Temat: Wesołe Miasteczko na obrzeżach Londynu Nie 26 Paź 2014, 15:29
Wesołe Miasteczko na obrzeżach Londynu
Za dnia pełne życia i śmiechu, przepełnione ludźmi i zupełnie przyjazne, po zgaszeniu świateł sprawia zgoła inne wrażenie. Późną nocą przebywanie na terenie wesołego miasteczka jeży włos na karku i nie wiadomo, czy to tylko wrażenie, czy jest się czego obawiać...
Porunn Fimmel
Temat: Re: Wesołe Miasteczko na obrzeżach Londynu Nie 26 Paź 2014, 23:26
List, który dostała od Vincenta nie był dla niej wcale zaskoczeniem. Jednak gdy zaczęła śledzić spojrzeniem jego treść, uniosła nieznacznie brew, zastanawiając się na tym, co też właściwie chłopak chciał robić w miejscu takim, jakim było wesołe miasteczko. Czy tam nie roiło się od tych wszystkich mugolskich dziwadeł? Nie kwestionowała jego wyboru, uważając, że jeśli chciał spotkać się w takim miejscu, to musiało być dla niego w pewnym stopniu ważne. Nie wysłała mu odpowiedzi zwrotnej, uznając, że nie było potrzeby. Już na pierwszy rzut oka widać było, że chłopak wcale nie przyjmował odmowy, a ona wcale mu odmawiać nie chciała. Chętnie się spotka, dlaczego nie? Na tę okazję ubrała się jak zwykle. Ceniła wygodę, a dżinsy i luźna, biała koszulka była idealna na takie spotkania, prawda? Miała taką nadzieję, bo przecież nie ubierze się jak tak zwana laleczka w sukienkę w grochy. Przed wyjściem z domu zerknęła jeszcze do lustra upewniając się, że wszystko było z nią jak najbardziej w porządku. Później zostało tylko chwycenie za dłoń skrzata domowego i teleportowanie się w wybrane przez chłopaka miejsce. Przybyła na miejsce punktualnie o szóstej po południu. Odprawiła skrzata z powrotem do domu, a sama ruszyła ku wielkiemu tłumowi, czując się trochę bardziej niż zagubiona. Oczywiście ojciec nic nie wiedział o jej samodzielnej wyprawie do świata mugoli. W życiu by jej nie puścił, a ona nie miała zamiaru zawieść Vincenta, skoro niemalże od razu się zgodziła na spotkanie. W pewnym momencie jednak zatrzymała się tuż przed wielką bramą, prowadzącą głębiej, w sam środek tych wszystkich wrzasków, śmiechów i migocących światełek. Wzdrygnęła się, obejmując ramionami. Gdyby była z nią Aria na pewno poczułaby się znacznie lepiej. W końcu jej siostra uwielbiała takie miejsca, uwielbiała wszystko związane z mugolami, w przeciwieństwie do Porunn, która raczej uciekała się do surowych nauk swojego ojca, które mówiły, że wszystko co nieczarodziejskie jest złe. I chyba w tym momencie musiała przyznać mu rację. Przerażało ją to wielkie koło kręcące się wokół własnej osi. Ludziom się to podobało? Dziwne… Zniecierpliwiona zaczęła szukać spojrzeniem konkretnej osoby. Miała nadzieję, że nie zapomniał o spotkaniu. W końcu poświęciła się dla niego przybywając właśnie w to miejsce, które, mimo iż chciała to ukryć, przerażało ją i tym samym przytłaczało.
Ostatnio zmieniony przez Porunn Fimmel dnia Sro 29 Paź 2014, 00:17, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : Bo Pierun dostała lisa, zamiast list od Vinca. Nie pogardzę lisem. Lubię lisy.)
Nie spóźnił się, a nawet przybył kwadrans przed czasem. Nie lubił kazać na siebie czekać i tego też oczekiwał od innych. Tłum mugoli dawał mu idealne pole do manewru, szczególnie w kwestii obserwacji swojego "celu". Znajdował się tuż przy głównym wejściu, jednakże w niewielkim oddaleniu, uważnie wypatrując znajomej sylwetki. Wszechobecna radość potrafiła zirytować, ale miał świadomość, że z drugiej strony im więcej ludzi, tym lepsza przykrywka. Poza tym "niemagiczni" mieli ciekawy zwyczaj wypierania ze swojego umysłu wszelkich oznak magii, tudzież innych zjawisk paranormalnych. Po co próbować zrozumieć, przyjąć do wiadomości, skoro łatwiej jest odrzucić? Najwyraźniej od czasów palenia na stosie niewiele uległo zmianie. Mimo tego wśród mugoli wciąż dało się znaleźć przykłady niosące nadzieję, że iloraz inteligencji z upływem dekad rośnie. Albo to tylko pozory, co byłoby rozczarowujące. Oto i ona. Punktualnie, jak miło, chociaż trudno się spóźnić, kiedy w grę wchodzi teleportacja, prawda? Nawet jeśli zależy od skrzata domowego. Nawet w pewnym oddaleniu było to ryzykowne posunięcie, wręcz nierozważne, biorąc pod uwagę ilość ludzi kręcących się dookoła. Jakieś dziecko pociągnęło nerwowo za spódnicę matki, która tylko poklepała je po głowie, gratulując mu wyobraźni. Ruszył powoli w jej kierunku, omijając innych niczym cień, bez wysiłku, nie dotykając nikogo nawet skrawkiem ubrania. Ciemne jeansy i czarny t-shirt z nadrukiem przypominającym notatki biologiczne na temat szkieletu mogły go wyróżniać w okresie kwiatów i zespołów muzycznych, ale z drugiej strony to był Londyn. - Widzę, że lubisz mieć wejście. - przemówił za jej plecami, zaraz okrążając ją, by spojrzeli sobie w oczy. Uśmiechnął się i wskazał głową wejście. - Nie bój się, mugole nie gryzą, a możemy się nimi pobawić w takim miejscu. Chętnie zobaczę popis twojej kreatywności. Poprowadził ją przez główne wejście, a wykorzystując drobne triki w połączeniu ze sprzyjającymi okolicznościami obyło się bez płacenia za bilety. Widząc minę Porunn, która doskonale ukazywała jej podejście do miejsca ich spotkania zaśmiał się krótko i wybrał drogę wzdłuż obrzeży wesołego miasteczka. - Powiedz mi - co wiesz na temat miejsc takich jak te? Nie chcę obrażać twojej inteligencji niektórymi objaśnieniami, a zamierzam przedstawić ci plan na dzisiejszy wieczór. Mugole są niegroźni, czego zapewne masz już świadomość. Wiesz co pomaga? Pomyśl sobie o ile jesteś potężniejsza od każdego z nich. Chyba, że po prostu mam ci wygrać pluszaka na rozluźnienie. - zaśmiał się, wsuwając dłonie do kieszeni, idąc tuz obok Ślizgonki. Liczył na to, że jego luźne usposobienie i spokój wpłyną nieco na nastrój Fimmelówny. Jeśli nie to zawsze pozostawała główna atrakcja, o której był przekonany w stu procentach, że zadziała.
Usłyszawszy jego głos, mimowolnie jej usta wykrzywiły się z zadowolenia. Czyli tak jak ona cenił sobie punktualność i nie lubił, kiedy marnowało się czas na bezsensowne czekanie. Dobrze, tak powinno funkcjonować całe społeczeństwo. Jak w zegarku szwajcarskim. Powstrzymała się jednak od odwrócenia się w jego stronę, gdyż on wyprzedził ją o tych kilka sekund. Kolejna wymiana spojrzeń, jakby to właśnie one były zwierciadłem duszy, mówiącym o każdym, najmniejszym szczególe życia wewnętrznego. Kto wie, może właśnie tak było? - Wejście? – uniosła jedną z brwi, w geście zdziwienia i w pewnym rodzaju rozbawienia. – Mugole są tak ślepi, że gdyby nawet mogli dostrzec dementora, uznaliby, że to jedna ciemna chmura na tle jasnego, słonecznego nieba – mruknęła, dyskretnie rozglądając się dookoła. Może i na taką nie wyglądała, jednak wolała przebywać na stałym gruncie, który zna jak własną kieszeń, jak na przykład las czy farma jej ojca, do której de facto, nie miała prawa wstępu. Nie skomentowała ostatnich jego słów, zanim ruszyli przed siebie, w stronę tego całego rozgardiaszu. Miała wrażenie, że w jej żyłach krew zaczęła szybciej płynąć, rozprowadzając po całym organizmie dawkę adrenaliny, która powoli, acz niebezpiecznie dawała o sobie znać poprzez drżenie jednej z brwi, czy też miarowe zaciskanie i rozluźnianie dłoni. Jak na razie, trzymała się całkiem nieźle, jednak wystarczyłby tylko jeden, malutki impuls, który zadziałałby jak zapalniczka. Zatrzymała się na chwilę, aby przetrzeć oczy, które zdawały się nie móc znieść tych wszystkich światełek, kręcących się karuzel czy też… strzałów? Rozejrzała się, aż w końcu dostrzegła tę budkę, przy której stało kilka osób, trzymającymi w rękach strzelby. Oh, czyżby coś dla niej? Chociaż znając jej talent do wymierzania strzałów w wyznaczony cel, to nie była pewna, czy wygrałaby chociaż gumę z tą śmieszną naklejką na skórę, która utrzymywała się przez dłuższy czas. - Nie znam się na mugolach, ale wiem do czego służy gumowa kaczka – powiedziała, wyszczerzając zęby w uśmiechu, po czym wskazała dłonią na to samo stoisko, na którym jeszcze przed sekundą zawiesiła spojrzenie. – Jako cel – wyjaśniła, prostując się dumnie, jakby co najmniej odpowiedziała dobrze na pytanie, które zadała jej profesor Chantal na temat eliksirów. Co zdarzało się rzadko, wcale? I może jej postawa utrzymałaby się jeszcze przez jakiś czas, gdyby jeden z mugoli, przepychający się przez tłum nie potrącił jej. W efekcie jej oczy zapłonęły, a ona zamaszystym ruchem chwyciła młodego chłopaka za koszulkę, tym samym siłą rzeczy go zatrzymując. Nacisnął spust, którego naciskać nie powinien, nawet nieumyślnie.
Rozluźniała się i to stanowiło dobry znak, szczególnie, że zamierzał jeszcze trochę czasu spędzić z nią wśród mugoli. Żeby to było kilka osób w parku, zapewne problem by nawet nie zaistniał, ale wesołe miasteczko w godzinach popołudniowych... Tu już sprawy się komplikowały, choć i tak wierzył w swój urok i dar przekonywania. Wielki plus stanowił fakt, że Porunn chciała przebywać w jego towarzystwie i zaufała mu na tyle, by zgodzić się na warunki spotkania, nawet jeśli nie były dla niej korzystne ani komfortowe. To tylko pogłębiało jego zadowolenie do spółki z satysfakcją. Sprawy naprawdę szły zbyt dobrze. Nawet jeśli robił wszystko, co w jego mocy, aby zapobiec złym ścieżkom losu to i tak ilość szczęścia zadziwiała go bardziej z każdą minutą. Może to rekompensata za ten feralny koniec obozu? To miało sens, więc postanowił przyjąć tą wersję, ale też nie stracić czujności. Nie jest byle żółtodziobem w fazie buntu, by popełniać wręcz durne błędy. Nie przy Fimmelównie, w której miał zasiać podziw, a potem obserwować jak kiełkuję do spółki z czymś o wiele silniejszym. "Wypadek" jaki miał miejsce w trakcie ich przyjemnej pogawędki mieścił się w grupie ryzyka obstawianego przez Pride'a, więc nie okazał zdziwienia. Uniósł za to brew, kiedy chwyciła młodzika za fraki, spoglądając w jego najpierw zdezorientowane, później nieco przestraszone spojrzenie. Owszem, Porunn był przedstawicielką płci pięknej, ale po pierwsze - niektóre mity po prostu nie mają zastosowania w praktyce, a po drugie ie bez powodu nazywał ją Wilczycą. Jej ślepia, jarzące się jak dwa ogniki z mitów północnych nie zwiastowały niczego dobrego. Winowajca musiałby być pozbawiony kompletnie instynktu samozachowawczego, by tego nie zauważyć. Podszedł do niej, kładąc dłoń na ramieniu Ślizgonki, drugą zaś szarpnął dzieciaka, który oswobodzony upadł z impetem na wydeptaną przez tłumy trawę. Nie zastanawiając się, nawet nie szukając w głowie przekleństw, zerwał się z miejsca i pobiegł przed siebie. - Spokojnie, Porunn, dorwiemy go potem. Tutaj ściągniemy sobie na głowę służby porządkowe. - przemówił jej do ucha, darując sobie konspiracyjny szept. W takich warunkach nie miałby racji bytu. - Jeśli szczęście pozwoli stanie się częścią zabawy, którą przygotowałem. Uśmiechnął się do niej jednocześnie sympatycznie i tajemniczo, choć tej tajemnicy bliżej było do obietnicy. Obietnicy mile spędzonego wieczora na realizowaniu zarówno siebie jak i swoich fantazji. Chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w stronę jednego z namiotów. Zgraja mugoli tak naprawdę więcej ułatwiała niż utrudniała. Bez problemu mógł wmieszać się w kotłującą się młodzież i porządzić się kupionymi przez nich strzałami. Chwycił jedną z plastikowych, choć jak na taki szmelc dobrze wykonanych broni i przywołał w pamięci lekcje z Ingrid. Hm, ta kobieta też zasługiwała na jego uwagę. Stanął odpowiedni, prostując przed sobą ramiona, pewnie oplatając szczupłymi palcami broń. Przy odrobinie wyobraźni nawet taka zabawka stanowiła narzędzie morderstwa. Strzelił. Chwilę później szedł nonszalancko w kierunku Fimmelówny z pokaźnych rozmiarów pluszowym wilkiem. - To dla wynagrodzenia tych drobnych nieprzyjemności. - powiedział, ukazując jej swój szeroki uśmiech, który negował istnienie jakichkolwiek koligacji między Vincentem a czarną magią.
Zmarszczyła brwi, spoglądając na przerażonego chłopaka z mordem w oczach. W tej chwili chciała rozerwać go na strzępy, kawałek po kawałku, aż w końcu nie zostałoby z niego nic. Wiedziała jednak, że w miejscu takim, jak to nie mogła ponieść się emocjom, które w tej chwili tak potwornie próbowały wydostać się na zewnątrz. Dopiero dłoń Vincenta na ramieniu dziewczyny pozwoliła jej otrząsnąć się z amoku i spuścić na chwilę swoją ofiarę z oczu. Ta jednak szybko uciekła, prawdopodobnie domyślając się co też mogło ją spotkać. Gorzej, jeśli sprowadzi na nich większą falę mugoli, tego już by raczej nie potrafiła znieść. Starała się tylko i wyłącznie dla Pride’a, który w jakimś konkretnym celu ją tutaj przyprowadził. Syknęła, obserwując, jak chłopak, który jeszcze przed chwilą miał być jej ofiarą, znika w tłumie. W głowie kotłowały się jej myśli, których przeciętny człowiek nie dałby rady zdzierżyć. Starała się jednak opanować, uspokoić, oczyścić chociaż w połowie umysł, aby być zdolną do racjonalnego myślenia. Spojrzała na Vincenta, ich twarze dzieliło naprawdę niewiele, więc bez problemu mógł usłyszeć jej warkot, który nie zwiastował nic dobrego. - To dorwijmy też służby porządkowe, żeby nie przeszkadzały mi, kiedy będę wyrywać młodemu jeszcze bijące ze strachu serce – jej ton głosu był przepełniony negatywnymi emocjami, a jad wypływał z niej niczym wodospad. Łatwo było ją zdenerwować z pozoru błahą rzeczą, a jeszcze łatwiej doprowadzić do szału. Nie panowała nad swoją impulsywnością i agresją, która w pewnym rodzaju była napędem jej działań. Lubiła zadawać ból innym osobom, czasami jednak robiła to zupełnie nieświadomie, kierując się instynktami i głęboko zakorzenionymi odruchami, nad którymi nie potrafiła zapanować. Nikt nie był idealny, a już na pewno nie ona. Zdziwiła się, gdy Vincent postanowił pociągnąć ją za sobą do stoiska, przy którym strzelano do celów, tych gumowych kaczek, które po trafieniu w sam środek małej tarczki, wpadały do wody. Spoglądała na chłopaka z ciekawością w oczach, czując jak powoli cała złość się ulatnia. Cicho westchnęła, odgarniając długie włosy z twarzy i otrzepując koszulkę, jakby sam dotyk mugola był dla niej jak skaza na dumie. Podeszła do niego bliżej, gdy ten pochylał się, aby oddać strzał. Odgarnęła mu przydługą grzywkę, która opadała na oczy, być może trochę mu przeszkadzając. Gdy strzelił, uśmiechnęła się z satysfakcją w oczach, które połyskiwały jak dwa diamenty. Uniosła brwi, gdy chwilę później wręczył jej dużego pluszaka w kształcie wilka. Zamrugała, ściskając go mocno w dłoniach. Rozchyliła lekko usta, aby coś powiedzieć, jednak w końcu zrezygnowała, nie wiedząc co też mogła składnego z siebie wydusić. Udało się jej tylko mruknąć ciche dziękuję. Jej błękitne tęczówki pociemniały, a ona przez chwilę spoglądała jeszcze na nagrodę. Jakie to romantyczne… - Pride, bo jeszcze się w sobie zamknę – powiedziała w końcu, drapiąc po policzku. I co miała mu jeszcze mądrego powiedzieć? Rozejrzała się dookoła, przypominając sobie, że miała niedokończoną sprawę z chłopaczkiem, który pewnie już opuścił to miejsce. Westchnęła ciężko, spoglądając znów na Vincenta. Przewróciła oczami, po czym pochyliła się, aby złożyć mu krótki pocałunek w kąciku ust i szybko się odsunąć. Skierowała swoją uwagę na diabelski młyn. - Ludzie muszą fajnie wyglądać, kiedy spadają w dół – mruknęła, drapiąc się po głowie.
Obdarzył ją zaskoczonym spojrzeniem, unosząc brwi synchronicznie z poszerzającym się uśmiechem. - Gdzie byłaś przez całe moje życie? - zaśmiał się przystając na moment, by móc dokładniej obejrzeć ten panieński rumieniec, którego - jak Morgana mu świadkiem - się nie spodziewał, nawet jeśli faktycznie zachowywał się jak idealny materiał na chłopaka. Niewielu by pewnie uwierzyło, że to naturalna część niego, jeżeli tylko ktoś zdobył jego zainteresowanie, swego rodzaju aprobatę, a zwłaszcza kobieta. Matka go bardzo dobrze wychowała i odsuwając na bok wszelkie zaburzenia jego umysłu nie miał sobie absolutnie nic do zarzucenia. Nikt nie powinien mieć właściwie, bo on i tak nie narzekał na samego siebie, a już szczególnie nie na swoje zainteresowania czy talenty. Narcyzm mógł go kiedyś zgubić - ale kto wie, może go uratuje pewnego dnia lub nocy? Niezbadane są koleje losu, a skoro znalazł kogoś idealnego na towarzysza, będzie miał asa w rękawie. O nie, nie czuł się przez to bezpieczniej. Mocniej, odważniej, ale nie bezpieczniej. Z natury nie ufał innym w stu procentach, więc zawsze zostawiał sobie margines błędu. Perfekcjonizm w najważniejszych przedsięwzięciach był wręcz wskazany. - Ani mi się waż zamykać w sobie, twój temperament jest jedną z cech, które w tobie lubię. - dodał, po czym spojrzał na diabelski młyn, który przykuł uwagę Fimmelówny. - Z tej perspektywy - nieciekawie. Może jakby stało się tam u góry i machało im na "do widzenia", czemu by nie. Mając inne opcje, wybrałbym większą odległość do ziemi. Tak, by spadający mógł czuć ten oddech śmierci na karku, by umysł zalała lodowata świadomość rychłego końca. Zawsze fascynowały mnie te ostatnie myśli tuż przed momentem zderzenia. Przez chwilę wyobraził sobie takiego Rosiera z zafundowaną lekcją latania. Pierwsza gratis, najlepsza zabawa w życiu. Uśmiechnął się do swoich myśli, jednakże po krótkiej refleksji doszedł do wniosku, że dla Evana i jego uroczej Aristos powinien się bardziej postarać i przygotować coś specjalnego. Odkładając nieprzyjemne rozmyślania nieco zmienił kierunek, by przejść obok jednej z ekstremalnych(a przynajmniej taką miała nazwę) karuzeli i nawiedzonego domu. - Powiedz mi co wiesz o domach strachów. Nie, nie mam na myśli zamków z Białymi Damami ani innych nawiedzonych miejsc. Ot, tworzone ku uciesze mugoli. - zagaił w pewnym momencie, przywołując następnie Alohomorą małe pudełko popcornu. Tak, tłum był niesamowicie użyteczny pod paroma względami.
Porunn zmierzyła chłopaka spojrzeniem, odwzajemniając uśmiech, po czym znów rozejrzała się dookoła. Starała się rozluźnić i zapomnieć o ofierze, która tak naprawdę dzięki Vincentowi zniknęła jej z oczu. Nie lubiła zostawiać niedokończonych spraw, bez wymierzenia bolesnej sprawiedliwości, która miała na celu naukę na błędach, aby później ich nie popełniać. Ot, taka nauka na resztę życia. Przydatne? Owszem! A jak przyjemnie się wymierzało karę. Uczta dla zmysłów, dla oczyszczenia umysłu ze wszystkich negatywnych myśli, aby zrobić miejsce na kolejne. Obserwując Vincenta jeszcze przez pewną chwilę, doszła do wniosku, że lepsza osoba, nie licząc jej siostry, nie mogła pojawić się w jej życiu. Pytanie, jakie zadał było wręcz adekwatne do tego, o czym myślała, jakby czytał jej w myślach. Imponował jej, intrygował. Tym bardziej czuła tę dziką satysfakcję, że od pewnego czasu należeli do siebie, on do niej, a ona do niego. Tak powinno zostać. Jeśli jednak ktoś stanie na drodze i będzie chciał odebrać jej własność… Już ona się postara, żeby do końca swoich dni ją pamiętał. Spoglądając na diabelski młyn zastanawiała się jak to jest patrzeć na świat z takiej wysokości. Kiedyś próbowała się wspiąć na najwyższe drzewo w lesie, jednak niefortunny wypadek sprawił, wylądowała na ziemi ze złamaną nogą. To jednak nie ostudziło jej zapędów do wybierania niebezpiecznych, groźnych miejsc, w których z łatwością można było stracić życie. No, chyba, że chodziło o krąg ognia – tutaj musiałaby się chwilę zastanowić, czy chciałaby aby strach przed tym nieokiełznanym żywiołem powrócił ze zdwojoną mocą. Póki co… niech zostanie tak jak jest. - Może powinniśmy kiedyś spróbować kogoś zrzucić będąc na szczycie świata? – zaproponowała, a jej ton był tak beztroski, jakby sugerowała coś zupełnie dobrego, jak na przykład podejście do tego śmiesznego straganu z kolorowymi chmurami na patyku. Ludzie w ogóle to jedli? Dźgnęła Vincenta w klatkę piersiową, po czym wskazała palcem właśnie na ten stragan, zastanawiając się co to właściwie było. Spoglądała nań pytająco, a jej oczy błyszczały czymś w rodzaju zafascynowania. Jak widać, Porunn nie do końca gardziła wszystkim co mugolskie, jednak czarodziejskich słodyczy na pewno nikt nie pobije, szczególnie fasolek wszystkich smaków, których całe opakowanie sumiennie nosiła w kieszeni, tak na wszelki wypadek. Zadał kolejne pytanie, a ona znów nie wiedziała tak naprawdę co powiedzieć. Domy strachów były raczej nawiedzone przez duchy, poltergeisty i inne, nieprzyjemne świństwa, które chciały uprzykrzyć innym życie dla własnej przyjemności. Gdyby nie to, że Porunn okropnie nie lubiła Irytka, to może by polubiła wszelkiego rodzaju zjawy, w końcu tyle ich łączyło… no, oczywiście pomijając fakt, że były martwe i niematerialne. Ale potrafiły dać mocno w kość i to się przecież liczyło, tak? - Mugole się cieszą, kiedy ktoś chce targnąć na ich życie lub chociaż przestraszyć? – spytała, przechylając głowę lekko w bok. Tak, pozamagiczni byli naprawdę dziwni i Porunn chyba nie chciała zrozumieć ich pojęcia „zabawy”. Vincent ją na swój sposób fascynował tą wiedzą o tym drugim świecie, który ją tak naprawdę mało interesował. Dziwne, żeby nagle coś jej się odmieniło, szczególnie, gdy od dziecka wpajano jej inne racje, których nauczyła się trzymać.
Zepchnąć kogoś będąc na szczycie świata? No, no, musiał zacząć wytężać zmysły, bo jego relacja z Porunn stawał się zbyt dobra, aby była prawdziwa. Cieszył się z tego, gdyby był wierzący zapewne zacząłby szeptać modły dziękczynne za możliwość spotkania kogoś najwyraźniej swojego pokroju w tak dziwnym miejscu jakim był Hogwart. Co prawda na obozie nawet liczył na Lasarusa, ale z czasem zupełnie zniknął z pola widzenia i stracił zainteresowanie ucznia Durmstrangu. Teraz miał w swoich dłoniach jedną ze spadkobierczyń rodu Fimmel i nie zamierzał tracić tych kart. To nie była miłość, pewnie nawet obok niej nie stała. Chodziło o pożądanie, chęć posiadania i zdobywania punktów przewagi. Pionki były niesamowicie pomocne, jednakże dopiero ktoś o tej samej wyobraźni pozwalał na zrealizowanie niektórych, co ważniejszych pomysłów. Dlatego też nie pozwoli sobie odebrać tej zwierzyny i nawet jeżeli przy najważniejszej próbie się zawaha - popchnie ja do przodu, nakierowując na właściwe tory. Będzie jego po wieki. Nawet gdy pewnego dnia zdradzi, a musiał wziąć to pod uwagę, nie opuści go. Ciekawe czy wiedziała na co się porwała, z diabłem jakiej rangi podpisała cyrograf? Czas pokaże. - Tak, możemy to zrobić. To będzie jak zdmuchnięcie świeczek na torcie, by uczcić fakt, że tam dotarliśmy. Wszystko to kwestia czasu. - odparł wyraźnie zadowolony torem, jakim wędrowały myśli dziewczyny. Zaskakiwała go, szczególnie trafność z jaką dopasowywała się do jego światopoglądu i prognoz na przyszłość. Nawet do luźnych fantazji, bo nie mógł zaprzeczyć, że zdarzały mu się wyobrażenia samego siebie jako pana świata, nawet jeśli było to zbyt odważne na jakiegokolwiek człowieka. A może nie? Czując jak Ślizgonka go szturcha odwrócił wzrok w kierunku przez nią wskazywanym i uśmiechnął się widząc watę cukrową. A więc pochodziła z rodziny, która spychała mugoli i ich świat za najdalszy margines, skoro widziała coś tak prostego po raz pierwszy w życiu. Na szczęście nie była nastawiona negatywnie w stu procentach i przez powłokę odrazy przebijała ciekawość. Dobrze, jeszcze odsłoni przed nią wszystkie zalety niemagicznego świata. Zalety, dzięki którym zdobędą przewagę wśród tej bandy zapatrzonych w magiczne księgi idiotów. Podszedł do straganu i tam już pokusił się o faktyczne kupienie czegoś. Wrócił z zielono-niebieską "chmurą na patyku", nie zbyt dużą, na wszelki wypadek, gdyby dziewczynie jednak nie zasmakowało. - Przydałby nam się całodniowy wypad do dużego, mugolskiego miasta. Uwierz mi, że są rzeczy, które warto zobaczyć. - powiedział wręczając jej patyk i podchodząc do kolejki prowadzącej do domu strachów. - I tak, o dziwo zastrzyki adrenaliny są u nich popularne. Oglądają horrory, odwiedzają nawiedzane miejsca, ścigają duchy i demony. Musze przyznać, że niektóre wytwory mugolskiej kinematografii są całkiem ciekawe, jak tez opuszczonymi szpitalami psychiatrycznymi. I właśnie to będzie przedmiotem naszej dzisiejszej zabawy. Mugole widzą duchy zazwyczaj tam, gdzie wcale ich nie ma, tłumacząc sobie w ten sposób każdą anomalię, której nie są w stanie pojąć. To nam da idealne pole do manewru. Chcę zobaczyć pierwsze stadium tego na co cię stać i pokazać co ja mogę zaoferować tobie. Uśmiechnął się beztrosko, jakby rozmawiali co najwyżej o zawodach międzyszkolnych, pogodzie, czymkolwiek. Jednocześnie, w miarę jak kolejka posuwała się do przodu Vincent ukradkiem przygotował różdżkę, by w momencie dotarcia do bramki rzucić Confundusa i po prostu przejść jak gdyby nigdy nic bez płacenia. Bo po co marnować pieniądze na coś takiego? Miał ich aż nadto, ale było zbyt wiele wydatków czy też potencjalnych potrzeb w magicznym świecie, by wymieniać galeony na brytyjską walutę. Wesołe miasteczko było błahym powodem. - Mam nadzieje, że się nie boisz. - zażartował, posyłając jej nieco gadzie spojrzenie.
Pomysł z całodniowym wypadem do miasta wcale nie spodobał się dziewczynie. Obawiała się, że taka ilość nowych rzeczy mogła skutecznie zniechęcić ją do dalszego poznawania świata mugoli, co w tej chwili szło jej bardzo, ale to bardzo opornie. Starała się i tego nie można było jej odmówić. Jeśli chciała komuś zaimponować, to to robiła, nieważne jakim kosztem. Była młoda, trochę naiwna, jednak zawsze wiedziała czego chciała. W końcu wywodziła się z potężnego rodu hodowców smoków, a to do czegoś zobowiązywało. Cicho westchnęła, starając się skupić na tym miejscu, w którym się aktualnie znajdowali. I tak została już rzucona na głęboką wodę, więc co jej szkodziło podpłynąć jeszcze trochę dalej, głębiej. Najwyżej pójdzie na dno, albo coś w tym stylu. Słuchała dalszego wywodu Vincenta w ciszy, analizując każde jego słowo po kolei. Jej oczy urosły do rozmiarów spodków, nie mogąc zrozumieć w pierwszej chwili o czym on mówi. Mugole byli naprawdę dziwni. Jeśli mówił poważnie, to mogła wywnioskować, że na tle ich wszystkich razem wziętych, to była nawet normalna. A to już było coś. Musiała przyznać, że wyobraźnia pozamagicznych sięgała naprawdę daleko, jeśli na własne życzenie chcieli skosztować strachu. Można więc rzecz, że można zadawanie im cierpienia, bólu, sprawiając, że zaczną czuć każdą komórkę nerwową bardzo, ale to bardzo wyraźnie… było po prostu przez nich akceptowane? Cóż za dziwne, prymitywne podejście. Porunn wolała krzywdzić innych wtedy, kiedy tego nie chcieli, sprawiało to przecież o wiele, wiele większą frajdę jej samej, a nie ofierze. Nie o to w tym chodziło. Spoglądała więc na Vincenta nieco zdezorientowana. - Czyli jeśli zdecyduję się zrobić komuś krzywdę, to będzie to dla niego czymś, czego pożądał? Jaka w tym zabawa dla mnie? – spytała, przysuwając usta do jego ucha, nie chcąc, aby ktoś niepożądany ją usłyszał. Co jeśli tak by się stało i każdy jeden chciał zaznać trochę tortur od Porunn? Ona raczej nie chciała, żeby to wyglądało tak, jak widziała oczyma wyobraźni. Zadawanie bólu z jej ręki było czymś w rodzaju prezentu, który miał cieszyć ją, a nie osobę obdarowaną. Spoglądała więc nieco sceptycznie na dom strachów, do którego chciał się udać. Jednak wcześniej zaskoczył ją jeszcze bardziej niż tym, że przed chwilą obdarowana została pluszowym wilkiem, którego ściskała mocno pod pachą. - Chmura na patyku? – spytała, unosząc brew, po czym przyjęła prezent, obserwując go uważnie. Chciał ją otruć, czy to jakiś kolejny test, który powinna przejść? Rzuciła okiem na inne osoby, które objadały się tym kolorowym czymś i postanawiając, że pójdzie tymi samymi śladami, wzięła to coś do ust. Smakowało… dziwnie. Jak cukier, ale taki inny. Postanowiła tego nie skomentować na głos, jednak wraz z kolejnymi kawałkami… nawet zaczęło jej to smakować. Skinęła mu krótko głową, po czym ruszyła dalej, na chwilę zapominając o tym, gdzie była. Słodycze, lubiła słodycze. Były chyba jedną z niewielu rzeczy, dzięki którym można było ją w jakiś sposób udobruchać. – A ty nie chcesz? – spytała nagle, po czym urwała część waty cukrowej, po czym nie czekając na jego odpowiedź… po prostu wsadziła mu słodycz do ust, szczerząc się do niego jak mysz do sera. Wchodząc do domu strachów, przewróciła oczami na jego komentarz i pokręciła głową. Ona i strach? Nie, to na pewno nie szło razem z nią w parze. Nawet jeśli, to skrywała to głęboko ukryte w sobie, nie pozwalając nawet poznać, że się bała. No, chyba, że chodziło obraz bogina, co było zupełnie inną historią.
- Czasami tak to działa, czasem nie. - odparł, wzruszając ramionami, powstrzymując się jednak przed westchnięciem. - Strach ma ścisły związek z adrenaliną i sądzę, że to to dla nich kolejna forma sportu ekstremalnego. Dokładnie tak samo jak ci, którzy pracują ze smokami - niebezpieczne, ale satysfakcjonujące, dające tak zwanego "kopa". Uśmiechnął się lekko, prowadząc Porunn prostym korytarzem, który jak na dom strachów wyglądał zaskakująco normalnie, a wręcz przytulnie. W ogóle nie podejrzane, ani trochę. I pomyśleć, że mugole dawali usypiać swoją czujność w tak prosty, głupi sposób, a potem nagle większość z nich odskakiwała w bok z krzykiem, trzymając się za serce. Cóż, zawsze to prosty i z pozoru niewinny patent na pozbycie się uporczywych dziadków, ale obawiał się, że mimo wszystko ta forma rozrywki nie była tak inteligentną przykrywką sposobu na odmłodzenie społeczeństwa. Fakt, iż dziewczyna wręcz wepchnęła mu kawałek "chmury na patyku" do ust skwitował zaskoczeniem płynnie przechodzącym w rozbawienie. Fimmelówna była tak wybitnie nie-mugolska i w pewien sposób ...pocieszna? Nie wiedział czy to aby na pewno najlepsze określenie, ale umysł nie podsuwał lepszych propozycji. Mimo jednak uroczej otoczki całego spotkania miał nadzieję, że kiedy nadejdzie pora to Ślizgonka wykaże się większym rozgarnięciem. Przyjemności przyjemnościami, ale przede wszystkim miała być dla niego bronią i tarczą. Jednym słowem - użyteczna. - Tak przy okazji. Ta chmura na patyku to wata cukrowa. Nigdy nikt nie przybliżał ci mugolskiego świata, co? A szkoda, mają wiele słodyczy, które pewnie byś polubiła, a jednocześnie nie musiała ich gonić po korytarzu. - zauważył, po czym uniósł brew, spoglądając na cień mający za zadanie najwyraźniej ich wystraszyć. Zaraz potem naturalnie coś wyskoczyło zza rogu przy akompaniamencie niepokojących odgłosów. Zignorował to. Widząc wcześniejszą grupę odwiedzających, kulącą się w ciasnej grupie, skupił uwagę na kolejnym pracowniku domu strachów, wychodzącym zza jednego z upiornych obrazów. Vincent rozejrzał się ukradkiem dookoła, po czym pociągnął Porunn w tamtą stronę. Miał rację i przejście na wąskie korytarze dla personelu stanęło przed nim otworem. No, względnie, gdyż trzeba było się prawie przez nie przeciskać, tak postarano się o jego ukrycie. Zaletą tych ścieżek zatrudnianych straszydeł było to, że wszystko można było obserwować bez większych przeszkód, a pojedyncze, małe lampki dostarczały tylko niezbędną ilość światła, by się nie pozabijać. - No dobrze, teraz nasza randka stanie się nieco bardziej interesująca. - uśmiechnął się szeroko w półmroku, zerkając przez otwory służące do obserwacji gości. Ściszył głoś do szeptu. - Myślałaś kiedyś nad zaklęciami czarno magicznymi, które sprawiają innym ból? Ciekawe narzędzie, zadziwiająco wszechstronne, ale mało subtelne i przy wykrywaniu ostatnio rzuconego zaklęcia - klops, wszystko wydane. Wyciągnął różdżkę, odgarniając jej końcem grzywkę z oczu. Oczu, które w posiadały tą jedną ciekawą właściwość, że im ciemniej dookoła, tym wyraźniej dawały o sobie znać w postaci błękitnego błysku przypominającego pulsowanie iskier. - Więc gdyby tak ruszyć głową i wykorzystać najprostsze zaklęcia? W końcu kto powiąże czarną magię i niezbyt miłe zapędy z, na przykład, Wingardium Leviosa? Na potwierdzenie swoich słów przeniósł wzrok na jedno z potłuczonych luster, których część ułamków leżała na podłodze. Zalety takich miejsc w takich właśnie czasach - wciąż bardzo wątpliwy kodeks BHP. Wyszeptał wcześniej wspomniane zaklęcie, wskazując końcem różdżki na jeden z odłamków. Kiedy ten się podniósł w ślad za lekkim ruchem dłoni czarodzieja akurat obok przechodziła dziewczyna. Na oko dwadzieścia parę lat, ciemne włosy opadające na plecy falami, jakby wyjęte z powieści. Przypominała Aristos i to na swój sposób stało się jej drobną przewiną. Jeden zamaszysty manewr nadgarstka i tylko utrzymanie nerwów na wodzy sprawiło, że odłamek nie wylądował w oczodole nieznajomej, a przeciął policzek tuż pod powieką. Bynajmniej nie była to szrama jak od zacięcia papierem, krew nie czekała ani sekundy, by się ujawnić. Krzyk, niedowierzanie, strach i bełkot o duchach. Perfekcyjnie. - Drobny przykład, co by nie pozostać gołosłownym. - powiedział opuszczając różdżkę i czując ten znajomy impuls popychający do lepszej zabawy. Stopniowo, powoli - musiał w taki sposób to pociągnąć, ale jak Morgana świadkiem, nie było to łatwe.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nie wiele wiedziała na temat mugoli i ich świata. Oszczędziła już pytań, nie chcąc wyjść na jeszcze większą idiotkę, niż dotychczas. Nikt jednak nie mógł jej obwiniać o tę niewiedzę, skoro nigdy nie przywiązywała do niej takiej wagi. Wszystko jednak szło ku diametralnej zmianie, kiedy to Vincent postanowił trochę ją oświecić. W pewnym momencie złapała się na tym, że mugolskie wynalazki zaczęły ją interesować, zastanawiać, tak jak broń palna, z którą miała do czynienia na obozie. W pewnym sensie zaczęła rozumieć swoją ciotkę i Arię, jednak w życiu nie potrafiła się sama przed sobą do tego przyznać. Taka już była i się nie zmieni z dnia na dzień tylko dlatego, żeby komuś zaimponować. Skoro Pride wytrzymał z nią tyle czasu i nie zamierzał rezygnować z jej towarzystwa, to wszystko było w jak najlepszym porządku. To było akceptowane przez nią i w pełni zadowalało. Przynajmniej na razie. Gdy weszli do domu strachów, rozejrzała się dyskretnie dookoła. Wszelkie próby przestraszenia jej spełzły na niczym. Była pewna, że to kolejne sztuczki mugoli, których nie powinna się obawiać. W końcu była młodą czarownicą, która takie sztuczki potrafiła zrobić za pomocą różdżki i to nie przypadkowym osobom, a tym, które najbardziej na to zasługiwały. Taka była kolej rzeczy, ona straszyła, inni się bali. Czasami uciekała się też do bardziej drastycznych metod, odkładając straszenie pierwszaków na bok. Co to za zabawa, kiedy małe ofiary tylko krzyczały ze strachu i uciekały? Takie talenty jakimi dysponowała Fimmel były mało spotykane, a ona swój potencjał wykorzystywała w stu procentach, nie szczędząc przy tym złośliwości i okrucieństwa. Tak została wychowana, za co chwała ojcu, który spełnił swój obowiązek jako rodziciela, a matka po prostu pozwalała na to, chociaż patrząc na temperament ojca, to chyba po prostu nie miała wyboru. Nagle ich straszny spacer zmienił kierunek, kiedy to Vincent poprowadził ją w zupełnie innym kierunku niż nakazywały te śmieszne, fluorescencyjne strzałki. Znaleźli się w miejscu, w którym nie było dużo światła, jednak pozwalało ono widzieć na tyle, żeby Porunn mogła dostrzec zmianę na twarzy chłopaka. Miała wrażenie, że właśnie powoli wydobywał się z niego potwór, który ciągle gdzieś tam drzemał, oczekując na zielone światełko, pozwalające mu działać tak, jak tylko chciał. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, sugerujący, że taki zwrot akcji całkowicie jej odpowiadał. Śledziła wzrokiem różdżkę Vincenta, po czym sama wyjęła swoją. Była całkowicie świadoma swoich działań i mimo, iż właśnie łamała regulamin Ministerstwa Magii, to czuła tę dziką satysfakcję, że w końcu wszystko nabierało coraz wyraźniejszych barw, dzięki czemu wiedziała na czym stoi. Nie odpowiedziała jednak na pytanie, dotyczące czarnej magii. To był dosyć… irytujący temat, szczególnie, biorąc pod uwagę fakt, że jej ojciec wciąż obiecywał, że czegoś ją nauczy i wciąż z tym zwlekał, jakby słowa rzucał po prostu na wiatr. Ona pamiętała i miała nadzieję w końcu poznać tajniki tej intrygującej, brutalnej magii, która tak bardzo ją pociągała i fascynowała. Obserwowała w milczeniu unoszący się w powietrzu kawałek lustra, a na jej twarzy znów pojawił się ten szyderczy uśmiech, sprawiający, że błękitne oczy Ślizgonki na nowo błyszczały w pewnym rodzaju fascynacją. Przechyliła głowę lekko w bok, a gdy szkło poszybowało w stronę ludzi, napięła mięśnie, wsłuchując się w tę niewyobrażalnie przyjemną dla uszu melodię. Krzyk bólu i przerażenia, tak, to właśnie nazywała zabawą i przyjemnością. Postanowiła też nie być bierna, nie chciała się tylko przyglądać, szczególnie zważając na to, że miała w nosie regulamin. I tak jej nie złapią. Różdżkę, którą mocno ściskała w dłoni wycelowała w stronę sufitu, na którym wisiała niby przerażająca konstrukcja przypominająca nietoperza. Wydawała się dosyć ciężka. - Confringo – mruknęła, celując dokładnie w hak, na którym była zawieszona. Gdy zaklęcie wysadziło w powietrze dokładnie ten element, nietoperz runął na ziemię, tuż przed przerażonymi mugolami. Brew Porunn drgnęła lekko, co nie do końca można było zrozumieć. Może i nie zamierzała nikogo umyślnie zabijać, jednak poczuła ukłucie żalu, że nikt się przypadkowo nie napatoczył. Ach, a dzielił ich tylko ten jeden krok do przodu. Wzruszyła ramionami. Może nie wyszło tak, jak chciała, jednak mugole się wystraszyli. O to w tym chyba chodziło, tak? Czy może zrozumiała Vincenta trochę inaczej? Cicho westchnęła, po czym rozejrzała się dookoła. Skorzystała z zamieszania, które wynikło z jej działań i wycelowała różdżką w odłamek szkła, który za pomocą Wingardium Leviosa, uniósł się do góry, tak samo, jak wtedy, kiedy zrobił to Vincent. W milczeniu przez chwilę wypatrywała ofiary, aż w końcu machnęła różdżką, a szkło przejechało przez jeden policzek krzyczącej mugolki i wyleciało drugim, przez co gdy krzyczała, kąciki ust tworzyły teraz głębokie, krwawe rany. Przechyliła głowę lekko w bok, a jej kącik ust drgnął z cichego zadowolenia. Kobieta nie chcąc, aby ból był jeszcze gorszy, przestała krzyczeć, aby rany nie stały się większe. Błękitne oczy Porunn zlustrowały Vincenta oczekując na kolejną dawkę adrenaliny, specjalnie dla ludzi. Skoro tak bardzo ją lubili, to powinni dać im jej więcej i więcej.
Obserwował jej poczynania z ciekawością, entuzjazmem, ale i ostrożnością. Miała potencjał, nie mógł zaprzeczyć, szczególnie, że w parze najwyraźniej szła wyobraźnia godna kogoś, komu pozwoliłby stać u swego boku - a to wyczyn, bo należał do wybitnie wybrednych osobników na tym polu. Zdążył się jednak przyjrzeć Porunn na tyle, by ocenić, że nie ma zbytniego doświadczenia, wręcz przeciwnie. Póki co zatrzymywała wszelkie chęci i fantazje sadystyczne na gruncie wyobraźni, nie wcielając ich w życie lub po prostu pozwalając sobie raptem na drobną zabawę. Wciąż była to jednak zabawa, nigdy faktyczne wypuszczenie własnych demonów na wolność, więc wolał trzymać rękę na pulsie i w razie niebezpieczeństwa uratować ich tyłki przed nieprzyjemnościami. Jeżeli będzie to niemożliwe - zadba tylko o siebie, trzeba mieć priorytety, a z tym nigdy nie miał problemu. Jej pomysły były dobre, szczególny entuzjazm Vincenta wzbudził fakt, że posunęła się na "dzień dobry" dalej od niego. Może nie było to do końca dobre taktycznie posunięcie w chwili, gdy oboje się ukrywali, ale ileż razy on robił takie "bezpieczne błędy"? Dlatego też poczekał aż skończy, pozwalając sobie na szerszy uśmiech, gdy jego oczom ukazała się krew, pierwsza tego dnia. To zawsze było ożywcze, stanowiło pewnego rodzaju zamiennik kawy o poranku. Wolał co prawda zapach od samego widoku, ale jak się nie ma tego, co się lubi... Poruszenie rosło z sekundy na sekundę, coraz więcej ludzi docierało do tego punktu wycieczki, a widząc całe zajście zaczynali panikować. Już dało się słyszeć krzyki o nawiedzeniu, upiorach, morderczych demonach i egzorcyzmach. Mugole byli zabawni, może dlatego Pride ich lubił, a nie traktował z pogardą. Potrafili być kreatywni, ale przede wszystkim stanowili idealny przykład królika doświadczalnego. Schował różdżkę, bo postanawiając, że czas skończyć zabawę, przynajmniej w tym miejscu. Chciał na początku rzucić zaklęcie chroniące ich przed wzrokiem pozostałych gości, jednakże szybko przypomniał sobie, że ku jego niezadowoleniu nie powiodły mu się pierwsze próby. Porunn za to poradziła sobie z nim w tedy bardzo dobrze, więc jej to zostawi, a w wolnym czasie dopracuje je razem z nią. - Humanum Celare - rzucił do niej, licząc, że zrozumie aluzję, a kiedy tak się stało i dziewczyna zapewniła im bezpieczeństwo, oboje wyśliznęli się z wąskiego korytarza i ukradkiem przemknęli do wyjścia. Na świeżym powietrzu odetchnął głęboko, przeciągając się jak po dobrej drzemce, po czym spojrzał na Ślizgonkę z zadowoleniem. - I jak, podobało ci się? - zapytał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, podczas, gdy wtopili się w tłum rodzin i grupek znajomych. - Przyznaję, że mnie bardzo, widać, że masz do tego dryg. Pierwszy etap mamy za sobą, teraz będziemy przechodzić do coraz to ciekawszych zabaw. Jakieś pytania?
Porunn spojrzała na Vincenta, gdy ten podpowiedział jej, jakie to też zaklęcie powinna teraz wykonać. Zupełnie zapomniała o możliwości rzucania Humanum Celare. Była jedną ze szczęśliwców, którym udało się to opanować, w przeciwieństwie do Vincenta. Nie naśmiewała się jednak z niego. Każdy miał zły dzień na zaklęcia, jak ona podczas pojedynków, kiedy to nie wyszło jej ani jedno zaklęcie. Tak, to był naprawdę pokaz godny Nagrody Darwina. Powinna zająć wtedy pierwsze miejsce, kiedy to O’Connor pokonał ją przez jedno, cholerne zaklęcie jakim było Expeliarmus. Żałosne. Nauczyła się jednak jednej rzeczy, a mianowicie jej różdżka, która została wykonana z leszczyny miała swojego właściciela w pewnych kluczowych momentach po prostu w poważaniu. Porunn powinna w końcu nauczyć się kontrolować swój wybuchowy, impulsywny temperament. Miała nadzieję, że Pride pomoże jej to osiągnąć, nawet bezwiednie. Miał na nią znakomity wpływ i nawet ona mogła to przyznać. Zazwyczaj wychodziła z założenia, że najlepiej radzić sobie samemu, ewentualnie w ekstremalnych wypadkach pozostawiać brudną robotę innym. Z Grossherzogiem stanowili w pewnym rodzaju duet, jednak nie było między nimi tego czegoś, co z pewnością mogła nazwać chemią. Z Vincentem było inaczej i chociaż wiedziała, że nie mogła mu do końca ufać, postanowiła pozwolić mu wyrażać siebie poprzez pokazywanie jej świata w jego krzywym zwierciadle. To mogło być naprawdę ciekawe przeżycie, którego nie zapomni po grób. Im dłużej przebywała w jego towarzystwie, tym jeszcze bardziej chciała go poznać, kawałek po kawałku, aż dojdzie do samego epicentrum. Zgodnie z działaniem zaklęcia udało im się wyjść z Domu Strachów niezauważonym. Gdy wtopili się w tłum, Porunn zerknęła kątem oka na chłopaka i kiwnęła głową, gdy zadał jej pierwsze pytanie. Jej twarz wykrzywiła się w lekkim uśmiechu. - Tak, podobało. Za bardzo krzyczała, chciałam jej zamknąć usta – powiedziała, wzruszając lekko ramionami, jakby cała ta sytuacja nie zrobiła na niej jakiegoś większego wrażenia. Już nie raz obijała twarze innym uczniom za to, że zrobili coś co jej się nie spodobało. Łamała nosy, rzucała zaklęcia, które w pewnym sensie sprawiały ból. Była… kreatywna. Zatrzymała się, stając tuż przed Vincentem. Chwyciła za jego prawy nadgarstek, aby wyjął dłoń z kieszeni. Wtedy spojrzała na jego wewnętrzną stronę dłoni, po czym przesunęła opuszkami palców po linii życia. Była długa i wyraźna, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że w tym chłopaku było coś nadzwyczajnego i interesującego, coś co musiała zbadać dogłębnie. - W przeciwieństwie do Ciebie, niektórzy nie mają szans na długie życie – powiedziała, podnosząc spojrzenie błękitnych oczu na chłopaka. Posłała mu łobuzerski uśmiech, po czym szybkim ruchem dłoni, przesunęła dłoń na jego potylicę, aby zbliżyć twarz chłopaka do swojej. Zetknęli się czołami, pozostając bez przerwy w kontakcie wzrokowym. – To dobrze, nie lubię tracić osób, którymi się interesuję – wymamrotała. Odsunęła się dopiero po chwili, po czym wskazała na wyjście z wesołego miasteczka. - Mam ochotę coś zjeść, ale w miejscu, gdzie nie będzie tylu mugoli. Chciałbyś jeszcze spędzić ze mną trochę czasu? – przechyliła głowę lekko w bok, po czym wzruszyła ramionami, po czym splatając ich dłonie ze sobą, dała mu do zrozumienia, że ich dzisiejsze spotkanie jeszcze się nie skończyło.