Temat: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Sro 21 Sty 2015, 12:32
Opis wspomnienia
Wspomnienie zaczyna się w dniu, kiedy dwójka przyjaciół udała się do biblioteki. Artie potrzebował pomocy w odrobieniu zadań domowych, a Wanda wiedziała na dany temat wszystko. Po wspólnej nauce, która trwała przez ładne parę godzin, poczuli się głodni. W tym celu opuścili bibliotekę, a Krukonka zaoferowała się, że będzie pchała wózek Artiego. McCallister jeszcze wtedy nie wiedział co go czeka. Wanda była bardzo szczęśliwa mogąc pomóc koledze. Niestety, tuż przy schodach zapomniała o zablokowaniu kółek i Artie poleciał na łeb na szyję (razem z wózkiem) w dół. A więc? Jak daleko dzisiaj polecisz i czy zdobędziesz tysiąc punktów?
Osoby: Artie McCallister i Wanda Whisper
Czas: ładne kilka lat temu, kiedy to Artie chodził do III klasy, a Wanda do IV
Miejsce: Trudne powroty z biblioteki
Gość
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Sro 21 Sty 2015, 12:43
- Naprawdę Ci dziękuję! Nie wiem czy sam bym sobie poradził… Do tej pory nie rozumiem teorii transmutacji. Po co właściwie zajmować się teorią? – Wzruszył ramionami. Razem z Wandą siedzieli w bibliotece już od kilku godzin. Udało się im stworzyć całkiem dobre wypracowanie. Artie po cichu miał nadzieję, że profesor McGonagall nie zauważy żadnych plagiatów ani nie stwierdzi, że ktoś Puchonowi pomógł w odrabianiu pracy domowej. Pewnie, przyjmowanie pomocy nie było zakazane, ale McCallister był tak durny z teorii, że pisał w słowo w słowo to, co powiedziała Krukonka. - Wolałbym teraz siedzieć przy kociołku i w nim wesoło mieszać. – Trzeba było przyznać, że młody miał rękę do eliksirów. Potrafił wielokrotnie zaskoczyć nauczycieli na lekcji, którzy raczej nie spodziewali się po nim niczego dobrego. Pryzmat wózka? Być może. Artie pochował wszystkie rzeczy do plecaka. Zwinął pergamin, kiedy tylko wchłonął się atrament. Zakręcił kałamarz, pozbierał pióra. Nie zostawił niczego na stoliku. Przewiesił plecak z tyłu wózka. Zawsze tak robił, aby mu nie przeszkadzał. - Powiem szczerze. Jestem cholernie głodny. Zjadłbym nawet konia z kopytami… Chociaż największą mam ochotę na czekoladowy pudding. Może więc dałabyś się namówić na mały wypad do kuchni? – Oboje byli czekoladoholikami, więc Artie nie spodziewał się odmownej odpowiedzi. Jakby zresztą Wanda śmiała powiedzieć „nie” jemu?
Wanda Whisper
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Sro 21 Sty 2015, 13:53
Dwie godziny, czterdzieści dwie minuty I szesnaście sekund spędzonych w bibliotece. Cudo. Krukonka z lubością uniosła ramiona ku górze i z gracją dachowca przeciągnęła się czując jak coś strzela jej pod łopatką, a zaraz potem w karku. Jednak siedzenie tylu godzin w cichym pomieszczeniu robiło swoje bo i zaraz poczuła jak kiszki grają marsza. Zaśmiała się pod nosem i jeszcze tylko wskazała błędnie napisane słówko Puchonowi. - Też bym wolała zająć się praktyką, ale skoro pani profesor tak każe to wolę się jej nie przeciwstawiać. Ostatnio Steiner zaczął paplać, że teoria jest do kitu i pani go zamieniła w żabę na lekcji. – Słodki głosik wydobywający się z różowiutkich usteczek panny Whisper przebijał ciszę i odbijał się od ścian powracając do ich małego skupiska. Wszędzie leżały porozwalane pergaminy, ptasie pióra i mnóstwo ksiąg traktującej o magii, jak i te zwykłe – mugolskie. Sprawne oko mogło dojrzeć jeden egzemplarz Piotrusia Pana skitrany gdzieś tam w tle. Krukoneczka poprawiła kokardę we włosach i westchnęła cicho, zerkając jak Artie skrupulatnie pisze to co mu wcześniej podyktowała. Wiedziała, że jest dobry z eliksirów, chociaż mu nie zazdrościła bo sama nie odstawała od reszty. Uśmiechnęła się kącikiem ust gdy ten skończył i zabrała jego pergamin by w spokoju sobie poczytać. Tutaj dobrze, tam nie do końca, dwie literówki. W mig wszystko poprawiła, a gdy skończyła zobaczyła, że chłopaczyna zebrał wszystkie swoje rzeczy ze stolika – pozostał jej tylko mały bajzel. - Ojej, szybki jesteś! Wypracowanie jest okej, Wybitny jak się patrzy! – Stuknęła różdżką w papier, a ten zwinął się z cichym świstem. Reszta rzeczy i pierdół powędrowała do jej opasłego plecaka, a ta z westchnięciem wstała i przewiesiła naładowany tobołek przez ramię. Spojrzała na kumpla i pokiwała głową łapiąc się za brzuch skryty za szarym sweterkiem z błękitną lamówką. - Nie musisz nic mówić. Wiem. Kierunek kuchnia! – Zarządziła w trybie natychmiastowym i sprawdziwszy czy na pewno niczego nie zapomnieli, schowała swoją różdżkę i chwyciła oburącz za rączki wózka i ruuuszyła w siną dal. Przy okazji zahaczając o sto stolików, dwanaście krzeseł i cztery nogi młodszych uczniów. Syknęła cicho, gdy nie udało się jej idealnie wykręcić, tylko wyszusowała niczym Kubica na torze w Montrealu wprawiając w ruch spódnicę pani Pince [lel]. Gdy wydostali się z pomieszczenia, zadowolona Wanda zerknęła na przyjaciela z klasy niżej. - Ja chyba mam ochotę na jakieś żeberka albo coś. Po ostatnich ekscesach ze słodyczami przerzucam się na słone. – Parsknęła śmiechem i dalej pchając wózek przemierzała korytarze zastanawiają się głównie co mogłaby zjeść. Było już po obiedzie, a przed kolacją, ale żołądek panny Whisper domagał się czegokolwiek. Cze – go – kol – wiek. Mogła zjeść nawet tą koninę jakby jej ktoś podrzucił. W sumie konina chyba nie była taka niesmaczna, skoro w innych krajach ludzie się nią tak zachwycali. Tak idąc i idąc i myśląc i myśląc Krukonka nie zauważyła kiedy przed nimi pojawiły się schody. Dość strome, w końcu piętra w szkole były wysokie, tak samo jak sklepienia. Żadnych wałęsających się uczniów, ani nauczycieli. Cicho, spokojnie i tylko szum wałkujących się kółek zagłuszał ich oddechy – Wandy spokojny, a Artiego trochę ociężały i świszczący. Powróciwszy do rozmyślań na temat jedzenia – czy w końcu zdecyduje się na koninę z jakimś egzotycznym dodatkiem, na żeberka w sosie z rozmarynem czy może na ten pudding, który choć czekoladowy to nie trafiający w gust panny z czwartej klasy. W międzyczasie blokada kółek niefrasobliwie siedziała tam gdzie miała być, a cóż… Wózek z całą swoją zawartością nagle zachwiał się, kiedy to Whisperówna chciała tylko poprawić grzywkę, która wpadała jej w oczy… Najpierw z jej gardła wydobył się śmiech, kiedy patrzyła jak jej młodszy kolega spada, spada w dół, a książki z jego plecaka tylko ze świstem przedarły powietrze, podczas gdy Wanda z przerażeniem wpatrywała się w skaczącą główkę McCallistera, zdobywając się jedynie na … - KEVIN! – Bo tak się też do niego zwracała…
Gość
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Sro 21 Sty 2015, 14:45
- Serio? Zamieniła go w żabę? – Artie poprawił okulary na swoim nosie. Próbował wyobrazić sobie Steinera jako obrzydliwą żabę. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. – W sumie to bardzo dobry motyw. Może powinienem to dodać do listy swoich psikusów? Podjeżdżanie do grupki pierwszaków i wrzeszczenie, jest już przereklamowane. Chyba niezbyt dużo ludzi daje się na to nabrać. – Westchnął smutny. Uwielbiał płatać innym różne figle. Życie powinno być pełne śmiechu! Nie wiem czy wiecie, ale pozytywne myślenie wydłuża przyrodzenie… Więc Artie pewnie miał dużego, nawet jako trzynastolatek. Marzenie ściętej głowy, co? - Wybitny? Ja dostanę wybitnego? – Zrobił dziwną minę, podrapał się po policzku. – W takim razie McGonagall naprawdę będzie długo się zastanawiać, kto właściwie mi pomógł. - Chciał jak najszybciej się zwinąć z biblioteki, bo zwyczajnie już nie wytrzymywał. Gdyby tylko miał czucie w nogach, to pewnie zacząłby się wiercić na miejscu. Mógł jedynie poruszać tułowiem, ale wolał tego nie robić, aby Wanda nie posądziła go o chorobę sierocą. Dobrze, że właściwie nic nie musiał mówić, że chce udać się do kuchni. Przyjaciele przecież rozumieją się bez słów, czy jakoś tak. Cieszył się, że Krukonka przyjęła jego zaproszenie. Wierzcie mi lub nie, ale Artie naprawdę nie wstydził się dziewczyn i wobec nich był bardzo śmiały. Czy to naprawdę coś nieprawidłowego, że prawił komplementy ładnym dziewczynom? Bo co? Siedział na wózku, to flirtować nie mógł? Idiotyzm! Zresztą Wanda uwielbiała go swatać, w dodatku z całkiem sensownymi partiami, więc musiał być odważny w takich sprawach. - Nie mów. Naprawdę? Nie chcesz nic słodkiego, tylko coś słonego? Pfe! Słodkie to przecież styl życia, to nie tylko pokarm! – Oburzył się. Nie przeszkadzało mu, że Krukonka prowadzi wózek. Bardzo często to robiła. On mógł odpocząć, nie musiał też ubierać rękawiczek, które zazwyczaj nosił. Dłonie więc opierał o poręcze wózka, a jego mina wyrażała jedno – czuł się jak prawdziwy król Hogwartu, bo jechał na własnym tronie, a prowadziła go prawdziwa księżniczka. No. Do czasu. Powoli zbliżała się przeszkoda. Artie nie odzywał się, ani nic nie robił. Uważał, że przecież Krukonka ma oczy i widzi, że zbliżają się do schodów. Wielokrotnie to już przerabiali. Pokazał jej, gdzie jest blokada. Wyjaśnił jej zasady poruszania się z wózkiem po okropnych, wysokich schodach. I czekał… Lot był naprawdę niewiarygodny. Leciał prosto w dół ze schodów. Wypadł z wózka, ponieważ się nie przypiął (uważał, ze jest to strasznie niewygodne i zresztą po co?). W filmie w zwolnionym tempie musiało to wyglądać przekomicznie. Najpierw wózek się zachwiał. Artie zaczął wrzeszczeć, bo czuł, że niebezpiecznie pochyla się do przodu. Zwinął się w kuleczkę, ale nogi leciały za nim całkowicie bezwładnie. Wózek trzepnął go mocno w tyłek, ale na szczęście nic nie poczuł. I tak… Wózek, Artie, wózek, Artie. Zatrzymali się dopiero na samym dole. Trzynastolatek leżał na zimnych kaflach, a wózek kompletnie go przyblokował. Zamknął oczy. Miał nadzieję, że zaraz umrze. Bolała go głowa i tułów.
