IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Corinne Rosseau - pół-wila

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Corinne Rosseau
Corinne Rosseau

Corinne Rosseau - pół-wila Empty
PisanieTemat: Corinne Rosseau - pół-wila   Corinne Rosseau - pół-wila EmptyNie 10 Kwi 2016, 00:57

28 czerwca 1975
Paryż, Francja

Czy kiedykolwiek wydawało Ci się, że Twoja rodzina jest dziwna? Masz rację. Wydawało Ci się. Skąd to wiem? Och, ja wiem wszystko. A tak na poważnie... Twoja rodzina nie ma prawa być dziwniejsza od mojej.
- Apolonio, masz kwadrans zanim pojawi się babcia - krzyk mojej matki rozległ się tuż za drzwiami do mojego pokoju sprawiając, że wyprostowałam się gotowa, aż drzwi otworzą się z hukiem i zobaczę w nich idealne rysy mojej rodzicielki poganiającej także mnie. Zamiast tego usłyszałam mamrotanie mojej starszej siostry Apolonki, która absolutnie nie przejmowała się wizytą najukochańszej babci Gabrielle czego jej szczerze zazdrościłam. Sama czułam jak ręce mi drżą coraz bardziej z każdą minutą upływającą na czekaniu, aż seniorka rodu stanie w progu naszego domostwa aby podzielić się z każdym ciepłym słowem i życiową poradą. Dla pewności jeszcze raz wyszczotkowałam długie do pasa włosy, których za żadne skarby świata nie wolno mi było ściąć, co z roku na rok przemieniało mnie coraz bardziej w Roszpunkę. Dlaczego nie wolno było ich ścinać? Podobno same przestaną rosnąć kiedy osiągną właściwą dla siebie długość. Ścinając je sprowadzę na siebie nieszczęście i biedę, a to nie było w moich planach. Nie chciałam sprawdzać czy to prawda, czy jedynie wierzenia mojej matki, ale nie mogłam ukryć pełnych zazdrości spojrzeń które adresowałam mojej starszej siostrze, której włosie osiągnęło długość końcową wraz z trzynastym rokiem życia, a więc włosy sięgały jej ledwo do łopatek i jej możliwości fryzjerskie nie były aż tak ograniczone jak moje. Ledwie skończyłam się czesać, a usłyszałam pukanie do swoich drzwi. W niewielkiej szparze pojawiła się okrągła buzia mojego taty który cały czerwony wysapał jedynie:
- Chodź, Coco. Przyjechała - i zniknął, a na schodach było słychać jego ciężkie kroki. Kochałam tatę. Był naprawdę uroczym człowiekiem, ale tego uroku na próżno było szukać w jego wyglądzie. Był niski, przysadzisty i miał wąs ponad wszystkie inne wąsy w kolorze mlecznobiałym, takim samym jak resztki jego włosów które trzymał chyba tylko po to, aby podkreślić nimi swoją okrągłą łysinkę na czubku głowy. Całe niedoskonałości jego powierzchowności wypełniała za to doskonałość jego charakteru. Był sprawiedliwy, szczery i uczciwy. Przedsiębiorczy na tyle by z sukcesami prowadzić firmę i rozprowadzać na cały świat Czekoladowe Żaby na które osobiście byłam uczulona, jednak wszyscy zgodnie twierdzili, że są najlepszym wyrobem cukierniczym na świecie. Kochałam tatę jednak za to, że jak nikt potrafił mnie pocieszyć, co zapewne dziś zmuszony będzie zrobić. Rodzinne uroczystości, takie jak ta, zwykle w moim przypadku kończyły się płaczem i czkawką, ale dziś nie mogłam sobie pozwolić na pokazanie wszystkim jak bardzo niemile są przeze mnie witani. Dziś miałam zacisnąć zęby i nie pozwolić sobie na żadną scenę. Dziś bowiem, jest ślub mojej starszej siostry. To oznacza, że dziś cyrk jest u nas na podwórzu, a ja mam miejsce dokładnie w pierwszym rzędzie. Czyż to nie cudowne?
W długiej do ziemi sukience w kolorze brzoskwiniowym czułam się dobrze, do chwili kiedy pierwsze krytyczne spojrzenie babki zostało skierowane w moją stronę. Poczułam jak moje serce przyspiesza, a policzki zmieniają kolor na czerwony. Zanim otworzyłam usta by się przywitać najukochańsza na świecie babcia odezwała się pierwsza:
- Utyłaś. Z dnia na dzień bardziej przypominasz ojca, Corinne - sprawiając, że uśmiech znikł z mojej twarzy. Zacisnęłam mocno wargi w wąską kreskę, by pozornie wesoło rzucić:
