IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 02:52

Opis wspomnienia
Rekonwalescencja pewnego Irlandczyka i wszystko, co się z nią wiązało.
Osoby:
Cu O'Connor, Feliks Zolnerowich
Czas:
listopad 1977
Miejsce:
mieszkanie Feliksa Z.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:00

Rzecz dzieje się 9.11.1977r

Przyspieszony oddech, palące uczucie w gardle, ból w płucach i dreszcze na całym ciele z nerwów, które obierały władzę na całym umyśle. Wciąż to wszystko czuł, wciąż słyszał jęki, krzyki i śmiech - śmiech Śmierciożerców, którzy uznali za przezabawne porwanie kilku osób, przetrzymywanie ich i, jeśli nie zgodzą się współpracować, torturować i zabić. W pierwszej chwili miał wrażenie, że to sen, głupi koszmar wytworzony przez zbyt wybujałą wyobraźnię Gryfona. Pomimo szczerych chęci by tak właśnie było rzeczywistość nieubłaganie nie rozmywała się, ukazując sypialnię pod Dublinem. Nie, widział ciągle to samo, a obserwował szeroko otwartymi oczami, by dojrzeć jak najwięcej. Półmrok, zarysy skrępowanych osób dookoła niego - niektórzy już martwi, inni dogorywający, jeszcze inni czekający na swoją kolej. Widział już wystarczająco dużo, by wiedzieć jak to się skończy. Ból, krew, zaciskanie zębów, by nie dać satysfakcji poplecznikom Voldemorta. Harde spojrzenie, tak podobne do O'Connora, który prędzej sprzeda własne psy niż pokaże, że się boi. A bał się, w środku lęk skuwał go lodem tak grubym, że zdolny był uformować górę lodową do zatopienia Titanica. Znowu ból, tortury co chwilę się powtarzały. Zaraz, czy to aby na pewno był ból? Czy coś czuł? Nie, ale dlaczego...?
Momentalnie zrozumiał, a zimny pot spłynął wzdłuż karku. Nie, nie mógł na to pozwolić. Ari, Aristos. Może i już nie byli razem, może kiepsko zakończył się ten związek, może i miał jej za złe tyle, ile ona jemu - ale nie pozwoli, by działa jej się krzywda. Klątwa - to słowo odbiło się głośnym echem w jego głowie, na moment zagłuszając groźby i jęki zza jego pleców. Obóz, pamiętał jak to działało - on powinien czuć ból, ale nie czuł. Potem koszmar nabrał tempa, jednakże strach został zastąpiony szybko bijącym serce i determinacją. Żalem i desperacją. Poświęcenie - na to był gotów, dla tych, którzy zajęli szczególne miejsce w jego życiu. Nie da im więcej satysfakcji. Szybka decyzja, jeszcze szybsze wcielenie jej w życie. Ten ból poczuł - ba, na moment sparaliżował jego mięśnie i tylko ostatkiem siły woli powstrzymał się przed głośnym, acz stłumionym jękiem. Smak krwi, osłabienie, ciemność.
Cisza.
Otworzył gwałtownie oczy, drżąc od zimnego potu, który oblewał jego ciało. Umarł. Umarł? Powinien umrzeć, powinien już się nigdy nie obudzić, chyba, że w zaświatach. Powoli rozluźnił palce zaciśnięte na kołdrze tak mocno, że sama ta czynność sprawiała ból. Ból? Kołdra?
Rozejrzał się nerwowo, po czym stwierdził, że ani niebo, ani piekło zdecydowanie tak nie wygląda. Jego zaświaty powinny być obrazem miejsca, które znał, a tego nie umiał sobie przypomnieć. Nieład(to akurat było znajome), sztalugi, kredens z artefaktami niewiadomego pochodzenia. Tyle zdołał określić na wstępie. Powoli, niepewnie podniósł się do pozycji siedzącej i ponownie zaczął lustrować otoczenie, szukając wrogów. Może to sprawka Śmierciożerców? Może to ich kwatera? Może mu się nie udało? Serce przyspieszyło, a dłoń odruchowo zaczęła szukać różdżki. Zaraz, gdzie jego różdżka?
No dalej... - chciał powiedzieć, ale nie mógł. Jego głos nie zabrzmiał nawet najcichszym szeptem, jedynie niewyraźne westchnienie padło z jego ust. Po chwili zrozumiał - język. Nie miał języka. Czyli nie udało się? Został niemową, na dodatek dalej żył? A klątwa? Co z klątwą? Był tylko jeden sposób, by to sprawdzić, ale nie samodzielnie. Może i brzmiało to okrutnie wobec Aristos, ale musiał wiedzieć. Wystarczyło małe nacięcie, tyle wystarczy.
Ruch. Kątem oka dostrzeżone poruszenie sprawiło, że zmarszczył brwi i napiął mięśnie, gotów się bronić choćby gołym i rękami. Co mu pozostało? Nic. Ale będzie walczył, zawsze, do ostatniej kropli krwi, jeśli tylko brak klątwy mu na to pozwoli. Dopiero dostrzegając kota pozwolił sobie na rozluźnienie. Miał ochotę powiedzieć coś w stylu "głupi sierściuch", ale z drugiej strony był mu wdzięczny za bycie sierściuchem zamiast żądnym cierpienia poplecznikiem Voldemorta. Co się tu działo? Sen? Omamy? Wizja? Co się dzieje?


Ostatnio zmieniony przez Cú Chulainn O'Connor dnia Pią 14 Sie 2015, 20:31, w całości zmieniany 2 razy
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:01

Feliks dawno nie przeżył równie parszywych dwudziestu czterech godzin jak te. Choć wcześniej tak bardzo go to zirytowało, teraz już prawie nie pamiętał o durnym żarcie ze smoczym ścierwem lądującym na głowie ani nachalności goblinów, którym najwyraźniej ktoś naszczał rano do kawy. Pamiętał za to niezwykle wyraźnie patronusa, alarmującą wiadomość od Coleen i niemal paniczną walkę o życie jakiegoś absolutnie nieznajomego dzieciaka. Nawet mając w głowie szeroką magiczną wiedzę, nie mógł pomóc ponad przytrzymywanie przelewającego się w dłoniach chłopaka, czy uciskanie wedle wskazówek młodej uzdrowicielki. Sytuacja zwyczajnie wykraczała poza wszystkie kwalifikacje pana Zolnerowicha. Urwać komuś rękę czy powiedzieć wal się w przynajmniej pięciu językach? Nie ma żadnego problemu. Uratować ulatniające się z ciała życie? Tutaj musiał pogodzić się z bezradnością – taki stary, taki doedukowany, a jednak tam gdzie liczyło się to najbardziej, wciąż był kolosalnym idiotą. Szlag by to wszystko trafił. I to on miał niańczyć wracającego do zdrowia dzieciaka, którego imienia nie znał, jakby ministerstwo nie mogło zająć się sprawą. Choć z drugiej strony Feliks był prawie pewien, że w życiu nie powierzyłby opieki nad kimkolwiek ludziom, którzy tak kolosalnie spieprzyli sprawę. Jak dwójka aurorów mogła zostawiać uzdrowicielkę samą sobie, nie mając pewności, że została odpowiednio ubezpieczona? Kto szkolił tych małolatów i kto pozwalał im brać udział w jakichkolwiek misjach? Rosjanin chętnie porozmawiałby sobie z szefem tego całego burdelu, gdyby miał na to czas i faktyczną chęć. Póki co musiał siedzieć na tyłku w domu i doglądać swojego gościa. A skoro o wilku mowa...
Feliks odstawił do kuchennej szafki butelkę wódki, z której chwilę wcześniej pociągnął solidnego łyka, znieczulając się palącym w gardło alkoholem. Wetknął papierosa w usta, odpalił go końcem różdżki, wypuścił ku sufitowi obłoczek szarego dymu, po czym wyszedł z powrotem do pokoju służącego mu jednocześnie za salon i sypialnię.
- Osz ty, twoja skubana mać – rzucił nieco niewyraźnie, w półmroku jaki tworzyły światła świec, dostrzegając siedzącą na łóżku sylwetkę. - Cole przewidywała, że będziesz tak leżał przynajmniej dobę, coś ci prędko z powrotem do tego upierdliwego świata – dodał, unosząc lekko krzaczaste brwi, po czym strzepnął popiół z końca papierosa do puszki ustawionej na niewysokim stoliku. - Ale nie spiesz się, siedź, w zaleceniach od najlepszej uzdrowicielki masz dużo odpoczynku i snu – wykonał bliżej niedookreślony ruch ręką, przenosząc nagle spojrzenie na kotkę, która przypatrywała się nastolatkowi. - Nadia, zarazo, nawet nie próbuj na niego polować. Śmierciojady nie dały rady go ubić, to ty się na pewno nie pożywisz. Żarcie masz w szafce. Kysz – podchodząc bliżej, przegonił kocicę krótkim klaśnięciem, które posłało ją pod łóżko, a potem truchtem w stronę kuchni. - Zolnerowich, Feliks. Łamacz klątw u Gringotta. Póki co mieszkasz u mnie, to też zalecenie od mądrych ludzi. Czujesz się, jakbyś miał rzygać albo stracić kończynę? Kiwnij na tak, machnij ręką na nie. Potem opracujemy sobie lepszy system.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:02

Kolejny ruch, odgłos kroków. Gdzie jest ta cholerna różdżka?! Zresztą po co mu różdżka skoro nie może wydusić z siebie słowa? Nie uczył się niewerbalnej, nie brał takiego położenia nigdy pod uwagę. Kto by mu się dziwił? Uczeń odgryzający sobie język, by popełnić samobójstwo, bo tylko tak uchroni swoją byłą(a którą dalej kochał) przed skutkami pochopnie rzuconej klątwy. Tak, to brzmi jak przekoloryzowana legenda dla nastolatek. Owszem, dalej uważał, że Aristos nie przemyślała sprawy z klątwą, ale obecnie już nie miał co się tym przejmować. Najwyraźniej żył, acz z uszczerbkiem. Uciążliwym uszczerbkiem, warto nadmienić. Tego też nie brał pod uwagę - przeżycia. Miał umrzeć! Ale czy klątwa została zdjęta? Ot, ważne pytanie, na które jak najszybciej potrzebował odpowiedzi, gdyż nie wiedział czy miał się cieszyć, że żyje czy też przeklinać cholerny los.
Szybko rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu. Włócznia lub coś podobnego, może bronią wywalczy sobie bezpieczeństwo? Adrenalina pulsowała w żyłach, szumiała w głowie, napinała mięśnie gotowe do starcia o życie. Tym razem nie był skrępowany, dobrze. Ma jakieś szanse. Dopiero postać mężczyzny w wieku około czterdziestu lat uspokoiła Irlandczyka. Obcy nie wyglądał jak Śmierciożerca, który zamierza go torturować, właściwie nie wyglądał na nikogo na pierwszy rzut oka. Puste pierwsze wrażenie i Cu nie wiedział czy jest to talent nieznajomego czy po prostu on wciąż jest zbyt oszołomiony. Pierwsze i kolejne słowa rozwiały wstępnie wątpliwości, rozluźniły postawę gotową do ataku lub obrony. Brak zaufania pozostał, ale stonowany. Uzdrowiciel? Miał wybudzić się najszybciej po upływie doby? Czyżby minęło mniej czasu? On z kolei miał wrażenie, że minęły miesiące, a przynajmniej tydzień, wręcz czuł boleśnie jak czas ucieka przez palce.
Na wzmiankę o śnie i odpoczynku zmarszczył brwi, a przed oczami ponownie stanęły obrazy, które wróciły jako koszmar, a które widział nie tak dawno na żywo. Więc trafił do piekła i z niego wrócił, na dodatek szybciej niż przewidywał lekarz. Gdzieś z tyłu głowy czaiła się duma ze swojej wytrzymałości i uporu, które najwyraźniej pokonały samą Śmierć.
Pokręcił lekko głową, zdecydowanie odrzucając plan kolejnej dawki snu na najbliższe kilka godzin. Nie chciał tego widzieć ponownie, a miał wrażenie, że takie koszmary tylko bardziej go wymęczą. Słuchał za to jak Feliks - jak się później przedstawił mężczyzna - gada do kotki i mimo, że na twarzy Irlandczyka nie odbiło się nawet widmo uśmiechu jego ego ponownie nieco wzrosło. Tak, Śmierciożercy mu nie dali rady, mimo wszystko przechytrzył ich w pewien sposób, gdyż nawet jeśli ocalał to oni nie mogli mu nic zrobić. Czy umarł na chwilę? Może tylko stracił przytomność? Ledwo się ocknął, a jego głowę zalała fala pytań, na które chciał znać odpowiedzi w jednej sekundzie i to w trybie natychmiastowym.
Obserwował wędrówki kota, ruchy Feliksa i nie bardzo wiedział jak się w tym wszystkim odnaleźć. Czuł zmęczenie w całym ciele, ale umysł działał na zwiększonych obrotach. Więc mieszkał chwilowo u łamacza klątw z Gringotta, co za historia. To znacznie lepszy scenariusz niż obozowanie u jakiejś starszej, zatroskanej kobieciny, jeszcze znając jego szczęście - z innego kraju. Machnął ręką w odpowiedzi na polecenie, a gdy dojrzał w końcu niedaleko pergamin i kilka ołówków sięgnął po nie zdecydowanie zbyt szybko, o czym poinformowały go zawroty głowy. Zapewne stracił sporo krwi, musiał się pilnować. Na kolanie napisał liścik do obecnego opiekuna(jak to dziwnie brzmiało po tym wszystkim), sfrustrowany niemożnością porozumienia się w sposób werbalny. Kląłby ile dusza zapragnie - ale nie mógł.
[i]Gdzie dokładnie jestem? Co się stało? Gdzie moje różdżka? Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem, że żyję. Potrzebuję niewerbalnej magii, możesz mnie nauczyć? Jeśli tak to zacznijmy chociażby teraz. Musze się ukrywać.[/b]
Wręczył mu list, po czym spróbował zmienić wygląd na szczupłego blondyna o słowiańskich rysach twarzy. Próbował, ale próba zakończyła się połowicznym efektem. Momentalnie przyspieszył mu oddech, metamorfomagia, mimo że wrodzona, okazała się być zbyt dużym obciążeniem dla wciąż słabego Irlandczyka. Wrócił do swojego wyglądu, postanawiając ponowić próbę jak tylko będzie na tyle silny. Zdenerwowanie odbiło się na jego twarzy, ale powstrzymał się przed inną reakcją. Wciąż był skołowany, próbował ułożyć wszystko w spójną, logiczną całość.
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:02

Spodziewał się paniki, łez, ucieczki albo ataku. Jednej z czterech absolutnie naturalnych ludzkich reakcji na sytuację podwyższonego stresu, do jakiej z pewnością zaliczało się przebudzenie w domu nieznajomego gościa po dłuższym okresie tortur. Opanowanie, z jakim dzieciak zareagował na jego osobę, w pewnym stopniu zaimponowało Feliksowi, choć nie powiedział tego na głos – zwyczajnie zaciągnął się znów papierosem, przywołując zaklęciem puszkę, do której strącał popiół. To, że jego mieszkanko nie było najbardziej uporządkowanym miejscem na ziemi, nie znaczyło, iż miał do tego dokładać śmieci na podłodze. Na przekazaną niewerbalnie informację, że chłopak w najbliższym czasie nie zacznie rzygać, Rosjanin uspokoił się nieco, odpychając myśl, by postawić obok łóżka wiaderko. Potarł policzek pokryty kilkudniową szczeciną, po czym zgasił końcówkę papierosa na brzegu zastępczej popielniczki, powstrzymując się, żeby nie sięgnąć po kolejnego. Palił tylko od czasu do czasu, ale sprawy które ostatnio zwalały mu się bez ostrzeżenia na głowę, w dużej mierze pchały czarodzieja w objęcia kolejnego nałogu. Jakby nie wystarczyło, że sobie popijał.
Otwierał już usta, by zapytać o coś jeszcze, gdy gość złapał się całkiem żwawo za ołówek i kawałek pergaminu, bazgrząc na kolanie krótką notkę. Mimo spokojnego frontu, jaki próbował podtrzymywać, w jego oczach błyszczało odległe widmo gorączki, coś spłoszonego i zarazem gotowego zatopić zęby w niespodziewanie wyciągniętej dłoni. Feliks bez słowa wyciągnął rękę po świstek, ale zanim zaczął czytać chwiejnie postawione litery, twarz chłopaka zaczęła się zmieniać tuż na jego oczach. Rysy zafalowały jak łagodna morska fala, włosy począwszy od cebulek zaczęły jaśnieć – a potem wszystko jakby się przytkało, mechanizm wydał żałosne tchnienie i jego tymczasowy podopieczny znów wyglądał tak samo, jak na początku.
- Sprytna sztuczka, ale póki co zachowaj siły. Tutaj i tak nikt nas nie zaskoczy, to mieszkanie jest pieprzonym bunkrem – czarodziej przysunął sobie stołek grzecznie ustawiony przy sztaludze, zajął na nim miejsce, po czym rozwinął wiadomość nabazgraną na kawałku pergaminu.
- To po kolei – zaczął, podkurczając pod siebie jedną nogę i opierając przedramię na kolanie.- Tutaj – krótkim ruchem ręki objął pokój, a w domyśle całe mieszkanie - znajduje się przy Śmiertelnym Nokturnie. Do Pokątnej cztery minuty szybkiego marszu, jeśli akurat nie wpadniesz na łachmytę, któremu trzeba będzie przetrzepać skórę za próbę podprowadzenia sakiewki. Twoją różdżkę gdzieś mam. Z tego co wiem, stało się to, że aurorzy dostali cynki i sprawdzili podaną lokalizację z pewną uzdrowicielką. Tą, która sprowadziła mnie na miejsce po tym, jak młokosy pogoniły za śmierciożercami, uratowała ci skórę i kazała ukryć. Czy poprosiła, czasem ciężko przy niej rozróżnić. Kobieta nazywa się Colleen Trent, lepiej sobie dobrze zapamiętaj i wyślij jej kosz z czekoladkami na święta – urwał na moment, przełykając ślinę, by zwilżyć gardło. - Fakt, powinieneś się ukrywać i właśnie dlatego tu jesteś. Ze mną jak z kamieniem wrzuconym do studni, jak coś wpadnie, to już nie wyjdzie, chociaż miałoby to więcej sensu, gdybym w ogóle wiedział, jak się nazywasz – złożył na pół trzymany w dłoniach kawałek pergaminu, oddając go na powrót chłopakowi okupującemu wakat na jego posłaniu. - Mogę cię nauczyć, kiedyś robiłem na etacie. Żebyśmy tylko mieli jasność – zmarszczył brwi, wykrzywiając usta w sposób, który nie był ani uśmiechem, ani grymasem. W jednej chwili wyglądał, jakby postarzał się o przynajmniej kilka wiosen. - Zostałem wywalony, bo na moich zajęciach zginął uczeń. Dalej jesteś taki chętny?
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:03

Dopiero po upływie tych kilku minut wyłapał obcy akcent w głosie mężczyzny, choć przecież ten już mu się przedstawiał - prawda? Z jego głową wciąż jeszcze było nie najlepiej skoro łączenie faktów szło tak opornie. Nikt nie miałby mu tego za złe, nikt by się zdziwił, ale O'Connor i tak był zły na siebie, że nie potrafił tak po prostu powrócić z martwych w pełni sił? Właśnie, czy aby na pewno martwych? O to też musiał wypytać, uściślić najważniejsze szczegóły poprzednich godzin, bo bez tego już na pewno nie zaśnie. Ku jego rosnącej frustracji musiał przyznać, że w końcu będzie musiał pójść spać, choćby na dwie godziny, bo prawdopodobnie ciało stosunkowo szybko zacznie się buntować przeciwko wzmożonemu wysiłkowi po przeżyciach równych dantejskiej wizycie do piekła.
Słuchał cierpliwie odpowiedzi na zadany na kawałku pergaminu ciąg pytań, niemo wdzięczny za łatwość komunikacji. Była to miła odmiana po starciu z tępymi, pochłoniętymi torturami Śmierciożercami, których interesował jeden tor myślenia. Każde odchylenie od ich scenariusza, inny zestaw odpowiedzi był "nagradzany" Cruciatusem lub cała gamą innych zaklęć czarnomagicznych, których skutki Irlandczyk widział, słyszał i czuł aż zbyt dokładnie. Na wspomnienie popleczników Voldemorta jego włosy przybrały bordowy kolor, a w sercu zaczął się rodzić żar, stopniowo, choć w szybkim tempie przemieniający się w płomień. Nienawiść - czysta, żrąca niczym najlepszy na świecie kwas, zaczęła spopielać niegdyś jasne wnętrze Gryfona. Jeszcze nigdy nie doświadczył tego uczucia, żył w świecie, w którym była przyjaźń, niechęć, miłość, zabawa i adrenalina - nigdy nienawiść. Teraz jego światopogląd przypominał antyczną ruinę, spalaną uczuciem paskudnym i niewdzięcznym, choć stanowiącym równie dobre paliwo napędowe co szlachetna miłość.
Gdzieś w oczach został wilczy błysk, choć po kilku głębszych wdechach włosy powoli powracały do barwy ciemnego brązu. No dobrze, na razie należało skupić się na tym co tu, na miejscu, w tej chwili. Nokturn, czyli praktycznie mroczne epicentrum świata czarodziejskiego. I tu miał się ukrywać? Mówią, że pod latarnią najciemniej, więc może był to genialny plan w swej prostocie. Różdżka też była, wspaniale. Wolał uniknąć kupowania nowej, szczególnie, że jego fundusze obecnie nie wynosiły zawrotnej sumy, a z oczywistych przyczyn odrzucał proszenie matki o wsparcie. Nie powinien się z nikim kontaktować. Matka, Adam, Murphy, Porunn, nikt. Może było to okrutne, ale to dla ich bezpieczeństwa, póki sprawa nie ucichnie i póki on nie przestanie być bezbronny niczym pierwszoroczniak z Tiarą Przydziału na głowie.
Na wzmiankę o magomedyku i koszu czekoladek przytaknął powoli, zgadzając się na taką propozycję. Skoro go uratowała przy odgryzieniu sobie języka to musiała być naprawdę dobra - a przede wszystkim w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Zapewne prezentował się gorzej niż źle, kiedy go zobaczyła. Kto wie, może ją pozna? Może przyjdzie go obejrzeć, jako swojego pacjenta, którym przecież poniekąd był? Może. Oczywiście słowa Feliksa mogły być jedną wielką farsą, bajką dla naiwnych dzieci, ale coś podpowiadało Cu Chulainnowi, że jest wręcz odwrotnie.
Przyjął z powrotem kawałek pergaminu, od razu wpisując swoje imię, bez nazwiska, stwierdzając, że na początek tyle musi wystarczyć jego opiekunowi. Zna jego wygląd, imię, wie, że jest magicznie bezbronny. Gorzej i tak nie będzie. Przy wzmiance o brzemiennej w skutkach lekcji Feliksa Cu przez moment milczał, po czym z powaga i zaciętością malującymi się na twarzy nakreślił na kawałku papieru:
Obecnie nie rzucę głupiej Leviosy, więc wychodząc poza próg tego domu mogę zginąć w przeciągu kilku sekund, co najwyżej minut. Przeżyłem spotkanie ze Śmierciożercami. Naprawdę myślisz, że mam coś do stracenia?
Ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu, na chwilę się zastanowił, po czym dopisał jeszcze kilka pytań.
[i]Umarłem? Na chwilę, oczywiście, skoro teraz żyję. Kiedy mogę zacząć naukę? Byle jak najszybciej. Czego możesz mnie jeszcze nauczyć? Chce wszystko. Czarna magia? Broń? Cokolwiek.[/b]
O'Connor nigdy nie był najpilniejszym uczniem, trzymał się swojej transmutacji i latania, resztę zdawał przeciętnie lub ślizgiem - i tak było dobrze. Obecnie jednak pragnął chłonąc wszystko, uczyć się każdej możliwej dziedziny, by móc ochronić innych i nie doprowadzić drugi raz do takiej samej sytuacji. Czy to wszystko? Nie do końca, bo gdzieś w mroku popiołów na dnie serca Irlandczyka rodziło się nowe pragnienie, nowy cel w życiu, który zmieni go jeszcze bardziej i to raz na zawsze. Pragnienie odwetu daleko posuniętego.
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:04

Wystarczyło ledwie kilka chwil, by do Feliksa dotarło, jak bardzo trudne i dziwne będą początki tej niespodziewanej znajomości. Choćby z tego względu, że choć Rosjanin kochał uczyć, nigdy nie miał własnych dzieci i zwyczajnie nie potrafił się nikim porządnie zaopiekować, włączając w to samego siebie. Może i dobrze, iż nigdy nie miał okazji przekazać genów dalej, byłby fatalnym ojcem. Nie wspominając o braku umiejętności utrzymania przy sobie na dłużej jednej kobiety, bo z mężczyzną ile by się nie starał, w efekcie rodzina nie miała prawa się powiększyć.
Przyglądanie się chłopakowi, którego tak łatwo zgodził się zabrać do własnego domu, zaczynał wątpić – przecież mógłby zamieszkać z Colleen zamiast z nim, prawda? Byłoby to w interesie powracania do zdrowia, lepszej psychicznej kondycji czy choćby samej okolicy. Feliksowi nigdy nie przeszkadzał Nokturn, uważał go wręcz za niezwykle rozrywkową dzielnicę, ale gdy teraz nad tym myślał, nie było to otoczenie dla nastolatka, a co dopiero takiego po przejściach. Gdzieś w sercu Rosjanina wezbrały wątpliwości i zalążek niepewności. Po co odkładał tę wódkę, teraz byłaby jak znalazł.
- Cu – przeczytał z machniętej szybko kartki, która zaraz powróciła pod rękę chłopaka. Coś mu się kojarzyło, z jakimś regionem... - Irlandczyk, hm? – mruknął chwilę później, wracając zaraz jednak do odpowiedzi na zadane mu pytania. Uświadomiły mu w pewnym sensie, że sam nie wiedział zbyt wiele, właściwie nic poza niezbędne minimum i była to wybitnie irytująca konkluzja. Feliks lubił wiedzieć więcej niż inni, lubił bezczelnie błyskać inteligencją w towarzystwie, choćby tylko po to, by utrzeć czasem nosa zadzierającym go czarodziejom. Szczególnie, gdy patrzyli na niego krzywo, jeśli się nie ogolił, nie uczesał, a jego ubranie dawno nie widziało żelazka. Wpychanie im głębiej w zadki kija, którzy sami tam umieścili, stanowiło dla niego pewną formę sportu. Nie z każdym można było wejść na bokserski ring i pokazać mu, że świetnie komponował się rozpłaszczony na podłodze.
Wspomnienie o śmierci ucznia przez moment zabolało, wbiło ostrą szpilę pod żebra Rosjanina, przypominając o wszystkich konsekwencjach, jakie musiał ponieść w związku z pewnego rodzaju zaniedbaniem. W końcu gdyby na moment nie odwrócił wzroku dziewczyna nadal by żyła, on uczył w ukochanym Durmstrangu i całe jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Teraz też nie było tak źle, ale jednak rzeczywistość nawet w najmniejszym stopniu nie przystawała do skromnych marzeń pana Zolnerowicha.
Po raz kolejny odebrał podsunięty przez Cu kawałek pergaminu, wykrzywiając się jeszcze bardziej niż przed chwilą.
- Zawsze masz coś do stracenia, jeśli nie siebie to rodzinę albo przyjaciół – powiedział ostro, nie bawiąc się w ugrzecznienie własnego tonu, by chłopak mógł w jakiś sposób poczuć się lepiej. Głaskanie po głowie nigdy nie leżało w jego charakterze, jeśli nie miał wystarczająco dobrego powodu, nigdy też nie ułagadzał prawdy, a przedstawiał ją dokładnie taką, jaka była. - Nie wiem, czy umarłeś chociaż na chwilę, nie znam się na tym. Potrafię ukatrupić na stałe, inaczej nie ma to sensu. Na pewno nie teraz zaraz, skoro masz problem z własnymi wrodzonymi umiejętnościami. Cole zostawiła dla ciebie eliksiry, naćpiesz się, odeśpisz i wtedy będziemy rozmawiać – uniósł na moment brew, odczytując dalszą część wiadomości. Gdy znów spojrzał na panicza O'Connora, w brązowych oczach Rosjanina lśniło coś dziwnego, co nie do końca dało się sprecyzować. - Skąd pewność, że nauczę cię czegoś jeszcze? – spytał, składając zapisany po obu stronach pergamin i rozdzierając go na kawałki. - Cole prosiła, żeby cię ukryć i dopilnować, a nie szkolić na samotnego mściciela – wytknął, przypadkiem i niespecjalnie utrafiając gdzieś całkiem blisko odległych wizji zemsty. - Poza tym chyba wiesz, że za praktykowanie czarnej magii urocze Ministerstwo wysyła na dożywocie do Azkabanu, jeśli nie jesteś aurorem – w uśmiechu, który nagle rozciągnął usta Feliksa pojawiło się coś pobłażliwego - albo specjalistą od spraw beznadziejnych jak ja – dodał niemal natychmiast, końcem różdżki podpalając resztki pergaminu. Sięgnął po prosty, nieduży zeszyt, który po otwarciu okazał się być szkicownikiem. Mężczyzna przerzucił kilka stron z mniej lub bardziej dokończonymi rysunkami czyichś dłoni i portretu, po czym podał go Cu otwartego na czystej kartce. - Jak mamy tak gadać, to powinieneś mieć więcej papieru. Mam tu niezły burdel, ale nie musimy dodatkowo tonąć w świstkach.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:04

Skinął w odpowiedzi na pytanie o pochodzenie, pod wrażeniem, że mężczyzna kojarzy genezę jego imienia. W Irlandii każdy znał najsłynniejszą legendę, w końcu Cu Chulainn miał nawet pomnik w sercu Dublinu i nie tylko, krążyło wiele opowieści, książek, nawiązań do historycznej dumy kraju, jego dumy. Mimo wszystko większość obcokrajowców reagowała dezorientacją na dźwięk imienia, którego nawet nie potrafili poprawnie przeczytać. Gryfon spotkał się już z takimi wariacjami, często nawet składającymi się z innych liter, że nie zdziwiłby się, gdy Feliks zaczął go dopytywać w tej kwestii. Zamiast tego skrócił całość do prostego "Cu", czego używało przynajmniej pięćdziesiąt procent znajomych i przyjaciół. Pozostali zatrzymywali się na "O'Connor". Po prawdzie nie umiał sobie przypomnieć nikogo kto używał wobec niego pełnej formy imienia, ale słysząc komiczne próby odgadnięcia fonetyki chyba wolał pozostawić ten stan rzeczy.
Ostry ton nowego opiekuna nie zraził Irlandczyka, wręcz rozbudził w jego wnętrzu wojowniczą iskrę, wciąż żywą część jego przeszłej wersji. Tak, zdecydowanie nie czuł się jak pałkarz Gryffindoru, który w Pokoju Wspólnym potrafił zabawić do białego rana, a pod łóżkiem chować przemycane regularnie zapasy alkoholu z domu rodzinnego. Nie czuł się uczniem gotowym do wykręcenia numeru lub swobodnego przespania pierwszych dwóch lekcji, nie czuł się piątym Huncwotem, a przecież tak lubił to określenie. Nie podobała mu się ta zmiana i z jednej strony za wszelką cenę chciałby wrócić do tej beztroskiej rzeczywistości, w której morderstwa i porwania były tylko małymi rubrykami w Proroku Codziennym. Druga połowa jego wzburzonej osoby jednak stanowczo zaprzeczała, zabraniała zapomnieć, wręcz przeciwnie. Miał pamiętać, miał wiedzieć i dzięki temu wyprzedzać innych o krok, ostrzegać. Musiał wciąż przypominać sobie to, co widział i słyszał, by doprowadzić sprawy do końca - końca, który zapewne pewnego dnia będzie jego własnym.
Nie wiedział czy umarł? Perfekcyjnie. Czyli pozostawał tylko jeden sposób na przekonanie się czy klątwa przestała działać, czy w końcu zniknęła raz na zawsze. Zanim jednak do tego przeszedł wysłuchał do końca Feliksa. Oczywiście, że go czegoś jeszcze nauczy, Cu Chulainn nie zamierzał dać za wygraną. Nawet jeśli odgadnięto jego plany, choć jeszcze nie skrystalizowane w świadomości chłopaka, to i tak nie podda się. Nie teraz. Nie może. Zaczną od niewerbalnej, dobrze, ale wciąż będzie prosił i przekonywał. Mściciel czy nie, ale magia niewerbalna pomaga w znaczącym stopniu, nie całkowicie. Jego dziedziną była zawsze transmutacja, powinien nadrobić zaklęcia skoro ma chronić bliskie mu osoby przed pomiotami Voldemorta. Kolejne ukłucie na podobieństwo rozżarzonego pręta dosięgło serce Gryfona, nienawiść kiełkowała powoli, acz konsekwentnie. Przerodzi się niedługo w obsesję, z czego jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy.
Kary przewidywane przez Ministerstwo nie obchodziły go. Nie może dać się złapać, to wszystko. Czarną magię zamierzał traktować jako alternatywę, a nie jedyny środek do osiągnięcia celu. Może i był czystokrwistym czarodziejem, ale znał dobrze realia mugoli, widział nie raz ich bronie, które zadziwiały go skutecznością i nie rzadko przewagą nad różdżką. Tylu z tych dumnych zwolenników mordercy gardzi mugolami - a on może zabić ich przy pomocy ich własnej głupoty. Zginą od tego, czym gardzą.
Rozmyślania przerwał mu notatnik wręczony przez mężczyznę, a który po przewróceniu paru kartek okazał się być szkicownikiem. Całkiem dobrym szkicownikiem pod względem wstępnych szkiców, musiał przyznać. Nie poświęcił jednak kontemplacji talentu więcej niż dwie sekundy, szybko znajdując pierwszą wolną stronę.
Wolę umrzeć ucząc się jak obronić w każdej sytuacji właśnie tych, na których mi zależy niż czekać na cud i grać fair play. Oni nie grają, a ja nie zamierzam być rycerzem w lśniącej zbroi, który swą szlachetnością zdobywa księżniczki.
Mam nadzieję, że będziesz mnie jeszcze uczył innych rzeczy. Chyba oboje chcemy mieć pewność, że nie spotkamy się już w takich okolicznościach, prawda? Poza tym byłbym w stanie lepiej chronić innych, a mam kilka osób, którym ma nie spaść włos z głowy. Ministerstwo mnie nie obchodzi. Naucz mnie jak nie dać się złapać. Nie zamierzam ciskać czarną magią na prawo i lewo, chcę mieć tylko wyjście awaryjne na każdą sytuację.
Dodatkowo będę wdzięczny za oddanie różdżki, jednocześnie dziękuję za przechowanie jej - i mnie. Mam jeszcze jedną prośbę i ostrzegam, jestem śmiertelnie poważny w tej kwestii. Weź nóż, najlepiej tępy i zrób na mnie nacięcie. Ramię, przedramię, obojętne. Nie pytaj, po prostu to zrób.

O'Connor zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym dopisał ostatnie słowa:
Musze coś sprawdzić, a nie zadziała, jeśli zrobię to samemu.
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 14 Sie 2015, 03:07

Feliks odetchnął krótko, opuszczając podkurczoną nogę, która zaczęła mu cierpnąć w tempie iście ekspresowym, wywołując wrażenie tysiąca mrówek drepczących radośnie pod skórą. Jak na kogoś w jego wieku, Rosjanin był we wzorowej kondycji – ciało lubiło jednak czasem spłatać figla nagłym skurczem, czy inną złośliwostką. Nie spuszczając z chłopaka spojrzenia brązowych oczu, w których idealnie odbijały się wszystkie emocje, kalkulował, co też takiego mogło mu chodzić po głowie w przerwach między kolejnymi krzywo naskrobanymi wiadomościami. Nigdy co prawda nie miał możliwości, by zbadać tę teorię, ale jakoś wątpił, by osoby po traumatycznych przejściach tak szybko dochodziły do siebie. Cu albo potrafił dobrze grać, albo miał niedługo nastąpić kryzys, ALBO tak fantastycznie panował nad swoimi emocjami. Feliks stawiał na drugą opcję, choć duch walki i żywiołowość, jaką widział w tym cudem odratowanym chłopaku, zdobywały sobie po cichu jego uznanie oraz sympatię. Sympatię, która z całą pewnością szybko zostanie wystawiona na próbę, ale nikt nie obiecał, że będzie łatwo. Przede wszystkim trzeba będzie się przyzwyczaić, że po domu kręci się ktoś poza kotem, że trzeba gotować dla dwóch i inne takie codzienne pierdoły. Rosjanin podniósł dłoń, drapiąc się krótko po zarośniętym policzku w trakcie odpowiedzi na pytania, by chwilę później sięgnąć po szkicownik, który szybko musiał zmienić swoje przeznaczenie w rękach panicza metamorfomaga. Gdy już wszyscy porządnie ochłoną, postawi przed nim butelkę wódki i wypyta o szczegóły związane z tą niecodzienną umiejętnością – nie odmówiłby sobie, zawsze był ciekawskim stworzeniem. Odczekując na koniec dźwięku ołówka sunącego po papierze, Feliks powiódł znudzonym wzrokiem po pokoju, namierzając przynajmniej trzy brudne skarpetki leżące tam, gdzie nie powinny, plamę po kawie w kącie dywanu oraz miejsce na kanapie, w którym Nadia ostrzyła sobie rano pazury.
- Jeszcze wyrobisz sobie muła od tego pisania – skomentował krótko, odbierając zeszyt. - Dobrze, że nie zamierzasz, rycerze zwykle marnie kończą. Aleś ty uparty – podniósł wzrok, uśmiechając się półgębkiem - Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale nie rób sobie wielkich nadziei. Przynajmniej podejście do czarnej magii w angielskich realiach masz przyzwoite. Różdżką to sobie najwyżej wydłubiesz teraz oko, ale jasne, jeśli ci tak bardzo zależy – wzruszył lekko ramionami, zastanawiając się, gdzie położył ten pieruński kijek. Możliwe, że leżał w torbie z eliksirami, które dała mu Cole, przykazując, by regularnie poić nimi chłopaka. Przy prośbie znajdującej się na końcu wypowiedzi wyraźnie zmarszczył brwi, zachodząc w głowę, o co właściwie mogło chodzić. - Jestem analfabetą z zaklęć leczniczych, nie zasklepię tego – uprzedził, rzucając zeszyt na koc i wstając ze stołka, na którym przysiadł wcześniej. - Oczekuję dobrego wyjaśnienia, dlaczego kazałeś się dźgnąć, będę się musiał jakoś wytłumaczyć Colleen, jeśli to na tobie zobaczy, a uwierz mi – umilkł na moment, znikając w kuchni i grzebiąc po szufladzie z zastawą - nie polubisz jej, kiedy się złości – dodał, wracając z powrotem do Cu. Niósł nie tylko krótki nożyk, ale również torbę, w której podzwaniały buteleczki z eliksirami i do połowy opróżnioną butelkę wódki. Wziął z niej łyka, gestem oferując ją też Irlandczykowi. Niezależnie od tego, czy przyjął ofertę, czy nie, Feliks wygrzebał jego różdżkę z dna torby, a potem biorąc nożyk w dłoń, podkasał rękaw chłopaka, bez zbędnych ceregieli płytko rozcinając skórę na jego przedramieniu.
- Zadowolony? – spytał, krzywiąc się nieco na widok krwi. Nie dlatego, że miał do niej słabość – w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin naoglądał się jej tyle, że na jakiś czas po prostu wystarczyło.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyNie 16 Sie 2015, 17:49

O'Connor zdecydowanie za dobrze znosił cała sytuację, ale zawdzięczał ten chwilowy cud wrażeniu, że wszystko stało się zbyt abstrakcyjne, by w pierwszej kolejności już zacząć przyjmować to jak nalot bombowy. W umyśle chłopaka toczyła się zaciekła batalia między tym, co pamiętał, a potrzebą stabilności. Szok całą sytuacją - mimo że nie trwała kilka godzin, nawet dni, a najwyraźniej miesiąc - zmusił Irlandczyka do przestawienia całego światopoglądu do spółki z zamiataniem gruzu po poczuciu bezpieczeństwa i swobody w życiu pod dywan. Nic już nie było takie samo, czuł się jak nowo narodzony i bynajmniej nie miał na myśli niczego pozytywnego. Rzeczywistość jawiła się obco, wrogo, jednak on dalej nie wiedział co się dzieje wokół niego, jak do tego podejść. Feliks zapewne dobrze przewidywał, że kryzys nastąpi prędzej czy później, kiedy dotrze do młodocianego niedoszłego samobójcy jak bardzo musi się przewartościować. Pozostało mu czerpanie z każdej chwili, by korzystając z trzeźwego myślenia dotrzeć do jak największej ilości informacji i ostatnich elementów przeszłego świata.
Pocieszającym był fakt, że Feliks nie zaprzeczył kategorycznie po raz drugi, zostawiając Cu furtkę dla nadziei i planów dodatkowych umiejętności lub podszkolenia tych nabytych - o ile przyzwoicie szybko przyswoi magię niewerbalną, bez której nie będzie w stanie otworzyć zaklęciem głupiego zamka w drzwiach. Co gorsze, nawet jego dziedzina, transmutacja, została mu odebrana. Frustracja Gryfona sięgała wysokiego pułapu, ale nie sądził, by wyżywanie się na poduszce czy czymkolwiek innym w domu obcej osoby, która postanowiła go chronić przyniesie zadowalające efekty. Był wybuchowy z natury, więc tym bardziej ręce świerzbiły go, by posłać coś w diabły. Zamiast tego posłał mężczyźnie krzywy uśmiech, który z entuzjazmem lub czymkolwiek pozytywnym nie miał nic wspólnego. Tym gorzej się czuł. Zawsze był chodzącym optymizmem, wszędzie go było pełno z nieśmiertelnym uśmiechem na twarzy. Teraz nie miał najmniejszej ochoty, by chociaż próbować przywołać znajomy przyjaciołom grymas na twarz. Miał powód, by to czynić, by czuć się dobrze? Nie.
Skinął głową, zadowolony z perspektywy odzyskania różdżki, która już chwilę potem znajdowała się na powrót w jego posiadaniu. Dobrze było znów poczuć znajomy kształt i drewno pod palcami, choć teraz i tak nie zrobi użytku z głównej, magicznej broni. Dobrze, że walka włócznią, latanie na miotle i ogólna kondycja pozostanie w normie, zupełnie inwalidą nie został. Wódką tez nie pogardził, choć obecnie pił ostrożniej, nieprzyzwyczajony do pewnego ubytku. Alkohol przyjemnie wstrząsnął ciałem wywołując dreszcz. Stanowił przyjemną odmianę od własnej krwi i potu, jednocześnie pomagając w minimalnym stopniu odnaleźć się w całym tym patologicznym chaosie.
Feliks przyniósł z kuchni jeszcze coś przydatnego, co miało pomóc O'Connorowi rozpędzić najważniejsze wątpliwości. Patrzył na ostrze noża bez strachu, choć stres rozszerzał oczy, napędzany wspomnieniami. Zignorował dalszą wypowiedź mężczyzny, chwilowo skupiając się na tym, co miało nastąpić oraz by niczego nie przegapić. Nacięcie, ból, nieopisane uczucie ulgi, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Udało się, udało się! Kąciki ust drgnęły, a on patrzył jak zaczarowany na ranę, by zaraz ją dotknąć wyjątkowo mało delikatnie, wywołując nieco silniejsze uczucie bólu, który przywitał jak starego przyjaciela. Odetchnął, po czym spojrzał na współlokatora z przypadku, któremu teraz powinien wszystko wyjaśnić. Wahał się, nie wiedział jak zacząć, gdzie skończyć i czy w ogóle nie pokusić się o kłamstwo. Mimo wszystko jednak nie był dobry w tym ostatnim, a przyłapanie na kręceniu na pewno nie pomogłoby mu w takim położeniu. Chwycił więc szkicownik, by napisać kolejną kwestię, której nie dane było rozbrzmieć w pomieszczeniu.
Byłem z dziewczyną, która rzuciła na mnie klątwę, by wszystko co działo się mnie z rąk innych, każda krzywda dotykała ją. Dlatego też mój pobyt ze Śmierciożercami skończył się tak, a nie inaczej. Teraz już nie działa i jestem wdzięczny za pomoc w upewnieniu się co do tej bardzo ważnej kwestii. Pewnie mój dług wdzięczności wzrośnie kilkukrotnie, ale nie mam wyboru, będę męczył i prosił do skutku.
Wiele razy mówiono mu, że jest uparty, a on za każdym razem brał to za komplement. Ta kwestia najwyraźniej nie miała ulec zmianie już nigdy.
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyWto 13 Paź 2015, 15:37

O ile sama akcja ratunkowa była w pewien sposób surrealistyczna, o tyle obcowanie z odratowanym chłopakiem w dziwny, nie do końca przyjemny sposób przykuwało uwagę Feliksa do tu i teraz. Nie pozwalało jej odbiegać w krainy abstrakcji, czy plątaniny własnych myśli, ciężką kulą u nogi przypominając, że zgodził się na olbrzymi obowiązek.
Przyniesiona z kuchni torba z eliksirami spoczęła w nogach łóżka, a wyciągnięta w kierunku Cu napoczęta butelka wódki została przyjęta bez widocznego zawahania – kolejny punkt na plus w skali sympatii szanownego pana Zolnerowicha. Nie mógł zbyt długo zadawać się z ludźmi, którzy nie potrafili pić, jakieś takie bliżej niedookreślone skrzywienie. Z niezadowoleniem widocznym w grymasie wykrzywiającym nieco zmienioną wiekiem twarz, Rosjanin wreszcie naciął rękę chłopaka, najpierw obserwując jak leniwie potoczyła się z niej krew, a potem co właściwie robił jego tymczasowy współlokator. Cień uśmiechu, specjalne drażnienie rany? Krzaczaste brwi Feliksa zbiegły się bliżej siebie, gdy ocierał ostrze o nogawkę ciemnych spodni.
- I czego tak zęby suszysz, masochista? – rzucił, wyraźnie wyczekująco spoglądając na szkicownik, przy pomocy którego zaczęli się komunikować. Wyjaśnienie. Już.
Nie siadał już z powrotem na stołek, wybierając opcję krążenia po pokoju – cała ta sytuacja coraz bardziej odczuwalnie zaczynała załazić mężczyźnie za skórę i wiele by dał, by móc teraz wyjść, znaleźć przypadkowego typa spod ciemnej gwiazdy i spuścić mu łomot. Tak po prostu, zwyczajnie, bez różdżki. Dla odstresowania. Odwrócony tyłem do Cu wyciągnął tylko rękę, gdy usłyszał, że ołówek przestał sunąć po papierze – odczytanie słów zajęło mu mniej więcej dwa momenty.
- Co – syknął przez zęby, spoglądając gwałtownie przez ramię na chłopaka wciąż usadowionego na jego łóżku. Posępne, wykrzywione złością oblicze pana Zolnerowicha zdecydowanie nie zachęcało do przyjacielskich pogawędek. - глупо девка. Nie dla bachorów zabawy z klątwami. Szkoda, że nie pierdolnęło jej rykoszetem w twarz.
Rosjanin nie ruszał się przez moment z miejsca, piorunując wzrokiem raz Cu, raz stronę w szkicowniku, aż wreszcie zamknął okładkę, rzucając go na koc obok nóg chłopaka. Choć wrzał w nim gniew, wściekłość na ludzki idiotyzm i brak ostrożności mogący skrzywdzić drugą osobę, zaczynał sobie powtarzać, że osoba winna tym emocjom nie była tutaj obecna.
I bardzo dobrze, bo Feliks z chęcią pokazałby jej, jak kończą się zabawy z siłami, nad którymi nie ma się kontroli.
Biorąc głębszy wdech, odpuścił trochę napięciu pojawiającemu się w ramionach, po czym nieco łagodniej niż chwilę wcześniej, powiedział:
- W torbie masz trzy butelki, Cole mówiła, żebyś z każdej wziął łyka. Takiego porządnego.
Nerwowo pocierając twarz dłonią, Rosjanin odczekał, aż Cu spełni zalecenie magomedyczki – środki miały sprawić, że zaśnie i zacznie się szybciej regenerować, nic nadzwyczajnego. Widząc szybko opadające chłopakowi powieki, Feliks usiadł ciężko na porzuconym wcześniej taborecie, cicho wołając swoją kotkę po rosyjsku. Jej Puchatość wyłoniła się z któregoś kąta, wskakując na kolana właściciela w momencie, w którym O'Connor zasnął.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyWto 13 Paź 2015, 18:28

Sen O'Connora był niespokojny i urywany, choć trwał kilka ładnych dni. Mikstury Colleen działały bez zarzutu i ciało Irlandczyka regenerowało się w zadowalającym tempie, czego jednak nie można było powiedzieć o jego psychice. Koszmary powracały za każdym razem, gdy zamykał oczy, nawet jeśli na siłę próbował przypomnieć sobie najszczęśliwsze chwilę w swoim życiu. To nic nie dawało, a specyfiki lecznicze nie dawały mu wyboru. Po każdym nerwowym przebudzeniu, pomimo prób utrzymania szeroko otwartych oczu powieki i tak opadały zabierając Gryfona w iście makabryczną Krainę Czarów. Z jednej strony nabierał sił, mięśnie odpoczywały, wszelkie uszczerbki na zdrowiu znikały bardzo szybko. Mimo to po kilku dniach, gdy w końcu dane mu było obudzić się i zostać w stadium przytomności umysłu czuł się wykończony psychicznie. Najchętniej położyłby się spać na następny tydzień, ale strach przed obrazami mrożącymi krew w żyłach zwyciężył.
Kiedy otworzył oczy odetchnął głęboko, jakby przynajmniej przez pół nocy wstrzymywał oddech. Zimny pot powoli zasychał na skórze, co było co najmniej mało komfortowe. Pomocnym był fakt, że znajdował się w miejscu zgoła innym od znajomej piwnicy Śmierciożerców. Na samo wspomnienie zacisnął zęby, ale postanowił odwrócić swoją uwagę rozglądając się dookoła. Ach tak, był na Nokturnie. Już po wszystkim, Feliks(bo tak miał na imię ten facet, prawda?) miał się nim opiekować. Doskonale pamiętał jak mężczyzna dobitnie skwitował wyjaśnienia na temat klątwy, którą rzuciła Aristos i z czystym sumieniem nie mógł choć częściowo się z tym ie zgodzić - pomijając rykoszet, oczywiście. Wspomnienia z ich pierwszej pogawędki stopniowo układały się w logiczną całość i już chwilę później Cu Chulainn odnalazł swoją różdżkę, siadając na łóżku. Wpatrywał się w magiczny przedmiot, który niegdyś pomagał mu nie raz, nie dwa, natomiast obecnie stanowił bezużyteczny kawałek drewna. Nawet nie próbował wydusić z siebie żadnego zaklęcia, przecież nie miało prawa zabrzmieć w tej ciszy. Nie ma mowy by wrócił do funkcjonowania w magicznym świecie bezbronny jak małe dziecko, liczące tylko na wybuch potencjału magicznego pod wpływem silnych emocji - a i to niepewna broń.
Odłożył różdżkę, po czym skupił się na swoim talencie, który całe szczęście nie był zależny od zdolności mowy. Metamorfomagia okazała się być w o wiele lepszej kondycji niż poprzednim razem, albowiem ciemnobrązowe włosy zaczęły jaśnieć do skandynawskiego blondu, skracać się do kręconej czupryny zakrywającej uszy. Twarz łagodniała, przypominała wręcz bardziej cherubina. Nawet wysportowana sylwetka Irlandczyka zniknęła bez śladu i każdy kto w tym momencie wszedłby do pokoju zastałby drobnego młodzika, definitywnie obcokrajowca z dalekiej północy. Przez usta przemknął niewyraźny uśmiech, iskra wrodzonego optymizmu kazała Cu cieszyć się z małych osiągnięć w tym beznadziejnym dole, w jakim wylądował. Może nie będzie tak tragicznie, może z czasem zacznie być lepiej - odzywała się stara natura ucznia, który jednak już zdążył doczekać się drugiego głosu, który sprowadzał go na ziemię. Nie będzie dobrze - lepiej, ewentualnie, ale nie dobrze. Wszystko się zmieniło, a on musi się odnaleźć w ruinach starego świata. Nowy nie istniał.
Usłyszał szmer i odruchowo chwycił za różdżkę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że na nic mu się to nie przyda w razie konfrontacji. Nie wrócił do swojej postaci, bowiem mimo wszystko nie ufał Feliksowi w stu procentach, na dodatek wolał nie czekać jak na zbawienie, by sprawdzić czy to aby na pewno Rosjanin. Nie w obecnej sytuacji.
Feliks Zolnerowich
Feliks Zolnerowich

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... EmptyPią 30 Paź 2015, 17:05

Kilka dni przymusowego prawie-urlopu („prawie”, bo wciąż wpadał do banku na godzinę lub dwie), wpływały na Feliksa cokolwiek dziwnie. Nawykły psioczyć na swoich pracodawców, iść z nimi na zwarcia oraz pyskować, zamknięty w domu na tak długo, czuł się zwyczajnie nieswojo, w jakiś sposób tęskniąc za goblinami i wykutym w skale gabinetem. A to ci heca, proszę państwa. Kto wie, może kiedy to wszystko się skończy, Cu wyzdrowieje i zostanie odesłany do szkoły, Rosjanin zmieni nastawienie? Ta, nie, mi też się jakoś nie wydaje.
Tak czy inaczej, Feliks siedział. Siedział na tyłku w swoim mieszkaniu przy Nokturnie, pilnując dzieciaka, jaki przez większość czasu i tak smacznie sobie chrapał, uśpiony specyfikami, które zostawiła dla niego Colleen. Po co więc w ogóle to robił? Wsparcie psychiczne, karmienie i inne takie, jak to próbowała mu wbić do głowy młoda magomedyczka. Pacjentów ot tak nie zostawia się na cały dzień, nawet jeśli nie mogą reagować na to, co do nich mówisz. Czy jakoś tak. Żeby więc nie zwariować, Feliks rozesłał sowy w kilka miejsc, w tempie ekspresowym zdobywając kilka starych, zakurzonych tomiszczy dotyczących klątw, jakimi zwykle się nie zajmował – takimi, które miały przylgnąć do człowieka, a nie przedmiotu. Nazywał się w końcu ekspertem, w swoim narcyzmie zapominając trochę, że nie połknął wszystkich rozumów i nawet we własnej szerokiej wiedzy, zwyczajnie miał gdzieniegdzie braki. Cóż, szybko się to zmieni. Uparty jak osioł, przysiadł nad księgami, w trakcie snu siedemnastolatka większość czasu po prostu czytając, szukając wzmianek o tej konkretnej klątwie, o której mu wspomniał. I fakt, była tam, wreszcie ją znalazł. Nie, zdania na temat panny rzucającej ją, ani odrobinę nie zmienił. Co za idiota przejmuje na siebie wszystkie potencjalne obrażenia drugiej osoby? Nastoletnia miłość stanowiła bardzo dziwny twór. Tak czy inaczej, pan Zolnerowich czytał. I czytał dalej. A potem, kiedy zaczął już rzygać śmierdzącymi kurzem stronicami, szkicował. W międzyczasie ugotował kilka znośnych posiłków, podsuwając Irlandczykowi miskę z zupą w momentach przebudzenia.
Szóstego dnia od czasu sprowadzenia gościa do swojego domu, Rosjanin dotarł do punktu, w którym musiał albo wyjść z domu na dłużej niż dwie godziny, lub ześwirować – nigdy nie umiał siedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Zaglądając do wciąż śpiącego chłopaka i upewniając się, że wciąż żyje, wsunął buty, narzucił na ramiona płaszcz i wyszedł. Na spacer. Rekreacja w końcu ważna rzecz. Przeszedł się wzdłuż Nokturnu w jedną, a potem drugą stronę, wstąpił do kilku sklepów, podpytując, czy aby jakieś artefakty nie wykazywały chęci wybebeszenia nowego właściciela, zawędrował nawet na Pokątną do Magicznej Menażerii. Pokręcił się przy klatkach z sowami, dłuższą chwilę przyglądając się puchaczowi kiwającemu się na żerdzi, po czym opuścił sklep, nie chcąc dać się dłużej kusić. Jeszcze pamiętał, co się stało z jego ostatnią sową i nie chciał doprowadzać kolejnej do stanu przedzawałowego. Pożyczanie Ashola od miłej pani Brown z drugiego piętra musiało wystarczyć.
Powrót nie przyniósł żadnych spektakularnych zmian, w mieszkaniu nie zmieniło się absolutnie nic. Klnąc w myślach na tę pieprzoną ciszę, Feliks odetchnął głęboko, byle jak wieszając płaszcz przy drzwiach, butami niemal rzucając. Nie nadawał się na niańkę – skąd to wiedział? W tym momencie bił się z myślą potrząśnięcia dzieciakiem, obudzenia go i zmuszenia, żeby zaczęli coś robić. Już, natychmiast, zaraz. Jak się okazało nie musiał na szczęście wprowadzać swojego genialnego planu w życie – zajrzenie do sypialni, którą na razie odstąpił, pokazało, że Cu już nie spał, ale najwidoczniej w międzyczasie wybrał się do fryzjera, nie mówiąc o całkowitej zmianie sylwetki. Dobrze, że pan Zolnerowich miał wcześniej okazję zobaczyć przedsmak umiejętności metamorfomaga, bo w innym przypadku po prostu strzeliłby zaklęciem w intruza, nie zadając pytań. Mimo to, rozczochrany jak nieboskie stworzenie czarodziej zmarszczył brwi, nieco krytycznie przyglądając się chłopakowi.
- 10 za kamuflaż, -20 za styl na cherubinka – skomentował, popychając mocniej drzwi i opierając się ramieniem o framugę. Dopiero dostrzegając różdżkę zaciśniętą w dłoni przemienionego Irlandczyka, przekrzywił nieco głowę. - Póki co możesz co najwyżej próbować nią rzucać. Ale odruch masz dobry. Głodny? Skończyłeś wreszcie spać?
Sponsored content

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty
PisanieTemat: Re: (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...   (nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... Empty

 

(nie) wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Myślodsiewnie
-