IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Pomost

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 07:53

STOP!

To wcale nie tak, że był egoistą i niewdzięcznikiem. Chciał podziękować Heniowi i Wandzie za uratowanie resztek godności przed Gilgameshem, naprawdę zamierzał pokłonić się przed nimi zamiast wrzeszczeć. Ciężko mu było zatrzymać łzy krążące po zmęczonych oczach, kiedy uświadamiał sobie wraz z każdym słowem jak mocno rani tę dwójkę. Kiedy wracał do dormitorium był przekonany, że przegrał życie i nie wychodził do końca dnia. Nawet nie zdziwił się nieobecnością Jolene, która z pewnością obawiała się przekroczyć próg sypialni po ich ostatniej kłótni.
Dobra, był egoistą i niewdzięcznikiem. Prawda boli najbardziej i chociaż próbujesz wypierać ją z siebie, odsuwać na bok albo ignorować: ona prędzej czy później powróci. Jeśli stanie się to później niż wcześniej, chwasty przykrywające plony będą bujne i nim się spostrzeżesz – utoniesz wśród nich. Dlatego teraz Dwayne siedział na pomoście jeziora z Piórodawcą (dziwnie spokojnym), wpatrując się w kartki papieru w zamyśleniu w jaki sposób powinien przeprosić najbliższych. Trzciny ukryły skuloną i obolałą po wczorajszych wyczynach sylwetkę, a chęć ukrywania się nie zniknęła po przebudzeniu. Właściwie to Puchon miał nieprzespaną noc, uporczywie twierdząc, że nie pójdzie do pani Pomfrey po lekarstwo i usprawiedliwienie. Nie tłumaczył się nikomu, zbywając wszystkie pytania zdaniem : „to moja sprawa”. Przecież głupio tak mówić wprost, że jest się słabeuszem i te siniaki to przypomnienie o tym.
Od wczorajszego popołudnia uśmiech na twarzy Morisona zniknął, a wiecznie obecne pióra we włosach – zlikwidowane. Ubrany przykładnie w szkolny mundurek nie przypominał Dwayne’a Złotego Języka, ale szarego uczniaka. Nawet miał buty na stopach, co już samo w sobie było odchyłem od oryginalności.
Wpatrywał się w kilka sklejonych słów zaadresowanych do Jolene, przeczuwając że i tak przyjdzie się z nią skonfrontować. A nie miał żadnych argumentów, aby odeprzeć jej – słuszne zresztą – oskarżenia.
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:17

Sowy, które przyleciały późnym wieczorem do dormitorium, przynosząc ze sobą niezliczone ilości kwiatów i list od Gilgamesha, wytrąciły Krukonkę z równowagi. Długo nie wiedziała, co zrobić z tymi wszystkimi różami i tulipanami, próbowała je poupychać do wazonu, porozdawać koleżankom, chciała się ich po prostu pozbyć! Musiała przyznać, że mimo zaskoczenia, jakiejś małej części jej spodobał się ten gest. Oczywiście wystarczyłby nawet jeden kwiat, zbyt duża ilość ją przytłoczyła i tylko ją zawstydziła… Dotarły do niej już plotki o randce, na której rzekomo była z pewnym Puchonem i stwierdziła, że to musiało przypomnieć Ślizgonowi o narzeczonej, choć nie miała co do tego pewności. Aria miała ochotę schować się pod kocem i tam zostać, to jednak było niemożliwe. Musiała przestać się tak czuć, próbować się chować, to nie miało sensu. Trzeba stawiać czoła problemom, nawet tym, które ją najbardziej przerażały. Świetnie radziła sobie z pomaganiem innym, wymierzaniem sprawiedliwości osobom, które skrzywdziły jej bliskich, jednak takie sytuacje… dotyczące jej i chłopców całkowicie ją przerastały. Szczególnie, jeżeli chodziło o narzeczonego, albo kogoś, kto wykorzystywał jej imię do puszczania plotek! Choć skąd miała mieć pewność, kto zaczął rozpowiadać takie bzdury? Może jacyś młodsi uczniowie postanowili się zabawić czyimś kosztem, albo ktoś, kto po prostu miał zbyt dużą ilość wolnego czasu i nudne życie.
Było jeszcze wcześnie, gdy Aria postanowiła wybrać się na spacer. Bała się dziwnych komentarzy koleżanek dotyczących podarku od Gilgamesha, więc uzbrojona w książkę, wyszła na świeże powietrze. Najchętniej spotkałaby się z Porunn, by jej o wszystkim opowiedzieć i zapytać, co powinna robić. Nie miała żadnego doświadczenia, zbyt zajęta chowaniem się za plecami siostry. Westchnęła, rozkoszując się ciszą i wolnością. Nie spotkała zbyt wiele osób po drodze, z czego się cieszyła. Nie otworzyła książki, trzymała ją przyciśniętą do siebie, jakby była bezcennym skarbem. Otworzy ją później, gdy znajdzie jakieś przyjemne miejsce, które pozwoli jej się dostatecznie odprężyć. Nogi niosły ją w stronę jeziora. Dopiero po jakimś czasie ciemne oczy zarejestrowały sowę, a później porozrzucane po pomoście kartki. Przystanęła na chwilę, nie rozglądając się zbytnio.
- Hej, co tu robisz? – skierowała pytanie w stronę sowy, zawsze rozmawiała ze zwierzętami. Niektórzy może uważali, że to dziwne, ale Aria się tego nie wstydziła. Schyliła się, wolną dłonią zbierając kilka kartek. Czyżby komuś wypadły?
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:35

Słońce przyjemnie przygrzewało obolały jeszcze kark Puchona, kiedy pochylał się nad notatnikiem. Śladów po wczorajszym zdarzeniu było wiele, jednak zwrócony plecami do domniemanego obserwatora nie wyróżniał się z tłumu. Obdarty ze złudzeń i niepogodzony z myślami walczył o wewnętrzny spokój z demonami nieuchronnej przyszłości, która doprowadzi go na skraj załamania nerwowego. Od prawie dziewięciu lat wytrwale trzyma się fanatycznego optymizmu, dzięki któremu tak łatwo godził się na nieprzyjemności od innych ludzi i niskie oceny.
Między zapisanymi słowami odbiegł myślami w kierunku Joe i Wandy, które próbowały wpłynąć na niego w bezpośredni sposób i zmienić. Nie było to złe, skoro kierowały się dobrym sercem i chęcią ochrony przed niebezpieczeństwem – samotnością lub wściekłością Ślizgona. Czuł względem obu dziewcząt żal, ponieważ nieumyślnie poruszały wrażliwe struny w sercu i wzbudzały strach, który kamuflował zasłoną milczenia. Bądź kłamstwem.
Nie pamiętał kiedy ostatnim razem wniknął w takie ponure myśli jak teraz, nie widząc żadnego logicznego rozwiązania. Od trzech dni nie robi praktycznie niczego innego jak rani i przeprasza – naprzemiennie. Podparł nadgarstek o zgięte kolano, w zamyśleniu szukając odpowiedniej prośby, na jaką Joe mogłaby odpowiedzieć. Wiedział doskonale co chce napisać, ale problem pojawiał się ze sformułowaniem wyrazów. Zastukał niecierpliwie końcówką pióra i przesunął drugą ręką po krótko ściętych włosach, z pewnego rodzaju namaszczeniem.
Trzask desek po lewej stronie wyrwał go z zamyślenia na tyle, że czujnie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Od wczoraj miał dziwny tik oglądania się przez ramię, a zaniepokojone serce od razu wskakiwało na wyższy bieg, pompując zdecydowanie więcej krwi niż przed chwilą. Powtórzył w myślach, że przecież nie napisał listu do Arii – nie ma więc niczego do ukrycia przed Gilgameshem. Miał nadzieję poczuć ulgę wylewającą się na zbolałe mięśnie, jednak nie nadeszło nic prócz tymczasowej błogości. Z wyczekiwaniem wypatrywał tajemniczej sylwetki między źdźbłami, licząc na pokojowe spotkanie z ciekawskimi trzecioklasistami.
Czas zdawał się stanąć w miejscu, kiedy nienamacalne widmo groźby rozproszyło się błękitną poświatą delikatnych gestów, których nie obiecywał sobie ujrzeć dzisiejszego poranka. Wodził rozmaślonym wzrokiem za Iskierką tak długo jak się dało, rejestrując najmniejszą zmarszczkę mimiczną na rysach jej twarzy i chowając głęboko w pamięć, aby nawet Gilgamesh nie mógł tego wydrzeć przemocą. Kasztanowy warkocz spleciony na plecach, a twarz rozświetlona promieniami budzącego się dnia, okolona wianuszkiem spokojnego spojrzenia. Ileżby dał za uwiecznienie tej chwili, aby móc spoglądać w nią bez przerwy, bez tchu, bez najmniejszego strachu i wahania odebrania przyjemności. Nawet teraz, kiedy pochylała się i witała z Piórodawcą wydawała się najtroskliwszą osobą na całej kuli ziemskiej.
- Jest z-ze-e mną… – stłumiony głos wydobył się zza krzaków, a jeśli tylko Krukonka próbowała odnaleźć źródło dźwięku mogła dostrzec więcej i więcej kartek. Spod nich wystawały nogi i ręce, jednak najdziwniejszym była twarz – zasłonięta notatnikiem. Dwayne zaciskał ze wszystkich sił palce na kartkach w obawie przed wzrokiem dziewczyny, chociaż równie mocno pożądał tego palącego spojrzenia. Opierając czoło o zasłonę, próbował znaleźć w sobie odwagę do przeprosin, które był winien pannie Fimmel. Sowa zaś przekrzywiła główkę i huknęła cicho, podchodząc bliżej dziewczyny.
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:35

Nie spodziewała się usłyszeć czyjegoś głosu, toteż nieomal nie wypuściła przed chwilą chwyconych kartek z dłoni. Jeszcze niedawno obiecała sobie, że nigdy więcej nie da się nikomu zaskoczyć, co najwidoczniej było o wiele trudniejsze do zrealizowania, niż mogłoby się wydawać. Na szczęście obyło się bez pisków przerażenia, choć uchwycone kartki nieco ucierpiały poprzez wzmocniony uchwyt. Rozpoznała znajomy głos, a na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Ostrożnie przeniosła spojrzenie na siedzącą w trzcinie postać, dostrzegając jeszcze więcej kartek. Dwayne zapewne również słyszał o plotkach, które ich dotyczyły, skąd mogła wiedzieć, że to on powołał je do życia? Musiał czuć się równie zawstydzony co dziewczyna, skoro chował twarz zasłoniętą notatnikiem. Aria przełożyła z cichym szelestem kartki do drugiej ręki, kładąc je na książkę, by przywitać się z podchodzącą sową. Miała nadzieję, że jej nie dziabnie, ale na pewno by się na nią za to nie obraziła. Ostrożnie zbliżyła dłoń, by pogładzić jej pióra, a wtedy mimowolnie znów przeniosła wzrok na chłopaka. Wiedziała, że coś było nie tak – zniknęły jego długie włosy i wplecione w nie pióra! Czy rozpoznałaby go, gdyby się nie odezwał i nie postanowił pokazać twarzy? Na dłuższą chwilę zapanowała niezręczna cisza, przerwana przez cichy szelest kartek, które Krukonka zaczęła ponownie zbierać. W końcu się podniosła i odważyła się podejść bliżej, by oddać je właścicielowi, przecież musiały należeć do niego. Gdyby była sama, może zerknęłaby na treść, lecz w tym wypadku nawet nie próbowała się skupiać na odczytaniu pokreślonych zdań.
- To chyba… należy do ciebie... – wyciągnęła w stronę chłopaka dłoń z kartkami, patrząc wszędzie, tylko nie na niego. Gdy siedział wydawał się o wiele niższy, niż ostatnio. Nie miał w sobie nic przerażającego, a jego postawa sprawiała, że w Krukonce budził się instynkt opiekuńczy. Dwayne wyglądał jakby potrzebował pomocy, choć jeszcze nie dostrzegła jego twarzy. Odebrał kartki, jednak wciąż się chował, więc Aria zrobiła kilka kroków w tył. Może wybitnie nie miał ochoty z nią rozmawiać, ale przecież ona też nie miała. Nie potrafiła!
- Wszystko w porządku? – spytała jednak cicho, nie mogąc się powstrzymać. Objęła znów książkę dwoma rękami, przyciskając ją mocno do siebie i opuściła głowę, lecz kaskada włosów nie zdołała jej zasłonić. Przez chwilę zapomniała, że splotła je w warkocz. Powinna się tego oduczyć i zawsze zostawiać rozpuszczone włosy, gdy wychodziła. Westchnęła cicho, a choć odczuła silną potrzebę uwolnienia kosmyków ze splotu, nie zrobiła tego. Poczeka tylko na odpowiedź, pożegna się i szybko ucieknie, by zaszyć się gdzieś w samotności.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:36

Nigdy wcześniej nie był tak mocno przekonany jak teraz, że Maria Fimmel jest najpiękniejszą dziewczyną w Hogwarcie. Wielokrotnie przyglądał się jej podczas zajęć, za każdym razem kiedy skupiona sięgała po odpowiedni składnik eliksiru albo przymilnym głosem przekonywała stworzenie do przyjaznych zamiarów. Potrafił przywołać z odmętów pamięci delikatny uśmiech, przeznaczony tylko dla wąskiego grona najbliższych jej osób albo też niewielkie rumieńce na kościach policzkowych, które próbowała ukryć gęstwiną włosów.
Nawet nie przejmował się wysokim prawdopodobieństwem, że dziewczyna zagubiła imię Puchona wraz z resztą nieistotnych jednostek, zbyt zajęta życiem wśród lojalnych przyjaciół.
Z narzeczonym – zjadliwy głos wbił sztylet w niewinne serce Morisona, sącząc truciznę na myśl o brutalności Gilgamesha. Nie potrafił pojąć, dlaczego ktoś taki jak ona postanowiła związać los z groźnym człowiekiem i wystawić się na niebezpieczeństwo cierpienia w przyszłości. Na moment, pod wpływem impulsu zacisnął szczęki, czego pożałował od razu. Pomimo leczniczych zaklęć Henry’ego opuchlizna na twarzy Dwayne’a nie zmalała wystarczająco, aby usunąć opatrunek. Złamana po raz kolejny chrząstka musiała się zrosnąć, dlatego czym prędzej rozluźnił mięśnie twarzy i przywołał przed oczyma obraz uśmiechniętej Iskierki.
Teraz, kiedy stała tutaj przed nim i kontemplowała chwilę samotności miał niebywałą wręcz okazję porozmawiania z nią szczerze, otwarcie i bez skrupułów. Tak jak sobie obiecał jeszcze na moście, kiedy pojawiła się Wanda – przyzna się do kłamstwa i będzie prosić o wybaczenie, z nadzieją na łagodną karę. Gdzieś w środku czuł lęk, że Aria spojrzy na niego ze współczuciem i litością. Właściwie, to nie było takie złe. Wszystko było lepsze od ignorancji albo niewidzialności, na jaką dotychczas był skazany nieumyślnie.
Przez moment wydawało mu się, że jednak dziewczyna odeszła. Postanowiła zostawić porozrzucane kartki i sowę na rzecz spokoju. Pod wpływem impulsu pochylił głowę i wyjrzał nieznacznie za notatnik, a kiedy spojrzeniem odszukał cień pozostawiany przez filigranową sylwetkę – schował się za bezpieczną balustradą z kartek. Sam do końca nie był pewien dlaczego chowa twarz, skoro świadomie uniknął wędrówki do Skrzydła Szpitalnego. Przynajmniej przed nią miał ten problem, aby odnaleźć sensowną odpowiedź. Jedyne co wwierciło się w jego umysł była niepewność czy Aria zapamięta go jako ofermę, która nie potrafi się bronić – nie mówiąc już o kimś.
Musiał jednak poznać zdanie Arii na temat Gilgamesha i przestrzec ją, nawet jeśli miałaby się na niego obrazić i uznać za okrutnie niegodziwego kłamcę. Oczekiwał od niej wiele, zdając sobie przy tym sprawę jak trudnego zadania się podejmuje: przekonać osobę, która nic o tobie nie wie i uświadomić równocześnie, że ty wiesz o niej więcej niż mogłoby się zdawać. Westchnął pod nosem, powstrzymując dryg utrzymania błahego tematu.
Z ociąganiem wyciągnął na ślepo lewą rękę po zebrane kartki i tylko dzięki lawiracjom Arii udało się je przekazać, bo Dwayne nie zamierzał wychylać się za bezpiecznej ostoi. Właściwie samych kartek nie potrzebował, planował je pozbierać po dokończeniu czterech listów i wtedy … no dobrze, nie miał żadnego planu. Wymamrotał niewyraźne podziękowanie, myślami będąc daleko. Zbyt daleko.
- P-p-przep-p-praszam – wyjąkał zza zeszytu zniekształconym głosem, przeczuwając iż chwila rozliczenia właśnie nadeszła. Drugi raz nie odważy się zebrać tak wiele odwagi i powiedzieć wprost dziewczynie co o niej myśli. Zeszyt pomiędzy nimi ułatwiał sprawę, czynił sytuację bardziej odległą i nierzeczywistą, dzięki czemu Dwayne odniósł wrażenie iż to tylko próba z lustrem. Tylko ta nieznośna gula w gardle, jakby pozostałości po żelaznym uchwycie Ślizgona. – P-p-p-p-po n-naszej r-r-r-rozmowie d-d-d-dostałem s-s-s-sowę i – urwał, czując że to jest właśnie ten moment. Ta chwila. Innej szansy już nie będzie. Dlatego na jednym tchu, zmuszając się do zapanowania nad głosem wyrzucił: - Skłamałem, że się z tobą umówiłem, bo mi się podobasz, a Wanda chciała mnie umówić z Charlie.
Dopiero po chwili zrozumiał, że ma zamknięte powieki i otworzył je, niepewnie wodząc oczyma w poszukiwaniu oddalającego się cienia Fimmelówny. Ze zgrozą zaczął odsuwać zeszyt od swojej twarzy w dół, odsłaniając najpierw podpuchnięte oczy i krótko ścięte włosy, w które nie dałoby rady zapleść żadnych piór. Dopiero po dwóch sekundach wahania, z mozołem odłożył notatnik na nogi zgięte w siadzie tureckim i utkwił wzrok przed stopami Arii w żałosnej, zgarbionej pozie.
Póki co, trzymał w ryzach poczucie dumy i satysfakcji, że powiedział to na głos przed Krukonką. Każdy ułamek sekundy wydłużał się w formie niepomiernie ogromnej męki, a to właśnie oczekiwanie było zdecydowanie gorsze od czekającej go „kary”.
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:36

Wyjąkane przepraszam sprawiło, że dziewczyna nieśmiało podniosła na niego oczy. Odwagi dodawał jej fakt zasłoniętej twarzy, w końcu spoglądanie na papier nie było ani trudne, ani straszne. Musiała się skupić, by wyłowić stłumione słowa, wyrzucane z prędkością światła. Zrozumiała coś o sowie, ale dlaczego Dwayne ją przepraszał? Nastała cisza, po której nagle ustało jąkanie i z ust chłopaka wydobyły się wyraźne, choć nieco zbyt szybko wypowiedziane słowa, których sens dotarł do dziewczyny z opóźnieniem.
- To ty? – rzuciła, zdziwiona nową informacją. Podobam mu się?Otworzyła szeroko oczy, nie będąc pewną, co powinna teraz zrobić. Rumieńce zaczęły się rozprzestrzeniać, przybierać intensywniejszy odcień czerwienie. Pierwszy raz w życiu ktoś powiedział, że mu się podoba! Na Merlina, co teraz? Co powinna zrobić? Wstrzymała oddech, po chwili wypuszczając z głośnym świstem powietrze z płuc. Która informacja była ważniejsza? Fimmelówna była w zbyt dużym szoku, by się gniewać. Powinna go okrzyczeć za posługiwanie się nią do unikania niechcianych randek, w końcu uważała, że mógł najzwyczajniej w świecie odmówić. A więc Wanda musiała również wiedzieć… Czy mu uwierzyła? Czy ktokolwiek, kto znał Arię, mógł przyjąć te kłamstwa jako prawdę? Najwidoczniej, skoro ta informacja zdołała dojść nawet do jej siostry… Brązowe oczy wciąż były wlepione w notatnik, który nagle zaczął wędrować w dół, odsłaniając tym samym pokiereszowaną twarz chłopaka. Aria po raz kolejny wstrzymała powietrze, skupiając wzrok na opuchliźnie i opatrunku. Wyglądał okropnie. Nagle całe zmieszanie i plotki zagościły gdzieś w zakamarkach umysłu, robiąc miejsce nowym, ważniejszym sprawom. Głowa dziewczyny przechyliła się lekko w bok, a oczy uporczywie lustrowały jego twarz.
- Co się stało? – spytała, nim zdążyła ugryźć się w język, a jej głos zdawał się być pewniejszy, nie tak cichy jak poprzednio. Zmarszczyła brwi, robiąc krok w przód, by po chwili znów się cofnąć. Nie znała Puchona zbyt dobrze, rozmawiała z nim tylko raz, nie musiała się nim przejmować. Nie byłaby jednak sobą, gdyby teraz odeszła. W pobliżu nie było nikogo innego, a osób w potrzebie się nie zostawia! Choć zapewne Aria wmówiła sobie ową potrzebę, nie mogąc się oprzeć niesieniu pomocy. Nawet wtedy, gdy była ona niepotrzebna i ktoś mógłby jej sobie po prosty nie życzyć.
