy, że niektórzy przeszli więcej niżby chcieli? I nie, wcale nie chodziło jej tutaj o nią. Kilka wydarzeń sprawiło, że dziewczyna zaczęła inaczej postrzegać świat i otoczenie. Kilka miesięcy temu najpewniej nie odważyłaby się wpaść jak burza do gabinetu Alexa – nie dość, że wyrzuty sumienia by ją zjadły od środka, to jeszcze wstydziłaby się jeszcze tego, że kiedyś, w odległej galaktyce podała mu napój miłosny. Teraz uznawała to za dobry omen, potrafiła obrócić całą sytuację w żart, ale niegdyś? Kto wiedział co by zrobiła? Objęła aurora instynktownie – po prostu odczuła taką potrzebę. Wiedziała, że słowa przechodziły mu przez gardło z pewną trudnością, sam ważył je pewnie chwilami zastanawiając się czy na pewno powinien jej mówić o sobie więcej niż powinien. Rozumiała to i doceniała, tym bardziej, że wcześniej coś niecoś ich łączyło – nawet jeżeli mówimy tu tylko o zwykłych korepetycjach z eliksirów. Poza tym, gdy komuś jest ewidentnie źle, to czy nie przyjemnie jest poczuć ciepło drugiej osoby przy sobie? Nie lepiej jest kogoś objąć i na chwilę chociaż zamknąć oczy i dać ponieść się tym pozytywnym emocjom? W Wandzie obudził się pewnego rodzaju instynkt macierzyński, który zaczęła z powodzeniem przelewać na swoich przyjaciół. Doradzała im, pomagała im jeszcze z większym zaparciem niż dotychczas bo chciała czuć się potrzebna, bo chciała im pomagać – nawet jeżeli miało to oznaczać nieprzespaną noc. Alkohol spływał kaskadami w jej gardle, wędrując zakręconą drogą wprost do żołądka, po drodze rozpalając wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki. Już wcześniej dziewoja sięgała po mocniejsze trunki, to nie była pierwszyzna – nie piła jednak zbyt często, a adrenalina dalej się utrzymywała i najpewniej dlatego jej gęba nie krzywiła się od razu. Tylko dopiero potem, gdy odstawiła szyjkę butelki od pełnych ust – kilka kropel ulało się tworząc bursztynową ścieżkę na jej jasnej skórze. Przetarła ją natychmiast rękawem i posłała w kierunku mężczyzny spojrzenie mówiące Mało mnie znasz, Alexie H. Uśmiechnęła się jednak kącikiem ust zaraz po tym jak przez jej twarz przeszła pełna gama uczuć wyrażających jednocześnie obrzydzenie jak i zachwyt nad alkoholem. - Jezu. – Wybełkotała i potrząsnęła głową. Dopiero teraz zauważyła, że stażysta ewidentnie się z niej naśmiewa – i to nie tak, że starał się to jakoś ukryć, a po prostu śmiał się jej w twarz. Zamrugała zaskoczona takim widokiem i otworzyła usta by coś powiedzieć – po chwili jednak sama się roześmiała, z pewną lekkością i poczuciem ulgi. - Proszę mi nie przypominać o amortencji. To było naprawdę dawno i nieprawda. – Obruszyła się, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, bo choć jej myśli krążyły wokół innego osobnika, to gdzieś tam, pod spodem i skorupą tliła się jeszcze sympatia do Halla, do którego żywiła niegdyś żywsze uczucia. Odstawiła butelkę na blat i przez chwilę sunęła dłonią po szkle, słuchając słów towarzysza. Oj, gdyby teraz ktoś taki jak Filch trafił pod jej osąd… Najpewniej różdżka młodej Czarownicy poszłaby w ruch, a charłak dostałby za swoje. I nie tylko za swoje. Na samą myśl o słodkiej zemście uśmiechnęła się sama do siebie i westchnęła z zamysłem. - Tak… Nie osądzaj mnie tylko po tym jednym razie. Dalej jestem tą samą Wandą. – Powiedziała poważnie, a jej oczy pociemniały. Nie chciała wprowadzać nieprzyjemnej atmosfery, aczkolwiek to, że była tylko Krukonką czy aż Krukonką nie zobowiązywało ją do bycia grzeczną dziewczynką. Oczywiście miała swoje zasady, nikogo nie krzywdziła, nie mąciła nikomu w głowie [mhm], jednak… no… była sobą. Po prostu. Dziwne uczucie. Po krótkiej chwili milczenia odepchnęła się od ziemi i obeszła biurko oraz aurora jak gdyby nigdy nic, splatając ze sobą dłonie i spoglądając to na proporczyk Gryffindoru wielkości sporego prześcieradła jak i na resztę bibelotów. Skoro już tu jest, nie odrabia żadnego szlabanu to może się rozejrzeć. Inna sprawa, że wszystko dookoła zaczynało się jej lekko zamazywać, nogi stały się jak z waty, a ona doskonale słyszała szum przepływającej krwi w swoim organizmie. Fascynujące. Odchrząknęła i podeszła do dajmy na to jednej z biblioteczek, by przyjrzeć się co tam też nasz stażysta chowa przed światem. Obserwowała, spoglądała i uśmiechała się tylko do siebie. Alkohol zaczął powoli uderzać jej do głowy, bo i policzki zaczerwieniły się jej lekko, wzrok wydawał się być zamglony, a ona sama rozluźniona. Miała gdzieś Wilsona, wizje, Patronusa i cały ten shit, który ją otaczał. Chciała żyć, robić to co lubi, czuć, marzyć. Pokona wszystko i wszystkich, nie da się zniszczyć. Przynajmniej nie teraz. - Masz coś ciekawego? Jakiś eliksir, który powoduje wywoływanie dzikich wizji? – Spytała ironicznie kierując ponownie swoje spojrzenie na mężczyznę siedzącego nieopodal. Nie powiedziała tego w złym tonie, raczej po to by oswoić się z tym wszystkim, zapomnieć, przeobrazić w coś zabawnego. - Nigdy nie spodziewałam się, że nauka Patronusa będzie aż taka wyczerpująca, wiesz? Czytałam o tym nieraz, sama starałam się coś niegdyś poduczyć, ale.. To przynajmniej z mojej strony wyglądało zupełnie inaczej. – Zaczęła gestykulować jakby objaśniała mu co najmniej konstrukcję bomby atomowej, którą zrzuci na Filcza. Była ożywiona, daleko jej było do płaczu o dziwo. Reagowała szybciej niż powinna – dlatego też chwyciła jakąś fiolkę z czymś różowym w środku i zaczęła ją obracać w skupieniu. - Co to ? Może wrzucimy do Wilsonowi do herbaty? – Spytała zaraz zaciekawiona.
Alex Hall
Temat: Re: Może jutro słońce wstanie jaśniejsze Pią 20 Mar 2015, 22:42
Mimo wyraźnego rozluźnienia, wprawne oko wciąż dojrzałoby w ruchach Alexa dużą dawkę ostrożności. Testował granice, sprawdzał wytrzymałość, upewniając się, że nie rozbije ich nagły atak – robił obchód swojej twierdzy. Chorobliwy introwertyzm oraz skrytość z jednej strony chroniły go przed psychicznym zranieniem, z drugiej nie pozwalały być integralną częścią otaczającego świata. Chyba tylko cudem zabrnął tak daleko, nie wykańczając się po drodze i jako tako funkcjonując społecznie. Psychologowie mieliby się czemu przyglądać. Otwarcie się przed kimś było jak ekwiwalent zdzierania siłą grubego, twardego strupa – bolało jak wszyscy diabli, krew spływała cienkimi strużkami, aż do miejsca w którym mogła kapnąć, a potem spodem drżały odsłonięte nerwy. Właśnie tak czuł się w tej nieoczekiwanej, dziwacznej atmosferze intymności. Jak rozpalony, odkryty nerw. Nie był jeszcze pewien, jak to oceniać, z pewną ulgą przyjął więc zmianę toru rozmowy. - Nie wymawiaj imienia Pana nadaremno, czy jakoś tak to szło - rzucił na klasyczne, krótkie „Jezu”, którego nie słyszało się raczej w magicznym świecie. Siła nawyku nie pozwoliła jednak zapomnieć nauk wtłoczonych siłą za dzieciaka, zakazów wbitych tam wielkim gumowym młotkiem, a potem zabezpieczonych gwoździami przez sztab zakonnic. Kochane siostrzyczki miałyby się czym pochwalić, Alex po dziś dzień pamiętał mnóstwo rzeczy związanych z wiarą, której nigdy nie wyznawał, ani która nie była mu do niczego potrzebna. Gdyby potrzebował podczas jakiegoś zadania wtopić się w tłum wiernych w kościele, nie miałby z tym najmniejszego problemu. Ha, śmieszna myśl. A potem przyszedł śmiech. Śmiech był dobry, pobudzał krew i dodawał ciału niezwykłej lekkości, jakby wzięło się w usta haust helu. Zanim uspokoił się na tyle, by móc swobodnie spojrzeć na Wandę i nie mieć przed oczami mgły, wyczuł w ich kącikach delikatną wilgoć, a na policzkach i karku smagnięcia gorąca. Przyczajony na krawędzi swojego biurka podążył wzrokiem za sylwetką Krukonki, gdy odstawiła butelkę Ognistej, a potem wyruszyła na zwiedzanie gabinetu, bezbłędnie kierując się ku czemuś na kształt biblioteczki. Materiału do czytania było tam niewiele, ledwie kilka wyświechtanych, wyraźnie używanych często tomów i gruby notes oprawiony w ciemną skórę – niemożliwy do otwarcia bez odpowiedniego hasła, pełen osobistych zapisków aurora oraz opracowywanych przez niego receptur. Zaczarowany tak, by spłonął w dłoniach osoby, która jakimś cudem dałaby radę rozchylić okładki bez podania słowa-klucza. Cała reszta natomiast... Oooooch. Ukryta w przeróżnych pudełkach, stojakach na fiolki i woreczkach prezentowała obszerną gamę możliwości przy odpowiedniej wiedzy. Lub szczęściu. Hall miał tam między innymi przedmioty zaczarowane jeszcze za czasów szkolnych, których działania nie mógł sobie już przypomnieć. Znając jednak swoją naturę żartownisia, jakieś 90% z nich stanowiło niekoniecznie miłe niespodzianki. - Coś innego niż to, co piliście na zajęciach, a przez co ja zdychałem całą noc? - spytał z wyraźnie kwaśną nutą w głosie, po czym przekrzywił lekko głowę. - Nie lubię ważyć halucynogenów. Chociaż, chyba mam tam jakieś grzybki... Chyba. Lepiej nie grzeb, bo coś cię może ugryźć. No i nie chcę stąd wylecieć – umilkł na moment, wysłuchując jej słów odnośnie nauki patronusa. Kiwnął tylko głową na znak, że doskonale rozumie, o czym mówiła. Choć sam nie miał tak... Niekonwencjonalnego nauczyciela jak Wilson, ale dobrze pamiętał, jak ciężko było za pierwszym razem zatracić się w odpowiednim wspomnieniu. Wiedział, które miało odpowiednią moc, ale pozwolić mu objąć w posiadanie wszystkie zmysły, każdy zakamarek ciała stanowiło wyzwanie. Osłabiało, odsłaniało, jednocześnie wkładając w dłonie ogromną siłę. Parsknął krótkim śmiechem, spoglądając na przedmiot w dłoni dziewczyny. Zabawne, że w całym tym bałaganie Wanda sięgnęła akurat po tą jedną fiolkę... - Khm. Nie chcesz dać tego Wilsonowi – zaczął, ledwie powstrzymując rozbawienie. - Dorabiam sobie na boku i ważę eliksiry... Powiedzmy, że użyteczne w codziennym życiu. Ten – wskazał palcem na różowy wywar zamknięty w szkle. - Sprawia, że twój junior stoi na baczność, jakby zobaczył cycatą, rosyjską prostytutkę. Efekt natychmiastowy. Uniósł lekko brwi, odczekując i sprawdzając, jak szybko panna Whisper wyobrazi sobie obrazek, który przed nią roztoczył. Hall, ty niedobry człowieku, lubisz patrzeć jak mózgi wypływają uszami?