Ostatnio zmieniony przez Artie McCallister dnia Sro 21 Sty 2015, 18:52, w całości zmieniany 1 raz
Wanda Whisper
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Sro 21 Sty 2015, 15:36
Paplali sobie o głupotach, zaśmiewali się z Billa – żaby i z jego niedługo otrzymanego Wybitnego. Gdy tylko mogła to pomagała każdemu kto ją o to poprosił. Miała ogromne serce, a we wszystko co robiła wkładała tyle dobroci i życzliwości ile mogła. Dlatego też praktycznie na jej młodej, nieskażonej makijażem buźce widniał ładny uśmiech szalonej Krukonki. Lubiła Artiego i lubiła te ich wspólne wypady do kuchni, gdzie zawsze mogli się najeść do syta, a skrzaty nigdy nie były dla nich niemiłe. Zaśmiała się głośno, gdy ten wygarnął jej, że jak to słone? Jak można zjeść cokolwiek słonego podczas gdy na świecie jest tyle słodyczy? - Czasem trzeba zrobić wyjątek, Kevin! Nie chcę wyglądać jak damska wersja Hagrida. – Chodziło jej zapewne o trzymanie jakiejś tam jeszcze nie sprawdzonej diety, czy coś. Kto by jednak na to zwracał uwagę? Dopiero miała czternaście lat i wyglądała jak dziecko – pulchna buźka, świecące oczka i te długie włosy plecione w warkocz. Kochała jedzenie i książki a jej jedynym problemem było to jak zagadać do Shawa na lekcji. Podobał jej się niesamowicie – już teraz nie mogła odlepić od niego wzroku na eliksirach. Westchnęła. Potem wszystko się zmieniło. Zatrzymało. Spowolniło. Tej sceny Wanda chyba nie zapomni do końca życia. Nie tylko dlatego, że autorka śmiała się histerycznie dobre pięć minut, aczkolwiek przez to, że sama panna Whisper nie wiedziała czy jej przyjaciel żyje czy też nie. Chociaż to jak leciał, to jak jego bezwładne nogi czuły się lekko w tym wszystkim było cudowne i zjawiskowe. Wanda chłonęła ten widok jak urzeczona, mając szeroko otwartą japę. Jej ciemne tęczówki lustrowały dokładnie moment wypadnięcia chłopaka z wózka. I to jak ten najpierw na niego napierał jak zniecierpliwiony kochanek chcąc dostać coś więcej niż tylko soczystego buziaka. I widziała to jak Artie sam nie wie czy zacząć się śmiać czy płakać. Upadek z pewnością bolał, trudno się dziwić – tyle schodków, tyle tych upierdliwych schodków. I te latające karty podręczników! I uciekające czekoladowe żaby – jedna z nich wylądowała zgrabnie na oparciu wózka, zaraz za nią stanęła druga. Dziewczynie mogło się wydawać, bądź też nie, ale chyba słyszała delikatne drgania wybijające My heart will go on… Zmarszczyła brwi, potem usłyszała głośne plaśnięcie – tak to był McCallister, któremu chyba nie udało się wylądować niczym Małysz w Bischoffen, gdzie najpewniej otrzymał tysięczną Kryształową Kulę. Albo szklaną. No nic, Whisperówna powinna jeszcze poćwiczyć celność w rzucaniu przyjacielem. Gdy wszystko się już uspokoiło, slow – mode przestał niestety działać, ta jęknęła i łapiąc się za policzki wstrzymała oddech. Boże, zabiorą ją do Azkabanu! A ona nawet nie umie Patronusa! Boże jedyny, masko bosko, co się z nią stanie? Czy Dorian przyjdzie ją odwiedzić? Chyba nie, bo ostatnio wypomniała mu, że wygląda jak Filch po randce. Zbiegła szybko po schodach – poszło jej całkiem nieźle, gdyby nie fakt, że o mało sama nie wywinęła kozła przy potykaniu się o księgę zaklęć. Utrzymała jednak równowagę i doskoczyła do przyjaciela, wcześniej zrzucając z niego sporej wartości wózek. Trochę się nasapała – z przerażoną miną nachyliła się nad chłopakiem. - OmójbożeKevinbardzoCięprzepraszam. widoczniemusiałamasięzamyśleć. aleniebądźnamniezły. – Zaczęła trajkotać mu nad uchem, czując jak serce wali jej szybko, a ręce drżą jakby od Kiku dni nie zażywała kokainy. Super machina stała już na swoim miejscu, a dziewczyna podźwignęła chłopaka tak, żeby usiadł.
Ostatnio zmieniony przez Wanda Whisper dnia Sro 21 Sty 2015, 18:53, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Sro 21 Sty 2015, 18:37
Czy to ptak? Czy to samolot? A może jakiś inny przekręt? Nie, to tylko Artie lecący prosto na twarz ze schodów. Musiał nie zamknąć torby dostatecznie dobrze, ponieważ podczas upadku otworzyła się, a wszystkie książki wysypały się na schody i razem z chłopakiem spadały na dół. Cała scena wyglądała tak majestatycznie niczym górska lawina. Był krzyk i nagle łubudu! Cały świat zamigotał. Kałamarz z atramentem również wypadł z torby, rozbił się poprzez bliskie spotkanie z metalowym kółkiem wózka. Trudny to jednak był romans, atrament mógł wybrać sobie lepszego partnera, mniej destrukcyjnego. W efekcie czego Artie miał umazany nos w atramencie, dobrze, że żaden kawałek szkła nie wbił mu się w skórę. Pióra do pisania unosiły się w powietrzu, opadły na ziemię dopiero w momencie, kiedy chłopak wraz z wózkiem zatrzymał się na końcu drogi. I co tam czekoladowe żaby! Z plecaka uciekła praca z transmutacji, idealna praca przypomnijmy. Potoczyła się na dół, uciapała się atramentem, który był rozlany na schodkach i jeszcze została przedarta przez spadający wózek (te wystające, niebezpieczne części!). Marzenie o dobrej ocenie u profesor McGonagall przemknęły bezpowrotnie, Artie mógł poczuć się oszukany niczym Donatan i Cleo podczas Eurowizji. Puchon leżał na posadce. Trzeba powiedzieć, że jego pozycja była bardzo dziwna. Tyłek miał w górze, a twarz przytulał do zimnej posadzki. Na plecach praktycznie zatrzymał się wózek. Jedna z czekoladowych żab leżała właśnie na jego wystających czterech literach i zastanawiała się jakby tutaj uciec… W końcu była bardzo udupiona, w pełnym znaczeniu tego słowa. Lewa noga była niewiarygodnie wygięta, raczej nie wyglądała zbyt dobrze. Być może kość była złamana, w dodatku w kilku miejscach. W końcu chłopak wielokrotnie dostał wózkiem po różnych częściach ciała, a on nie należał do najlżejszych. Artie zresztą nie miał zielonego pojęcia, co się działo z jego nogami, przecież i tak ich nigdy nie czuł. Artie nie odzywał się. Oddychał ciężko. Nie wiedział, co właściwie się stało. Pamiętał, że Wanda maszerowała razem z nim przez korytarz, wesoło ze sobą gawędzili. A potem? A potem znalazł się tutaj. Czuł okropne zimno posadzki na swoim policzku. Czy tak właśnie się odchodzi z tego świata? Kiedyś czytał o białym świetle, ale przecież nie widział go. Może dzieciaki na wózkach nie idą do nieba, bo zwyczajnie nienawidzi ich Bóg? Albo… Wreszcie odzyskał kontakt ze światem. Nie było to miłe. Poczuł ogromny ból w okolicach pleców, gdzie zatrzymał się wózek. Słyszał również głos Krukonki, która chyba go przepraszała. Dobrze, że adrenalina zadziałała na tyle, aby uwolniła go spod wózka. Mógł już łatwiej oddychać. Wciąż jednak nie czuł się najlepiej. Podniósł wzrok na Wandę. W niebieskich oczach zmiksowało się przerażenie, ból, ale również śmiech. Nie wiedział co ma jej odpowiedzieć. - Wyglądam idiotycznie, prawda? – Przesunął dłonie na wysokość barków. Pomógł dziewczynie się podnieść. Czekoladowa żaba uciekła z jego tyłka. Usiadł znów na wózku. Nie mógł obrażać się na wielką machinę, bo była jego jedynym środkiem transportu. - Co to właściwie miało być? – Zaczął sprawdzać swoje nogi czy są całe. Z przerażeniem odkrył, że lewa jest jakaś dziwna. – Cholera. Potrzebuję jechać do Skrzydła Szpitalnego. – Tego jeszcze nie grali! Niepełnosprawny, który złamał sobie nogę… Kabat kabatów!
Wanda Whisper
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Pią 23 Sty 2015, 16:17
Wszędzie, dosłownie wszędzie walały się stosy pergaminów – nie tylko doskonała praca z transmutacji, ale również wiele innych notatek, zapisków i pomocy naukowych. Do tego szalejące, kolorowe pióra, czekoladowe żaby chcące walczyć o wolność słowa i miłości i ona. Jej długie włosy, piwne oczka i różowe usteczka. Twarz Wandy wyrażała troskę jak i przerażenie. Nie chciała iść do Azkabanu, a wiedziała, że wypadek stał się z jej winy. Z jej winy, jej obżarstwa i nieuwagi. Gdyby dostatecznie skupiła się na swoim zadaniu nie byłoby teraz takiego problemu. Dlatego teraz, odziana w super obcisły błękitny strój z czerwonymi majteczkami na wierzchu zbiegała niczym łania w zwolnionym tempie czując jak wiatr przeczesuje jej brązowe pukle, a Bonnie Tyler śpiewa jej nad uchem, o tym, że pewien zniewieściały chłopaczyna oczekuje jej pomocy. Stop. To chyba nie ta bajka. Krukonk po prostu zbiegła szybciutko ze schodów, o mało nie łamiąc sobie nóg na nich i tak jak wcześniej dopadła Artiego, pomagając mu jednocześnie ewakuować się wózek. Nie zwracała uwagi na straty materialne, w końcu nie sztuką było użyć zaklęcia czyszczącego. Dlatego nie zaprzątała sobie głowy tym całym magicznym stuffem, kiedy jej kumpel był w potrzebie. Nachyliła się by usłyszeć co ten do niej mówi i spojrzała zaskoczona na jego umazaną buźkę. Przez chwilę jeszcze przerażenie utrzymywało się na jej twarzyczce, jednak zaraz się roześmiała, może nieco zbyt histerycznie. - Jezu, nie. Wyglądasz super! – Odparła machinalnie, poprawiając mu włosy i w ogóle sweter, koszulę, krawat bojąc się, że na serio coś mu zrobiła. Wyciągnęła różdżkę z sekretnego miejsca i machnęła nią władczo, a wszystkie papierki, nie – papierki, duperele, piórka i inne rzeczy ułożyły się w zgrabną całość i pomknęły prawie, że zadowolone do torby Puchona, która z cichym kliknięciem się zamknęła. Atrament zniknął z powierzchni schodów, nie zostało po nim nic, żadnych smug, zupełnie jakby został wyczyszczony jakimś Sidoluxem. Powróciła spojrzeniem do twarzy kumpla, i z niej również ściągnęła plamę, by nie wyglądał jak kretyn. - Przepraszam jeszcze raz! Nie wiem co się stało, ale to się stało tak nagle i sam widzisz! Naprawdę najmocniej Cię przepraszam! – Znowu zaczęła go gorączkowo przepraszać. Złapała jego dłoń w swoje obie łapki i zamrugała kilkaset razy zupełnie tak samo jak te panie z brazylijskich mugolskich telenoweli, kiedy chcą pożyczyć od tych swoich Alvaro Juaresów miliard dolców na głupie SPA tyko po to by wysmarować swoje ciemne mordki błotem. Dopiero gdy ten wspomniał coś o SS ta jęknęła, pisnęła, a serce jej zamarło. Faktycznie! Lewa noga McCallistera była dziwnie wygięta, tak nienaturalnie. Zupełnie jak Miley Cyrus podczas teledysku Wrecking Ball. Krukonka zachłystnęła się powietrzem i zaraz zaczęła macać kończynę kumpla – w końcu kiedyś tam interesowała się magomedyką! Może uda się jej pomóc! - Jakim cudem? Czujesz tu? – Spytała gdy mocno nacisnęła na jakieś-coś-tam w nóżce, by sprawdzić czy faktycznie jest złamana.
Gość
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Pią 23 Sty 2015, 20:17
- Cześć, nazywam się Jezus! – Wyszczerzył swoje ząbki w uśmiechu. Nie był obrażony na dziewczynę ani trochę. W sumie nie wiedział dlaczego, ale tak było. Artie był za bardzo pozytywnym chłopaczkiem, aby się takimi rzeczami przejmować. Po prostu: stało się. Nie zamierzał Wandzie tego kiedykolwiek wypominać. Jeśli tylko coś o tym wspomni, zapewne będzie to traktował jako jedną ze śmieszniejszych momentów swojego życia. To się nazywało podejście do wypadków – zawsze pozytywnie. Nie było powodu, aby się załamywać. Gorsze rzeczy się zdarzały od takiego upadku ze schodów. - Dzięki! – Ucieszył się, kiedy Krukonka zaraz zabrała się do sprzątania całego syfu. Młody za bardzo ni specjalizował się w zaklęciach „gospodarczych”. Ok, kochał Wingardium Leviosa, ale na tym poprzestał. To zaklęcie było mu potrzebne do normalnego funkcjonowania, że po pięćdziesiątym jego użyciu, przestał o nim zupełnie rozmyślać, to była czynność typowo automatyczna. - Nie wiem co bym bez Ciebie zrobił. – Tak naprawdę, gdyby nie Wanda, nie zleciałby z wózka, ale to już inna para kaloszy. Jak już jednak wspominałem, Artie nie zamierzał trzymać urazy, bo jej nawet nie miał. Był najsłodszym Puchonem w całej historii Pucholandu. - Daj spokój! Po prostu latanie nie jest moim ulubionym sportem. I niestety zapomniałem dodać do wózka małych miotełek, które mogłyby unosić mnie w powietrzu. Ale wiesz! Pracuję nad tym! Możesz uznać, że to była pierwsza próba mojego eksperymentu! Jak na razie to tylko początki… Takie niewinne. Być może za rok będę potrafił polecieć o wiele dalej! – Pozytywnie, naprawdę bardzo pozytywnie. – A tymczasem musimy cieszyć się z tego rekordu. Myślę, że jest wystarczająco duży, abym mógł zaliczyć się do Magicznej Księgi Najdurniejszych Magicznych Rekordów. Nie sądzisz? – Podniósł dwa kciuki do góry, aby pokazać dziewczynie, że naprawdę czuje się świetnie i nawet w przyszłości mógłby powtórzyć to jeszcze raz! Tylko, że tym razem przypiąłby się do wózka oraz ubrał kask, tak na wszelki wypadek. Artie spojrzał na Wandę wzrokiem „Are you kidding me, right?”, kiedy zapytała czy coś czuje. - Wiesz, chciałbym. Mogłoby być to nawet uczucie wysoko erotycznie, nie sądzisz? Takie macanie czyjejś nogi. Niestety, muszę to sobie wyobrazić… - Puchon wczuł się. Tylko, że zamiast wrzeszczeć z bólu: - Aaaaaahhh…!
Wanda Whisper
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Nie 25 Sty 2015, 20:46
Całe szczęście, że Wanda zrzuciła ze schodów Artiego, a nie jakiego okropnego Ślizgona, który najpierw skręciłby jej kark, a dopiero potem przyjął ewentualnie tłumaczenia. Twarz dziewczyny jaśniała z każdym słowem chłopaczyny na wózku, z każdym jego wkrętem i donośną paplaniną. Lubiła z nim spędzać czas i rozmawiać na wszelakie tematy – mimo hm, ułomności był normalnym towarzyszem, tak samo się śmiał, tak samo rzucał żartami – nie każdy niestety to rozumiał. Whisperówna wielokrotnie była świadkiem gdy inni uczniowie, nie doceniali osoby McCallistera, co strasznie drażniło Krukonkę. Z roku na rok jednak wszystko się zmieniało, ludzie zaczynali rozumieć co się wokół nich dzieje, a ona i Kevin odzyskiwali spokój i pogodę ducha. Poklepała go po głowie, jak młodszego brata – bo w sumie go tak traktowała i kucnęła przy nim by przyjrzeć się nodze. Wcześniej jednak wysłuchała jego skomplikowanych metod ulepszania pracy wózka, co skomentowała jedynie parsknięciem śmiechu. - Sądzę, że to dobry pomysł. Następnym razem przygotujemy się do pobijania rekordu, bo ten był chyba dość kiepski… – Powiedziała z uśmiechem na ustach, będąc rad, że chłopak się na nią już nie gniewa i, że jej nie wypomina tego co uczyniła. W głębi serca było jej strasznie głupio, że nieuważnie zrzuciła go ze schodów – naprawdę nie chciała tego zrobić – doskonale wiedziała, że będzie to przeżywać jeszcze przez kilka następnym wieczorów. - Przygotuję Ci kask, Google i … poduszki! – Uniosła kciuk do góry, zupełnie jak on dając mu ‘okejkę’, bo wiedziała, że pobijanie ich aktualnego rekordu będzie niezłą zabawą. Jeżeli się dobrze do tego przygotują. Nie chciała robić krzywdy kumplowi. Nachyliła się nad nogą i gdy ją ścisnęła nie zauważyła żadnej zmiany na twarzy kolegi, a wręcz przeciwnie. Westchnęła ciężko, zapominając na moment, że ten naprawdę nic nie czuje, a upadek nie mógł tego za cholerę zmienić – a szkoda. Pomacała jeszcze jego chudą łydkę dla żartów, strojąc miny niczym panie w filmach dla dorosłych. - Och, Kevin! – Zapiała z zachwytu jakby dochodziła do finału… rozgrywek quidditcha i wywróciła piwnymi oczętami rozbawiona już na całego. Przesunęła jednak dłonią po lewej nodze badając ją i starając się wypatrzeć dziwne zgrubienia pod skórą. Zmarszczyła brwi, wyczuwając coś niepokojącego, dziwną zmianę. Zacisnęła usta. - Poruczniku McCallister. – Zasalutowała mu podnosząc się z kolan i zajmując pozycję wyjściową. Ręce oparła na gumowych oparciach i poprawiła torbę chłopaka, by ta już nie spadła. - Obawiam się, że nieznany obiekt wtargnął do promu Kevin 6969. Zalecana operacja: ewakuacja do Skrzydła Szpitalnego, gdzie czeka na nas porucznik Pomfrey. – Komendy Wandy wypowiedziane były tonem poważnym, z nutką mechanizmu w głosie. A sama dziewczyna powoli pchnęła wózek i skierowała się wraz z kumplem korytarzem prowadzącym do SS – tym razem uważając na wszystko co się wokół nich działo i skupiając swoją uwagę na Artim.
Gość
Temat: Re: A Ty? Jak daleko dzisiaj polecisz? Pon 26 Sty 2015, 22:41
Artie właściwie to nigdy nie tracił ducha. Nie obchodził się tymi, którzy nazywali go jeżdżącym barem na kółkach albo od czarodzieja po tuningu. Niektórzy kpili, że dzieciak na wózku jest skończonym idiotą, skoro przyszedł do Hogwartu. Inni byli oburzeni faktem, że mają uczyć się w jednej klasie z Artim. Było też wiele różnych opinii, których nie chce mi się przytaczać. Bo zresztą po co? Aby ten post był dłuższy i nikt nie powiedział, że to jest gniot? I tak właściwie nie wiem po co piszę długi post kończący, skoro to właściwie nie ma sensu. Czemu służyły durne komentarze? Zupełnie niczemu. Chłopakowi to zwisało. Znał swoją wartość, swoje umiejętności. Nie musiał nikomu nic udowadniać. Wystarczyło, że dobrze się bawił, zdobył przyjaciół na zawsze. Czuł się wyjątkowy. Nie było tutaj mowy o żadnej pomyłce. Życie na wózku nie było dla niego żadną karą, a jedynie przejściem na poziom wyżej. On również traktował Wandę jak starszą siostrę. W ich relacji nie było niczego zdrożnego. Ot, lubili się, pomagali sobie, rozmawiali wesoło, spędzali razem ze sobą czas. Czasami plotkowali na różne tematy, nawet rozmawiali o chłopakach, którzy podobali się Wandzie oraz dziewczynach, do których wzdychał Artie. Takie właśnie powinno być rodzeństwo. Całkowicie zgodne i wesołe. Wiedzieli o sobie wszystko, każdy mały sekrecik. Gdyby Artie mógłby urodzić się jeszcze raz, to pewnie zaciągnąłby Wandę ze sobą za rękę, aby urodziła się jako jego siostrzyczka - taka rodzona, a nie przyszywana na zasadzie pokrewieństwa dusz. - Będzie w porządku! Zawsze chciałem zrobić coś szalonego! I właśnie mamy ku temu powód, no! – Wyszczerzył swoje ząbki w uśmiechu, a ja pacnąłem na klawiaturę, bo po raz kolejny napisałem idealnie to samo, no i do cholery właściwie ile można? - Och, Wando! – Westchnął niczym prawdziwy aktor. Skoro Krukonka podjęła się tej gry, Puchon nie zamierzał być jej dłużny. Kochał bawić się w takie durne rzeczy, bo były zwyczajnie wesołe. A on kochał wszystko to, co było wesołe. Bo on cały taki wesolutki był. W przeciwieństwie do Pawła, którego wkurzenie na tego posta sięga zenitu. - Mocniej, mocniej! Dotknij mnie tam! O tam! – Brodą wskazał w stronę swojego kolana, a kiedy dziewczyna po nim przejechała, jęknął głośniej. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził obok, bo naprawdę miałby nieodparte wrażenie, że naprawdę natknął się na dwójkę totalnych debili i należy ich jak najszybciej zamknąć w Azkabanie. A może Wanda znęca się nad niepełnosprawnymi i włożyła Artiemu wibrującą różdżkę do tyłka? Kto to do cholery wie. Nawet jeśli, to pewnie jemu jest o wiele przyjemniej niż mi, cholera jasna! - Cholewka jasna! Należy jak najszybciej zarządzić ewakuację! Ijo ijooo! Tracimy zasięg, tracimy paliwo! Prom Kevin 6969 odpływa! Poruczniku Whisper pędźmy szybciej, bo stracimy wysokość! – I poszli do Skrzydła Szpitalnego. Myślicie, że obyło się bez komplikacji? Pfff… W takim razie jesteście w błędzie. Przyroda nigdy nie była łaskawa dla Kevina. W końcu był Kevinem Samym w Hogwarcie. Czy jakoś tak.