IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 cztery kąty Berry

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 02 Sty 2016, 12:50

Mieszanie Berenice jest dużo za duże jak dla jednej osoby i Andriacchi często łapie się na myśli o zmianie.
Na tym się jednak kończy, bo tak naprawdę Włoszka wcale nie chce znowu się przenosić. Cztery kąty, za które nie
przepłaciła tylko dzięki wstawiennictwu dobrego znajomego, stały się całym jej światem a oszałamiający widok z okna
- jedynym, przy którym chciałaby się budzić.

cztery kąty Berry Ic72tKw

cztery kąty Berry WxHqAbH

cztery kąty Berry Fcwz0Cl

cztery kąty Berry TbT74vI

cztery kąty Berry THVAUSJ

Aktualnie tę zawsze starannie wysprzątaną, zadbaną przestrzeń wykorzystuje również towarzyszący
Berry owczarek węgierski mudi, Bona.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptyPią 19 Lut 2016, 19:56

Ciche pyknięcie aportacji i mroźny krajobraz Szwecji zastąpiło ciepło i cisza londyńskiego mieszkania. Przytulona do nóg Berry Bona - podobny sposób podróżowania to jedna z pierwszych rzeczy, którą Andriacchi nauczyła szczeniaka - w pierwszej chwili zachwiała się lekko, by w kolejnej otrząsnąć się, szczeknąć dwa razy wesoło i truchtem ruszyć na standardowy rekonesans mieszkania. Myślałby kto, że było tu czego tak pilnować!
Sama Włoszka, stojąc już na znajomych panelach, puściła dłoń Marco i odetchnęła głęboko, przechylając głowę raz w prawo, raz w lewo. Rozmasowując kark jeszcze przez moment stała w miejscu, doprowadzając się do porządku, gdy jednak podniosła wzrok nie było w nim nic niepokojącego. Ot, typowe problemy związane z teleportacją. Berry podobne podróże znosiła raz lepiej, raz gorzej, ale po alkoholu - choćby tylko jednym łyku - to nigdy nie należało do przyjemności.
Tak czy inaczej byli na miejscu. Zapalając światła w salonie i kuchni Włoszka z przyjemnością pozbyła się wreszcie szalika i czapki, odwiesiła także kurtkę i odstawiła buty, by na koniec przeciągnąć się lekko. Nie było jeszcze zbyt późno, kobieta nie czuła się też szczególnie senna - wiadomo - tym niemniej mięśnie dawały o sobie znać. Biegała regularnie, forma fizyczna najwyraźniej wciąż wymagała doszlifowania.
- Rozgość się - rzuciła lekko, sięgając po standardowe grzeczności. Jakkolwiek banalne, wciąż były miłe i Berenice nie wyobrażała sobie tak po prostu je pomijać. Bo co miałaby powiedzieć zamiast tego? Nic? Po prostu ten etap przemilczeć? To byłoby nienaturalne i zwyczajnie głupie.
Przechodząc do salonu zgarnęła rzucone niedbale na oparcie sofy spodnie i kusy top, które jakiś czas temu musiała z siebie zrzucić na rzecz pstrokatego stroju sportowego i gestem zachęciła Marco, by naprawdę czuł się jak u siebie.
- Daj mi pięć minut, przebiorę się i zrobię nam herbaty. - Oglądając się przez ramię uśmiechnęła się przepraszająco. Pomijając fakt, że gości do swej jaskini zapraszała względnie rzadko, jeśli już jakichś miała nie lubiła zostawiać ich samym sobie. Teraz jednak zmiana ciuchów była konieczna - raz, że obecny zestaw nie był szczególnie reprezentacyjny, a dwa, że po prostu byłoby jej zbyt ciepło - podobnie jak przygotowanie ziołowych naparów.
- Jeśli zaś chodzi o tatuaż... - Przerzucając zgarnięte ubrania przez ramię Berenice zmarszczyła lekko nosek i poświęciła chwilę na mały rekonesans w jeden z obecnych w salonie szuflad. Pamiętała, że miała odpowiedni obrazek i choć nigdy nie rozważała go w kontekście barw na swym własnym ciele, teraz nie miała najmniejszych wątpliwości. A zaufanie? Że już, teraz, po alkoholu? Ze zdumieniem musiała przyznać, że rzeczywiście nie ma z tym problemu i Rowanowi ufa. To dość zabawne, biorąc pod uwagę, że... Jakie tak naprawdę miała podstawy? Był jej przyjacielem, to prawda, ale przecież tu chodziło o trwałą modyfikację jej ciała. Ciała, z którym przecież do końca życia się nie rozstanie. Przyjaźń nie miała tu nic do rzeczy, powinna żądać bardziej wymiernych dowodów wprawności Marco, kolejnych przykładów jego talentu, a przede wszystkim - pokazu, że wino w niczym mu nie przeszkadza. Nie potrzebowała tego jednak. Może nierozsądnie, ale naprawdę żadne zapewnienia nie były jej potrzebne do szczęścia.
W każdym razie, po krótkich poszukiwaniach z pliku kartek wyciągnęła tę jedną, tę z rysunkiem własnego autorstwa. Zazwyczaj nie chwaliła się niczym, co wyszło spod jej ołówka czy pędzla - szczególnie, że wiele jej dzieł była dość odważnym, ale jednocześnie artystycznym studium ludzkiego ciała, co nie każdy jednak potrafił docenić i zaakceptować. Obrazek, który włożyła teraz w ręce Marco był jednak grzecznym. Nagość była tu naprawdę minimalna - ot, plecy, kark, nic szczególnego - a najistotniejsze było to, co zdobiło ciało ołówkowej dziewczyny. Łapacz snów. Naprawdę powinna wpaść na to wcześniej, szczególnie, że dawne, rytualne tradycje plemienne darzyła dość znacznym szacunkiem. Jak mogła więc o tym zapomnieć?
- Chciałabym... Potrzebuję czegoś takiego - stwierdziła więc teraz spokojnie, dzieląc się z Rowanem swoim szkicem. Jeszcze przez chwilę spoglądała mężczyźnie przez ramię na podarowany mu szkic, by wreszcie uśmiechnąć się blado, do siebie i cofnąć się kilka kroków. Gdzieś na końcu języka miała jeden z tych tchórzliwych zwrotów, sugerujących, że nie muszą się dziś tym zajmować, że nie może przecież zatrzymywać Marco przy sobie przez tyle kolejnych godzin - to naprawdę miało trwać tak długo? - zdusiła jednak podobne uniki w zarodku. Na miłość boską, Berry, choć raz bądź absolutną egoistką.
Ostatecznie pozostawiła więc Marco na kilka chwil jedynie w towarzystwie kręcącej się tu i tam Bony, sama najpierw zmieniając w sypialni sportowe ciuchy na zestaw domowy - luźne, długie dresy w kolorze jeżyn i zwykłą, gładką bokserkę - a następnie zajmując się przygotowaniem herbaty. Choć nie była zwolenniczką używania w kuchni magii, tym razem pozwoliła sobie na odstępstwo od normy - tak po prostu było szybciej, a dziś czas mógł mieć jednak jakąś wartość. Do salonu wróciła więc z dwoma wysokimi kubkami prędko przygotowanej, aromatycznej herbaty - i nieznacznym uśmiechem.
- Powinnam mieć chyba wyrzuty sumienia, że kradnę ci noc - stwierdziła z rozbawieniem, odstawiając kubki na stoliczek do kawy i przysiadając bokiem na sofie. Wyciągniętą z kieszeni dresów gumką spięła też jeszcze włosy w ciasny kucyk i odetchnęła cicho, wyraźnie zadowolona z faktu, że nie siedzą już w otoczeniu mroźnych śniegów. Była zdecydowanie ciepłolubnym stworzeniem.
- Z drugiej strony, jeśli ma to sprawić radość Sebastianowi... - parsknęła cicho, nawiązując do wypowiedzianych jeszcze w Szwecji słów Marco. - Niech się cwaniaczek cieszy, póki może. To i tak nie potrwa długo - zakończyła z rozbawieniem. Zemsta Machiavellego i tak nie ominie!
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptyPią 19 Lut 2016, 20:36

Najpierw uderzyła go nagła zmiana temperatura otoczenia. W jednej chwili stał w bezlitosnym mrozie, potem pod pępkiem poczuł dotkliwe gorąco towarzyszące zawsze przy teleportacji, a potem stał twardo na podłodze w mieszkaniu. Wirowanie nie było przyjemne, a że i on miał w żyłach trochę wina, też potrzebował paru sekund na dojście do siebie. Dotknął swojej głowy, bardzo mocno zauważając brak dłoni Berry w swoim ręku i jęknął. Kominki, teleportacja... zdecydowanie wolał stare, mugolskie samochody. Czarodzieje przemieszczali się gwałtownie i szybko i Marko się do tego nigdy nie przyzwyczaił.
Berry zniknęła, po chwili znowu się pojawiła, bez wierzchniego okrycia, kazała mu się rozgościć. Pies zaczął węszyć, czas ruszył z miejsca, a biedny Rowan był jeszcze na etapie Merliniecozachałupa. Pomyśleć, że on spędza większość czasu w wynajmowanych pokojach w gospodach, czasami siedzi u Sebastiana w zamku, a teraz odwiedza Berry w małej willi. Ona taka mała na tak ogromny dom. Dziwił się, zapoznając się wzrokowo z ułożeniem mieszkania. Z opóźnieniem sięgnął ku suwakowi kurtki i zdjął ją z siebie. W ciszy odstawił również buty, pozbył się czarnej marynarki i został w białej koszuli. Marco chodził głównie w garniturach, rzadziej ubierał się w strój 'cywilny', a skoro nieplanowane spotkanie-ratowania-dupska-Sebastiana zaczęło się tuż po pracy, w mieszkaniu Berry Marco wyglądał jak wystrojona choinka.
Skinął głową, gdy prosiła o wieczność pięć minut na kobiece sprawunki. Ruszył się z miejsca i podszedł do okna, wyglądając na krajobraz miasta na zewnątrz. Czuł się tutaj dobrze. Przestrzenne pokoje, wysokie okna i niezwykłe widoki, czyli idealne miejsce dla klaustrofobika.
Na całe szczęście nie czuł się nawet wstawiony. Dwie lampki wina rozjaśniły mu w głowie, był bardziej rozluźniony i uśmiechał się bez przyczyny. Ufność, jaką w nim Berry pokładała, podbudowało go, choć z drugiej strony zaczynał wątpić w jej poczytalność. Nie zadała mu żadnego pytania odnośnie tatuażu, a była gotowa ofiarować mu kawałek swojego ciała, aby wygrawerował w nim wieczny obraz. Ślepa wiara w jego umiejętności mile łechtała jego ego, jednak nie zmieniało to faktu, że wolałby, aby Berry wszystko przemyślała. Zachowywała się, jakby rysunek naprawdę miał ją uratować. Gdy dostał do ręki kartkę, wszystko się wyjaśniło. Łapacz snów, widział go wielokrotnie, trzymał go nawet w dłoni. Kai ma fioła na tym punkcie, zbiera gorliwie wszystko, co ma związek ze snami i spokojem. Berry była do niego podobna. Oboje bali się snu, a włącznie z Markiem, nie widzieli w śnie odpoczynku. Przez jego twarz przemknął bolesny skurcz. Podświadomie zacisnął palce na kartce, gniotąc ją z jednej strony. To, o co go prosiła przestało mieć znaczenie w kwestii zaufania. Marek odczuwał jej prośbę jako wołanie o ratunek. Jakby miała nadzieję, że dzięki temu tatuażowi będzie mogła zaznać spokojnego snu, że nie będzie bała się zamknąć oczu i zasnąć. Jego gardło ścisnęło wzruszenie, a po ciele rozlało się ciepło. Zdecydował się jej pomóc mimo pochopnej decyzji.
Po paru minutach, gdy Berry się przebierała, Marco usiadł na sofie. Bona doskoczyła mu na kolana i nadstawiła kark do głaskania. Odruchowo jej uległ rad, że nie chce go ślinić tak jak robią to psy Sebastiana. Nie odrywał oczu od tatuażu. Wyciągnął różdżkę, przyłożył jej kraniec do kartki i szepnął zaklęcie. Obraz zafalował, a rysunek nagle wydostał się ze środka. Migocząc przykleił się do światła płynącego z różdżki jak magnes. Marko pociągnął szkic w powietrzu i ustawił go pionowo przed sobą. Wykonał ruch okrężny nadgarstkiem, a obraz łapacza snów zaczął obracać się ze wszystkich stron. Zaklęcie było podobne do hologramu.
Ruch Bony dał mu do wiadomości, że Berry wróciła do pokoju. Rzucił okiem na parujące kubki, a potem na jej niepewny, ale i pełen nadziei uśmiech. Celowo nie przyglądał się zmianie stroju, pamiętając jak się poczuł, gdy zrobił to ostatnio.
Już długo się nie odzywał, a teraz gdy kobieta nawiązywała z nim dialog, też miał problem ze zmuszeniem strun głosowych do pracy.
- Jeśli ma ci to pomóc, mogę poświęcić nawet nerkę. - skomentował, trochę rozbawiony i ciut spięty. Odwrócił wzrok z powrotem do wciąż obracającego się obrazka łapacza snów. Zdjęcie pleców kobiety pozbawionych malunku odłożył na stolik obok kubków.
- Masz do mnie jakieś pytania? Chcę też wiedzieć czy masz coś przeciwko, abym stworzył tatuaż mugolskimi sposobami. Oraz ostrzec cię, że będziesz musiała długo siedzieć nieruchomo, pogrozić ci drętwotą, jeśli ci się nie uda, a przez parę następnych dni będziesz obolała. Chcesz mieć łapacz snów na plecach, tak? - a to wymaga samokontroli, której Berry brakowało jak sama to przed sobą przyznawała. Tatuaże to nie przelewki. Po paru chwilach Marko wyczarował w powietrzu patronusa. Błękitny i świetlisty kangur zatoczył koło wokół nich, zostawiając za sobą jasny i ciepły strumień światła. Rozmazywał się i tlił żywym blaskiem, a potem wyskoczył przez okno. Bez udziału woli pomyślał o Kaiu, źródle mocy magicznego obrońcy.
Odłożył delikatnie różdżkę na stolik i objął ciałko psa, ściągając go ze swoich kolan. Oparł łokcie o kolana, przechylając się w stronę Berry i patrząc jej prosto w oczy, aby wciąż upewniać się, że jest poczytalna i świadoma tego, na co chce mu pozwolić.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptyPią 19 Lut 2016, 21:20

Ratunek... Tak, dokładnie tego oczekiwała. To było bardzo egoistyczne, wymagać czegoś takiego od drugiego człowieka, a jednak Berry się nie zawahała. Bo chodziło też o jej własne dobro, a ono, na Merlina, czasem powinno mieć pierwszeństwo. Czasem - lub zawsze. Tak czy inaczej, tatuaż. Tylko jego chciała. Symbolu. To oczywiste, że nie wierzyła, by wymalowany na skórze obrazek w jakikolwiek sposób magicznie więził jej sny. Jak w moc prawdziwych łapaczy mogła jeszcze ostrożnie ufać, tak na jej plecach miała pojawić się tylko imitacja, tylko wyobrażenie. Nie sądziła, by to cokolwiek zmieniło, przynajmniej nie bezpośrednio. Jedyne, na co liczyła, to... placebo. Po prostu. Niepełne, bo będzie musiało się obyć bez niezachwianej wiary Berry, ale jednak placebo. Coś, co poprawi jej nastrój, do czego będzie mogła chwycić się, by odwrócić swoją uwagę od wspomnień i niepotrzebnych wyobrażeń. Potrzebowała kotwicy, nie bezpośredniego zbawienia. Tatuaż miał odpędzać lęki wyłącznie przez samo swoje istnienie, a nie magiczną moc, której - zdaniem Berenice - nie mógł posiadać.
Mimo tego, jeszcze przed powrotem do salonu, poświęciła chwilę stojąc na wprost obecnego w sypialni lustra. Z zamyśleniem przyglądając się fragmentom swego ciała, odwróciła się powoli i, oglądając przez ramię, zerknęła na gładkie jeszcze plecy. Nie wahała się, po prostu... Jej twarzyczkę wykrzywił gorzki grymas. To głupie, co ona tu robi? Żegna się z nieskażoną tuszem skórą? Bez sensu. Przez tatuaż nic przecież nie straci, wręcz przeciwnie - dzięki niemu zyska. Gdy wróciła do salonu podobne wątpliwości już jej nie towarzyszyły.
Potem, po zapewnieniu Marco, Andriacchi uśmiechnęła się tylko smutno i umknęła spojrzeniem. Doceniała to, naprawdę, podobne wsparcie i troska były miodem na jej serce. Bolała jednak świadomość, że nie umiała odwdzięczyć się czymś podobnym. Chyba nie umiała. W swym własnym mniemaniu nie była tak dobrym człowiekiem, jak Rowan i, szczerze mówiąc, nie zasługiwała na podobne deklaracje. Przez jedną chwilę musiała zmagać się z myślą, że może lepiej byłoby, gdyby Marco po prostu odmówił. Stwierdził, że nie ma czasu, że umówią się kiedyś indziej, że... Albo to spotkanie. Może to wcale nie tak dobrze, że się odbyło. Może inicjatywa Sebastiana wcale nie była dobra.
Odetchnęła cicho, lekkim potrząśnięciem głowy wyganiając podobne, irracjonalne myśli. Nie miała pojęcia skąd jej się to wszystko wzięło.
Pytania mężczyzny ponownie przykuły jej spojrzenie. Ostrożnie sięgając po kubek z herbatą jeszcze przez chwilę zwlekała z odpowiedzią, upijając niespieszny łyk gorącego naparu. Gdy jednak z jej ust popłynęły w końcu słowa, były rozbrajająco szczere. Swoją drogą, to było całkiem przyjemne móc powiedzieć coś takiego, wiedząc jednocześnie, że nie ma w tym ani grama kłamstwa.
- Marco, ja wiem, że nie zrobisz mi krzywdy. Nie mam nic przeciwko technikom mugolskim, a bezruch... - Zaśmiała się krótko. - To nie jest najgorsza rzecz, z jaką musiałabym sobie poradzić. Ja może... Może i mam problem z ogarnięciem własnego życia, siebie, z panowaniem nad tym co czuję, myślę i mówię, ale fizyczność jest łatwiejsza. Ból jest łatwiejszy. Przynajmniej w tym kontekście, o którym mówimy. - Wzruszyła lekko ramionami. Paradoksalnie to nie alkohol rozwiązał jej język, bo Berry czuła się absolutnie trzeźwą. To była świadoma decyzja, być tak do bólu szczerą. Bo kiedyś i tak musiałaby się taką stać, choćby przez wzgląd na szacunek, jakim darzyła Marco jako przyjaciela. Jak długo można się tak zamykać, wycofywać?
Nie, nie miała żalu do Rowana, że on zdecydował inaczej, że tak niewiele o sobie mówił. Co więcej, nie osądzała go za to w żaden sposób. To po prostu... Powiedzmy, że specyficznie się uzupełniali. On nie mówił nic, ona zaczęła odkrywać więcej. Ona nie umiała - a przynajmniej tak sądziła - udowodnić swej przyjaźni czynami, on czynił to za nich dwoje. Może to miało jakiś sens.
Upijając jeszcze jeden łyk herbaty odstawiła kubek ponownie na stolik, cichym cmoknięciem skłoniła Bonę do znalezienia sobie legowiska innego niż kolana Marco i odetchnęła cicho.
- Na plecach - przytaknęła, odpowiadając spokojnym spojrzeniem na wzrok Rowana. Była pewna, tego co robi, naprawdę. I wiedziała, po prostu podświadomie wiedziała, że będzie żałować jeszcze bardzo wielu rzeczy, ale z pewnością nie dzieła, które zagości na jej plecach.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptyPią 19 Lut 2016, 22:03

Nie miał jej za złe prośby. Serio, udzielanie komukolwiek pomocy zaspokajało jego moralne potrzeby i ledwie słyszalne sumienie. A jeśli ma popaść w trans podczas zagłębiania się w swoje hobby i jednocześnie tym wesprzeć, nie miał nic więcej do dodania. Gdyby każdy zrobiony przez niego tatuaż miał właściwości lecznicze ciała czy duszy, rozpocząłby działalność charytatywną. Niestety, nic takiego się nie działo. To tylko radość dla oka. Cholernie kosztowna radość dla oka, ale za to wieczna.
Sebastian miał jasne intencje, chciał ich zagonić do łóżka. Dobry przyjaciel, nie ma co. Zapomniał, że ta dwójka ma coś jednak w głowie i potrafi przejrzeć parę jego zagrań, o ile nie postara się o wyciszeniu ich czujności czy nie wymyśli czegoś niebywale kreatywnego. W końcu Machiavelii nie bez powodu jest seryjnym kłamcą. Potrafi łgać jak z nut patrząc w żywe oczy i jest przy tym przekonywujący. Spotkali się jak chciał. Zaczęli rozmawiać. Pojawiły się nawet emocje, które i tak po chwili opadły. Coś wyniosą z tego, miłe wspomnienie, powód do żartów z tego w przyszłości, a teraz nawet trwałą, wieczną pamiątkę, którą stworzą oboje - on używając do tego swoich artystycznych umiejętności i ona ofiarowując do tego kawałek swoich pleców. Musiałaby dać mu solidny powód, aby miał odmówić i iść z własnej inicjatywy. Prosiła go o wiele i to dostanie, bo nie chciała tylko cieszyć oka, a też wierzyć w siłę placebo.
Odsunął się na chwilę od wirującego w powietrzu tatuażu i spojrzał z góry na kobietę.
- Berenice. - próbował przerwać jej wyjaśnienia. - Berenice, nie musisz mnie namawiać. Spokojnie. Nie możesz być tak zdenerwowana, gdy będziesz pod igłą. Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, nie zgodziłbym się na żadne ryzyko. - powiedział do niej łagodnie uśmiechając się przy tym krzepiąco. Próbował ocieplić atmosferę i wcale się nie przejmować tym jak ona mu ufa. Poza Kaiem i Sebastianem nikt tak bardzo mu nie ufał, aby nie znając jego kunsztu, słabych i mocnych stron, ofiarować mu żywe płótno. Nagle obudziła się w nim pierwotna pasja. Stworzy arcydzieło, postara się bardziej niż kiedykolwiek, aby łapacz snów wyglądał jak żywy. Tym tatuażem będzie szczycił się dłużej i bardziej niż innymi, bo za niego nie weźmie ani knuta.
Po piętnastu minutach przez okno wparował z powrotem kangurzy patronus. Przysiadł na stoliku, przekręcił łebek w stronę Bony, a potem rozprysł się w powietrzu wypuszczając z siebie ciepło. Pozostawił po sobie małą walizeczkę, podręczny zestaw do tworzenia tatuaży. Marko nie chciał 'psuć' tatuażu magią. Chciał dosłownie przyłożyć palce do każdej kropli tuszu i dotknąć każdego milimetra skóry, na którym stworzy arcydzieło. W ten sposób szanował swoją pracę i był z niej niewymownie dumny. W tatuaże wkładał całego siebie i potrafił poświęcić na to bardzo dużo czasu. Czasami zmęczenie nie miało tak wielkiego znaczenia, gdy w jego żyłach buzowała autentyczna radość z możliwości tworzenia. Wielu ludzi lubi coś niszczyć, a jeszcze mniej zadaje sobie fatygę, aby coś tworzyć własnymi rękoma.
Sięgnął po walizkę, odpiął ją i uniósł wieko. W środku leżało wiele igieł o różnej wielkości, grubości, zakończeniach. Tusze z kolorowym atramentem, maszynka i inne, mniej i bardziej ważne elementy wyposażenia. Sprawdzone, ulubione i wygodne. Wyglądało to, jakby Marek zamierzał przeprowadzać sekcję zwłok.
- Pokaż mi moje płótno. - uśmiechnął się kącikiem ust. Rozpiął guzik kołnierza, zdjął z szyi krawat, podwinął rękawy, odsłaniając malunki na ramionach. Przy szyi, na odkrytym kawałku obojczyka również widniało coś, co aż prosiło się o sprawdzenie całego torsu. Następnie Marek z użyciem magii bardzo dobrze rozświetlił pomieszczenie, pozwalając sobie na rozporządzanie światłem w obcym domu. Przysunął do siebie ręką lewitujący tatuaż i mrużąc ciemne lśniące ślepia wpatrywał się nie w całość, a w ledwie widoczne detale.
- Od razu musisz rozluźnić mięśnie na plecach. Mam nadzieję, że nie masz wystającego kręgosłupa. Niebezpiecznie jest tworzyć na kręgach i to tak wysoko ułożonych. - tyle dobrego, że napili się tego wina i względnie, teoretycznie Berry nie powinna być spięta w jego obecności. Nawet nieświadomy ruch małego mięśnia podczas wbijania igły w skórę mógł być niebezpieczny. Markowi ręka nie może nawet zadrżeć, musi być absolutnie skoncentrowany. Nic nie mógł poradzić na uśmiech na ustach i wyczekiwanie wymalowane w ślepiach. Nie mógł się doczekać. Tak dawno nie robił nikomu tatuażu, a teraz ręce go świerzbiły a walizeczka z narzędziami niemo go wołała.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptyPią 19 Lut 2016, 23:07

Marco wciął się w jej słowotok, Berenice przerwała w pół słowa. Wciągnęła powoli powietrze i równie wolno je wypuściła. Rzeczywiście, była trochę zdenerwowana. Bardziej, niż chciała pokazać, bardziej, niż próbowała sobie wmówić. Marco to wszystko widział, a jego słowa podziałały jak szpileczka wbita w balonik. Powietrze uciekło z sykiem, a Berry westchnęła z rezygnacją, oklapła i uśmiechnęła się smętnie. Iskry w jej spojrzeniu pozostały jednak na swoim miejscu. Zdenerwowanie to jedno, było całkiem naturalne biorąc pod uwagę, że to miał być jej pierwszy tatuaż. Zdecydowanie to jednak zupełnie inna bajka, a Berry była zdecydowana jak cholera, bardziej nie mogła być.
- Ja... W porządku. Rozumiem. - Jeszcze jeden głęboki oddech, chwila kontemplacji widoku za przeszkloną ścianą, moment na okiełznanie wyobraźni i nadmiernie aktywnych nerwów. Tak, żeby było dobrze. Tak, żeby Marco mógł pracować, tak, by sama sobie nie zrobiła krzywdy. Wdech, wydech.
Z ciekawością śledziła powracającego patronusa, wychylając się lekko, by zobaczyć, co kryło się we wnętrzu skrzyneczki. To, że będzie to zestaw do tatuażu, wiedziała - to jasne, łatwo było się domyślić. Ale że będzie to wyglądać tak... zniechęcająco? Miała dwadzieścia osiem lat i w swym życiu zetknęła się już z podobnymi narzędziami. Nigdy jednak nie spoglądała na nie przez pryzmat własnej skóry, na której miałby być one używane. To nie jej ciało było wtedy przedmiotem dyskusji, nie ona miała stać się płótnem, nie ona oddawała się wtedy w ręce artysty. Nie robiła tego zaś właśnie z tego powodu, że nie ufała. Nie wierzyła w ręce, które miały trzymać igłę i tworzyć. Teraz? Teraz przynajmniej tego problemu nie miała, bo w ręce aurora wierzyła bardziej, niż w wielu przypadkach w samą siebie.
Zepchnęła więc do kąta niepotrzebne obawy przed niezbyt zachęcająco wyglądającymi narzędziami, w ślad za nimi dość łatwo wypychając także ewentualne wątpliwości, że musi się w jakimś stopniu rozebrać. W tej chwili to było dziwnie nieistotne, wręcz pomijalne. Problem? Nie, to nie był problem. Po prostu etap. Pozbawiony podtekstów i wszystkiego tego, co mogłoby być w tej chwili niepożądane. Nie rozbierała się jako kobieta. Zdejmowała koszulkę jako... muza, powiedzmy. Element sztuki. To mimo wszystko co innego.
Pokaż mi moje płótno. Berenice uśmiechnęła się więc lekko i bez wahania zdjęła bokserkę przez głowę, odsłaniając przecięte tylko zapięciem sportowego biustonosza plecy. Jeszcze przez kilka kolejnych chwil spięta, rozluźniała się stopniowo, mięsień po mięśniu. To wymagało naprawdę wiele samozaparcia, ale było wykonalne i przyszło mimo wszystko szybciej, niż się spodziewała.
- Na Merlina, Marco, wiele o sobie wiem, ale nie to, jaki mam kręgosłup - parsknęła śmiechem i zgarniając kucyk na jedno ramię, pozwoliła się oceniać, rozplanowywać obrazek na jej skórze. Zwieszając lekko głowę zmrużyła lekko oczy i czekała. Najgorzej jest podobno na początku, tak mówią.
Korzystając z ostatniej chwili, kiedy mogła jeszcze zrobić cokolwiek poza mówieniem upiła trzeci łyk herbaty i chrząknęła cicho. Ta noc miała być... No, może nie magiczna, ale inna i w jakiś sposób z pewnością satysfakcjonująca.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptyPią 19 Lut 2016, 23:48

Spoglądał na nią i sprawdzał czy to ona się nie rozmyśli. Póki co dawała mu do zrozumienia, że nie zmieni zdania za nic w świecie i bez powodu wpatrywał się w jej źrenice, bo nie znajdzie tam niczego, do czego mógłby się doczepić. To go uspokoiło. Ona też odetchnęła z taką ulgą, że prawie się roześmiał. A to był dopiero początek, bo próba ogniowa miała nadejść za chwilę. Marek jeszcze nigdy nie był tak w środku rozgrzany podczas przygotowań do przymiarki i sprawdzania ułożenia tatuażu. Gdyby nie małe potknięcie w szwedzkim lesie, gdyby nie widział wtedy uczuć Berry jak na dłoni, teraz zachowałby stoicki spokój. Owszem, Rowen dalej był niewzruszony niczym góra lodowa, ale powoli przenikały przez niego prześwity za każdym razem, gdy zawiesił na Berry wzrok. Nadaremnie darował sobie wcześniejsze analizowanie i sprawdzanie jej ubioru. Teraz będzie miał przed sobą nagie plecy i to przez pół nocy. Wypuścił powietrze z płuc i z całych sił zachowywał wyprostowaną sylwetkę podczas oglądania muzy. Gdy się odwróciła i zobaczył pasek biustonosza, wzniósł oczy ku niebu i pokręcił głową.
- To będzie ciekawe, bardzo ciekawe. - roześmiał się głucho i z chęcią bez oporów sięgnął ku zapięciom stanika, odsunął pasek z pleców, przy okazji dając i Berry i sobie chwilę na powrót do siebie po pierwszym i w pewien sposób intymnym kontakcie. Marko dotykał już kobiecych pleców. Robił tatuaż nawet na piersi i nie miał z tym problemu. Tutaj nie mógł ukryć zachwytu, a gdy zdał sobie sprawę z gładkości i ciepła skóry jej pleców warknął w duchu na Sebastiana obiecując mu najgorsze katusze za wywinięcie mu takiego numeru. Dotknął palcem wskazującym kręgu szyjnego i bardzo powoli przesunął nim w dół, po kręgach, zatrzymując się w połowie. Wolał nie wystawiać siebie na próbę. Zaczerpnął tchu.
- Kręgosłup idealny. Nie jest kościsty, nie będę musiał pracować na kościach. - pochwalił i odwrócił się czym prędzej do walizki. Wyjął stamtąd lateksowe rękawiczki jednorazowe, które wcisnął na ręce. Wziął do ręki płyn dezynfekujący, rozprysnął go między łopatkami. Był zimny i miał ostry zapach.
- Ułóż poduszki przy brzuchu. Będziesz musiała tak długo siedzieć, a to nie będzie wygodne. - Marko przeskoczył na formalny ton. Zero życzliwości i zbędnych uczuć, które tylko mu przeszkadzają. Gdy płyn wchłonął się w skórę i wysechł, mężczyzna skinął palcem w stronę lewitującego w powietrzu tatuażu. Przysunął go do skóry między łopatkami, rozkładał pióra, przesuwał małe elementy i mrużył oczy, przekrzywiając głowę raz prawo, a raz w lewo. Następnie położył obie ręce na przedramionach Berenice i wyprostował jej sylwetkę, a potem nachylił plecy pod odpowiednim kątem, nakłaniając ją delikatnie do współpracy. Dźgnął różdżką lampę stojącą nieopodal i zawiesił ją lewitującą swojej prawej stronie, tuż przy twarzy. Promień światła idealnie oświetlał skórę, która w blasku była blada i wydawała się bardzo gładka. Powrócił do majstrowania przy tatuażu. W ciszy układał go, odwracał, przymierzał i trwało to całe piętnaście minut. Jedyne, co "mówił" to ciche - "nie tak" , "chwila", "chyba dobrze", "uhm" etc. W końcu się udało. Czubkiem palca tknął rysunek w środku, a jego blady, ledwie widoczny szkielet ułożył się w wyznaczonym na plecach miejscu. Berry mogła to odczuć tylko jako łaskotanie. Pierwotny rysunek tatuażu odsunął ca dalej. Marko usadowił się wygodniej, a potem zmarszczył brwi. Wstał, poszedł po taboret. Postawił go obok kanapy.
- Usiądź przede mną. - polecił oficjalnie, a sam przez ten czas włożył ręce do walizki i zaczął rozkładać mankamenty, odkręcać tusze, wybierać igłę i wkładać je do czerwono-srebrnej maszynki. Słychać było tylko jego oddech i dźwięki przekładania, odkładania i przymierzania igieł. To wszystko ciągnęło się, trwało długo i bardzo łatwo było się zniecierpliwić. Powoli wpadał w stan nienaturalnego skupienia. Przestały do niego docierać wszystkie zbędne bodźce takie jak szelest odzieży, szuranie o podłogę psimi łapami i ogonem, pohukiwanie sowy, oddech Berry, swój własny, cichy szum wiatru za oknem. Marko się na to wyłączył.
- Okej. - z kamienną miną odsunął z jej ramion materiał odzieży, aby mieć przed sobą plecy w calutkiej okazałości. Musiał przestać się im tak przyglądać i po raz czwarty odkąd jest w towarzystwie Berenice, Marko musiał czerpać spokój i samokontrolę z wyrobionej żelaznej woli. Jeszcze trochę, a w tym tempie jej zabraknie i wtedy dopiero zaczną się kłopoty.
- Zrobię kontury, a będziesz to czuć jak zmasowany atak komarów. - uprzedził i zaaplikował do maszynki czarny tusz. Dwukrotnie sprawdził czy wszystko działa, a następnie przysunął się bliżej pleców.
Igła dotknęła skóry. Pierwsza czarna kropla została wpuszczona w naskórek.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 00:19

W porządku, to jednak nie było... Tak zupełnie czyste, obdarte do cna z nieprzyzwoitości, w co początkowo szczerze wierzyła. Pewnych rzeczy nie da się jednak przekłamać, siebie nie zawsze da się oszukać. I uświadomiła to sobie, uświadomiła bardzo szybko wraz z krótkim śmiechem Marco, wędrówką jego palca i pierwszymi rumieńcami, które wpełzły na jej policzki w reakcji na te gesty. Nie wykroczyli poza ramy, nazwijmy to, zawodowe, nie stało się nic, na co nie dałaby przyzwolenia i na co nie zgodziłby się Rowan, tym niemniej... Taki kontakt i dotyk aż dotąd kojarzył jej się jednak z czymś innym. Z tej perspektywy stopniowe wycofywanie się Marco za bezpieczną maskę profesjonalisty bardzo pomagało także i Berry. W tej chwili wolała traktować go jak... No, może nie obcego, ale też nie tak bliskiego jakim jej był. Takie podejście było zdrowsze i pomagało się zdystansować, a dystans był dokładnie tym, czego Andriacchi potrzebowała.
Posłusznie oddając się rękom Rowana w milczeniu słuchała krótkich komentarzy, jakie padały z jego ust. Pokusa, by obejrzeć się przez ramię i zobaczyć, co tam wyrabia, była silna, z tym jednak Włoszka poradziła sobie śpiewająco. Przecież zawarli niepisaną, obustronną umowę - dostanie tatuaż w zamian za pełną kooperację. W takiej sytuacji nie zamierzała łamać tego oczywistego układu i jedyna samowolka, na jaką sobie pozwoliła, to parsknięcie śmiechem w chwili, gdy magiczny szkic osiadł na jej skórze.
- Łaskocze - rzuciła z rozbawieniem, tym samym przyznając się do własnej słabości. Łaskotki. Miała je - i to jakie! To zależało jeszcze od dnia, często jednak wystarczyło ją tylko dotknąć, by wywołać atak nieopanowanego chichotu. To znaczy, tak było kiedyś. Dwa lata temu. Od tego czasu nie dawała się nikomu dotykać, sprawdzać, jak to jest z tymi jej łaskotkami, z tą wrażliwością na dotyk. Tak czy inaczej, teraz ograniczyła się tylko do tego jednego słówka, po czym chrząknęła cicho, spoważniała i potulnie przeniosła się na wskazane jej miejsce, zabierając także ze sobą mające ułatwić jej wytrwanie w nienaturalnej pozycji poduszki.
Choć przygotowania zajęły Marco kilka dłużących się chwil, Berenice nie czuła zniecierpliwienia. Początkowo śledziła poczynania mężczyzny, z ciekawością przyglądając się wszystkim czynnościom, potem zaś całą swą uwagę zwróciła na fragment przeszklonej ściany, który wciąż był w jej zasięgu. Nie był to ekran telewizora ani punkt widokowy gwarantujący nie wiadomo jak intensywne przeżycia, a jednak Berenice potrafiła w krajobraz wpatrywać się godzinami. To nie było przesadą - przecież dlatego tak bardzo zależało jej na tym mieszkaniu. Nie ważne, że było dla niej dużo za duże. Nie ważne, że omal za nie nie przepłaciła. Ten widok... Zakochała się w nim od pierwszego wrażenia, tym samym uświadamiając sobie, że obecnie to jedyny rodzaj miłości, do którego jest zdolna. Zachwyt nad takimi drobnostkami jak widok z okna czy zapachem pełnej kwiecia łąki wciąż był w jej zasięgu.
Choć więc tatuowanie miało trwać długo, Berenice nie miała z tym problemu. Nie przeszkadzała jej też koncentracja Marco w pewien sposób uniemożliwiająca zabawianie się rozmową. Andriacchi nie miała problemów z ciszą, przynajmniej teraz. Pozwalając ułożyć się w najbardziej odpowiedniej pozycji skinęła tylko głową na wzmiankę o komarzej ofensywie i zmrużyła oczy, wbijając zamyślone spojrzenie w nocną panoramę Londynu.
Będąc bardzo wrażliwą na dotyk siłą rzeczy ból - także ten drobnych ukłuć - również odczuwała intensywniej. Wciąż jednak było to łatwiejsze do zniesienia niż samotność, która, choć niematerialna, raniła znacznie bardziej niż igła.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 08:29

Palcami obejmował maszynkę i nakrapiał tuszem wzór. Drugą rękę opierał tuż obok na plecach i nie mógł przeoczyć bijącego od niej gorąca. Póki był skoncentrowany nie robiło to na nim wrażenia, jednak najmniejsza zła myśl, a już by uciekł wzrokiem od tatuażu i znowu przyjrzał się kręgom kręgosłupa. Nie spieszył się nigdzie, a gdyby Berry mogła zobaczyć wyraz jego twarzy to zdziwiłaby się widząc tak głębokie zaangażowanie do wykonywanej czynności. W kącikach ust i oczu pojawiały się te dobre zmarszczki, które pojawiają się zawsze przy uśmiechu. Kropla za kroplą, ukłucie za ukłuciem i mozolnie, powoli tworzył się okrąg, pierwsza część tatuażu.
Podniósł wzrok patrząc na odsłonięty kark, podczas gdy komunikowała o łaskotkach.
- Miło znać twoją słabą stronę. - powiedział złowróżbnie i choć nadal używał formalnego tonu, pozwolił sobie na jeszcze jeden uśmiech. Nim minęła minuta znowu skoncentrował się w stu procentach na malowidle. Mijały minuty. W pewnej chwili po piętnastu, a może trzydziestu?, ciszę przerwał szept. Wpatrując się jak zahipnotyzowany we wsiąkające w skórę krople tuszu, spomiędzy jego ust zaczęła wydobywać się cicha i spokojna litania zaklęć. Połączony dźwięk czaru uspokajał i stał się melodią towarzyszącą spotkaniu. Szeptał długo, może z pięć minut, powtarzając cały czas tę samą frazę, tylko raz dokładając inną. Potem ucichł, a krople tuszu w odpowiedzi zrobiły się ciepłe, prawie gorące. Marek nie wyjaśnił tego ani słowem. Nie wspomniał, że coś takiego zrobi, korzystając z zaufania, jakim Berry go darzyła. Pozwolił interpretować jej to tak, jak chciała i nie mówił, że tylko ożywiał tworzony tatuaż, aby ten zachowywał się podczas dotyku tak samo jak jego własne. Falowanie, drganie, przesuwanie się etc. Może chciał dać jej silną wiarę w placebo?
- Masz radio? Upiorni Wyjcy mogliby zagłuszyć tę ciszę. Przynajmniej nie zaśniesz mi tutaj. - uśmiechnął się znowu, nie odrywając rąk od pleców. Doszedł do kręgu, nie wiedział którego, a nie chciał od góry zacząć liczyć. Tutaj podwoił czujność, naciągnął skórę i z zatrważającą delikatnością zabarwił naskórek na czarno. Ukłucia pojawiały się regularnie, w odstępie sekundy. Uwrażliwiał skórę na ten rodzaj bólu. Widział jak po bokach tatuażu już się zaczerwieniła i musiała zapewne piec. Mimo tego kontynuował pracę. Naprawdę trwało to długo zanim stworzył okrąg. Wszystkie mięśnie mogły zardzewieć i krzyczeć o litość, a Marek i tak nie zarządził przerwy. Przywykł do cięższej pracy i zapewne gdy upłyną dwie godziny to postanowi dać Berry i sobie chwilę wytchnienia. Gdy już wnikliwie obejrzał okrąg sięgnął do walizeczki po ligninową chusteczkę. Z najwyższą delikatnością zaczął ocierać i dotykać czerwonej skóry, ścierając z niej błysk i krople potu. Wbrew sobie włożył w ten gest też trochę ciepła, jednak nic nie mógł na to poradzić. Odsunął się od pleców i sięgnął po inną igłę, jeszcze cieńszą. Chwilę pomajstrował przy maszynce i gdy już dokonał wymiany, powrócił do swego płótna.
- Wnętrze łapacza jest łatwe do namalowania. Wygląda bardzo hipnotyzująco. - i w chwili, gdy jego ślepia znowu błysnęły, przyłożył igłę do skóry. Te ukłucia nie były pojedyncze, a długie. Jedno trwało około czterdziestu pięciu sekund, gdy przesuwał igłą po nagiętej linii. Podczas rysowania wszystkich połączeń znowu, może na wpół świadomie zaczął szeptać inną formę zaklęcia łacińskiego, zdając sobie sprawę, że dzięki temu połączenia będą obracać się w stronę przeciwną do ruchów wskazówek zegara. Tatuaż będzie żył. Marek nie wplatał tam poważniejszych zaklęć, nie miał tyle odwagi. Do własnej mozaiki wkładał magię swojego ciała i klątwę i mógł to wtedy zrobić, bo doskonale znał granice swojego ciała i organizmu, aby nie zaszkodzić sobie innym niż wszystkie czarem. U innych nie odważyłby się tak eksperymentować. Tworzenie klątwy, która miałaby na zawsze wsiąknąć we wzór tatuażu, trwało niemiłosiernie długo. Nie mowa tutaj o godzinach, o dniach, a o miesiącach. Także nie, Marek tylko ożywiał, a Berenice pozostawiał wolę do dowolnej interpretacji. Da jej placebo, którego potrzebowała. Gdy pokona już bezsenność, wtedy powie jej prawdę.
Narysowanie połączeń sprawiało mu przyjemność. Ruch jego dłoni i nadgarstka był płynny, zdecydowany. Bez wahania rzeźbił, z każdą chwilą przedłużając czas nakłucia. Szept urywał się raz co raz, gdy odrywał od skóry igłę. Powracał, gdy ponownie ją przykładał. Po dwudziestu czterech minutach wszystko ucichło. Odsunął maszynkę, odłożył ją na stolik. Wyprostował palce prawej ręki, pokręcił nadgarstkiem poprawiając tam dopływ krwi. Patrzył z dumą na pierwszą część rysunku. Nawet nie chciał szacować ile czasu zajmie namalowanie jednego pióra. Dobrze, że Berry wybrała tak prosty malunek, a nie zażyczyła sobie tatuażu 3D, zajmującego całą powierzchnię pleców. Osuszył chusteczką atrament, przykładając ją do malunku. Następnie pogłaskał opuszką kciuka połączenia. W odpowiedzi na dotyk ożyły i zaczęły obracać się - linia zewnętrzna w prawą stronę, środek w lewą. Na ustach Rowana pojawił się uśmiech.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 12:33

Z początkowo obcym dotykiem dłoni Marco stopniowo się oswajała. Ciepło i ciężar męskiej dłoni, a więc coś, czego dla zasady od dwóch lat unikała, teraz działały uspokajająco. Nie wiedziała, czy tak byłoby z każdym, czy może działanie takie wiązało się wyłącznie z Rowanem. Nie miała pojęcia, czy chodziło po prostu o sam dotyk - czyjkolwiek by on był - czy może o to, do czyjej skóry przylegała jej własna. To nie miało chyba jednak większego znaczenia, ważniejszy był efekt - a więc to, że mięśnie pleców Berry rzeczywiście wreszcie odpuściły, rozluźniły się i nie wykazywały chęci podobnego spięcia. Uświadamiając to sobie Andriacchi uśmiechnęła się blado. To było... całkiem przyjemne.
Podobnie jak cicha recytacja zaklęć. Gdy kojący pomruk odwrócił uwagę Berry od londyńskiej panoramy, kobieta zmarszczyła lekko brwi. Nie rozpoznawała intonowanych przez Marco czarów, ale zaskakująco nie czuła też potrzeby dopytywania się, co robi. Jej przekonanie o braku szczególnych magicznych właściwości zachwiało się jednak i drgnęło. Czy to możliwe, by zwykły malunek na skórze mógł jednak zdziałać cokolwiek poza zdobieniem jej ciała? Bardzo powoli okrążyła tę myśl i... Wycofała się. Nie chciała tego analizować, rozkładać na czynniki pierwsze. Wolała wsłuchać się w płynny potok cichych słów i pozostać przy swoich domysłach, nie ważne, jak bardzo mogły się one mijać z rzeczywistością. Bo gdy w jej głowie zaczęła kiełkować jednak delikatna wiara w to, że może podobny zabieg - pełne umagicznienie tatuażu, uczynienie go czymś w rodzaju amuletu - jest jednak możliwy, byłaby głupią, gdyby to odrzuciła. Nawet, jeśli się myliła, jeśli wiara ta nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Życie w błędzie czasem jest nie tylko korzystne, ale wręcz potrzebne.
= Co? - Wytrącona z zamyślenia pytaniem o radio uniosła lekko głowę. - A, tak. Tak - zaśmiała się cicho wyobrażając sobie, jakby to mogła uroczo usnąć na taborecie i pstryknęła lekko palcami. W zasadzie nie opanowała ani magii bezróżdżkowej, ani niewerbalnej, jednak tak proste czynności domowe jak włączenie jakiegoś urządzenia były odstępstwami od reguły. Nie zawsze się udawało, nie wszystko chciało współpracować, radio jednak było sprzętem względnie mało opornym. Choć Andriacchi nie słuchała go zbyt często - zazwyczaj przesiadywała w ciszy, odgłosy cichego mieszkania i tupotu psich łap jej wystarczały - to radio najwyraźniej nie czuło się urażone. Teraz więc chwila koncentracji i pstryknięcie palcami wystarczyły, by ciszę czterech kątów zakłóciły brzmienia wybranej na chybił trafił czarodziejskiej stacji radiowej.
Potem zaś znów wróciła do kontemplacji krajobrazu - i do odbieranych przez jej ciało bodźców. Na tym etapie plecy piekły już dość intensywnie, nic więc dziwnego, że Berry krzywiła się czasem i odrobinę zbladła. Z jej ust nie padło jednak ani jedno słowo protestu czy narzekania. Sama chciała. Zresztą, robiła to dla... No, dla wyższego dobra. Powiedzmy. Ból fizyczny mimo wszystko był małą ceną za ewentualne korzyści, w które zaczynała jednak nieśmiało wierzyć. Zresztą, koszta były niskie także dlatego, że po drażniących, bolesnych ukłuciach następowały gesty bardziej przyjemne. Choć ocieranie skrawków skóry chusteczką nie mogło być w żaden sposób odebrane jako coś bardziej intymnego czy tym bardziej erotycznego - Berry do głowy nawet nie przyszło, by mogła tak na to patrzeć - to gest ten niósł ze sobą jakąś troskę i okruchy ciepła. A to już było przyjemne, znacznie bardziej niż delikatne nawet okaleczanie jej ciała.
A potem wcale nie było lepiej. Pojedyncze ukłucia ustąpiły miejscu jednostajnym, dłuższym wędrówkom igły. Przygryzając lekko wargę, Berry tym bardziej skupiła się na recytowanych przez Marco słowach - innych niż przedtem. To znów nie było coś, co by znała, znów więc jej wyobraźnia miała pole do popisu. I oczywiście, sprawdziła się, podsuwając jedyne wyjaśnienie, jakiego Andriacchi teraz potrzebowała. To... To może zadziałać.
Drgnęła lekko, czując miękki dotyk opuszka Marco. Wypuszczając z sykiem powietrze miała pełną świadomość, że to jeszcze nie koniec, to nie miało jednak znaczenia. Dotychczas siedząc grzecznie w narzuconej jej pozycji, teraz pozwoliła sobie na ostrożne obejrzenie się przez ramię i choć niewiele zobaczyła - docenić obraz mogłaby jedynie na swym lustrzanym odbiciu - to uśmiechnęła się lekko, odrobinę leniwie. Gdy uniosła spojrzenie na Marco, ten mógł dostrzec podobną delikatną radość także w tęczówkach Włoszki. Kobieta nic nie powiedziała, słowa były w zasadzie zbędne.
Chwilę później ponownie odwróciła się, wracając do poprzedniego ułożenia ciała. Pozostały przecież jeszcze pióra, bez których łapacz snów nie mógłby być pełnym.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 12:58

Muzyka popłynęła i choć Marko się w nią nie wsłuchiwał, czuł jej brzmienie, które odprężało miło mięśnie i uprzyjemniało intensywny proces tworzenia tatuażu. Czas płynął szybko, przynajmniej w rachubie mężczyzny. Tak bardzo był pochłonięty pracą, że nie słyszał ani tykania zegara ani obolałych mięśni od siedzenia w jednej pozycji. Tak naprawdę od pojawienia się w mieszkaniu minęło niecałe półtorej godziny. Marco nachylał się bardzo długo nad lewym piórem. Bezlitośnie znęcał się nad tym kawałkiem skóry, non stop wbijając tam igłę, obrysowując kształt, wypełniając środek. Najgorszym uczuciem podczas tworzenia tatuażu było właśnie tkwienie w jednym miejscu, które po paru chwilach musiało naprawdę dokuczać. Nie mógł popełnić błędu, bo usunięcie szpecącej plamy tylko opóźniłoby cały proces. Opierając nadgarstek na jej lewej łopatce, drugą poprawiał kontur, a potem przystąpił do cieniowania. Gdy się tym zajmował wskazówka zegara wskazywała godzinę pierwszą, a gdy skończył, była bardzo blisko cyfry dwa. To było tylko jedno pióro i drugie, trochę mniejsze uwieszone tej samej kreski. Marko wpatrywał się intensywnie w krzywizny malowidła i co chwila coś jeszcze dokładał, jeszcze parę razy przysunął igłę do czerwonego, gorącego i wrażliwego na dotyk kawałka skóry. Doceniał, że Berry nie narzeka. Nie protestuje i nie wierci się jak to czasami bywa z jego innymi klientami. Mógł dzięki temu w pełni poświęcić się pracy i nie martwić o nic poza konturem następnego, oderwanego pióra. Z nowym zapałem i fascynacją przesunął igłę kilka milimetrów w bok, raniąc i barwiąc kolejny kawałek skóry. W piętnaście minut uwinął się w zabarwieniu szkieletu pióra. Z zachwytem narysował dziewięć mikroskopijnych ptaków wyrywających się na resztę pleców. To było proste, choć to właśnie przy tak małych elementach człowiek może stracić cierpliwość. Podświadomie czuł zmęczenie, które narastało z każdą chwilą. Stopniowo bladł, a noc zaostrzała rysy jego twarzy. Ciało chciało ruchu, rozprostowania stawów i mięśni tak, aby wywołać zawroty głowy. Nie, nie pozwolił sobie na to, bo póki jego mięśnie były spięte, dopóty będzie je kontrolował. Po zabarwieniu ostatniego mikroskopijnego ptaka w locie, odsunął się z cichym westchnięciem.
- Przerwa. - zakomunikował i odłożył maszynkę z powrotem na stolik. Trzymał ją już bardzo długo przez co zrobiła się ciężka i niewygodna. Marco zdjął rękawiczki i rzucił je do walizki. Wyprostował kręgosłup i poruszył głową na prawo i lewo, aby rozruszać kark. Sięgnął po kubek zimnej już herbaty i zwilżył nią gardło.
- Bardzo piecze cię pierwsze pióro? Wybacz, że tak długo nad nim siedziałem. - powrócił wzrokiem do zaczerwienionej skóry, której nie mógł jeszcze schłodzić. Atrament musi wsiąknąć i utrwalić swoją barwę zanim będzie można zbić temperaturę ciała.
- Poruszaj się trochę, bo skoro ja zdrętwiałem, to co tu mówić o tobie. Tylko nie opieraj się o nic. - mówił schrypniętym głosem. Nie patrzył już w stronę Berry, nagle zdając sobie sprawę, że jest w ćwierć części rozebrana. Wyprostował nogi w kolanach i z ulgą zaczął obracać nadgarstkami, które od nagłego ruchu zaczęły strzykać. Nie proponował jej obejrzenia pleców. Twierdził, że oglądanie przez osobę trzecią niedokończonego tatuażu jest profanacją jego hobby. Potarł twarz dłonią i uśmiechnął się formalnym uśmieszkiem. Większość została wykonana, co nie zmieniało faktu, że wiele jeszcze przed nimi.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 13:29

Z czasem popadła w swój własny trans. Dzieląc uwagę między obserwowanie śpiącego coraz mocniej miasta - gdzieniegdzie wciąż jednak światła świeciły jasno, sugerując, że Londyn tak naprawdę nigdy nie zasypia cały - a oswajanie się z własnym bólem, niezbyt rejestrowała upływ czasu. Kątem oka może i zauważyła wędrówkę wskazówek wiszącego na ścianie zegara, jeśli jednak cokolwiek naprawdę miało przemawiać za mijaniem nocy, to prędzej ból mięśni. Gdy Marco zarządził przerwę, Berry czuła się zesztywniała i wykąpana w ogniu, mniej więcej tak można byłoby to określić. Nie zmieniało to jednak faktu, że była szczęśliwa. Naprawdę. Wspomnienia chwilo dały jej święty spokój, zmęczenie mięśni oczyszczało a perspektywa hipnotyzującego obrazka, jaki powstawał na jej plecach, tylko dodatkowo uatrakcyjniała wieczór.
- Trochę - przyznała z bladym uśmiechem na pytanie Marco, przy czym trochę było jednak poważnym niedopowiedzeniem. Zresztą - pierwsze pióro? Berenice czuła między łopatkami jedną wielką, rozlaną plamę gorąca - wyszczególnienie, który fragment doskwiera jej bardziej, a który mniej nie było w tym momencie wykonalne.
W każdym razie, wizja rozprostowania brzmiała dobrze. Pewnym problemem mógł być wprawdzie fakt roznegliżowania - nie zapominajmy, że naprawdę niewiele dzieliło ją od zostania pozbawioną jeszcze jednego elementu garderoby, którego zapięcie w tym momencie nie trzymało na miejscu. Tym niemniej Berry... To nie tak, że nie czuła wstydu. Sama nagość generalnie problemem dla niej nigdy nie była, ale w kontekście obecnej sytuacji, Marco i całej atmosfery zaaranżowanego przez Sebastiana spotkania nie mogła, po prostu nie mogła czuć się całkiem podobnie. Z drugiej strony, uparte przesiadywanie w jednej pozycji teraz, kiedy mogła dać swoim mięśniom trochę odpocząć również nie wchodziło w grę. Andriacchi przytrzymała więc po prostu stanik jedną z rąk, upewniając się, że skrawek materiału pozostanie na swoim miejscu, wolną dłonią objęła zaś kubek zimnej już herbaty, którą dokończyła w kilku łykach. Rozprostowując plecy rozruszała też kark - co sprawiło, że w zasadzie wykonała zabawną powtórkę ruchów Marco - i odetchnęła głęboko. Odkładając na moment poduszki na bok rozprostowała nogi i przeciągnęła się ostrożnie. Nie chciała żadnym nieopatrznym ruchem zniszczyć pracy, której Marco poświęcił tyle czasu i wysiłku, i której oddała przecież własne ciało.
Przecierając ręką pobladłą nieco twarz chrząknęła cicho i dopiero teraz całkiem świadomie spojrzała na zegar. Orientując się, jak jest późno - czy wcześnie, zależy jak na to spojrzeć - uniosła brwi lekko i wreszcie poczuła się odrobinę źle. Widok zmęczenia na twarzy Rowana obudził wreszcie wyrzuty sumienia, które przedtem stłumiła egoistyczną potrzebą. Tym niemniej powstrzymała się od kurtuazyjnego krygowania się i przepraszania. To byłoby głupie, jak zawsze, gdy wymieniało się wymuszone grzeczności i zapewnienia, że nie, spokojnie, nic się nie stało. Marco był dorosłym facetem, jeśli naprawdę zarwanie z nią nocy byłoby mu nie na rękę - na pewno umiałby odmówić. Skoro zaś został to znaczy, że nie poranny brak przytomności i konieczność odespania tych kilku godzin wtedy, kiedy normalni ludzie już wstają najwyraźniej nie była aż takim problemem.
- Wyglądasz okropnie - rzuciła zamiast tego z szerokim uśmiechem i nieskrywanym rozbawieniem. Miała świadomość, że sama pewnie nie prezentuje się lepiej - cóż, skutek zbyt długiego działania na wysokich obrotach. Byli jednak przyjaciółmi, a przyjaciele wobec smętnej aparycji tego drugiego nie przechodzą obojętnie. I jeśli tylko nie jest to sytuacja wymagająca natychmiastowego pocieszania, przytyk do bladości czy cieni pod oczami jest obowiązkowy. Teraz zaś pocieszanie było przecież zbędne. Cała sytuacja była nawet dość zabawna - no, a przynajmniej nie standardowo tragiczna, przy której podobne komentarze byłyby niestosowne.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 14:01

Doskonale wiedział co się kryje za słowem "trochę". Nie pocieszał jej jednak i nie zapewniał, że będzie lepiej, aby nie kłamać i nie mydlić oczu. Tatuaż boli i trzeba to przetrwać, a więc podejmując decyzję musiała się z tym liczyć. Uśmiechnął się tylko krzepiąco i nic więcej na ten temat nie odrzekł. Czeka ją jeszcze ładnych parę dni z obolałymi plecami, a dzisiejszą noc będzie musiała spędzić leżąc na brzuchu. Chyba, że Marco będzie wtedy jeszcze w stanie rzucić zaklęcie ochronne na jej skórę i pozwolić jej spać na plecach. Mimo tego Rowen wolał zakończyć to w mugolski, tradycyjny sposób, skoro tak też zaczął. Wplatanie tam drobnej magii nie miało tak wielkiego znaczenia i dalej dzieło było stworzone przez mugolaka. Marco się z tym nie ukrywał, cieszył się ze swojego statusu krwi, którym swoimi czasy interesowało się tak wiele osób. Co prawda, bardzo go skrzywdzono z tego względu, jednak mimo wszystko był dumny, jego zmarli rodzice byli kimś w Ministerstwie Magii. Sam Minister też jest wszak mugolem.
Odpędził z myśli głupie rozważania, bo nie ma co tracić na nie czasu. Większa satysfakcja to drobna fatyga, aby wykonać coś własnoręcznie. Różdżka z tego powodu niespecjalnie cierpi.
Marco kątem oka zauważył, że Berry nieświadomie powtórzyła jego czynności. Roześmiał się cicho, upijając porządny łyk herbaty. Odstawił kubek i rozprostował palce, ćwicząc je i rozluźniając, aby pozbyć się z nich odrętwienia. Na prawym ręku widział odciski od ciężaru maszynki, ale nic z tym nie zrobił. Największy tatuaż, jaki wykonywał, trwał całe dziesięć godzin i zajmował trzy czwarte ciała - począwszy od karku skończywszy na stopach. Parę godzin przy łapaczu snów nie stanowiło dla niego większego problemu. Mimo, że wyglądał nieciekawie, miał jeszcze zapas energii, aby to dokończyć. Ba, Marco cały czas zerkał na plecy kobiety, bo mierził go i drażnił niedokończony tatuaż. Istny perfekcjonista, nie lubił nieładu i niedokończonych spraw. Wytrzymał jednak te parę minut, aby dać im odetchnąć. Nie mogą za długo trzymać przerwy, bo jeszcze rozleniwią się lub nie daj Merlinie, zasną. Berry też wyglądała na śmiertelnie wykończoną, a pamiętał, że przed spotkaniem jeszcze biegała. On też był po całym dniu pracy i paprania się notatkami od Iwana.
- Dziękuję, ty również. - odsłonił zęby dając jej do zrozumienia, że doskonale to rozumie. Nie pocieszał, bo nie było powodu. To oczywiste, że oboje są zmęczeni i prezentują się jakby zarwali trzy noce z rzędu. Spojrzał na zegarek na ścianie.
- Myślę, że do czwartej się wyrobimy. - stwierdził okrutnie, bowiem wskazówka zatrzymała się na cyfrze numer dwa. Czasami lepiej uprzedzić o potrzebnym czasie; człowiek może wtedy nastawić się psychicznie i tak oszczędzać energię, aby punktualnie o czwartej opaść z sił.
- Dobra, pij herbatę, a ja wezmę się do roboty. - odstawił kubek i sięgnął po nowe rękawiczki. Zmienił tusz w maszynce, znalazł ostrzejszą igłę i nabił ją do narzędzia. Nie patrząc niżej i szerzej niż odsłonięte łopatki, przysunął się do pleców. Tatuaż wciąż lewitował przy jego twarzy, aby mógł przerysować kropka w kropkę jeszcze więcej detali. Ocknięty i trochę bardziej ożywiony kontynuował. Ostrze igły wbiło się w naskórek rozpoczynając wędrówkę w dół, wzdłuż pleców, przy kręgach.
- Teraz nawet nie drgnij. - polecił cicho, kiedy przykładał igłę między jednym kręgiem a drugim. Po raz kolejny w duchu pochwalił zacny kręgosłup i miękki zapas skóry przy kościach. Łatwiej było mu manewrować igłą i miał te pół cala więcej miejsca na dorysowanie koniuszka piórka. Ten był jaśniejszy, a więc uregulował strumień tuszu na lżejszy. Marco nachylał się tak blisko skóry, że w pewnym momencie jego oddech owionął skrawek malowanego pióra. Rowan naprawdę starał się zbyt nie oddychać, aby nie wtłaczać do organizmu zapachu kobiecego ciała. Podświadomie znowu się w sobie spiął i przywołał na twarz maskę profesjonalisty i zawodowca. To znacznie pomogło.
- Maluję na twoim kręgosłupie, więc ostrożnie z ruchami. Masz naprawdę zacny kręgosłup. Podoba mi się. - tylko Rowan mógł powiedzieć taki komplement. "Hej, masz seksowny kręgosłup, robi mi się od niego gorąco!". Tak, dzięki temu miał takie powodzenie z kobietami, że nawet Sebastian nad tym płakał.
Z bijącym sercem i wstrzymywanym oddechem sprawnie manewrował palcami i nadgarstkiem, malując skórę wokół i na wysokości kręgu, który wyczuwał opuszkami. Los chciał, że musiał spędzić w tym miejscu jeszcze więcej czasu niż przy pierwszym piórze. Zwolnił znacznie tempo, ukłucia następowały po sobie w odległości trzydziestu sekund, czasami urywane na całą minutę. Wolał dmuchać na zimne.
Berenice Andriacchi
Berenice Andriacchi

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 17:36

Berenice do mugoli nie miała absolutnie nic - przecież sam Theo był mieszany - w takich chwilach jak ta trudno było jej nie doceniać błogosławieństwa magii. Ona na wykonanie tatuażu sposobami tradycyjnymi zgodziła się świadomie, bo przecież miała wybór. Nie chcąc się ranić i zmagać z długotrwałym bólem mogłaby po prostu sięgnąć po jakieś zaklęcie - rzuciłby je Marco lub ktokolwiek inny i po sprawie, tatuaż w kilka chwil zagościłby na jej plecach. Nie każdy jednak miał taki wybór, ludzie niemagiczni, chcąc ozdobić się jakimś obrazkiem, byli zmuszeni stawić czoła podobnym katuszom. Jej łapacz snów był przy tym stosunkowo mały - nie chciała nawet domyślać się, co trzeba by było znosić chcąc wytatuować całe plecy czy rękę.
Tak czy inaczej, po jakże uroczej wymianie komplementów i wlaniu w siebie ostatnich łyków zimnego już naparu Berry ponownie usiadła grzecznie na taborecie, znów przytuliła się do poduszek i zamarła. No tak, kręgosłup. Szczerze mówiąc, do głowy jej dotąd nie przyszło, że wykonywanie obrazków na ludzkim ciele może przysparzać problemów podobnej natury. Faktem jest, że nigdy się nad tym za bardzo nie zastanawiała, tym niemniej mało kto chyba - poza osobami faktycznie się tym zajmującymi - patrzył na tatuowanie przez pryzmat potencjalnych problemów zdrowotnych, jakich można by się nabawić w razie ewentualnego potknięcia, swojego bądź artysty. Andriacchi to oblicze sztuki uświadamiała sobie dopiero teraz, delikatne obawy, jakie siłą rzeczy się w niej zrodziły nie mogły jednak skłonić jej do wycofania się. Pomijając wszystko, nie chciała przecież zostać z niedokończonym tatuażem, a i Marco raczej by jej na to nie pozwolił, prawda? Rzut oka wystarczył by dostrzec w nim profesjonalistę, który nie wypuści klienta, nim dzieło nie spełni jego własnych wymagań.
Mimo tego tkwienie bez ruchu stało się odrobinę trudniejsze. Raz, że do głosu zaczęło dochodzić zmęczenie, a dwa... Cóż, ciepło oddechu, który w pewnej chwili poczuła na delikatnej, podrażnionej skórze było wrażeniem dość intensywnym. Trudno było jej też powstrzymać rozbawienie na komplement co najmniej specyficzny. Wiele wyrazów uznania słyszała w ciągu swych dwudziestu ośmiu lat - uśmiech, nogi, talia. Ale kręgosłup? Cholera, medal pierwszeństwa zdecydowanie przypadał w tym momencie Rowanowi.
Tym niemniej Berry powstrzymała się od komentarza, nie parsknęła też śmiechem a jedyna wesołość wyrażona była w nieznacznym uśmiechu jaki wpełzł na jej twarzyczkę i zakradł się do kącików oczu. Poza tym Włoszka dzielnie trwała bez ruchu, nie chcąc utrudniać Markowi pracy.
Pracy, która rzeczywiście, z zegarkiem w ręku, potrwała niespełna dwie godziny. Gdy igła uniosła się znad jej ciała po raz ostatni, od godziny czwartej dzieliły ich jeszcze może dwie, trzy minuty. Obserwowany przez cały ten czas Londyn dostrajał się do upływu kolejnych godzin. Choć słońce nie wyjrzało jeszcze zza horyzontu, to trudno było nie odnieść wrażenia, że noc stała się jaśniejsza. Na ulice wyjechały pierwsze, dokonujące najwcześniejszych kursów autobusy. Z zakładów pracy powoli wychodzili pracujący przez całą noc zatrudnieni, ustępując miejsca swym zmiennikom. Ranne ptactwo rozpoczęło pierwsze, nieśmiałe śpiewy, a gołębie ruszyły na pierwszy żer. Ponad cichym jeszcze miastem poniosło się zawodzenie dzwonów wybijających czwartą.
Gdy tylko Marco jej na to pozwolił, Berry powoli, bardzo powoli rozprostowała plecy. Skóra piekła, domagając się znacznie bardziej czułego traktowania niż zazwyczaj, mimo tego Włoszka była szczęśliwa. Nie musiała patrzeć by wiedzieć, że będzie zadowolona. Na Merlina, przecież za jej łapaczem snów stał Rowan, któremu ufała bardziej, niż sama by się podejrzewała.
Zmęczona i obolała, nie zdecydowała się jeszcze na wstanie z miejsca. Jedną ręką przecierając oczy, uniosła wzrok na Brytyjczyka i uśmiechnęła się niepewnie. Nagła separacja po tylu godzinach zapoznawania się z dotykiem jego dłoni na plecach była dziwna. Berry czuła się teraz równie nieswojo co wtedy, gdy auror dotknął jej po raz pierwszy.
- Dziękuję - powiedziała cicho, podświadomie wiedząc, że to żałośnie mało. Powinna jakoś... Innymi słowami. Lepiej.
Marco A. Rowan
Marco A. Rowan

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry EmptySob 20 Lut 2016, 18:05

Z łatwością popadł w trans. Nawet muzyka w radiu przestała do niego docierać. Na dworze powoli widniało, a lewitująca obok niego lampa nie była już potrzebna. Odsunął ją wierzchem dłoni, odsyłając z powrotem na miejsce. Kończył ostatnie pióro, a z racji, że malował je po raz trzeci, poszło mu to sprawniej i lepiej. Mimo faktu, że względnie tatuaż był skończony, Marco ani na chwilę nie komunikował o sukcesie. Cały czas dokładał igłę do pleców, przedłużał rychły koniec i męczarnie związane z wymuszonym bezruchem. Bardzo długo ociągał się, poprawiał, dorysowywał, ocierał. Gdy wskazówka zegara była bardzo blisko czwórki, Rowen w końcu oderwał 'szkielet' tatuażu od pleców i go zniszczył. Lewitujący obrazek wsiąkł z powrotem w szkic położony na stoliku. Odłożył maszynkę, zdjął rękawiczki i również je zniszczył.
- Nie dziękuj jeszcze. Chwila. - znowu uniósł do góry palec wskazujący i sięgnął tym razem po chłodzącą, wilgotną chusteczkę. Z najwyższą delikatnością przeciągnął nią od góry, aż po najniższej położony koniuszek pióra. Schładzał skórę, oczyszczał płótno. Sięgnął po różdżkę z fioletowym rdzeniem z dzikiego bzu. Przyłożył jej kraniec do pleców Berenice i po raz kolejny wyszeptał kilka zaklęć. Przede wszystkim łagodzących ból, leczniczych, przyspieszających gojenie. Następnie, mimo, że padał z nóg, wypowiedział cicho zaklęcie, które sformułowało się w jasny obłok, który osiadł cienką warstwą na całej wielkości tatuażu.
- Na dziś koniec czarów, bo przestaję sobie ufać. - stwierdził ze śmiechem, nieświadomy, że teraz wygląda cokolwiek upiornie i szaro. Mimo, że Marco potrzebował raptem paru godzin snu, to dalej odczuwał jego brak.
Wstał z jękiem, bo musiał wyprostować całą sylwetkę.
- Pokaż mi gdzie jest lustro. Chcę, żebyś zobaczyła teraz swoje plecy. - tatuaż żył swoim życiem. Marco był dumny. Udało mu się, praca została zwieńczona sukcesem. Nie miał absolutnie sił na nic poza padnięciem na pierwszy lepszy mebel, a co tu mówić o teleportacji do własnego domu, ale jeszcze chciał zobaczyć wyraz twarzy Berry, gdy ujrzy arcydzieło na swoich plecach. Nadal czuł na rękach ciepło jej ciała mimo, że jej nie dotykał. Cały czas miał świadomość, że z każdą upływającą chwilą jego żelazna wola słabnie w wyniku zmęczenia.
- Możesz spać normalnie, zaczarowałem na twoich plecach warstwę ochronną, która zniknie dokładnie za dwanaście godzin. - poinformował całkowicie pół przytomny. Znowu poruszył głową na boki, pomasował obolałe barki i starał się nie fantazjować na żywca o łóżku i przede wszystkim przegnać sprzed oczu białe, niezwykle seksowne plecy Berry. Prosiły się, aby ich dotykać, głaskać... Marek znowu musiał potrzeć twarz, bo już widział w sobie objawy utraty samokontroli.
Sponsored content

cztery kąty Berry Empty
PisanieTemat: Re: cztery kąty Berry   cztery kąty Berry Empty

 

cztery kąty Berry

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Andy Berry
» Gabinet Andy'ego Berry'ego

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-