IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Privet Drive 13 - Familia Rowanów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 EmptySob 23 Kwi 2016, 21:43

Berenice zamurowało do tego stopnia, że przez dobrą chwilę nie zdawała sobie sprawy z tego, co dzieje się dookoła. Nie była świadoma tego, że Marco wyręczył ją w walce z pozostałymi guzikami płaszcza, który zresztą potem jej zabrał, nie zarejestrowała też tego, że przez krótką chwilę została w pokoju sama, sama z dzieckiem. Jedynym dźwiękiem, który do niej docierał, było kwilenie wyraźnie zdezorientowanego malucha, a jedyną potrzebą stało się przytulenie rozżalonego dziecka i ukojenie jego nerwów... Czyli dokładnie to, czego nie mogła zrobić.
Słowa Rowana sprowadziły ją na ziemię, zmuszając do oderwania wzroku od nosidełka i skupieniu się na tym, co się do niej mówi. Niepokój wywołany lakonicznym, przyniesionym przez patronusa wezwaniem był niczym w porównaniu do lęku, który czuła teraz, spoglądając na szykującego się do jakichś wyjaśnień Marka. Prośba o pomoc, która sprowadziła ją na progi mieszkania mężczyzny przywołała przed jej oczy najgorsze obrazy i scenariusze, ale żaden nie obejmował tego. Włoszka podskórnie czuła, o co Rowan ją po prosi, dlaczego ją wezwał i nie, nie mogła w tym momencie w żaden sposób cieszyć się zaufaniem, jakim psycholog ją obdarzał. Mogła tylko drżeć, prosząc w duchu, by tego nie robił, by nie wypowiadał słów, które wszystko zniszczą.
Najwyraźniej jednak jej nieme modły zostały wysłuchane, przynajmniej chwilowo. Sens wypowiedzi mężczyzny był jasny, trudno było nie pojąć, czego Marco oczekuje, póki jednak nie powiedział tego wprost, ubierając w konkretne, bezpośrednie słowa, póty jeszcze można było udawać. Unikać zaangażowania, lawirować między oczekiwanymi deklaracjami, zapewnieniami, których nie mogła złożyć. Póki nie prosił wprost, póty wciąż jeszcze mogła na niego patrzeć, tłumić rosnącą złość, wyrywające się spod kontroli szaleństwo i dojmujący ból - i nie patrzeć, mogła nie patrzeć w stronę dziecka. Dziecka, które nie było winne temu, że swymi drobnymi rączkami rozszarpywało jej serce na strzępy, że wgryzało się w nie i wydzierało zeń kolejne fragmenty, niszcząc wszystko to, co Berry z takim trudem próbowała wypracować.
- Nie, Marco. - Słowa przyszły jej z trudem, po bardzo sugestywnej chwili ciszy. Zaciśnięte gardło sprawiało, że w intonację włoszki wkradła się zdradliwa chrypa, coś na pograniczu warkotu i drżenia z lęku. Włoszka odruchowo zacisnęła dłonie w pięści a wytatuowany na plecach łapacz snów, którego fragment wystawał zza głębokiego dekoltu sukienki, zawirował teraz szaleńczo, jakby w ten sposób mógł pochwycić wszystkie niepotrzebne myśli. - Nie będę na nie patrzeć.
Prawda była taka, że choć z jednej strony rozumiała decyzję Rowana, co więcej, złamanie tych surowych murów samowystarczalności obserwowała z przyjacielską dumą, to z drugiej poczuła się zdradzona tak silnie, że to bolało niemal fizycznie. Nie obnosiła się z tym, jak bardzo doskwiera jej niezaspokojony instynkt macierzyński, temat ten zawsze omijała łukiem i zbywała sztucznie żartobliwymi, wesołymi komentarzami, ale... Na Merlina, przecież to był Marco. On wiedział, do cholery, wiedział wszystko o jej tęsknocie za Theo i o tym, jak ciężko było jej poskładać życie w jeden spójny obraz. A teraz to niszczył. Niszczył, prosząc - na razie niemo, choć za chwilę pewnie w tych słowach, których się bała - o coś, czego nie mogła mu dać. Nie mogła i nie chciała! Dziecko... 
Gwałtownie wciągnęła powietrze czując, jak pod powiekami zbierają jej gorące łzy złości i żalu. Chciała iść do domu. Do siebie, do pustych czterech ścian i ciepłego, psiego ciałka. Chciała usiąść w kącie i wyć tak długo, aż padnie ze zmęczenia, bo tylko w taki sposób mogłaby teraz zapewnić sobie jakikolwiek, chwilowy choćby spokój.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 EmptyPon 25 Kwi 2016, 08:02

Choć Berenice nie była w stanie pomóc słowem ani czynami, i tak mu pomogła. Pojawiła się, zaniemówiła i na pierwszym planie znalazł się tak zwany jej "problem". Dopiero teraz Marco pojął, że nie do końca powinien akurat ją tutaj sprowadzać. Przejrzał na chwilę na oczy i zobaczył jak na dłoni strach Berry zmieszany jeszcze z czymś innym, czego nie umiał nazwać. Sytuacja zmroziła mu krew w żyłach. Tylko ona była jego deską ratunku. Marco nie prosił o pomoc. Gdy już to robił, to naprawdę jej potrzebował. Musiał sobie z czymś szczególnie nie radzić, skoro doprowadził siebie do okazania najszczerszego uczucia. Też jakiegoś odcienia strachu. Mimo, że rozumiał swoją potyczkę, nie był w stanie poddać się i próbować okiełznać małe dziecko, w niczym winne. Gdy już odmówiła na niezadane pytanie, zacisnął usta w bladą, wąską linię. Schował ręce do kieszeni i patrzył wprost na Berenice, analizując jej odruch i potrzebę ucieczki. Kłaniał się były mąż, innego wyjścia nie było. Marco nie był biegły w zasadach macierzyńskich czy czymś podobnym, ale potrafił stwierdzić, że w każdej kobiecie odzywa się potrzeba opieki nad dzieckiem. Nagle zdał sobie sprawę, że nie widział nigdy Berry w towarzystwie dziecka młodszego niż jedenaście lat. Czemu więc bała się spojrzeć na niemowlę? Może miało to związek z jego ojcem, a nie z nim samym...? Być może Berenice nie chciała się angażować w nic, co ma związek z Rowanami, aby nie zepsuć ich relacji.
Powoli podszedł do kobiety, aby patrzyła na niego, a nie błądziła wzrokiem po mieszkaniu Privet Drive.
- Berry. - próbował zaskarbić sobie jej uwagę i myśli, przynajmniej na tę chwilę. - Nie mam kogo innego poprosić. Tylko tobie na tyle ufam. Proszę, to tylko trzy dni. - pluł sobie w brodę, że robił dokładnie to, czego Berry nie chciała. Nie potrafił wyklarować powodu, dla którego przyjęła pozycję obronną. On, psycholog. Miało to związek ze zmarłym mężem, ten człowiek pojawiał się zawsze, gdziekolwiek Berry czemuś sobie odmawiała. Im dłużej Marco patrzył w oblicze nauczycielki, tym rozpoznawał rodzaj błysku, jaki widział przelotem w jej oczach kilka chwil temu. Jeśli miałby odwagę, a tej nie brakowało, mógłby spróbować stwierdzić, że był to przejaw tęsknoty.
- Opiekowałem się nastolatkiem. Nie umiem opiekować się dzieckiem. - powiedział ni to do siebie ni to do kobiety. Widząc w jej oczach łzy, cofnął się, odwrócił bokiem, kładąc rękę na swoim karku. Nieświadomie zaczął chodzić po pokoju z boku na bok, okazując w ten sposób rzadko u niego spotykane zdenerwowanie. Dziecko nie miało innego wyboru, musiało przeczekać rozmowę dorosłych. Marco nie podda się, to wiadome. Nie zniży się do wezwania do siebie Moiry, wytrwa te trzy dni. Pytanie czy Berry spróbuje mu pomóc czy te trzy dni nie będą szkołą przetrwania, jedną z najcięższych, przed jakimi Marco stanął.
- Potem... potem już będę sobie ponownie radził. Przez te trzy dni... Berry, potrzebuję cię właśnie teraz. - posłał jej błagalne spojrzenie. Jeśli nie ona, to kto? Rowan miał kilka koleżanek, mniej bądź bardziej "bliskich", ale nie chciałby, aby to one opiekowały się jego dzieckiem. One nie były tak mu zaufane. Póki Moira nie wróci, Marco musi poruszyć niebo i ziemię, aby zatrzymać tu Berenice. Nie przypominał sobie żadnej innej twarzy, której mógłby na tyle zaufać. Sebastian... cóż, on albo miał nawał pracy, albo porządnego kaca, bo nie odzywał się od ładnych paru dni. Alec się żeni, Leslie... nie był z nią na tyle blisko, poza tym sama była w ciąży. Pheebs? Bał się jej. Kogokolwiek sobie przypominał, od razu go wykreślał. Jedyną pomocą jakiej potrzebuje i on i Matthew była Berenice.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 EmptyPią 29 Kwi 2016, 22:39

Na Privet Drive mogłaby się teraz równie dobrze rozpętać wojna, Berry i tak nic by nie zauważyła. Stała sama, zupełnie sama na środku salonu i czuła, jak wewnętrznie się rozpada. Rowan zastanawiał się, dlaczego Włoszka nie może spojrzeć na kwilącego chłopczyka - a odpowiedź była przecież bardzo, bardzo prosta. Pulchne, niemowlęce rączki szarpały po prostu jej serce, rozrywały ją na strzępy tak, jak drzeć mogłyby kartkę papieru. Czy to naprawdę było tak trudno zrozumieć? Niewiele było sytuacji, które tak bardzo chwiały jej z trudem wypracowanym spokojem, ale ta teraz... Teraz...
Gdy Marco stanął na tyle blisko, by przesłaniać jej panoramę mieszkania, wciągnęła głęboko powietrze i zadzierając lekko głowę, spojrzała mu prosto w oczy. To, w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy, jeszcze potrafiła. Godność była ostatnim, co jej tak naprawdę zostało, a co naprawdę trudno było zachować. Nie płakała jednak przy ludziach, nie załamywała przy nich rąk i zazwyczaj też nie użalała się na to, jak jej źle. Po pierwszym miesiącu opakowała to wszystko w szczelne opakowania tak, że teraz emocje wypływały z niej pod kontrolą. U psychologa, gdy odpowiadała spokojnie na każde pytanie wiedząc, że to nic nie da. Przy znajomych, którym wydzielała swój ból w takich porcjach uwiarygadniających tylko jej stwierdzenia, że jest ciężko, ale sobie radzi. Wreszcie - przy dzieciach, do których uśmiechała się, obdarowywała słodyczami i pełniła rolę dobrej cioci, starannie maskując to, jak wiele ją to kosztuje.
Ale nie teraz. Teraz nie potrafiła, nie mogła. Teraz, gdy patrzyła na Marco, nie ukrywała absolutnie nic. Krzywdziła go tym? Na pewno. Ale jego prośba krzywdziła też ją i to w sposób, który wyrzucał do śmieci całą jej empatię. Bo Andriacchi naprawdę gotowa była pomagać, brać na swoje barki dodatkowy ból, który przecież nie mógł jej bardziej zaszkodzić. Była gotowa przejmować czyjeś problemy i wynosić je w siną dal, byle dalej od osób dla niej ważnych. Ale nawet ona miała swoje granice. Granice, które Rowan teraz bezczelnie forsował.
- Nie masz pojęcia o co prosisz. - Gdy wreszcie odezwała się, jej głos był zimny i zaskakująco stabilny. Nie drżał, czego bardzo się bała i nie załamywał się. Był jak nie jej, bo choć zachrypnięty lekko od emocji, był zbyt zrównoważony, zbyt stoicki. Był bronią, niczym więcej, ostrzem z lodu chroniącym ją przed niechcianą przyszłością. - Nie zdajesz sobie sprawy, Rowan.
W chwili, w której zacisnęła drobne dłonie w pięści, gorąco pod powiekami przelało się przez umowną granicę, spływając pierwszymi strumykami po pobladłych policzkach. Już te pierwsze krople przeczyły opanowaniu, za jakim mogła przemawiać jeszcze intonacja Włoszki. Nie, tak naprawdę kobieta nie była opanowana. Była wściekła i przerażona jednocześnie. Grunt usuwał jej się spod nóg, a ona nie potrafiła nic, absolutnie nic z tym zrobić.
- Trzy dni - parsknęła cicho, z niedowierzaniem. Trzy dni. To rzeczywiście niewiele, prawda? Siedemdziesiąt dwie godziny, które zlecą jak z bicza strzelił i... I zabiorą jej wszystko, absolutnie wszystko, o co walczyła. Ułożyła sobie życie - nie idealnie, ale najlepiej jak mogła. Nadała mu jakieś ramy, oszukała się jakąś iluzją bezpieczeństwa i szczęścia. Teraz jednak na wypracowanym obrazie pojawiały się rysy. Znowu.
Zabrakło jej słów, potrząsnęła więc lekko głową, krzywiąc się w gorzkim uśmiechu. Nie cofnęła się, nie odwróciła też wzroku, ale i tak przegrywała. Nie mogło być inaczej, przecież Berenice wcale nie radziła sobie tak dobrze, jak próbowała wszystkim wmówić. Jak wmawiała samej sobie.
- Od dawna jestem gotowa stać obok ciebie, Rowan - rzuciła w pewnej chwili, jeszcze mocniej wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. - Od dawna czekam, by móc zdjąć ci z ramion choćby część ciężaru, który sam na siebie wziąłeś. Jest tyle rzeczy, w których mogłabym ci pomóc, tyle spraw, które... - Wciągnęła spazmatycznie powietrze. - Ale ty nic nie chcesz, a gdy już prosisz, to o to jedno, czego nie mogę ci dać. - Zacisnęła zęby, dusząc w gardle półzwierzęcy skowyt. Nie miała sił, po prostu... Po prostu już dłużej nie mogła. Mówi się, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią najbliższej ci osoby, że to po prostu nie jest możliwe, że każdy ma w sobie siłę, by pójść dalej, ale to nie jest prawda. To nie jest takie proste, cholera! Tak mogą mówić tylko ci, którzy... Którzy po prostu...
Myśli Włoszki splątały się w chaotyczny kłębek.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 EmptyPon 02 Maj 2016, 07:44


Bogowie mu świadkiem, wytężał umysł, aby zrozumieć tok myślenia Berenice. Nie spodziewał się odwrotu z jej strony, był prawie pewien, że nie zostawi go sam na sam z małym dzieckiem. Przesłoniła sobą cel rozmowy, przykuwając do siebie czujne niebieskie ślepia Marka. Nie odrywał od niej wzroku, wpatrywał się w nią intensywnie, szukając odpowiedzi na pytania. Nigdy nie wziąłby pod uwagę, że Berry mogła reagować w ten sposób na obecność małych dzieci. Musiało mieć to inne podłoże psychologiczne, inne niż zmarły Theodor, a w jakiś sposób z nim powiązane. Rowan nie potrzebował tak wiele czasu, aby zrozumieć. A gdy już odpowiedź do niego dotarła, zachłysnął się powietrzem.
- O co cię poprosiłem? - zapytał ciszej, znacznie ciszej i przynajmniej nie ze względu na przysypiającego Matthewa. Czuł nagłą suchość w gardle i niepokój, wżerający się w jego mięśnie sercowe jak kwas. Marek był ostatnią osobą na świecie mającą jakąkolwiek chęć na podkopanie pewności siebie drugiej osoby. Na doprowadzanie jej do łez. I choć zimny głos Berry poczuł w całym kręgosłupie, to łzy na bladych policzkach rozpoczęły serię napinania wszystkich mięśni ciała. Nie przypominał sobie, aby widział Berenice w łzach. Nigdy jej do nich nie doprowadził, nie miał takiego zamiaru. Rowan kierował się zawsze szlachetnymi intencjami, typu obrona słabszych, ukojenie w bólu, dobra rada, słowo, a gdy zobaczył do czego się przyczynił, poczucie winy zmroziło go od środka.
Położył ciepłe dłonie na ramionach kobiety. Patrzenie jej teraz w oczy kosztowało go o wiele więcej sił i odwagi, ale udało mu się. Nachylał się przed jej twarzą i szukał pod osłoną łez wielkości spustoszeń jakie wywołał. W jego oczach pojawił się błysk paniki.
- Nie. - przerwał potok słów i przygarnął ją do swych piersi, kładąc rękę na jej głowie.
- Zapomnij, że prosiłem. Zapomnij, nic nie mówiłem. Przepraszam. - szept wylewał się z jego ściśniętego gardła. Marco Rowan nigdy nie zmusi nikogo do udzielenia mu pomocy. To nie tylko poniżej jego godności ale i również nie leżało to w jego dobrej naturze. Gotów jest radzić sobie sam, nawet jeśli to będzie najcięższe wyzwanie życia. Nie przyczyni się do skrzywdzenia Berry, bo w pewien sposób mu na niej zależało. Dopiero dzisiaj zdał sobie sprawę jak bardzo może boleć ją widok małego dziecka. A on ją poprosił o to jak gdyby nigdy nic. Musi zdecydowanie popracować nad subtelnością. Tymczasem biło od niego zdenerwowanie. Serce dudniło silnie w piersi, zdradzając poziom emocji Rowana.
- Nie myśl już o tym, spokojnie. Zaraz wrócisz do domu i nie będę cię więcej na to narażał. Przepraszam. - obejmował jej ramiona na tyle mocno, aby choć trochę załagodzić płacz, ale nie na tyle, aby nie mogła odejść. Gotów był zapakować ją do najbliższego kominka podłączonego do sieci Fiuu i wysłać na wczasy. W ustach poczuł smak goryczy. Ich kontakt znacznie osłabnie. Sam Marek będzie musiał jeszcze bardziej ograniczyć swoją towarzyskość. Najbliższe trzy dni będą dla niego sporym sprawdzianem. Łzy wsiąkające w jego koszulę motywowały go do poradzenia sobie z tym w pojedynkę. Proszenie o pomoc nie było jego najmocniejszą stroną. Mówienie o sobie, swojej przeszłości również. Otworzył się przed Berenice i ją skrzywdził, całkowicie niepotrzebnie. Wniosek? Bardzo dobrze funkcjonował, gdy nie dopuszczał do siebie przyjaciół. Ostatnią rzeczą jakiej by pragnął, było skrzywdzenie ich. A właśnie to zrobił.
- Cśśś. - opierał gładki policzek o jej czoło i starał się podzielić z nią stoickim spokojem, który choć mocno nadszarpnięty, jeszcze się jako tako zachował.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 EmptyPon 02 Maj 2016, 17:55

Może nadinterpretowała, może zbyt szybko dopowiadała sobie pewne rzeczy, może zupełnie niepotrzebnie rozumiała wszystko przez pryzmat własnych problemów. Z drugiej jednak strony kobieca intuicja wiedziała swoje, prędko sklejając fakty - Marco nie zaprosił jej tutaj na spotkanie towarzyskie, chodziło o dziecko. O to, że dostał pod opiekę niemowlaka i... I potrzebował pomocy. Kobiecej ręki. Kogoś, kto będzie umiał zająć się drobniutkim stworzeniem, pokazać, jak to wszystko się robi. Jak koi się dziecięce nerwy, jak przyjmuje się na klatę niemowlęce kwilenie i jak znajduje się sposoby na poprawienie humoru małemu człowieczkowi. Jak się karmi, przewija i otacza oceanem ciepła, którego szkrab potrzebuje. Jak sprawia się, że niewielkie serduszko zaczyna bić na twój widok szybciej, czulej. Rowan nic z tego nie wiedział, a Berry... Berry wiedziała. Wiedziała, jak to wszystko zrobić i niczego bardziej nie pragnęła, jak móc to wszystko robić. Mieć do kogo wstawać w nocy i kogo przytulić do piersi słuchając, jak tęskny szloch cichnie stopniowo, ustępując przed poczuciem bezpieczeństwa oferowanym przez jej ramiona. Chciała tego, chciała być dla kogoś tak ważna, tak niezbędna. Nigdy jednak nie brała pod uwagę, że mogłaby pełnić tę rolę wobec dziecka obcego, nie będącego jej własnym, jej i Theo. Nigdy nie brała pod uwagę możliwości przywiązania się - pokochania, bo przecież byłaby zdolna do takiej miłości, to jasne - dziecka, które nie byłoby naturalnym owocem jej małżeństwa. To nie tak, że segregowała szkraby na lepsze i gorsze, gdzie najlepszym byłoby tylko i wyłącznie jej własne, nie. Ona po prostu się bała. Bała tego, że pomimo miłości nigdy nie pozbyłaby się żalu - i że żal ten byłby zbyt widoczny, zbyt jasny także dla samego niemowlęcia.
No i z pewnością nigdy nie brała pod uwagę opieki tymczasowej, bo myśli o prawdziwej matce i późniejszego, zbyt szybkiego rozstania po prostu by nie udźwignęła.
Nie czuła się jednak dobrze ze swoją reakcją. Bo mimo wszystko, mimo tego, jak bardzo zranić mogła ją prośba Rowana, mężczyzna wciąż był jej przyjacielem, kimś nieprawdopodobnie wręcz ważnym. Kimś, kogo nie potrafiła tak po prostu zostawić - bez pomocy, ale i bez jakiegokolwiek wyjaśnienia.
Zdolność do wypowiedzenia jakichkolwiek nienapastliwych słów odzyskała jednak dopiero po dłużej chwili. Po tym, jak dała Rowanowi po łapach - mniej więcej tak trzeba było to interpretować, prawda? jako atak, którego Marco nie do końca rozumiał, co do którego nie mógł się ustosunkować - i po tym, jak w pewnej chwili zamiast uciec, po prostu przytuliła się do niego, obejmując mocno. Doceniała możliwość, którą Marco jej zostawił - to, że mogła odrzucić bliskość, którą w tej teraz zaoferował, że mogła zwyczajnie uciec - mimo tego potrzeba, by jednak zostać przy nim była silniejsza. Bo reakcja Berenice nie była przecież objawem arogancji, a cierpienia tej skali, z którą Andriacchi mimo szczerych chęci nie potrafiła sobie radzić.
- Marco, ja nie... - Gdy odezwała się ponownie, jej głos był schrypnięty, złamany. Bała się spojrzeć w oczy Rowanowi, bała się też odsunąć, w efekcie tkwiła jak dotąd, przytulona do męskiej piersi, ostrożnie tylko odwracając głowę, by móc spojrzeć na nosidełko. Do tej chwili płacz chłopca i jej własna ignorancja rozszarpały jej serce, szarpiąc najwrażliwsze struny. Czym były bowiem jej problemy wobec lęku, jaki musiało czuć pozostawione teraz wśród obcych dziecko? Uważała się za ciepłą i empatyczną, ale, do cholery, ta sytuacja niczego takiego nie pokazywała. Powinna jak zawsze zdusić w sobie swój żal i zająć się innym, ważniejszym. Bo jej już przecież nic nie zaszkodzi, przecież i tak jest źle, ale ono, niemowlę...
- Chciałabym, żebyś zrozumiał - wydukała wreszcie, wiedząc, że nie będzie w stanie złożyć bardziej finezyjnego, ambitnego monologu, jaki w tym momencie zapewne była Rowanowi winna. - Żebyś zrozumiał, jak bardzo chcę ci pomóc, ale jak bardzo się tego boję. To nie tak, że... - Mimowolnie zacisnęła drobne pięści na materiale męskiej koszuli. - Nie jestem arogancka, Marco. Ja po prostu nie umiem zachować złotego środka, rozumiesz? Ja... Twoje dziecko, twój syn... Przywiązałabym się do niego. Te trzy dni to dosyć, wystarczająco, bym je pokochała. A ja nie mogę go pokochać. - Jej głos już kilka chwil wcześniej zszedł do szeptu drżącego tak samo, jak jej mięśnie.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 EmptyPon 02 Maj 2016, 21:16

Ciemniejsza struna duszy Marca drgnęła, wydając z siebie dziwny dźwięk odbijający się echem po całym ciele. Berenice mówiła o dziecku. Ani razu nie zapytała o matkę dziecka. Nie spojrzała na Marka ze śmiechem ani kpiną. Nie zobaczył na jej jasnej twarzy nawet przejawu pogardy na widok nieślubnego dziecka. Musiała nie zwrócić na to uwagi. Nie miał odwagi uwierzyć, że to nie ma dla niej znaczenia. Nawet Sebastian, Alec i Kai byliby zdolni parsknąć mu w twarz śmiechem, a byli oni częściami jego duszy. Jak to więc możliwe, że Berenice, która nie była kawałkiem jego duszy, nie oceniła go już na wstępie? Mając przed sobą dowód jej naturalnej dobroci, jeszcze bardziej pluł sobie w brodę za swoją prośbę. Gdyby był mądrzejszym i sprytniejszym psychologiem, zrozumiałby. Nie postawiłby Berry nigdy w takiej sytuacji, w której musiała mu odmawiać. Zastanawiał się gdzie on wprawdzie miał głowę, skoro przeocza paniczne lęki najbliższych? Rowan zwyczajnie w świecie spojrzał na siebie, swoje życie, swoją osobę i przez to skrzywdził Berenice Andriacchi. Zwinął się w środku w ciaśniejszy kłąb, kryjąc szczątki egoizmu na samym dnie duszy. W ten sposób kończy się uchylanie drzwi. Krzywda.
Z dudnienia serce przeszło gwałtownie w łomot. Berry musiała słyszeć i czuć tę zmianę, bo była tak wyrazista i donośna, że Sebastian, gdziekolwiek teraz jest, musiał ją odebrać. Marco nie chciał wyciągać z Berry wyjaśnień. To, co zdołał już zrobić, musiał naprawić. I choć trawiła go czysto zawodowa ciekawość, dławił ją w zarodku i nie prosił Berry o nic więcej. Błagał w myślach, aby czuła się już lepiej i nie płakała, bo ją skrzywdził. Marco kipiał z poczucia winy i złości skierowanej do siebie. Nie chciał, aby Berry się przy nim bała. Jej strach wsiąkał w jego odsłoniętą skórę, płynął pod żyłami, drażniąc skórę i docierał w całej intensywności w sam środek serca. Poradzi sobie sam z Matthewem. Nie wiedział jak, ale znajdzie sposób. Nie wezwie Moiry wcześniej niż się umówili. Musi przełamać się i zbliżyć do chłopca, wlać w gesty uczucie, które pojawi się, jeśli tylko Marco da temu szansę. Rowan w głębi duszy bał się uczynić z kolejnej osoby kawałek swojej duszy. Szok nie minął, trwał i trawił niezłamaną pewność siebie mężczyzny. Musiał przypomnieć sobie o zaczerpnięciu oddechu, aby odzyskać mowę. Berry nie bała się niemowlęcia, tylko uczucia, jakim mogłaby go obdarzyć... tego nie wziął pod uwagę. Był pewien, że chodziło o obce dziecko, tęsknotę za własnym. Nie o miłość, z której nie da się ot tak wyleczyć. Krew zaszumiała w uszach, nie odpowiedział od razu. Przesunął ręką po ramieniu kobiety, na wpół świadomie. Prawdę mówiąc, nie wiedział co ma odpowiedzieć. Marco bardzo rzadko tracił mowę, a teraz szukał słów.
- Możesz kochać kogo zechcesz. Nie odebrałbym ci tego... ale... Moi... ach. - zamknął oczy, bo zobaczył przed sobą wyraz twarzy Moiry. To bardzo trudna sytuacja. Matka dziecka nie zgodziłaby się, aby Matthewa kochała inna kobieta. Sam Marco nie wiedział co czuje do całej trójki i miał spory problem w postawieniu się w odpowiednim miejscu.
- On będzie w moim życiu już na zawsze. - szepnął, gdy udało mu się odchrząknąć. - Nie trzy dni, tylko do końca. - nie ponowił prośby, nie przeszło mu to przez gardło. Zostawił przed Berry wyjście. Wąskie i trudne do sforsowania, ale wyjście. Jeśli pokocha Matthewa, będzie miała go tak długo dopóki będzie trwać przyjaźń między nią a Markiem. Być może dłużej, znacznie dłużej. Nie ważne czy Moira będzie się z tym dobrze czuć. Nie można nikomu zabronić miłości, ale też nie mógł narażać Berry na cierpienia. Marco pojął, że cokolwiek zrobi, będzie musiał ponieść spore konsekwencje.
- Rozumiem cię. Wiem, że nie jesteś arogancka. - odsunął się na cal, aby móc nachylić się i wejrzeć w wilgotne oczy kobiety. - Chroń siebie. Najpierw chroń siebie, potem świat. - nie mógł pozbyć się wrażenia, że to pożegnanie. Nie spotkają się długo, skoro życia Marka zakręci się wokół dziecka, którego Berry boi się pokochać. Kazał jej myśleć o sobie i dbać o siebie, na wpół świadomy, że ucierpią na tym ich kontakty. Nie będzie mógł dzielić się z nią uczuciami wobec syna, aby jej nie ranić. Odruchowo, jakby to było naturalne, pogłaskał jej mokry policzek i wierzył, że mogłoby to jej pomóc. Niestety gdy jej skóra wypaliła we wnętrzu jego dłoni dziurę, odsunął rękę i opuścił ją wzdłuż ciała, nie dając po sobie nic poznać.
- Wracaj do domu. - zaproponował miękko, spokojnie i łagodnie. Kusił, aby odcięła się od tego, co sam miał na barkach. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przysporzył jej cierpień z powodu własnych kłopotów. Szlachetna dusza Marco Are Rowana nie zdzierżyłaby takiego poniżenia. Sięgnął po jej płaszcz, a czas jakby zwolnił. Nie patrzył już na kobietę, bo nie wiedział kiedy znowu ją zobaczy. Odczuwał żal. Sebastianowi udało się ich ze sobą zaprzyjaźnić, a dzisiaj Marco poczuł, że nawet bez udziału Rzymianina, i tak by byli sobie w jakimś stopniu bliscy. Będzie tęsknić do nagłych, nieplanowanych spotkań o różnych porach dnia i nocy. To wszystko odebrało mu znaczną część sił, a miał przed sobą jeszcze wyzwanie o imieniu Matthew.
Sponsored content

Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Privet Drive 13 - Familia Rowanów   Privet Drive 13 - Familia Rowanów - Page 2 Empty

 

Privet Drive 13 - Familia Rowanów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-