|
| Popiersie Montague Knightley'a | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Luca Chant
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Sob 17 Sty 2015, 22:49 | |
| Kapelusze były takie ładne. W tamtej chwili pomysłał nawet, że mógłby założyć zeszyt, do którego wklejałby zdjęcia ludzi w różnych nakryciach głowy. To mogłoby byc ciekawe. I miłe. Przeed oczami stanęła mu zamglona sylwetka człopaka w cylindrze. Nikt, kto nosił kapelusz, nie mógł być zły. - Powinnaś rozważyć tę ścieżkę kariery. - Powiedział po krótkim namyśle. Co prawda nie było to typowo magiczne zajęcie, ale kto by sie przejmował takimi głupotami. Produkcja różych wspaniałych przedmiotów (i jedzenia) to było coś absolutnie najpotrzebniejszego i osoby się tym trudniace młodszy Chant dażył ogromnym szacunkiem. Dostarczanie radości innym ludziom w jakikolwiek sposób było dobre. - Nie znam się na gwiazdozbiorach. - Wyznał ze wstydem. Nocne niebo wydawało się takie interesujące, że kiedyś nawet przejżał jakąś grubą książkę astronomiczną. Chiał dowiedzieć się czegoś ciekawego, ale nic nie rozumiał... Pozostawało tylko podziwianie gwiazd. - Wiesz coś o tym? Opowiesz mi? - Pytał gorączkowo, mając nadzieję uzyskać odpowiedź twierdzącą. Miło było posiadać mądrych znajomych, którzy mogli opowiedzieć o gwiazdach albo historii starożytnego Rzymu. Tyle nowych historii, które mógł poznać! No i chciał wiedzieć coś o tym gwiazdozbiorze Herculesa. - Znam się trochę na zielarstwie. Mogę ci opowiedzieć coś w zamian. Jeśli lubisz historie o wiesiołku... - Luca Hercules Chant nie pderwałby żadnej dziewczyny, nawet gdyby była ona skrajnie zdesperowana. Ta gadka o wiesiołku. O tak. Wyobraźcie go sobie na randce. - Powinnaś leżeć w dormitorium i czytać jakąś fantastyczną książkę, zamiast chodzić po zamku i marznąć. - Instynkt matki był w nim bardzo silny. - Na zdrowie. - Dodał poniewczasie. - Jestem z Ravenclawu. Bo mamy Pokój Wspólny w wieży, a wieże sa fantastyczne. - Miał pewne podejrzenia, że właśnie dlatego wylądował w tym a nie innym domu. - A ty? - Tylko nie Hufflepuff, tylko nie Hufflepuff - zaklinał ją w myślach.
sesja zamrożona ze względu na nieobecność jednego z graczy. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Czw 24 Mar 2016, 08:04 | |
| Wagary to dobra sprawa, jeśli dzieją się od czasu do czasu. Jonathan nie chodził na nie tak często jakby mogło się wydawać, bo wbrew pozorom uczył się całkiem nieźle. Tak świetnie szło mu wykorzystywanie ludzi, że prac domowych sam raczej nie odrabiał. Zawsze ktoś mu pomagał i dzięki temu jego oceny były na dobrym poziomie. Gdyby się postarał, miałby lepsze stopnie, ale ktoś pokroju Priora nie miał czasu na ślęczenie nad książkami, gdy potrzeba było podbijać świat. Był piątek, godzina 11. Za godzinę będzie obiad, a Jonathan pochłaniał właśnie czekoladowe żaby. Mimo awarii w Miodowym Królestwie na piwo kremowe, zachował ich parę butelek pod łóżkiem. Wymieniał je na czekoladowe żaby i karty czarodziejów, które od czasu do czasu zbierał. Na ramieniu Gryfona siedział czarny szczurek, obiekt żądzy i mordu Filcha-i-jego-dwóch-przydupasów. Nie idzie wbić im do głowy, że Aro jest pupilem, a nie szkodnikiem, którego sobie złapał w Hogwarcie i oswoił. Dostał tego zwierza od babci! Tylko jak to udowodnić woźnemu i spółce? Babcia nie żyje, nie może słownie tego potwierdzić. Pozostało ukrywać Aro przed wzrokiem charłaka. Jonathan odgryzł rękę żabie, pokruszył ją na kawałki i podsunął pod nos szczura. Ten zgarnął zębiskami kawałek i łaskotał ogonem kark swego właściciela. Każda pora jest odpowiednia na dobre jedzenie. Chłopak był w drodze do Pokoju Wspólnego Gryfonu, jednak pewna sytuacja zmusiła go do zrobienia postoju na szóstym piętrze. Właśnie mocował się z papierem, aby wyjąć ze środka następną mleczno -czekoladową żabę z nadzieniem truskawkowym. Pech chciał, że ta zwiała jak tylko zobaczyła na horyzoncie wolność. Tego Jonathan darować nie mógł. Nie lubił, gdy jedzenie uciekało i trzeba było je gonić. Tę żabę zdobył za butelkę kremowego piwa, którego w Hogwarcie obecnie był deficyt. Nie może pozwolić czekoladzie uciekać, tak się nie godzi. Naprawdę miał ochotę ją zjeść i jeśli tego nie zrobi, serce mu się połamie z żalu. - Ej, wracaj! - krzyknął do żaby i rzucił się w jej stronę. Skubana wskoczyła na popiersie Knightley'a... Jonathan zatrzymał się dosłownie w ostatniej chwili, po pomnik już wyciągał marmurową różdżkę, coby dźgnąć go, jeśli podejdzie za blisko. Żaba tymczasem siedziała sobie na jego kapeluszu i Prior mógłby przysiąc, że na pysku miała coś na kształt uśmiechu. Nie no, czekolada się z niego śmieje. Do czego to podobne? Tym bardziej zrobi wszystko, aby ją dopaść i bezlitośnie pożreć. - Nie zbliżaj się, bluźnierco, nie naruszaj mojej prywatności, bo rzucę na ciebie zaklęcie groszopryszczki...! - usłyszał skrzekliwy głos pomnika. - No weź, ona jest moja! Poza tym groszopryszczka to nie jest zaklęcie tumanie, tylko choroba. Masz na głowie moją żabę, oddaj mi ją. - wskazał palcem na jego kamienną tiarę, a pomnik jak to pomnik, nie zwrócił na to uwagi. Machał różdżką przed nosem Gryfona i wygrażał się Merlin wie jakimi zaklęciami. Doprawdy, to musiał być przodek Filcha, bo nawet gęba podobna, a i głos taki sam. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Czw 24 Mar 2016, 18:22 | |
| Szła na wieżę astronomiczną by się z niej rzucić. Dość miała tego życia i wszystkiego, co z nim związane. Przed chwilą właśnie otrzymała na wróżbiarstwie ocenę Poniżej Oczekiwań i była na siebie naprawdę wściekła. Była wściekła do tego stopnia, że poszła do pani Pomfrey, poprosiła o jakiś medykament wymawiając się okropnym bólem głowy i wzięła zwolnienie na resztę dnia oświadczając, że nie może uczestniczyć w zajęciach w takim stanie, bo po prostu nie. A tak serio to na tym piętrze znalazła się przez całkowity przypadek, ponieważ zostawiła w sali do Astronomii swój dziennik i teraz śpieszyła po niego lekko przestraszona, że ktoś może go znaleźć i co gorsze – przeczytać go. Chyba spaliłaby się ze wstydu, gdyby ktoś poznał jej myśli. Korzystając ze swoich zdolności zmieniłaby sobie twarz nie do poznania i już nigdy nie byłaby tą Blake Blackwood, którą znano. Oczywiście przewrotny los sprawił, że zaczarowane schody postanowiły zrobić jej psikusa i skierowały ją na korytarz, na którym znajdowało się popiersie Montague Knightley’a. Wiedziała, że tym samym nadrobi trochę drogi, ale nie przejmując się tym przesadnie stwierdziła, że trudno. Najważniejsze, by dotrzeć do Sali przed kolejną godziną lekcyjną, bo właśnie wtedy czwarty rok miał tam zacząć zajęcia. Przez ten cholerny dziennik opuściła godzinę transmutacji i oczywiście nie mogła sobie tego wybaczyć, ale cóż. Kto nie ma w głowie, to ma w nogach. Z piętra pierwszego musiała biec aż na jedną z wież, bo najpewniej jak zwykle rozpamiętywała pewne zdarzenie sprzed kilku dni, które spędzało jej sen z powiek. Zrobiła krok z ostatniego schodka na piętro i zamarła. On tam stał i na szczęście jeszcze jej nie zauważył, mogła więc póki co oddalić się niepostrzeżenie. Bezszelestnie odwróciła się na pięcie i spojrzała wprost w przepaść, ponieważ zaczarowanych schodów już dawno tam nie było. Szlag by to. Tak dobrze szło jej unikanie Priora w ostatnich dniach i miałaby to teraz zaprzepaścić takim głupim przejściem obok niego? Nie miała na to kompletnie ochoty, ale siła wyższa sprawiła, że chyba po prostu musi. Z siłą wyższą nie wygrasz. Westchnęła zrezygnowana i przymykając na moment oczy postanowiła w końcu się ruszyć. Może Jonathan wcale nie będzie miał ochoty na rozmowę z nią. Może wcale jej nie zaczepi. Może boi się bezpodstawnie? Kroczyła jak na skazanie przeklinając w duchu swoją opieszałość. Gdyby była skupiona wcale nie musiałaby tu teraz być i wyzywać w myślach samą siebie. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że nadal czuła na policzku delikatne muśnięcie, które kilka dni wcześniej jej sprawił, więc tym bardziej nie mogła wyprzeć z pamięci tego zdarzenia. Na dodatek ta kartka świąteczna od Enzo, która była... miła. Była tak normalna, że w tej normalności Blake doszukiwała się podstępu, więc póki co nie odpowiedziała Włochowi. Zresztą, miała na głowie dużo poważniejsze sprawy niż domyślanie się o co może chodzić Krukonowi i dlaczego nagle przestał być dla niej wrogiem numer jeden. Korytarz na nieszczęście nie był szeroki - co oznaczało, że dziewczyna będzie musiała przejść blisko niego. Dobrą stroną było to, że nie był też długi. Kończył się kilka metrów za rzeczonym popiersiem. Kilka metrów do wolności. Blake spuściła głowę mając nadzieję, że w ten sposób pozostanie niezauważona, a żeby pozostać nierozpoznana zmieniła kolor włosów na czerwony. Dopiero po chwili zorientowała się, że czerwony to nie jest dobry kolor, jeśli człowiek nie chce się rzucać w oczy.
// Chciałam tak na szybko, żebyś nie czekal! |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Czw 24 Mar 2016, 19:49 | |
| Prawdę mówiąc Prior absolutnie nie zauważył jakoby Blake go unikała. To, że nie napotykał jej na swojej drodze nie zwróciło jego uwagi. Żył tak jak do tej pory, nie cierpiał i nie przestawał być kanalią. Pomału podbijał świat i nie interesował się niczym poza tym. Zwiewał przed przydupasem Filcha na zmianę grając sobie na trąbce i zyskując tym samym nienawiść woźnego oraz uwielbienie dziewcząt. Jonathan prowadził beztroski żywot w czasie przerwy od podrywania co ładniejszych dziewcząt. Jego największym problemem było dobiegnięcie do łazienki zaraz po tym jak wygrał zawody w piciu soku dyniowego na czas. Głośno to było, dorobił się dwóch galeonów oraz większej popularności. Obecnie wygrażał się pomnikowi i obiecywał mu kąpiel w ogniu, jeśli zaraz nie odda mu czekoladowej żaby. Nie interesowało go nic poza tym, w końcu trwały godziny lekcyjne i niewielu uczniów pokazywało się na korytarzach. Wagary i spacerowanie po szkole kusiło się tylko o sprowadzenie na kark woźnego, przydupasa, Norriski czy nie daj Merlinie Irytka. Jako, że Jonathan miał w głowie więcej brawury i głupoty niż oleju, nie przejmował się niczym. Zawsze wychodził cało z opresji, a w tej godzinie odzyska żabę, choćby to miała być ostatnia rzecz zrobiona przed obiadem. Bezgłośne proszenie Jonathana o chwilową ślepotę i nie zaczepianie otoczenia prosiło się o głośny odzew i zrobienie tego, czego się dana osoba właśnie boi. Wyczuł na sobie czyjś wzrok i nie było to spojrzenie pomnika, żaby ani szczura. Umilkł, zamknął się i nasłuchiwał czy aby przypadkiem Filch go nie nakrył na gorącym uczynku. Gotów był zwiewać, jak tylko zobaczy skrawek zesztywniałej i śmierdzącej szaty za rogiem. Gdy nic się nie wydarzyło, odwrócił się z powrotem do pomnika. - Te, Knightley, ja nie kłamię mówiąc, że zaczaruję ciebie tak, że zaczniesz śpiewać "Odę do Argusa". Nie chcesz tego, więc oddaj mi moją żabę. - nawijał dalej, choć już nie tak głośno jak do tej pory. Trzy razy próbował sięgnąć po czekoladowy smakołyk, ale za każdym razem musiał unikać dźgnięcia marmurową różdżką. Coś tam jeszcze dopowiedział, tak demonstracyjnie i stał całkowicie tyłem do wejścia na korytarz. Zajęty gadaniem miał wszelkie prawo nie zauważyć nikogo, a jednak. Jednak mignęło mu coś kątem oka i gdy dziewczyna przemykała tuż za jego plecami, w ostatniej chwili złapał skrawek jej mundurka. - Hola, gdzie się to pannica skra... - odwrócił się przodem i zaniemówił. Przede wszystkim zobaczył w końcu prawdziwą twarz Blake, bez sadzy, z piegami i niepewnym spojrzeniem. Potem te czerwone włosy. Parsknął śmiechem. Wybuchł salwą śmiechu tak głośną, że zdołałby obudzić zmarłego. Zanosił się ze śmiechu, ledwo mógł złapać oddech. Chwycił się za brzuch, schylił się i śmiał w głos. W chwilę później po policzkach ciurkiem popłynęły łzy, jakby Prior nigdy nie widział nic zabawniejszego. Rechot szaleńca trwał dobre kilka minut. Chłopak miał siłę w płucach i mógł śmiać się dosyć długo zanim zabrakło mu tchu, a gardło się zdarło. Aro z wrażenia spadł mu z ramienia i slalomem pognał na osłupiały pomnik i rzucił się w pogoń na czekoladową żabę. Jonathan nie zwracał już na to uwagi. Ocierał wierzchem dłoni policzki i podśmiewał się co dwie sekundy. Gdy jako tako odzyskał głos i mógł cokolwiek z siebie wydusić, otworzył w końcu oczy i na widok miny Blake parsknął. - Na rajtuzy Merlina, ten kto podmienił tobie eliksir do zmarszczek na eliksir do malowania włosów dostanie ode mnie order. - zagrodził jej drogę ucieczki. Tak łatwo się mu teraz nie wywinie. Dopóki nie skończy się z niej śmiać, będzie musiała go znosić. Gdy spojrzał na Puchonkę, olśniło go, że ta go unikała jak ognia. A z ogniem Jonathan miał wiele wspólnego. Wyciągnął rękę i z zaciekawieniem owinął sobie wokół palca czerwony kosmyk jej włosów. Skomentował to następnym parsknięciem. Zmęczył się od śmiechu. - Kto cię tak skrzywdził, Blake? Nie wiesz, że w modzie jest rudy? - cofnął rękę i potarł palcami oczy, kręcąc cały czas głową i śmiejąc się za każdym razem, gdy na nią spojrzał. Poruszył żuchwą w prawo i lewo, bo odczuwał na policzkach odrętwienie od ataku histerycznego śmiechu. Oparł ręce na biodrach i uniósł brwi, widząc w towarzystwie Blake zabawę. Trochę jej podokucza za to unikanie i olanie jego pracy domowej z transmutacji. Zemsta będzie słodka. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Czw 24 Mar 2016, 22:44 | |
| Marzenie, by przejść niezauważoną pozostało właśnie tylko i wyłącznie marzeniem. Przekonała się o tym w momencie, w którym poczuła szarpnięcie mundurka, a następnie jej uszu dotarł donośny śmiech Jonathana. Po prostu świetnie. Ten dzień nie mógł pójść już bardziej nie po jej myśli, bo na co jak na co, ale na wyśmiewanie jej wyglądu przez tego gryfona absolutnie się nie pisała. I co z tego, że była czysta? Co z tego, że na jej twarzy nie było nawet pół grama sadzy skoro wpadła na tak idiotyczny pomysł jak czerwone włosy? Trzeba przyznać, że jeśli chciała się przed nim zbłaźnić to ewidentnie jej się to udało. Mogła sobie pogratulować - większego poziomu zażenowania nie osiągnęła jeszcze chyba nigdy. To był ewidentny dowód na to, że panna Blackwood często najpierw coś zrobi, a potem pomyśli. Nie trzeba było lepszego, naprawdę, wystarczyło tylko spojrzeć na jej minę i dostrzec tę purpurę, która w ułamek sekundy oblała jej twarz tak, że prawie nie było widać miejsca, w którym zaczynały się włosy. Z cichym westchnieniem rezygnacji wsadziła dłonie do kieszeni mundurka i utkwiła wzrok w przeciwległej ścianie korytarza. Tam zmierzała. Tam miało być jej wybawienie. Zamiast niego musiała się jednak zadowolić cierpliwym czekaniem na to, aż Prior przestanie w końcu rechotać. Trochę sobie jak widać poczekała. Chłopak nie spieszył się wcale z opamiętaniem, co ewidentnie świadczyło o poziomie jego rozbawienia, co tylko bardziej zirytowało Blake. Gdy ocierał łzy z policzków parskając przy tym jeszcze kilkukrotnie zdążyła wystukać stopą dziurę w podłodze. Tak, proszę państwa, długo czekała. - Skończyłeś? - spytała. Miała dwa wyjścia z tej sytuacji, a jedno gorsze od drugiego. Mogła wrócić do normalnego stanu i utrzeć mu nosa, ale to wiązało się z tym, że wyjawi mu swoją największą tajemnicę a tego przecież bardzo nie chciała lub mogła przetrzymać jego głupie komentarze, których zapowiadała się niemała ilość, biorąc pod uwagę charakter chłopaka. Wybrała opcję drugą, ponieważ nie ufała mu na tyle, by zdradzać swoje sekrety. Wróć! Blake nie ufała mu nawet w najmniejszym stopniu! Nie powierzyłaby mu swoich znoszonych kapci, a co dopiero tajemnicy. Póki co pokazał się jej tylko z najgorszej strony - nie było w tym więc nic dziwnego. - Chciałam trochę poeksperymentować - skłamała, po czym ze zdziwieniem zauważyła jak lekko jej to przyszło. Jego towarzystwo ewidentnie miało na nią zły wpływ. Jonathan Prior uzewnętrzniał w puchonce wszystkie najgorsze cechy bo dotąd przecież ani nie prychała, nie cedziła przez zęby, nie denerwowała się tak łatwo, nie przeklinała, ani tym bardziej nie kłamała. To było takie niewinne kłamstewko, niewielkie. Częściowo to nawet można było wziąć za prawdę bo kiedyś, dawno temu, Blake faktycznie zastanawiała się jak wyglądałaby w czerwonych włosach. W oczach gryfona widziała odpowiedź - wyglądała jak debilka. Dostrzegła dłoń zmierzającą w kierunku jej twarzy i już wiedziała co za chwilę prawdopodobnie się zdarzy. On znów zaburzy jej przestrzeń osobistą, do czego chyba powinna się zacząć przyzwyczajać. Tak czy inaczej, gdy owinął wokół palca czerwony kosmyk nie zamarła, nie wstrzymała powietrza ani nie zarumieniła się po raz kolejny choć oczywiście poczuła lekkie skrępowanie. Z naturą przecież nie wygrasz. - A co? Nie podobam ci się taka? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. To, że zagrodził jej drogę oznaczało tylko jedno; będzie musiała przez chwilę znosić jego towarzystwo. Musi mu jednak szybko uświadomić, że nie ma na to czasu gdyż musiała ratować swoją prywatność w postaci dziennika. Szczerze mówiąc tu chodziło także o prywatność jego samego. - Mam prośbę, pośmiej się ze mnie innym razem, bo dziś wyjątkowo mocno się spieszę. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Czw 24 Mar 2016, 23:19 | |
| Nie zwykł owijać w bawełnę czy w jakimkolwiek stopniu hamować swoje reakcje. Jonathana było dużo i zawsze reagował całym sobą, od stóp do głów. Śmiał, denerwował, wkurzał, rozleniwiał, angażował każdą komórką ciała. Niczego nie dawkował i miał w nosie czy kogoś w ten sposób krzywdzi. Wojna wisi w powietrzu i tylko słabe charaktery obrażały się z powodu jego arogancji, bezczelności i kpin. To nie jego problem. Śmiech unosił się w powietrzu jeszcze długo. Dźwięczał w uszach i dla chłopaka było to niebywałe urozmaicenie wagarów. Co spotykał Blake to wybuchał przy niej śmiechem. Miała na niego całkiem dobry wpływ, skoro w jej towarzystwie był taki radosny i dostawał zakwasów mięśni żuchwy. Nie wyglądał na specjalnie zmartwionego, że w odwrotnej sytuacji działa na dziewczynę negatywnie. Rozerwie się trochę, przestanie chodzić taka sztywna i milkliwa. - No no, popatrzmy. Ambitna Blackwood umie się czerwienić. - skrzyżował ręce na ramionach w chwili, gdy przez jego tęczówki przetoczył się błysk, który powinien Blake bardzo zaniepokoić. Mimowolnie zaczął wpatrywać się w dziewczynę z zachwytem. Czerwone plamy na jej twarzy otrząsnęły Jonathana z histerycznego ataku śmiechu. Korciło go, aby ich dotknąć i sprawdzić czy są tak gorące na jakie wyglądają. Zaczynało mu się to coraz bardziej podobać. Doprowadzanie jej do rumieńców mogłoby stać się celem jego egzystencji, jeśli tylko codziennie będzie narażany na tak frapujące i interesujące widoki. Przez kręgosłup przebiegł zimny dreszcz, ten sam, który powracał za każdym razem, gdy do głowy Priora zachodził pomysł zamknięcia się z jakąś dziewczyną w schowku na miotły. Ale Blake? Serio? Nie chciało mu się w to wierzyć, choć im dłużej o tym myślał, tym planował rozwinięcie puenty ich ostatniego spotkania. - Ty i eksperymenty? Kim jesteś i co zrobiłaś z Blake? Kto mi to ostatnio urządził awanturę, gdy przeprowadzałem doświadczenie...? - podparł brodę palcami i teatralnie przypominał im obojgu co się działo w klasie za kuchnią. Krzyk, obraza, jeszcze jeden krzyk i przeganianie z kąta w kąt, ponieważ Jonathan ośmielił się przeprowadzić eksperyment! Gdzie tu sprawiedliwość? Jeśli za chwilę zacznie wyolbrzymiać jego testy na kociołkach, przerzuci sobie ją przez ramię i zamknie się z nią w schowku bez słuchania protestów. Puchoni potrafili irytować jak się już naprawdę do tego przyłożyli. Następnie pytanie wywołało szeroki i cwany wyszczerz. Nie odrywał od niej oczu, a w środku śmiał się i podrygiwał z niecierpliwości. - Bardziej podobasz mi się jak jesteś umorusana sadzą. Choć teraz też wyglądasz nie najgorzej. Twój rumieniec jest seksowny. - darował sobie łagodzenie formy przekazu i powiedział prosto z mostu co myśli. Ze skupieniem obserwował jej reakcję. Miał szczerą nadzieję, że te czerwone plamy nie znikną i uda mu się je podtrzymać na jej policzkach. - Ta czerwień kojarzy mi się z ogniem. - zdziwił się brzmienia swojego głosu, bo powiedział to poważnie. Im dłużej wpatrywał się w przemalowane włosy, tym w jego głowie krystalizował się czar, na który Blake mu nigdy nie pozwoli. Wyobraźnia działała. Blake obracająca się wokół własnej osi, a po jej włosach przeskakują iskierki i mniejsze płomyki ognia. Ten czar byłby genialny, miałby na niego niezły popyt. Stworzyć go i doszlifować, ale niestety to wymagało bezgranicznego zaufania, a takiego nikt z dziewcząt go nie darzył. Będzie musiał go jak najszybciej zapisać i wprowadzić w życie przy pierwszej nadarzającej się okazji. - Co mówiłaś? - nie słuchał jej i zdołał wyłapać końcówkę prośby. - To pospieszę się razem z tobą, bo idę właśnie w twoim kierunku. - spełnił jej najskrytsze lęki, proponując ofertę nie do odrzucenia. Nie miał pojęcia gdzie i po co idzie, ale nie miało to dla niego znaczenia, bo równie dobrze może iść za nią. Żaba zwiała, szczur pognał za nim, Knightley mamrotał coś pod garbatym nosem, a więc nie miał tutaj nic do roboty. Odgracanie dormitorium może przełożyć na później póki Evans jest na zajęciach i nie będzie mu grozić szlabanem za niechlujstwo. Złożył ręce na karku i czekał na protesty. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Pią 25 Mar 2016, 00:15 | |
| Potrafiła sobie wyobrazić jak musi wyglądać, toteż wcale nie miała mu za złe jego reakcji. Śmiech to zdrowie, więc niech się śmieje, nie będzie mu przecież odbierać tej przyjemności. Po drugie kiedy już gryfon opanował się do końca, sama dostrzegła zabawne aspekty tej sytuacji, co spowodowało, że i ona uniosła kąciki ust w takim naprawdę delikatnym, ale jednak, uśmiechu. Zażenowanie zażenowaniem, ale jakiś tam dystans do siebie jeszcze miała. Gdy wspomniał o tym, że zaczerwieniła się dość mocno, jej naczynia krwionośne potraktowały to jako zaproszenie i rozszerzyły się jeszcze bardziej. Oczywiście, że zależało jej na tym by przy nim dobrze wyglądać. Odwieczne prawo Murphy'ego działało jednak także na czarodziei. Gdy go unikała wyglądała dobrze. Nieskromnie przyznam, że nad wyraz ładnie, bo to lekkie muśnięcie warg na jej policzku sprawiło chyba, że znów zaczęła się starać. Dziś też nie było niby tragedii, ale jednak te czerwone włosy... Poziom głupoty panny Blackwood osiągnął apogeum i dziewczyna wiedziała, że będzie sobie za to pluła w twarz co najmniej przez tydzień. - Widzisz, różnica polega na tym, że ciebie moje eksperymenty bawią. Mnie twoje niespecjalnie, bo po nich muszę się szorować w wannie trzy godziny, a po ostatnim nawet dłużej - powiedziała, krzyżując ramiona na piersi i mimowolnie spoglądając na zegarek by sprawdzić ile jeszcze pozostało do rozpoczęcia kolejnej lekcji. Czas uciekał, spędzenie go tu z Jonathanem może i mogło się okazać całkiem przyjemne ale nie miało żadnego sensu. Dziennik. To dziennik był dzisiaj najważniejszy, a nie jej rosnąca ochota na to, by znów nawinął sobie jej kosmyk włosów na palec. Niech się nawet nabija z niej tak jak potrafi najlepiej, ale niech to zrobi. Zapach trawy, który już nauczyła się rozpoznawać skutecznie mącił jej zmysły i chociaż broniła się przed tym kilka długich dni, to teraz musiała już przyznać przed samą sobą, że lubi towarzystwo Jonathana. To oznaczało, że albo jest głupia, albo naiwna, ale to się okaże. Doskonale pamiętała co działo się wtedy w sali. Oczywiście, jak mogłaby zapomnieć. Długo jeszcze po wyjściu chłopaka z sali Blake nie mogła zrozumieć co się właściwie stało, a kiedy już przyjęła to do wiadomości, to nie mogła zrozumieć DLACZEGO tak się stało. Wszystko to zebrane do kupy, plus fakt, że dziś Prior nie był praktycznie bezczelny sprawiło, że posłała mu zdumiony uśmiech. Bo chwila. Czy on właśnie nie użył słowa na s? I to w stosunku do niej? - Jeszcze nigdy nikt nie powiedział, że jestem w czymś seksowna. Ani bez niczego. - wyrzuciła z siebie zanim w ogóle zdała sobie sprawę z tego co tak właściwie powiedziała. Gdy uświadomiła sobie, że powiedziała to na głos, a nie tylko w myślach, prędko zasłoniła sobie usta dłonią i spanikowała. Na pewno pomyślał sobie o niej teraz coś niestosownego. Doprawdy, że też akurat dziś musiała przechodzić tak wielkie upośledzenie mózgowe, by zmienić kolor włosów na najmniej neutralny a także pieprzyć od rzeczy. Miała nieodpartą chęć zaszyć się pod ziemię i już nigdy z niej nie wychodzić. Wiadomo, myśleć nikt jej nie zabraniał. To nie jego wina, że w ciągu ostatnich kilku dni uczestniczył w jej podświadomości aż nazbyt intensywnie. Albo jednak jego. Przecież to on zaczął. Jęknęła w duchu, gdy wyraził chęć towarzyszenia jej w drodze po Dziennik. To wiązało się z tym, że będzie pewnie musiała wyjaśnić mu co zawiera. Co gorsze - on może go przeczytać i wyczytać w nim siebie! Wiedziała jednak, że jej protesty na nic się zdadzą, toteż zwyczajnie wzruszyła ramionami nie mając innego wyjścia jak tylko się zgodzić. - Ale musisz obiecać, że palcem nie tkniesz moich rzeczy osobistych, chyba, że chcesz, żebym zamieniła twoje życie w piekło. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Pią 25 Mar 2016, 08:28 | |
| Im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym Blake lepiej na tym wychodziła. Zaczęła się wyróżniać z morza innych Puchonów i gdy na korytarzu wytaczało się z lochów połowa Huffelpuffu, Johnathan był w stanie po paru chwilach zlokalizować sylwetkę Blake. Mniej więcej domyślał się, że nie wychodzi na przód i trzyma się na uboczu ze swoimi psiapsiółkami. Rozpoznawał sposób jej chodzenia i poruszania się, kolor włosów zapadł mu w pamięć, choć bardziej wspominał ich miękką fakturę. Udawało mu się odnajdywać w tłumie piegowatą twarz i odruchowo suszyć do niej zęby. Lubił robić jej przypał poprzez głośne powitanie czy zrobienie jednej czy dwóch aluzji a propos odrabiania prac domowych. Ze wszystkich Puchonów świata Blake rozpoznawał póki co najtrafniej. Nie była już tak cicha i anonimowa jak na początku. Przed ich ostatnim spotkaniem ledwie zwracał na nią uwagę, gdy siadali razem w ławce. Z reguły zajmował się wtedy zgoła czym innym, a na lekcji ograniczał się do podawania jej składników bez nawiązywania dialogu i kontaktu wzrokowego. Równie dobrze obok niego mógł siedzieć olbrzym, tarantula, przydupas Filcha, a by tego nie zauważył. Trzeba przyznać, że Jonathan zrobił postęp, prawda? Mimowolnie ciągnęło go w stronę Blake. Odzywał się w nim głód adrenaliny i głód ciasnoty w schowku, podniecenia, bo robił wtedy coś teoretycznie zakazanego. Ostatnio Prior zachowywał się dobrze, ale jeszcze trochę czasu, a przestanie panować nad swoimi kończynami. - Trzy godziny? Merlinie, toć na sadzę najlepsze mydło z żabiego skrzeku. Zmycie tego to maksymalnie cztery minuty... - aj, chyba zapomniał jej o tym wspomnieć. Jako zawodowy pirotechnik musiał mieć swoje sposoby na radzenie sobie z efektami ubocznymi zaklęć i eliksirów buchających ogniem. Zamrugał powiekami cokolwiek niewinnie, udając, że nie chce mu się znowu śmiać. Aro wrócił. Jonathan tego nie widział, a czuł pazurki wspinające się po nogawce i mundurku na plecach. Odruchowo wyprostował jedno ramię i ułatwił pupilowi wspięcie się na ramię. Po chwili czuł przy szyi miękkie, ciepłe futro. Cieszył się, że przedłużał spotkanie i rozmowę. Z każdą minutą dowiadywał się czegoś nowego na temat panny Blackwood. Nie spodziewał się takiej szczerej odruchowej odpowiedzi i byłby ją znowu wyśmiał, gdyby w oczy nie rzucił się mu jej wyraz twarzy. Zakryła buzię i wyglądała jakby miał zaraz wykonać na niej jakiś okropny wyrok. To go zbiło z pantałyku i przez dobrą chwilę nie wiedział jak ma zareagować. Coś czuł, że Blake wyzionie ducha, jeśli za chwilę czegoś nie zrobi albo w najlepszym przypadku uda, że tego nie słyszał. O nie, on to doskonale słyszał i zamierzał jej to wypominać do końca swoich dni. - Wyluzuj i oddychaj. - poradził i nie udało mu się powstrzymać rozciągnięcia ust. Współpracując z podświadomością odsunął jej dłoń od twarzy i przez dłuższą chwilę niż powinien trzymał jej palce. Spiął się i wstrzymał na chwilę oddech, aby po chwili przybrać wyluzowaną postawę z zawadiackim uśmiechem na polikach. - Rób się bardziej czerwona, a będę to powtarzał za każdym razem. - obiecał, wybierając pośrednie wyjście, żeby jej tutaj nie doprowadzić do zawału serca. Bardzo dziwiła go myśl, że ktoś taki jak Blake otrzymuje mało komplementów. Prior był święcie przekonany, że dziewczyny komplementowane są codziennie, choćby przez głupie pomniki. To tak naturalne jak oddychanie. Wychwalanie płci żeńskiej niosło same korzyści, a więc czemu inni tego nie wykorzystywali? A racja, nikt nie był tak pierdolnięty jak Jonathan. Nie zmieniało to faktu, że nie mógł wyjść z szoku. Świat schodzi na psy. Albo na psidwaki, jak kto woli. - Opowiedz mi o tym piekle... - nie mógł się powstrzymać. Piekło oznaczało ogień, a ogień oznaczał Jonathana. To kusząca propozycja, poza tym Blake miałaby komukolwiek zrobić z życia piekło? Nie chciało mu się w to wierzyć. Nie wyobrażał sobie jej w postaci osoby niszczącej czyjś żywot. Zabrał ręce z powrotem do siebie i zajął je głaskaniem głowy szczura. Nagle w korytarzu rozległ się miauk. Potem następny, a między jednym a drugim Jonathan wyprostował kręgosłup i zesztywniał. Nie czekając na przyłapanie ich na wagarach, złapał Blake za ramiona i siłą pociągnął ją za okienny filar. Nie zrobił tego delikatnie i nawet nie uprzedził co do swoich zamiarów. Nie było na to czasu, bo miauczenie kocura słychać było coraz bardziej. Jonathan zakrył swoją dłonią usta Blake z cichym "cśśś!". Trzymał ją przy sobie odwróconą plecami, drugą ręką przepasał ją na wysokości obojczyka. Opierał ją o siebie, a sam przylgnął kręgosłupem do filaru i chyba przestał oddychać. - Nie oddychaj, bo nas usłyszy. - szepnął ledwie słyszalnie i wygiął głowę tak, aby słyszeć najcichszy koci dźwięk. Modlił się w duchu, aby kocur nie wyczuł szczura, bo wtedy mają kłopoty. Znając życie za tamtym miauczeniem kryje się czyjeś złowieszcze sapanie. Nie od razu zauważył, że pod jego skórą rozpłynął się żar. Z opóźnieniem poczuł pod brodą miękkie włosy, a na torsie ciepły ciężar trzymanej Puchonki. Zdjął rękę z jej ust, jeszcze raz upominając ją o zachowaniu absolutnej ciszy. Ręce mu zadrżały i z trudem zachowywał koncentrację. |
| | | Anonim
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Pią 25 Mar 2016, 08:36 | |
| /kiedyś miałem dostęp do kota, więc z Galla piszę.
Pełna gracji, wdzięku wędrowała między korytarzami. Królowa Hogwartu, Pani Norris. Dama w Rudym. Po dokładnym wyczyszczeniu okolic ogona mogła wyruszyć z powrotem do swojego ukochanego właściciela, Argusa Filcha. Przy okazji nastraszy tego czy tamtego ucznia. Pani Norris wiedziała, że o tej porze, czyli kiedy słońce wchodziło na sam środek nieba, na korytarzach nie było żywej duszy. To jej ulubiony czas, gdy mogła wędrować przez Hogwart niepokojona przez nikogo. Problem pojawiał się, gdy martwa dusza zamierzała dotrzymać jej towarzystwa. Niestety za każdym razem, gdy próbowała zatopić pazury i kły w Irytku, tylko go podjudzała. Nauczyła się go unikać. Tymczasem pani Norris przechodziła przez szóste piętro i kierowała sie do jednego z tajemnych przejść i skrótów, które zaprowadzą ją na parter, do swego właściciela. Zatrzymała się i wyprostowała, strosząc sierść na całej długości rudego, wyliniałego ciałka. Żółte ślepia patrzyły na wszystko z taką samą nienawiścią jak oczka Filcha. Jaki pan, taki kot. Nauczył swą kotkę wrednego patrzenia, a więc co będzie następne? W każdym bądź razie kocur musiał się zatrzymać, bo wyczuł w powietrzu czyjś zapach, czyjeś ciepło. Nie, nie uczniów. Myszy. Szczura. Zaczęła węszyć. Przyłożyła nos do podłogi, uniosła do góry rudy zad, a jej uszy obracały się na wszystkie strony. Z jej gardzieli wydobywało się żałosne miauczenie, ale nic nie mogła na to poradzić. Była głodna, miała ochotę na soczystego szczura w panierce z futra. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Pią 25 Mar 2016, 18:44 | |
| Na całe szczęście wzrost Jonathana pozwalał Blake na szybkie zlokalizowanie go w chmarze uczniów i równie szybką w razie czego ewakuację. Ograniczyła kontakty z nim do minimum, pozwalając na to, by odzywał się do niej tylko w chwilach, w których wyjątkowo nie mogła się wycofać. Towarzyszące jej wtedy Claire i Gloria komentowały tym podobne zdarzenia znaczącymi spojrzeniami i wymownymi minami, na co panna Blackwood reagowała wzruszeniem ramion. Cóż, oczywiście, że mogła przyznać im się do tego, że w końcu odpuściła sobie prześladowanie Enzo na rzecz niewytłumaczalnej fascynacji tym oto gryfonem. Mogła, ale po co. Tłumaczyć się z tego, że nagle z cienia, stała się dla niego kimś widzialnym? Za dużo zachodu, tym bardziej, że za miesiąc najpóźniej sytuacja wróci do stanu pierwotnego, była o tym święcie przekonana. Uniosła brwi niedowierzając, że dopiero teraz dowiedziała się czym najszybciej doprowadzić się do porządku po incydentach Priora. Faktycznie, mogła poszukać informacji na własną rękę, ale najpewniejsza była dla niej po prostu woda z najzwyklejszym mydłem. W życiu nie wpadłaby na to, że jest łatwiejszy sposób. - Musisz mnie bardzo nienawidzić skoro mówisz mi to dopiero teraz - odparła cierpko. - Po tych wszystkich Powyżej Oczekiwań za MOJE eseje, które pisałam dla ciebie po nocach mogłeś się wykazać odrobiną przyzwoitości i zdradzić mi swój sekret wcześniej. Dzięki, naprawdę dobrze wiedzieć, że można na tobie polegać. W zasadzie to nie była zła. Nie była nawet rozczarowana. Nie przeszkadzało jej to, że zamiast czterech minut spędzała na kąpieli trzy godziny. Szczerze mówiąc to nawet lubiła te chwile, bo miała dobry pretekst na to, by sobie posiedzieć w samotności i pokontemplować. Albo porozważać sens życia, czy coś. Zwróciła w końcu uwagę na małego futrzaka, który nagle pojawił się na ramieniu Jonathana. Cóż, jeśli chodziło o nią to miała znikome doświadczenie ze zwierzętami, ponieważ jej sowa była od zarania dziejów wiecznie na coś obrażona. Blake pozwalała jej żyć swoim sowim życiem i korzystała z niej niezwykle rzadko - w wigilię, by wysłać kartkę matce oraz wujkowi i ciotce, czyli rodzicom Dantego, a potem na Wielkanoc, by przesłać pozdrowienia tym samym adresatom. Zawsze marzyła o kocie. Uważała, że kot pasuje do niej idealnie: samotna Blake i jej kot. Albo samotna Blake i jej pięć kotów. Takie zwierzę niestety jednak generowało dodatkowe koszty jego utrzymania, a panna Blackwood nie należała do osób, które było na to stać, tak więc to pragnienie musiała póki co odłożyć na dno szuflady innych podobnych pragnień. - Nie wiedziałam, że masz szczura, jak się nazywa? - spytała żywo zaciekawiona, jednak nie wyciągnęła dłoni by go pogłaskać, bo po prostu się bała. Oczami wyobraźni widziała już jak owy szczur wbija w jej palec swoje małe ząbki i podświadomie już czuła ból, jaki takie ugryzienie może wywołać. Dopóki Prior nie zapewni jej, że nic jej ze strony zwierzaka nie grozi, puchonka nie ruszy się z miejsca. Przezorny zawsze ubezpieczony, ot co. Słowa, które pochopnie wyrwały się z jej ust sprawiły, że płonęła ze wstydu. Jeśli myślała, że przez czerwone włosy osiągnęła maksymalny poziom zażenowania to grubo się myliła. Dopiero teraz poczuła jak mocno płoną jej poliki i je również chciała zasłonić, tyle że ubiegł ją gest Jonathana. Złapał ją za dłoń i tak jak ostatnim razem puchonka miała wielką ochotę od razu ją wyszarpnąć. To już za dużo bliskości jak na panienkę Blackwood, która wzbraniała się przed związkami jak tylko mogła, ograniczając się tylko do wyobraźni. Nie zrobiła tego jednak, bo nie chciała się znów wygłupić. Przegięła z tą czerwienią na głowie a potem z wypaleniem tego idiotycznego tekstu o byciu seksowną. Trzeciego razu nie będzie, choćby i miał trzymać ją za tę dłoń do kolacji. Na szczęście tak się nie stało. Po krótkiej chwili jej serce powróciło do normalnego rytmu, więc faktycznie mogła się wyluzować. Na radę Priora odpowiedziała tylko grymasem, nie chcąc po raz kolejny palnąć czegoś głupiego. - Jesteś niemożliwy - powiedziała jednak, gdy poczęstował ją kolejnym komentarzem, który chyba miał wprawić ją w zakłopotanie. Było to jednak bezcelowe, bo bardziej zakłopotana już się nie mogła czuć. Najchętniej załamałaby teraz ręce nad tym, jaka jest beznadziejna. Jeszcze kilkanaście dni temu, gdyby ktoś zapytał ją o Jonathana Priora nie szczędziłaby niewybrednych słów na jego temat. Dziś traciła przy nim głowę, zdrowy rozsądek i poczucie kontroli, co ewidentnie świadczyło o tym, że zapadła na typową uczniowską przypadłość - zauroczenie. Jeszcze kilka dni temu gotowa była zdzielić go kociołkiem po głowie, to zadziwiające jak jedno, delikatne muśnięcie w policzek potrafi zmienić zdanie człowieka o kimś. Jonathan był niereformowalny. Trudno było z nim wytrzymać i chyba to najbardziej ciągnęło Blake w jego stronę. Nie mogła w jego towarzystwie jednoznacznie stwierdzić co się za chwilę wydarzy. Nudzić się z Priorem było rzeczą abstrakcyjną, a Blake nagle zapragnęła przestać być przewidywalna. - Nie zmieniaj tematu, tylko obiecaj. Moje rzeczy to moje rzeczy, ja twoich nie tykam i proszę tylko o poszanowanie mojej prywatności. - Wycelowała w niego palcem wskazującym chcąc podkreślić powagę swoich słów. - To warunek, jaki musisz spełnić, żeby ze mną pójść. Już, już była gotowa do zrobienia kroku przed siebie, by podążyć w stronę wieży astronomicznej kiedy na korytarzu rozległ się dźwięk oznaczający jedno - panią Norris. Dźwięk jak z koszmaru, dźwięk oznaczający kłopoty. Czy przypadkiem przed chwilą Blake nie marzyła o posiadaniu kota? W tej właśnie chwili wyparła to marzenie, bo przecież po co jej kot, skoro jest w szkole ta szkarada. Ta mała gnida, ten wrzód na pośladkach, której sprzedanie solidnego kopniaka było pragnieniem prawie wszystkich mieszkańców Hogwartu. Naraz poczuła mocne szarpnięcie na przeciwległy koniec korytarza. Jonathan chwycił ją mocno i sprawił, że prawie oboje stopili się ze ścianą. Poczuła jego dłoń na swoich ustach, drugą zaś oplatał jej ramiona. Nie miała szans na wyswobodzenie się, ale też wcale tego nie chciała. Cicho poprosił ją o ciszę, łaskocząc ją przy tym swoim oddechem. Zachichotała bezgłośnie opierając się pokusie by wytknąć mu, że pani Norris prędzej usłyszy jego gadanie, niż jej oddychanie. Stała więc nieruchomo, czując każde potężne bicie swojego serca. Nie wiedziała od czego bije szybciej - ze strachu przed nakryciem przez Filcha, czy z niedowierzania, że oto przypadkiem znalazła się w ramionach Priora. Modliła się w duchu, by nie czuł jak gorąco zrobiło się jej przez to wszystko, a jednocześnie, by pani Norris została tam gdzie była jak najdłużej. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Pią 25 Mar 2016, 21:29 | |
| W jaki sposób mają zachować powagę i ciszę, skoro Blake trzęsła się ze śmiechu? Trzęsienie przechodziło od razu na niego, a więc wspólnie chowali się za filarem i próbowali nie zdemaskować się śmiechem. Postawiony w oblicze oskarżenia o zatajenie oczywistej informacji, nie mógł załapać co konkretnie zrobił źle i czemu Blake ma mu to za złe. Z ich dwojga to ona najczęściej używała mózgu i powinna posiadać takie informacje jak przeznaczenie kosmetyków. W geście obronnym uniósł rozłożone dłonie przed siebie. - Nigdy mnie o to nie zapytałaś, a więc uznałem, że takie coś wiesz. Poza tym naprawdę nie rozumiem co masz przeciwko sadzy. Ona wejdzie w modę, mówię ci. - wielkie mu halo. Jonathan nie cierpiał na manię pedantycznej czystości. Potrafił cały dzień chodzić pokryty na twarzy czernią i absolutnie się tym nie przejmować. Do twarzy mu było z tym kolorem, idealnie komponującym się z barwą oczu i włosów. Gdyby jak dziewczyny panikował przy byle plamce, nie wytrzymałby sam ze sobą dłużej niż kwadrans. To tylko efekty uboczne ognistych czarów, dowód poświęcenia i zaangażowania w hobby. Być może Blake kiedyś zrozumie bzika na punkcie wybuchów. Może kiedyś Prior postara się pokazać jej swoiste piękno płomieni, wpoi jej oddanie i wierność do niebezpiecznego żywiołu. Może kiedyś przyjdzie na to odpowiedni moment, bo póki co muszą ujść z życiem przed pewnym krwiożerczym kocurem. - Wolę określenie oryginalny i przystojny, ale niemożliwy może też być. - wypiął dumnie pierś i suszył uzębienie bez specjalnego powodu. Przynajmniej nie miała już takiej miny, jakby jedną nogą stała w grobie. Atak paniki zażegnany i mogli powrócić na teoretycznie swobodny ton rozmowy o wszystkim i niczym. Mógł odsapnąć, ale niesłyszalnie, jeśli nie chciał przeznaczyć pory obiadowej na zaciekły bój z rudym zwierzem. Rude to wredne, zawsze się to sprawdza. - Szczur zowie się Aro. Odgryza palce, chyba, że poproszę go, aby tego nie robił. Ekstra szpieg, mało żre, mało zajmuje miejsca i wszyscy się go boją. Co nie, koleżko?- zwrócił się bezpośrednio do futrzastego, który w odpowiedzi poruszył uszami. Prior nie miałby czasu na utrzymywanie i pielęgnowanie innych zwierząt. Sowy nie chciał, bo śmierdziały, a reszta gatunków jakoś specjalnie go nie fascynowała. Szczura akceptował, bo niewiele wymagał i sam sobie radził. Co zaś tyczy się kotów, wystarczy wyjść do Hogsmade i jakiegoś sobie upolować. W miastach nie brakuje bezpańskich stworów, nie trzeba za nie płacić. Ba, Prior nawet twierdził, że fundacja na rzecz zwierząt bezdomnych chętnie zapłaci daninę wzamian za zaopiekowanie się bezpańskim kotem. Tylko komu by się chciało? Priorowi absolutnie nie. - O co ci chodzi, że tak to podkreślasz? Luzuj, nie ma sprawy, nie tknę twoich rzeczy bo średnio ich potrzebuję.- wzruszył ramionami, nie mając nawet sił wnikać w intencje i tajemnice Blake. Jedyne, co go interesowało to jej rumieńce i czerwone włosy, na których zawieszał co chwila wzrok i łapał się nad planowaniem zanurzenia w nich palców, a samą Blake nad przyciśnięciem do ściany i robieniem rzeczy, których nigdy w życiu by nie pochwaliła. Ech, gdyby trochę mniej się nią interesował, scenariusz byłby prostszy do realizacji. Tymczasem musieli zachowywać się cicho, ale chichot Blake mu to uniemożliwiał. W końcu poddał się, a głowa przechyliła mu się tuż obok jej policzka i piegów. Widział je bardzo wyraźnie. Wypuścił z płuc gorący oddech, który musiała poczuć na skórze. - Niczego mi nie ułatwiasz, Blake.- szepnął ze śmiechem. Ustami prawie dotykał płatka jej ucha. Rosnące między nimi napięcie przypadło mu do gustu. Robiło się coraz ciekawiej i mimo, że w głowie huczała jedynie potrzeba pocałowania jej ust, odkładał to na inny moment. Parsknął cicho i odwrócił głowę, bo szczur usiadł mu na rozgrzanym karku przypominając o niebezpieczeństwie znajdującym się pięć metrów za nimi. Zbyt blisko, aby zajmować się całowaniem. Tfe, śmianiem. -Czwarte piętro, tam jest Irytek. Potem wróć do mnie jak ją zgubisz.- poinstruował szczura, który bez wahania spełzł mu po plecach na podłogę, zostawiając po sobie uczucie mrowienia po ostrych pazurkach. Z przyjemnością powrócił całą uwagą do Blake. Opuścił z niej ramię, całkowicie ją od siebie wyswobodzając. Zaraz rozległ się donośny koci bojowy miauk, a minutę później dźwięk tłukącego się wazonu, który do tej pory stał na okiennym parapecie. Gryfon odczekał aż Blake odwróci się przodem i wtedy przyłożył palec wskazujący do ust, sygnalizując obowiązek zachowania ciszy. Próbował wsłuchiwać się w dźwięki oddalającego się kota, ale w jaki sposób ma się na czymkolwiek skoncentrować, gdy miał przed oczami wyraziste piegi na blake'owych policzkach. Prior prawie coś zrobił, prawie podniósł rękę, ale jak wiadomo prawie robi różnicę. Nie podniósł kończyny wysoko, a jedynie ograniczył się do ostrożnego chwytu opuszczonej wzdłuż ciała dłoni. Uśmiechnął się kącikiem ust, czując temperaturę jej ciała jeszcze w sekundzie zanim dotknął jej ręki. Aż prosiła się o wszystko, czego w nim nie lubiła. Po upływie półtorej minuty przerwał ciszę. - Gdzie się spieszyliśmy zanim tu utknęliśmy?- zapytał z zachrypniętym gardłem. Nie robił absolutnie nic w kierunku opuszczenia skromnej kryjówki. Aro odwrócił uwagę pani Norris, a oni powinni to wykorzystać i zwiać. Prior oparł się plecami o filar i wzmocnił nacisk palców na jej dłoń jednocześnie nie uniemożliwiając Blake zerwaniu tego minimalnego kontaktu. Dwa razy się wyrwała, ale czy za trzecim? Przecież czuła dokładnie to samo co on, tak ją podejrzewał. -Tak za piętnaście sekund powinniśmy brać nogi za pas.- poinformował ją w gwoli ścisłości. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Sob 26 Mar 2016, 01:18 | |
| Blake Blackwood ze swej manii pedantycznej czystości niemal słynęła. Nikt nigdy nie widział jej w pogniecionej koszuli, przybrudzonym mundurku, czy w ubłoconych butach. Poza tymi chwilami, w których jej twarz za sprawą Priora pokrywała sadza, jej prezencja była wręcz nienaganna. Dobrze, że zrezygnowała przynajmniej z plecenia warkoczy! Wcześniej robiła to niemal codziennie, ale Enzo wyperswadował jej ten dziecinny pomysł i od tamtej pory dostrzegała plusy noszenia się nieco doroślej. Przynajmniej inni traktowali ją poważniej. Nie było też znów tak, że gdy tylko coś zaburzyło jej czystość z krzykiem biegła do łazienki, by pozbyć się brudu i doprowadzić do porządku. Nie, wszak ostatnim razem wzgardziła nawet miską wypełnioną wodą, by z niej skorzystać. Tu chodziło bardziej o to, by rano gdy wyłaniała się ze swojego dormitorium nikt nie śmiał zarzucić jej niechlujstwa. Sadza jej aż tak nie przeszkadzała, choć nie planowała zaprzyjaźniać się z nią jakoś bardzo mocno. Pokiwała głową słysząc jak Jonathan odpiera jej zarzut. W końcu miał trochę racji. Po pierwsze nigdy nie zapytała go o to, czy istnieje jakiś sposób na pozbycie się czerni z ciała, a po drugie uchodziła za inteligentną, naprawdę mogła wpaść na to sama. - No dobra, niech ci będzie. Nie cierpię jak nie wychodzi na moje... - powiedziała cicho, szczególnie drugą część zdania. Spojrzała na niego i stwierdziła, że to całkiem miła odmiana porozmawiać z nim, gdy i on nie był akurat świeżo po którymś ze swoich wybuchów. Znaczy, tak jak ostatnio tak i teraz mogła zapatrzeć się na jego rysy twarzy, mocno zarysowaną szczękę czy ciemne oczy, podobne do jej własnych. Sadza w niczym absolutnie nie przeszkadzała. Mimo wszystko dla kogoś takiego jak Blake była to drobna różnica, ale jednak różnica. Złapała się na tym, że patrzy już na niego zbyt długo, więc czym prędzej przeniosła wzrok na popiersie przy którym stał udając, że nagle bardzo ją ono interesuje. Była tak zagubiona, że sama nie wiedziała co myśleć o tym wszystkim. To jasne, że obecność Jonathana powodowała u puchonki zawroty głowy, ale nie chciała mu tego wcale okazywać. Dobrze jej było samej. Względny spokój bez dramatów. Związek z kimś powodował narastanie problemów wszelkiej maści a panna Blackwood ich nie potrzebowała. Chciała skupić się na nauce, a nie na szkolnych miłostkach i to właśnie było powodem, dla którego go tak bardzo unikała. Szkoda tylko, że to wszystko było silniejsze od niej - nic nie mogła poradzić na to, jak dobre wrażenie starała się na nim wywrzeć, ani jak mocno chciała się mu podobać. Pogodziła się już z myślą, że dziś wygłupiła się do potęgi, ale miało to też swoje dobre strony: Prior już nie będzie miał możliwości by zobaczyć ją w gorszym wydaniu niż to. Jeśli po czymś takim nie przestanie dalej jej zaczepiać, to znaczy, że jest dla niej jeszcze jakaś szansa. - Doceń to, że dziś nawet w myślach nie nazywam cię gorzej. Z dala od mojego kociołka jesteś o wiele milszy - przyznała. A może to ona już trochę wyluzowała, dając sobie spokój z tym przesadnym byciem sztywną. Ostatnio nazwał ją kujonką, a to dało jej trochę do myślenia. Nie chciała, by dostrzegał w niej tylko obiekt do odrabiania prac domowych. Nie wiedziała w sumie tak do końca co chciała by w niej dostrzegał, ale nie miało to z pewnością nic wspólnego z nauką. Przeniosła wzrok na szczura i pogratulowała sobie w duchu przezorności. Brawo Blake, właśnie uratowałaś swoje palce. Zwierzę wydawało się przyjaźnie nastawione ale i Jonathan z pozoru taki był. Niech was tylko nie zwiedzie jego wieczny zaciesz - potrafił być wredny jak nikt inny i panna Blackwood zakładała, że pupil mógł odziedziczyć charakterek po swoim właścicielu. - To imię coś znaczy, czy wymyśliłeś pierwsze lepsze? - dopytywała. Chciała wiedzieć czy Prior ma tak jak ona. Gdyby puchonka posiadła zwierzę inne niż stara sowa, tydzień szukałaby imienia dla niego, aż znalazłaby najtrafniejsze. Nie wiedzieć czemu szukała rzeczy, które mogły ich łączyć, niestety póki co nie znalazła ani jednej. Musiała z przykrością przyznać, że gryfon różnił się od niej tak bardzo, że to aż smutne. - To dobrze - skomentowała krótko słowo, które jej w końcu dał. Gdyby tylko wiedział dlaczego go od niego wymagała, pewnie nie byłby taki zgodny. Szkotka dałaby sobie rękę uciąć za to, że na pewno zgarnąłby jej dziennik dla siebie, a potem wybierając te najmniej wybredne wpisy o sobie nauczyłby się ich na pamięć, a potem cytowałby je jej na środku korytarza ku ogólnej uciesze gawiedzi. Niedoczekanie. Puchonka nie mogła na to pozwolić. Kiedy kilka sekund później przylegała plecami do jego ciała, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nad wyraz dobrze się z tym czuje. Oboje nasłuchiwali nadchodzącego kota, a raczej Prior nasłuchiwał, bo Blake wciąż zajmowała się tłumieniem chichotu, jaki w niej narastał. Raz, że chłopak co chwilę łaskotał ją oddechem a dwa, że nie mogła nie dostrzec zabawnej strony tej sytuacji. Co się z nią stało? A raczej co się z nią dzieje? Przecież go nie lubiła, a teraz cieszy się jak desperatka bo może skorzystać z okazji i powdychać przez chwilę jego zapach? - Przecież nic nie robię - szepnęła, robiąc przy tym minę niewiniątka. To było silniejsze od niej, ten śmiech, i trwać będzie dopóki on nie przestanie pochylać się nad nią. Usłyszała jak mówi do szczura, a potem poczuła jak uścisk na jej obojczyku maleje. Z jej ust prawie wyrwał się jęk zawodu, bo ta poniekąd zabawna chwila właśnie dobiegła końca ku rozpaczy dziewczyny. Kto wie, czy w najbliższej przyszłości nadarzy się kolejna i czy w ogóle. Stanęła na przeciwko niego z szerokim uśmiechem na twarzy, którego nie wiedzieć czemu nie mogła się pozbyć i stwierdziła: - Było blisko. Jego następne pytanie jednak nieco zbiło ją z pantałyku. Cholera, przez to wszystko zapomniała o tym przeklętym dzienniku. Do przerwy pozostało naprawdę niewiele, więc musiała się spieszyć. Po chwili jednak zamarła, ponieważ uświadomiła sobie, że ma jeszcze większy problem niż pamiętnik - pani Norris, a także bliskość chłopaka sprawiły, że przestała się pilnować. Spojrzała na swoje ramię by utwierdzić się w przekonaniu, że jej włosy nie są już czerwone i w istocie nie były. Co za niefart. Utkwiła na moment przerażone spojrzenie w chłopaku i uścisnęła jego dłoń. Chwilę ciszy przerwała szeptem, który jak jęk wyrwał się z jej piersi, - czternaście, piętnaście, - po czym puściła się biegiem przed siebie mając już gdzieś ten pieprzony dziennik. Wiedziała, że na pewno nie zostanie dla niego klaunem, który pokazuje śmieszne sztuczki. Szczerze mówiąc już wolała zostać tą kujonką. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Sob 26 Mar 2016, 07:30 | |
| Powiem szczerze: Jonathan ledwie co zaobserwował minimalne zmiany w ubiorze i charakteryzacji Blake. Nie nazwałby jej swoją przyjaciółką, bo nigdy do tej pory nie patrzył na nią inaczej niźli pomoc do prac domowych. W dalekiej przeszłości ciągał jej warkocze, moczył je w eliksirach i bezlitośnie ją zaczepiał, a gdy przestała je pleść, wzruszył ramionami. Był po prostu facetem. Dziewczęca fryzura średnio go interesowała. Zdążył przywyknąć do doroślejszego image Blake, jednak to nie zmieniało stosunku z jakim się do niej obchodził. Dopiero teraz, gdy powietrze między ich twarzami nabrało temperatury i drżenia, zapragnął zniszczyć wzorowy wizerunek pilnej uczennicy. Zobaczyć ją w wydaniu tym z dormitorium, gdy nie ubierała się jak typowa sztywniaczka i kujonka. Dla Priora każdy, kto nosił przy sobie więcej niż trzy książki był kujonem. Sam zasuwał na dwóch- transmutacja i eliksiry- ze względu na lęk przed gniewem nauczycielek. Blake cały czas rozmyślała o związkach, zobowiązaniach i zaangażowaniu. To tylko podkreślało różnicę charakterów. Prior myślał może płytko, ale prosto. Chciał ją całować, a nie wdawać się w związki i obchodzenie tygodnic i miesięcznic jak to było z ostatnią jego ex - numerem jedenaście. To mu się już nudziło, a więc ograniczał się tylko do obupólnej przyjemności wymiany drobnoustrojów. Po co zawracać sobie głowę czymś więcej i narażać na szwank relację? Prior wbrew pozorom był prosty i właśnie to zapewne rozczaruje Blake, gdy to w nim odkryje. Jeśli cokolwiek odkryje. - Gorzej czyli jak? Czarująca kanalio, przystojna mendo, nienawidzę-cię-ale-za-tobą-szaleję-prior?- nie mógł się powstrzymać przed drążeniem tematu, który tak go ciekawił. Co siedzi w głowie Blake i co o nim myśli? Gdyby wiedział, że chodzi o dziennik, opóźniłby składanie obietnicy i poznęcałby się nad nią wprowadzając ją w stan zdenerwowania, niepokoju i nieufności. Przyda się jej krwi trochę adrenaliny. Nie czytałby zawartości stronic. Szanował cudzą prywatność. Co prawda dopiero od pewnej granicy, ale nie recytowałby cycatów na swój temat. Potrafił się wczuć i podczas czytania czyichś zwierzeń czułby się jakby ktoś dotykał jego trąbki bądź co gorsza profanowałby ją swoimi ustami i barbarzyńskim talentem do tkania muzyki. Blake zdziwiłaby się, ale. Ale! Nie opuściłby okazji do dręczenia i trzymania dziennika w rękach, negocjowania co by chciał za oddanie zguby. Każdą sytuacje trzeba wykorzystać jak nie do zabawy to do własnych celów. Blake nie była wyjątkiem. -Babcia nazwała go po swojej sowie, która zmarła dzień później po swojej właścicelce.- rzucił luzackim tonem, na dnie duszy chowając ukłucie żalu. To nie czas na wspominanie babci i rozżalanie się nad przeszłością. Obiecał jej niegdyś że każdy jego pupil, jakiego będzie miał w swoim życiu, będzie nosił imię Aro, cokolwiek ono znaczy. Oddanie czci i pamięci - chociaż tyle może zrobić w codziennej bezsilności. -Taa, nic. Trzęsiesz się jak osika.- burknął z nutą rozbawienia w głosie. Pół chwili pózźniej momentalnie stracił dech w piersiach. Po pierwsze- czy nie słyszał jęku zawodu?!?!, po drugie- miał przed oczami jej uśmiech, który ją znacznie upiększał. Zaparło mu dech z wrażenia. Po trzecie- nie było blisko. Cały czas jest blisko, bo nie od razu zabrała rękę. Odczekała tę chwilę, odwzajemniła uścisk, a dopiero potem przerwała kontakt. To go zabolało, ta pustka i rozczarowanie w zimnym wnętrzu dłoni. Ten zawód było widać wypisz wymaluj na jego twarzy. Prawie stracił przez to humor, bo jego gest miał być tym gestem z serii pojednawczych, a tu okazała się klapa. Co go zdziwiło najbardziej? Mina Blake. To autentyczne przerażenie, którego źródła nie mógł zlokalizować. Obejrzał się wokół siebie poszukując potencjalnego zagrożenia, które ją wystraszyło, ale byli tutaj sami z pomnikiem Knightleya i czekoladową żabą. Widział powrót naturalnego koloru włosów, ale nawet nie zdążył zareagować, bo rzuciła się do ucieczki jakby sam Filch deptał jej po piętach. Niewiele się zastanawiając ruszył za nią w pogoń. Skręcił w dalszą część korytarza i tam przyspieszył. Miał dobrą kondycję fizyczną nabytą po uciekaniu przed wściekłą Porunn czy gonieniem jej, gdy chciał się na niej słono zemścić. Po paru sekundach, gdy powinna dotrzeć do pięć, cztery, trzy..., chwycił jej łokieć i ją zatrzymał. Przyciągnął ją do piersi, a potem zaprowadził i ją i siebie w małą wnękę znajdującą się między zbroją rycerza a kamiennym parapetem. Zagradzał jej przejście i robił to celowo, nie tylko z chęci naruszenia jej prywatności. Blake była przerażona, gdy na niego spojrzała. To go dźgnęło, bo nikt nigdy nie patrzył na niego z takim strachem. Musiał wiedzieć co się stało. Odchylił głowę, sprawdzając czy nikt ich nie śledził. Z szeroko otwartymi oczami oglądał przerażenie skierowane w jego stronę. Jęknął i chwycił jej policzki w obie dłonie, przyciskając do niej swoje rozpalone czoło. Czuł na karku sklejone od poty skręcone kosmki swoich włosów. -Co u diabła... to miało znaczyć?- zapytał spiętym głosem, nabrzmiałym od dziwnych emocji. Nie chciał, żeby ktololwiek się go bał. Panikował, gdy Blake uciekała nie przed Norriską, a przed nim. W przypływie gniewu zapragnął coś rozwalić, wgnieść pomnik Knightleya w ścianę i wyżyć się. Prior aż trzęsł się ze zdenerwowania. Nienawidził nie rozumieć. -Minęło działanie eliksiru na twoich włosach.- mruknął, wplatając w nie końcówki palców. Zamknął oczy i starał się teraz nie przeklinać, a miał na to nieodpartą ochotę. - Musisz... musisz mi koniecznie powiedzieć dlaczego do cholery jasnej, kuźwa jego mać tak się mnie wystraszyłaś. - to było tyle, jeśli chodzi o powstrzymywanie przekleństw. - Co zrobiłem? - puścił ją, tknięty myślą, że narusza granice jej prywatności i dlatego tak się zachowała. Opuścił ręce i nie patrząc na Blake, cofnął się. Jak na dłoni było widać, że go zraniła tym strachem. Nie, Jonathan nie oczekiwal niczego poza zwianiem sprzed nosa. Dopiekła mu, cały czas tego chciała, a teraz nieumyślnie osiągnęła cel. Ciężko oddychał mimo, że nie czuł już na mrowiących ustach ciepła jej skóry. Cały wrzał od środka. Jedyny raz widział jak jeden z jego kuzynów autentycznie się go.zląkł po serii naprawdę szalonych pomysłów z ogniem w roli głównej. Nie chciał przechodzić tego drugi raz, to nie było zbyt przyjemne. Ale Blake... przecież chwilę temu się uśmiechała, a w następnej sekundzie spanikowała. - Trzy, dwa, jeden. - odwrócił się do niej plecami, masując knykciami zmęczone oczy. To jedna z tych nielicznych chwil, gdy nie miał ochoty na suszenie zębów i wkuźwianie świata. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Sob 26 Mar 2016, 13:03 | |
| Blake właśnie starała się nie myśleć o związkach, zobowiązaniach i zaangażowaniu. Właśnie to przecież starała się wyprzeć ze swojego umysłu, a już tym bardziej starała się nie łączyć tych trzech słów z osobą Jonathana. Nie mogła zaprzeczyć że dostrzega napięcie jakie się między nimi tworzyło, ale z uporem nie chciała dopuścić do tego, że stanie się cokolwiek, co projektowała sobie do tej pory w wyobraźni. Nie była romantyczką - nie marzyła o wielkiej miłości, o spotkaniu księcia z bajki, o uczuciu jak z książek, które tak namiętnie pochłaniała. Była osobą praktyczną, która - uwaga - przez rok odrzucała atencję Romulusa. Odrzucała wszelkie propozycje randek, zaproszenia na bale, chęci pomocy przy noszeniu najzwyklejszej torby. Czy wyszło jej na dobre, że w końcu uległa? Absolutnie nie. Tylko się zakochała i do niczego dobrego to nie doprowadziło. Pakować się w coś takiego drugi raz to masochizm, nie ważne, czy z Priorem, czy z kimś innym. Blake bała się, że jeśli zagra w jego grę ulegnie szybciej, niż ostatnim razem. Bała się, że jeśli zacznie odpowiadać mu w podobny sposób, w jaki on zwracał się do niej, to fascynacja gryfonem przerodzi się w coś większego. Ku wewnętrznej irytacji nie mogła jednak zetrzeć z twarzy uśmiechu i przestać go nim obdarowywać. Uśmiech ten sam wyginął kąciki jej ust i choć bardzo chciała być poważna - jej podświadomość działała swoimi torami. - Menda społeczna, mała wredna gnida, paskuda... Mam wymieniać dalej? - spytała szczerząc się oczywiście. - Bo mogę. Kupa hipogryfa, padalec... Kanalia w sumie też. Dużo tego. Powinnam to spisywać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Jonathan wcale nie starał się jej do siebie przekonać. Był sobą, jak zawsze. Nawet teraz, gdy w zabawny sposób popadał w samouwielbienie nie robił tego dlatego, by się jej przypodobać a dlatego, że już taki był. To Blake chyba sama z siebie polubiła jego okropną tożsamość, która z perspektywy czasu już taka okropna się nie wydawała. Bo przecież ją rozśmieszał, prawda? W ten irytujący sposób sprawiał, że uśmiechała się szeroko, choć tak bardzo się przed tym wzbraniała. Na wieść o tym, że szczura nazwała jego babcia na chwilę umilkła. Czyli jednak. Imię zwierzaka nie było pierwszym lepszym, tylko czymś, co wiązało go z przeszłością. Musiała przyznać, że nieco urósł w jej oczach, choć i tak był przecież bardzo wysoki. Cieszyła się, że uniknęli konfrontacji z kościstą panią Norris. Nie wiedziała z jakiej lekcji uciekł Jonathan, ale Blake właśnie powinna uczestniczyć w zajęciach transmutacji. Gdyby przydybała ich kotka Filcha miałaby po prostu prze-rą-ba-ne. Profesor McGonagall słynęła z surowych zasad i łamanie ich groziło jeszcze surowszymi konsekwencjami. Panna Blackwood lubiła zdobywać punkty, a nie je tracić a przecież właśnie uniknęła straty co najmniej piętnastu. W zasadzie mogła stwierdzić, że było warto. Że dla tych kilku krótkich chwil, w których uczepiła się jego ramienia, kiedy ją obejmował można było poświęcić koraliki w wielkiej żółtej klepsydrze należącej do jej domu. Odkryła, że gdy ją wyswobodził życie znów stało się szare i nudne, a oprócz tego zaczęło jej brakować jego oddechu na nadal zarumienionym policzku. Że też wszystko musiała zepsuć jej nieuwaga. Że też musiała się tak katastrofalnie zapomnieć i przez to zdradzić swój największy sekret. Panika, wymieszana z wściekłością na samą siebie spowodowała, że puściła się biegiem mając nadzieję, że mu ucieknie. Nie chciała, żeby za nią biegł. Nie chciała mu się z niczego tłumaczyć. Dla niej metamorfomagia to przekleństwo, z którym musiała żyć. Wydawało się jej, że ludzie, gdyby tylko dowiedzieli się o jej zdolnościach, wytykaliby ją palcami, ze słowem "dziwaczka" na ustach. Zniesie wiele, ale nie przeżyje, jeśli Prior zacznie się tak do niej odnosić. Jeśli zacznie ją nazywać wybrykiem natury. O jej genach wiedziały trzy osoby, jej matka, jej brat i Claire Annesley i tylko ta ostatnia potrafiła zrozumieć jej obawy bo sama miała podobny problem. Była czarownicą z krwi i kości, taką, która widziała przyszłość, oraz taką, która nienawidziła gdy inni patrzyli na nią jak na okazję do wywróżenia sobie oceny z eseju. Długie nogi gryfona nie pozwoliły jej na uciekanie w nieskończoność. Szarpnięcie za łokieć zatrzymało ją w pół kroku. Obróciła się wokół własnej osi i po raz drugi tego przedpołudnia trafiła w objęcia Norwega, który zaciągał ją do wnęki by tam uwięzić ją własnym ciałem. Szlag. Szlag. Szlag. Szlag i po stokroć jeszcze szlag. Droga ucieczki została jej całkowicie odcięta. Blake jęknęła w duchu, a na jej ustach pojawił się grymas. Jonathan był zdecydowanie za blisko. Jego twarz była za blisko. Mogła z łatwością policzyć ilość rzęs nad mahoniowymi oczami chłopaka i jeszcze minutę temu niezmiernie by się z tego cieszyła. - Zostaw mnie w spokoju - burknęła w odpowiedzi czując jego dłonie na swoich policzkach. Pluła sobie w twarz, że w ogóle zmieniła sobie kolor włosów na czerwony. Co ją do cholery podkusiło? - Eliksir? - spytała w jednej chwili autentycznie zdziwiona. On naprawdę wierzył, że to była sprawka jakiegoś wypitego wcześniej czarodziejskiego płynu? To byłaby dobra wymówka, naprawdę, ale chwilę temu mogła jeszcze zadziałać. Po jej spanikowanej reakcji było na nią za późno, a po drugie panna Blackwood nie była kłamczynią. Nie wyjawienie prawdy, a kłamstwo to dwie różne rzeczy i puchonka nie chciała tego robić. Po drugie Jonathan nie urodził się wczoraj - od razu poznałby się na niej. Wszystko wyczytałby z jej twarzy i pewnie byłoby jeszcze gorzej. - Sądzisz, że to eliksir? - spytała więc postanawiając, że wybierze mniejsze zło. Wolała, by wyśmiewał się z tego, na co nie ma wpływu, niż był nią wściekły z powodu kłamstwa. Dla podkreślenia swoich słów sprawiła, że jej włosy na ułamek sekundy znów zapłonęły czerwienią. Musiał się domyślić. Widziała w jego oczach wielkie znaki zapytania. Widziała też strapienie, jakby tym swoim uciekaniem niewiarygodnie go zraniła. Jego kolejne słowa tylko ją w tym utwierdziły. - Nie wystraszyłam się ciebie - zapewniła szybko jego plecy, bo oto odwrócił się od niej dając jej możliwość odejścia. Nie zrobiła tego jednak, tylko ciągnęła: - ani nic nie zrobiłeś. To ja jestem dziwna w każdym tego słowa znaczeniu. Bardzo proszę, skoro już wiesz - śmiało, nie krępuj się, poużywaj sobie. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a Sob 26 Mar 2016, 18:35 | |
| Nie doszli do etapu zapraszania na randki, bale, schadzki. Nie doszli do żadnego etapu, bo utknęli na próbach wzajemnego polubienia się z interesującym tłem "czegoś więcej." Kto powiedział, że muszą się lubić, żeby przejść do innego poziomu relacji? Od niedawna polubił testowanie granic cierpliwości Blake, a ona reagowała zawsze w taki sposób, że Jonathanowi mowę odejmowało. Zupełnie jakby nie umiała mieścić się w ramach stereotypu. Właśnie przez to jak go zaskakiwała, wzbudzała jego ciekawość, która może być dwojako interpretowana - kłopty lub wielkie kłopoty. Parę dni temu oswoił się z planem poderwania Blake, ale miał związane ręce, gdy reagowała paradoksalnie. Trzymała się od niego z daleka, względnie, a gdy przychodziło co do czego, uśmiechała się do niego od ucha do ucha i gdyby była świadoma jaki sieje w jego głowie bałagan, po jakimś czasie mogłaby mieć go w małym palcu. Wróć, to nie ten typ. Ona po prostu sama nie wie czego chce, a Jonathan nie wiedział w którą stronę iść, aby Blake przestała się na jego widok wzdrygać. - Dobra, dobra, wiem co jest dalej. To samo co u połowy szkoły.- wywrócił oczami, bo w tej kwestii go niczym nie zaskoczyła. Taką sobie wyrobił opinię, a więc okej, nie będzie jej na siłę naprawiał. Jonathan Prior nie udawał nikogo i był zawsze sobą. Nie przyszło mu do głowy bycie miłym. Żadna z jego ex nie zdołała go nakierować na tę ścieżkę mimo, że próbowały. Nikomu, no może oprócz Pieruna, nie podobał się gryfoński cięty język i żadna dusza nie zdołała go od tego oduczyć. Taki miał charakter i nie wolno zarzucić mu fałszywości czy dwulicowości. Takim, jak go oglądano codziennie, takim był naprawdę. Nie kłamał. Wolał prawdziwą arogancką i wredną tożsamość niż milutką maskę anioła. Jego wąskie grono przyjaciół zdołało się z tym pogodzić. Innego oblicza nie poznasz. To cały on, ale czy ktokolwiek z nim zdoła wytrzymać na zawsze? Prior miał na koncie wiele dziewczyn i mimo, że opowiadał, że to tylko dla całowania i korzyści osobistych, on szukał. Kogoś, kto będzie naprawdę go cenił, a nie tylko dla twarzy, muzyki, pewnego stopnia popularności w zawodzie pirotechnika. Co prawda miał tylko szesnaście lat, ale był to wiek, gdy nastolatkowie szukali akceptacji u rówieśników, u płci przeciwnej. Jonathan nie wywinął się od tego etapu dorastania i to wbrew pozorom też go dręczyło i zabierało sen z powiek. - Na Merlina, Blake, jakie to ma znaczenie? Eliksir, zaklęcie? Czy to ważne?- no, Prior był dalej tępy, bo absolutnie nie powiązał ucieczki z powrotem do naturalnego koloru włosów. Puchonka miała sporo czasu, aby wywieść go w pole i nie zdradzać sekretu. Kilka małych kłamstw i spławienie, a zachowałaby tajemnicę. Oczywiście wiązałoby się to ze zniechęceniem i zniecierpliwieniem ze strony chłopaka, ale póki co nie wyglądała, jakby miała się tym przejmować czy zarywać z tego powodu noce. Problem w tym, że Jonathan nie wierzył w nieskazitelność ludzi. Dla niego wszyscy kłamali, nawet jeśli uchodzili za prawdomównych. Nie ma osób nieskalanych kłamstwem. Nawet Blake. Nikt nie wmówi mu, że jest inaczej. To co nastąpiło prawie go ogłuszyło. Rozdziawił gębę i jeszcze chwila, a będzie musiał zbierać szczękę z podłogi. Ciemny blond zalśnił czerwienią, a potem zgasł. Tego nie brał pod uwagę. W jego głowie wybuchły myśli, pytania, potencjalne odpowiedzi, niedowierzanie, zachwyt, śmiech, facepalm i załamanie rąk. Długo nic nie mówił, bo utknął w niemym szoku. Wyglądał jakby zobaczył na własne oczy wykąpanego Filcha. Nie wierzył własnym oczom. Dziwaczka Blake jest wybitnie utalentowanym czarodziejem, a wcale na taką nie wygląda. - To z jakiej niby przyczyny uciekałaś?? No chyba nie z tego powodu? - wskazał ręką jej głowę. To było pierwsze pytanie jakie zadał, gdy odzyskał mowę. Podniósł dłoń, żeby raz kolejny dotknąć jej włosów, ale w połowie się zatrzymał i ją opuścił mając w pamięci wielokrotne odpychanie Blake, wzdryganie się i jej przerażenie, który był do niedawna pewien, było efektem jego zbytniego spoufalenia się. Nie, już nie naruszał jej prywatności. Nawet Filch uznałby, że zachowuje przyzwoitą moralną odległość dwóch i pół metra. Miała co chciała, nie będzie się przed nią blaźnić. Wracając do wątku. Jonathan był całym znakiem zapytania, a zmarszczka między brwiami sygnalizowała rozpoczęcie intensywnego procesu myślenia. Jak zwykle go zaskoczyła i pozwalała mu się z siebie śmiać, nabijać et ce tera. A on nie to miał w planach. Nie znała go tak, jak myślał. Nawet nie wpadł na to, że Blake boi się jego reakcji. Czego tu się bać? - Mam się z ciebie nabijać, bo ukrywasz rzadko spotykany talent motafromagowania czy jak to mówiła profesor McGonagall. - nie byłby sobą, gdyby nie przeinaczył definicji. Nie było go na tych zajęciach (nie pytać co wtedy robił), ale i tak prawie trafnie skojarzył nazwę tej umiejętności. - Masz to samo co Smoczyca. O kuźwa, serio. Dokładnie to samo co ona. Jak przychodziła w czerwonych włosach to chciała wszystkich obedrzeć ze skóry. Ty też? - powinien mówić tonę ciszej, ale nie mógł nic poradzić na autentyczny zachwyt, który zmieniał wszystko. Blake od początku była kimś i grubo przerastała Priora. Biła wszystkich na głowę i mogła mieć cały Hogwart u stóp, gdyby głośno obchodziła się z metamorfomagią. Nie rozumiał dlaczego tego nie zrobiła. Nagle aż się cofnął o jeden krok, porażony jedną myślą. - Jeśli powiesz mi, że wcielałaś się w kogoś, aby mi dopalić... nie, nie zrobiłabyś tego. Kuźwa, serio jesteś dziwna. - musiał usiąść na parapecie, bo w pionie nawał informacji go zbyt przytłaczał. Nie wiedział co ma zrobić i gdzie to umieścić. Nie wiedział z kim rozmawia. Nie miał pojęcia czy w przeszłości nie stosowała swojego talentu przeciwko niemu mimo, że na to zasługiwał najbardziej ze wszystkich jej znajomych. Z drugiej strony podświadomie czuł, że ona taka nie jest. Choć w sumie co on tam wie? Blake nie jest tą Blake, którą znał. Jeszcze inna, ta dziecinna, niedojrzała i psotna część jego jestestwa knuła plany z wykorzystaniem dziewczyny. Kolejna strona mózgu siebie za to nienawidziła i przysięgała, że nie potraktuje Puchonki tak przedmiotowo. Do tego jeszcze cały czas czuł gorycz w ustach, gdy był pewien, że to jego się wystraszyła. Potem go od siebie odpychała, a w następnej chwili uśmiechała się i chichotała. Oparł głowę o zimną szybę i próbował rękoma zetrzeć z twarzy nadmiar wrażeń. - Nie mam pojęcia co myśleć. Waham się między zachwytem, zerwaniem z tobą kontaktu, znienawidzeniem cię, a zaproszeniem na głupią randkę.- i doszli do etapu, gdy ta propozycja padła z jego ust. Sam nie brał pod uwagi jakiejkolwiek zgody czy zainteresowania, bo miał bardzo mieszane uczucia. Samodzielnie i szybko przez to nie przebrnie, będzie zmuszony długo o tym myśleć. Był teraz w stanie zrozumieć dlaczego się ukrywała. W dodatku nagle poczuł się przy Blake cholernie mały i bezwartościowy. Średnio motywujące uczucie. Nabrał do niej wielkiego szacunku i jeszcze się z tym nie oswoił. Nie, żeby wcześniej jej nie szanował czy coś, ale teraz nabrało to gigantycznych rozmiarów. Przeczesał palcami włosy i spojrzał na Blake z powagą. Nie było w nim żadnego śmiechu czy kpin. Nie miał na to sił po tym, co mu zaserwowała. Jakoś tak zamilkł i ogarniał chaos w głowie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Popiersie Montague Knightley'a | |
| |
| | | | Popiersie Montague Knightley'a | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |