|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 10 Lut 2015, 08:39 | |
| Świadomość niechlubnego artykułu w plotkarskiej gazetce wydawanej przez tajemnicze grono uczniów pozostawała poza granicami zamyślonego umysłu i gdyby tylko próbował przypomnieć nazwisko człowieka, którym rzekomo był – musiałby posilić się wiedzą starszej panny Dunbar. Chwilowo nie miał najmniejszego zamiaru wzywać kogokolwiek do gabinetu, głęboko wierząc w zbawienny wpływ spokojnej i nieśmiałej Carmen na wewnętrzne rozterki. Wczorajsza przygoda zgotowana przez Ministerstwo Magii miała zostać odkupiona kilka bezsennymi dniami, co nie było dla Miltona nowością. Nocna aktywność odpowiadała z naturalnych względów, a na brak wypoczynku nigdy nie narzekał – chociaż miał ku temu niezbite dowody. Obecność Carmen zmuszała go do porzucenia nieprzyjemnych myśli na rzecz jej osoby, wzbudzając pokłady ukrytej niepewności Miltona. Paradoksalnie obawiał się prywatnego kontaktu z uczniami, przekonany o niskich umiejętnościach wychowawczo-społecznych i tylko tępy upór burzył dotychczasowe trwanie w zawieszeniu. Podjął się niezwykle trudnego zadania edukowania uczniów z przedmiotu, który był dla niego niewyobrażalnie bliski i nim się zorientował, minął pierwszy miesiąc jego panowania nad ONMS. Udawał, że nie dostrzega płochliwego lazuru ukrytego w oczach uczennicy, odchodząc w kierunku zamkniętej na cztery spusty sypialni. Wyglądał śmiesznie przy wielkich drzwiach, sprawiając wrażenie jeszcze mniejszego niż zazwyczaj. Zatrzymał dłoń na klamce i zerknął na Ślizgonkę, przekonany że się przesłyszał. Odwrócił twarz w jej stronę, delikatnie ściągając brwi i nie do końca świadomie przybierając rolę surowego nauczyciela. – Słucham? – powtórzył z niedowierzaniem mogącym zaniepokoić uczennicę ze względu na ton głosu, którego Milton używał do poskramiania głupich wybryków bądź pytań, skierowanych tylko i wyłącznie w uczniów. Dalsze słowa dziewczyny wyraźnie nie przypadły mu do gustu, ale poczekał cierpliwie aż zakończy swój wywód na temat komfortu pracy na świeżym powietrzu. Zwierzę znajdujące się za drzwiami otrzymało jeszcze kilka minut spokojnego odpoczynku, dopóki Harry odnajdywał w sylwetce Carmen obawę przed … no właśnie – przed czym? Potrafił zrozumieć jej aspołeczną osobowość, skierowaną w stronę analitycznego umysłu obserwatora, któremu najmniejszy szczegół nie uniknie. Potrafił zrozumieć nawet próby odsunięcia w czasie indywidualnych lekcji. Nie potrafił zrozumieć dlaczego Carmen wybrała Opiekę jako przedmiot zdawany na SUMach i OWUTEMach, skoro przykładała do tego puste obietnice. – Nie, panno Luminous – twardy akcent Skandynawa zniekształcił dźwięczną końcówkę nazwiska, chociaż nauczyciel nie zwrócił na to większej uwagi i kontynuował: - przyjdzie czas na naukę na świeżym powietrzu, ale to nie zmieni planów na dzisiejszą lekcję. Gdybym odwoływał każdą z powodu nieprzyjemnej pogody na zewnątrz, nie miałbym co robić w Anglii. – Już bez uśmiechu, ale z samotną nutką rozbawienia dokończył i pchnął drzwi, znikając na kilka minut w odmętach sypialni. Jeśli Carmen wydawało się, że jakieś pomieszczenie może być ciemniejsze i mniej przyjazne niż gabinet, właśnie poczuła zaduch i ciężki do określenia smród wylewający z otwartego pomieszczenia. - No dobrze, czas na pobudkę – dobiegał szept zza uchylonych drzwi i kilka chwil później, nauczyciel wyszedł z małym zawiniątkiem na przedramionach. Pomarańczowo-żółty kocyk krył w sobie niewielkiego zwierza, który nie był większy jak obie dłonie mężczyzny. – Przytrzymaj go, proszę – podszedł do uczennicy i właściwie bez oczekiwania na jej zgodę wysunął ręce, układając delikatnie zwiniętego szpiczaka. Liczył na zainteresowanie tymczasowym nabytkiem, który wzbudzi instynkty samozachowawcze i Ślizgonce nie przyjdzie do głowy rzucać jeżem po podłodze. – W sali będzie więcej światła i miejsca. Wiesz, co trzymasz na rękach? – zagadywał Carmen, podczas gdy on zajął się zamykaniem drzwi od sypialni i przygotowywał się do opuszczenia gabinetu, głównie zaciągając zasłony i wprowadzając głębszy półmrok do gabinetu. Ewidentnie brał pod uwagę komfort pracy i zdawał sobie sprawę z niekorzystnych warunków we własnych czterech kontach.
|
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 10 Lut 2015, 12:27 | |
| Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z profesora odchodzącego w stronę tajemniczych drzwi znajdujących się w ciemnym kącie gabinetu. W pierwszej chwili nawet nie była świadoma ich obecności. Usłyszawszy niemal ostry głos profesora zdała sobie sprawę jak wielkie palnęła głupstwo. Nostalgiczny wyraz twarzy ustąpił surowości, która jeszcze bardziej pogłębiła zmarszczki na jego twarzy. Czuła się jak ostatnia kretynka. Zacisnęła mocniej zęby, aby móc pozbyć się beznadziejnego uczucia – wrażenia małości. Nieświadomie, powoli pozwalała kierować sobą lękowi. I to w starciu z czym, ze zwierzętami? Mimowolnie jej dłonie zacisnęły się się w pięści, a knykcie wbiły się w piegowatą skórę. Próbowała, starała się, aby zmniejszyć dystans między nią, a tymi... Nikt jej nie rozumiał, ona sama nie rozumiała, dlaczego taki destrukcyjny wpływ na nią wywierały. Fobia? Jedyne, choć dość marne wytłumaczenie. - Przepraszam Panie profesorze – odezwała się cichym głosem, aby zburzyć nieciekawą atmosferę wywołaną jej brakiem dyscypliny – To było z mojej strony niestosowne. Dokończyła, prostując sylwetkę i w ten sposób wyglądając bardziej dumnie niż przedtem. Więcej nie pozwoli na to, aby głupie wręcz fanaberie przejęły władzę na jej silną wolą. Zwróciła uwagę na smutek wieńczący ostatnie wypowiadane przez niego zdanie i zdała sobie sprawę jak profesor musi być... samotny. Praktycznie nie widywała go w towarzystwie innych nauczycieli, zajętego rozmową czy wymianą poglądów. Zachowywał się zupełnie inaczej niż ,na przykład, profesor Cronström, którego nie darzyła sympatią przez denerwującą manierę do przyciągania do siebie uczennic. W tym przypadku sprawdzało się powiedzenie „Za mundurem panny sznurem”, gdzie rolę munduru spełniała szata do ziemi oraz niebieskie tęczówki, wręcz śmiejące się do dziewcząt na każdej lekcji Astronomii. Człowiek, który stał teraz naprzeciw niej był zgoła zupełnie inny – zdystansowany, a czasem i chłodny, co oczywiście nie dominowało nad dobrodusznością jaką otaczał każdego studenta. Absolutnie każdego - wszyscy byliśmy dla niego tak samo równi, niezależnie od płci czy domu, z którego pochodziliśmy. Skrzyżowała ręce na piersi, spokojnie obserwując jak nauczyciel znika w odmętach drugiego pomieszczenia. Wychyliła nieznacznie głowę, z czystej dozy ciekawości, próbując dopatrzyć się szczegółów wystroju pokoju, którym logicznie musiała być sypialnia. Niestety, zamiast królującej tam nieprzeniknionej ciemności, powitał ją uciekający, niezidentyfikowany zapach, który nieprzyjemnie drażnił jej nozdrza. W pierwszym momencie chciała wytłumaczyć ten fakt, że może profesor Milton chowa tam swoje zwierzaki, jednakże odrzuciła ten pomysł tak szybko jak się pojawił. Kto trzyma magiczne zwierzęta, niejednokrotnie po prostu z natury niebezpiecznie, w miejscu, które powinno być dla Ciebie schronieniem po całym dniu pracy? Jak do jej uszu dotarł kojący szept nauczyciela zdała sobie sprawę, że jednak się nie myliła. Rudowłosą ogarnął lekki niepokój, gdy mężczyzna wyszedłszy z pomieszczenia zaczął kierować się w jej stronę, jednak nie dała po sobie tego poznać, w dalszym ciągu pozostając w niezmienionej pozycji. Nie zdążyła zaprotestować, gdy małe zawiniątko bezpiecznie spoczywające w ramionach profesora, nagle znalazło schronienie u niej. Wzdrygnąwszy się nieco, miała ochotę lekko odsunąć od siebie pomarańczowy tobołek, obawiając się co w swoich czeluściach skrywa miękki, rzekomo niewinny kocyk. Ciekawość zwyciężyła nad uczuciami, które próbowała stłumić głęboko w sobie i piegowatą dłonią, siląc się na delikatność, odwinęła kawałek materiału. Jej oczom ukazał się szereg malutkich kolców oraz długi ryjek, który teraz był zwrócony w jej stronę. Małe czarne jak węgielki oczy nie były mniej zaskoczone od tych, które się w nie wpatrywały. Jeż? To była pierwsza myśl, która przemknęła przez umysł Rudowłosej i którą niemal natychmiast zgasiła w zarodku. Profesor raczej nie dał by jej do potrzymania mugolskiego zwierzęcia. - Szpiczak – odpowiedziała z pewną nutą dumy. Zwierzę nie wyglądało groźnie, zwłaszcza jak praktycznie zostawało nieruchome w jej objęciach i tylko z zaciekawionym wzrokiem lustrowało oblicze dziewczyny. Powoli, z zawiniątkiem na ramionach, zaczęła kierować się w stronę wyjścia, nie spuszczając wzroku z nowo-poznanego stworzenia. Może jednak te zajęcia nie będą dla niej tak trudne i wymagające odwagi jak do tej chwili przypuszczała? |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 10 Lut 2015, 20:33 | |
| W jasnych oczach dostrzegł niewielki błysk, który zgasł zaraz po tym jak Harry skupił na nim uwagę. Nieuchwytna iskierka zrodziła w mężczyźnie dozę ciekawości, podkreślona zaciskającymi się palcami uczennicy. Długo zastanawiał się nad podjęciem ostatecznej decyzji dołożenia dodatkowych obowiązków w formie zajęć pozalekcyjnych, poprawiające wyniki słabszych uczniów. Podejrzewał, że nie zaprosiłby dzisiaj Carmen, gdyby przez ostatni miesiąc wykazywała się głupotą i lenistwem – jak było w przypadku Richardsona. Przez ten ułamek sekundy, kiedy słuchał przeprosin dziewczyny, przyjemne ciepło rozlało się po górnej części klatki piersiowej. Nawet nie spostrzegł drgających mięśni mimicznych, łagodzących rysy jego twarzy. Najzwyczajniej w świecie urzekła go prostotą wypowiadanych słów, chociaż podświadomie czuł podstęp. Ambicja skrywana w szczupłym ciele tryskała w każdym geście Carmen, jeśli tylko otrzymała bodziec hamujący naturalne reakcje obronne. W chwilach, kiedy zajęty był wyjmowaniem zwierzaka z legowiska miał wystarczająco dużo sposobności do przemyślenia zachowania uczennicy. Zamiast się tym zająć, swoją uwagę poświęcił maleńkiemu jeżowi w przedramionach. Wychodząc z sypialni głowę przepełnioną miał pomysłami czynności, jakimi miała dzisiaj poddać się Carmen. Przekonując się do niewielkich i bezbronnych zwierząt zamierzał odnaleźć w niej przyczynę, dla której postanowiła zapisać się na zajęcia z Opieki. Odgórnie wykluczał motywację podobną do tej, jaką kierowała się Porunn – nie wyobrażał sobie, jak wielka tragedia musiałaby się zdarzyć, aby dziewczyna stojąca przed nim wykorzystała zwierzę do niewolniczej pracy. Szósty zmysł podpowiadał mu, że poprzez swoje wycofanie z aktywnego udziału w życiu społecznym Hogwartu, próbuje zachować nienaruszony świat stworzony w umyśle i kontempluje bezpieczeństwo zakamarków własnego labiryntu. Zanim odszedł, aby zasłonić okno i zamknąć drzwi od sypialni, obdarzył dziewczynę ukradkowym spojrzeniem. Wystarczył mu pierwszy rzut oka na nieśmiałą ciekawość wyglądającą zza zasłony obaw i niepokoju, aby z czystym sumieniem zająć się podjętymi działaniami. – Bardzo dobrze – pochwalił neutralnym komentarzem odpowiedź uczennicy, na szybko przeszukując w głowie odpowiedniejsze komplementy. Wstęp do zajęć uznał za udany, więc nie przedłużając wyminął rudowłosą i otworzył przed nią drzwi, przepuszczając gestem jako pierwszą. Nie potrafił czynić z tego szarmanckich gestów godnych pochwały i zachwytów, a skromnie i z wyraźnym akcentem podkreślającym szacunek do płci przeciwnej – obojętnie jak wielka różnica wieku była między nimi. Widział w oczach rosnące zainteresowanie Carmen, chociaż o wiele łatwiej było mu dostrzec rozluźniające się mięśnie karku i opadające ledwo zauważalnie ramiona. – Szpiczaki są bardzo często mylone ze zwyczajnymi jeżami, dlatego niezwykle często dochodzi do pomyłek. Miałaś kiedykolwiek styczność z nimi? Bądź jeżami? – Próbując nawiązać rozmowę w milszej atmosferze, wyciągał od dziewczyny informacje na temat jej doświadczenia ze zwierzętami. Podczas zajęć z resztą rocznika nie mógł zindywidualizować nauczania, biorąc pod uwagę uczniów jako grupę osób pragnących dowiedzieć się więcej na temat magicznych stworzeń. Ukazanie ścieżki prowadzącej do poszerzenia tej wiedzy było procesem długotrwałym i niekiedy, przerastającym możliwości niejednego nauczyciela. Prędzej czy później wypalał się zawodowo, a Harry nie zamierzał tak szybko rozmyślać na temat popełnionych błędów. Jedyne czego żałował w odniesieniu do Hogwartu to brak czasu, który wymuszał na nim porzucenie górnolotnych idei olśnienia młodszego pokolenia i zaprzepaszczenia tylu tęgich umysłów, jakie spotykał. Wybierając Carmen spośród tylu ambitnych jednostek, przejawiających chęć do działania i czystego, autentycznego zaangażowania, kierował się egoistyczną wizją spokojnie przeprowadzonych zajęć. Dlaczego? Ponieważ nie zdarzyło się, aby przerwała mu w połowie zdania głupim komentarzem na temat koloru włosów nauczyciela; ani też nie przysnęła podczas teoretycznego wstępu; ani nie parskała śmiechem, kiedy przechodził obok niej na korytarzu. Ponieważ była szarą uczennicą, niedostrzegalną przez większość uczniów i zamkniętą na negatywne wpływy rówieśników, wpasowując się doskonale w zrównoważony charakter Miltona. Zamknął drzwi i przekręcił klucz w drzwiach, prowadzając uczennicę w stronę opuszczonej sali wykładowej na x piętrze. Mógłby naprawdę długo zastanawiać się nad motywami podjęcia decyzji o korepetycjach, ale ostatecznie wolał pozostawić to na późniejszą – bardziej dogodną – chwilę. Pozwalając sobie na ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę Carmen ucinał niebezpieczną myśl, która krążyła mu od kilku dni. – Chciałbym, abyś podzieliła się ze mną wiedzą, jaką posiadasz na ich temat – powolnym ruchem wskazał na zawiniątko, spod którego wystawał niuchający nosek jeżyka. Powściągliwie zatrzymał uprzejmy uśmiech cisnący się na usta, jawnie zerkając za plecy z dziwnym niepokojem ujrzenia czającego się Irytka na końcu korytarza.
|
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 10 Lut 2015, 22:37 | |
| Nie liczyła tych długich sekund, które minęły, od momentu wpatrywania się w malutkie, czarne ślepka szpiczaka. Z zewnątrz musiało wyglądać to nieco komicznie – walka, które z nich szybciej spuści powieki. Oboje jednak nie chcieli dać za wygraną. Baczne obserwowanie tak małego, bezbronnego stworzenia spowodowało, że w sercu dziewczyny zaczęło tworzyć się coś na kształt nowego uczucia. Nieokreślona namiastka ciepła krążyła po mrocznym, nieprzejednanym terenie, tliła się słabym światłem, grożąc nagłym zdmuchnięciem – lecz, mimo to nie gasła. Była nieuchwytną emocją, którą jak miała wrażenie pewnego czasu utraciła i nie próbowała z powrotem przywrócić. Trwać w ciemności cały ten czas i czekać na moment, chwilę, mającą ponownie rozpalić ognisko, zgaszone kiedyś w okrutny sposób. Jednak sam obraz małego zwierzęcia, może okazać się niewystarczający, by na nowo mógł wznieść się świetlisty ogień. Oderwała wzrok od miękkiego tobołka, by móc spojrzeć na profesora. Mimo ciemności zapadłej w gabinecie po zasunięciu ciężkich kotar, miała wrażenie, że jest pilnie obserwowana. Nie do końca była pewna jak to odebrać. Czy została już na początku poddana jakiemuś testowi? Profesor Milton badał jej reakcję, jak zachowa się przy tak bliskim kontakcie ze zwierzęciem? A może bał się, że w porywie jakiegoś dziwnego impulsu po prostu rzuci jeżem o podłogę? Owszem, to ostatnie mogło stać się prawdopodobne ale tylko w przypadku, gdyby to on pierwszy rzucił się on na rudowłosą z zamiarem ataku, skrzywdzenia czy jakiejkolwiek innej czynności zagrażającej życiu. W biernym sytuacjach dziewczyna reaguje wyłącznie nagłym paraliżem. Ponadto. chcąc, nie chcąc, aparycja nauczyciela powodowała, że Rudowłosa była pewna, że profesor Milton nie pozwoliłby na to, aby jego uczennicy stała się krzywda. Co więcej – naprawdę chciała mu ufać, aby obraz nieskalanego złem mężczyzny był jak najdłużej prawdziwy. Pokiwała nieznacznie głową, gdy przytaknął na jej odpowiedź. Może praktyki nie miała opanowanej dostatecznie ale nadrabiała to pilną nauką w bibliotece z naręczem książek. Wtedy była pewna, że ryciny ze stronic nie czyhają na jej życie i może je ze spokojem studiować. Rudowłosa pochłoniwszy większość teorii z podręczników wiedziała jaka jest prawidłowa odpowiedź. Posłusznie przekroczyła próg, wydostawszy się z objęć mrocznego gabinetu. Zignorowała krępację spowodowaną przez dżentelmeński gest profesora – mimo że jako młoda kobieta, praktycznie wychowana przez babkę ceniącą wszelkie zasady dobrego wychowania, powinna być do takich nieistotnych rzeczy przyzwyczajona, w obecności trzydziestolatka czuła się w najzwyczajniej świecie skrępowana. I nie potrafiła zidentyfikować powodu swojego zachowania. - Nie – odpowiedziała krótko, ale zgodnie z prawdą na pytanie – Aczkolwiek jeża owszem. Z daleka - dopowiedziała, przypominając sobie jak przez mgłę sceny z błogiego dzieciństwa. Zmarszczyła nieznacznie czoło na wspomnienie brata, który dość często krążył po ogrodzie z zamiarem podziwiania czających się gdzieniegdzie okazów fauny. Jako młodsza, ciekawa wszystkiego, siostra towarzyszyła mu, lecz gdy tylko pojawiło się w zasięgu wzroku interesujące go stworzenie, piegowata dziewczynka zwalniała kroku, by nie dawać bratu okazji do znęcania się nad płochliwą towarzyszką. W czym był diabelnie dobry. - Jedyne zwierzę, z którym mam styczność to moja sowa – rzekła dość zrezygnowanym tonem, gdy profesor zabrał się do zamykania pomieszczenia – Jednak ona także nie traktuje mnie ulgowo – Kilka małym blizn po ostrym dziobie w dalszym ciągu pozostawały widoczne na bladych dłoniach Rudowłosej, a za każdym razem gdy wracała z Sowiarni były bogatsze o parę nowych. Sid to typ niecierpliwego syczka, który nawet swojemu opiekunowi nie szczędził nieprzyjemnych zachowań. Wkrótce, po uporaniu się z metalowym zamkiem, ruszyli oboje korytarzem do sali wykładowej. Krople deszczu w dalszym ciągu z impetem uderzały o szyby okiennic, nie dając im ni chwili wytchnienia, przyprawiając człowieka o złudne uczucie, że korytarz zapełni się za moment drobinami zbitego szkła oraz hulającym wiatrem. Była wdzięczna profesorowi Miltonowi, że nie musieli iść w ciszy – niemal ochoczo opowiadała mu o zwierzaku, którego teraz niosła w drobnych dłoniach. - Jak pan profesor powiedział, szpiczaki są niezwykle podobne do jeży, praktycznie nie do odróżnienia – ciągnęła, gdy skręcali w kolejny korytarz – Jednak szpiczaki są też czujne i nieufne – Na tym zdaniu próbowała się nie roześmiać. Jakże mamy ze sobą dużo wspólnego mała gadzinko? - Z reguły nie są groźne, choć na pewno nikt nie byłby szczęśliwy, gdyby taki kolec wbił się w niepożądane miejsce – zakończyła, posyłając profesorowi coś na kształt półuśmiechu. Nie sądziła, że będzie w stanie poczuć się tak swobodnie w jego obecności i nawet wtrącać optymistyczne akcenty. Wiele potrafi zdziałać możliwość trzymania tobołka skrywającego oddychające, samodzielne życie. Chwilę później oboje znaleźli się pod upragnioną salą, aby zacząć następny etap zajęć.
[zt - oboje]
Ostatnio zmieniony przez Carmen Luminous dnia Wto 10 Lut 2015, 23:09, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : literówka.) |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 21 Kwi 2015, 20:43 | |
| Harry spoglądał przygnębionym wzrokiem na elegancko ozdobiony papier, zapisany wprawną ręką bezlitosnego mężczyzny. Niemalże na pamięć wyrył datę czekającego go spotkania, powstrzymując dopiero po kilku minutach potrzebę zgniecenia informacji i ciśnięcia ją w kąt. Pieczęć Ministerstwa kuła go w oczy, chociaż przez blisko dwanaście lat przysłużył się społeczeństwu czarodziejów. Nagle pojawia się karierowicz przekonany o swojej wyższości w niespokojnych czasach, doszukując wrogów nawet w gronie nauczycielskim Hogwartu. Fotel, na którym siedział, zawsze był dla niego łaskawy i wygodnie mościł jego stare kości, rozluźniając spięte narastającymi nerwami mięśnie. Czerwone obicie kuło go po oczach, a wygląd gabinetu wbijał dotkliwe igły wątpliwości. Potrzebował porady i wsparcia, którego mogła mu udzielić tylko jedna osoba. Wśród społeczeństwa nie odnalazł wystarczająco lojalnego przyjaciela, aby mógł powierzyć głęboki sekret i usnąć spokojnie. Zwrócenie się do dalszej części rodziny nie wchodziło w ogóle w rachubę, ponieważ doskonale znał określenia wampirów na czarodziei. Ich zdanie jedynie zmąciłoby usilnie utrzymywany spokój Herberta, który dopiero dwa tygodnie temu dowiedział się o śmierci swego stryja. Pokręcił gwałtownie głową, wkładając w ten gest niezwykle dużo energii wewnętrznej. Próbował oczyścić umysł i wyzbyć podejrzliwości, które prowadziły go zawsze do jednego. Potrzebował obecności stonowanej Poppy Pomfrey, aby przelała na niego swoją matczyną miłość i stanęła po stronie zrozumienia dla jego dylematu. Musiał usłyszeć od żywej osoby, że podjęta przez niego decyzja jest najbardziej odpowiednią. Stłumił ciężkie westchnięcie pchające się na usta i powiódł spojrzeniem po ciemnym pomieszczeniu, dostrzegając kontury mebli tylko i wyłącznie dzięki naturalnym predyspozycjom odziedziczonym po rodzicach. Spowijający go mrok ukoił w nim poczucie osaczenia, w zamian jednak prezentując dotkliwsze doznania osamotnienia. Wzmagające się myśli niosły ze sobą negatywny charakter, dlatego przerwał je zmianą pozycji. Podniósł ciało z fotela i energicznie ruszył w stronę okiennic, odsłaniając je kilkoma mało wprawnymi ruchami. Niski wzrost utrudniał mu znacznie manewrowanie tak wielkimi i ciężkimi materiałami, jednak czynność ta pozwoliła ucieknąć umysłowi w bardziej prozaiczne rzeczy. Blask księżyca wdarł się do gabinetu mężczyzny wraz z odgłosem deszczu stukającego o szyby. Półmrok rozświetlił zmęczone oblicze nauczyciela, na którego powoli spływał stoicki spokój wyczekiwania. Nie miał pewności czy Poppy rzeczywiście dotrze w ciągu godziny, jednak znał ją na tyle dobrze, aby czuć się bezpiecznie – przyjdzie, jeśli tylko pozwolą jej na to obowiązki. Zerknął nieśpiesznie na puste klatki porozstawiane wzdłuż szerokiego parapetu, jak gdyby sprawdzał czy znajdą się tam jakiekolwiek zwierzęta.
|
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 16:44 | |
| Z reguły kobieta nie spała do późna, doglądając podopiecznych odpoczywających w skrzydle szpitalnym. Siadała do lektury na wiklinowym fotelu i w ciszy czuwała nad chorymi. Kładła się spać dopiero po północy, a i tak sypiała płytko na wypadek, gdyby ktoś potrzebował jej obecności. Otrzymawszy list od Harry'ego zrozumiała, że dzisiejszego wieczoru pacjenci będą zmuszeni poradzić sobie samodzielnie. Mogła mieć nadzieję, że nie zdemolują przez ten czas skrzydła i na wszelki wypadek zakropliła do ich herbat środki uspokajające i wyciszające. Nie lekceważyła wezwania. Harry potrzebował jej z bliżej nieokreślonego powodu, a więc coś musiało się wydarzyć. Nie zdjęła z siebie biało - bordowego fartucha wychodząc ze skrzydła pewnym siebie krokiem. Poppy niosła za sobą specyficzny zapach leków, eliksirów, wykrochmalonej pościeli i świeżości - dla niektórych odbierany jako mdlący. Zanim dotarła na piąte piętro minęło około piętnastu minut. Schody uwięziły dwoje pierwszoklasistów pomiędzy trzecim a drugim piętrem i Poppy musiała się nimi zająć i odprowadzić ich do lochów, gdzie mieściły się ich dormitoria. Wracając tą samą drogą zastanawiała się co się wydarzyło, skoro było to tak pilne. O jakich kłopotach mówił w liście? Hogwart był bezpiecznym miejscem nawet po wizycie dementorów, na które nikt nie miał już wpływu. Zapukała do drzwi przyjaciela stwierdzając, że jest tutaj pierwszy raz od początku roku szkolnego. Usłyszawszy pozwolenie, weszła do środka, zamykając za sobą cicho drzwi. Odnalazła sylwetkę mężczyzny przy okiennicach, rozpoznając po jego przygarbionych barkach zmartwienie. - Dobry wieczór, Harry. - podeszła od razu wgłąb gabinetu, do niego, aby móc spojrzeć w jego oczy i upewnić się, że wszystko ma pod kontrolą i czuje się dobrze. - Co się stało? O jakich kłopotach pisałeś? Pomimo obecności dementorów szkoła dalej jest bezpieczna. Przybyli aurorzy, możesz być spokojny, Harry. - przypatrywała się mu ciepło, próbując przelać z siebie na niego spokój i otuchę. Podczas balu dowiedziała się czegoś więcej o przyjacielu. Nie tylko wspaniale tańczył, ale również posiadał umiejętność przetransmutowania siebie w kruka. Nie wspomniał jej o tym nigdy, a więc nie drążyła tego uznawszy, że pragnie zachować to dla siebie. Nie żądała odeń wyjaśnień. Często przeszłość nie chce zostać odczytana. Poppy była w stanie poruszyć niebo i ziemię, aby wspomóc Harry'ego czegokolwiek by to dotyczyło. Był dobrym człowiekiem, a więc miał ją za sojusznika. Nieistotne były tajemnice, każdy człowiek je miał. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 20:08 | |
| Wystarczył jedynie dźwięk odbijających się kostek palców o drewno, z którego zostały wykonane drzwi do gabinetu i rozpoznał w tym Poppy. Część jego umysłu nie brała pod uwagę innej możliwości jak ujrzeć tę właśnie kobietę przekraczającą próg, dlatego reszta organizmu podążyła za tym podejrzeniem wbrew logicznym wnioskom. Odwrócił się akurat w momencie skrzypienia zawiasów, irracjonalnie prędko wyczuwając zapach otaczający przyjaciółkę. Stłumił w sobie niechęć i odsunął się od okna, zbliżając w stronę świecznika ustawionego po lewej stronie blatu biurka. - Witaj Poppy, mam nadzieję, że nie wyrwałem ciebie ze snu? – Pytał z czystej życzliwości, którą kierował się w ich relacji. Znał odpowiedź kobiety zanim jeszcze otworzyła usta i zbyła jego troskę informacją o niezaradnych pacjentach. Zapałki miał przygotowane już dużo wcześniej, jednak nie miał zamiaru rozświetlać całego pomieszczenia bez zbędnej potrzeby. Wolałby, aby pielęgniarka nie przeanalizowała odcienia jego skóry i nie zdefiniowała cieni pod oczyma jako chronicznego zmęczenia. Siłą rzeczy musnął spojrzeniem rozłożone listy z pieczęcią Ministerstwa Magii, a bolesne ukucie zimna nie było dokładnie tym, co pragnął w tej właśnie chwili. - Nie obawiam się dementorów, moja droga, ale tej drugiej strony. – Próbował zawalczyć nad drżeniem własnego głosu, z sukcesem nie podnosząc go powyżej wyraźnego szeptu. W międzyczasie zapałka roziskrzyła się, więc nauczyciel spokojnie zapalił knoty czterech świec ustawionych w staromodnym świeczniku, jaki Milton odnalazł w jednej z opuszczonych, zakurzonych sal. Dopiero teraz odważył przenieść wzrok na pielęgniarkę na dłuższą chwilę, wskazując ręką fotel. – To dłuższa historia, więc powiedz mi czy wolisz skróconą wersję? – Przegryzł koniuszek języka, powstrzymując niebezpieczne słowa, które mogłyby zranić kobietę. Sugestia, aby oddaliła się po wysłuchaniu opowieści kusiła go, ponieważ do tego właśnie był przyzwyczajony: szczerze wątpił, aby próbowała wykorzystać to do swoich celów. Znał ją już tyle lat, ale nie na tyle blisko, aby stwierdzić w jaki sposób się zachowa. Najchętniej nie wyjawiałby prawdy, dlatego próbował odnaleźć jakiś złoty środek. Westchnął ciężko, przysiadając na krawędzi biurka i w dłoni trzymał jeden z listów podpisany nazwiskiem Jareda Wilsona, skierowany treścią do pielęgniarki. – Doceniam brak dociekliwości w tobie, był dla mnie naprawdę pomocny. Podejrzewam, że miałabyś kilka trafnych uwag, a wśród nich znalazłoby się używanie magii bez stosowania różdżki. – Nie rozpoczął jeszcze wspomnianych wcześniej wyjaśnień, z drżącym sercem czekając na zbawienne słowa nie musisz, jeśli to jest bolesne. – Nigdy jej nie posiadałem, co wyklucza informacje widniejące w oficjalnej dokumentacji z archiwum. Podczas ataku dementorów widziałem przenikliwe spojrzenie Wilsona, który nie krył zaskoczenia moją przemianą. Te informacje nie widnieją w moich aktach kiedy rozpoczynałem pracę. – Dokończył rozpoczętą myśl, czekając w kolejnej minucie na odmienny sygnał mów Harry, wyrzuć to w końcu z siebie.
|
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 20:35 | |
| - Noc jest jeszcze młoda, mój miły. - skierowała wzrok na odsłonięte okna, dostrzegając za szkłem półksiężyc, który lada moment przesłonią szare chmury. Pozwoliła Harry'emu zebrać się w sobie i nabrać tchu. Nie potrzebowała słów, aby dostrzec, że się z czymś zmaga i jest to dla niego trudne. Domyślała się również, że problem nie leży po stronie pedagogicznej, a prywatnej. Stwierdzenie Harry'ego dało jej do myślenia, przysuwając do siebie puzzle chaotycznej układanki. Ułożyła dłonie przed sobą, jedna na drugiej. - Ministerstwo Magii nie zawsze ma rację. - nie potrafiła zadać pytania dlaczego tak uważa i czego się boi. Zbyt ceniła go sobie, aby niszczyć łączącą ich przyjaźń niepotrzebnymi pytaniami. Dopóki widziała w jego oczach dobroć, dopóty będzie stała za nim murem. Odczekała cierpliwie aż wszystkie knoty zapłoną i aż padną pierwsze słowa wyjaśniające źródło kłopotów, które przytłoczyły tego silnego, dobrego człowieka. Pragnęła dla niego spokoju, gdyż potrzebował go i nie musiał jej opowiadać swej przeszłości, aby potrafiła to wywnioskować. - Jak wspomniałam, noc jest jeszcze młoda. Zostanę, dopóki będziesz tego potrzebował, drogi przyjacielu. - pacjenci poradzą sobie. Jeśli nie, szpitalne łóżka potrafiły zadbać o wygodę i bezpieczeństwo podopiecznych. Poppy ofiarowała swój czas komuś, kto bardziej tego potrzebował. Zatrzymała wzrok na trzymanym liście nie próbując stamtąd niczego odczytać. Dostrzegła pieczęć Ministerstwa przypisując mu przyczynę kłopotów, o jakich wspomniał Harry. Dopiero gdy jej go podał, przybliżyła się o pół kroku czytając treść. Między brwiami kobiety pogłębiła się podwójna zmarszczka pojawiająca się za każdym razem ilekroć Poppy zmagała się z trudniejszymi myślami. Pan Wilson stanowił trudny orzech do zgryzienia. Nie potrafiła odnaleźć prawdziwego powodu wezwania Harry'ego na wymyśloną kontrolę w Ministerstwie. Zaniechano takich praktyk wiele lat temu, a więc skąd ten pomysł? Uniosła błękitne powieki, cierpliwie spoglądając na rudowłosego przyjaciela. - Nie musisz mi niczego tłumaczyć, Harry. Zrobię jednak wszystko, aby tobie pomóc. Młody Alex został zastępcą pana Wilsona, a tak się składa, że z panem Hallem połączyła nas przeszłość... - tak jak przewidywał, próbowała odwieść go od niepotrzebnego zadawania sobie bólu i męczenia się ze słowami, często trudnymi do wypowiedzenia. Zamikła, usłyszawszy więcej osobistych informacji niż w ciągu kilkunastu lat znajomości. Już dawno szukała niespiesznie powodów wyjaśniających brak różdżki Harry'ego i pogodziła się z tym, życzliwie ani razu na ten temat nie wspominając. Nie każdy charłak musi być tak obskurny jak pan Filch. Zacisnęła usta wiążąc ze sobą wiadomości z nowością. Charłak nie potrafi transmutować ciała w zwierzę. Któraś z tych tez była błędna. Harry nie mógł być więc zatem charłakiem, a więc kim? Człowiek bez magii we krwi, a potrafiący przemienić się w kruka... - Znajdziemy na to rozwiązanie. - patrzyła nań łagodnie, choć zmarszczki na twarzy Poppy pogłębiły się nieznacznie. Nie chciała go ponaglać ani zadawać mu pytań. Nigdy nie była dociekliwa, a w chwili obecnej sytuacja błagała się o wyjaśnienie. Pielęgniarka miała swoje własne domysły, jednak żadnej z nich nigdy nie dopuściła do głosu. - Martwi mnie twój wyraz oczu. Nie powinieneś się tak męczyć, Harry. - pośrednio prosiła go o podjęcie decyzji - wycofanie się bądź wyrzucenie z siebie. Obranie jednego scenariusza i wzięcie pod uwagę własnego dobra. Wszystko inne poczeka. Powstawało pytanie: dlaczego pan Wilson zainteresował się Harrym? Dlaczego akurat on? |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 21:05 | |
| Określenie „mój miły” zabrzmiało niczym profanacja w ustach Poppy, dlatego mężczyzna odchrząknął zażenowany. Całe zdanie zabrzmiałoby dwuznacznie dla osoby nakierowanej na inny tor rozmowy, widząc w ich spotkaniu schadzkę. Odsunął od siebie myśli dotyczące wrażenia, jakie mogli odnieść postronni obserwatorzy i skupił na prawdziwym celu wizyty. - W takim razie usiądź proszę wygodnie, zaparzę nam herbaty. – Proponował rozrzedzenie gęstniejącej atmosfery w pomieszczeniu, kierując się głównie potrzebą zajęcia czymś rąk. Dotychczas nie miał problemów z okazywaniem bezpośrednich uwag w przeróżnych sytuacjach, jednak tym razem stres związał mu gardło w supeł. Niespiesznie podszedł do uchylonych drzwi prowadzących do sypialni, w międzyczasie odpowiadając na trajkotanie Pomfrey. Tłumaczył sobie, że próbuje odwieźć jego mroczne myśli od bolesnego tematu, jednak przedłużanie tej chwili było dla niego mordęgą nie do zniesienia. – Miałem przyjemność współpracować z panem Hallem, ale ta znajomość nie pomoże mi w sytuacji, w której się znalazłem. Czasy się zaczęły zmieniać, Poppy i obawiam się, że nie ma tu dla mnie miejsca. – W połowie drogi do drugiego pomieszczenia zatrzymał się, obierając kierunek po drugiej stronie pokoju gdzie stał prowizorycznie stworzony czajnik. Jeden z prezentów nauczyciela od mugoloznactwa, dzięki któremu łatwiej mu zaparzyć ciepły napar. Zaczął przygotowywać dwa różne kubki, nie przerywając rozmowy z pielęgniarką. Jej ubiór drażnił jego oczy i zmysły, ponieważ nie był do tego przyzwyczajony aż tak bardzo, jakby się mogło zdawać poprzez wzgląd na ich wieloletnią znajomość. Wysłuchał tego co ma do powiedzenia ze stoicką cierpliwością, nie dając po sobie poznać rozchwiania obejmującego całe jego wnętrze. – No dobrze, trochę minie zanim woda się zagotuje. – Mruknął do samego siebie przenikliwym szeptem, odkładając na bok łyżeczki przygotowane do osłodzenia herbaty. Zajęcie czymkolwiek było łatwiejsze niż konfrontacja z prawdą. Wiedział już wcześniej, że taki dzień kiedyś nastąpi i pojawią się pytania, na które nie będzie znał odpowiedzi. Wówczas myślał, że będzie na tyle mądry, aby znaleźć rozwiązanie z sytuacji. Teraz czuł się odrzucony, chociaż nic strasznego jeszcze nie nastąpiło. Pozostawał przy machinerii odrobinę za długo, jednak kiedy w końcu odwrócił się do kobiety, na jego twarzy widniał gorzki uśmiech. – Na początku roku szkolnego zginął jeden z naszych podopiecznych, Victor z Huffelpuffu. Zrobiło się o tym głośno w Proroku Codziennym. – Naprowadzał ją do uchwycenia odpowiedniego artykułu i powiązania z sytuacją, aż do momentu kiedy skinęła ze zrozumieniem głową. Wyglądała na przejętą, chociaż skutecznie skrywała swoje zainteresowanie i obawy pod maską troski. Milton przysunął drugie, składane krzesło tuż obok biurka i przysiadła na nim, nieświadomie pozwalając by płomień świec rozświetlił jego bladą twarz. Efekt końcowy był upiorny, jak gdyby mężczyzna wstał przed chwilą z grobu ożywiony zaklęciem czarnoksiężnika. Nie przerywał, całkowicie nieświadomy stopniowej demaskacji utrudniającej rozsądną reakcję dla Pomfrey. – Śledziłem wampira, który go zaatakował. Przynajmniej kilka tygodni, dopóki nie odkrył mojej obecności w swojej kryjówce. – Opuścił głowę, kiedy widok martwej twarzy ucznia zaatakowała go znienacka. Teoretycznie przygotował się, wracając do tej sytuacji, jednak szok wciąż był piorunujący. Kątem oka, kiedy Poppy wydawało się, że Harry patrzy na czubki swoich butów, śledził uważnie jej ruchy spod zawieszonej głowy. – Spotkałem go raz i ostrzegłem, że jeśli nie zaprzestanie swoich działań, zabiję go. Już wtedy miałem nakaz wyegzekwowania polecenia z samej góry, a jednak tego nie zrobiłem. – Wypowiedział na głos ciążące mu słowa, których tajemnica doskwierała mu dotkliwie. Nie podejrzewał, aby ktokolwiek dowiedział się o tym. Może jednak dlatego Wilson chce go widzieć na komisji i cały strach o zdemaskowanie jest niepotrzebny? Harry wyprostował się i rozsiadł wygodniej, czując jak wyrzuty sumienia opuszczają go wraz z kolejnymi słowami: - sądziłem, że będzie w stanie opanować szaleństwo, w które popadł. |
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 21:24 | |
| Usiadła we wskazanym miejscu, nie odrywając od jego pleców błękitnych oczu. Stresował się przed nią, a dotychczas nie było miejsca na skrępowanie i niepewność w ich łagodnej przyjaźni. Okazywało się, że brzemię, które samotnie dźwigał zrobiło się zbyt trudne do zniesienia, stąd prośba o spotkanie i rozmowę. Doceniała to, że to ją poprosił o wysłuchiwanie gorzkich słów i obiecała sobie zrobić wszystko i przetrwać największe prawdy i udowodnić mu, że jego słowa są bezpieczne. Podczas gdy Harry poszedł zaparzyć herbatę, Poppy przyjrzała się zostawionej wiadomości od pana Wilsona, czytając raz po raz złożone zdania. Coś kryło się za wezwaniem, niemożliwym jest aby znienacka padło na Harry'ego. Harry znowuż denerwował się, a co za tym idzie, pan Wilson musiał być niebezpiecznie blisko prawdy, której nawet Poppy nie znała. - Cóż opowiadasz, złotko. Wniosłeś do szkoły bardzo wiele mimo, że jest dopiero listopad. Masz rację, czasy się zmieniają i dlatego wszyscy powinni trzymać się razem. - odpowiedziała odrobinę głośniej, aby ją słyszał z daleka. Wiódł życie samotnika, a zachowanie dementorów nie pozwalało spać spokojnie. Poppy posiwiałaby, gdyby Harry przepadł bez słowa z własnych niezrozumiałych powodów. Gdy wrócił do gabinetu, wydawał się bledszy niż chwilę temu. Podjął zatem decyzję. - Tak, to bardzo przykre i smutne. Uczniowie powinni wyciągnąć z tego wnioski i nie opuszczać zamku. - mały biedny Victor musiał przypłacić życiem złamanie regulaminu i samotną wycieczkę. Ileż takich tragedii musi się wydarzyć, aby w końcu było bezpiecznie? Skinęła głową, aby kontynuował. Przez kilka sekund wpatrywała się w pismo szefa aurorów, a gdy powróciła wzrokiem do Harry'ego, otworzyła szerzej oczy. W blasku świecy wyraz jego twarzy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie tylko wyglądał na chorego, poważnie chorego i zmęczonego. Budził grozę... ależ nie. Odrzuciła te niedorzeczne myśli. Miała przed sobą swego przyjaciela, przeżywającego trudne chwile. - Byłam pewna, że zaniechałeś pracy egzekutora. Nie powinieneś samotnie stawać twarzą w twarz z wampirem. - zmarszczyła nieznacznie brwi ganiąc go za odruchowe samodzielne próby radzenia sobie z zadaniem. Od wielu lat tiara przydziału prosiła i nakłaniała do trzymania się razem, gdyż nadejdą czasy złe, smutne i ciężkie. Harry powinien kilkakrotnie wysłuchać słów starego kapelusza Godryka, a nuż zrozumie powód tradycyjnej corocznej prezentacji tiary. - Cieszę się, że nic się tobie nie stało. Jak go uniknąłeś, Harry? Rozumiem, że nie chciałeś zabijać bez wcześniejszego podarowania drugiej szansy. - wyciągnęła doń dłoń, zakrywając nią chłodne palce mężczyzny. - Nie wiń się za Victora. Nie każda istota tego świata jest w stanie się nawrócić i wobec pewnych sytuacji jesteśmy bezsilni. - próbowała odpowiedzieć sobie na pytania i logicznie wnioskować po wypowiedzianych słowach. Nie rozumiała co śmierć Victora ma wspólnego z zainteresowaniem pana Wilsona Harrym i jego nietypową umiejętnością przemiany ciała w zwierzę. Czekała jednak, słuchała. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 21:45 | |
| - To bardzo miłe, że tak uważasz – kiedy wrócił, odpowiedział z lżejszym sercem na informację o przydatności w Hogwarcie. Wiedział, że niektórzy uczniowie z przyjemnością uczęszczają na jego lekcja, a wybrane jednostki pokonują swoje lęki. Pewna ślizgonka zaprzątała umysł nauczyciela w szczególny sposób, sprowadzając na niego niepokój o jej przyszłość. Bolesne ukucie porażki nie pozwalało o sobie zapomnieć, więc zamiast poczciwego uśmiechu pogłębił się dziwny grymas. Zniknął po krótkiej chwili, kiedy przysiadł na krześle i mogli prowadzić rozmowę wedle ustalonych przez społeczeństwo zasad dobrego wychowania. Pragnął szczerze wypowiadać komentarze, jednak powstrzymał się przed kolejnymi słowami podważającymi tezę Poppy. Zamiast tego podjął tematu zmarłego Victora, który mógł w każdej chwili powrócić do jakiegoś miejsca jako duch. Harry szczerze polecał mu pozostanie w zaświatach, gdziekolwiek się one znajdowały i ukoić zszarganą, brutalnie odebraną duszę. Był pewien, że dzieci nie nauczą się posłuszeństwa. Doskonale pamiętał przyłapaną dwójkę – o zgrozo – Puchonów przesiadujących wieczorem na dachu w Hogsmeade i z pewnością żadne z nich nie myślało o ewentualnym niebezpieczeństwie. Pokiwał bez entuzjazmu głową, zbywając w ten sposób obowiązek odpowiedzi. - Pierwszy miesiąc w Hogwarcie był próbnym, dlatego trzymałem jeszcze posadę egzekutora. Nie byłem pewien czy podjąłem dobrą decyzję, a ciężko mi było zrezygnować z przyzwyczajeń – odpowiedział w pewnym zamyśleniu, wracając do chwil związanych z przyuczaniem do zawodu nowego pracownika. Sytuacja ta była całkowicie nowa dla Miltona w momencie, kiedy musieli współpracować. Chłodna pięść zacisnęła się na żołądku Miltona, który podniósł spojrzenie akurat w momencie wspomnienia samotnego stania twarzą w twarz z wampirem. Ciepła dłoń pielęgniarki niemalże parzyła zdrętwiałe z nerwów palce, chociaż czerpał z tego pewien rodzaj przyjemności. - Jest wiele sposób, droga Poppy – uciął lakonicznie temat sposobów na uniknięcie wampirzych kłów mordercy, przekazując jej tylko spojrzeniem niechęć do wyjaśnienia okoliczności tamtego spotkania. Nie musiał niczego mówić, wiedząc że uszanuje jego decyzję i cierpliwie poczeka na dalszy ciąg opowieści. – Po śmierci Victora, minister zaproponował wprowadzenie rejestru magicznych istot, na kształt wilkołaków. Sądzisz, że to byłoby dobre rozwiązanie aby uniknąć kolejnych ataków? – Subtelnie prowokował ją do wypowiedzenia na głos poglądów odnoszących się do odmieńców takich jak on sam, badając po raz pierwszy grunt do szczerości, na jaką zamierzał się zdobyć. Nie potrafił w ciemno opowiedzieć jej o sobie, o swojej prawdziwej tożsamości, dlatego potrzebował jakiegoś zapewnienia. Wiedział, że podchodząc ją w ten sposób podważa ich wzajemne zaufanie, jednak był pewien, że jeśli kobieta go prześwietli: zrozumie tę ostrożność. Poklepał przyjaciółkę po wyciągniętej dłoni i wrażenie grozy zniknęło, gotowe powrócić jeśli mężczyzna ponownie się oprze. Lekko nachylony do przodu miał doskonały widok na emocje wymalowane na starzejącej się Poppy.
|
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 22:16 | |
| Młodzież nie zawsze pozwalała siebie zrozumieć. Musieli sparzyć się raz, aby wyciągnąć poprawne wnioski. Szkoda tylko, że jedno z nich przypłaciło za to życiem. Stanowczość i konsekwencja powinny załagodzić sprawę, zaś wtargnięcie dementorów do Wielkiej Sali pomoże dorosnąć co niektórym nicponiom wpadającym non stop w kłopoty. Przyjęła wyjaśnienie przyjęcie "zlecenia" śledzenia wampira i w ostateczności usunięcie zagrożenia. Pracowali w skrajnych zawodach. Harry zabijał dla bezpieczeństwa, zaś Poppy uzdrawiała i zapewniała matczyną opiekę. Różnili się i nie rozmawiali na temat swej pracy. Nie musieli, akceptując przyjaźń taką, jaka była. Nie potrzebowała znać wszystkich detali i szczegółów, aby traktować go jako przyjaciela, którym wszak był. Skinęła głową nie drążąc tematu "sposobów" ucieczki przed wampirem. Nigdy takowego nie widziała na własne oczy, oczywiście świadoma jego obecności. Niewiele wiedziała na ich temat, nie potrafiła określić czy budzą w niej lęk przed nieznanym czy przerażenie wrodzonym bestialstwem. Zadane pytanie wpędziło kobietę w głębokie zamyślenie. Mimochodem szukała powodów pogawędki na temat wampiryzmy i odmieńców. Cóż chciał w ten sposób jej powiedzieć krążąc wokół jednego tematu? Nie chciał chyba powiedzieć, że... nie. - Jeśli takie rejestr faktycznie zapewnia większe bezpieczeństwo dla tych istot i zwykłych czarodziejów, to myślę, że to można przyjrzeć się takiemu rozwiązaniu. - powiedziała powoli, ważąc każde słowo i coraz baczniej przyglądając się Harry'emu. - Ma to swoje wady i zalety, Harry. Zależy to od indywidualnych cech takiej osoby. Wilkołaki prowadzą normalne życie i pracują na niektórych stanowiskach, a więc należy się przyjrzeć również... wampirom. - zabrała dłonie, kładąc je z powrotem na podołku bez jawnej przyczyny. Kobieca intuicja nakazywała jej wzmóc czujność. Szanowała Harry'ego aczkolwiek nie rozumiała powodów pytań i oczekiwania wymalowanego w jego oczach. - Czemu, Harry? - nie pytała go nigdy, nie nakłaniała do odpowiedzi, jednak temat rozmowy i powód spotkania nie współgrał ze sobą, wpędzając kobietę w pewne zamieszanie. Co chciał jej przez to powiedzieć? Pytał najpierw o zdanie na temat czysto polityczny, przytaczając przykład z września tego roku. Odbiegał od treści listu pana Wilsona. - Ty wiesz, mój przyjacielu, dlaczego pan Wilson chce z tobą porozmawiać. - stwierdziła po chwili czytając z błękitnej toni jego zmrużonych oczu. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pią 24 Kwi 2015, 22:38 | |
| Dzięki płomieniom świecy potrafił dostrzec spinające się mięśnie na twarzy Poppy, wygładzając zmarszczki i uwidaczniając inne mankamenty czterdziestoletniej skóry. Słuchał jej niezwykle uważnie, chłonąc każde wahanie w jej tonie i prosząc telepatycznie o prawidłowe odpowiedzi. Miał już sześćdziesiąt lat na karku i nie uśmiechało mu się poszukiwać drugiego przyjaciela, który towarzyszyłby mu przez kolejne dekady. Czuł się przytłoczony samotnością, dlatego wizja ukrycia prawdziwej tożsamości w rodzimym społeczeństwie kusiła go coraz bardziej. Ostrożnie skinął głową, zachęcając tym samym kobietę do dalszych słów, chociaż wcale tego nie potrzebowała. Dostrzegł sztywność w jej gestach, dlatego powstrzymał się przed zadaniem kolejnego pytania, jawnie przedstawiającego pogląd Miltona na wampiryzm. Duszność w pomieszczeniu jeszcze nigdy nie była tak dotkliwa jak teraz, pomimo uchylonych okiennic w drugim pokoju. Odsunął spojrzenie od bystrych oczu przyjaciółki, przedłużając chwilę na odpowiedź poprzez krótkie, ciężkie pytanie Poppy. Nie uciekał od tego, podejmując decyzję wraz z wysłaniem sowy o pomoc właśnie pielęgniarki. - Musiałem się upewnić, przepraszam – odpowiedział z pozoru spokojnie, przenikliwym szeptem mącąc drgające powietrze między nimi. Dostrzegł dystans tworzony przez Poppy, więc za wszelką cenę próbował nie doprowadzić do ponownego skrzyżowania spojrzeń. Wiedział, że jedyne co by w nich wyczytała to rozczarowanie i smutek. Postawiła go w szachu kiedy zadając pytanie, odpowiedziała już na nie w tej samej frazie. Z ciężkim sercem skinął głową, rozwiewając wszystkie wątpliwości. Przepraszał kobietę za swoją podejrzliwość, chociaż odpowiedzi jakie uzyskał nie rozwiały jego obaw i pozostawał pierwotny strach. Poppy była jednak dojrzałą kobietą, doświadczoną przez los i rozsądniejszą niż przyjaźnie wampira z czasów powojennych. – W moich aktach dostępnych Ministerstwu nie ma wzmianki o istotnych umiejętnościach, które posiadam. Dane dotyczące mojej osoby nie są takie, jakie wyjaśniałby animagiczne zdolności, których byliście świadkami w wielkiej sali. – Pochwyciwszy raz wzrok pielęgniarki, nie potrafił oderwać go i ukrócić im obojgu cierpienia. Pojawienie się lęku było jedynie kwestią czasu, był tego pewien. Każdy, który dowiedział się od niego o tym, uciekał przestraszony. – Człowiek widniejący w aktach Ministerstwa Magii został stworzony dwanaście lat temu przez bezimiennego asystenta ówczesnego Ministra. Pan Jared Wilson…zobaczył coś, na co inni nie zwracają na co dzień uwagi. Jest niebezpiecznym człowiekiem z potężną władzą w rękach – Kiedy już otworzył usta, ciężko mu było zamknąć je z powrotem. Zupełnie tak, jakby łudził się, że potok słów przykryje czającą się na powierzchni tajemnicę.
|
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 25 Kwi 2015, 10:16 | |
| Najlepsza jest najgorsza prawda niż kłamstwo. Wyjawienie mrocznej tajemnicy było wielką próbą siły. Przyjaźń była wystawiona na ciężkie czasy i należało sprawdzić jak zostanie to przyjęte przez drugą osobą. Harry miał pełne prawo się martwić. Nie przywykł do wyjawiania swojej prawdziwej tożsamości, a sądząc po treści listu od szefa aurorów, został zapędzony w kozi róg. Poppy posmutniała, cicho wypuściła powietrze z płuc odbierając ciężką atmosferę w gabinecie jako przykre doświadczenie dla Harry'ego. Nie chciała dokładać mu zmartwień, jednak zwątpił w jej lojalność. Nie miała mu tego za złe, powód, dla którego był podejrzliwy zmuszał do zachowania wszystkich środków ostrożności. Jednak kiedy mężczyzna skinął głową potwierdzając tym samym jej słowa, zacisnęła usta w bladą linię. Nieścisłości w jego aktach urosły nagle do gigantycznych rozmiarów i nie sposób było tego przeoczyć. Zainteresował się nimi człowiek nie przebierający w środkach i teoretycznie stojący po stronie dobra. Obserwując pana Wilsona, Poppy ze smutkiem zauważała, że ten człowiek pracuje w imię dobra, lecz nie widzi go w sercach obcych sobie ludzi. To poważna wada. Nie uciekła wzrokiem przed Harrym, i choćby chciała, patrzyła wprost w rozszerzone błękitne tęczówki przyjaciela, wysłuchując słów potwierdzających podejrzenia, do których nigdy się nie przyznała. Odwlekała i odsuwała je od siebie, gdyż nigdy odpowiedź nie była niezbędna do troszczenia się o niego i traktowania jak dobrego człowieka, którym wszak był w każdym calu. Zabrakło jej tchu w piersiach. Ciepłe serce pielęgniarki skurczyło się gwałtownie, aby po chwili zabić przyspieszonym rytmem burzącym stoicki spokój. Był to naturalnie lęk, lecz nie wiązał się on z przerażeniem i potrzebą ucieczki od... od Harry'ego. Poppy milczała długo, wsłuchując się w bicie swojego serca i nie odrywając oczu od bladego lica przyjaciela. Orli huk za oknem wyrwał ją z trwającej ciszy. Dwanaście lat temu. Stworzony. - Powiedz to na głos, Harry. - poprosiła łagodnie odzyskując kontrolę nad głosem, lecz nie nad niespokojnym rytmem serca. Krzesło, na którym siedziała stało się niewygodne, kości namawiały do ruchu i wyładowania z siebie napiecia, lecz mimo tego Poppy siedziała. - Pamiętaj, że masz za sobą człowieka dzierżącego większą niż pan Wilson władzę w rękach. - dodała, mając na myśli nie kogo innego jak pana Dumbledore'a. Choć nie padły bezpośrednie słowa mające spaść na jej barki wraz z dniem dzisiejszym, pielęgniarka do końca próbowała zasiać w Harrym nadzieję, że nie wszystko jest stracone i znajdą wyjście z sytuacji - jakkolwiek ona trudna by nie była. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 25 Kwi 2015, 10:47 | |
| Wbijał spojrzenie w drewnianą podłogę gabinetu, uparcie milcząc pomimo zachęcających słów Poppy. Wciąż łudził się w poszukiwaniu odpowiednich słów do wypowiedzenia prawdy o swoim pochodzeniu. Każde z rozwiązań brzmiały banalnie prostacko i prowadziły do bezpośredniego przerażenia, które zbyt często widywał w oczach bliskich mu czarodziejów. Zazwyczaj obawa była bezpodstawna, ponieważ nie dał im żadnego powodu do takiej reakcji. Kultura, w jakiej żyli zrobiła wystarczająco, aby pogłębić powtarzane stereotypy i siłą rzeczy Harry przygotowany był na porażkę. Mimo tego, obawiał się ujrzeć nadchodzące zmiany w ich relacji, związane bezpośrednio z utratą kolejnej wartościowej persony. Z ciężkim westchnięciem oparł plecy o krzesło, powracając zbolałym spojrzeniem na pobladłą twarz przyjaciółki. Jej prośba wciąż wisiała w powietrzu, dodając wagi ciężarowi widniejącemu na barkach wampira. Flegmatycznym ruchem głowy zaprzeczył słowom Poppy: - ani pan Dumbledore ani były minister nie będą w stanie mi pomóc, jeśli społeczeństwo dowie się kim jestem. W ostatnim czasie zdarzyło się zbyt wiele złych rzeczy - musiał przerwać swoją wypowiedź, ponieważ z drugiego pomieszczenia zaczął wydobywać się gwizd przegotowanej wody. Harry musnął spojrzeniem twarz kobiety, przekazując jej grymasem twarzy przeprosiny związane z przerwaniem trudnej rozmowy na korzyść dokończenia herbaty. Podniósł się ciężko z siedziska i bez słowa ruszył w stronę pogrążonej w mroku sypialni, w międzyczasie ścierając ręką pot skroplony na karku. Zalewając wrzątkiem oba kubki rozmyślał nad właściwą prezentacją swojego jestestwa Poppy. Kiedy wrócił, był o wiele bardziej zagubiony niż przed chwilą. Postawił parujący napój na blacie biurka, nie martwiąc się ewentualnym odparzeniem drewna. – Urodziłem się w tysiąc dziewięćset dziewiętnastym, Poppy – podniósł na nią przenikliwe spojrzenie, zatrzymując się przed nią zaledwie kilka kroków. Obiema dłońmi przytrzymywał dziwnie zmarznięte dłonie, rozgrzewając skórę o ścianki niebieskiego kubka. Bezbłędnie wyczytał pogłębiającą się bladość rumieńców pielęgniarki i wiedział, że kwestią czasu było połączenie ze sobą faktów. Postanowił ułatwić jej sprawę, spełniając tym samym wypowiedzianą prośbę powiedz to na głos. - Jestem dziedzicem jednego z wampirzych rodów – poczuł niepomierną lekkość, kiedy przeczucie ciężaru spadło z jego serca i roztrzaskało się na tysiące kawałków.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet Miltona | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |