IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Wieża Astronomiczna

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
AutorWiadomość
Alice Guardi
Alice Guardi

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyPią 05 Gru 2014, 23:53

Panna Guardi nie należała do osób, które się smucą. Podkówka występowała na jej poziomkowe wargi tak rzadko, że można uznawać to za mit. Legendę. Jednak w każdym podaniu tkwi ziarnko prawdy. Nawet tak pozytywną osobę jak Alice dopadały szpony złej natury, wyrywały jej kryształowe serce z piersi i rzucały o ziemię, przez co rozpryskiwały się w drobny mak. Jak wiadomo, złożenie tego na powrót zabierało mnóstwo czasu. Sumiennie, kawałek po kawałku Alice zbierała kawałki i łączyła je w całość. Oczywiście składanie serduszka z kimś trwało by krócej. Jednak nie zawsze tak towarzyska, łaknąca towarzystwa istotka potrafiła dopuścić do siebie kogokolwiek. Potrafiła słuchać innych i pomagać im nawet kosztem swoich spraw, lecz kiedy to pech zapukał do jej drzwi... oddalała się od wszystkich, by ylko ich nie smucić. Tylko ile można sobie radzić samemu? Nawet najsilniejsza persona potrzebuje kogoś obok. Nawet taka samowystarczalna i dzielna Alice. Jej ruda grzywa niczym u lwa dodawała jej pewności siebie, nie znaczyło to jednak, że potrafiła się przed wszystkim obronić. Potrzebowała tarczy na takie dość silne ciosy od losu. Może kiedyś nauczy się ją wytwarzać, bo ta z różdżki nie zdawała egzaminu. Czekolada całkiem nieźle sobie radziła. Czasami. Teraz jednak Alice chciała się oddać Królowej Nocy. Pozwolić, aby jej dusza uleciała gdzieś wysoko między gwiazdy, wybierając się na długi spacer. Odetchnęłaby świeżym powietrzem atramentowego nieba. Zapytała Oriona skrytego jeszcze na drugiej półkuli nieba na temat polowania na byka, pogłaskała sforę jego psów... byłaby sobą. I nikt by jej nie mówił, że jest inna. Gorsza. PAtrzyła na swoje ręce, gdzie spod jasnej skóry wyzierały błękitne dróżki, którymi płynęła krew. Przesunęła opuszkami palców po ich wypukłej fakturze. Jak można było mówić, że ten życiodajny, karminowy płyn był brudny? Nieprzydatny? Odrobina złości zakuła Alice w serduszko. Nie mogła tego pojąć swoją rudą główką. Dlatego musiała udać się tam, gdzie nikt by jej nie przeszkadzał. Przez myśl jej nie przeszło, że kogoś tu spotka. A jeśli nawet, to ta osoba byłaby tu nielegalnie. I jej obowiązkiem było tę osobę wyrzucić. Dlatego była zaskoczona faktem, że tej osoby nie może wyrzucić. Widok Francisa pozwolił jej nieco ochłonąć, nawet ten cień uśmiechu na jej twarzy był szczery. Jednak nie chciała go martwić. Zajęła się układaniem teleskopów w obserwatorium, mimo, że układała je już dzisiaj trzy razy. Mogła i czwarty. Ukradkiem ocierała kąciki oczy, tak popuchniętych i piekących.
-Zawsze tutaj przychodzę, gdy.. -chciała dopowiedzieć "jest mi źle", lecz urwała. -Gdy. -skończyła kulawo. Odgarnęła z oczu rude pukle i wytarła niewidzialny kurz z lunety.
Spojrzała krótko przez ramię na Frania, posyłając mu nikły uśmiech. Też się cieszyła, że go widzi. Chociaż nie było tego po niej widać teraz. Jakos mu to wynagrodzi kiedyś.
-Samemu zawsze tak dziwnie. Nawet z gwiazdami. One może i słuchają, ale są mało rozmowne. -zarzuciła cicho żartem, odwracając się powoli. Akurat, gdy Franio postanowił do niej podejść. Alice zagryzła dolną wargę i poczuła, jak mocno bije jej serce. Ze strachu? Czego tu się bać w stażyście zaklęć? Niczego Alice, niczego.
-Nie, nie martwię się, ja tylko....-zająknęła się nieco przestraszona, licząc na to, że cień zakrywa jej czerwone oczy. -Tylko.... -łapała się tego słowa jak tonący brzytwy. Tylko co? Nie umiała kłamać, a wzrok Frania jakoś dodatkowo ją blokował. Obserwowała jak przejeżdża opuszkami palców po maszynerii na środku sali. Alice splotła razem paluszki obu dłoni i zaczęła je wyłamywać, skrępowana tą całą sytuacją.
-Nic... nic wielkiego. Jak to kobieta, wyolbrzymiłam tylko. Trochę. -westchneła, zła na siebie, że jednak pęka. I faktycznie, zrobiła aferę o nic. Tylko, ze tak to bolało.
-Chyba jednak nie nadaje sie na nauczycielkę. -westchęła, wychodząc z cienia. Blask księżyca i gwiazd padł na jej smutną buzię, gdy przesunęłą się blizej balkonu. Wyjrzała. Chłodny wiatr koił piekące powieki. Było jej tak dobrze. I chyba jednak nie chciała, aby Franio sobie gdzieś szedł.
-Przepraszam. Co u Ciebie? Jak pierwszy tydzień? -zapytała go nieco pogodniej, chcąc zmienić temat. Chociaż tyle.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyPią 05 Gru 2014, 23:54

Nocą wszystkie koty są czarne. Podobno. Problemy w tej kwestii przypominały futrzaste, mruczące kulki zwane potocznie kotami. Po zmroku problemy wydawały się większe. Potęgowane ciszą, samotnością i możliwością głębszego przemyślenia wszelkich za, przeciw, dlaczego i, tak właściwie, czy. Czasami łatwo się zgubić, w tym wszystkim. Bardzo łatwo. A trudno odnaleźć się, co nie jest myślą odkrywczą. Nawet gdyby Panna Guardi postanowiła wyprosić Francisa z wieży astronomicznej, najnormalniej w świecie by jej nie posłuchał. Zdarzało mu się. Chociaż nie był zbyt wprawny w pocieszaniu wolał jej nie zostawiać samej, widząc, że coś ją trapi. Nie chciał tego. Nie był pewien na ile ona tego chce, właściwie w większości zgadywał, próbując rozwiązać problem, być jakimś wsparciem. Nie chciał pogorszyć sytuacji, zawsze się tego bał najbardziej. Że powie coś źle, że sprawi, że będzie jeszcze gorzej i zamiast pomóc wprowadzi nowy zamęt, nową falę zwątpienia, która zamiast uspokoić poburzy myśli i nie da im spokoju. Tego nie chciał. Ale wierzył w swoje możliwości. Był dla Aristos starszym bratem, nie takim jak chciał, ale był. Próbował. Teraz też mógł spróbować. I nie wybaczyłby sobie, wyrzucał długo, gdyby zignorował problem Panny Guardi, akceptując jej próby zrzucenia tego problemu na inny tor i przyjmując do wiadomości zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Nie było.
Zapadła cisza, nie niekomfortowa. Przyjemna. Łagodna. Dająca chwilę do namysłu. Na tej wysokości i o tej godzinie nie było słychać właściwie nic, poza wiatrem świszczącym delikatnie.
-Gdy. - powtórzył Francis. Bez nacisku, bez wyrzutu, nie chcąc wymusić odpowiedzi. Potwierdził, najnormalniej w świecie, jakby nie było nic bardziej oczywistego w tej chwili. Potwierdził, bo każdy ma takie Gdy. Gdy to dość naturalny element otoczenia, przewija się tu i tam, czasami wraca, chociaż nie zawsze tego chcemy. Ale jest i nic na to poradzić się nie da, niestety. Odpowiedział uśmiechem na uśmiech, delikatnie, kącikiem ust, niepewny czy mu wypada. Przerwał na chwilę badanie mechanizmu, gdy usłyszał zająkniecie. Zwątpienie. Westchnął cicho, wiedząc, że coś jest nie tak. Będąc już właściwie pewnym. Odwrócił się powoli słuchając tego, co mówi Alice. Słuchając jej desperackich prób zapewnienia go, że wszystko jest w najlepszym porządku, że nic się nie wydarzyło.
-Nie ma czegoś takiego jak ‘nic wielkiego’.- odparł łagodnie, zerkając gdzieś w niebo, za Alice. Żeby ona nie czuła się skrępowana, żeby on nie czuł się skrępowany. Uciekał wzrokiem, miał takie tendencje. Bo prostu tak było łatwiej. Łatwiej mówić i łatwiej być. -Nie ma. Skoro się martwisz, to coś jest. I nawet nie zaprzeczaj. - ciągnął półgłosem. Mówienie głośniej wydawało mu się niewłaściwe. Nie stali aż tak daleko, a dookoła panowała praktycznie cisza. Słyszała go doskonale, był pewien. A jeśli nie? Cóż. Wtedy dopiero wpadłby w zakłopotanie. -Nie zaprzeczaj, bo widzę. - powtórzył, uśmiechając się nieco mętnie. Zmarszczył brwi, wyraźnie zmartwiony widząc Alice w świetle. Podejrzewał, że to może być jakiś problem, ale nie cierpiał kiedy ktoś płacze. Nie chodziło o to, że mu to przeszkadzało. Czuł się bardzo bezradny, bez pomysłu, jak mógłby pomóc. Coś w nim drgnęło, kiedy usłyszał słowa zwątpienia we własne możliwości. Westchnął cicho i przystanął przy poręczy, obok, zachowując jednak dystans. Oparł się o balustradę i wyjrzał daleko w horyzont, próbując w ciemności wyłapać detale krajobrazu i panoramy błoń.
-Nie przepraszaj. - rzucił, opierając łokcie na poręczy, a dłonie zaplatając przed nią. Kręcił młynka palcami i milczał moment.
-Dlaczego uważasz, że się nie nadajesz? Nadajesz się. - stwierdził, tym tonem pełnym oczywistej oczywistości. Jak nie ona, to kto? Nie chciał, żeby zrezygnowała. Sam nie był pewien dlaczego, ale po prostu tego nie chciał. Milczał moment. Kolejny. Analizował, myślał, porównywał to, co wie z tym czego jeszcze nie wie i próbował jej to jakoś ułatwić, chociaż nie był pewien, czy właściwie może. Czy się da.
-Któryś z uczniów?- strzelił. W ciemno. Jeśli ktoś mógł mieć największy wpływ to prawdopodobnie właśnie młodzi podopieczni.
Francis Lacroix często miewał rację. I podobnie często tego uczucia szczerze nie cierpiał.
Alice Guardi
Alice Guardi

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyPią 05 Gru 2014, 23:56

Koty były puchatymi stworkami, chodzącymi własnymi ścieżkami. Ich miękkie łapki nie wydawały żadnych dźwięków, a w mroku tylko można było wypatrzeć zielone bądź żółte oczy. Ten zimny blask potrafił niejednego przestraszyć. Dopiero po chwili, gdy ciemny kształt przesunął się obok nóg, można było się uspokoić. Lecz serce rozszalałe ze strachu waliło niemiłosiernie mocno i boleśnie, obijając się o żebra. Tak było i teraz z Alice. Właśnie dojrzała na swej drodze te przerażające ślepia. Problem tkwił w tym, że jeszcze nie poczuła tego łaskoczącego nogę włosia, ani żaden miły pomruk nie doszedł do uszu panny Guardi. Jej serce nadal biło niemiłosiernie szybko. Napawało niepokojem. Nie lubiła tego stanu. Jakby szło się szklanym korytarzem, ale kolejne kawałki podłogi zapadały się tuż za nią. Wystarczył jeden zły krok, zachwianie się na krawędzi szklanej płytki... a z jej szczęściem to było bardzo możliwe. Dlatego nie dopuszczała do takich sytuacji zbyt często. Prawie nigdy. Jednak i te złe demony potrafiły ją wypatrzeć w okowach szcześcia i beztroskiego szaleństwa. Nawet rude pukle przypominające języki ognia ich nie odstraszały. Szkoda. Kobieca natura Alice również dawała o sobie znać, nie pozwalając jej się zdecydować. Chciała być sama, zawsze sama radziła sobie ze swoimi problemami. Za jakiś czas doszła by do siebie, przyodziała na poziomkowych ustach swój znajomy uśmieszek łobuzicy. Jednak ponure myśli mogłyby zostać. I powrócić znowu w najmniej odpowiednim momencie. Z drugiej zaś obecność kogoś bliskiego - bo za kogoś takiego uważała młodego stażystę - dodawał jej sił i uspokajał. Wywoływała presję, aby pozbyć się złego humoru nieco szybciej. Starała się. Miała nadzieję, że uda jej się zbyć te natrętne pytania, skłamać, że jest dobrze. Był jeden mankament. Alice nie potrafiła kłamać. Nawet w dobrej wierze. (WIERZE).
-Oh, uwierz. Istnieje nic wielkiego. Filemon jest nic wielki. Znaczy się... mały. Jednak nie mogę mu tego mówić, bo się obraża. -zauważyła Alice. Jednak wracał do niej lepszy nastrój, skoro już wspominała o swoim kocie. Pozwalała myślom odpłynąć na niespokojnych falach nieco dalej, jej zostawiając ciszę na morzu. Ciekawe, jak się pływa statkiem. Nigdy nie pływała. Może temu, że się bała. Troszeczkę.
Nie umiała zmienić tematu, zbyć niewygodnych pytań. Odważyła się przenieść wzrok zaczerwienionych oczu na Francisa, który nie chcąc być nachalnym, przenosił swój na niebo. Ciągle zagryzała dolną wargę. Ponownie westchnęła, bijąc się z myślami,
Czuły, łagodny szept pieścił uszy Alice i pozwalał na chwilę ukojenia. Słyszała Francisa aż nazbyt dobrze. Potrzebowała tego. Tak samo w tej chwili czuła, że chce się do niego przytulić. Tak mocno mocno. Jak do maskotki. Lecz jej nachalność mogłaby zostać źle odebrana. Nie chciała tego, nie chciała go stracić. Był jedyną bliską personą w tym ogromnym zamku. Ona potrzebowała ludzi.
Uśmiechnęła się mimowolnie, widząc ten nieco mętny na ustach Francisa. W sumie miał ładne usta. Alice zamrugała, patrząc na całą twarz Frania. Potem odszukała Marsa na niebie. Dla niej to nie był problem. Ciemnoczerwony punkt odznaczał się na tle granatu.
-Wybacz. Po prostu nie przewidziałam... hm. No nie każdy ma prawo mnie lubić. -mruknęła kulawo, przyglądając się sylwetce Frania kątem oka. Zacisnęła mocno palce na balustradzie, aż kostki jej zbielały. Metal też potrafił przytulić. Odgarnęła włosy z oczu. Łaskotały.
Uśmiechnęłą się z wdziecznością do stażysty.
-Dziękuję, że to mówisz. Musze być twardsza. Trochę. -przyznała krytycznie. Chyba się uspokajała. Powoli. Lecz ponura myśl ciagle błakała się wewnątrz tej szalonej główki.
Aż Francis nie wspomniał o uczniu. Alice zwiesiła główkę i chwilę milczała. Tylko chwilę.
-Tak. Jeden z uczniów stwierdził, że się nie nadaje. I mam wracać do mugoli... bo... bo... -zająknęłą się. Głęboki wdech. Dasz radę Alice.
-Nazwał mnie szlamą. -wydusiła smutno. -Zrozumiem, jeśli Tobie też to przeszkadza. -dodałą jeszcze ciszej. ODwagi Alice.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyPią 05 Gru 2014, 23:57

Wyczuł spojrzenie Alice na sobie, ale nie oderwał wzroku od nieba. Tak było łatwiej. Na skróty, ale łatwiej. Francis Lacroix był może odrobinę tchórzliwy w niektórych sytuacjach, ale był człowiekiem i znacząco leżało to w jego naturze.
-Nie masz za co przepraszać. Nie ma potrzeby. - uspokoił ją Francis. Przecież rozmawiali. Za co miała go przepraszać? Za to, że jest? Że ma zły dzień? Za to, że coś się wydarzyło? Za nic z tych rzeczy nie wypadało przepraszać i Francis to wiedział. Wiedział to wybitnie. Kiwnął głową słysząc odpowiedź o byciu twardym, nie zgadzając się jednak do końca z Alice. Mógłby z nią dyskutować na ten temat, ale uznał to za kiepski moment. Będą lepsze. Taką miał nadzieję.
Poczuł, że serce zabiło mu nieco szybciej słysząc znajome słowo, błyskawicznie rozumiejąc naturę problemu, kiedy elementy układanki wskoczyły na miejsce, a niewiadome szybko przestały być tak zagadkowe. Francis zrozumiał i nagle wszystko stało się bardziej oczywiste.
-Szlamą.- powtórzył, smakując ten wyraz. Paskudny. Ześlizgiwał się, przynosił złe skojarzenia, ale nie takie, jak mogłoby się wydawać. Skojarzenia z brakiem wychowania, z rzeczywistą mentalnością ludzi ‘wyższych’, bo ‘czystych’. Jak łatwo jest wyglądać dobrze na salonach i zamiatać tego typu słowa pod dywan. Francis westchnął lekko i z dość nieodgadnionym wyrazem twarzy oderwał wzrok od nieba, by spojrzeć na Alice. -Masz mugolską krew.- oświadczył cicho, stwierdzając fakt. Nie brudną. Brudne mogły być naczynia. Francis nie uznawał tego typu podziałów, nie był nawet pewien skąd się wzięły, ale większość osób o podobnym do niego ‘statusie’ zdawało się uznawać je za barierę nie do przeskoczenia. Uśmiechnął się delikatnie, szczerze, powoli unosząc kąciki ust do góry, rozluźniając skupione do tej pory, zmartwione spojrzenie.
-Alice, przecież to nic nie zmienia.- westchnął cicho, jeszcze ciszej niż wcześniej, wypuszczając resztki powietrza z płuc. Zamilknął na moment, odwracając wzrok na chwilę a dłonią gładząc powierzchnię balustrady. Przestąpił z nogi na nogę i zaśmiał się cicho, czując, jak spięcie go opuszcza. Wrócił spojrzeniem do Alice i uśmiechnął się do niej, serdecznie. Przecież to nic nie zmieniało i takie były fakty. Odruchowo przesunął dłoń dalej po barierce, aż natrafił na rękę Alice. Zatrzymał się i cofnął delikatnie dłoń. Przez moment wahał się, niepewny czy mu właściwie wypada, czy powinien. Nie wiedział jak zareaguje na kontakt fizyczny, czy łagodny ruch mający wyrazić wsparcie poprawi czy pogorszy sytuację, czy to zadziała, czy coś zmieni. Francis był obok i to chciał zaznaczyć tak banalnym ruchem, na który w innych, przypadkowych okolicznościach zapewne nie zwróciłby większej uwagi W końcu delikatnie pozwolił sobie musnąć skórę Alice palcami, przez moment, w pocieszającym geście, którego sam nie był do końca pewien. Nie trwało to długo, raptem parę sekund. Francis wrócił dłonią do swojego boku i oparł się o barierkę uśmiechając się delikatnie, może nawet nieco nieśmiało. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przymknął je zaraz.
-No tak. To. Ten. - zaśmiał się cicho. Opuścił wzrok na podłogę, która wydała mu się nagle wybitnie interesująca.
-Czystość krwi nie ma znaczenia. - zaczął ponownie, powoli. - Według mnie. I dla mnie. Lubię cię za to jakim człowiekiem jesteś, a nie pochodzenie. - dodał, po chwili namysłu.
-To nie zmienia tego jak dobrym nauczycielem będziesz, Alice. Nikt nie ma prawa cię za to oceniać. Według mnie. - Francis Lacroix nie cierpiał podziałów. Degustowały go. Wprowadzały w nieprzyjemny stan kiedy miał ochotę stanąć przed tłumem i zapytać, najnormalniej w świecie, dlaczego. W imię czego. W jakiej sprawie. Nie wiedział, nie umiał sobie tego nijak racjonalnie wyjaśnić. Jego rodzice zdawali się zawsze stawiać nacisk na czystość krwi, jego siostra podobnie, on jednak nie do końca rozumiał na czym opierał się taki osąd, skąd brał się lęk przed odmiennością. Nikt nie chciał z nim podejmować dyskusji, nikt nie chciał mu wytłumaczyć, a Francis Lacroix najnormalniej w świecie - nie pojmował tego faktu. Nie przyjmował do wiadomości. Było mu przykro, źle, że już tak młode dzieciaki oceniają na podstawie tak błahej. Na podstawie czegoś, na co gdyby nie wychowanie nie zwróciliby nawet uwagi.
Alice Guardi
Alice Guardi

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySob 06 Gru 2014, 00:06

Mało było na świecie takich zdarzeń losu, które by wpłynęły jakoś negatywnie na Alice. Była promyczkiem. Szalonym refleksem Słońca, które przebijało się przez nawet najgorsze chmury i nie pozwoliło niczemu ani nikomu zakłócić jego blasku. Jednak czasem przez nieuwagę, a może celowe działanie, ten promyczek rozpraszał się w kłębowisku smogu i mgieł. Nie potrafił przebić się przez tę grubą ścianę chłodu i zła. Opary, które dusiły i odbierały chęci do życia. Przez niewielki ułamek swych rozmyślań Alice faktycznie zastanawiała się, czy należy do tego świata. Przecież wychowali ją mugole. Nie spotkała nigdy wcześniej kogokolwiek, kogo interesowało by jej pochodzenie. Aby traktować ją gorzej. Owszem, zdarzało się, że patrzono na nią z ubolewaniem i brakiem powagi, z racji jej szaleństw. Lecz nigdy nie wyzwano jej od brudnej krwi. Szlamowatej krwi. Każda krew była sobie równa. Nie była gorsza w zaklęciach od czystokrwistych. Niekiedy nawet lepsza. Więc co wskazywało na jej gorszy stan?
Słowo "szlama" w ustach Francisa wywołało w Alice niemiłe dreszcze. Jakby się bała, że wybrzmienie tego słowa faktycznie coś zmieni. A nie miało zmieniać. Chciała nadal widzieć w Franiu przyjaciela. I na prawdę chciała go poznać z Filemonem. Miała tyle planów ich kolejnych spotkań. I w sumie nie miała. Plany miały tendencję do psucia się. To wszystko mogło być takie spontaniczne. No właśnie. Mogło. Alice przełknęła nerwowo ślinę.
-Moi rodzice są mugolami. Nigdy nie czarowali. -skinęła lekko głową. I zaraz ją poderwała, gdy Franio uznał, że to przecież niczego nie zmienia. Poczuła się, jakby twardy głaz spadł z jej umęczonego płączem serduszka. Aż słyszała ten huk, gdy spada na ziemie. Na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech, a w szmaragdowych oczkach błysk. Znajomy Francisowi błysk.
-Serio? Nie przeszkadza Ci to? -zapytała dla pewnosci, ale jego reakcja wystarczyła. I ten uśmiech. Dobra siła wypełniła duszę płomiennowłosej Alice. I serduszko mocniej zabiło. Z ulgą. W końcu coś wygrywało ze smutkiem. Z początku nie poczuła tego lekkiego muśnięcia, dotarło do niej po chwili. Wtedy to przesunęła lekko wzrok na dłoń Francisa, która ponownie zetknęła się z jej dłonią.
-Oh. -wyszło z jej ust. Przyglądała się z ciekawością jaką fakturę na ręka stażysty. Była miękka, może nie tak bardzo jak jej, ale przyjemna w dotyku. Ciepła. Koiła ból. Z żalem Alice powitała jej oddalenie się. Niepewnie, pamietając ostatnie wtopy teraz to ona przesunęła dłoń po barierce i ujęła lekko dłoń chłopaka. Nieco wzmocniła uścisk, jakby chciała mu podziękować.
-Dziękuję. -"że jesteś. że pocieszyłeś. że dla Ciebie to nic nie zmienia. że jesteśmy tu razem i patrzymy w gwiazdy. "
Przemknęło przez myśli Alice. Jednak ich nie wypowiedziała. Po tym krótkim słowie odsunęła dłoń z nieco lżejszym sercem. Było jej lepiej.
To nagłe speszenie się i śmiech... Alice nie mogła pozostać obojętna. Zaczęła chichotać, jakby nagle ją coś rozbawiło. O tak, to jej pasowało. Śmiać się, a nie płakać. Uśmiech Francisa ją rozczulał, czuła się jak lody pistacjowe w upalny dzień.
-Ja też Cię lubię. Jak czekoladę. Tylko, że nie rozpuszczasz się w ciepły dzień. Oj. -Alice teraz pojęła co powiedziała. -Jej. Niefortunne porównanie. Lubię cię bardziej niż czekoladę. -stwierdziłą w końcu, nadal uważając, że mówi głupoty.
-Podziały są głupie. Bardzo. To tak jakbym patrzyła na Filemona źle, bo jest mieszańcem. Wcale nie jest gorszy od rasowców. -burknęła Alice, nieco rozeźlona. Spojrzała na Frania z zainteresowaniem.
-Ty też będziesz świetnym nauczycielem. A na pewno czarującym. -Alice po raz pierwszy uśmiechnęła się tak szeroko. Lubiła się bawić słowem. I dwuznacznościami. I przy okazji mu powiedziała komplement. Brawo Alice!
Spojrzała w niebo tym razem, szukając Marsa.
-Tam jest Mars.
Podniosła rękę i wskazała czerwony punkt. Nad głową Francisa, co przez jej nieuwagę skończyło się tym, że pacnęła chłopaka dłonią w ucho. Pisnęła zaskoczona.
-Wybacz! Przepraszam! -Alice skorbiła się lekko i zaraz zaczęła głaskać urażone ucho Francisa. I kawałek włosów. I szyi. Zaraz skończyła ten zabieg, czujac, że to znowu jest ingerowanie w czyjąś prywatność. Dobrze, że się nie zaczerwieniła.
-No. To właśnie. Hm. Nie boli? -zapytała rozbawiona tym, jak jej ciało szalało wbrew niej.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySob 06 Gru 2014, 00:07

Alice odszukała dłoni Francisa. Był jej nawet za to wdzięczny, podobnie jak ona, jemu. Chociaż tak właściwie nie robili nic niezwykłego. Byli sobie. Rozmawiali. Nie było za co dziękować. Rzeczy działy się, ziemia się kręciła, gdzieś wstał dzień, a oni sobie byli. Akurat w tym momencie i w tym miejscu. Tak się udało i bardzo dobrze.
-Cieszę się, że tak uważasz.- odpowiedział. Sam nie do końca pewien na którą wypowiedź. Prawdopodobnie na obie. Niezbyt często ktoś wysnuwał tak prosty i tak przyjemny wniosek na głos, stwierdzając, że się kogoś po prostu lubi. Miłe. Warto być w życiu czasami miłym. Chociaż nie zawsze się tak wydaje. Paradoksalnie.
Zaśmiał się, słysząc pokrętny komplement doceniając aspekt gry słownej. Bawiły go takie żarty, może aż było wstyd przyznać, ale bawiły go szczerze. Pokiwał głową i przymknął oczy.
Miał już spojrzeć w niebo i odszukać Marsa, którego sam znaleźć nie był w stanie. Już miał poszukać czerwonego punktu na wrześniowym nieboskłonie. Już miał otworzyć usta i przyznać, że zawsze miał problem z astronomią, ale zamiast tego poczuł pacnięcie. Niezbyt mocne, jedynie gwałtowne, niespodziewane w dość spokojnej, powolnej, aurze, która ich otaczała.
Poczuł ciepło na uchu, mimo wcześniejszego, wcale nie tak mocnego uderzenia, które potem przeniosło się przyjemnie w okolice szyi, po drodze zaczepiając jeszcze jego włosy i łaskocząc przyjemnie. Spojrzał nieco zdziwiony na Alice. Przywykł, że nic nie robiła sobie z przestrzeni osobistej, ale teraz wydawało mu się, ze jest inaczej. Że się pilnuje. Że jest ostrożna, chociaż w gruncie rzeczy się nie zmieniła. Że unika dotyku bardziej niż zwykle, a teraz, kiedy do niego doszło, poczuł, że był intymniejszy niż wcześniej mu się zdarzył. Uśmiechnął się jednak, minimalnie, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, a kierując się jakąś myślą która na ulotną sekundę zagościła w jego głowie. Miała przyjemne dłonie, delikatne i ciepłe, subtelnie odcinające się od nocnego chłodu. I łaskotał miło. Przechylił lekko głowę, by móc lepiej spojrzeć na Pannę Guardi. Poczuł się nieco dziwnie, speszony odrobinę, zawstydzony samym sobą. Odwrócił wzrok ponownie i wypuścił powietrze.
Dotyk Alice urwał się tak szybko, jak się pojawił. Nagle, niespodziewanie, pozostawiając uczucie pewnego otwarcia, dokończenia, a jedynym świadectwem, że jeszcze niedawno dłoń stażystki gładziła ucho i szyję Francisa był przyjemny, wcześniej niezbyt mu znajomy, dreszcz który poczuł na karku. Przeczesał włosy palcami, zahaczając przy tym o ścieżkę, którą raptem moment wcześniej wędrowała dłoń Alice.
-Nie. Już nie boli. - odpowiedział, wodząc wzrokiem gdzieś w bok. Odkaszlnął, bardziej z zakłopotania niż z suchości w gardle, chociaż ta też zaczynała doskwierać Francisowi. - Już nie.
Wyprostował się i odkaszlnął zdecydowanie, dwukrotnie delikatnie klepiąc się w policzek. Pobudka, Panie Lacroix. Prosimy zejść na ziemię. Odwrócił się do Panny Guardi wyprostowany, miętosząc dłonią końcówkę szalika w swoim zwyczaju i westchnął. Ostatnio mu się często zdarzało, tak wzdychać.
Wiatr nadal wiał delikatnie, nie odpuszczając i nieco ochładzając się, zapowiadając nie aż tak odległe nadejście poranka. Poprawił szalik i owinął się dokładniej dookoła szyi, czując tym razem mniej przyjemny dreszcz przebiegający po plecach. W połowie ruchu zreflektował się jednak orientując się nad definitywnym brakiem elegancji z jego strony. Wyplątał się z szalika i podszedł do Stażystki zarzucając jej szalik na szyję, a potem, nie dając sobie chwili na kontakt wzrokowy oparł się znowu o barierkę.
-To jak? Gdzie jest ten Mars?
Alice Guardi
Alice Guardi

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySob 06 Gru 2014, 00:09

Trzymanie za rękę nie wywierało presji. Mógł to zrobić każdy. Każdy mógł złapać Cię za łapkę. Z wielu powodów. Albo żeby powstrzymać, by gdzieś nie iść lub przeciwnie - aby pociagnąć we właściwym kierunku. Czasem ktoś trzymał kogoś za rękę, by tylko poczuć obecność. By mieć pewność, ze ktoś jest obok, uzyskać wsparcie. Niekiedy dodawało to sił. Bywało i tak, że to pomocna dłoń, która pomoże wstać z podłogi po niefortunnym upadku. Nieco milej, kiedy to ujęta dłoń w tańcu, aby prowadzić. Dopiero na samym końcu można myśleć o przyjacielskim lub miłosnym geście, czułości. Zawsze ktoś mógł złapać za rękę, aby rozgrzać, gdy się przypadkiem zapomniało rękawiczek.
Powodów było wiele, lecz zawsze to było miłe. Przywoływało na myśl pozytywne emocje. Wywoływało przyjemny dreszczyk biegnący wzdłuż kręgosłupa. Łaskotał zakończenia nerwowe i można się było uśmiechać. A uśmiech był zdrowy. Potrzebny.
I taki lekki, niewymuszony pojawił się na poziomkowych ustach Alice, kiedy dotarło do niej, że przecież to nic nie zmienia. Nadal była Alice Ann Guardi dla Francisa i nie zmieniał do niej podejścia. I wiele osób go nie zmieni, a jeśli komuś się zdarzy, to nigdy nie był wart tej znajomości. Nie była gorsza. Inna. Po prostu była sobą. I Los zadecydował, że nie mając żadnych magicznych korzeni to własnie w tej rudowłosej osóbce zrodzi się ziarenko czarodziejskich mocy. I była z tego dumna. Powinna być. Alice pielęgnowała czule ten rozkwitający się w niej dar. I nikomu nie pozwoli go sobie odebrac. Nagły napływ motywacji odratował jej poharatane serce. Wracała na spokojne wody tego rozszalałego morza. I tak się w tym rozpływała i zatapiała, w tym poczuciu pewności i spokoju, że zapomniała o tym, iż nie dotyka się ludzi ot tak. Miała taki nawyk i tak robiła. Kiedy nieszczęśliwie uderzyła w ucho Francisa, chciała mu to wynagrodzić. Delikatnie, przepraszająco głaskała go po uchu i szyi, chcąc złagodzić ból, który nie mógł być wielki. Nie uderzyła go mocno. Po paru sekundach zorientowała się, że ten gest nabiera już formę czułości, niewinnej pieszczoty. Jeszcze gdy patrzyła Francisowi w oczy. Zamrugała i odsunęła dłoń, nieco speszona, ale i zadowolona.
-To dobrze. Czułabym się winna. -zauważyła, przyglądajac się kolejno Cefeuszowi, Andromedzie i innym gwiazdozbiorom. Z nieco lżejszym sercem. Lubiła spotkania z nim. Zawsze były nietypowe. Pokrzepiające. Zarażała go swoim entuzjazmem, a dzisiaj to on przypomniał jej, że jest coś warta i nie może się poddawać. Miał rację. Słyszała jego westchnięcia. Ona sama w tym czasie bawiła się kosmykiem ognistych włosów, zastanawiajac się, czy to jej nowy szampon miał takie kojace działanie na zszargane końcówki. Nigdy się nie zastanawiała nad stanem swoich włosów. Do teraz. Były bardzo interesujące. Ocknęła się, gdy poczuła na swojej szyi miły dotyk szalika. Podniosła głowę zaskoczona, ale uśmiechnęła się szeroko. Nie było jej jakoś szalenie chłodno. Przesunęła palcami po materiale, był bardzo gładki, łaskotał w pewien sposób, ale się nie elektryzował. I pachniał perfumami Francisa. ładnymi, trzeba dodać.
-Nie moze tak być, zmarzniesz. -zauważyła. Stanęła bardzo blisko niego, ich łokcie stykały się ze sobą. Szalik był długi, więc zarzuciła jego drugi koniec na szyję Francisa. Zabawne, jak ten karminowy materiał otulał dwie szyje jednocześnie. Mimo bliskości. Szmaragdowe oczy Alice powędrowały ku niebu. Wskazała teraz już ostrożnie położenie MArsa.
-Tam. Ta czerwona kropka. Jednak jest tu ciekawsza historia. -Alice wyjęła różdżke i zaznaczała w powietrzu białe linie, które łaczyły poszczególne gwiazdy w gwiazdozbiory. Nawet je podpisała.
-Popatrz. Tutaj jest Kasjopeja. Cefeusz. Andromeda. Perseusz. Pegaz. I Wieloryb. I nie przypadkowo. -zauwazyła. Przyjęłą taki ton głosu jak na lekcji. Czarujący, pociągajacy ton, który zabierał ludzi w inny świat.
-Cefeusz i Kasjopeja mieli córkę, Andromedę. Kasjopeja uważała, że ona i córka są piekniejsze nawet o nimf. Zasmucone nimfy poprosiły swego ojca - Posejdona, aby bronił ich honoru. On zesłał na miasto morskiego potwora - który w niektórych podaniach był nawet nazywany Wielorybem, chociaż tak nie wyglądał. Ludzie uznali, że mogą przeprosić boga tylko, gdy oddadzą Andromede w ofierze. Przypięto ją do skał. I wtedy to na ratunek zjawił się Perseusz, który wracał na Pegazie po pojedynku z Meduzą. Uratował ją, zabijając potwora. Poślubił ją potem w nagrodę. -Alice skończyła swoją opowieść miękkim, czarującym głosem. Spojrzała na Frania.
-Znam wiele takich historii. Jak byś kiedyś chciał, to mogę Ci opowiedzieć o Orionie. -zaproponowała nieśmiało, odwracajac jednak głowę, bo z racji szalika stali teraz dość blisko siebie.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySob 06 Gru 2014, 00:11

Francis Lacroix był oceanem wewnętrznej niepewności. Może brzmieć to poetycko, w pewnym stopniu. Może zdawać się rzeczą romantyczną i nawet kuszącą, w swojej niedostępności i złożoności, kiedy nie wiadomo co, nie wiadomo jak, a przede wszystkim - nie wiadomo dlaczego, jednak nie do końca było to stanem przyjemnym. Czasami dobrze jest wiedzieć i rozumieć. Chociaż teoria była sprawą jedną, wiedza kolejną, a na wspomnienie o mądrości jeszcze zbyt wcześnie. I nie przywykł do wielu rzeczy. Do kontaktu, do bliskości. Chociaż może trochę chciał. Ale nie powiedziałby tego głośno. Nigdy. Nie było takiej szansy.
I nie spodziewał się tego, co zrobi Alice, kiedy podeszła bliżej i oddała część szalika. Spiął się odrobinę, niepewny co powinien zrobić. Nie zdarzało mu się nic takiego zbyt często. Bohatersko postanowił zachować ten jeden raz spokój. Dać się ponieść chwili. Przecież wiedział, że dla Alice to było naturalne. Że nie powinien tego nijak interpretować na konkretną modłę. Nie powinien.
Wrócił wzrokiem na noce niebo, za Alice. Zerknął, jak zaznaczała w powietrzu gwiazdozbiory przy użyciu różdżki, ale, kierowany jakimś dziwnym, niewytłumaczalnym odruchem, powędrował spojrzeniem dalej, wzdłuż jej dłoni, ręki, ramienia, kończąc na twarzy, skupionej w tym momencie na nieboskłonie, zatopionej w swoim świecie do którego go wpuszczała, zapraszała nawet. I mówiła. Łagodnie. Trochę jakby płynęła. Są takie rodzaje głosu, którego się słucha. Słucha i się o nim nie myśli, tylko się go czuje. Który nawet nie wiedzieć jak i nie wiedzieć kiedy wypełnia atmosferę konkretnym nastrojem. Kiedy Alice mówiła było mu dobrze i ciepło. Tak, jak wtedy kiedy po długim dniu kładł się do łózka zmęczony z poczuciem dobrze spędzonego dnia i myślał. Tak, jak wtedy kiedy przypominał sobie ulubioną książkę. Tak, jak wtedy, kiedy. No właśnie. Kiedy.
Wpasowywała się w nastrój albo właściwie, tworzyła go głosem. Koiła. Miała ładny głos, zauważył mimochodem. Mógł na nią spojrzeć, przez moment, kiedy była zatopiona w innym świecie. Przecież nie zauważy. Normalnie pewnie nie miałby okazji, ale teraz mógł, kiedy cała jej uwaga była skupiona na gwiazdach. Przecież to moment. Właściwie, wcześniej się jej nie przyglądał, a teraz, mógł, kiedy stali blisko. Słuchał cały czas historii i znalazł na jej twarzy nutkę fascynacji, tym o czym mówi. Pociągała, zachęcała, żeby zainteresować się tym, co ona kocha. Człowiek z pasją. Cieszył się, że tak jest i miał nadzieję, że nie zrezygnuje. Nie chciał tego. Poczułby się sam, tak podpowiadało mu jego przeczucie.
Stał jeszcze tak moment, może nieco rozkojarzony, ale w końcu zerknął na szalik i przypomniał sobie jak blisko stoją. Nieco speszył się i uciekł wzrokiem do nieba, nadal słuchając historii i patrząc, jak łączy gwiazdy białym śladem. Kiedy skończyła patrzył jeszcze moment na niebo i uśmiechnął się, opuszczając wzrok na barierkę, którą trzymał.
-Poślubił. Ciekawe, co ona na to. -zaśmiał się cicho, wyciągając dłoń, żeby sprawdzić, czy biała linia przed nimi rozpłynie się pod wpływem dotyku. Musnął ją palcem, a ta rozciągnęła się nieco, jak chmura. Strzepnął dłoń i spojrzał na Stażystkę, czując jej wzrok na sobie, przez moment. Bo kiedy tylko on zerkał, ona uciekała. Domyślał się dlaczego.
-Chcę. - stwierdził krótko, pogodnie. Odwinął szalik ze swojej szyi i ponownie zarzucił końcówkę na ramiona Alice. Dziwnie mu było, z taką bliskością. Nie przywykł. Unikał jej zwykle i tak też było teraz. Wygładził końcówkę szalika, frędzle, dłonią i zrobił krok w tył.
Westchnął cicho. Ciszej niż wcześniej. Często mu się zdarzało, ale co miał poradzić. Tym razem bardziej to przypominało jednak wypuszczenie powietrza, nic nie znaczące, ciężkie do wyłapania w wieczornej ciszy, jeśli ktoś nie zwracał większej uwagi, a jeszcze trudniejsze to właściwej interpretacji. Ale po co? Po co interpretować, po co doszukiwać się sensu tam, gdzie nie zawsze go potrzeba. Czasami rzeczy po prostu się działy. I Tyle. Odkaszlnął.
-Może będziemy już wracać, Panno Guardi? Jest już późno, a jutro mo… - zamilkł na moment, przygryzając się w język w połowie zdania. -A jutro też jest dzień. - powiedział w końcu, uśmiechając się delikatnie i przecierając oczy. Chciało mu się spać. Odrobinę.
Ciutkę.

Tylko trochę.
Alice Guardi
Alice Guardi

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySob 06 Gru 2014, 00:13

Przebywanie z gwiazdami sam na sam było dla Alice zbawienne. Ich łagodny blask koił każdą ranę, odpędzał złe demony i lęki. Dojrzenie tych samych, dawno niewidzianych konstelacji cieszyło ją równie mocno, jak spotkanie przyjaciela, który musiał gdzieś wyjechać na parę miesięcy. Zawsze tak było. Ona i gwiazdy. Gwiazdy i ona. Czasem pojawiał się dumny Księżyc, witając ją lekkim skinieniem swojej wielkiej głowy, jeśli to akurat była pełnia. Czemu nigdy nie brała kogoś ze sobą? Powód był nader trywialny. Nikt nie widział tego samego co ona, gdy przyglądała się atramentowemu niebu. Dla nich to była ciemność, której należy się wystrzegać. Coś przerażającego. Tylko Alice wydawała się dostrzegać, że to granatowa szata pięknej pani, która kryła się za zwiewnym materiałem. Zaczarowała ją, gdy jeszcze była mała. Oddała jej siebie, ale i tak nadobna kobieta dawała Alice swoje tajemnice na przechowanie. Doceniała to i pielęgnowała, niczym najdroższy skarb. Drugi powód był nieco egoistyczny, ale też prawdziwy. Ruda osóbka nie potrafiła się dzielić tymi tajemnicami. Wolała, by były przeznaczone tylko dla niej. Samotność dobrze wpływała na rozwiązywanie problemów. Całkiem niedawno wprowadziła w ten świat Francisa. Nie wiedziała, czemu, ale miała pewność, że nie pożałuje. Że jej nie wyśmieje. Że potraktuje z szacunkiem jej pasję i ją doceni. Nie pomyliła się. Dziękowała niemo paniczowi Lacroix, że się na nim nie zawiodła. Ani on nie zawiedzie się na niej. Obiecywała to w tym urywanych spojrzeniach w jego kierunku. Alice ogólnie była bardzo ufna i wierzyła w ludzi, ale tutaj... zabawne, ale to trwało o wiele krócej niż u innych. Zdawało jej się, że w momencie wpadniecia na niego na schodach już była skłonna powierzyć mu wszystkie życiowe sekrety. Chyba aż tak dobrze patrzyło mu z oczu. Notabene, ładnych oczu. Przywoływały na myśl niebo o brzasku. Już zalewające świat błękitem, lecz jeszcze zszarzały po nocy, z którą nie chciał się rozstać. Alice dobrze znała ten kolor, który ją usypiał. Ciekawe, czy... ah, nieważne.
Płynęła lekko w swych opowieściach na temat historii konstelacji, zapominając nieco, ze stoi na szczycie Wieży Astronomicznej. Oczywiście, że nie dojrzała spojrzenia Francisa. Była zbyt zaaferowana swą historią. Może to było niegrzeczne, ale też silniejsze od niej. Skończyła miękko swą opowieść i dopiero wtedy spojrzała na Francisa. Posłała mu subtelny uśmiech, a w jej szmaragdowych oczach tkwiły jeszcze resztki zamyślenia sprzed minuty.
-No cóż. Kobiety często zakochują się w swych wybawcach. Nie ma lepszego początku znajomości. -zaśmiała się cicho, wcale nie myśląc o tym, że przecież też zaczęła z kimś tak swoją relację. I ta osoba stała obok, dość blisko. Pogłaskała frędzle szalika, który już w całości był na jej ramionach. Teraz dopiero dotarło do niej, że może taka bliskość jest dla Francisa krępująca. Oh.
-To już wiesz, co Ci opowiem kolejnym razem. Przynajmniej mam pewność, ze będzie ten kolejny raz. -mrugnęła zadziornie do mężczyzny. Nadal tkwiła w niej niepokorna duszyczka, nawet można rzecz - łobuzica. Taką zapamiętali ją nauczyciele. Nic się nie zmieniło. No, może ciutkę.
-Chodźmy. Zapomniałam, że nie jesteś przyzwyczajony do mojego trybu życia. Sama pewno otulę się kocykiem i zasnę na parapecie... a potem znowu mnie będzie wszystko boleć. Przyzwyczaiłam się. -przyznała. Odwróciłą się i powędrowała z Francisem do zejscia z Wieży. Żartowali nieco po drodze, zanim ich drogi nie musiały się rozejść. Alice zarzuciła szalik na szyję Frania.
-Dziękuję. Za.. za wszystko. -stwierdziła cicho i przytuliła krótko mężczyznę. Ostatni uśmiech i już odwracała się z gracją, zamiatając powietrze swą zwiewną spódnicą. Obejrzała się raz, minimalnie na Francisa i dopiero, gdy zniknął jej z oczu, ona sama skręciła w prawo, wprost do swego gabinetu.

Z tematu Franio i Alice
Franz Krueger
Franz Krueger

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyNie 28 Gru 2014, 21:07


Co czuł, kiedy wychodził z gabinetu Rogińskiego? Tego jeszcze nie potrafił powiedzieć. Nie były to jednak same pozytywne emocje. Organizm, jakby sprzeciwiał się temu, co właśnie dokonało się ręką młodego Kruegera. Chłopakowi zrobiło się niedobrze, a przed oczami pojawił się obraz umierającej Vivienne. Czy takim człowiekiem właśnie się stał? Mordercą? I czy rzeczywiście był jeszcze dla niego jakiś ratunek? A może on sam pragnął taki być?
"Nie myśl o tym" - próbował sobie wmówić, kiedy kierował się w stronę korytarza na siódmym piętrze, jednak nagle wydawało mu się, że zatracił samego siebie. Że zapomniał, kim jest. Przez chwilę obawiał się nawet, że już nigdy nie odnajdzie samego siebie; tego prawdziwego. Ponadto zbieranina uczuć, która zawładnęła nad jego duszą i umysłem wydawała mu się niepokojąca. Z jednej strony czuł się źle, bo wiedział, że jego czyny są niemoralne i nieakceptowalne, z drugiej zaś był szczęśliwy, że wypełnił swoją rolę niemal koncertowo. Pozostało jedynie uwieńczenie dzieła, wisienka na torcie pod postacią mrocznego znaku. Oznajmienie wszystkim, że oto wielki czarnoksiężnik, Lord Voldemort, potrafi przechytrzyć Dumbledore'a i wtargnąć na najbardziej bezpieczny teren Hogwartu. I to wszystko dzięki Franzowi, choć tego akurat nikt miał się nie dowiedzieć...
Poczucie siły i władzy okazało się nad wyraz podniecające, choć w świadomości mieszało się również z ciężarem odpowiedzialności, o którym niemiecki czarodziej tak namiętnie rozmyślał przed oddaleniem się do krainy snów poprzedniego wieczora. To pierwsze dominowało jednak nad drugim, odsuwając na razie na bok, czy to strach przed konsekwencjami, czy wyrzuty sumienia. Na razie, mimo natłoku myśli i rozbieżnych emocji, siedemnastolatek wydawał się pusty w środku i nieczuły na wszelkie sygnały ostrzegawcze rozbrzmiewające w jego głowie. Chciał po prostu dokończyć to, co zaczął. Chciał zyskać szacunek i zaufanie, odebrać swoją nagrodę. Wolał nie zastanawiać się nad tym, co dalej i instynktownie uciekał przed najbliższą przyszłością.
Nie wiedział nawet, kiedy znalazł się na korytarzu na siódmym piętrze. Zupełnie tak, jakby na chwilę zasnął i obudził się tuż przy wieży astronomicznej. Był jednak pewien, że coś takiego nigdy nie miało miejsca i od jego wyjścia z gabinetu Rogińskiego nie minęło więcej jak piętnaście minut. Ślizgon rozejrzał się dokoła, czy aby na pewno nikt go nie śledził. Stwierdził jednak, że korytarz, przynajmniej w części, w której on przebywał, był opustoszały. Schował więc książkę do torby, a zaraz po tym wyciągnął swoją różdżkę, kierując ją w stronę nieba widocznego przez otwarte okno.
- Morsmordre - wyszeptał cicho, kiedy na niebie pojawiła się ogromna zielona czaszka, z której ust wychodził wijący się wąż. Franz nie mógł jednak przypatrzeć się jeszcze swojemu dziełu. Wszedł na klatkę schodową znajdującą się w wieży astronomicznej i oparł się plecami o ścianę, ściskając mocno w dłoni kawałek drewna z czarnego bzu.
- Priori Incantatem Deletus - znów mruknął niemal bezgłośnie, usuwając z różdżki te wspomnienia, które mogły mu najbardziej zaszkodzić. Znajdowały się wśród nich, rzecz jasna, cztery zaklęcia: Haemorrhagia, którą niegdyś cisnął w swoją byłą ukochaną, a której nie potrafił wcześniej usunąć, Morsmordre, a także czary, które pozwalały mu na modyfikację wspomnień z różdżki oraz usunięcie widma zaklęcia Priori Incantatem. Pozostawił zaś w "pamięci" czarnomagiczny czar rzucony wówczas, gdy ratował pannę Vane. Musiał, bo świadkiem użycia przez niego zaklęcia łamiącego kości był sam Drake, więc zapewne i pracownicy Ministerstwa Magii wiedzieli o całym zajściu. Usunięcie tego czaru byłoby po prostu dość podejrzaną zagrywką.
Kiedy zrealizował swój plan do końca, zszedł dwa piętra niżej, idąc spokojnie korytarzem. Udawał, że nie ma pojęcia, co się dzieje. Podszedł nawet do okien, spoglądając na swoje dzieło, które w rzeczywistości nigdy miało nie być jego dziełem. Nikt miał nie odnaleźć sprawcy. Oparł się o parapet, choć nie miał nawet chwili, by zastanowić się nad wydarzeniami z ostatnich dwudziestu, może trzydziestu minut. Na horyzoncie pojawiło się bowiem kilkoro nauczycieli, którzy z pokerowymi minami wyganiali uczniów do ich dormitoriów. Najwyraźniej sami zaniepokojeni byli zaistniałą sytuacją. Franz nie oponował. Skierował się w stronę lochów, by zasiąść w pokoju wspólnym i posłuchać przeróżnych plotek krążących wśród innych uczniów ze Slytherinu.

zt.
Lucas Shaw
Lucas Shaw

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyWto 20 Sty 2015, 21:04

Nawet osoba tak zabiegana, jaką był Lucas potrzebowała od czasu do czasu chwili przerwy. Odetchnięcia. Los tak dziwnie splątał jego drogi z Resą, że zaczynało go to denerwować. Przecież nic innego nie robił od paru lat, jak zabiegał o jej względy. Okazywał Resie swoją sympatię na wiele sposobów, a zawsze było to odbierano jako akt przyjaźni. Był już zrozpaczony mnogością starań. Wiedział, że wystarczy powiedzieć coś wprost i mieć to z głowy... no ale właśnie. Jeśli Anderson nie odwzajemnia jego uczuć? Wtedy ich przyjaźń szlag trafi. Nie chciał tego za żadne skarby, ale tkwienie w tym chorym "związku" było jak najgorsze katusze. Widział jej radość, gdy opowiadała mu o jakimś chłopaku, z którym się umawiała. On musiał oddawać uśmiech i gratulować. Pocieszać, gdy jakiś gnojek był odpowiedzialny za jej łzy. Starał się jakoś to osłabić, sam umawiał się z dziewczynami z różnych domów, nie mając nigdy problemów z brakiem chętnych. Jednak to nie działało. Ból z biegiem lat stawał się coraz większy. A czasu było coraz mniej. Chociaż sytuacja w wakacje dawała promyk nadziei, że może jednak...
Chcąc odpocząć od ferworu nauki zgadała się z Wandą na wieży astronomicznej. Lucas od zawsze lubił być gdzieś wysoko. Widzieć świat z innej perspektywy.Opierał się nonszalancko o kolumnę w obserwatorium, trzymając w dłoni torbę z butelkami. Zapowiadał się długi wieczór. Nie był sam. W kieszeni jego bluzy czekał Feliks. Chwilowo spał. Wiedział, że nadmierna ruchliwość w tej sali może się skończyć upadkiem z wysoka. Lucas dodatkowo przypiął go sobie do ręki Nierozerwalną Smyczą. Dla bezpieczeństwa.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyWto 20 Sty 2015, 21:59

Ostatnie dni naprawdę były dla Wandy ciężkie – zresztą nie tylko dla niej patrząc po minach reszty kolegów i koleżanek z jej rocznika. Jak nie egzaminy, to mnóstwo prac domowych, dodatkowe zajęcia i jeszcze ten przeklęty patronus. Głowa ją od tego wszystkiego bolała, miewała problemy ze snem – wszystko nakładało się na siebie, przynosząc tylko ból, cierpienie i smutek.
Nie było jednak tak źle, mimo wszystko Wanda rozdawała swoje uśmieszki na prawo i lewo, a młodszych co chwila ganiała do odrabiania lekcji, kiedy ta pochłaniała kolejną arcyciekawą książkę, a drugą ręką wsuwała czekoladki z nadzieniem toffi do ust.
Niemniej jednak zaraz po tym jak otrzymała sowę od Shawa zdziwiła się. Wszak uczęszczali do jednej klasy, mógł po prostu zaczepić ją na korytarzu czy po lekcjach. Jak widać się na to nie zdobył, więc może chodziło o coś zgoła ważniejszego niż tylko marne ploteczki? Nie dopytywała, zgodziła się chętnie, bo faktycznie już długo nie byli gdzieś na piwie. Czy gdziekolwiek indziej zresztą.
Oderwała wzrok od księgi zaklęć i westchnęła, wcześniej zauważając, że dochodzi godzina szósta. Odłożyła na stolik to co miała w dłoniach, przetarła twarz i jeszcze na moment czmychnęła do dormitorium by zmienić mundurek na coś lżejszego. W tym wypadku były to zwykłe dżinsy z wysokim stanem i beżowy sweter o gęstym splocie. Włosy wzburzyła przy pomocy dłoni i z lekkim uśmieszkiem maszerowała przez korytarze w poszukiwaniu wejścia do wieży astronomicznej, w której to umówiła się z Shawem.
Na miejsce przybyła punktualnie, lekko zadyszana – tyle schodów, wow, kondycja nie taka jaka powinna być. Odetchnęła głęboko, a gdy jej piwne oczy natrafiły na samotną sylwetkę chłopaka podeszła do niego i klepnęła go delikatnie w ramię, jeżeli ten jeszcze nie zauważył przybycia tak wspaniałej dziewczyny jaką była Wanda. Po chwili zauważyła siatkę z piwami, co wywołało u niej krótki rechot – piwko było tym co Whisperowie lubili najbardziej.
- Widzę, że się przygotowałeś, Lucas! – Zagadała zamiast standardowego przywitania i posłała w jego stronę uśmieszek świadczący o tym, że dobrze zrobił. Oparła się o jakąś belkę czy cokolwiek innego tam było i westchnęła.
- Nie ma jeziora, ale i tak będzie fajnie? – Parsknęła i zerknęła na niego kątem oka, przyglądając mu się trochę dłużej niż powinna. Zamrugała.
- Opowiadaj Kapitanie co u Ciebie słychać. – Trąciła go lekko łokciem i spojrzała znacząco na torebkę z alkoholem. Co się będzie marnował?
Lucas Shaw
Lucas Shaw

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySro 21 Sty 2015, 19:30

Myśli Lucasa szybowały jak na miotle ku niebu, coraz wyżej i wyżej. Sam już nie wiedział, co ma począć. Odpuścić? Może to nie będzie złe wyjście. Był świadom, że nie może żyć bez Resy, ale też nie można było zaprzeczyć, że co z oczu to z serca. Widzieć ją każdego dnia, nie mogąc jej nawet dotknąć tak, jakby się chciało. Jak chłopak, a nie jak przyjaciel. Resa zawsze tylekroć podkreślała, że jest cudownym przyjacielem. Tylko przyjacielem. To słowo było dla Lucasa gorzkie niczym łyżka dziegciu, wychodziło mu ono uszami. Przyjacielem mógł być dla Wandy, Anastasii czy Yumi. Dla Resy chciał być tym jedynym, od dnia, gdy oberwał od niej tłuczkiem. Objawiła mu się jako anioł i miał ten obraz przed oczami każdego dnia, gdy zasypiał i gdy się budził.
Będzie musiał zaryzykować. Wszystko na jedną kartę.
Zamyślił się tak bardzo, że prawie nie zauważył Wandy, która pojawiła się w Wieży. Lekkie stuknięcie otrzeźwiło go. Podniósł błękitne oczy na pannę Whisper.
-Jak zawsze, ale czekam na Wiewiórę, a nie na olśniewającą pannę z domu Kruka. -uśmiechnął się do Wandy szczerze. Złapał dwoma palcami materiał swetra i lekko potarmosił.
-A nie, jednak to Wiewióra, tylko futerko zmieniła. -mrugnął do dziewczyny, puszczając ją.
Przytulił ją lekko, jak to miewał w zwyczaju i uśmiechnął się zagadkowo.
-Jeziora może nie, ale mamy dach. Chodź. -złapał ją za nadgarstek i pociągnął. Stanął na gzymsie balkonu i wspiął się jednym ruchem na dachówki. Podał dziewczynie rękę i mocno podciągnął.
Kiedy dziewczyna mimo małego przerażenia usiadła obok, Lucas wyjął butelki z piwem. Podał jedną Whisperównie.
-Zdrowie singli? Nie słyszałam, abyś kogoś upolowała ostatnio. -zaproponował toast.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptySro 21 Sty 2015, 20:10

Widziała doskonale zamyślenie Lucasa, nie do końca wiedząc o czym, bądź też o kim myśli Krukon. Mogła się jedynie domyślać, że albo chodzi o pieniądze albo o kobiety. Z hajsem Lucas raczej nie miał problemów, nie miał żadnych długów ani pożyczek czy kredytów, toteż na pewno rozchodziło się o jakąś pannę! Zmarszczyła odruchowo nosek, notując w głowie, że musi Kapitana o to wszystko podpytać i uśmiechnęła się szerzej słysząc jego słowa i zaraz rozejrzała się w poszukiwaniu tej olśniewającej dziewczyny, która chyba weszła zaraz za nią.
- Gdzie, gdzie? Która to mi konkurencję robi? – Spytała prześmiewczo i zaraz odwzajemniła delikatny i przyjacielski uścisk, za który kiedyś rękę by dała sobie odkroić. Teraz tylko spoglądała na Lucasa z lekkim zadowolonym grymasem i pacnęła go w ramię niby to obrażona.
- Ojeju, ojeju, czasami i Wiewióreczki zmieniają futerko. Dobrze o tym wiesz, panie Kapitanie! – Droczyła się z nim jeszcze przez chwilkę i zrobiła zdziwioną minkę kiedy ten chwycił ją za rękę. Miała cholerny lęk wysokości, a ten chciał żeby wspięła się na dach. Drżąca jak osika pozwoliła mu się przedostać na balkon, po czym zamykając oczy i zaciskając usta by nie pisnąć podźwignęła się z jego pomocą ku górze. Natychmiast opadła na ziemię, trzymając się mocno i kurczowo ramienia kolegi. Dopiero po pewnym momencie, gdy jej oddech się uspokoił, a ta wiedziała, że raczej jej nic nie grozi odtworzyła oczęta i odetchnęła z ulgą, by zaraz zachłystnąć się widokiem jaki prezentował się przed nimi.
- Jak tu ładnie! – Zachwyciła się dosyć prosto i odebrała swoją, zresztą należną jej butelkę z piwem, po czym stuknęła się nią o szkło kumpla. Z początku przyjęła ten toast jak gdyby nigdy nic, po czym zerknęła na chłopaka podejrzliwie, jednocześnie racząc swoje podniebienie pysznym napojem.
- Ha – ha, bardzo zabawne, Lucas. - Pokręciła nosem i zaraz westchnęła sobie, starając się jednak patrzeć w górę, a nie w dół. Serce biło trochę zbyt szybko, ale miała alkohol więc bilans wychodził na plus.
- Zdrowie singli, no a kogo? Jak na razie nie widzę żadnego pana w moim towarzystwie. Prócz Ciebie oczywiście. – Znowu przylepiła usta do butelczyny starając się nie myśleć o Lancasterze, który podczas ich ostatniego spotkania zostawił ją na błoniach. Zagryzła wargę nie chcąc rozpamiętywać tego co mogło się stać, a do czego nie doszło i znowu trąciła łokciem chłopaczka.
- No a Ty jak tam zzz… dziewczynami? – Spytała mało delikatnie, chcąc wybadać teren i grunt, czy Krukon będzie chętny na zwierzenia czy nie.
Lucas Shaw
Lucas Shaw

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 EmptyNie 01 Lut 2015, 14:45

Pan Shaw zastanawiał się kiedyś, jak to jest, że w jego gronie znajomym jest więcej dziewcząt niż chłopaków. Jakimś cudem w pokoju wspólnym starały się złapać z nim najmniejszy kontakt, powiedzieć "cześć" albo chociaż złapać wzrokowy kontakt, by Lucas odwzajemnił posłany mu uśmiech. Najdziwniejsze, że wcale nie podrywał każdej po kolei, nie dawał im szans na coś, co może nigdy nie zaistnieć. Był sobą, niezwykle pomocny i opanowany, towarzyski i zabawny. I szarmancki, nauczony przez matkę szacunku do płci pięknej. Może to tak w nim lubiły. I bezpośredniość. Nigdy nie był dla nich chamski czy nieczuły. Oczywiście były takowe, które na jakiś czas go zauroczyły, nawet myślał, że może jednak to coś więcej... ale tak. Ona. Resa Anderson pojawiała się na horyzoncie i rzucał wszystko, by do niej pobiec. Zaczynał się zastanawiać, czy to miało jeszcze jakiś sens, skoro miał zostać tylko przyjacielem?
-Jesteś bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o bycie Wiewiórką. -roześmiał się i połaskotał ją zaczepnie po szyi. Wiedział, że Wanda ma lęk wysokości, ale uznał, że jemu nie odmówi. I przynajmniej mu zaufa. Gdy znalazła się na dachu objął ją mocno dla pewności i pogłaskał po główce. Czuł, jak drży.
-Spokojnie, trzymam Cię, ten dach jest w miarę płaski w tym miejscu.To zaufaj Felixowi. -dodał, czując wiercącego się kompana. Wyjął go z kieszeni i przywiązał smycz do wystającego fragmentu dachu. I upewnił supeł zaklęciem. Felix zastrzygł uszami i zamachał ogonem.
-No i Felix też jest panem w Twoim towarzystwie, nie chcesz go? Popatrz, jaki potrafi być słodki. -wziął go na ręce i podstawił pod sam nos Wandy.
-Jest tani w utrzymaniu, czasem trochę rozrabia, jest mało rozmowny, wystarczy mu jedzenie i spanie. Czasem jak go podrapiesz za uszami. Pcheł nie przewiduje. Dać wam błogosławieństwo? -Lucas wyszczerzył się wesoło. Felix wskoczył na kolana Wandy i zaczął ją obwąchiwać, wtykając gdzieniegdzie swój długi nosek.
Lucas wziął potężny łyk piwa. Westchnął na pytanie Wandy.
-Otacza mnie tuzin dziewczyn, które chcą ze mną być, a ta, którą chcę ja... uważa mnie tylko za przyjaciela. I nigdy się to raczej nie zmieni. -uśmiechnął się kwaśno, biorąc kolejny łyk. -Ale już niedługo wyjadę do Rumunii, studiować życie smoków w Smoczej Kolonii. Co z oczu to z serca, Łendy. -rzucił na rozbawienie, chociaż jemu do śmiechu nie było.
Sponsored content

Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Wieża Astronomiczna   Wieża Astronomiczna - Page 3 Empty

 

Wieża Astronomiczna

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 5Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

 Similar topics

-
» Wschodnia wieża

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Wieże
-