|
| I piętro - Urazy Magozoologiczne | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Maghnus Mulciber
| Temat: Re: I piętro - Urazy Magozoologiczne Pią 02 Paź 2015, 18:19 | |
| W końcu udało mu się dokonać czegoś, co wydawało się początkowo niemożliwe - z ogromnym bólem trawiącym jego trzewia, dusza na ramieniu (w końcu nie był do końca pewien, czy przy takim nadmiarze wysiłku jej zaraz nie wyzionie) i grymasem czystej nienawiści wymalowanym na twarzy (w końcu były pewne granice bólu, których wolał raczej nie przekraczać) stanął o własnych siłach. Wtedy do jego ucha (drugie było zaskakująco bezużyteczne aktualnie) dosłyszał własne nazwisko, wypowiadane dziwnie znajomym głosem. Na początku nie był w stanie skojarzyć, do kogo mógłby on należeć - dopiero po dłuższej chwili zaczęło mu coś świtać. Audrey. A więc ta biała zasłona definitywnie nie była miejscem, w którym lądowało się po śmierci, w końcu tą podróż każdy musiałby odbyć samotnie, a skoro byli tu we dwójkę...cóż, nie pozostało nic innego jak ją znaleźć. Powoli, centymetr za centymetrem systematycznie przesuwał stopy, wykonując upośledzoną karykaturę chodzenia - ledwo się ruszał, ale nie przeszkadzało mu to w tym, by w końcu dotrzeć do zasłony. Odsłonić jej nie był w stanie, więc naparł na nią z całej siły, w koncu znajdując się po drugiej stronie - i to była ta dobra wiadomość. Zła była taka że opadł na kolana, bowiem jego brzuch najwyraźniej nie był szczególnie ukontentowany chodzeniem. Zaciskając zęby, powrócił do swojej pozycji stojącej mając wrażenie że zaraz odleci, albo dostanie jakiejś groźnej choroby psychicznej. Z trudem obrócił głowę, spoglądając w kierunku z którego jak mu się zdawało dotarł do niego głos Krukonki - jego wzrok nie był aktualnie zbyt sprawny, więc trochę to trwało nim ją zlokalizował. A jak już się forsować, to po całości, prawda? Dlatego też przykładając się jakby od tego zależało jego życie, wykonał kilkadziesiąt kroków, nie odrywając stóp od podłoża - daleko nie miał, jednakże cała wędrówka trwała zdecydowanie zbyt długo. Nic dziwnego - każde kolejne poruszenie dostarczało mu niesamowitych przeżyć. W końcu, gdy był już wystarczająco blisko, wykonał powolny obrót o 180 stopni i przestał się powstrzymywać - nie potrzebował już pozycji stojącej. Co za tym idzie - rozluźnienie mięśni, spowodowało zwiększenie grawitacji i tak też z głuchym łupnięciem jego tyłek opadł na posadzkę. Powinno zaboleć, prawda? Otóż nie, w porównaniu do tego czym emanowała jego ręka i brzuch, to nie był nawet ułamek, to nie było coś godnego uwagi. Oparł plecy i głowę o łózko dziewczyny, zostając w takiej w miarę dogodnej pozycji - jednocześnie nie musiał się obawiać osunięcia na ziemię, ale też nie wymagało to od niego najmniejszych prób trzymania mięśni, co zdecydowanie ułatwiało sprawę, w końcu aktualnie nie było to na liście jego ulubionych czynności. - Hej...wyobraź sobie...jak żałośnie musiałem wyglądać...w oczach tych kucysynów...gdy Cie zasłaniałem jak ostatni idiota...albo Gryfon co gorsze - wyrzucił z siebie z trudem, po czym zarechotał obłąkańczo. Jak można się domyślić, jego parodia "śmiechu" szybko została zastąpiona warknięciem. Brzuch zasygnalizował mu że śmiech, to nie jest coś co powinien uskuteczniać, chyba że chce się przeżywać katusze. Chociaż...nawet jego wypowiedź świadczyła o tym, że nie do końca jest przy zdrowych zmysłach. Ból go oszałamiał, utrudniał mu składanie logicznych zdań i formułowanie zdań, które miałyby jakikolwiek sens. - Było...ciekawie - dodał jeszcze, wydając z siebie westchnienie. Miał wielką ochotę, żeby odłączyć sobie wszystkie nerwy i na chwilę pozostać poza wpływem własnych odczuć. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: I piętro - Urazy Magozoologiczne Pią 02 Paź 2015, 20:00 | |
| Im dłużej leżała, tym bardziej zabawne wydawało jej się to wszystko. Oczywiście, radość ta była raczej radością histeryczną, a uśmiech, który powoli wpłynął na krukońską twarzyczkę daleki był od pełnego szczęśliwości, ale... No, wiecie. To naprawdę był świetny żart! Raz, dokładnie jeden raz zdecydowała się opuścić gardę tak nisko. Tylko raz, tego właśnie dnia, wpadła jej do głowy myśl, że może warto zaryzykować dla odrobiny szczęścia. Że może strach jest słuszną ceną za późniejszą przyjemność, że próbując nic przecież nie straci. Zabawne jest to, że właśnie tego sądnego poranka spotkała się z Mulciberem. I że właśnie wtedy, tego jednego, odchodzącego od monotonii dnia wszystko miało się koncertowo zje... No, zepsuć. Pójść zupełnie nie tak. Nic więc dziwnego, że Audrey parsknęła w końcu śmiechem. Mdliło ją, głowa odgrywała swoje własne, tętniące silnymi basami koncerty, bolało ją w zasadzie wszystko - ale i tak nie mogła się powstrzymać. To taki mimowolny zryw, jak tik, którego nie można powstrzymać. Było źle, kurewsko źle, a ona i tak chichotała w najlepsze. Bogowie, oszaleję. Ale nie, to byłoby zbyt proste. Utrata zmysłów przysługiwała tylko najlepszym, do których Faulkner najwyraźniej się nie zaliczała. Nie dane jej było tak po prostu odpłynąć, pogrążyć się w swoim własnym świecie, zamknąć wśród złudzeń i chorych wyobrażeń, pozbyć się problemów - i tylko stać się problemem dla innych. Nie, takie rzeczy nie były dla niej dostępne. Zbyt silnie tkwiła w rzeczywistości i zbyt mocno przykuwał ją do niej głos Mulcibera. Korzystając z tych kilku mięśni, które nie odmówiły jej posłuszeństwa, odwróciła głowę tak, by śledzić zmagania Ślizgona. Chłopak był istnym wcieleniem bólu i naprawdę... Jak mógł z tym walczyć. Faulkner nie umiałaby. Nigdy nie potrafiła. Przecież nawet wtedy, po tym pamiętnym locie wraz z okienną szybą, wyła jak zaszczute zwierzę. Przecież nawet wtedy musiała włożyć wszystkie siły w to, by w ogóle zmusić się do wstania, ucieczki, odnalezienia jakiegokolwiek lekarza. Przecież jedynym, co tak naprawdę ją wtedy podźwignęło, był strach przed złapaniem. Miała dziewięć lat i była złodziejką. Miałaby przegrać przyszłość tylko dlatego, że się potknęła? A teraz, tu, w szpitalnej sali, Maghnus wyglądał znacznie gorzej, niż ona wtedy. Zresztą, obydwoje marnie się prezentowali. Marnie? Cholera, tragicznie. Jedno lepsze od drugiego. Holenderka jednak świetnie się bawiła, tak? Humor - szaleńczy, przesycony paniką - jej dopisywał, czyż nie? Pewnie, że tak. Nic więc dziwnego, że nie powstrzymała się od żartu. Żartu, który wcale jej nie bawił. - Okropnie wyglądasz, Mulciber - rzuciła usłużnie, słysząc zaś jego pierwsze spostrzeżenia parsknęła tylko cicho. - ...ale też się cieszę, że cię widzę we względnie jednym kawałku. Gdy opadł na posadzkę obok jej łóżka, westchnęła ciężko. Doprawdy, mogła trafić do Munga z każdym, ale żeby akurat z Maghnusem? Z kolesiem, który w żaden sposób nie umiał jej pomóc, który w tej chwili - tak odmiennej od okoliczności w Zakazanym Lesie, jeszcze sprzed niechcianego spotkania z półludźmi - nie potrafił okiełznać jej strachu? To kolejny, doskonały gag. Nie miała pojęcia, kto pisał scenariusz jej życia, ale w tej chwili delikwent ten na pewno dostał premię. - Tak, ciekawie - rzuciła jednak jak gdyby nigdy nic, ponownie przenosząc spojrzenie na sufit. Tylko o tym mogła decydować - gdzie dokładnie patrzeć. - Z pewnością ciekawiej, niż teraz. - Odetchnęła bardzo, bardzo głęboko i bardzo, bardzo powoli. - Nie mogę się ruszyć, Mulciber. Nie mam... Nie mam czucia w rękach. W nogach. Nie, oczywiście, że nie oczekiwała zrozumienia. Nie od niego. Przecież to był ten Ślizgon, który nie współczuje. Ten, który nie potrafi pojąć prostych, ludzkich dylematów. Nie wiedziała więc, dlaczego z jej ust wyrwały jej się kolejne słowa. Stwierdzenie, które w tej chwili absolutnie nic nie wnosiło. - Muszę napisać list. Potrzebuję sowy. |
| | | Maghnus Mulciber
| Temat: Re: I piętro - Urazy Magozoologiczne Sob 03 Paź 2015, 21:28 | |
| - Artysta rzadko dorównuje swoim pięknem...temu, co tworzy - syknął przez zaciśnięte zęby. Nie żeby przeszkadzało mu określenie go mianem "okropnego" - po prostu jego własne ciało, zdecydowanie dawało mu się we znaki. Czym te cholerne centaury skraplały groty swoich strzał? A może to po prostu znak, że służba zdrowia była totalnie bezużyteczna w tym kraju? W końcu jak można być tak beznadziejnym uzdrowicielem, żeby nie poradzić sobie z wydzieliną przerośniętego skrzyżowania pszczoły z nieletnim pięściarzem, a także wywarem przygotowanym przez zwykłe, tępe, brudne kucyki? Skoro magomedycy nie byli w stanie poradzić sobie z tym, co przygotowały istoty które powstały z wymysłu czarodzieja, który postanowił wychędożyć konia, to jak nisko ten świat upadł? Sam nie wiedział, czy to trzeba tępić, czy leczyć, a to dlatego że nigdy nie potrafił się ustosunkować do tego, jak bardzo żałosne jest społeczeństwo w którym żyje. Rozumiał upośledzonych głupców z beznadziejnym gustem, ale takiego partactwa to on nie widział odkąd obserwował podryw Grossherzoga - czy w tym szpitalu naprawdę nie było nikogo na tyle kompetentnego, żeby był w stanie poradzić sobie z dwoma uczniami poturbowanymi przez durne zwierzaki w szkole? Halo, ewolucjo? Ty chyba zbłądziłaś. - Hmm. Moje ciało też próbowało...mnie przekonać...że nie mogę się ruszyć. Jak widać...wszędzie idioci...i partacze. Nawet uzdrawianie...tutaj...takie jakby...Puchońskie - wyrzucił z siebie, dając werbalny upust swej dezaprobacie. Nie zamierzał uważać na słowa - był zbyt zaślepiony swoimi wspaniałymi odczuciami, które wręcz go ogarniały odkąd tylko się obudził. Czemu miałby się obawiać że ktoś go usłyszy i nie wiem, zrobi mu się przykro że pacjent jest nieusatysfakcjonowany? Przecież BYŁ niezadowolony, prawda? Szczególnie że aktualnie, zastanawiał się poważnie nad tym czy wszystkie jego przekonania są słuszne - w końcu jeśli faktycznie wypełniał wolę boską i tworzył piękne rzeczy, to czemu został ukarany? Chociaż...nie wyglądało to na cuda. Raczej na bandę koniojebców, ze wścieklizną części intymnych, kilkanaście wstrętnych robali, no i oczywiście, żeby zwieńczyć wspaniałość tej przygody - grupę nieudaczników, którzy pobierają galeony za robienie...niczego? W końcu jak miał właściwie nazwać nieumiejętność doprowadzenia ich do znośnego stanu, w trybie "now"? Nawet szkolna pielęgniarka była przy nich mistrzem świata. - A co to...koncert życzeń? - burknął zgryźliwie na wzmiankę o sowie. Nie był w humorze na altruizm (co prawda nigdy nie był, jednakże to drobne szczegóły) zapewne ze względu na to, że własna różdżka go zawiodła, przez co oberwał od tego tałatajstwa szwendającego się po lesie, a to zdecydowanie godziło w jego ślizgońskie ego. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: I piętro - Urazy Magozoologiczne Nie 04 Paź 2015, 10:29 | |
| Odetchnęła cicho. Po przeleżeniu tych kilku oddanych histerycznej radości chwil była gotowa, by podjąć kolejną próbę. Zmusić się do kolejnego, beznadziejnego wysiłku, żeby... Żeby wstać? Nie, wystarczyłoby drgnięcie jednego choćby palca. Jedno kontrolowane napięcie mięśni, które utwierdziłoby ją, że obecna bezradność jest tylko przejściowa. I że nie niszczy jej kariery. Mulciberowi, oczywiście, nie zamierzała wspominać, dlaczego tak bardzo boi się tymczasowego paraliżu. Raz, że i tak by nie pojął - ostatecznie zgadzali się tylko w jednej, wąskiej sferze zainteresowań - a dwa, że zwyczajnie go to nie obchodziło. Ślizgon był egocentrykiem, problemy innych były nieważne. Zupełnie bez znaczenia, jeśli tylko jemu samemu nie przysparzały kłopotów. Faulkner więc, zgodnie z tradycjami, cierpiała w milczeniu. Jasne, były osoby, z którymi mogłaby podzielić się swoimi obawami, na które mogłaby zrzucić trochę własnego lęku, były - ale nie tutaj. Enzo. Van Lyndenowie. Natomiast na pewno nie uzdrowiciele. Właśnie, magomedycy. Gdzie, do cholery, byli? Pomijając już fakt, że nie poradzili sobie z dość prostym w gruncie rzeczy urazem - atak centaurów, sporządzona przez nie trucizna? jad bahanek? to naprawdę takie wyzwanie? to po co w ogóle był ten oddział, te mądrze brzmiące urazy magizoologiczne? - to ich nieobecność była... Karygodna. Frustrująca. Co, w ich planach powinni pospać dłużej? Powinni nie być problematyczni przez jeszcze kilka godzin, po prostu leżąc tak, jak gdyby ich nie było? Gówno. Holenderka chciała wyjść. Chciała po prostu wrócić do dobrze znanej rzeczywistości. - Powinniśmy... Pewnie powinniśmy ich zawołać - skomentowała. To byłoby - przynajmniej w teorii - najprostsze, nie? Skoro popsuli już misterne plany lekarzy o wyczekanej kawce, może warto byłoby ich o tym poinformować? Dobitnie zaznaczyć, że potrzebują uwagi. Towarzystwa. Pomocy, do cholery. Wybić uzdrowicielom z głowy towarzyskie pogaduszki, upomnieć się o to, co im się tutaj należało. Jasne, tak pewnie należałoby zrobić. Tylko które z nich miało to uczynić? Mulciber, którego brzuch był jedną wielką surówką z ludzkich organów? Czy może ona sama, ryzykując wyrzyganie wszystkiego, co zjadła na wczesne śniadanie? Póki co więc Audrey milczała, ograniczając się do oczywistego stwierdzenia. W wyobraźni znów ułożyła sobie plan uniesienia ręki. Znów przystąpiła do jego realizacji, znów zamknęła oczy, by nie widzieć, jak niewiele to daje. Jakie nic jest reakcją na jej starania. - Tak - odparła natomiast bez wahania na kolejne pytanie Ślizgona. Jego zgryźliwość jej nie ruszała, ostatecznie Holenderka wychowywała się pośród podobnej intonacji. Przez kilka pierwszych lat życia, tych spędzonych w bidulu, mało kto zwracał się do niej inaczej. Dziesięć lat. To dość czasu, by się przyzwyczaić, nie? - Dokładnie, koncert życzeń. I nawet mam kolejne. Potrzebuję tej cholernej sowy, by zapewnić sobie towarzystwo. - Prychnęła cicho. Nie uściśliła, że chodzi jej o odpowiednie towarzystwo, bo to było jasne. Oczywistym było, że, pomimo obecności Maghnusa, Audrey nie była w stanie traktować go jako wystarczającego. Nie teraz. Tak naprawdę Ślizgon mógł wystarczać jej tylko w ściśle określonych okolicznościach. I pewnie z wzajemnością, co? Nabierając powietrza głęboko w płuca, nie zdecydowała się na otwarcie oczu. Po co? Jak ciekawym obiektem obserwacji mógł być sufit? Jak wiele rozrywki mógł jej zapewnić? Bogowie, dopiero teraz, utraciwszy władzę we własnym ciele, zdała sobie sprawę, jakim błogosławieństwem jest fizyczna sprawność. I, naprawdę, jeśli miałaby pozostać takim niemobilnym warzywem, wolałaby zdechnąć. W tej chwili, na życzenie, ratując się przed kilkunastoma czy kilkudziesięcioma latami spędzonymi na kontemplacji niezmieniającego się wycinka rzeczywistości. |
| | | Mistrzynie Papużki
| Temat: Re: I piętro - Urazy Magozoologiczne Czw 08 Paź 2015, 23:11 | |
| Jakim trzeba być szaleńcem, aby próbować walczyć z tym, co uniemożliwiało poruszanie się, przynajmniej to swobodne? Najwidoczniej Mulciber nie dostał wystarczająco mocno po twarzy, żeby zapamiętać sobie lekcję, którą zafundował mu Zakazany Las. Siedząc na zimnej posadzce prawie gołym tyłkiem poczuł nagle, jak ktoś chwyta go za ramiona i ciągnie mocno do góry. Milcząc prowadzi chłopaka do łóżka, które wcześniej zajmował i przykrywa kocem. Dopiero wtedy okazało się, że to piękna, wysoka, z wydatnym biustem pielęgniarka o nadludzkiej sile. Jej blond włosy połyskiwały w świetle świec, a w błękitnych oczach było widać gwiazdy – nie wiadomo skąd się tam wzięły. Być może był to efekt jakiegoś zaklęcia. Uśmiechała się szeroko, a następnie zacisnęła dłonie na jego ramionach i powiedziała, ostrym, męskim głosem. - Leż tu, fajtłapo. Nie możesz się ruszać. Inaczej nie dojdziesz do siebie i będziesz siedział tutaj do usranej śmierci - powiedział/-a i zmarszczył/-a brwi wyraźnie zdenerwowana. Następnie zasłoniła znów zasłony i odeszła, zostawiając dwójkę samych. Audrey i tak nie mogła się ruszyć, więc nie trzeba było ją zapisać pasami bezpieczeństwa.
[z tematu x2, chyba, że chcecie coś napisać, to droga wolna] |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: I piętro - Urazy Magozoologiczne | |
| |
| | | | I piętro - Urazy Magozoologiczne | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |