Cóż to się dzieje?! Mecz pomiędzy Ravenclaw'em, a Slytherin'em! Victor musiał to zobaczyć. Liczył na przegraną ślizgonów. Na trybunach spotkał Diane...
Dziś wielki dzień. Wszyscy szaleli! Szczególnie krukoni i ślizgoni. Dyrekcja Hogwartu organizowała od czasu do czasu jakieś miecze na stadionie. Teraz wypadła kolej na rywalizację pomiędzy niebieskimi, a zielonymi. Brutalna rozgrywka. Victor wraz z kumplami postanowili pójść i pooglądać. Zebrali małą ekipę i ruszyli ku przygodzie! Znaczy boisku... Jacyś gryfoni także z puchoniastymi się szykowali do oglądania zmagań. Niektórzy pozakładali szaliki barw jednego z domów grających, bądź maskotki wzięli. Kibicowanie. Victorowi nie uszło uwadze, że niektórzy obstawiali wyniki. Hazard kwitnie w szkole, no, no. Varkes nie mógł się oprzeć. Postawił na krukonów malutką sumkę, jednak to może być zawsze jakiś zysk. Bądź strata, ale na to nie liczył. Kiedy chłopak usiadł na trybunach mógł być świadkiem puszczania fajerwerków przez jego znajomych. Uczniowie strasznie tracili rozum przy tego typu wydarzeniach! Szczególnie, że próbowali się rozgrzać na wszelkie sposoby. Zgadza się, deszczowy listopad nie należy do przyjemnych. Dzisiaj także zapowiadało się na opady. Ale gra miała trwać. I się zaczęła... Minęła jakaś godzina może od rozpoczęcia rozgrywki. Ślizgoni prowadzili 30 punktami. Victor nie mogąc usiedzieć w miejscu kręcił się pomiędzy ławkami, ale kumpel w końcu go usadowił na czterech literach. Do tego czasu szesnastolatek zdążył zauważyć parę znajomych mu twarzy. Nie zawodników! Kibiców. W jego rzędzie.
Nie mogłam się doczekać dnia dzisiejszego. Mecze quidditcha były dla mnie ogromną frajdą, uwielbiałam je oglądać i nie ważne czy grali Gryfoni czy ktoś inny. Szłam w stronę szkolnego stadionu z Krukońskim szalikiem na szyi. Ogólnie uważałam, że czerwone godło na piersi i niebieski szalik idealnie do siebie pasują. A już lepiej niż czerwony i zielony. W końcu wraz ze znajomymi udało mi się dostać na trybuny. Rozsiadłam się na wybranym miejscu, ale nie zagrzałam miejsca zbyt długo. Już po chwili stałam wymachując szalikiem i krzycząc "Krukoni! Krukoni!". Machałam rękoma ciesząc się wraz ze znajomymi, trybuny zapełniały się, a wokół nas pojawiło się dosyć sporo Puchonów, którzy chyba również postanowili kibicować swoim niebieskim kolegom. I bardzo dobrze! Robiło się coraz tłoczniej, pogoda była okropna, ale mnie to nie przeszkadzało. Mecz się zaczął. Przez jakąś godzinę krzyczałam dopingując wybraną przeze mnie drużynę. Jak na złość przegrywali trzydziestoma punktami. Byłam zła, wkurzało mnie to. - No ja nie mogę, co on robi?! Latać nie umie, czy jak? - skomentowałam wyczyny jednego z Krukońskich zawodników. Z wielkim zawodem chciałam demonstracyjnie pokazać swoje niezadowolenie i usiąść na swoje miejsce, kiedy jednak usiadłam zamiast na drewnianą ławkę trafiłam na kolana jakiegoś chłopaka. Zerwałam się z krzykiem. Odwróciłam zdezorientowana. - Na brodę Merli... - zaczęłam, a potem widząc chłopaka cała się zaczerwieniłam. - Przepraszam! Nic ci nie jest? Przepraszam...
Trzeba przyznać, że te trybuny na jakich się znajdował były bardziej głośne, niż pozostałe. Darli się jak opętani. Może też dlatego, że połowa uczniów tutaj postawiła sporo kasy na swoich zawodników. A krukoni przegrywali. Z tego co wiedział, więcej osób dało na niebieskich "parę drobniaków". Victora co prawda nie męczyła tak bardzo myśl o stracie galeonów. Nie dał tylu, żeby poczuć się znacznie pokrzywdzonym przez hazard. Nagle miał niespodziankę. Jakaś panna usiadła mu na kolanach, chyba myląc jego osobę z siedzeniem. Kumpel siedzący koło niego już zerknął na niego tym spojrzeniem "Nieźle!" co zawsze puchona bawiło. Teraz jednak był ciekaw co dalej. Gdy gryfonka wstała i zaczęła przepraszać Varkes uśmiechnął się ukazując ząbki. -Nic się nie stało. Jesteś za lekka, abym doznał jakiegoś uszczerbku na zdrowiu.- Zaśmiał się i nagle pojął kto to. D...Diana? -Ah, to Ty! Nie poznałem Cię!- Znał dziewczynę. Co prawda nie, aż tak bardzo, ale jednak coś. Imię pamiętał. -Kibicujesz krukonom?- Spytał. Zawodnicy latali koło nich, na dodatek słychać było burzę. Deszcz... świetnie. Nikomu to się nie podobało, ale meczu nie wstrzymano.
Dopiero po chwili dotarło do mnie na czyje kolana usiadłam. Skrępowanie i zawstydzenie ustąpiło, ja się szeroko uśmiechnęłam i położyłam mu rękę na głowie. - Hej Vic, zająłeś moje miejsce - powiedziałam, ale bez żadnego żalu czy złości w głosie, ot tak zaczepnie. - Nie poznałam cię. Kto by przypuszczał, że to właśnie na niego usiądę. Ale naprawdę kompletnie się tego nie spodziewałam, byłam święcie przekonana, że moje miejsce jest nadal wolne. No cóż, lepszy Vic niż jakiś przeklęty Ślizgon, któremu zaraz bym wyrwała tę czuprynkę. Kiedy Puchon się mnie zapytał, czy kibicuję Krukonom, wzięłam ich szalik i owinęłam się nim jeszcze raz śmiejąc się. - Taaak, prawda, że w niebieskim mi do twarzy? - zapytałam zarzucając rudymi włosami. - Oczywiście, że Krukonom. Każdy lepszy niż Ślizgoni, nie uważasz? A ty komu... Przerwałam, bo tuż nad moją głową przeleciała para ścigających. Z mojego gardła od razu wydobyło się głośne "Dawaaaj! Dawaaaaaj!" ale gdy tylko zniknęli mi w linii wzroku zwróciłam się w stronę kolegi. - Zbiera się na burze, nie? Źle się lata gdy pada deszcz. Mam nadzieję, że nikogo piorun nie trafi... no... Rosiera może - dodałam puszczając mu oczko. - Jak ci się mecz podoba? Przegrywają.
Położyła mu dłoń na głowie jak matka troszcząca się o swoje dziecko. Diana chyba miała to w zwyczaju. -Wiesz, z tych emocji musiałem się pomylić. Albo to Ty mi teraz wkręcasz, że siedzę nie tam gdzie trzeba!- Zaśmiał się radośnie, a puchon wskazał mu na zawodników. Ścigający krukonów dostał tłuczkiem w głowę i spadł. -Cholera...- Mruknął. Szło niebieskim coraz gorzej! -Na pewno lepiej niż w zielonym. Niestety z tego co widzisz chyba niebiescy są w plecy.- Dodał podpierając się łokciem o ramie siedzenia. Znów strzelił piorun. Tak. Burza stanowczo wkroczyła w ich obszar. Deszcz, który runął jak szalony potwierdził fakty. -Ja też!- Krzyknął bo czuł, ze go zagłuszają krople wody. Na szczęście magiczne trybuny utworzyły daszek nad ich głowami. Ale i tak widzowie zmokli. -Rosiera? Wolałbym, aby go ktoś pałką trafił.- Uśmiechnął się złośliwie. Mimo to podobała mu się koncepcja gryfonki. -Byłby świetny gdyby nie wynik.- I pechowy zakład który obstawił...
- E tam trafił piłką. Jak go trafią to nic mu nie będzie, chyba że zleci, a jak go piorun trzaśnie... - zaczęłam, ale urwałam w połowie zasłaniając usta. Sama nie wierzyłam, że to mówię. I to tak publicznie... no, no, powinnam się bardziej skrywać ze swoimi poglądami. Uśmiechnęłam się do Vica i korzystając z okazji, że zwolniło się miejsce obok niego, to sobie usiadłam. - Nie wkręcam, jestem prawie pewna, że siedzisz na moim. Ale to nic, nie ważne. Dobrze, że trafiłam na ciebie, a nie na kogoś innego, bo mogło by się to skończyć źle - dodałam. - Może nie dla mnie, ale dla tamtej osoby już tak. Rozejrzałam się. Obok nas znajdowali się znajomi chłopaka, uśmiechnęłam się do nich szeroko, miałam nadzieję, że nie mają mi za złe, że tutaj zajmuję ich kolegę, następnie znów zwróciłam się w stronę Varkes'a. - Tak, wynik jest paskudny. Ale nie traćmy nadziei. Może się jeszcze odmieni - stwierdziłam z nadzieją w głosie. Deszcz coraz bardziej zaczynał padać. Walił o zadaszenie zagłuszając wszystko i wszystkich, ale nie odbierał dobrej zabawy widzom. Ja też się genialnie bawiłam. Może Krukoni nie wygrywali, ale przynajmniej ja miałam frajdę. Grunt, że nie postawiłam na nich swoich ostatnich pieniędzy, wtedy byłabym zła. - W ogóle w wakacje idę na mecz, już się nie mogę doczekać. Tylko czekam aż będę mogła zamówić bilety, zbieram na nie chyba od połowy roku! - zawołałam podekscytowana. - Grają Harpie z Holyhead i Osy z Wimbourne. Uwielbiam Harpie! Są niesamowite!
Zaśmiał się słysząc jej słowa. -No, no. Panno Rowston, ładnie to tak mówić o zawodniku przy wszystkich?- Odparł z zawadiackim uśmieszkiem. Sam także nie lubił tych zielonych. Znęcali się nie tylko nad gryfonami, ale i puchonami. Co prawda Victora nigdy nie dopadł żaden obślizgły ślizgon, lecz wciąż słyszał od znajomych co ich spotkało. Czasami miał ochotę im pokazać na co go stać. Lecz czuł się za słaby, by się postawić. Chyba, że wymaga tego sytuacja. To wyjątek. Chłopacy obok nie mieli nic przeciwko jej towarzystwu. Varkes nawet się nie dołączał do ich sporów na temat szybkości szukających. Więc wielka to strata nie była. -Oh, wielce się mylisz, ale moja uprzejmość nakazuje się nie kłócić.- Puścił jej oczko, by potem wlepić znów wzrok w latających graczy. -Pewna siebie jesteś i swoich umiejętności. Gdybyś trafiła na jakiegoś osiłka? Już byś tak łatwo nie miała.- Dodał spokojnie, lecz z uniesionymi kącikami ust. -Tak. Nadzieja umiera ostatnia jak powiadają. Ale ja bym wolał, aby...- Spojrzał na tabele wyników. Tak mu zajęła głowę, że nie zauważył kiedy krukoni wyszli na prowadzenie. -Tak!- Może nie straci kasy! Spojrzał na gryfonke radośnie. -Dzisiaj chyba jest ich szczęśliwy dzień...- Wskazał jej swoich kumpli którzy także założyli się o to kto wygra, obstawiając niebieskich. Ale nie przyznał się, że sam też brał w tym udział. Deszcz nagle osłabł, jakby z okazji takiej zmiany liczby punktów. Widocznie przejściowa niedogodność atmosferyczna. -Zazdroszczę Ci. Mnie nie stać na mecze.- Wspomniał. Nie byli bardzo zamożni. Ale i tak nie marudził na swój żywot. -Ale liczę w zwycięstwo Os...- powiedział tylko po to aby się z nią podroczyć.
- Czyżbyś wątpił w moje umiejętności? - zapytałam lekko marszcząc brwi. Może nie byłam zbyt wysoka, ani zbyt silna, ale byłam sprytna, potrafiłam dać w nos i użyć magii do obrony. Czy to nie wystarcza? Byłam też waleczna, pyskata. Chociaż o ile o tym pierwszym mogli wiedzieć wszyscy, tak o tym drugim wolałabym nie wspominać. - Na osiołka? Najwyżej poprosiłabym cię o wywalenie go na drugą stronę barierki... ale czy zniósł byś ze mną szlaban? - zapytałam śmiejąc się. Oczywiście wszystko omawiane było czysto teoretycznie, w głębi serca byłam dobrą dziewczyną, której nie zależało na krzywdzie innym. Ale jeżeli ktoś skrzywdziłby mnie lub mojego przyjaciela, to nie ręczę za siebie, naprawdę. W między czasie kiedy tak rozmawialiśmy Krukoni nagle zaczęli się odgrywać! Aż wyskoczyłam w górę krzycząc radośnie. Szalik ponownie powędrował w górę, a ja zaczęłam ponownie krzyczeć nazwiska ścigających Krukonów dodając im otuchy i sił do walki. - W końcu! W końcu coś się dzieje! Jak ja uwielbiam mecze! - zawołałam. Odwróciłam się w jego stronę kiedy wspomniał, że go nie stać. Kiwnęłam kilka razy głową, by potem uśmiechnąć się szeroko. Mnie też na taki wydatek ot tak nie było by stać, ale skoro oszczędzałam. Mniej słodyczy w Hogsmeade, a więcej do skarbonki. Zamiast sobie kupić nową książkę do czytania to pieniądze odkładałam, aż w końcu się uzbierało. - Jak to wygrają Osy?! Nie mogą wygrać Osy tylko Harpie! Co ty gadasz w ogóle! - powiedziałam marszcząc nos. Przecież Harpie były cudowne, jedną z najlepszych drużyn. - Chciałabym kiedyś grać tam w drużynie - dodałam.
-Ja? Wątpić? Nie!- Zaśmiał się od czasu do czasu skupiając na niej wzrok. -Z wywaleniem osiłka to nawet ja nie wiem, czy dałbym rade. Co się tyczy szlabanu... Wiesz, myślę, że szlaban byłby warty walki dla wyższych celów.- Zażartował mimowolnie się uśmiechając. Victor zapewne w takiej sytuacji stanąłby w obronie Diany tylko wtedy, kiedy groziłaby jej niebezpieczeństwo. Bo bójka o miejsce jest w gruncie rzeczy bezsensowna.
Radość go ogarnęła, gdy krukoni prowadzili, a prawdziwa euforia kiedy ich szukający złapał znicz. Mecz był skończony. Bibice szaleli, ślizgoni krzyczeli wściekli. A więc jednak zakład wygrał! Mógł postawić więcej... po prostu podczas gry przeżywałby bardziej. -Proszę! Ja kocham wtedy, gdy widzę zezłoszczone twarze przegranych. Ubaw niesamowity.- Dodał złośliwie. Doprawdy, tą część z hazardem pomijał jak mógł, aby nie wyjść na jakiegoś materialistę. -Co się tyczy Harpii... są słabi!- Wykrzyczał bo wiwaty go zagłuszały. Oczywiście żartował. Nie interesowały go te mecze i mistrzostwa. Ale chciał się podroczyć. Poczekał z następną odpowiedzią, aż się trochę uciszyło, lecz trwało to dość długo. -Mi wystarczyłoby grać w szkolnej drużynie.- Odparł. Szczerze nigdy nie próbował się dostać, ale teraz nabrał ochoty.
Mecz się skończył, aczkolwiek uczniowie jeszcze przez jakiś czas skakali uradowani po trybunach. No, nie licząc przegranych Ślizgonów, którzy uciekli zanim ktokolwiek się obejrzał. Na słowa Victora przez chwilę przestałam zwracać uwagę, ponieważ z mojego gardła zaczęła wydobywać się zwycięska piosenka. Coś czułam, że jutro kompletnie nie będę w stanie mówić. - Cooo? Harpie są supeeer?! Też tak sądzę! - odpowiedziałam mu z szerokim uśmiechem. Oczywiście usłyszałam co mi powiedział, ale nie mogłam pozwolić, aby wyszło na jego. Musiało wyjść na moje. Powoli zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Porządnie, gęsiego wraz ze znajomymi ruszyliśmy w stronę Hogwartu. Był to więc czas na ostatnie rozmowy, zanim rozejdziemy się do swoich pokoi wspólnych. - To to już inna sprawa, też bym chciała, może w przyszłym roku uda mi się wbić do drużyny. Było by znakomicie - dodałam. - No i moglibyśmy powalczyć przeciwko sobie. Oczywiste jest to, że to ja bym wygrała... Zarzuciłam swoimi rudymi włosami i wybiegłam trochę do przodu machając radośnie Krukońskim szalikiem. Odwróciłam się stając przy wejściu na most i czekając na Victora. - Co będziecie robić teraz? Ja chyba idę trochę podyskutować o strategii Ślizgonów i Krukonów. Doświadczenia nigdy za wiele, nie?
-Powiedziałem, że są SŁABI!- Krzyknął z myślą, że serio go nie usłyszała. Może kłamała, ale to ważne? Wszyscy już wychodzili. Zmierzali krętymi schodami w dół, by wrócić do swoich dormitorium. Nie było osoby, która teraz nie przeżywałaby tych wrażeń. -Pewna siebie jesteś! Za bardzo! Nawet nie wiesz jak dobrze latam.- Powiedział z uśmiechem. Może i mu się uda w przyszłym roku? Jak tak to czeka go masa treningów. Nie licząc już utraty wolnego czasu przez naukę do OWTMów. Ciężkie czasy przed nim! Gdy tylko znaleźli się przy moście puchon obserwował ją uważnie. Teraz mu się przypomniało, że miał do odbioru kasę. -Ja muszę coś załatwić. Ale przyjemnych debat życzę.- Zaśmiał się i znów pobiegł w stronę boiska. Minął nam Finika, oraz jakiś starszaków.
-Ej! No, ale nie o taki wynik nam chodziło!- Powiedział jeden z nieznajomych. -Panowie, umowa to umowa?- Rzucił nagle Victor, który pojawił się niespodziewanie. Starsi nie mieli wyjścia. Wypłacili galeony dwójce puchoniastych i poszli w swoją stronę, z grymasami na twarzach. -Chodźmy. Dość atrakcji na dziś.- Powiedział Varkes i wraz z grubaskiem poszli do zamku...