|
| IV piętro - Urazy Pozaklęciowe | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Huncwot
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Nie 07 Wrz 2014, 20:44 | |
| The member ' Mistrzyni Alpacalipsa' has done the following action : Dices roll'Pojedynki' : |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Nie 07 Wrz 2014, 21:51 | |
| "Szkoda że O'Malley nie żyje". Te słowa odbijały się po głowie Gilgamesha echem głosu Whispera. Alex był trupem? Martwy? Więcej nie zobaczy jego facjaty, nie będzie w stanie spojrzeć na niego czy latać jak kretyn żeby nikt nie zwalił go z miotły? Nigdy więcej nie usłyszy od niego ani słowa, nigdy więcej nie będzie mógł spojrzeć na niego z pogardą? Pomimo tego że był irracjonalnie wściekły, poczuł ostatnie uczucie którego by się spodziewał - obsesyjne szczęście, płynące po całym jego ciele, powoli rozchodzące się po kościach. Gdyby o tym wiedział, zapewne trochę by się postanowił powstrzymać - mimo że chciał trochę dowalić Whisperowi, to nie aż tak. Nie spodziewał się że w jednej wypowiedzi, uda mu się aż tak go skrzywdzić. I wtedy Dorian zrobił coś, co absolutnie go nie zaskoczyło, ponieważ w pewien sposób należało to już do rytuałów. Mimo to, wściekł się - żeby tak wazonem uszkodzić mu jego piękną twarz, w towarzystwie kobiet? To była znaczna przesada, nawet jak na ich standardowe wymiany uprzejmości. Szczególnie że w wypadku tego Krukona, Gross nigdy nie był pewien, kto właściwie wygra. Zwykle bywało to na zmianę - bójkę wygrywał raz jeden, raz drugi. Zwykle. Tym razem jednak, ktoś najwidoczniej tutaj zapomniał że ma jedną praktycznie niesprawną kończynę. Mimo że zaczynało brakować mu powietrza, nie było to na tyle problematyczne żeby nie być w stanie poradzić sobie z osłabionym Whisperem, nawet jeśli chłopak był starszy, szczególnie że ręce Gilgamesha pozostawały wolne. Złapał Doriana za zgięcie stawu ręki którą chłopak trzymał go za szyję i pociągnął tak aby łokieć wyżej wymienionej ręki spotkał się z podłogą z dużą mocą. To powinno w prosty sposób wywołać rozluźnienie chwytu - tylko na to Gross czekał. Kiedy już chłopak go puścił, uderzył go z całej siły pięścią w podbródek, by następnie uderzyć go ponownie czołem, tym razem w nos. Zrzucił go z siebie, szybko próbując wstać. Chciał skrzywdzić go znacznie bardziej. Niestety wtedy spotkało go zaklęcie Fimmelówny, co trochę ostudziło jego zapał bojowy. Wtedy właśnie dotarło do niego jak wygląda sytuacja poza ich malutkim starciem. Dotarło do niego też, co przed chwilą powiedziała Wanda. Ktoś z wybitnym słuchem mógłby w tym momencie usłyszeć jak resztka dobrego humoru uchodzi z niego jak powietrze z przebitego balona. Sam nie rozumiał czemu, ale w jakiś sposób go to dotknęło. Kiedy zaklęcie przestało działać, odsunął się kilka kroków od Doriana i uniósł ręce do góry, z pustym wyrazem twarzy. Zupełnie jakby przestało go to obchodzić. -Faktycznie. Szkoda że nie żyje. Zawsze liczyłem że będę tym który odbierze mu ostatni oddech.-szepnął cicho do Doriana. Nie obchodziła go już reakcja...przyjaciela? Gross sam nie wiedział kim on był - wiedział tylko że jego istnienie go ogranicza. Każda osoba która obchodziła go w jakiś sposób, była nicią która łączyła go z życiem zwykłego śmiertelnika, a on nie mógł sobie na to pozwolić. Mimo to łzy Wandy sprawiały mu fizyczny ból. Zupełnie tak jakby każda wąska smuga na jej policzku, była niczym innym jak rozdarciem które zostało na jego ciele, po cięciu rzeźnickiego noża. Obrócił się w stronę Whisperówny, wyglądając jakby uszło z niego całe powietrze i spojrzał na nią pustym wzrokiem. Zbliżył się do niej i nachylił do jej ucha. -Coś więcej? Mówisz tak, jakby uczucia miały jakiekolwiek znaczenie. Zawiodłaś się? Bo odrzuciłaś moje zaręczyny, gdy jeszcze miałem wybór a teraz powiedziałem Ci wprost, że tego wyboru już nie posiadam? Kocham Cie, Wando Whisper. Myślisz że te słowa znaczą cokolwiek dla świata? Są tak samo bezwartościowe jak uczucia. Robię to co jest słuszne, to co musi zrobić król by zapewnić swym poddanym przyszłość. Tu nie ma miejsca na to co czuję czy na to czego chce. Ożenię się z Arią Fimmel. Moje dzieci będą mieć w sobie krew dwóch wielkich rodów. Myślisz że gdy zostanę głową rodu, kogokolwiek będzie obchodzić to że nie kocham swojej żony, tylko kobietę z którą nie mam prawa być? Nie, nikt nie zwróci na to uwagi. To nie ma racji bytu. Tyle warte są uczucia, tyle jest warte dla świata to że jesteś dla mnie kimś więcej - dokładnie tyle samo co życie jednej szlamy, mieszańca czy szeregowego śmierciożercy - nikt nie przyłoży do tego wagi, bo nie ma to znaczenia w ogólnym rozrachunku. Ile dla mnie znaczyłaś? Wystarczająco dużo, żeby być w stanie złamać resztki serca jakie mi pozostały. I szczerze mówiąc, jestem Ci wdzięczny. Ostatnia złudna nadzieja na uratowanie własnej duszy była zbyt kusząca, bym potrafił ją sam odtrącić. Dziękuję że zrobiłaś do za mnie.-wyszeptał jej do ucha, po czym pogładził ją po włosach, odchylił się i spojrzał jej w oczy, zupełnie jakby chciał się dowiedzieć co dziewczyna myśli. To już nie miało znaczenia - w pewien sposób pomogła mu zagłuszyć resztki tak bardzo beznadziejnych uczuć, które kazały mu rzucić wszystko i uciec z nią. Teraz był w stanie sam sobie wmówić, że to wszystko nie ma znaczenia. Następnie odsunął się od niej - że też musiał być tu taki tłok. Musiał się nieźle nagadać, do każdego z osobna - ciężkie życie. Zbliżył się krok w stronę Arii i spojrzał na nią. Mimo że wyglądał jakby zamierzał ją przynajmniej torturować, to nie podniósł głosu, nie krzyknął na nią, nie uniósł też na nią ręki czy różdżki. Wymuszenie spokojnym tonem powiedział po prostu: -To było dobre zaklęcie Ario. Gratuluję. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia, w końcu ich stosunki nie należały do zbytnio zażyłych. Nawet przez moment nie próbowała być mu bliska, a przy poprzednim spotkaniu obraziła go poprzez jawne odrzucenie, mimo że nie powiedziała ani słowa. Czemu więc miałby próbować nawiązywać z nią jakiekolwiek stosunki? Była dla niego tak zimna, że już jakiś czas temu doszedł do wniosku że jest dla niej nic nieznaczącym złem koniecznym. Więc niech już tak będzie. Następnie podszedł do Whispera - może i był na niego zły, ale prawdą jest że bez pomocy tej jednej, zmolestowanej nogi ciężko mu będzie się podnieść z posadzki. Dlatego też jeśli jeszcze nie udało mu się tego zrobić samemu, chwycił go za żebra i podniósł, próbując przetransportować go spowrotem na łózko, coby dupkowi wygodniej było. Oczywiście nie miałby nic przeciwko gdyby ten zamierzał go znowu zaatakować. Chętnie rozerwałby mu gardło. Jeśli jednak Dorian również już nie miał ochoty na bójki, wówczas powinien mu pomóc. Chyba tak wypadało. Gdy już go zostawił odsunął się ponownie (cały czas uparcie ignorując to że krwawi) i spytał beznamiętnie: -Chcesz czegoś jeszcze ode mnie Whisper, czy mam uznać wizytę za zakończoną? |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Sob 13 Wrz 2014, 21:20 | |
| Dorian nie był wielbicielem bójek. Wolał załatwiać sprawy w bardziej wyrafinowany sposób, jakim była krzywda psychiczna. Dał się jednak ponieść emocjom i agresji, która targnęła nim, jak grom z jasnego nieba. Wspomnienie Alexandra było poważnym błędem, jaki zrobił Gilgamesh, nieważne czy to było umyślne, czy też nie. Nie interesowało go to. Gdy się na niego rzucił, działał w amoku, kierowany chęcią zemsty, chcąc jej dokonać chociażby w tak banalny sposób jak przemoc fizyczna. Nie pomyślał wtedy o tym, że jego noga była całkowicie bezwładna i szanse były całkowicie niewyrównane. No i co? To nie przeszkodziło mu działać pochopnie, chociaż przez jakiś czas starał się ograniczyć gwałtowne emocje. Tym razem się nie udało. Niemiec miał mnóstwo siły w pięściach i uderzenia, jakie zadał Dorianowi na pewno pozostawią po sobie ślady, które będą się bardzo długo trzymać. Czy bolało? Nie był w stanie stwierdzić, jak mocno. Adrenalina, która buzowała w jego organizmie nie pozwalała na racjonalne myślenie, które pozwoliłoby mu chociaż na chwilę zarejestrować co też właściwie się działo. Kątem oka zauważył tylko, jak Wanda wyciąga w ich kierunku różdżkę i coś szlocha, jednak nie był w stanie zrozumieć co, zajęty chłopakiem, mając ochotę rozwalić mu głowę na posadzce. Dopiero z szaleństwa wyrwało go zaklęcie, które jak się okazało, rzuciła na nich Aria. W zwolnionym tempie jego ręka zawisła w powietrzu, kiedy chciał wymierzyć Giglameshowi z pięści w szczękę. Nie udało się, a zaskoczony odwrócił powoli spojrzenie w stronę Fimmelówny. Odkrywała przed nim coraz więcej kart, które tak bardzo starała się ukrywać. Bezwiednie podsycała w nim zainteresowanie jej osobą, co pewnie nie do końca jej się podobało. Pewnie nawet nie miała takiego zamiaru, jednak te najmniejsze, niby niepozorne gesty były dla Doriana najbardziej zauważalne, które brał pod uwagę przy ocenianiu osoby, stojącej przed nim. Gdy zaklęcie przestało działać, siadł pod ścianą oddychając ciężko. Otarł rękawem krew płynącą z nosa, którą w efekcie rozmazał poprzek twarzy, tworząc ciemnoczerwone smugi. Spuścił głowę w dół, spoglądając na wszystkich zebranych spode łba. Chłodne spojrzenie błękitnych tęczówek świdrowało każdego z osobna, jednak najdłużej zatrzymał się na Arii. Była dla niego zagadką, której w żadnym wypadku nie potrafił rozszyfrować, co sprawiało, że czuł do niej niesamowity pociąg, aby ją poznać, poznać z każdej strony, tej jasnej i ciemnej, która interesowała go najbardziej. Gilgamesh natomiast chyba postanowił odkupić swoje winy, zaczął mówić chyba miłe rzeczy i Dorian nie do końca rozumiał dlaczego najpierw działał tak, a później zmieniał swoje postępowanie o sto osiemdziesiąt stopni, myśląc, że wszystko naprawi, że wszystko będzie dobrze. Gdy Niemiec podszedł do Anglika, przez chwilę zapadła głęboka cisza pełna napięcia… a później postanowił pomóc Dorianowi podnieść się, aby usiadł spokojnie na łóżku. Ex-Krukon spojrzał na Gilgamesha oczami bez wyrazu, jakby nie czuł ani złości, ani chociażby niechęci. Gdy zadano mu pytanie, zmarszczył brwi, a coś w jego oczach błysnęło. Otworzył usta, jednak chwilę później je zamknął, nie wypowiadając żadnego słowa. Chwycił nagle Grossa za przód koszuli i szarpnięciem przyciągnął jego twarz mocniej do siebie. Patrzył mu w oczy tak intensywnie, że niejednego mogłoby to zniechęcić do kolejnych słów. - Obiję Ci mordę kiedy indziej. Zgłoszę się po swoje, jak będę zdrowy – jego głos był pełen jadu i niepohamowanej rządzy krwi. Od ponownego rzucenia się na chłopaka powstrzymywał go tylko stan zdrowia i niemożność swobodnego poruszania się. Odepchnął Gilgamesha od siebie, po czym spojrzał na Wandę, jednak nie miał dla niej żadnych ciepłych słów, nawet, jeśli widział ją w tak okropnym stanie. Każdemu było ciężko, a Dorian nie miał zamiaru brać jeszcze więcej zmartwień na swoje barki. Każdy powinien dbać o siebie i mimo, że był jej bratem, to nawet jeśli chciał, nie potrafił się zmusić do chociażby jednego dobrego słowa. Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie z tym. Musimy żyć dalej. Takie puste słowa, które na chwilę podnosiły na duchu innych, były po prostu kłamstwem, bolesnym, ciężkim kłamstwem. Milczał więc, bo gdyby zdobył się na jakiekolwiek słowo w jej stronę, zapewne byłoby ono zbyt raniące i okrutne. Jego spojrzenie padło po chwili na Arię, która wydawała się zupełnie nie pasować do tego miejsca, do tego wydarzenia. A jednak była tutaj, z nimi wszystkimi i jako jedyna zachowała zimną krew. Nie mógł przestać się w nią wpatrywać, jakby chciał odnaleźć coś, co pomogłoby mu rozwiązać tę zagadkę, która nie dała mu w spokoju spać, jeść i myśleć. A niech Cię, Ario Fimmel, pomyślał tylko, wciąż upajając się jej postacią. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Pon 15 Wrz 2014, 19:33 | |
| Wszystko działo się zupełnie jak w zwolnionym tempie. Wszelkie odruchy, zastygłe męskie ciała w niejakim uścisku i miękkie, jasne światło padające z różdżki Arii zastało w miejscu. Dosłownie na moment, chociaż Wandzie wydawało się, że minęły godziny. Jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem koleżanki z domu, by zaraz powędrować wzrokiem do brata i jego przyjaciela. Nie była zaskoczona tym, że Fimmelówna użyła zaklęcia rozdzielającego – była jedyną rozważną osobą w tym pomieszczeniu, i to ona akurat zachowała zimną krew, nie Whisperówna, co było chyba dosyć zrozumiałe. Aria była dziewczyną cichą, skromną i wolała się chyba nie wychylać kiedy nie była taka potrzeba, dlatego też Wandzia była pod sporym wrażeniem odwagi jaką się wykazała znajoma. Wiedziała, że słowa, które skierowała do Gilgamesha były ostre i krzywdzące. Może nie była świadoma co uczyniła, może myślałam, że tak właśnie powinno być. Że ślizgoński książę i zwykła dziewczyna z porządnego domu nie mają prawa być razem. Nie kiedy ten ma z góry zaplanowane narzeczeństwo z młodą ślicznotką, kiedy jej życie sypie się jak domek z kart. Jednak, gdyby tyko chcieli to byłaby szansa na uratowanie tej specyficznej relacji, która ich łączy. Ta dziwna więź, którą nie do końca Krukonka rozumiała. Coś okropnego ciągnęło ją do Grossa, była między nimi chemia, a gdy ten raczył ją słodkimi sówkami nogi się pod nią uginały z wrażenia. Niewiadomo dlaczego ale jednak nie do końca wierzyła w szczerość wyznania Gilgamesha, dlatego jedyne na co się zdobyła to na słaby uśmiech i twarde spojrzenie skierowane w jego stronę, gdy ten już pomógł jej bratu wstać. Nie wiedziała co powiedzieć, bo ten powiedział już wszystko. Nie powinno jej tu być, powinna odwiedzić brata wtedy gdy ten będzie sam, bo teraz zrobiło się tylko nieprzyjemne zamieszanie, którego chyba każdy chciał uniknąć. Zaraz po tym wszystkim opuściła różdżkę powolnym ruchem i schowała ją za pazuchę sweterka, w którym tu przybyła po czym westchnęła tylko cicho starając się myśleć o czymś lżejszym i spokojniejszym, niż o tym co obecnie chodziło jej po głowie. Obecnie i niemal codziennie. Nie powinna robić z siebie ofiary, nie powinna tak się zamartwiać, jednak nie potrafiła spojrzeć pogodnym okiem na to wszystko, na tą całą sytuację. Pokręciła głową i zaraz oparła się o wolną ścianę znajdującą się naprzeciwko łóżka, by zerknąć raz czy dwa na brata, który chyba nie oczekiwał jej pomocy. Nie dziwiła mu się wcale, przeżył więcej niż ona, stracił kogoś znacznie cenniejszego więc Mia prawo być zły. Miał prawo do milczenia, do odrzucania pomocy i dobrych chęci swojej własnej siostry. W końcu zamknęła oczy by wyciszyć się nieco i przystawiła dłoń do skroni, na którą naparła lekko, by stłumić ból głowy. Nie mówiła nic, wolała się już nie wtrącać. Jak widać są ważniejsze sprawy niż jej załamanie i ponury humor.
|
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Sro 17 Wrz 2014, 23:26 | |
| Zaklęcie zadziałało, Dorian i Gilgamesh przestali się dziko szamotać na podłodze. Spojrzenia dwóch Krukonek przez chwilę się spotkały tylko po to, by wspólnie powędrować znów do chłopców. Nie chciała nikomu robić krzywdy, jej jedynym celem było uspokojenie sytuacji, która wymknęła się spod kontroli. Widząc wyraz twarzy Niemca, miała ochotę rzucić w niego kolejnym zaklęciem, ale się powstrzymała. Dopiero teraz zaczęła odczuwać powracające emocje, opuściła więc różdżkę i schowała ją znów na swoje miejsce, by nie zrobić czegoś głupiego. Dłonie zacisnęła w pięści, chcąc uspokoić ich delikatne drżenie. Nie przestawała jednak obserwować Ślizgona, jakby czekała na kolejny atak z jego strony, lecz gdy nachylił się w stronę Wandy, zerknęła w bok, jakby się bała usłyszeć szept tylko poprzez samo spoglądanie w ich stronę. Brązowe tęczówki zetknęły się z jego zielonymi oczami w momencie, w którym wyczuła je na sobie. Zacisnęła zęby, wytrzymując jego spojrzenie, nie miała zamiaru się złamać. Nie wiedziała, co Grossherzog zobaczy na jej twarzy, ale zapewne gdyby choć trochę mu zależało, dopatrzyłby się rozczarowania. Wiedziała jaki potrafił być, ale dzisiaj przerósł samego siebie. Nie spodziewała się, że będzie w stanie tak potraktować Whisperów, którzy i bez jego pomocy mieli dosyć na głowie. Nieprzyjemne mrowienie w dłoniach kazało jej go uderzyć, musiała wbić paznokcie w skórę, by ból ją opamiętał, choć krew spływająca po twarzy chłopaka i tak zdołała ją nieco ostudzić. Przez moment nawet zrobiło jej się go żal – jeżeli dalej tak będzie postępował, wszyscy się od niego odwrócą. Za jego lodową fasadą musiała panować wieczna zima i potworna samotność. Nie rozumiała co się właściwie wydarzyło. Cała trójka zapewne chciała tylko odwiedzić chorego, jak więc mogło wszystko się w ten sposób potoczyć? Co doprowadziło do eskalacji i wybuchu, czego konsekwencją była bójka? Czuła się przygnieciona nadmiarem złych emocji. Przez jej bladą twarz przemknęło zdziwienie, gdy Gilgamesh nagle postanowił pomóc Dorianowi znów znaleźć się na szpitalnym łóżku. Przed bójką wyglądał źle, a rozmazana na twarzy krew nie poprawiała efektu wizualnego. Skrzywiła się, śledząc wzrokiem czerwone ślady. Jej serce znów zabiło mocniej, gdy chwycił Grossa za koszulkę, bojąc się, że czeka ich kolejna porcja okładania się pięściami po twarzy. Na szczęście nic takiego się nie stało, a Norweżka odetchnęła z ulgą. Przełknęła ślinę, gdy Dorian zaczął się w nią intensywnie wpatrywać. Poczuła się onieśmielona, poza tym targały nią sprzeczne emocje – nie była pewna, czy dobrze postąpiła, czy też powinna była wymyślić inne wyjście z sytuacji. Użycie magii zdawało się jednak jedynym sensownym posunięciem. Wątpiła, że udałoby jej się ich rozdzielić bez rzucania zaklęcia. Skierowała spojrzenie znów na Wandę, być może chcąc się upewnić, czy z nią wszystko w porządku. Koleżanka również schowała różdżkę, opierała się o ścianę. Miała zamknięte oczy, a dłoń przyłożyła do skroni. Aria przygryzła wargę, nie chciała sobie nawet wyobrażać tego, co dziewczyna w tym momencie odczuwa. Powróciła ochota uderzenia Gilgamesha, Norweżka nawet zrobiła kilka kroków w jego stronę, lecz po raz kolejny nakazała sobie spokój. Już miała się odezwać, powiedzieć by wyprowadził swój ślizgoński tyłek ze szpitalnej sali… Niewypowiedziane słowa utknęły jej jednak w gardle, gdy zauważyła siedzącą w oknie sowę. Przybysz zatrzepotał skrzydłami, chcąc na siebie zwrócić uwagę wszystkich zebranych, po czym podfrunął do Doriana, siadając mu na ramieniu. Upuścił na kolana chłopaka list. Zastanawiała się jakie informacje zawierała wiadomość, musiało to jednak być coś miłego, gdyż twarz Whispera odrobinę się rozjaśniła. Na twarzy Fimmelówny pojawił się na ułamek sekundy nikły uśmiech, po czym jej uwaga skupiła się znów na Niemcu. Z cichym westchnieniem wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, po czym jakimś cudem udało jej się pokonać dzielącą ich odległość. Nigdy by nie pomyślała, że dobrowolnie znajdzie się tak blisko niego. Resztkami odwagi, z niezwykłą ostrożnością przyłożyła chusteczkę do krwawiącej rany na jego głowie. Z całą pewnością nie zasłużył sobie na niczyją dobroć, a dziewczyna sama nie była pewna co nią kierowało. Wpatrywała się w niego, jednak skutecznie unikała spotkania zielonych oczu.
Ostatnio zmieniony przez Aria Fimmel dnia Czw 18 Wrz 2014, 00:11, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Odezwało się dobre serce Arii) |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Czw 18 Wrz 2014, 22:49 | |
| Po owych kilku czynnościach, zieleń jego oczu znacznie przygasła, jakby płonący w jego wnętrzu płomień nagle się wypalił pozostawiając po sobie jedynie niezbadanych rozmiarów pustkę. Tak właśnie się czuł - jakby w jego wyćwiczonej piersi, nagle powstała ogromnych rozmiarów dziura, przez którą uciekały z niego ostatnie urywki radosnych wspomnień. Czuł się jakby przestał cokolwiek znaczyć - odtrącony, pobity przez kogoś niepełnosprawnego i do tego praktycznie rozbrojony przez kobietę. Do tego na własne życzenie, prawdopodobnie odizolował się od dwóch z niewielu osób, które były w stanie poświęcić dla niego naprawdę wiele. Uważał więc, że zrobił to co powinien - tak właśnie musiało być. Był inny, odszczepiony, powinien się odizolować aby sięgać wyżej. Puste słowa. Nic, tylko puste słowa, mające podpierać wyssane z palca teorie i zagłuszać resztki człowieczeństwa. Żołądek potrzebuje jedzenia, umysł strawy intelektualnej, zaś dusza...dusza potrzebuje innych dusz, bliskich, dusz które obchodzi. Gross właśnie powoli palił mosty, wszelkie mosty, które łączyły go z kimkolwiek. Problemem nie był fakt że to robił - problemem był fakt, że zamiast palić je za sobą, płoneły one pod jego stopami. Trochę go to przerastało, co wcale mu nie pomogło - czuł się jeszcze gorzej, mając ochotę zapaść się pod ziemię i więcej nie pojawiać. Wbrew temu co okazywał na zewnątrz, w środku...w środku nie pozostało mu nic prócz żalu, gniewu i smutku. Tylko to teraz wyznaczało jego jestestwo, zupełnie jakby wszystko inne było tylko odległym snem. Nagle uświadomił sobie, że cała jego idealność i wspaniałość, wszystko w co wierzył, wszystko co go napędzało powoli rozpłyneło się razem z pozostałymi iluzjami, gdzieś pomiędzy idiotycznym pragnieniem dostrojenia świata według swego własnego widzimisię, a przekonaniem o tym że potrafi być sam, że jest na tyle samodzielny by inni ludzie nie byli mu potrzebni. Prawda była taka, że był samotny jak nikt nigdy. Nawet gdy otaczali go inni ludzie, był wśród nich kimś, kto nie pasował do całości, niszcząc tylko idealną kombinację charakterów. Był sam, a milczenie Wandy tylko go umacniało w przekonaniu że tym razem ma rację. Zacisnął dłonie w pięści, trzymając ręce sztywno, po czym rozluźnił uścisk, powoli wypuszczajac powietrze. To był ten moment w którym powinien stąd wyjść, uciec od tych ludzi, tak bardzo innych, tak bardzo normalnych, tak bardzo mu nieobojętnych. Niestety, coś utrudniło mu ucieczkę z podkulonym ogonem i tym razem nie była to duma. Wzdrygnął się gdy poczuł delikatny dotyk na policzku - przez ostatnie kilka sekund był wyłaczony z towarzystwa, więc nie zauważył nawet że ktoś do niego podszedł. Przez ułamek chwili, nim delikatnie obrócił głowę by spojrzeć kto to, był pewien że to Whisperówna, że chce mu coś przekazać. Albo że Dorian w jakiś dziwny sposób dał radę wstać i postanowił podsunąć mu szklankę z whiskey, którą gdzies ukradkiem nalał. Jednakże prawda go zdecydowanie zaskoczyła. Gdy nieznacznie obrócił wzrok, zobaczył nikogo innego tylko... ...Arię Fimmel. Na moment wstrzymał oddech, nie do końca wiedząc co powinien o tym myśleć. Był przecież święcie przekonany, że siostra Porunn go nie znosi. Jak dotąd wszystko się zgadzało, więc czemu...czemu właściwie nie pozwalała jego czystej krwi rozpływać się po podłodze, jakby to był ściek czy inna niewiele znacząca materia? Zupełnie jakby ją to obchodziło. Czyżby dopadło ją poczucie obowiązku względem narzeczonego? Zabawne. -Nie musisz tego robić.-mruknął cicho i beznamiętnie, po czym dodał: -Nie potrzebuję pomocy, doskonalę radzę sobie samotnie. Nie miał wątpliwości że tylko narzeczona go słyszy, w końcu mówił na tyle cicho, że nie było możliwości aby ktoś nieobdarzony nadludzkim słuchem zdołał usłyszeć owe słowa z takiej odległości w jakiej byli od niego Whisperowie. Co najwyżej Dorian mógł odczytać te słowa z ruchu jego ust, o ile potrafił. -Nie wymagam tego od Ciebie. Wiem że napawam Cie odrazą, więc nie utrudniaj sobie zycia z litości.-wyszeptał i obrócił głowę w pełni tak aby na nią spojrzeć. Przez moment, ułamek sekundy odczuł to, że jest zaręczony z tą Krukonką. Sam nie wiedział czy powinno go to cieszyć. Już nic nie wiedział - nie wiedział kim właściwie jest, gdzie to ma sens i kim sa ludzie którzy go otaczają. Było za to coś, co definiowało w nim resztki tego, kim był kiedyś. Był zwyczajnie zdenerwowany na Wandę, zdenerwowany jej milczeniem. Z trzech osób, dwie z którymi kiedyś utrzymywał jakieś stosunki praktycznie całkowicie go zignorowały, więc czemu akurat Aria wykonała te kilka kroków w jego kierunku, nawet jeśli owe kroki były równie nieśmiałe? Coś w nim odżyło - zupełnie jakby ten drobny pierwiastek gniewu znowu zaczał napędzać trybiki w jego głowie. Oczywiście nie był zły na Fimmelówne, co to to nie - jego złość była ukierunkowana w Wandę i tylko w Wandę. Bolało go to że nie odezwała się ani słowem. Poczuł się odrzucony, w znacznie większym stopniu niż chciał to osiągnąć. Gdzieś tam po niezbadanych zakamarkach jego umysłu, dalej plątało się jego ogromne ego i krzyczało o pomstę do nieba. Dlatego właśnie postanowił upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Wbrew temu co zamierzał zrobić chwilę wcześniej, postanowił jednak odwdzięczyć wyciągniętą, pomocną dłoń a jednocześnie odeprzeć zimną obojętność jego...kimkolwiek była panna Whisper. Idąc za odruchem, chwycił narzeczoną za rękę i zbliżył się tak, aby ich ciała dzielił co najwyżej ułamek cala, nachylił do jej ucha i wyszeptał: -Dam Ci dobrą radę. Nie ufaj mi i nie przebywaj w moim towarzystwie dłużej, niż to konieczne. Osoby na których zacznie mi zależeć marnie kończą. Spiski, zdrady, morderstwa...to się ma we krwi, więc jeśli masz jakikolwiek wpływ na ojca, przekonaj go że popełnił błąd i odejdź, bo oboje wiemy że nigdy mi nie zaufasz i że nigdy nie będziesz szczęśliwa u mego boku, ponieważ czeka Cie tylko cierpienie. Taka jest śpuścizna wielkiego rodu Grossherzog - żal, ból, cierpienie, nienawiść i śmierć. Niczego innego tu nie znajdziesz. Odsunął się od niej i spojrzał na swoją zakrwawioną koszulę, zupełnie jakby niespecjalnie go to obchodziło że z każdą kroplą krwi która opuszczała jego ciało, czuł się gorzej. Pobladł w takim stopniu, że kontrast był wręcz uderzający. Miał tylko nadzieję że Aria weźmie to sobie do serca. Miał krew na dłoniach i doskonale wiedział że nie pierwszy i nie ostatni raz. |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Sro 24 Wrz 2014, 13:37 | |
| Dorian nie spodziewał się, że poczta z Hogwartu dotrze nawet do Szpitala Św. Munga. Był więc zaskoczony, kiedy sowa należąca prawdopodobnie do Hagrida wleciała do środka i rzuciła mu na kolana list. Rozpakował go, kierowany ciekawością, rzadko dostawał wiadomości od gajowego, więc była to nowość. Wraz z każdą przeczytaną linijką koślawego tekstu, jego twarz jaśniała. Pozwolił sobie nawet na uśmiech, który był raczej jak zwykle jego parodią. Wygląda na to, że jego przygoda w Hogwarcie jeszcze się nie skończyła, biorąc pod uwagę fakt, że Hagrid potrzebował pomocnika. Dobrze się składało, szczególnie, że w tej chwili nie miał w ogóle planów na życie, oprócz wypicia tej whisky od Grossherzoga. Powoli podniósł głowę w górę, gdy przypomniał sobie, że w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze trzy inne osoby. Wanda postanowiła być bierna i nie wtrącać się już w żadne dyskusje, jakby żadna z nich jej nie dotyczyła. Dorian jednak mógł się tego spodziewać, siostra była nazbyt wrażliwą osobą, a śmierć ojca tylko pogorszyła jej stan psychiczny, powoli wpędzając ją w dołek, z którego bardzo ciężko będzie jej się wygrzebać. Zastanawiał się, czy nie zainterweniować, przytulić ją i powiedzieć jakieś ciepłe słowo, zanim zatraci się całkowicie w smutku i rozpaczy. Nie był pewien, czy wiadomość o tym, że zostaje jednak w szkole będzie dla niej tym, co będzie chciała usłyszeć, więc postanowił przemilczeć tę wesołą (?) wiadomość. Nie miał obowiązku spowiadać się ze wszystkiego, szczególnie, że jego życie było tylko jego życiem, które sam postanowił kreować wedle swojego widzimisię. Jeśli chciał zrobić komuś wątpliwą niespodziankę, to ją zrobi i nie piśnie ani słówkiem o tym, że z chęcią przyjmie propozycję Hagrida, jeśli dzięki temu będzie mógł mieć na oku te osoby, które go interesują. Jego spojrzenie jakby automatycznie spoczęło na Arii, która niepostrzeżenie stanęła obok Grossherzoga i… i no właśnie… I co zrobiła? Każdy wiedział, że dziewczyna była nazbyt wrażliwa i nie potrafiła w pewnych kwestiach powiedzieć „nie, nie zasługuje na współczucie z mojej strony”. Czy Krukonka współczuła Gilgameshowi? Tego nie wiedział, jednak na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że chłopak jest uznawany przez nią za w pewnym rodzaju zagubionego pieska, którego trzeba nakarmić i otoczyć opieką. Nie, żeby tak naprawdę było. Nie miał czego współczuć Niemcowi, gdyż sam na wszystko sobie zapracował, obrażając każdego po kolei. Nie miał pojęcia dlaczego to robił, jednak nie czuł też potrzebny wgłębiania się w to mocniej. Gross był osobą niezrozumiałą przez Whispera, jednak wszystko ze wzajemnością. Żaden przed sobą nie próbował nawet się otworzyć, uważali to za dobry układ i nie przeszkadzał on ze wzajemnych relacjach, które i tak ograniczały się do picia ostrego alkoholu i bicia po twarzy. Czasami miał wrażenie, że tylko z O’Malleyem potrafił nawiązać w miarę dobrze funkcjonującą znajomość, jednak wyszło jak wyszło, Alexandra już nie ma, a Dorian musiał na nowo budować relacje z kimś innym. Nikomu jednak nie mógł teraz zaufać, do nikogo nie będzie mógł się przywiązać, gdyż za tym wszystkim mogła stać kolejna śmierć. Wyciągnął dłoń w kierunku Arii, w pewnym momencie nie panując nad swoimi gestami, po czym chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Nie nachalnie, jednak dał jej do zrozumienia, że opieranie się nie mogło prowadzić do niczego dobrego. Zmarszczył brwi, spoglądając na nią przez chwilę uważnie, po czym powiedział głośno: - To, że jesteś narzeczoną tego buca nie znaczy, że możesz mu ufać. Nie wiem na ile jest on świadomy tego, co robi i mówi, jednak wierz mi, taka dziewczyna jak ty powinna go unikać jak tylko może – tutaj uśmiechnął się na chwilę, a jego chłodne, błękitne oczy błysnęły czymś dzikim i nieznanym dla innych. Słowa chłopaka paliły jak rozżarzony nóż, który wbijał się boleśnie w czułe, delikatne miejsca. – Już jedną zranił, nawet się przestała odzywać i siedzi w kącie, jakby jej nie było – dodał. Ostatnie jego słowa były jak siarczysty policzek w stronę Wandy, jednak on nie zważał na to, jak bardzo raniły. Nie był książkowym przykładem brata, który opiekował się swoją siostrą i nie dopuszczał do zadawania jej ciosów. Był bezstronny i zimny, jak sopel lodu. Odruchowo odgarnął przydługie włosy z twarzy, po czym spojrzał gdzieś w bok, odpychając od siebie Arię. No tak, panie Whisper, takim zachowaniem na pewno nie zdobędziesz więcej informacji na temat Fimmelowej, może czas pomyśleć o zmianie nastawienia? Wymamrotał coś pod nosem, po czym spojrzał jeszcze kątem oka na dziewczynę i burknął: - Miło, że przyszliście... Czy było to takie trudne? O wiele lepiej. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Czw 25 Wrz 2014, 14:39 | |
| Wanda wolała się nie odzywać przez pewien czas. Sytuacja była co najmniej dziwna, niezrozumiała dla niej, a co dopiero dla osoby trzeciej, która wpadłaby tutaj z niezapowiedzianą wizytą. Wszyscy ze sobą byli w jakiś sposób mniej czy bardziej powiązani ze sobą. Ta była jego siostrą, tamta jego narzeczoną, a ten miał wszystkich gdzieś. Parodia – jeżeli można było to tak nazwać sitcomu czy opery mydlanej tak znanej w mugolskim otoczeniu. Otworzyła w pewnym momencie oczy by akurat natknąć się na scenę rodem z romansidła klasy B. Jej dobra koleżanka opatruje swego narzeczonego, który tak bliski jej sercu również ją w pewien sposób skrzywdził. Widząc to, co działo się nieopodal niej. Ich szepty, ruchy ciała i spojrzenia coś ścisnęło żołądek Wandzi i nie puszczało do momentu, gdy ta odwróciła wzrok jakby zażenowana tym, że nakryła ich w takiej sytuacji. Zacisnęła tylko zęby i pięść, powstrzymując się od tego by nie rozwalić jednej ze ścian. Nie zwracała uwagi na cokolwiek do czasu gdy i jej brat nie zainteresował się Arią. Ciemne oczy wpatrywały się jak zahipnotyzowane w ich postacie, podczas gdy ta w duchu przemieliła kolejne z przekleństw zasłyszanych u znajomych wychowujących się w bronxie czy innym Harlemie. Jej uwadze nawet nie umknęło to, że brat otrzymał jakąś sowę, widocznie ważną, bo ten nawet zdobył się na ciepły grymas. Wolała nie pytać skąd, od kogo, po co bo ten i tak by nie odpowiedział. Takie rzeczy wolał zachowywać dla siebie i dopiero pod koniec, gdy był już przyciśnięty do ściany bądź gdy sytuacja wymagała tego ujawniał się ze swoim planem. Taki już był. Myśli w jej głowie biły się jedna o drugą, wszystko na co spoglądała stawało się istną karykaturą, a jej twarz nie wyrażała nic poza pustką zmieszaną z ogólnie pojętą pogardą. Czuła, że zaraz wybuchnie – jej złość czekała tylko na pewien, chociaż jeden sygnał, który pozwoliłby wytoczyć jej całą żółć jaką gromadziła w sobie od pewnego czasu. Ten moment nadszedł szybciej niż się tego spodziewała. Tym razem spust nacisnął jej braciszek, ukochany Dorian, który miał chyba zbyt zawyżoną samoocenę. Skakał z płatka na płatek jak widać, bo spojrzenie posłane w stronę Fimmelówny różniło się od tych typowo koleżeńskich. Słowa, które wypowiedział celowo dotknęły ją do żywego. Oczy Wandy zapałały żądzą mordu, a całe ciało Krukonki przeszedł jeden, aczkolwiek nieprzyjemny dreszcz. Włosy na karku zjeżyły się, a kącik ust dziewczyny drgnął ledwo niezauważalnie, zupełnie jakby ta chciała parsknąć śmiechem, a w ostatniej chwili się rozmyśliła. Odepchnęła się od ściany i skrzyżowała ramiona na piersi, by ogarnąć całą trójkę wzrokiem, który i tak koniec końców zatrzymał się na Dorianie. - To, że się nie odzywam, nie znaczy, że możesz mówić o mnie jakbym nie istniała, bracie. – Powiedziała ostro, podchodząc powoli do łóżka. Krew buzowała w jej żyłach, żołądek ją bolał, a w gardle powstała niezbyt komfortowa gula uniemożliwiająca jej mówienie. Przełknęła ją jednak i zagryzła dolną wargę. - Nie myśl sobie, że pozwolę się tak traktować. To, że Ty straciłeś Alexandra nie znaczy, że możesz zachowywać się jak idiota. Zgoda, straciłeś go, straciłeś kogoś kogo kochałeś, ale Dorian, opamiętaj się. Masz mnie, masz innych, a robisz rzeczy, o które nigdy bym Cię nie posądzała. – Zamilkła na moment, tylko po to by wziąć głębszy oddech i kontynuować. - Pamiętaj, że jestem Twoją siostrą. Powinnam mieć w Tobie oparcie, móc Ci się wyżalić kiedy potrzebuję, ale jak widać nie można na Ciebie liczyć, prawda? Mi także nie jest lekko, ale po co się przejmować młodszą siostrą. – Dokończyła chcąc nieco sparodiować ton Doriana, by zaraz znowu zamknąć usta i tylko westchnąć ponownie. Była zła, nie miała ochoty tutaj siedzieć – stwierdziła, że osoby z którymi przebywa działają na nią tylko destrukcyjnie. Zwiesiła głowę i przetarła oczy. - Bardzo mi przykro, że tak się stało. – Teraz skierowała swoje słowa bezpośrednio do Gilgamesha, który stał nieopodal. Zerknęła na niego kątem oka, a z jej postaci aż biło smutkiem, cierpieniem i w ogóle żalem. Powinni ją ukrzyżować czy coś, by wszystko to lepiej wyglądało. Czuła, że korona cierniowa idealnie by współgrała z jej delikatną urodą. Szatynka zacisnęła dłoń na podnóżu łóżka i zamknęła oczy. Sprawa jej z bratem była otwarta, jak krwawiąca rana, ale wiedziała, że życie z Dorianem nigdy nie było i nie będzie łatwe. Nie do końca wiedziała co mu chodzi po głowie, ale wiedziała, że ten ją kocha, na swój dziwny i pokręcony sposób. Dla niej Whisper był jedną z tych osób, za którymi wskoczyłaby w ogień. Niestety po ostatnich wydarzeniach nie była pewna czy jej brat uczyniłby to samo. Wyprostowała się w tej chwili i skierowała powoli do Grossa upaćkanego juchą i ogólnie wyglądającego jak siedem nieszczęść. Podchodziła do niego niepewnie, bo sama nie wiedziała czy powinna w ogóle z nim rozmawiać – być może ten był dalej na nią wściekły, a ta nie chciała pogarszać swojej sytuacji, jednak chęć zbliżenia się do Niemca była jak widać silniejsza. Nie widziała go wystarczająco długo, a śmierć jej ojca sprawiła tylko, że ta potrzebowała czyjegoś ciepła. - To chyba ja powinnam ścierać krew z Twojej twarzy. – Mruknęła, podnosząc na niego swoje spojrzenie. W jej oczach zalśniły łzy, a usta starały się ułożyć w uśmiechu, jednak to jej się nie udało. Za dużo sprzecznych emocji siedziało w jej ciele, więc ta tylko przetarła kciukiem jego policzek, by pozbyć się kropli krwi, która wyjątkowo zapadła jej w pamięć i zaraz też wyciągnęła na powrót swoją różdżkę i wycelować ją w twarz Panicza. Jej wzrok na moment stał się twardy, a usta ułożyły się w jedno słowo. - Episkey. – Z końca drewnianej i smukłej gałązki wysunęła się błękitna poświata, która mknąć niczym jelonek ruszyła ku Ślizgonowi, by móc zasklepić jego już i tak skrzywdzoną czaszkę. Czar był prosty, nie wymagał wielkich umiejętności, jednak skupienie jakie wpłynęło na buzię Wandy mogło zaskoczyć. Włożyła w magię całe swoje serce by chociaż na moment ulżyć młodemu mężczyźnie. Zaraz też jej spojrzenie złagodniało, a kawałek drewna powędrował na swoje miejsce, gdy ta walczyła ze sobą i swoimi uczuciami w środku.
|
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Czw 25 Wrz 2014, 20:56 | |
| Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie musi mu pomagać. Kierowana jakimś dziwnym odruchem nie potrafiła jednak go totalnie zignorować, nie dlatego, że był jej narzeczonym – był to dla niej prostu normalny, ludzki odruch. Cicho westchnęła, gdy Gilgamesh próbował zapewnić siebie i innych o swojej samowystarczalności. – Kogo próbujesz okłamać? – Siebie i wszystkich wokół? Jej głos był ledwo słyszalny, jakby te słowa nie były kierowane do chłopaka stojącego tak blisko niej. W świecie Arii nie zostawiało się nikogo, ot tak skazanego na samego siebie. Jeżeli nikt nie podaje pomocnej dłoni, to czuła się zobowiązana sama podejmować takie kroki, nawet gdy ktoś jej pomocy najzwyczajniej w świecie nie chciał i nie potrzebował. Zaczęła sięgać myślami wstecz, nie rozumiejąc skąd w nim ta pewność, że napawa ją odrazą. Świadomie nigdy nie była dla niego niemiła, nie chciała być taka dla nikogo. Poczuła dziwne ukłucie, jego słowa tak bardzo różniły się od słów wypowiedzianych niegdyś w obecności Ingrid. Która wersja Gilgamesha była prawdziwa? Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo chciał się wszystkich pozbyć. Dla niej, z miłości i przyjaźni czerpało się siłę, która napędzała każdego dnia do dalszych czynów. Czym byłoby jej życie bez siostry, przyjaciół, znajomych? Byłoby tylko pustką, marnym bytem, który do niczego nie prowadził i nie miał sensu. Wyrwana z zamyślenia, nie zdążyła uciec od jego dłoni zakleszczającej się na jej ręce. Znów poczuła chęć ucieczki i złość na siebie, że w ogóle pozwoliła na taką bliskość. Upuściła zakrwawioną chusteczkę, próbując drugą dłonią odepchnąć od siebie Niemca, lecz nagły potok słów zatrzymał ją w tej pozycji. Powoli zaczęła narastać w niej złość. Zacisnęła pięści, próbując się uspokoić i zdusić negatywne uczucia. Każdy był kowalem własnego losu i sam decydował o tym, czy będzie powtarzał błędy krewnych. Gdyby miała jakikolwiek wpływ na swojego ojca, już dawno by z nim porozmawiała, lecz nie wierzyła w to, że jemu zależy na jej szczęściu. Świadomie milczała, nie chcąc komentować w tym miejscu usłyszanych słów. Nie przyszła tu po to, by wysłuchiwać dobrych rad i zastanawiać się nad tym, co powinna zrobić z Grossherzogiem. Ponowny dotyk, uchwyt na ramieniu i lekkie szarpnięcie. Tym razem to Dorian postanowił zabawić się w wpędzanie jej w zakłopotanie. Zmarszczyła brwi, znów nie rozumiejąc o co chodzi. Czuła się jak szmaciana lalka, którą skłócone dzieci przeciągały między sobą tak długo, aż w końcu nie rozerwą jej na dwie części. Spojrzała na byłego Krukona dopiero, gdy ten się do niej odezwał. Chyba dzisiaj obaj panowie mieli dla niej jakieś dobre rady. Miała ochotę wykrzyczeć im w twarz, że nie potrzebuje ich zaleceń, że nie jest już małą dziewczynką, którą można rozstawiać po kątach. Skuliła się w sobie, widząc dziwny błysk w oczach chłopaka, a gdy ją odepchnął, odruchowo odsunęła się gdzieś w kąt. Trochę wątpiła w to, że ich odwiedziny były miłe… ale uśmiechnęła się delikatnie, przynajmniej próbowała to zrobić. Wszystko poszło nie tak i zastanawiała się, czy to przypadkiem ona sama nie spowodowała dziwnej lawiny nienawiści. Może jednak przed jej przyjściem atmosfera w pokoju zaczęła gęstnieć? Przeniosła wzrok na Wandę, która postanowiła znów powrócić do towarzystwa. Nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła. Trafiła w sam środek rodzinnego konfliktu, a z każdej strony sączył się jad. Próbowała zrozumieć Doriana, który zamykał się ze swoim cierpieniem w sobie, nie dopuszczając nawet własnej siostry, lecz Wanda miała rację. Powinno się mieć oparcie w rodzeństwie. Nie dziwiła się, że musiała się czuć pozostawiona sama sobie i na pewno nie było jej z tym lekko. Fimmelówna chciałaby załagodzić ten konflikt, pogodzić ich ze sobą, lecz tym razem to ona zajęła miejsce biernej Krukonki, tylko przysłuchującej się rozmowie. Spuściła wzrok, by za chwilę znów podążyć brązowymi tęczówkami za Wandą, która postanowiła zaklęciem uleczyć ranę Ślizgona. Trochę nie rozumiała jej zachowania, czy nie powinna raczej usiąść przy bracie i spróbować do niego dotrzeć? A może miała dla niego jedynie ostre słowa? Oboje byli zranieni i z tego co zauważyła, odizolowani od siebie dziwną barierą. Poczuła się paskudnie. Pomogła Niemcowi, choć ten poobrażał i zranił ich wszystkich, a Dorian został sam, nawet siostra nie miała dla niego dobrego słowa. Zmuszona swoim tokiem rozumowania do opuszczenia bezpiecznego kąta, zrobiła znów coś wbrew jej nieśmiałej naturze i usiadła na łóżku obok Doriana. Zaczęła przyglądać się jego twarzy, mrużąc przy tym oczy. Krew zdążyła już zaschnąć. – Bardzo boli…? – spytała cicho, wykonując dziwne machnięcie dłonią skierowane w stronę nosa chłopaka. |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Sob 27 Wrz 2014, 01:53 | |
| Nie zdziwiło go absolutnie to, że Aria go zignorowała po raz kolejny - tak czy siak on zrobił to co uważał za słuszne. Zwrócił jej wolność wyboru. Mogła zrobić teraz dokładnie to co chciała - on nie naciskał już na nią w żaden sposób więc mogła robić to co jej się żywnie spodoba. O ile jej oczywiście kochany pan Fimmel pozwoli. Czyli de facto nie miała prawa do niczego, lecz nie była skrępowana przez niego. O tyle dobrze. Niestety, Dorianek musiał sie znowu odezwać całkowicie psując cały spokój który Gross starał się utrzymywać. Na szczęście szybko z odsieczą przybyła Wanda. Spojrzał jej w oczy, tak głeboko jakby zamierzał przebić się wzrokiem przez jej czaszkę. Sondował ją, chciał wiedzieć co powinien o niej myśleć. Zupełnie nie potrafił ocenić tego czego właściwie chciał, choćby i przed chwilą był pewien że zamierza odciąć sie od nich wszystkich, nie ratując nikogo, nie zostawiając w swoim sercu miejsca dla żadnej z obecnej tu osób. Jak dotąd tylko starszy Whisper dawał mu możliwość działania, chociaż zdawał sobie sprawę że ten wredny sukinsyn zawsze potrafił wkupić sie w jego łaski. Gdy Whisperówna go uleczyła przez chwilę jeszcze stał w milczeniu, po czym zbliżył się do niej o krok tak, że ich ciała dzieliło mniej niż pół cala. Wtedy w końcu postanowił się zrobić coś bardziej kreatywnego. Wyciągnął z kieszeni zwitek pergaminu, napisany odręcznie przez jego ojca (oczywiście było to nic innego jak adres Grossa), wsunął go w dłoń swojej niedoszłej kobiety i szepnął: -Gdybyś kiedyś potrzebowała mojego towarzystwa...teraz już wiesz gdzie mnie znaleźć To było tyle. Nic więcej nie wypowiedział w jej kierunku, ani słowa przepełnionego współczuciem, ciepłem czy jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. Bez zapewnień że wszystko będzie dobrze, bez zwyczajowych już ozdobników, którymi tak często ją raczył. Puste, chłodne zdanie, które prawdopodobnie znaczyłoby dosłownie nic. Lecz wiedział że Wanda domyśli się, że nie to nie jest nic nieznacząca informacja. Wiedział, że ona zda sobie sprawę z tego że to zaproszenie i że w wypadku przyjęcia go, nie skończy się owe spotkanie zwykła rozmową. Dlatego właśnie nie musiał nic więcej mówić. Do Ari nie powiedział już nic, bo nie czuł takiej potrzeby - będą mieć wystarczająco dużo okazji by porozmawiać, w końcu rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami. Natomiast Dorian...cóż, jego nie będzie w Hogwarcie, wypadało mu zostawić jakiś prezent. -Ah, no tak, a co do tego buca mój sympatyczny kolego...-zaczął, po czym nim ktokolwiek zdążyłby się zorientować, wyszarpnął różdżkę i wycelował w Doriana: -Astrapoplectus. Wesołych świąt, dupku-po czym wyszedł, zostawiając ich samych z ich wewnętrznymi problemami. Sam miał wystarczająco dużo własnych na głowie.
z/t
Ostatnio zmieniony przez Gilgamesh von Grossherzog dnia Sob 27 Wrz 2014, 15:10, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Bo Jas mnie mówi że zmień to to zmieniam bo ja posłuszna gadzina) |
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Sob 27 Wrz 2014, 16:53 | |
| Czego Wanda tak naprawdę od niego chciała? Jej słowa mimo iż były w pełni zrozumiałe, to Dorian nie wziął ich do siebie jakoś poważnie. Uważał, że dziewczyna zbyt mocno przeżywała całą tę sytuację. Śmierć ojca była dla niej ciosem w samo serce, jednak w rozumowaniu Whispera to każdy musiał kiedyś umrzeć, nieważne w jaki sposób i kiedy. Wiadomo, najlepiej byłoby żeby ktoś, kto był mu bliski, żył jak najdłużej, jednak nie każdy dostawał tego, czego tak naprawdę pragnął. Miał wrażenie, że przez jego siostrę przemawia egoizm, myślała tylko i wyłącznie o sobie, o swoim samopoczuciu, o swoim zranionym, pogruchotanym sercu. I mimo, iż próbowała zwalić winę na niewybaczalne zachowanie Doriana w stosunku do niej… nic tak naprawdę się nie liczyło. Może i były Krukon faktycznie był zbyt zimny i oschły dla dziewczyny, dla swojej własnej siostry, jednak uważał, że każdy powinien w pewnym momencie zacząć myśleć i postrzegać świat inaczej. Każdy powinien pokonać przeszkody na swojej drodze, chociażby cały świat się walił i upadał, pozostawiając po sobie tylko pustkę, tylko biało-czarne kolory. Nie bał się spojrzeć Wandzie w oczy, uważając, że jeśli ktoś obawiał się stawić czoła własnej siostrze, to tak naprawdę nie miał powodu aby dalej żyć na tym świecie. Jednak ona szybko zmieniła obiekt swojego zainteresowania, znów pokazując jak słaba była, jak dawała się ponieść każdej niechcianej, gwałtownej emocji. Nie rozumiał jak mogła być dalej uprzejma wobec Grossherzoga, jak mogła dalej pozwalać mu się zbliżać do siebie, zważając na to, jak mocno wszystkich zranił prostymi, lecz ostrymi jak brzytwa słowami. I pomyśleć, że postanowiła zaopiekować się Niemcem niż swoim rodzonym bratem. Obojętnie jaki by nie był, to pozostawali rodziną i chyba to ona powinna być na pierwszym miejscu, prawda? Nie miał jej jednak tego za złe, nie on, kiedy tak mocno starał się ją od siebie odsunąć, uważając, że tak będzie o wiele lepiej, dla nich obojgu. Zaskoczony nagłym ruchem tuż obok niego, spojrzał na Arię, która przyglądała się mu z troską w oczach. Zamrugał, nie rozumiejąc dlaczego właśnie ona postanowiła chociaż trochę się o niego zatroszczyć. Czy on przypadkiem nie chciał pokazać wszystkim, że nie potrzebował nikogo i niczego, a przebywanie w jego pobliżu mogło skutkować czymś gorszym niż złamany nos, czy ręka? Przełknął ciężko ślinę, wlepiając w Norweżkę chłodne, błękitne oczy, starając się znaleźć w jej zachowaniu chociaż jeden, mały podstęp, dzięki któremu mógł uznać, że wszystko było tylko kolejną grą i zabawą. Niczego takiego jednak się nie doszukał. Była czysta, niewinna i zupełnie dla niego niepojęta. Wciąż go zaskakiwała swoim zachowaniem i nie wątpił też w to, że ona sama nie do końca rozumiała to, co tak właściwie robiła. Znał ją z tej wycofanej, przestraszonej strony, która bała się nowych ludzi, mężczyzn, którzy mogli ją skrzywdzić, bądź w jakiś sposób chcieć wziąć w posiadanie. Nie sądził, że na tym etapie ich znajomości dostrzeże jeszcze drugą stronę, tę znacznie zawiłą stronę panny Fimmel, która niesamowicie go zaintrygowała. Z punktu widzenia osoby stojącej z boku i obserwującej zachowanie Doriana w obecności Arii, można było przysiąc, że Whisper był zainteresowany dziewczyną w taki sposób, jak zakochany chłopak w pięknej dziewczynie. Nic bardziej mylnego. Byłego Krukona intrygowała osobowość dziewczyny, jej zachowanie i odruchy, które w jego mniemaniu były godne zainteresowania. Nie czuł do niej niczego innego, oprócz koleżeńskiej sympatii i szalonego zainteresowania osobowością, a nie osobą. - Nie – zdołał tylko wykrztusić, przypominając sobie, że dziewczyna zadała mu pytanie na temat jego samopoczucia. Interesowała się nim, chociaż on tak naprawdę nie był w stanie tego zrozumieć. Dlaczego? Kim dla niej był, że postanowiła przełamać swój strach przed innymi ludźmi i wprost zapytać. Proste pytanie, a wybiło go totalnie z pantałyku. Grossherzog skutecznie wytrącił go z tego dziwnego uczucia, poprzez rzucenie na niego zaklęcia, które w sposób gwałtowny poraziło Whispera prądem. Astrapoplectus było ciosem poniżej godności Gilgamesha, jednak prawdopodobnie miał w tym jakiś cel. Ugodzony boleśnie błyskawicą, Dorian przez chwilę siedział na łóżku spięty, sparaliżowany bólem. Dopiero po chwili warknął, jednak zanim zdołał zareagować jakoś bardziej gwałtownie, Ślizgon opuścił salę chorych, pozostawiając go z dwiema dziewczętami, która najwyraźniej też miały powoli dość. Zacisnął pięści, starając się znów złapać kontakt ze światem, jednak częściowe porażenie dalej nie ustępowało. Powoli podniósł spojrzenie na Arię i Wandę, starając się sklecić jakieś konkretne, składne słowo i w końcu się udało. - Macie dla mnie jeszcze jakieś nowiny? Jeśli nie, to powinienem iść się przespać, aby szybciej wyjść z tego szpitala – powiedział, po czym jeszcze na koniec, wyjął kluczyk z szuflady i rzucił go Wandzie. – Do pokoju w Dziurawym Kotle, możesz tam mieszkać dopóki Ci się nie znudzi – powiedział, po czym padł na łóżko i odwrócił się do nich tyłem, co miało sygnalizować, że wizyta właśnie została skończona, a zarówno Aria jak i Wanda musiały opuścić to miejsce. I tak dziwne było, że nikt z personelu nie wtargnął do pomieszczenia, aby wyrzucić awanturników za drzwi, zakazując im tym samym przychodzenia na kolejne odwiedziny Whispera, który na dzień dzisiejszy miał dość spotkań z ludźmi co najmniej do końca wakacji.
[z/t dla Arii, Wandy i Doriana] |
| | | Gość
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Pon 10 Wrz 2018, 01:28 | |
| - Zejdź mi z oczu. Nigdy nie myślałem, że będę musiał wstydzić się własnego syna. Ojciec Ethrana wpatrywał się w niego z pewnego rodzaju obrzydzeniem. Jego wąskie usta, pokiereszowane pajęczynkami blizn wieku średniego, ułożyły się w linię, naciskając mocno jedną wargą na drugą. W tym wszystkim najbardziej bierna była matka, która nie potrafiła wtedy odezwać się i powiedzieć coś mężowi. Wstydziła się wydać z siebie chociaż jedno małe słówko. Sam Ethran czuł nieprzyjemny ból w splocie. Spoglądając na ojca poczuł nagle ból w swojej prawej ręce. Ból narastał, powodował zaczerwienienia, aż w pewnym momencie pojawiły się czerwone pęcherzyki krwi. Nagle pękły, zalewając całą rękę krwią. Patrzył się to z ręki, to na twarz ojca. Była nadal niewzruszona. Próbował krzyczeć, ale nie słyszał nawet swoich własnych słów. Trzymana w ręku różdżka zmieniła się w jego rękach w pył, który nagle rozwiał się w powietrzu. Wraz z tym powoli rozmywał się obraz. Zatracał się w ciemności, by zaraz obudzić się.
Próbował otworzyć swoje oczy, ale nagle rozdarł go ból. Stęknął, chcąc złapać się instynktownie prawą ręką. Ona także zaczęła go boleć. Leżał w świeżej pościeli szpitalnego łóżka. Gdzieś w tle słyszał niewyraźne echa głosów, lekko podniesionych, jednak niemożliwych obecnie przez chłopaka do rozpoznania. Wpatrywał się na wpół rozmazanym wzrokiem w różne strony. Ostrożnie, nadal odczuwając ból wpatrywał obrócił lekko głowę w kierunku swojej prawej ręki. Tego się obawiał - cała pokryta w bliznach, nie do końca sprawna. Jego serce zaczęło mocniej bić, źrenice zdrowego oka rozszerzyły się, a palce lewej ręki zacisnęły się na pościeli. Był w świętym Mungu. |
| | | Albus Dumbledore
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe Czw 13 Wrz 2018, 22:17 | |
| Żadne z wydarzeń z dnia 7 kwietnia nie powinno mieć miejsca. Albus nie mógł się pogodzić z myślą, że przez jego wyjście pogrzeb zakończył się ogromną katastrofą. Serce pękało mu na myśl, że między innymi z jego winy cierpieli uczniowie, którzy byli tam w tak pięknym, czystym celu – by pożegnać swojego kolegę. Gdyby tylko Alastor dał mu znać, że zamierza dopuścić się podobnego szaleństwa, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej! Zignorowałby swoje pilne wezwanie do Ministerstwa i wpierw ewakuował swoich podopiecznych z krwawego pola bitwy, jakim stała się kaplica. Nieprzespana noc odbiła się na poczciwej twarzy Dumbledore’a w postaci cieni pod oczami i optycznie pogłębionych zmarszczek. Jasnofioletowa szata szeleściła kiedy przemierzał szpitalne korytarze, zwracając na siebie uwagę magomedyków i pacjentów. Zatrzymał się przed drzwiami, za którymi leżał pokiereszowany uczeń jego szkoły i uniósł dłoń, zastanawiając się czy nie wypadałoby zapukać. Ostatecznie zarzucił ten pomysł, zaglądając do środka by wybadać sytuację. Ktoś drzemał, ktoś czytał, dwóch pacjentów szeptało do siebie, prowadząc cichą, choć pełną emocji rozmowę. Omal nie przeszedł obok łóżka Ethrana, mało brakowało, a nie poznał by swojego ucznia przez ilość opatrunków i gojących się leniwie ran. Najbardziej przerażający był ten pokrywający część jego głowy. Dyrektor wbił spojrzenie niebieskich oczu w śpiącą sylwetkę chłopaka i stał tak przez chwilę, nie wiedząc co powinien zrobić. Rozmyślania srebrnowłosego mężczyzny swoim wejściem przerwała pielęgniarka, która niosła tacę z kolorowymi pastylkami i małymi fiolkami wypełnionymi eliksirami, które rozdawała pacjentom według znanego tylko jej harmonogramu. Albus zamienił z nią kilka słów, przysiadając na brzegu łóżka Ethrana. – Niestety, ale nie mogę udzielić Panu poufnych informacji, gdyż nie jest Pan członkiem rodziny. Rozumiem jednak, że martwi się Pan o ucznia, Ethran będzie musiał spędzić w szpitalu co najmniej dwa tygodnie, choć nie wiemy czy od razu będzie mógł powrócić do szkoły. Proszę skontaktować się z rodzicami chłopca... Och, rozumiem, nie chcą z Panem rozmawiać... cóż, ja też nie powinnam. Bardzo mi przykro, Panie Dumbledore. – miała już wychodzić, jednak w ostatniej chwili nachyliła się nad dyrektorem i ściszonym głosem dodała – Biedaczysko, stracił oko, a magomedycyna pozostaje w tej kwestii bezradna. Taki młody... To mówiąc, wyszła, a leżący w łóżku chłopak poruszył się i wydał z siebie przepełniony bólem odgłos. Dumbledore poderwał się nim ten otworzył oczy, nie wypadało mu przecież siedzieć na łóżku ucznie jeśli ten nie wyraził na to zgody. – Ethranie? – łagodny głos Albusa przerwał ciszę. Udało mu się wysilić na uśmiech, który nie sięgnął zmartwionych oczu, uśmiech, który zbladł, kiedy chłopak spojrzał na poznaczoną bliznami rękę. Serce mu pękało. – Jak się czujesz, chłopcze? Przemyciłem dla Ciebie fasolki wszystkich smaków. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: IV piętro - Urazy Pozaklęciowe | |
| |
| | | | IV piętro - Urazy Pozaklęciowe | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |