|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Henry Lancaster
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 19:34 | |
| Wolał nie wracać myślami do zamglonej przeszłości. Póki co uciekał przed stanięciem twarzą w twarz z faktami. Zawalił na całej linii i teraz musiał za to płacić. Nie znał "koleżanki ze szkoły". Nie znał Jasmine, nie przypominał sobie, aby się przyjaźnili kiedykolwiek. Z początku trudno było mu uwierzyć, że kogoś uratował, ale potem stwierdził, że faktycznie zrobiłby to bez zastanowienia. Nie podejrzewał siebie o aż taką odwagę, skoro trudność sprawiało mu przykładowo zaproszenie dziewczyny na jakiś bal albo umówienie się gdziekolwiek. Choć dni mijały, nie umiał znaleźć w sobie ochoty na jakiekolwiek próby naprawienia tego, czego nie pamiętał. Gdyby miał spotkać kogo innego niż Wandę, zrobiłby w tył zwrot i poszedł dalej włóczyć się po szkole bez celu. Wanda kojarzyła mu się z jasnym, wesołym uśmiechem, powstrzymywaniem napadu histerycznego śmiechu i zdrowym żartowaniem bez powodu. Tego potrzebował teraz w maksymalnej dawce. To był chyba jeden z głównych powodów, dla których ją dziś znalazł. - Możemy gadać o Lacroix, ale to byłoby ryzykowne. - rozejrzał się ukradkiem na boki, jakby zaraz Chantal miała wyskoczyć z czerwonymi włosami, że ktoś ośmielił się wypowiedzieć jej nazwisko na głos. Na szczeście nic takiego teraz im nie groziło. - Ok, nie pisnę słowem już o Filchu, ale on jest taki śmieszny szczególnie jak biegał po szkole w piżamie. - na migi udał, że zasuwa sobie usta, zamyka na zamek, a klucz wyrzuca przez ramię. O "odtrąceniu" mówił z całkowitym sarkazmem, nie przejmując się tym tak bardzo jak myślała Wanda. Samodzielnie wybierał izolację, aby do siebie dojść i w spokoju zaakceptować nowy stan rzeczy. Raz był wściekły, raz musiał pozbyć się nadmiaru energii, raz zaszywał się w dormitorium, a raz miał nastrój, aby żartować z każdym. Na dłuższą metę robiło się to upierdliwe i dobrze o tym wiedział. Wolał nie wylewać tego wszystkiego na otoczenie i gdyby wyczuł taką zmianę, zakończyłby spotkanie z Wandą. Mimo wszystko zauważył co powiedział i jak zareagowała dziewczyna. Udało mu się powiedzieć komplement całkowicie nieumyślnie, a co za tym idzie, szczerze. Speszył się i też uciekł wzrokiem. Uszy mu poczerwieniały i cieszył się, że włosy je zakrywają. Po kilku minutach ciszy, gdy nie stało się nic złego i okazało się, że Henry nie palnął głupstwa, za które mógłby przypłacić życiem, odetchnął dyskretnie z ulgą. Podziękował jej w duchu, że przerwała ciszę. - Będzie tak przez pierwsze dwa miesiące, potem szybko się zorientują co gdzie i jak. A biegną do ciebie bo jesteś bardzo sympatyczna i otwarta. Wczoraj powstrzymywałem jakiegoś ślizgona z siódmego roku przed przetransmutowaniem pierwszaka w królika. - wywrócił tutaj oczami uważając to za mało śmieszne dokuczanie najmłodszym. Zapomniały woły jak cielętami były. Imię Chiary nie wzbudzało w nim żadnych wspomnień. Ze szczegółowego streszczenia Dwayne'a nt. aktualnych plotek, Chiara z Ravenclawu dalej budziła powszechny zachwyt większej męskiej części Hogwartu. Henry nie do końca to rozumiał. Widział tę dziewczynę kilka razy i nie padał przed nią na kolana z zachwytu. I chyba się z tego cieszył, ale i tak niewiele wiedział na temat di Scarno. Irytek podobno sobie ją ukochał. Nie miała chyba szczęścia w tym uczuciu umarlaka. - Nie wszyscy, Łando. - wyszczerzył się do niej, a ten wyszczerz zniknął z jej kolejnym pytaniem. Nieumyślnie się znowu speszył i zmarszczył czoło, jakby coś mu nagle nie pasowało. Cisza była mu na rękę, bo nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Szli więc przez te dwie minuty w milczeniu pokonując w ślimaczym tempie połowę mostu. Zatrzymał się i wyjrzał na jezioro. - Ciężko. - odpowiedział mniej entuzjastycznie, nie wyjaśniając już niczego więcej. Z początku planował skłamać i uspokoić, że wszystko jest w jak najlepszym w porządku, ale teraz czuł, że sumienie by go gryzło. Dalej z nikim nie rozmawiał, nie mając na to najmniejszej ochoty. Napisał dwa krótkie liściki, zaledwie dwu zdaniowe do Soleil z przeprosinami i nie poczuł się przez to lepiej mimo, że Gryfonka o nic go nie obwiniała. To go bolało najbardziej, bo zdawał sobie sprawę jak się teraz czuje jasnowłosa dziewczyna. Wyprostował się powracając na ziemię. To grzech psuć panujący teraz nastrój. Znaczy nastrój ten sprzed minuty, gdy śmiali się z najgłupszych głupot. - Zapomnialem dać znać Silverowi jak zdejmowałem bandaż z głowy. - uśmiechnął się trochę inaczej, trochę nieobecnie. - Jedyny koleś co się tym interesował w czysto uzdrowicielskim aspekcie. - dodał i opierał się dalej o filar, nie patrząc Wandzie w oczy. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 19:37 | |
| Szczerze mówiąc wolała już rozmawiać o Filchu, niż o Lacroix, której aż tak się nie obawiała. Jasne, była surową nauczycielką z tą dziką iskrą, która wzniecała tylko płomień buszujący w jej ciele, ale… To była tylko nauczycielka. A co do naczelnego woźnego Hogwartu… Tutaj temat jest jak rzeka. Można wymyślać na jego temat nowe żarty, epopeje czy pieśni. Wyśmiewać się z jego wyglądu czy z jego ukochanej kotki, z którą nie raz czy dwa Wandzia miała do czynienia… Mimo wszystko parsknęła ponownie na jego słowa, czując się lepiej, rześko i bezproblemowo. Nawet komplement powiedziany nieumyślnie cieszył ją tak bardzo. Sama nie wiedziała dlaczego, ale poczuła dziwne ukłucie w brzuchu, które raz – dwa zignorowała, nie chcąc zbytnio zagłębiać się w tematy dotyczące jej żołądka. Przynajmniej nie teraz, kiedy jest coś innego do omówienia. I nie niewątpliwa urody di Scarno ani innych piękności szkolnych zadających się ze Ślizgonami, których chyba na dzień dzisiejszy Whisperówna ma dosyć. Po ostatnich szalonych akcjach z Gilgameshem i Carrowem czas powiedzieć stop! I wybrać sobie kogoś miłego. Tak. [plan na dzisiaj!] Krukonka wiedziała, że mimo, że Puchon dobrze czuje się w jej towarzystwie [ i vice versa!] to śmiać się wiecznie z głupot nie można. Znaczy można, ale nie wtedy kiedy problemy otaczające tą dwójkę trochę ich przerastają. Czasami warto na takie tematy porozmawiać, chociażby po to by oczyścić ogólną atmosferę. Szatynka nie chciała także psuć atmosfery, zadała mu pytanie z troski, chcąc wiedzieć jak jest naprawdę, a tym samym utwierdzić się w przekonaniu, że to o czym myślała odrobinę pokrywa się z informacjami uzyskanymi od Henryka. Przez moment nic nie mówiła tylko obserwowała taflę jeziorka, by zaraz o zatopić tęczówki w jasnych oczach chłopaka, chcąc wybadać jak najwięcej uczuć pałaszujących wokół niego. Czekała cierpliwie aż jej odpowie, nie chciała go poganiać czy wymuszać odpowiedzi. Gdyby ten się dłuższy czas nie odezwał to po prostu zmieniłaby temat, jak gdyby nigdy nic. Skoro chłopak jej nie odmówił, to znaczy, że jest coś na rzeczy. Wanda wolała usłyszeć prawdę – mogła wtedy stwierdzić, czy ktoś z kim rozmawia jest wobec niej uczciwy czy nie. A kłamców młoda czarownica umiała rozpoznać bezbłędnie. Dlatego też nie spuszczała wzroku z Puchona, starając się pokazać mu, że niezależnie co się stanie to ta go wysłucha i w miarę możliwości pocieszy. Nie spodziewała się litanii na temat tego jak jest mu kijowo i źle, ale jedno słowo dawało jej poczucie tego, że musi się jeszcze bardziej postarać. Instynktownie zarzuciła mu jedno ramię na szyję i przyciągnęła go do siebie, chcąc go zgarnąć do solidnego przytulasa, który jest potrzebny każdemu kto ma trochę gorszy dzień! Nie przemyślała tego ruchu, dlatego zaskoczył ją fakt, że przez chwilę przeszłą jej myśl, że nie chce się od niego odrywać. Być może zadziało się to przez jej troskę czy instynkt macierzyński, czy coś. Kto ją tam wiedział. Oderwała się od niego, a nozdrze Lancastera mógł połechtać cudowny zapach wanilii z miodem i czymś jeszcze. Whisperówna z pewnością pachniała słodko, dziewczęco. Nie mylić z mdląco! Po tym krótkim zdarzeniu ponownie oparła łokcie o mostek i również spojrzała na jezioro, zadziwiające, że za każdym razem gdy na nie spojrzy, to to zmienia swoją barwę. Poprzez granat, przez błękit paryski, oho. Zerknęła z ukosa na towarzysza i widząc jak ten nieporadnie zmienia temat powiedziała. - Spokojnie. Wiem, że to głupie i pewnie słyszałeś o tym nie raz, ale możesz na mnie liczyć. Nie musisz mi opowiadać historii swojego życia, a ja nie muszę Cię pocieszać. Mogę co najwyżej z Tobą pomilczeć jeżeli tego potrzebujesz. No, ewentualnie upiekę Ci jakieś ciastka, bo w tym jestem niezła. – Dodała już nieco weselej, rozciągając usta w zachęcającym uśmiechu. - W końcu muszę Ci się jakoś odwdzięczyć za ochronę mego imienia. – Zrobiła poważną minę jak nigdy i ledwo zauważalnie skinęła głową, by zaraz iście królewskim gestem odgarnąć włosy z twarzy, które zaraz i tak powłaziły jej w oczy za sprawą mocniejszego powiewu wiatru. I tyle wyszło z jej starań. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 19:38 | |
| Epopeje na temat Filcha mogły wypełnić fajnie czas i było to wbrew pozorom bezpieczniejsze niż żartowanie z Lacroix. To święta prawda, że stosunek do przedmiotu zależy w głównej mierze od nauczyciela. Lancasterowi dobrze szły eliksiry lecznicze, ale jeśli dochodziły do głosu inne, wszystko diabli brali. Żartowanie z woźnego dawało pozytywnej atmosfery i poczucia solidarności. To takie normalne nabijać się ze szkolnego charłaka, chociaż czasami Heńkowi robiło się go żal, że stał się stałym, nieśmiertelnym obiektem kpin i żartów ze strony szkoły. Zasłużył sobie na to przez swą zrzędliwość, a jak to się mówi... zrzędliwość rodzi zrzędliwość. Czy tam mugolskie powiedzonko "Mieczem wojujesz, od miecza giniesz". Czy Henry był dobrym materiałem na spędzenie miłego dnia, sam Puchon nie wiedział. Dopiero wchodził w stan akceptacji nowych rzeczy i jeszcze ryzykował, że niechcący Wanda nadepnie na nie ten kamień co potrzeba i wywoła falę czegoś, czego Henry wolałby nie doświadczać w jej towarzystwie. Mogłoby się to negatywnie odbić na ich relacji. Puchon z każdą chwilą doceniał możliwość beztroski u boku Whisperówny. Szczególnie jej śmiech tak jakby budził w nim tego prawdziwego puchona z krwi i kości, a nie zrzędę jak go celowo nazwała Laurel. Czuł na sobie spojrzenie Wandy, ale uparcie nie patrzył jej w oczy twierdząc, że swoje problemy będzie trzymał u siebie, a nie dzielił je na pół i kogoś nimi obarczał. Nie oczekiwał pocieszenia ani współczucia, bo to nie uzdrawia. Henry był z innej gliny i potrzebował sporo spokojnego czasu, aby się wylizać z tego wszystkiego i wrócić do normy. Rozumiał zachowanie Wandy, którą chciał nazywać przyjaciółką, gdyby pamiętał zeszły rok. Nie miał pewności czy nie stało się coś istotnego w ich relacjach przez ostatni czas. Dalej miał przed oczami spojrzenie Tanji. Zmieszane zmartwienie, poczucie winy i ulga, że o czymś nie wiedział. No i Soleil... Zanim imię jasnowłosej Gryfonki zdążyło go zaboleć, poczuł na ramieniu ciężar ręki, a zaraz potem owionął go delikatny słodki zapach i ludzkie ciepło drugiego człowieka. Przez długie pół minuty nie wiedział co się dzieje i co zrobić, czując się jakby stracił nagle wszystkie zmysły poza węchem. W końcu z wyczuwalnym wahaniem położył rękę na łopatce Wandy przyjmując pierwsze w jego życiu krukońskie przytulenie. To go ocuciło i jednocześnie całkowicie zbiło z tropu. Jeszcze za nim odsunął się słodki zapach Wandy, do jego mózgownicy dotarło wrażenie jej drobnej postury ciała, na którą dotychczas nie zwracał uwagi. Opuścił ręce, ale dalej stał tak, jak stał. Jak i ona wpatrzył się w kolorowe jezioro mając nieodparte wrażenie, że Laurel w nim pływała. - Te dwie ostatnie propozycje są nie do odrzucenia. - przełknął gulę w gardle i uśmiechnął się, pozwalając sobie w końcu na święty spokój. I o dziwo, adhd się skończyło, jakby ktoś zgasił nagle świecę. Nie potrzebował już bezcelowego włóczenia się po szkole. Podobało mu się, że tak sobie stali na środku mostu i nikt na nich nie patrzył mimo, że uczniowie tędy przechodzili grupkami. Henry odruchowo nawet nie skomentował szczerych słów Wandy na temat pocieszenia i liczenia na nią w każdej chwili. Był takim kaleką w okazywaniu uczuć i nie był wylewny. Nie umiał o tym nawet mówić. Nie zauważył, że odkąd oderwał spojrzenie od tafli jeziora, patrzył na zabawnie porozwiewane włosy Wandy zasłaniające jej twarz, a co za tym idzie ciemne wesołe oczy. Mógłby z łatwością je zgarnąć i odsłonić przesłonięte powieki, lecz w porę się powstrzymał. Zirytował się na siebie, a więc schował ręce do kieszeni dżinsów. - A jakie ciasteczka najlepiej tobie wychodzą? Mogę pracować dla ciebie za darmo i zostać osobistym smakoszem. Będę sprawdzał każde ciasteczko czy nadaje się do użytku publicznego. - uśmiechnął się szerzej mając nadzieję, że nie widać w jego zmarszczonych oczach zmieszania. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 19:41 | |
| No dobrze, skoro Wandzia powiedziała już co miała powiedzieć, że ten może na nią liczyć w każdej kwestii to kamień spadł jej z serca. Rzekła co najważniejsze i była z siebie zadowolona, że daje z siebie wszystko. Że stara się by inni nie czuli się źle w jej towarzystwie. Poza tym wolała spoglądać na uśmiechniętą buzię Henryka niż na zgaszone jasne oczy, które wywoływały w niej mieszane uczucia. Dlatego też cieszyła się również gdy Puchon po którym wahaniu, które nie umknęło Whisperównie odwzajemnił jej uścisk, który tak jak wspomniałam wcześniej – jest idealny na każdą okazję i mówi więcej niż tysiąc słów. Niepotrzebne nikomu są mugolskie czekoladki, które i teraz roztopiłyby się pod wpływem wrześniowego słońca. Wystarczy odrobina chęci i sympatii by komuś poprawić humor, chociażby na chwilkę. Przynajmniej to jej się udało. Przez moment zastanawiała się czy zrobiła dobrze przytulając go – czy ten dobrze zrozumie jej przekaz, jej gest, który do końca taki czysty nie był. Miała ochotę to zrobić, miała ochotę poczuć puszkową bliskość, jednak nie odważyła się przyznać do tego sama przed sobą. Ponownie zignorowała ucisk w żołądku, który być może próbował jej coś oznajmić, ale ta uparcie go nie słuchała. Wolała rozglądać się wokół, rozpoznawać twarze poszczególnych uczniów i komentować ich zachowanie w myślach, jednocześnie czując obecność swojego towarzysza u boku, który podobnie jak i ona zmieszał się całą tą sytuacją. Na szczęście znowu Lancaster podłapał temat i nie pozwolił by ich myśli odpłynęły zbyt daleko. Na całe szczęście, bo nie uśmiechało się jej po raz kolejny czerwienić bez powodu. Odwróciła twarz w jego stronę, i gdy już uporała się z niesfornymi kosmykami uśmiechnęła się szerzej i zmrużyła oczyska myśląc nad jej wypiekami, którymi intensywnie zajmowała się przez ostatni miesiąc wakacji, byleby tylko nie myśleć o śmierci swojego ojca. - Hmm. Najlepiej wychodzą mi chyba kruche ciasteczka, albo czekoladowe! O i pierniczki! Mam sporo foremek o zabawnych kształtach, które mugole wykorzystują do swoich wypieków, wiesz? – Powiedziała z entuzjazmem w głosie i wyszczerzyła się. Szczerze mówiąc Wanda już od kilku lat aktywnie uczestniczyła w misji zajmującej się karmieniem swoich mężczyzn, gdy Ci jeszcze spędzali wspólnie wakacje i święta. Od mamy nauczyła się podstaw gotowania i pieczenia, ale potem już sama zaczęła szlifować swój kulinarny talent, który na pewno się nie zmarnuje, skoro ona już znalazła śmiałka, który chętnie będzie kosztował jej eksperymentów. Była mile zaskoczona, że Henry tak chętnie sprawdzał doskonałość ciasteczek. Znaczy podejrzewała, że być może był po prostu zbyt łasy na słodycze, ale może chodziło również o coś innego? Krukonka spojrzała w oczy chłopaka starając się doszukać w nich odpowiedzi, jednak to co w nich zobaczyła nie wyklarowało jej myśli. - Jeżeli jesteś aż tak odważny i nie będziesz się bał, że Cię otruję to świetnie! – Klasnęła w dłonie. - Kche, ale wiesz, że nie mam takiego zamiaru, prawda? Szkoda by było. – Chwila ciszy i życzliwe spojrzenie. - Możemy się umówić któregoś razu na wspólne pieczenie. Nie musisz nic robić, chyba, że chcesz to Cię czegoś nauczę. – Uśmiech nie schodził z jej jasnej twarzy, ani przez chwilę. Dziwiła się sama sobie, że jej policzki nie zrobiły dotychczas strajku. Ileż można się szczerzyć? Odpowiedziała sama sobie parsknięciem śmiechu, tak niespodziewanego, że przez chwilę zrobiło się jej głupio. Zaraz jednak się odprężyła, bo przecież znajdowała się w towarzystwie jej ulubionego Puchona, który tego miana raczej nie straci. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 19:41 | |
| Nie był przyzwyczajony do takiego sposobu komunikacji, ale to docenił mimo, że nie najlepiej sobie radził z okazywaniem głębszych uczuc. Wanda miała rację, bo słowa były póki co niepotrzebne. Samo wahanie Heńka mówiło wiele, a i tak nie stało się nic złego. Serdeczny przyjacielski uścisk, ludzie tak robią. Heniek nawet nie chciał myślec, że wcale w ten sposób się z nikim nie obchodzi. Ucieka przed Laurel, jak tę napadnie chęć okazania mu miłości, a w tym przypadku sprawiło mu to swoistą przyjemność przykrytą lekkim zestresowaniem i zmieszaniem. - Pierniki? - powtórzył oniemiały. Pierniki! - Moja babka je robiła zanim zmarła. Umiesz robić pierniki? Poważnie? - patrzył na Krukonkę jakby właśnie spadła mu z nieba. Przez żołądek do serca, a to prawdę się głosi. U Heńka przynajmniej się sprawdza, bo sama myśl o piernikach jeszcze bardziej poprawiła mu nastrój i po wcześniejszym zmieszaniu nie było już śladu. Widział, że i Wanda trochę się zdezorientowała w tej sytuacji i wolał o to nie pytać, ani nie poruszać tego tematu. Dobrze jest, jak jest. Przecież nie muszą mówić, milczenie też jest fajne. Przez chwilę pozazdrościł Dorianowi siostry piekącej mu ciastka. - Ej, Łando. Podeślę do ciebie Laurel na szkolenie, okej? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek coś piekła, a mogłaby się w końcu do czegoś przydać. - powiedział złośliwie, szczerząc zębiska. Powrócił złośliwy starszy brat obarczony odpowiedzialnością za młodszą siostrę. Henry i lubił ciastka i chętnie spróbuje dzieł Wandy. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przepuścił taką okazję. Darmowe ciastka? Krukonka znalazłaby tysiące kandydatów do eksperymentów, gdyby tylko ogłosiła to w szkole. Henry mógłby się o to założyć, ale wolał nie, bo póki co to on zostanie/został Naczelnym Smakoszem Wypieków Wandy. - Łando, dwa razy mialem dziurę w głowie i przeżyłem, to przeżyję i twoje wypieki. - palnął odruchowo i zaraz przeklął dosyć głośno pod nosem za swoje słowa. Świetna robota, Henry. Mógłbyś chociaż raz powiedzieć coś mądrego. Zachowałeś się właśnie jak Dwayne mający do czynienia z jakąkolwiek dziewczyną. A przecież ćwiczyliście sto lat temu mówienie sensownego "cześć" do płci przeciwnej. - yy... przepraszam. Będę dużo robił, sprawdzę każdy składnik i oceniał każde z osobna ciastko. - schował drugą rękę do kieszeni, zirytowany na siebie samego. Jakby nie umiał się zachowywać normalnie. Nagle zachciało mu się powrócić do dormitorium i zarobić po uszy czymkolwiek, choćby ombyślaniem skuteczności Zrzutu Rudolfa na najbliższy trening. Poderwał głowę jak tylko usłyszał parsknięcie Wandy. Przez chwilę obawiał się że dziewczyna śmieje się z jego miny. Próbował sobie przypomnieć co dokładnie mówił, ale nie znalazł nic, co mogłoby być powodem śmiechu Wandy. - No co? Pierniki są dobre, dziesięć lat nikt mi ich nie piekł. - zaczepił i mówił to śmiertelnie poważnie. Tak dawno nie jadł pierników. Powinien nadrobić te lata z nawiązką i najeść się ich tak wiele, że nie będzie mógł się ruszać przez kilka dni. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 19:52 | |
| Jak widać młodsze siostry już tak mają. Czy to Laurel, czy to Wanda – każda z nich ma swój swoisty sposób na okazywanie siostrzanej miłości. Czy będą to przytulasy, pocałunki czy podśmiewajki – wszystko wykonywane jest z dobroci i troski. Wierzyła również, że i Dorian kocha ją na swój pokręcony sposób i martwi się o jej stan psychiczny mimo, że tego wcale nie okazuje, a wręcz przeciwnie. Odpycha i ignoruje, co nie do końca podoba się Wandzie… Skoro jednak Puszek przyznał się do nie zawsze miłego traktowania młodszej Lancasterówny to może i dla niej była szansa. Kto tam wiedział o czym myślą faceci, argh. Gdy spojrzała na uradowaną twarz Henryka, zaraz po tym jak dowiedział się, że umie piec pierniczki aż sama poczuła tą ekscytację na myśl kosztowania swoich wypieków. Już czuła ten typowo korzenny zapach wymieszany z cynamonem. Aż miała ochotę oblizać usta, co jednak nie wyglądałoby zbyt dobrze. Zamiast tego zaśmiała się serdecznie słysząc o szkoleniu jego młodszej siostrzyczki, co nie było aż tak złym pomysłem. Nie za dobrze znała blondynkę, zamieniła z nią raptem kilka słów, domyślała się jednak, że potrafiłaby się z nią dogadać. - Oooch, spokojnie Henry, spokojnie. Oddychaj głęboko! – Zaśmiała się jeszcze raz na jego zdumiewająco pozytywną reakcję i uśmiechając się dalej kiwnęła głową ochoczo, aż ciemne pasma zatańczyły wokół jej lica. Nie wiedziała czy odnalazłaby się w roli kuchennej specjalistki, ale skoro potrafiła udzielać korepetycji Lemurkowi i innym to dlaczego nie mogłaby porozstawiać po kątach młodej adeptki sztuki kulinarnej? No a poza tym nie odpuści sobie także wpychania ogromnej ilości ciastek w ulubionego Puchona, który uroczo nazwał się Naczelnym Smakoszem Wypieków Wandy, w skrócie NSWW. Całkiem zgrabna nazwa. Nie przejęła się także zbytnio jego tekstem o możliwych pomyłkach kuchennych, które raz na jakiś czas się jej zdarzały. Czy teraz tak będzie? Chyba nie, bo Whisperównie zależałoby jednak na tym aby Henry dostał co lepsze kąski. Te apetyczne, nie te spalone. Udała, że się obraziła, wypuszczając przy tym głośne PHI. i chwilę się jeszcze bocząc, próbowała zapanować nad mimiką twarzy, która wcale nie chciała usłuchać się Krukonki. Zamiast idealnie gładkiej buzi miała lekko drgający kącik ust – ten za nic nie chciał się uspokoić. Jeszcze chwilę męczyła się z zachowaniem powagi, co nie wyszło jej najlepiej, dlatego też zaniechała syzyfowej pracy i machnęła dłonią szczerząc się jak głupi do sera. - Właśnie ugodziłeś w mój talent, Henryku! – Palnęła go w ramię, by ten przestał się przejmować takimi głupotami i zaraz dopowiedziała widząc jego zmieszanie i ogólne oklapnięcie. - Przepis na domowe pierniki mam od mojej mamy. Skoro je tak bardzo lubisz to chętnie Ci upiekę cały stos. Caaaały ogrooomny stoooos. Znowu zaczęła gestykulować chcąc mu pokazać ile tych pierniczków trafi do jego brzucha. Miało być ich tak wiele, aż ten nie będzie mógł na nie patrzeć. No, może bez przesadyzmu, ale młoda czarownica już sobie obrała za cel pana Henryka – uszczęśliwi go chociaż słodkimi przysmakami, by ten przestał myśleć o kłopotach. Jak wspomniałam wcześniej woli widzieć go uśmiechniętego niż przygasłego, bo ten drugi stan zupełnie nie pasuje do energetycznego Puchona jakim naprawdę jest. Dodatkowo cały entuzjazm wypełnił Wandę od stóp do głów, co było już wielki krokiem do przodu w jej terapii. Szatynka uniosła spojrzenie raz jeszcze by móc zerknąć na poważną twarz Lancastera i dosłownie przez moment pozwoliła sobie by tęczówki w kolorze burzowego nieba ją pochłonęły. Trwało to dosłownie chwilę, acz podziałało na nią dziwnie uspokajająco. Zupełnie jakby wszystko w jej życiu się ułożyło, jakby nie miała żadnych zmartwień, a jedynym jej problemem było odszukanie tych wszystkich foremek na ciastka.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 20:14 | |
| Nie żeby się szczególnie przejmował "odtrąceniem" młodszej siostry. Kłótnie z nią były na porządku dziennym i jakoś oboje wychodzili z tego bez szwanku. Rozmarzył się o piernikach w polewie czekoladowej takich z domowej receptury, prosto z pieca, jeszcze gorące. Zdał sobie przy okazji sprawę jak dawno go nie było w Miodowym Królestwie. Z logicznego punktu widzenia nie było go od ponad roku, nie pamiętał kiedy ostatnio się tam przeszedł. Może jednak wybierze się któregoś weekendu wbrew postanowieniom nie udawania się w wycieczki w tłumach. Skoro lada moment ma stracić dobry humor, nie szkodzi jak sobie odpuści martwienia się o to i nie spędzi czasu w jakimś przyjemnym miejscu z przyjemnymi osobami. Na jego szczęscie Łanda jeszcze się nie wystraszyła tej spontanicznej reakcji na hasło "pierniki". To dawało mu szansę najedzenia się do syta i jeszcze traktowania tego jako dobry uczynek. Oby drużyna quidditcha sie o tym nie dowiedziała, bo zaczną z niego potem żartować, że własna miotła go nie uniesie. Nie miałby nawet przeciwko żartom, bo one oznaczały przecież powrót do rutyny. Zastanawiał się nad dziwną miną dziewczyny rachując za ile sekund wybuchnie śmiechem. Zanim dobrnął do pięciu, ta się wyszczerzyła dzięki czemu Puchon odetchnął z ulgą. Wisielczy humor, nie umiał nic temu zaradzić. Nawet to zostało mu wybaczone, a przecież na to nie zasługiwał. - Wybacz mi, niewiasto, nie jestem godzien twych królewskich pierników. - odpowiedział bardzo poważnie, ale też i długo nie utrzymał tej powagi. Uśmiech Wandy był zarażający. Zupełnie jakby rzuciła w niego zaklęciem rozśmieszającym, a nie widział żadnych błysków z różdżek. Ciężar z płuc znacznie opadł, ale za to pacnięcie w ramię bolało! No dobra, zartował, ale udawać mógł. - Stos? Cały stos obiecujesz? - od dzisiaj lubił słowo "stos". Będzie kojarzyło mu się z piernikami, a nie na przykład z paleniem czarownic. Rozmarzył się po raz kolejny wyobrażając sobie górę pierników. Wielką górę pierników ledwie mieszczących się w pokoju wspólnym. Byłby w siódmym niebie. - W takim razie musisz zostać moją żoną skoro obiecujesz mi stos pierników. - stwierdził świadomie, susząc dalej zęby i śmiejąc się z ich spotkania. Szło im całkiem dobrze mimo, że jeszcze chwilę temu nie bardzo wiedział gdzie jest góra a gdzie jest dół. - Jak miałem siedem lat to sąsiadka była moją dziewczyną całe dwa dni. Kupowała mi lizaki. W koncu wybrała miłość do lizaków, ale to było fajne! - dalej szedł żartami, póki co nie orientując się, że słowami "moja dziewczyna" przywoływał do siebie niewyraźny obraz oczu Soleil, tych oczu ze szpitala i potem rozmowy z Dwaynem, gdy ten dobitnie go poinformował o tym co się działo. Heniek wzdrygnął się sam do siebie czując się okropnie z tego powodu. Non stop prześladowały go wyrzuty sumienia. Na ziemię przywróciło go nagłe milknięcie Krukonki. Patrzyła na niego, a ten niemal bezczelnie odpłynął myślami. Zacisnął pięści w kieszeniach. - To były czasy. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 20:46 | |
| Całe szczęście, że Wanda jak co roku zabezpieczyła się na wypadek gdyby jej humor znacznie się pogorszył. Zawsze we wrześniu wiozła ze sobą tonę różnorakich słodyczy : poczynając od czekoladowych żab czy innych wymyślnych czarodziejów w polewie, po żelki, ciasteczka i inne. Słodycze jak i ogólne wszelakie jedzenie było jej miłością i tylko z nim potrafiła dzielić się swoimi problemami. Gdy miała zły dzień to po prostu szła na wieżę astronomiczną z wypełnionym po brzegi słodkościami i siadając w niej na wygodnej poduszce obserwowała nieboskłon i pobliskie tereny. Poza tym zawsze chętnie dzieliła się swoimi skarbami z potrzebującymi, bo wiedziała, że odrobina czekolady na każdego dobrze zadziała. W tym wypadku plan z pieczeniem pierników dla Henryka również miał sens. Ona przestanie zamartwiać się o brata i siebie, a Henry ponownie poczuje smak dzieciństwa. Idealne połączenie, ot co. Wanda jest geniuszem! Jeszcze chwila, a powiedziałaby to na głos. Jeszcze chwilę pośmiała się z głupich tekstów Lancastera, które wiadomo, że w chwili obecnej wydawały się jej najśmieszniejsze na całym świecie, ale cóż poradzić. Odrobina głupawki jej nie zaszkodzi. Znowu kiwnęła głową tym samym potwierdzając jego słowa o stosie wypieków. Dla niej to nie był żaden problem zrobić o kilkadziesiąt ciastek więcej. Miała swoje chody w kuchni szkolnej, więc i mali pomocnicy by się znaleźli. Na tę myśl uśmiechnęła się jakby nieobecnie i już całkiem przytomnie odpowiedziała. - Owszem, upiekę cały stos takich pierniczków jakich sobie zapragniesz. Przynajmniej sobie poćwiczę pieczenie, bo chcę zostać mistrzem w ich pieczeniu! – Entuzjazm w jej głosie wcale nie gasł, a wręcz przeciwnie – wzmagał się, tak jakby nie mogła się doczekać tych wspólnych chwil, podczas gdy ona zapewne będzie stać upaćkana mąką i cynamonem i gnieść ciasto, a Heniek będzie siedział i niecierpliwie stukał palcami o blat. Ciekawa wizja. Gdy do jej uszu doszedł głos Puchona, a raczej niejaka propozycja, dość śmiała swoją drogą, to Wandzie nie pozostało nic innego jak tylko zarumienić się ponownie i spojrzeć na niego spod długich rzęs. Zaśmiała się cicho i uroczo pesząc założyła sobie kosmyk włosów za ucho przez chwilę dosłownie nie wiedząc gdzie podziać wzrok. Mimo, że znała chłopaka długo, to i tak taki banalny tekst na nią podziałał dziwnie … podniecająco? Czy być może wzięła sobie to za jego kolejny, udany żart? Kącik ust ponownie jej drgnął, gdy Puszek opowiadał o swoich dawnych podbojach miłosnych. - Niezły z Ciebie Casanova był. Tylko dlaczego akurat ona Ci kupowała lizaki? Wydaje mi się, że powinno być odwrotnie. – Zmarszczyła brwi zastanawiając się jak to powinno być. To raczej chłopak powinien zabiegać o uczucia dziewczyny, nie odwrotnie. Chociaż czasy się zmieniają. Ba, wszystko się zmienia – widocznie Wandzia nie za wszystkim nadąża. No ale z drugiej strony jego wybranka miała wtedy chyba z siedem lat, więc… błędy młodości. - A co do bycia Twoją żoną to nie wiem, nie wiem. Musisz się postarać! - Pogroziła mu palcem chcąc pokazać, że z nią to nie ma łatwo. Zauważyła zaraz nieobecny wyraz twarzy Lancastera, dlatego zaraz zrobiło się jej głupio gdy i ta wpatrzyła się w jego oczy. Przesunęła dłonią po twarzy, tak jakby chciała zmazać z siebie poczucie winy i ulgi zarazem, że ten nie spostrzegł jej poniekąd cielęcego spojrzenia. Domyślała się, że jej przyjaciel rozmyśla teraz nad swoją… dziewczyną? Nawet nie wiedziała co z nim i Soleil, z którą był związany. Wiedziała jednak, że to drażliwy temat, więc wolała nie dopytywać o to. Jeżeli będzie chciał coś o niej opowiedzieć to ona go wysłucha, tak jak mu to obiecała. By odgonić od niego złe myśli i skojarzenia to zamachała mu niewyraźnie dłonią przed twarzą. - Rozumiem, że wyobrażałeś sobie kąpiel w piernikach? Henry? – Zbliżyła także swoją buźkę by się przyjrzeć bliżej jego twarzy z jakże udawaną troską godną pani Pompfrey. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 21:23 | |
| Bardzo by nie protestował gdyby Wanda wygadała się, że jest geniuszem. Jeszcze by jej przytaknął, bo właśnie odkryła sposób sprowadzania na ziemię Heńka - pierniki. To taki doskonały sposób, praktyczny. Sama dyskusja na ich temat działała terapeutycznie, a więc co tutaj mówić o przejściu do konsumpcji. Czekolada produkowała szczęście i Heniek jakoś nie wpadł na to, aby sprawdzić ten sposób utrzymania względnego spokoju w najtrudniejszym czasie rekonwalescencji. - Mówisz o nich w taki sposób, że jesteś pewnie mistrzynią. Ale nie ma sprawy, chętnie się przekonam osobiście. - złośliwy uśmieszek mający dać mu możliwość skosztowania rękodzieł Wandy. Henry nie miał nawet pojęcia, że w szkole można coś samemu piec. Odwiedzał raz na ruski rok skrzaty, ale nie był z nimi tak zakumplowany. Ledwie znosił swojego starego Groszka. Po tych wakacjach miał go serdecznie dosyć i obliczał względnie za jaki czas skrzacisko odejdzie na drugi świat. Niby okrutne, ale po serii dwudziestu dań dziennie, piętnastu kołdrach i sprawdzaniu w nocy czy panicz Lancaster żyje, Henry miał prawo mieć go po dziurki w nosie. Chociaż dalej żartował, Wanda tak nagle zmieniła kolor policzków całkowicie dezorientując Puchona. Nie lubił łez i takich rumieńców, bo nie wiedział wtedy jak ma się zachować. Podrapał się w tył głowy i zaraz skrzywił, bo zapomniał, że miał tam zszytą dziurę. Zmieszał się na powrót i zjadał rozumy dlaczego Wanda wzięła do siebie jego głupie żarty, których by nie powtórzył przy kumplach. - Wiesz, ja ją bujałem na huśtawce, ona mi lizaki kupowała. Nie pamiętam, ale wtedy to był całkiem sensowny układ. - wzruszył ramionami. Skąd ma wiedzieć co myślał tyle lat temu. Casanovą nie był, to zwykłe podwórkowe miłości. Nie podbił już tematu "żony", bo zmieszanie Wandy trochę to popsuło i Henry nie ośmielił się dalej śmiać z tego i opowiadać o swoich nieudanych podbojach. Sąsiadka, Madame Rosmerta... Nie, ten tor myśli jednak mu przeszkadzał i wprowadzał niepotrzebny zamęt. Ocknął się i uniósł obie brwi. - Skąd wiedziałaś? Chociaż nie, szkoda pierników na kąpiel. Lepiej je zjeść i przez to zgłodniałem. - odezwał się zaniedbany żołądek i mógł przysiąc, że Wanda to słyszała. Uszy jeszcze bardziej mu poczerwieniały, bo czul się przyszpilony przez Łandę w miejscu. Wystarczyło, że tak na niego patrzyła, jakby... rzeczywiście rozważał kąpiel w piernikach. Nie mógłby ich narażać na takie świętokradztwo. Odwrócił głowę bokiem patrząc gdzieś nagle na jakiś gwóźdź w desce mostu. - Może odwiedzimy kuchnię, Łando? Chyba wolę jeszcze nie wchodzić w środek wielkiej sali. - zagadał przy okazji uczciwie informując o niechęci do publicznego miejsca wypełnionego po brzegi tłumem ludzi, a te tłumy z zasady lubią się gapić szczególnie na tych, o których było ostatnio słychać. Kto wie, może skrzaty mają pierniki? |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Most Pią 05 Gru 2014, 22:00 | |
| O to zazwyczaj kobiety myślą o czekoladzie jak o najlepszym terapeucie. Faceci wolą się wyszaleć, zapomnieć. Napić piwska, pooglądać fajne dupy i spędzić czas z kumplami. Ewentualnie wolą zaszyć się w swoim kącie i nie wychodzić tam aż do czasu gdy stwór zwany depresją pójdzie sobie gnębić kogoś innego. Czekolada potrafiła zdziałać cuda. Znowu pojawiło się dziwne zmieszanie między obojgiem, co zaowocowało tylko skarceniem się w duchu, by nie zachowywała się jak idiotka przy nim. Wywróciła oczami i machnęła ręką do swoich myśli, jednocześnie mogąc odpowiedzieć tym na informacje dotyczące jego miłostek. Ona sama wolała się nie chwalić swoimi podbojami, jeżeli tak to można nazwać. Jak na razie miała kompletnego pecha co do facetów, zwłaszcza Ślizgonów, którzy choć przystojni i niebezpieczni to kompletnie nie nadawali się na facetów. Chociaż może tylko jej się tak zdawało? Jak widać koleżanki z jej domu potrafiły odnaleźć szczęście u ich boku… Może to ona trafiała na tych złych? Biorąc pod uwagę kręcącego się wokół niej Gilgamesha to widocznie tak – przyciągała samych niewłaściwych, co trochę ją zasmuciło. Nie okazała tego jednak, bo bała się, że to kompletnie zepsuje atmosferę, zamiast tego uśmiechnęła się radośnie, starając się nie myśleć o panach spod domu Salazara. Udała również, że kompletnie nie usłyszała burczenia w brzuchu chłopaka – co nie do końca jej wyszło, bo jej wzrok automatycznie zsunął się na dolną część jego klatki piersiowej, a uśmiech odrobinę się poszerzył. Jedyne co powiedziała to: - Też wolałabym je zjeść. Gdybym zrobiła sobie kąpiel z pierników bałabym się przejść potem przez pokój wspólny. Przecież pierniki tak cudownie pachną… Już widzę te łakome spojrzenia kolegów! – Wybuchnęła śmiechem wyobrażając sobie gromadę Krukonów biegających za nią i starających się ją złapać tylko po to by wgryźć się w jej miękkie ciałko. Byliby jak zombie ganiający za świeżym mózgiem. Trochę dziwna wizja. Co by nie przedłużać spojrzała jeszcze raz na kolegę – tym razem pilnowała się by nie trwało to za długo po czym obróciła się i poczęła kierować się wzdłuż mostu, by za chwilę z niego kompletnie zejść. Wcześniej oczywiście zaczekała na Henryka, aż ten dotrzyma jej kroku, bo samej iść przez dziedziniec to tak trochę głupio. Uśmiechnęła się do siebie czując przyjemny powiew wiatru na skórze, który mile ją orzeźwiał i rozradowana uniosła ręce do góry by się jeszcze przeciągnąć. - Giermku Lancasterze! Przygotuj się na eksplozję smaków! Zmierzamy do krainy słodkości i czegoś, co kocham najbardziej. JEDZENIA. – Oczy się jej zaświeciły, a zachwyt w jej głosie był prawdziwy. Maszerowała wesoło zupełnie nie zwracając uwagi na resztę. I tak witała się już ze wszystkimi, więc kolejne powitania były bezcelowe. Aby wesprzeć Henryka i dać mu nieco swojej pewności siebie, którą z trudem wykrzesywała to wzięła go pod ramię i machając zdumionym koleżankom odeszła wraz ze swoim kompanem w stronę szkoły. Hoho, już słyszy te plotki w pokoju wspólnym. - Do kuchni!
[z/t x2.]
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Most Sob 10 Sty 2015, 17:34 | |
| STOP (sesja umówiona z Mistrzyni Alpacalipsą)
Dzień nie mógł rozpocząć się gorzej niż dziś. Fatalna rozmowa z Jolene wciąż zaprzątała myśli Dwayne’a, który zamiast udać się na obowiązkową lekcję z zaklęć, zakręcił i udał się na miejsce opuszczone przez uczniów. W pierwszym odruchu zamierzał iść na pierwsze piętro, wciąż zalane przez psotnego Irytka. Wyprowadzony z równowagi listem od Henrego ruszył ku błoni, ostatecznie zatrzymując się na moście. Opierał skrzyżowane ręce na barierce, znużonym spojrzeniem lustrując przemykającą pod nim mgłę z nieopartą chęcią przemiany w ten stan skupienia. Uniknięcie ciężkich tematów było łatwiejsze niż stawienie im czoła. Problemy mnożyły się nad nim w zastraszającym tempie, jak gdyby przyciągał je swoim optymizmem albo samą istotą życia. Ze smętną miną przywoływał z pamięci jasny obraz anielskiego uśmiechu dziewczęcia, które stało się całym światem Morisona. Zdecydowanie wygodniej byłoby wciąż zostać dzieckiem, z beztroską odkrywać życie i nie martwić tymi strasznymi rzeczami. Co skłoniło Henrego do tak okrutnego żartu? Przeczuwał, że Puchon nie drwił by z niego i odpychał tę świadomość najdalej jak się tylko dało. Dlaczego Joe tak bardzo zależało na tym, by zobaczył w niej dziewczynę? Przecież była kumplem od głupot i wykonywania zadań domowych, przechowanie cennych pamiątek i innych kuperek. Z jakiego powodu Wanda próbowała zeswatać go z Charlie? Od niechcenia kopnął w barierkę, a echo rozniosło się po pustym – przynajmniej tak się zdawało Morisonowi – moście.
Ostatnio zmieniony przez Dwayne Morison dnia Pon 12 Sty 2015, 16:18, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Most Nie 11 Sty 2015, 19:57 | |
| Od dawna znaną prawdą życiową było, że gdy ktoś zdecydowanie niżej postawiony, postanawiał w brutalny sposób rozpocząć wdzieranie się w życie kogoś znacznie lepszego, mogło oznaczać to tylko i wyłącznie kłopoty. Gilgamesh wiedział o tym, że swego życia i terytorium należy pilnować jak niczego innego, w końcu gdyby każdy mógł wejść z butami w jego prywatność i rozkradać jego bogactwa, wówczas stałby się niczym innym jak tylko kolejnym niewolnikiem tytułu - z był na to osobą zbyt dumną. Dlatego też nie zamierzał się ociągać, gdy doszły do niego najświeższe wieści - skoro ktoś, a w szczególności ktoś tak nędzny i irytujący, sam prosił się o egzekucję, byłoby wyjątkowo niegrzecznym pozwolić mu czekać zbyt długo na karę. Lekcje nie były na tyle ważne, żeby nie mógł pozwolić sobie na opuszczenie jednej czy dwóch - w końcu musiał wszystko zaplanować tak jak należy. Dlatego też skrył się w odludnym miejscu rozmyślając nad najróżniejszymi, okrutnymi sposobami na to, jak pozbyć się uciążliwego, pozbawionego resztek godności Puchona, czekającego na moment jego nieuwagi by przyprawić mu rogi. Los zaś sprzyjał jednostkom wybitnym, bowiem jego rozmyślania zostały brutalnie przerwane poprzez pojawienie się na moście...zgadnijcie kogo? Tak, przyszłej ofiary jego brutalnego wymiaru sprawiedliwości - czyż może być coś wspanialszego gdy ofiara sama wpada, w niezastawione jeszcze sidła? Tak, może. Gdy owa ofiara jest na tyle głupia, by nawet nie próbować się rozejrzeć - być może gdyby zauważył swego oprawcę, wówczas mógłby odsunąć nieznacznie niechybną zgubę. Jednakże nie - Dwayne Morison dzisiejszego dnia miał klapki na oczach niczym hipogryf na wyścigach, więc nawet nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, w jak wielkie tarapaty wpakował się przychodząc w miejsce tak odludne. Gross po cichu wstał - nie zamierzał go spłoszyć tak długo jak to nie będzie pewien, że Puchon nie będzie już mu w stanie uciec. Praktycznie bezszelestnie nieznacznie zmniejszył dystans, po czym odrzucił ciche podchody - odległość pomiędzy nimi była już wystarczająca, by Wódz Obita Twarz nie miał już najmniejszych szans na wyjście z sytuacji bez szwanku. Jednakże nie można zapomnieć o tym, iż Gilgamesh był arystokratą, a to zobowiązywało do zachowania manier, dlatego też postanowił uprzejmie zaanonsować przyszłego "rozmówcę" o tym iż zjawił się, zaszczycając go swoim towarzystwem. Znał nawet najbardziej delikatny i przyjemny sposób, w jaki mógł go o tym poinformować. Zgiął palce prawej ręki w pół, zachowując resztę dłoni wciąż otwartą i przyśpieszył kroku, zaś odgłos podeszwy uderzającej o most rozległ się echem. Teraz Dwayne już mógł zorientować się że ktoś jest tu prócz niego, lecz zdecydowanie za późno, bowiem dłoń Grossa, niosąc za sobą siłę masy połowy jego ciała, wystrzeliła w stronę intruza próbującego zbytnio zżyć się z jego narzeczoną, "przybijając" ciało Puchona do barierki, o którą tamten się opierał. Jednakże to nie koniec uprzejmości powitalnych. Podciął "przeciwnikowi" nogi i oparł przedramię na jego potylicy tak, aby zaklinować głowę biedaka i znacznie zmniejszyć mu możliwości manewrowe. Wtedy dopiero się odezwał. -Plotki obiegają Hogwart zadziwiająco szybko. A ostatnie że pewien nędzny kundel, postanowił położyć brudne łapska na czymś, co należy do mnie. Dlatego też mam do Ciebie pytanie.-wysyczał mu prosto do ucha i zrobił efektowną pauzę. Wtedy znienacka odchylił drugą, wolną rękę i z rozmachu, bokiem zaciśniętej pięści uderzył dumnego syna Hufflepuffu w brzuch. -Brzmi ono następująco. Jak myślisz, jak długo leciałbyś z mostu, zanim znalazłbyś dno?-szepnął i uśmiechnął się okrutnie, po czym wycofał rękę z której przed chwilą korzystał podczas ciosu i oparł ją na swojej różdżce, w razie gdyby Morison próbował jakichś nędznych sztuczek. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Most Pon 12 Sty 2015, 17:40 | |
| Kiedy jeszcze echo kopnięcia roznosiło się po pustej przestrzeni, Dwayne pożałował impulsywności gwałtownym bólem w dużym palcu – pomimo ochrony, jakim było obuwie. Zdążył tylko pomachać nogą i ponarzekać pod nosem w formie pomruków, kiedy usłyszał czyjeś kroki i mimowolnie zarejestrował sylwetkę zbliżającego się Ślizgona. Jego reakcja była natychmiastowa: ściągnął brwi w grymasie nienawiści, zacisnął palce w pięści, a nawet gotował się na powitanie Gilgamesha solidnym sierpowym. W myślach kotłowało się jedno imię eterycznej niewiasty, która dopiero kilka dni wcześniej zwróciła uwagę na jego osobę i być może, nigdy więcej nie będzie chciała mieć z nim do czynienia. Zauroczony w głębi jasnych oczu nie myślał racjonalnie i kiedy kreślił pośpieszne zdania do Wandy, zamierzał odepchnąć jej pomysły na temat zeswatania go z Charlie. Nie chodziło wcale o to, że dziewczyna była brzydka (przecież to wymyślił na poczekaniu, byleby odsunąć na bok domysły) czy rok starsza, ale Dwayne piekielnie mocno obawiał się przyjść na umówione spotkanie i stanąć naprzeciwko wyszykowanej, pełnej nadziei Gryfonki, której oczekiwania z pewnością odbiegają od rzeczywistości. Dynamizm ruchów Gilgamesha umknął uwadze Puchona, a kiedy już zorientował się w swoim położeniu – było zbyt późno na jakąkolwiek reakcję obronną. Wrzask ucięty w połowie rozszedł się po mglistym otoczeniu, a wtórował mu odgłos pękającej chrząstki: cichutko, jakby lękliwie zgłaszała kolejne złamanie. Dwayne przytrzymał się ze wszystkich sił barierki i zaparł, aby podnieść do komfortowej pozycji i oddać cios z nagromadzonym wewnątrz bólem. Rozpaczliwie zamachnął się nogą, najprawdopodobniej z zamiarem odszukania na ślepo kostki Ślizgona i podcięcia go. W ustach czuł posmak krwi, ale to nie miało najmniejszego znaczenia przy bólu jakim właśnie stawała się jego twarz. – Nie zasługuj… – rzucił buńczucznie w stronę starszego kolegi z taką energią, jaką widać tylko u zdesperowanych szaleńców. Zdanie nie wybrzmiało do końca, z powodu celnego ciosu prosto w schowane w ciele narządy wewnętrzne. Szczególnie dotkliwe okazały się jelita, które skurczyły się równie gwałtownie co cała sylwetka Puchona. Jasne i czerwone plamki skakały mu przed oczyma, rozmywając obraz. Jedyne o czym myślał Dwayne dotyczyło tego, aby nie dać satysfakcji Groszkowi. Dlatego nie przejmując się łzom bezsilności, które czaiły się na wypłynięcie – zrobił piruet w miejscu i rzucił się na Ślizgona. Przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy roztaczał ramiona w pijackim geście i łapał powietrze. Włożył w to niebagatelnie wiele serce, chociaż efekt był przewidywalny. - Śmiało, spróbuj, gównojadzie - wysyczał rozwścieczony. |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Most Pon 12 Sty 2015, 18:09 | |
| Chociaż zwykle odczuwał z tego sadystyczną przyjemność, tym razem nie potrafił cieszyć się cierpieniem Puchona - to już nie było to samo, co jakiś czas temu. Krzywdzenie kogoś nie bawiło go już jak kiedyś, to tylko jeszcze bardziej go rozsierdziło - z jakiej racji on, Gilgamesh von Grossherzog, nie miałby nawet prawa żeby wyciągać szczęście z krzywdzenia nędznych robali? Tak, to zdecydowanie mu się nie podobało - brak tego uczucia radości, gdy ofiara błagała o litość...może chodziło o to, że Dwayne nie błagał? Może trzeba go do tego zmusić, zmusić żeby tamten padł na kolana i prosił o zmiłowanie? Nie miał niestety wystarczająco dużo czasu żeby to przemyśleć - ten śmieć, ta mierna podróbka czarodzieja, to szlamowate, obrzydzające każdą komórkę w jego ciele stworzenie, postanowiło walczyć z nieuniknionym i Morison rzucił się na niego - na NIEGO, na Księcia Slytherinu. Tego już było zbyt wiele - sam fakt że chłopak żył, był wystarczającą ujmą dla świata. To że spotykał się z jego narzeczoną to było już jawne bluźnierstwo. Jednakże to, że próbował się bronić...to przeważyło szalę. Resztką sił powstrzymał się przed swoją rządzą krwi - wiedział że nie mógł pozwolić sobie na korzystanie z czarnej magii w szkole, mimo że miał ochotę wytoczyć najcięższą artylerię aby tylko zmasakrować każdy atom ciała swojego "przeciwnika". Nie zrobił tego jednak nie tylko ze względu na fakt że był w Hogwarcie, ale też dlatego że byle Puchon nie zasługiwał na to aby ujrzeć jego najpotężniejszą broń - postanowił zachować to na prawdziwego oponenta, a nie na ofiarę. Jednakże "pijacki styl walki Puchona" nawet okazał się w miarę skuteczny przez chwilę. Pomimo tego że lekko oszołomiony mugolak nie był w stanie poprawnie wyprowadzić ciosu i zrobić Ślizgonowi krzywdy, udało mu się trafić Grossa w twarz. Dwukrotnie. Choć obyło się bez większych szkód, mimo wszystko należałoby mu oddać honory, gdyby nie fakt że wojownik, był z niego jeszcze gorszy niż czarodziej, a przynajmniej tak właśnie uważał Gross. Zwyczajnie nim gardził. Następny cios na oślep zablokował już, wyciągając tylko lewą rękę równolegle do głowy. Uśmiechnął się krzywo i splunął Dwayne'owi w twarz. -Nie jesteś godzien nawet miana człowieka.-stwierdził cicho, nim skorzystał ze swojej prawej ręki po to aby wyprowadzić prosty cios, pomiędzy rozłożonymi rękami chłopaka. Jednakże to zdecydowanie nie było koniec przyjemności. Gilgamesh nie zamierzał mu tak łatwo odpuścić, tak długo aż z tamtego nie zostanie krwawa papka, kształtem nie przypominająca nie tylko Puchona, ale w ogóle istoty humanoidalnej. Nie zamierzał dawać mu ani chwili wytchnienia ani resztek nadziei, nawet tylko po to aby brutalnie mu ją odebrać - zamierzał doprowadzić go do stanu, w którym będzie sam błagał o śmierć, mimo że jej nie dostanie. W końcu to dość oczywiste - szlamy to śmiecie które żyją bo nie warto ich zabić. Chwycił go lewą ręką za gardło, zaciskając palce i wbijając mu paznokcie - co prawda z racji na ich długość nie było to aż tak bolesne, jak wówczas gdyby zrobił to ktoś z wilczymi wręcz pazurami, ale powinno odnieść spodziewany efekt. Następnym jego ruchem miało być całkowite zgnębienie i obdarcie z męskości biednego Dwayne'a Morrisona. Wziął spory zamach i wycelował najlepiej jak mógł, wyprowadzając cios kolanem prosto w genitalia chłopaka z taką siła, jakby zamierzał przebić go na wylot. Dopiero wówczas puścił go i odsunął się na odległość pięciu cali. -Co Ty sobie myślałeś? Że jesteś wiecznie bezpieczny, chroniony przez jakże bezpieczne mury szkoły? Że mimo że jesteś nic niewartym śmieciem, którego egzystencja szydzi z idei czarodziejstwa, to jesteś bezpieczny, bo Czarny Pan jest daleko poza murami szkoły? Jesteś odrzutem, bezwartościowym wyrzutkiem i Twoje śmieciowe życie nigdy nie będzie przyjemne. O to mógł zadbać każdy, jednakże...dopuściłeś się świętokradztwa. Po tych słowach zbliżył się jeszcze i wyprowadził kopniaka w okolice biodra Puchona, lecz szczerze mówiąc - niespecjalnie go obchodziło to czy uda mu się zrobić mu w ten sposób poważną krzywdę. Postanowił podręczyć go w inny sposób. Wyszarpnął w końcu różdżkę i upewniając się że trzyma ją we właściwą stronę, to znaczy końcem rzucającym zaklęcia w stronę Dwayne'a (przezorny zawsze ubezpieczony, będę to zawsze zaznaczał na wszelki wypadek) i rzucił pierwszym nieprzyjemnym zaklęciem jakie mu przyszło do głowy: -Calidus |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Most Sob 31 Sty 2015, 10:15 | |
| Prowokował Gilgamesha całą swoją osobą do agresji, której nigdy nie potrafił pojąć. Właściwie jeśli ktoś ośmieliłby się spytać, nie odnalazłby odpowiedzi który z nich rozpoczął tę niekończącą się walkę i jaka była tego przyczyna. Żar w puchońskim sercu wystarczał na aktywną obronę własnych przekonań oraz marzeń, a jednym z nich nieszczęśliwie znalazła się Aria Fimmel. Dwayne doskonale zdawał sobie sprawę w jakie bagno wdepnął, a bolesne uświadomienie sobie z kim została zaręczona (jak tak w ogóle można?!) odcisnęło swoje piętno na niewinnym sercu Morisona. Przekonany o szczęśliwym zakończeniu dla siebie i Krukonki, zapomniał o smoku czającej się groźby i niebezpieczeństwa. Szaleństwo miłości i chęci usunięcia samotności poza zasięg wzroku, zniszczenie nieśmiałości względem dziewcząt i wielu innych powodów; pchnęły go prosto w ramiona obślizgłego Ślizgona, który nie miał żadnej litości dla ludzi kładących ręce na jego własności. Dwayne czuł jak uderzenia serca w jego klatce piersiowej zmieniają rytm i w każdej chwili gotowy będzie uronić pierwsze łzy bólu, które były zamaskowane beznadzieją sytuacji w jakiej się znalazł. Zmęczony ciągłym uśmiechem na twarzy przechodził kryzys istnienia, przekonując się o cierpieniu jakie zastanie go na każdym kroku, kiedy przekroczy próg pełnoletniości. Pierwszą szpilę wbiła mu Jolene, dokonując spustoszenia w umyśle dziecka łaknącego akceptacji i miłości tak mocno, że zapomniało na czym tak w ogóle polega życie. Zgłupiał. Z twarzy Puchona odpłynęła cała krew, na ułamek sekundy zawahał się kiedy pierwszy cios dosięgnął twarzy Grossa i obserwował grę mięśni pod wpływem ciosu. Duma napędzała kolejne ruchy chłopaka, zaślepiając racjonalny osąd szans i zagrożeń. W jednej chwili uwierzył we własne siły, czując siłę przepływającą przez żyły i już, już… zamierzał rzucić się ponownie, kiedy Ślizgon zablokował jego cios na tyle skutecznie, aby uzyskać dostęp do delikatnych części ciała. Szum krwi zniekształcił obelgę wydawaną przez przeciwnika, jakby zupełnie nie obchodziła Dwayne’a. Cały umysł zajęty był kolorową ferią bólu, którego źródłem okazały się paznokcie wbijające w skórę szyi. Właściwie to chłopak sam nie wiedział czy chodzi o paznokcie czy o palce, które miażdżyły mu jabłko Adama i dokonywały szkód na fałdach głosowych. Najgorsze miało dopiero nadejść, a cała odwaga uleciała z Puchona niczym dym z komina – cicho, brudząc powietrze dookoła. Zachrobotał chwilę przed tym, jak kolano Gilgamesha spotkało się z najczulszym punktem. Potem wiele stało się na raz: Dwayne parsknął krwią, brudząc tym samym Ślizgona; został oślepiony bólem i z oczu popłynęły łzy nieograniczonego bólu. Zwijając się w nędzny kłębek bólu próbował odciąć od niewdzięcznej sytuacji, w jakiej się znalazł. Słowa docierały z wyraźnym zniekształceniem, jakby wypowiadane megafonem tuż nad uchem. Szarpnął niemrawo głową, ale nie wypuścił z dłoni własnych klejnotów i zrezygnował z zatkania uszu. Jęknął, odrzucony w bok przez kopniaka starszego chłopaka z przeczuciem pękającej kości. A może to tylko dumne serce wydało krzyk agonii? Myśli Dwayne przepełnione były jednym: cierpieniem. Chciał, błagał w myślach, aby to się zakończyło. Usilnie jednak zaciskał wargi, wbijając w nie zęby tak mocno jak tylko potrafił. Unikając wzroku Ślizgona skulił się jeszcze bardziej, czyszcząc most swoimi ubraniami, a w zamian brudząc krwią z nosa i ust. Zaklęcie trafiło perfekcyjnie w ciało umęczonego Puchona, który podciągnął nogi pod samą brodę i przypominał żałosną kępę brudnych ubrań. Nic więcej.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Most | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |