IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Jaś i Małgosia.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Gwendolyn Scrimgeour
Gwendolyn Scrimgeour

Jaś i Małgosia. Empty
PisanieTemat: Jaś i Małgosia.   Jaś i Małgosia. EmptySro 22 Lip 2015, 02:02

Opis wspomnienia

Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią, a znokautowanie starej, śliniącej się wiedźmy było jednym z nich.
Osoby:
Gwendolyn Scrimgeour. Cú Chulainn O'Connor
Czas:
Deszczowe wakacje 73r.
Miejsce:
Nokturny śmiertelne.
Gwendolyn Scrimgeour
Gwendolyn Scrimgeour

Jaś i Małgosia. Empty
PisanieTemat: Re: Jaś i Małgosia.   Jaś i Małgosia. EmptySro 22 Lip 2015, 17:10

Jeszcze przed otwartą manifestacją siły Czarnego Pana, Śmiertelny Nokturn uparcie pracował na swą posępną sławę, a przechadzki tamtejszymi rejonami należały do domeny jednostek powszechnie, acz ukradkiem tytułowanych przydomkiem osobników spod ciemnej gwiazdy. Okres stopniowej dominacji popleczników tego, który sam siebie ochrzcił mianem lorda, mimowolnie pobudzał skojarzenia, co by niebezpieczeństwo utraty życia plasowało się tylko odrobinę wyżej, aniżeli groźba straty garści galeonów wobec każdego, kto omyłkowo zapuścił się w tamtejsze okolice (a nawet i względem tych intencjonalnie wizytujących aleję równoległą do ulicy Pokątnej). Infamia miała towarzyszyć Nokturnowi już po wsze czasy.
Padało. W deszczu ulica śmiertelnego Nokturnu cuchnęła jak ścieki, jak trujący odór odpadów unoszący się od bram z kutego żelaza i choć mglisty półmrok zdawał się być integralnym komponentem tegoż rewiru, wszechobecne oberwanie chmury nadało scenerii dalece bardziej złowieszczy klimat, aniżeli naturalnie tam występujący. Lało, jak gdyby starotestamentowy – magiczny – Bóg niecnie, bez jakichkolwiek konsultacji naszkicował ramy kolejnego potopu.
Lało jak cholera, mówiąc wprost.
Słaniając się pod ciężarem stosu szkolnych podręczników, które – w odróżnieniu od niej – jakiś mądry jegomość potraktował zaklęciem chroniącym przed ścianą deszczu, trzynastoletnia odsłona naszej bohaterki, która od swej cztery lata starszej wersji niewiele się różniła, bo tyle co proporcjonalnie skurczonym ciałem i brakiem chmury dymu okalającej jej osobę, błądziła dotąd niezbadanymi alejkami – jak sądziła – czarodziejskiej Pokątnej w poszukiwaniu ciepłego schronienia, jakim w jej mniemaniu miał być Dziurawy Kocioł. Plan ten spotkał się jednak z problemem zaognianym wrodzoną nieumiejętnością orientacji w terenie, ograniczoną widocznością  niewiasty i tym, że aura za nic nie sprzyjała zmasowanym wędrówkom po nieznanych lądach. Musiało dojść do katastrofy.
Huk i wrzaski na Nokturnie należały do dziedziny  oczywistych oczywistości, dlatego, jeżeli ktokolwiek postanowił wyściubić nos na zewnątrz w taką pogodę i z własnej nieprzymuszonej woli zapuściłby się akurat w TE rejony, z ograniczonym zainteresowaniem przyjąłby głośny łomot, konfrontację dwóch jednostek z nie bardzo miękkim brukiem i równie uciążliwe spotkaniem jednej, ewidentnie smuklejszej z nich z kałużą. Gwen otworzyła usta i podniosła się z kolan. W strugach deszczu dostrzegła nienaturalnie wykształconą ściółkę, będącą skupiskiem ledwo nabytych-a ówcześnie spisanych na straty szkolnych podręczników, porozbijanych, szklanych fiolek, których w pół opróżniona zawartość zdawała się wyżerać w podłożu coś na wzór mini kraterów, kilku nierozpakowanych-acz-wyzwalających-wewnątrz-Krukonki-uczucie-niepokoju-zawijątek i ludzkich paznokci? Na środku całej tej scenerii leżała nieporadna staruszka, będąca drugim z uczestników czołowego zderzenia. Odziana była w szorstką, czarną sukienkę, której materiał zdawał się odchodzić płatami, a perwersyjnie odsłonięte, wyświechtane galoty, ukazane światu tylko i wyłącznie przez pechową kolizję obu czarownic, wręcz prosiły się o upranie. Wiedziona częściowym poczuciem winy, przemoczona dziewczynka czym prędzej pomogła zebrać się starościnie z klęczek i już miała wygłosić iście obronną mowę, kiedy to jej ciało przeszył postępujący z prędkością światła dreszcz, a melodyjny głos ugrzązł gdzieś na wysokości jabłka Adama.
Zerknęła na dłonie staruszki – uwalone mieszaniną przeróżnych składników, wśród których prymat wydawały się brać błoto i krew? Mogła to być równie dobrze szkarłatna farba – bo dlaczego wiedźma nie miałaby jedynie pozornie sprawiać wrażenia zaniedbanej kidnaperki o paznokciach obgryzionych nieomalże do mięsa i licznych bruzdach okalających widoczne – a co dopiero te ukryte – partie ciała? Mogła okazać się dobroduszną babuszką, która wyjątkowo zapomniała się umyć. Nie? Nie. Mimo usilnej próby ocieplenia wizerunku figurującej przed trzynastolatką osobistości, wiedźma nadal wyglądała upiornie – brudna od stóp po czubek głowy, z podbródkiem uwalonym bliżej niezidentyfikowanym substratem, okalającym również przednią partię jej nad wyraz szykownego odzienia, zupełnie jak gdyby przed chwilą kogoś pożarła. Wycelowała w dziewczynkę oskarżycielsko dłoń, jak gdyby rzucając na nią klątwę i nim młoda Scrimgeour zdołała wydać z siebie choćby cichy jęk protestu, stara wiedźma brutalnie zacisnęła kościste palce na ramieniu blondynki. Usta Krukonki wykrzywiły się w bliżej niezidentyfikowanym grymasie, kiedy ta nieudolnie próbowała wyrwać się ze szponów staruszki.- Idziemy.- Powiedziała kobiecina, słowo to wymawiając jak „idźjemy” i Gwen ze zgrozą stwierdziła, że mimo pozornie wychudzonej postury jej ciemiężycielka posiadała w sobie spore, niemożliwe do przezwyciężenia przez wątłą trzecioklasistkę (właściwie nadal była na drugim roku nauki) pokłady fizycznej siły. Nie zamierzała wszakże poddać się bez walki, dlatego, podczas gdy krzepka wiedźma uparcie zmierzała w trudnym do zidentyfikowania kierunku, wlokąc przerażoną nastolatkę za sobą, ta na przemian drapała i uderzała przebrzydłą, poddaną procesowi rozkładu kobietę, raz po raz nawołując pomocy.
I może miał na to wpływ fakt, iż niebo tego dnia waliło się wszystkim na głowy, może szok sprezentowany przez falę następujących po sobie, niefortunnych zdarzeń, wszelako lazurowooka przedstawicielka społeczności czarodziejskiej zapomniała, że w bocznej kieszeni swetra zaległa jej pełna obronnej gotowości różdżka. Zaaferowana grożącym doń niebezpieczeństwem przegapiła również moment, w którym na horyzoncie poczęła jawić się całkowicie odbiegająca od okolicy chatka, aparycją przywodząca na myśl wielowarstwowy tort, którego ściany zbudowano z piernika, dach okalała puszysta warstewka – czy to być może – bitej śmietany, okna zaś były z jasnego cukru. Nad drzwiami wisiała natomiast stara, drewniana tabliczka, jako jedyna burząca wrażenie nagłego skoku na główkę do króliczej nory, głosząca ”Smakołyki panny Kersh”, co bynajmniej  nie dodało otuchy uprowadzonej młodce, która, jak dobrze pamiętała, natknąwszy się na wiedźmę wytrąciła jej z rąk pechową tacę wypełnioną po brzegi czymś, co przywodziło na myśl ludzkie paznokcie i szklanymi fiolkami przechowującymi mikstury nieomal wypalające dziury w bruku. Istna słodycz.
Z ust Krukonki wydobyło się rozpaczliwe wołanie o pomoc, skutecznie zagłuszane koncertem ufundowanym przez bębniący o dachy otaczających je zewsząd budynków deszcz.
Cú Chulainn O'Connor
Cú Chulainn O'Connor

Jaś i Małgosia. Empty
PisanieTemat: Re: Jaś i Małgosia.   Jaś i Małgosia. EmptyNie 26 Lip 2015, 17:16

Ulewa - to jest to, co O'Connor lubił od zawsze. W przeciwieństwo do większości ludzi doskonale radził sobie w warunkach oberwania chmury i nawet przemoczone ubrania mu nie przeszkadzały. W domu wielokrotnie wychodził z domu w deszcz lub ten zastawał go na jednej z przechadzek po lesie lub klifach. Uwielbiał wodę, a na dodatek nie bał się zazwyczaj tego, czego powinien. Burza? A co tam, uderzenie piorunem mu nie groziło, a nawet jeśli to przecież przeżyje(zwodnicze uczucie nieśmiertelności w akcji). Zabawy na klifach w deszczu? Żaden problem, w końcu robił to tyle razy. Co prawda raz zaliczył spojrzenie śmierci prosto w oczy, wtedy zresztą odkrył w sobie pewien rzadki talent - choć nie do końca rozumiał jeszcze co miało miejsce. Jednym słowem kpił sobie z niebezpieczeństwa, wprawiony w boju. Szybko biegał, był wysportowany i zwinny, wierzył, że da sobie radę. Optymizm go jeszcze nie zgubił, zobaczymy jak długo to potrwa.
Z Nokturnem miało się podobnie, właściwie nie bał się tej podejrzanej i niebezpiecznej okolicy, a nawet jeśli gdzieś w sercu czaiły się ukłucia strachu to zastrzyk adrenaliny skutecznie je zakłócał. To było to - krew pędząca w żyłach, pulsująca w skroniach, ogień wypełniający mięśnie i rozjaśniający umysł. Tego konkretnego dnia nic nie mogło zepsuć mu humoru, absolutnie nic. W końcu udało mu się uzbierać na wymarzonego Nimbusa 1000, na którym zamierzał zawojować szeregi drużyny Gryffindoru. Nie obchodziło go, że zupełnie się spłukał kupując to cudo, ważne, że w końcu dostał w swoje ręce najwspanialszą miotłę na świecie.
Szedł szarymi od ściany deszczu ulicami Nokturnu, korzystając ze znanego sobie skrótu do przejścia w jednej ze ścian, które prowadziły do dworca. Matka zabroniła mu z miejsca wsiadać na miotłę właśnie z obawy przed wisząca w powietrzu burzą. Chcąc nie chcąc musiał przystać na tę prośbę, gdyż spalony Irlandczyk nikomu by się do niczego nie przydał - a już na pewno nie zabłysnąłby w szkolnej drużynie.
Przyciskał zapakowaną w papier miotłą do siebie, jego pakunek również potraktowano przed wyjściem zaklęciem ochronnym, by nowy środek transportu nie padł ofiarą pogody. Właśnie wyobrażał sobie siebie w czerwieni i złocie, jak zdobywają puchar, potem zostaje sławnym pałkarzem w lidze światowej... gdy do jego uszu doszedł krzyk. Krzyk? Przynajmniej tak sądził, że był to krzyk, gdyż w szumie ulewy nie był pewny w stu procentach. Przystanął i zaczął powoli obracać głową, starając się zidentyfikować źródło dźwięku oraz sprecyzować jego naturę. Był na Nokturnie, tam wszystko było możliwe, nawet baśnie braci Grimm jak żywe.
Ponownie usłyszał dziewczęcy głos i szybko zlokalizował jego właścicielkę, którą była drobna blondynka, wyglądająca na jego rówieśniczkę. Nie pasowała do tej okolicy, w której zdecydowanie nie chciała być, a już na pewno nie zamierzała iść tam, gdzie mało atrakcyjna kobiecina próbowała ją zaciągnąć. Jednym słowem - to nie wyglądało na ucieczkę od deszczu, by zjeść jedno z ciastek panny Kersh - raczej na porwanie rodem z Jasia i Małgosi. O nie, nie na jego warcie. Mocniej chwycił miotłę(wolał jej nigdzie nie zostawiać w tej okolicy - ani w żadnej innej, nie za tyle złota), po czym pognał w kierunku blondyneczki, a gdy tylko znalazł się obok niej stanął tak, by ją zasłonić, chwytając jednocześnie całkiem mocno jak na trzynastolatka nadgarstek staruszki. Faktycznie bardziej pasowała na Babę Jagę, a jej aparycja nijak nie zachęcała do bliższych kontaktów - dlatego Cu miał nadzieję, że szybko to załatwią.
- Będę wdzięczny za puszczenie mojej kuzynki, mamy inne plany na dzisiejszy dzień. - powiedział hardo z szelmowskim uśmiechem, a w oczach ani głosie nie dało się wyczuć ani iskry strachu. - Pani pójdzie w swoją stronę, a my w swoją. Rodzice na nas czekają, a raczej nie chce się pani spotkać z czystokrwistymi czarodziejami w pogoni za własnymi dziećmi, prawda?
O'Connor nie dzielił czarodziejów ze względu na krew, ale użycie tego argumentu może pozwoli im zniknąć z pola widzenia kobiety w szybszym tempie. Kto wie? Warto było spróbować. Miał tylko nadzieję, że blondynka nie zepsuje jego rodzinnego kłamstewka.
Gwendolyn Scrimgeour
Gwendolyn Scrimgeour

Jaś i Małgosia. Empty
PisanieTemat: Re: Jaś i Małgosia.   Jaś i Małgosia. EmptyNie 09 Sie 2015, 15:32

Czas dłużył się nieubłaganie, kiedy cuchnąca przebijającym się przez ścianę deszczu odorem martwych, znajdujących się w zaawansowanym stadium rozkładu istot, wiedźma nieustępliwie prowadziła młódkę ku pociągającej aparycją, lecz zatrważającej urzędującym weń lokatorem chatce. Dziewczynka, wydobywając z siebie wszelakie pokłady fizycznej siły, starała się stawiać czynny opór, to drapiąc, to zapierając się brodząc w pokrytej śliską mazią błota drodze nóżkami. Niestety, magiczna rzeczywistość rządziła się swoimi prawami, wśród których najwyraźniej wyjątkowo krucho wyglądająca staruszka ukrywała w sobie krzepę godną najpotężniejszym z nordyckich bóstw.
Trybiki w głowie blondynki poczęły obracać się  na wysokich obrotach, w efekcie czego do tejże zafrasowanej makówki dotarła wreszcie idea użycia zaklęć przez niepełnoletniego czarodzieja w sytuacji zagrożenia życia. Bo przecież napastowanie przez przerażającą babuszkę nietrudno było wpasować w ramy tego typu sytuacji. Gwen wypuściła ze świstem powietrze i już miała sięgnąć po ukrytą w połach sweterka różdżkę, gdy na arenę wkroczył nowy gracz.
Drgnęła gwałtownie, wyrwana ze stanu półhipnozy i niczym bohaterka filmu puszczonego w zwolnionym tempie, przeniosła spojrzenie lazurowych ślepi z wiedźmy na niespodziewanego przybysza. Drąc się w niebogłosy miała oczywiście na celu zwrócenie uwagi potencjalnego, dosiadającego białego rumaka rycerza na swe krytyczne położenie. Przy czym w wyobrażeniach Krukonki wybawca uchodził za wysokiego, barczystego, wykwalifikowanego w każdej dziedzinie magii jegomościa, który jednym prostym zaklęciem powaliłby zatrważającego agresora, a ją samą poczęstowałby tabliczką czekolady i bezpiecznie odprowadził do Dziurawego Kotła. Rzeczywistość jednak jawiła się nieco inaczej, ponieważ wybawicielski ton, którym uraczył ją i staruszkę trzeci uczestnik sporu, zdawał się ledwo wkraczać w proces mutacji, a aparycja chłopca została okrojona o kilkadziesiąt centymetrów.
Dziewczynka poczuła, że czerwieni się lekko w efekcie na groteskowość swej imaginacji i szybko zaczęła walczyć z tą reakcją, wracając uwagą do położenia, w którym obecnie – już nie sama – się znajdowała.- Taak. – Przebąknęła cicho, obdarzając nastoletniego uczniaka błagalnym spojrzeniem, w głębi którego malowała się niema prośba, by ten nie zostawił jej samej. Bezwiednie spróbowała wyszarpnąć się z uścisku wiedźmy, a gdy raz jeszcze spotkała się z ewidentnym oporem, pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
Panna Kersh nie chciała dać za wygraną. Ta upiorna istota zaśmiała się piskliwie, zakołysawszy naprzemiennie w przód i tył. Drapieżny chwyt nie tylko urósł w sile, a się zdublował. Druga ze szponiastych dłoni kobiety, idąc za ciosem, spoczęła na ramieniu O’Connora. Jej paznokcie, długie i brudne, zagłębiły się w przemoczonym odzieniu chłopaka.- Parka chowa się lepiej.- Wydukała, przeciągając ostatnie ze słów, tak, że uszu dwójki hogwartczyków doszło ”lepijej”. Ewidentnie zignorowawszy każde ze słów lokalnego bohatera, niestrudzenie poczęła ciągnąc oboje delikwentów ku swemu słodkiemu zakątkowi. Do wejścia zostało im niespełna dwadzieścia metrów.
Sponsored content

Jaś i Małgosia. Empty
PisanieTemat: Re: Jaś i Małgosia.   Jaś i Małgosia. Empty

 

Jaś i Małgosia.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Myślodsiewnie
-