Jesteście ciekawi, jak może wyglądać spotkanie po latach dwóch sąsiadek ze Szkocji, które znają ten sam repertuar? Ja też!
Osoby: Soleil Larsen, Alice Guardi
Czas: czerwiec 1977
Miejsce: Gdzieś w Hogwarcie
Alice Guardi
Temat: Re: Here comes the sun Pon 01 Wrz 2014, 17:32
Tak mało czasu, tak mało, mało czasu! Alice wspinała się po schodach z lekką zadyszką, starając się nie zahaczyć nigdzie szeroką, niebieską spódnicą do kolan. I aby jej nie podwiało, co jak co, nie chciała pokazywać swojej pupy uczniom, których mijała na klatce schodowej. Ani duchom. Tym to dopiero! Chociaż Alice bardzo lubiła duchy, o dziwo najbardziej polubiła Prawie Bezgłowego Nicka. I Grubego Mnicha. Ci dwaj razem to był duet nie do opisania. Alice zaśmiewała się do łez każdego wieczora, gdy odstawialia swoje pantomimy. Byli tacy rozkoszni, że Alice żałowała, że nie mogła ich utulić. Kiedyś chciała, to wylądowała na półce z książkami i uczuciem zimna w całym ciele. Nie miłe, dreszcze miała chyba do rana! Teraz spieszyła się na spotkanie z dyrektorem. Miała dzisiaj go zapytać, czy jest możliwość podjęcia tutaj stażu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w lipcu przyjdzie tu znowu przynieść papiery. Bardzo, ale to bardzo chciała tu pracować. Prawie ślizgiem dostała się na korytarz i o mało co nie uderzyła w potężną zbroję. Na gacie Merlina w kolorowe gwiazdki! Złapała się za serduszko, wystraszona. Wtedy to zegar zabił dwa razy. Zaraz. Dwa? Była umówiona z dyrektorem na trzecią! To co się to stało się? Alice wzięła głęboki wdech. To wszystko wina Filemona! Miała w domu tylko jeden, mały zegarek i na pewno go strącił swym puchatym ogonem, przez co się zatrzymał. I Alice nie miała pojęcia, że zegar nie chodzi. Toż była o godzinę za wcześnie! Ruda osóbka usiadła na kamiennym parapecie, łapiąc oddech. Mogła się rozejrzeć po starych katach. Uczniowie spoglądali na nią z zaciekawieniem, a ona odpowiadała im tym samym. Ah ta Alice. Zastanawiała się, czy spotka tutaj kogoś, kogo zna. Ona znała bardzo dużo ludzi.
Soleil Larsen
Temat: Re: Here comes the sun Sro 03 Wrz 2014, 11:53
To był dobry dzień, nawet bardzo. Słońce świeciło jasno z oknem, ptaszki śpiewały, Kałamarnica wygrzewała się na płyciźnie, a Tytan zniknął gdzieś, chyba przytłoczony ogromem optymizmu i pozytywnych myśli, które kotłowały się w głowie Sol. Dziewczyna tanecznym krokiem przemieszczała się korytarzem, od czasu do czasu pozwalając sobie na jakiś podskok albo piruet. Rozpierała ją energia, chęć zrobienia czegoś szalonego, radość. Dawno się tak nie czuła i wiedziała, co jest powodem jej szczęścia. A konkretniej – kto. Co prawda starała się, aby ktoś zawsze towarzyszył im podczas spotkań, ale obecność Henry’ego każdego dnia obok niej, możliwość rozmowy z nim, jego objęć i uśmiechu, to wszystko sprawiało, że promieniała jeszcze bardziej niż zwykle, rozświetlając każde pomieszczenie, w którym się znalazła. Pomijając może te krótkie chwile, kiedy przytłaczały ją nieprzyjemne rozważania, ale to nie jest temat na teraz. Potworek starał się nadążyć za swoją panią, lawirując pomiędzy nogami spieszących we wszystkie strony uczniów i od czasu do czasu upolowując którąś ze sznurówek. W pewnym momencie upodobał sobie te należące do siedzącej na parapecie rudej osóbki. Soleil zorientowała się w niecnych zamiarach swojego pupila i już miała go upomnieć, kiedy rozpoznała znajome rysy twarzy i dopasowała do nich imię, które kojarzyło się jej nieodmiennie z ciepłem, radością i wiosną. - Alice! – wykrzyknęła cicho i nie zważając na wpadających na nią uczniów, przecięła korytarz w taki sposób, aby dobrnąć do przeciwległej ściany! - Aliiiice. – pisnęła raz jeszcze, rzucając się dziewczynie na szyję. Nathaniel uznał to chyba za sygnał do ataku, po naśladując swoją właścicielkę, wylądował na kolanach młodej kobiety.
Alice Guardi
Temat: Re: Here comes the sun Sob 13 Wrz 2014, 23:45
Dzień był doskonały na pobyt w szkole. Zabawne stwierdzenie, czyż nie? Nie dla Alice. Hogwart zawsze, ale to zawsze kojarzył jej się z miłymi rzeczami. Bardzo miłymi. Pamiętała doskonale ten dzień, kiedy w żółtej sukience siedziała na łące i dziwnym trafem każda koniczynka, którą wzięła do ręki zamieniała się w czterolistną. I nie wiedzieć czemu, w barwie fioletu. Bajki opowiadane jej na dobranoc zrodziły w niej pewność, że magia istnieje i jeśli tylko się w nią wierzy - znajdywała się ona w człowieku. Traktowała to jako rzecz tak naturalną, że gdy przyszedł taki starszy pan z listem do niej, tylko pokiwała rudą główką, uśmiechając się szeroko. Bardzo go polubiła, bo pachniał cytrynowymi dropsami. Kto nie kochał dropsów? W skupieniu wysłuchała wszystkiego, co miał jej do powiedzenia staruszek. Ona przyjęła zaproszenie do szkoły z piskiem radości, jej rodzice jękiem zaskoczenia. Po wielu dyskusjach zgodzili się, aby ich córka studiowała magię. Nie mogła przestać im dziękować. Jednak mimo zafascynowania magią, Alice nigdy nie zapomniała z jakiej rodziny się wywodzi. Mugolskiej. W każde wakacje wracała i udzielała się we wszystkich możliwych kołach zainteresowań jako wolontariuszka. Na miejscowej świetlicy dla dzieci czytała bajki każdego popołudnia. Tam poznała Soleil. Słoneczko. Dziewczynkę tak zagubioną, a jednocześnie tak kochaną. Alice wyczuwała w niej magię. Każdego dnia zachęcała ją herbatką w różnych kolorach tęczy lub lukrowanymi ciasteczkami, po drodze wdrążając ją w świat baśni. Bajek. Piosenek. Tańca. Wtedy dojrzała promyczki uciekające z jej oczu. Została Słoneczkiem. Machając nóżkami na parapecie, Alice podziwiała swoje tenisówki z kolorowymi sznurówkami. Lewa miała czerwone sznurówki, a prawa niebieskie. I właśnie, gdy myślała, czy by czerwone nie zmienić na żółte, pojawiło się coś w kolorze futrzastym. -Oh jej! -rzuciła zaskoczona. Chciała złapać futrzastopodobne coś, lecz wtedy usłyszała swoje imię. Poderwała główkę, a zielone oczęta zalśniły. -Soleeeeil! -zapiszczała kobieta. Dojrzała podskakującą blond czuprynę. Z radością przytuliła do siebie Słoneczko, nie chcąc jej wcale, a to wcale puścić. Dopiero wskok futrzastej kulki na jej kolana ją otrzeźwił. -Co to? Twój? Jest taki... futrzasty. I lubi jeść sznurówki! Może biedny pomylił sobie sznurówkę z surówką? -zauważyła Alice, głaskając to coś. Odłożyła go bezpiecznie na parapet i złapała Soleil za łapki. -Little darling, the smiles returning to the faces Little darling, it seems like years since it's been here Here comes the sun, here comes the sun And I say it's all right..... -zaśpiewała radośnie, okręcając Sol parę razy wokół własnej osi. Mimo dziwnych spojrzeń uczniów. Młoda Larsen na pewno znała tę piosenkę, gdyż to właśnie ją śpiewała Alice, gdy tylko Sol pojawiała się w drzwiach świetlicy. Przybyło Słoneczko.
Soleil Larsen
Temat: Re: Here comes the sun Czw 25 Wrz 2014, 13:26
Przybyło! Zdecydowanie przybyło, a konkretniej przytuptało na nóżkach obutych w czerwone trampki, jakoś współgrających z kraciastą, szkocką spódnicą. Sol wciąż jeszcze pamiętała tamte złe lata, po śmierci Daga. Nie chciałaby ich z resztą zapominać, choć były mroczne i bolesne. Wychodziła jednak z założenia, że każde doświadczenie jest istotne i nie należy części z nich bagatelizować albo wypychać ze swojej świadomości tylko dlatego, że nie są najradośniejsze. Poza tym… w każdym mroku prędzej czy później pojawi się światło. I Alice była taką lampką dla Soliel, w pewnym sensie zainspirowała ją albo precyzyjniej obudziła w niej tę osobę, którą dziewczyna była teraz. Zrobiła z małej, zagubionej Norweżki wrzuconej w rzeczywistość Szkocji, najprawdziwsze Słoneczko. Takie właśnie, które całemu otoczeniu daje znać, że przybyło i swoim głównym zadaniem określa wzbudzanie uśmiechu na zasmuconych twarzach. I wcale jej nie przeszkadzało, że panna Guardi ociąga się z uwolnieniem ją z mocnego uścisku. Ba, sama nie rozluźniała ani odrobinę swojego, póki Potworek głośno nie zaczął protestować przeciwko takiemu ignorowaniu jego osoby i zapowiadało się trochę na to, że zaraz wykorzysta pazurki, aby zwrócić na siebie uwagę dwóch podekscytowanych dziewcząt. - Tak, dostałam go od Henry’ego/ – odparła radośnie i takim tonem, jakby każdy szanujący się człowiek, powinien znać panicza Lancastera. - Wabi się Nathaniel, ale większość osób nazywa go Potworkiem. – dodała po chwili, przyglądając się jak kociak z zadowoleniem ociera się o dłonie Alice i zaczyna mruczeć jak traktorek. Dodałaby coś jeszcze, ale została w tym momencie porwana do tańca, więc nie pozostało jej nic innego, jak śmiać się głośno, bo śpiewać się nie odważyła. Obrazy zaczęłyby na pewno wyć z rozpaczy. Niektórym zdarzało się nie trafić w odpowiednią nutę, Sol zdarzało się nie fałszować. - Co tu, co tu, co tutaj robisz! – zapytała w końcu, dławiąc się uśmiechem i przezwyciężając przyspieszony tańcem oddech. Wiedziała przecież, że Alice już się w Hogwarcie nie uczy. Studiowała gdzieś Astronomię i dlatego przez ostatni okres czasu rzadko się widywały. O wiele za rzadko.