- Ciebie też miło widzieć, babciu - i patrzeć jak dezaprobata dla mojej osoby widoczna na jej obliczu się pogłębia. Oto moja babcia. Babcia która nie znosi kiedy nazywa się ją moją babcią, bo jeśli mam być szczera i uczciwa to gdyby powiedziała, że jest moją starszą siostrą to każdy kupiłby to kłamstwo nawet nie próbując poddawać tego w wątpliwość. Gabrielle wyglądała milion razy lepiej niż skrytka w Gringottcie wypełniona od podłogi do sufitu galeonami i praktycznie każdy mężczyzna mając do wyboru spotkanie Gabri lub rzeczoną skrytkę bez wahania i żalu wybrałby spotkanie z Gabri. Złote włosy sięgały jej do połowy pleców, nogi miała zdecydowanie dłuższe od moich, a to wcięcie w talii mogło być inspiracją dla producentów gorsetów. Jej oczy były intensywnie niebieskie, a twarz pozbawiona jakiejkolwiek ludzkiej skazy. Zaraz obok niej pojawiła się moja matka, która wyglądała niemalże jak wierna kopia babci, nie licząc tego, że różnił je kształt nosa i mimika. Obie jednak były piorunująco wspaniałe. Idealne. Nic dziwnego- to wile. Tak, tak. Jestem córką mitycznego stworzenia zamieszkującego las. Prawie. Moja matka nie zamieszkiwała już lasu, a dom obok Puszczy Bière i zachowywała się jak najnormalniejsza w świecie kobieta. A przynajmniej bardzo starała się tak zachowywać od chwili w której poznała mojego ojca podczas jego wyprawy na skałki trzydzieści lat temu. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie ma co- jedynie ślepiec zakochałby się w moim padre za jego powierzchowność, ale uczucie z jej strony przyszło wraz z upływem czasu poświęconym rozmowie. Po roku znajomości zdecydowała się porzucić las i odnaleźć się w kompletnie nowej dla siebie rzeczywistości, która prawdę mówiąc jej pasowała. Nie wiem czy potrafiłabym ją sobie wyobrazić dalej pląsającą w elfim kręgu.
- Przestań, Gabrielle. Chodź, przedstawię Cię rodzinie Louisa - usłyszałam jej anielski głos i obserwowałam jak wyprowadza swoją starszą wersję z naszego przedpokoju. Ze świstem wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że je wstrzymuję. Poczułam rękę taty na swoim biodrze i pochyliłam się nieco, aby dostać od niego soczystego buziaka w policzek:
- Nie przejmuj się, Coco - usłyszałam jeszcze słowa pocieszenia zanim ruszył za kobietą swojego życia i teściową. Każdy zawsze zastanawiał się dlaczego moi rodzice są ze sobą, choć dla mnie było to oczywiste. Nie znam ludzi którzy bardziej by się kochali. Mój papa był w stanie dla mamy zrobić absolutnie wszystko i wiem, że ona nie zawahałaby się poświęcić wszystkiego, żeby być z nim. A skąd to wiem? Wiem, bo już to zrobiła. Kiedyś żyła w lesie, razem z innymi wilami. Kiedyś pląsała sobie w blasku księżyca w tych przypominających sukienki prześcieradłach, które na co dzień nosiła babcia i wszystkie ciotki z tej strony rodziny. Jednak nie dziś. Dziś wszystkie starały się wyglądać jak najbardziej ludzko, choć prawdę mówiąc było to niewykonalne. Ledwie weszłam do namiotu, a już zauważyłam jak komicznie wyglądały w kolorowych sukniach starając się nie zwracać na siebie większej uwagi. Wszyscy kuzyni pana młodego wpatrywali się w nie z podziwem, a jeden dostał najprawdziwszego w świecie ślinotoku. Żeńska część rodu Delacour nie prezentowała nadmiernego entuzjazmu, a aura zawiści wręcz od nich biła. Jednak nie ukrywałam, że doceniam obecność wili tutaj. Apolonia je uwielbiała, to był jej dzień, a one wbrew swojej naturze postanowiły tutaj przyjść i zabawić się w normalność. Czyż to nie urocze? Ale, ale... wracając do tematu: dlaczego moja mama poświęciła wszystko? Bo nie znała ludzkiej normalności. Nie znała świata mojego taty, a rodzina nijak nie popierała jej decyzji o ucieczce z lasu. Wszystkie obecne tutaj panie czuły się jawnie zdradzone i każdą z nich krzywdził wybór mojej matki. Przynajmniej przez pierwszych dziesięć lat. Potem pojawiły się znów w życiu mamy, a ja nie wyobrażałam sobie życia bez ich stałej obecności, bo ich nieskazitelne twarze towarzyszyły mi odkąd tylko pamiętam. Generalnie w większości były dla mnie miłe, jedynie babcia nie pogodziła się do końca z tym, że jej wnuczki nie powstały z mgły i chęci, a z najzwyczajniejszej ludzkiej spermy od najmniej urodziwego młodzieńca we Francji. Babcia miała obsesję na punkcie czystości rodowodu, a pan Rosseau był skazą której nie może się pozbyć, więc musi ją przeczekać. Wile są przecież niemalże nieśmiertelne, podczas gdy ludzie, co mogę powiedzieć ze stuprocentową pewnością, umierają. Czy ja też umrę? Pewnie tak. Kiedy? Tego nie wiem, bo nie znam innych przypadków wymieszania krwi wil z ludzką. Moi rodzice też jakoś specjalnie nie szukali takich hybryd by sprawdzić ich żywotność więc swój los uznaję za niejasny. Mam jedynie nadzieję, że podczas tego życia znajdę kogoś przy kim będę szczęśliwa. Wracając do babci: nie znosiła mnie i Apolonki, bo nie byłyśmy wilami i miałyśmy geny człowieka który wyciągnął jej córeczkę z lasu i ucywilizował na każdy możliwy sposób, a ona (głupia ona) zgodziła się go nagrodzić za ten karygodny czyn dziećmi. Apolonia była jednak bardziej podobna do matki niż do ojca i zawsze wiedziała co powiedzieć, więc była tą bardziej lubianą. Do dziś. Widząc kwaśną minę Gabrielle zajmującej miejsce w pierwszym rzędzie wiedziałam, że miejsce faworyty jest moje. Nie wiedzieć dlaczego kochana Gabri miała problem z mężczyznami. Nie znosiła ich. Nie mogła więc patrzeć jak ta ukochańsza wnuczka przyrzeka miłość, wierność i uczciwość małżeńską samcowi. Gdyby babcia G. mogła decydować ród męski zapewne by nie istniał, a świat zaludniały by jedynie wile. Na szczęście babcia nie ma szans na wprowadzenie tego radykalnego planu w życie. I chwała Merlinowi za to.
Po wspaniałej ceremonii nie przerwanej żadną sceną inną niż wybuch płaczu mojej rodzicielki przyszedł czas na wesele. Ledwie wilowate kuzynki zaczęły nieśmiało pląsać po parkiecie zaczęło się widowisko, które zobrazowało mi jak wielki wpływ na płeć przeciwną mają prawdziwe wile. Mężczyźni robili wszystko, naprawdę wszystko żeby przykuć do siebie ich uwagę. Tańczyli, wyciągali sakiewki wypełnione złotymi monetami na stół, rozbierali się i generalnie robili z siebie skończonych bałwanów podczas gdy babcia zaśmiewała się radośnie tłumacząc mi, dlaczego lepiej mieć jajniki niż położenie mózgu zależne od ilości krwi w narządzie. Generalnie obserwowanie nowego teścia mojej siostry w pasiastej bieliźnie było całkiem zabawne, zwłaszcza, że jego małżonka próbowała naciągnąć mu spodnie na niezbyt szczupły tyłek, ale też było koszmarnie żenujące. A może to wina mało wybrednych uwag babci? W każdym razie było to o wiele lepsze do oglądania niż kuzynka Chloe zamieniająca się w harpię tuż po tym jak brat pana Młodego całkiem chcący naruszył sferę nietykalności jej lewego pośladka. Dźwięk który z siebie wydała przeszył absolutnie wszystkich, a potem było słychać jedynie krzyk gdy w tej absolutnie nie-pięknej postaci górowała nad biednym Lu, a potem z łatwością przemieniła się w śnieżnobiałą wilczycę by wybiec z namiotu nie oglądając się za nikim. To już ta mniej przyjemna część bycia wilą. Bestia zawsze jest tuż obok. Każde wytrącenie z równowagi może skutkować przemianą, więc należy się mocno pilnować. Ale hej! Są też plusy. Bestia bestią, ale można się transmutować w łabędzie, konie, sokoły, węże albo wilki co nie jest taką łatwą sztuką. Ja nie zamieniam się w bestię. Nie potrafię się też transmutować, choć prawdę mówiąc próbowałam przygody z animagią i delikatnie rzecz ujmując: to nie moja para kaloszy. Nie lubię się też zbytnio męczyć, więc skoro mi nie szło to dość szybko pogodziłam się z losem i zajęłam się rzeczami które szły mi o wiele lepiej.
Ledwie Chloe opuściła namiot zaczęła się wielka chryja ze strony nowej teściowej Apo i zaczęłam biednej szczerze współczuć, choć nie ukrywam, że do tamtej chwili wychodziłam z założenia, że widziały gały co brały. Cóż, może jednak nie widziały, bo nie wierzę by błękitne oczy mojej siostry zdecydowały się spędzić resztę życia w towarzystwie tej wrzeszczącej i machającej rękami kobiety. Bądź co bądź wybierając Louisa Delacour wybrała też jego matkę. Matkę która zakończyła imprezę odsyłając wszystkich członków swojej rodziny i zostawiając moją rodzinę w niemym osłupieniu. Najlepsze zaślubiny ever. Mam nadzieję, że z okazji chrzcin wyprawią równie wystawne przyjęcie, aby moje wilowate plemię mogło je zniszczyć samą swoją obecnością. Sądząc po minie babci- ona też nie mogła się doczekać.

26 czerwca 1977 r.

Nie ufam mężczyznom. Nie ufam ich pożądliwym spojrzeniom. Nie ufam słodkim słówkom. Wiem jak na nich działam. Musiałabym być ślepa, żeby nie widzieć jak w restauracji mężowie odwracają się od żon by przez chwilę na mnie popatrzeć, a kelnerzy w mojej obecności wykonują swoją pracę trzy razy wolniej sprawdzając zdecydowanie zbyt często czy posiłek mi odpowiada. Musiałabym być niezwykle głupia, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że wszystko to jest iluzją. Żaden z nich mnie nie zna. Żaden z nich mnie też nie pozna. Jedyne co mogą robić to patrzeć, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Mogę jedynie przywyknąć. Kiedyś, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, byłam jednym z najurokliwszych dzieci na świecie. Każdy chciał się mną zaopiekować, każdy chciał spędzić ze mną choć chwilę. Wszystko zmieniło się kiedy stałam się nastolatką. Dziecięcy urok znikł bezpowrotnie, a wraz z nim spojrzenia pełne czułości. Teraz byłam obiektem pożądania i nijak nie mogę sobie z tym poradzić. Nie chcę być tak cholernie widzialna. Nadmiar atencji ze strony otoczenia mi przeszkadza i już doskonale rozumiem dlaczego wile ukrywają się w lasach. Sama mam ochotę uciec jak najdalej od tych wszystkich spojrzeń, mniej i bardziej odważnych propozycji spotkania oraz drinków które pojawiają się "z sali" za każdym razem kiedy się zdecyduję odwiedzić jakąś knajpę. Teraz unikam takich miejsc. Unikam miejsc zaludnionych i tłocznych, bo wiem, że nie wpasuję się w otoczenie tak bardzo jak bym chciała. Może dlatego właśnie jestem tak zgorzkniała, choć mam dopiero szesnaście lat. Wszakże zgorzkniałość jest domeną starych bab, ale ja już czuję się stara. Na tyle stara, że muszę uciekać z Beauxbatons. Mimo tylu lat starań o bycie niewidzialną wciąż jestem nadmiernie zauważana. Wciąż chłopcy zostawiają czekoladki pod drzwiami mojego dormitorium i wciąż mnie zagadują. Mam dość tych samych twarzy, tego ciągłego zainteresowania. Wiem, że w Hogwarcie zacznie się wszystko od początku, ale tam będzie łatwiej mi się ukryć, ponieważ jak donoszą źródła moja nowa szkoła jest kilkukrotnie większa od starej szkoły i posiada las. Co prawda obecność uczniów w nim jest kompletnie zakazana przez regulamin, ale nie zamierzam się tym nazbyt przejmować. Wolę pocieszać się myślą, że w razie gdyby mój wspaniały plan nie wypalił będę mogła zaszyć się w cieniu drzew. Czyż to nie pocieszająca myśl?


Ostatnio zmieniony przez Corinne Rosseau dnia Sro 13 Kwi 2016, 14:39, w całości zmieniany 2 razy
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Corinne Rosseau - pół-wila Empty
PisanieTemat: Re: Corinne Rosseau - pół-wila   Corinne Rosseau - pół-wila EmptyWto 12 Kwi 2016, 20:46

Cytat :
W długiej do ziemi sukience w kolorze brzoskwiniowym czułam się dobrze, do chwili kiedy pierwsze krytyczne spojrzenie matki mojej matki zostało skierowane w moją stronę. Poczułam jak serce mi przyspiesza szybciej pompując krew, a policzki zmieniają kolor na czerwony.

Oczy bolą od tego akapitu.
"...spojrzenie mojej matki zostało skierowane na mnie." lub "...spojrzenie matki zostało skierowane w moją stronę."

Oraz

"...poczułam jak moje serce przyspiesza" lub "...bije coraz szybciej" lub "...częstotliwość bicia mojego serca wzrosła" itd.

Cytat :
Jej złote włosy sięgały jej do połowy pleców, nogi miała zdecydowanie dłuższe od moich, a jej wcięcie w talii mogło być inspiracją dla producentów gorsetów.

Jej i jej. Powtórzenie.

Cytat :
przemieniła się w śnieżnobiałą wilczycę by wybiec z namiotu nie oglądając się za nikim.
Willicę albo willę.

Pięknie ładnie, ale wszystko opisane ze strony obserwatora. Na pewno wiadomo już skąd pochodzą geny, ale może powinnaś rozszerzyć genetykę o parę sytuacji z życia Coco?
Na przykład jak ktoś zaprosił ją do tańca i w dziwny sposób potrafiła odtworzyć willowy taniec?
Może spotkany kiedyś w drodze do sklepu mugol zagapił się na Coco i wpadł na latarnię?

Pamiętajmy, że Fleur będąc 1/4 willą potrafiła zaczarować niektórych chłopaków, a co dopiero 1/2 willi. Może Coco nie widzi tych cech, które w sobie ma? Nie kontroluje ich?

Proszę, popraw i rozszerz podanie.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Corinne Rosseau - pół-wila Empty
PisanieTemat: Re: Corinne Rosseau - pół-wila   Corinne Rosseau - pół-wila EmptySro 13 Kwi 2016, 16:04

Akcept
Sponsored content

Corinne Rosseau - pół-wila Empty
PisanieTemat: Re: Corinne Rosseau - pół-wila   Corinne Rosseau - pół-wila Empty

 

Corinne Rosseau - pół-wila

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Corinne Fleur Rosseau
» Corinne Fleur Rosseau
» Smitten Burke - PÓŁ WILA

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Genetyki
-