Po kilku krótkich minutach wahania, które zdawały się niemiłosiernie przeciągać, Krukonka zebrała w sobie odwagę. Podeszła bliżej, stojąc chwilę nad Puchonem, by w końcu kucnąć obok niego. Nie za blisko, lecz też nie za daleko. Serce zaczęło przyśpieszać, nie chcąc godzić się na taki obrót sprawy. Pierwszy raz odważyła się dobrowolnie podejść do kogoś, kogo nie znała od dawna. Ale przecież nie było w tym nic złego, Dwayne chyba nie postanowi nagle jej zamordować. Wyglądał jak zbity piesek, którego trzeba pogłaskać. Nerwowym ruchem odgarnęła pojedynczy kosmyk ciemnych włosów, który opadł na twarz. Nie powinna była podchodzić. Miała uciekać, ale jak mogłaby zostawić kogoś w takim stanie? Westchnęła ciężko w odpowiedzi na swoje myśli, po czym delikatnie pokręciła głową. Przecież nie mogła nawet oczekiwać od kogoś, kto jej nie znał, że będzie chciał z nią rozmawiać. Ale skoro się chował, - bo przecież się chował, prawda? – to musiał się kogoś bać. Kto go tak urządził? Miała wystarczająco dużo prezentów od cioci materiałów, by podzielić się nimi z oprawcą i pogrozić. A może było ich więcej?
- Czy… Czy pani Pomfrey już na to patrzyła? – jej głos znów był cichszy, nie potrafiła ukryć zmartwienia. Czuła się znów niezręcznie, a „podobasz mi się” natarczywie powracało, nie chcąc dać się wyrzucić z głowy. Nie mogła się mu podobać, to w ogóle nie mogło mieć miejsca. Poza tym mała narzeczonego, choć sama próbowała ciągle zignorować ten nieprzyjemny fakt.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:37

Niewinne pytanie powracało w umyśle Puchona, który nie był w stanie odciąć się od troski wyczuwalnej w głosie dziewczyny. W głębi duszy pragnął usłyszeć słowa otuchy właśnie od niej i wiedział, jak wielką wartość niósłby ze sobą taki przekaz. Śmiał posiadać wiarę na odnalezienie resztek śmiałości i wesołości, aby tylko rozchmurzyć tę piękną twarz, dostrzegając niewinny uśmieszek okolony delikatnymi rumieńcami. Miałby jasny cel, aby jeszcze podnieść się z porażki i stawić czoła wszystkim przeciwnościom, jakie nagromadziły się przez te wszystkie dni. Gotowy byłby nawet dostać Wybitny z Eliksirów, jeśli tylko ucieszyłoby Arię. Stanąłby naprzeciw Gilgamesha i zniósłby jeszcze raz wczorajsze manto, aby tylko ujrzała bestialską naturę Ślizgona, by przejrzała, by uciekła od niego. Zapewniła sobie bezpieczeństwo na jakie przecież zasługiwała.
Nie śmiał podnieść wzroku ponad linię stóp dziewczyny, licząc na łaskawe potraktowanie ze względu na pobicie jakiego uświadczył. Obawiał się przyznać przed sobą, że celowo uciekał przed oburzeniem Arii licząc na jej dobroduszność i pozostanie chwilę dłużej niż zamierzała. Może nawet by go wysłuchała? Gałki oczne Puchona wykonywały miniaturowe ruchy w panicznej obawie ujrzenia odwracającej się na pięcie dziewczyny, podczas gdy umysł zastanawiał się co próbował osiągnąć bezczelnym wyznaniem. Plotki z pewnością rozprzestrzeniły się po Hogwarcie i nie ominęły nikogo, tym bardziej Arii.
Gorąc, jaki wypełzł na policzki Dwayne’a został skrzętnie skryty przez dobrze przygotowany opatrunek. Żaru w oczach nie sposób jednak ukryć, a różnorodność czających się emocji wylewała niemalże na pomost, nawet jeśli nie spoglądał na twarz Arii. Koszula zapięta na ostatni guzik zaczęła pić w szyję przy każdym ruchu grdyki, jakby zwiastowała rychły i nieunikniony koniec Dwayne’a Morisona. Zadziwiające jest to, w jak łatwy sposób człowiek młody potrafi myśleć o śmierci w sytuacjach, którego tego nie zwiastują. Wczoraj przecież patrzył buńczucznie oprawcy w twarz i kpił z jego metod podnosząc coraz wyżej pięści w marnych próbach kontrataku, wycelowanego tylko i wyłącznie na dumę przeciwnika.
W końcu zamknął oczy i wstrzymując przez cały czas oddech próbował usłyszeć jakieś ostre słowa, jednak nie uzyskał niczego prócz zaskoczonego pytania. Nie potrafił na nie odpowiedzieć, ponieważ oboje poznali właśnie prawdę i nie czuł potrzeby powtarzać ją choćby drugi raz. Naprawdę chciał odpowiedzieć co go spotkało, otwierając oczy Arii na prawdziwą naturę Gilgamesha. Przez chwilę zastanowił się, że dziewczyna musiała już widzieć tę stronę osobowości Ślizgona – w końcu nie tylko z Morisonem trzymał na pieńku.
Przestraszony przemieszczającym się cieniem poderwał głowę i na moment skrzyżował spojrzenie z Iskierką, dostrzegając w oczach żywy niepokój. Godząc go prosto w serce doprowadził do wyrzutów sumienia, które zaatakowały go ze strojoną siłą – za Jolene, Henia i Wandę. Niezłe combo. Próbował wydusić z siebie jakieś sensowne wyjaśnienie, ale każde słowo umykało zanim zdążył je złapać w sieć i ułożyć w resztę zdania. Zajął ręce odkładaniem kartek na pomoście, jednak trwało to zdecydowanie zbyt krótko niż się spodziewał. Niechybnie, po chwili znów musiał się zmierzyć ze spojrzeniem Fimmel i odpowiedzieć sobie czego tak naprawdę oczekuje.
- K-k-k-kara z-z-za kł-kłamstwo – wyszeptał z rezygnacją i spojrzał na Piórodawcę przysypiającego na brzegu pomostu, niezainteresowanego rozmową dwójki nieznajomych uczniów. Dwayne zachłysnął się powietrzem, kiedy Iskierka przybliżyła swoją zatroskaną twarz i wyciągnęła dłoń pomocy. Równocześnie wyprostował się, prześlizgując się przez ramię Krukonki w kierunku oddalonych Błoni w celu odnalezienia groźnej sylwetki Ślizgona, który z pewnością nie odpuści okazji do przypomnienia każdemu, na jakim miejscu w łańcuchu pokarmowym się znajduje. W przypływie lekkiej fali paniki ponownie skrzyżował wzrok z zielonym mchem, czując jak wszystkie myśli i wątpliwości opuszczają go. Zaniepokojone spojrzenie zaczęło powoli ustępować koncentracji na wąskich źrenicach i błyszczących oczach tej jedynej, przez którą zrywałby noce i szukałby kwiatów na łąkach Zakazanego Lasu w ramach prezentu. Patrzył na nią z uwielbieniem tak dogłębnym, jak gdyby przeszywał na wskroś jej duszę i wyciągał na wierzch wszystko co najpiękniejsze i warte ochrony. – N-n-n-nie w-w-wychodź z-z-z-za n-n-n-niego. O-o-o-on b-b-b-będzie c-c-c-cię t-t-traktować j-j-j-jak w-w-w… w-wła-asność- wydusił z siebie z trudnem, zająkując przy każdym słowie z zapalczywością. Po raz pierwszy nie uciekał wzrokiem, a w połowie drugiego zdania przechylił się do przodu jak gdyby próbował pochwycić ją za ręce. Złapał jedynie powietrze nad pomostem, muskając je opuszkami palców i obserwował z bijącym sercem na kolejne pytania. Przygotowany na wykrzyczenie prawdy, jeśli dziewczyna zdecydowałaby się odejść i nie słuchać wszystkiego, co miał do powiedzenia.
Nie spodziewał się usłyszenia tak wielkiego zmartwienia w głosie Iskierki, co niemalże od razu przebiło przez resztki odsłoniętej twarzy. Skinął głową, wierząc iż taka odpowiedź wystarczy i spuścił wzrok na niedopisany list zaadresowany do Joe. – J-j-j-ja ch-ch-chcę a-a-a-abyś b-b-była sz-sz-cz-szczęśliwa, a-a-a-a z nim n-n-nie będziesz. O-o-o-on może zrobić c-c-c-ci krzywdę – dokończył z nikłym akcentem, wierząc iż dziewczyna rozpozna komu tak naprawdę zależy na jej dobru. Może nie wiedziała o nim zbyt wiele, praktycznie go nie znała i do ostatniego spotkania nie wiedziała o jego istnieniu. Wierzył jednak, że kiedy spojrzy w jego oczy tak naprawdę, tak szczerze i głęboko, to wyczyta w nich szczerość i niewinność, jaka mu pozostała w ostatnich miesiącach dzieciństwa.
Przecież nie tylko pozbierała porozrzucane kartki, ale nieśmiało zaproponowała pomoc krótkim pytaniem o samopoczucie, na które powinien odpowiedzieć „tak”, byle tylko nie zawracać jej głowy swymi problemami. Z pewnością miała własne, które nikt poza nią nie rozwiąże. Puchon po raz kolejny uciekł wzrokiem, tym razem za cel końcowy obrał niezmąconą taflę jeziora. Bez krztyny pomyślunku kontemplował odbijającą się sylwetkę Arii, dostrzegając przy tym niedostępność na jaką go skazywała swoją obecnością.
W jaki sposób tak delikatna, tak powabna i filigranowa dziewczyna trafiła w obleśne łapska von Groszka? Jakie zrządzenie losu rzuciło ją w odmęty szaleństwa, zaciskające się wyrafinowanymi odgórnie ideałami sięgającymi bruku? Dwayne chciał poznać odpowiedzi na te wszystkie pytania, które właśnie przemykały po umyśle i usilnie próbował wydedukować coś logicznego, ale jak tylko coś się pojawiało - znikało z plakietką "pokręcone" bądź "niewłaściwe". Śmiałości do zadania tych pytań na głos mu niestety brakowało i chociaż szukał w sobie odwagi, nie był w stanie jej odnaleźć.
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:37

Dwayne zachowywał się dziwnie, lecz patrząc na to, a jakim stanie się aktualne znajdował, nikt nie mógłby go za to obwiniać. Aria nawet byłaby skłonna pomyśleć, że to jej się boi, jednak byłoby to niedorzeczne – ona sama często musiała wyglądać na przerażoną. Kara za kłamstwo – trzy złowrogie słowa zaczęły odbijać się echem w jej głowie. Początkowo nie powiązała faktów, nawet przez myśl nie przeszło jej to, że głupia plotka mogłaby spowodować takie zniszczenie. Przecież nie były niczym innym jak kłamstwem, nawet Gilgamesh powinien tylko machnąć na to ręką. Nigdy nie przebywała z nim zbyt długo, zawsze był powiązany bardziej z Porunn, lecz chyba nie był głupi. Głowa dziewczyny mimowolnie skierowała się w tył, jakby chciała w oddali dostrzec coś, czego spodziewał się tam Puchon. A raczej kogoś. Okolica była jednak spokojna i nie zapowiadało się na to, aby ktoś miał wkrótce do nich dołączyć. Wróciła więc spojrzeniem na Dwayne’a tylko po to, by za chwilę schować ciemne oczy za wachlarzem rzęs, gdy nieznacznie opuściła głowę w dół. Nigdy nie potrafiła zbyt długo na kogoś patrzeć, a kontakt wzrokowy był rzadkością i czymś, na co sobie zazwyczaj nie pozwalała. Zbyt długo przyjmowała rolę uległej osoby, by móc w pełni wkroczyć w rolę kogoś innego – kogoś, kogo próbowała wyzwolić w niej Ingrid. Zawsze, gdy wydawało się, że już jest na dobrej drodze, zdarzało się coś, co znów wbijało ją w ziemię, momentalnie podcinając skrzydła.
Strzepała niewidzialny kurz z szaty, przerzucając powoli gruby warkocz do przodu. Utkwione w niej spojrzenie zawstydzało ją, a ona nie potrafiła tego zwalczyć. Podniosła dopiero oczy, gdy padły kolejne słowa, a raczej ich strzępy, które wpierw musiał ułożyć w zbitą całość.
- Gilgamesh? – spytała, choć zdawało się to być czymś oczywistym. – To on ci to zrobił? – dodała po chwili, bez wahania. Nie potrafiła ukryć zdziwienia, które nie dość, że słyszalne w głosie, malowało się na jej twarzy. Musiała dopytać, w końcu przed chwilą dowiedziała się, że jakimś cudem podoba się Dwayne’owi – co wciąż wydawało się nieco absurdalne, w końcu takie coś nigdy jej nie dotyczyło. Przekręciła lekko głowę w bok, przyglądając się Puchonowi, choć była zatopiona w myślach. Mówił to z tego dziwnego powodu, czy faktycznie von Grossherzog mógł mieć coś wspólnego z jego pobiciem? Fimmelówna nie miała wyboru, nie mogła wymigać się od narzeczeństwa, nawet, jeżeli bardzo mocno tego chciała. Zacisnęła nagle dłonie w pięści, czuła się znów bezsilna. Nie miała wpływu na swoją przyszłość, która została jej narzucona, jednak nigdy nie pozwoli się traktować jak czyjaś własność… A przynajmniej tak sobie wmawiała i miała nadzieję, że będzie się tego trzymać.
Nagły ruch Puchona sprawił, że podskoczyła w miejscu i nieomal nie przewróciła się do tyłu. W ostatniej chwili zdołała opanować przerażenie, wracając szybko do poprzedniej pozycji, choć nieznacznie się odsunęła. Przygryzła wargę, wysłuchując dalszej części. Postanowiła nie odchodzić, dopóki nie dowie się całej prawdy o tym, co mu się przydarzyło. Jeżeli faktycznie Gilgamesh miał z tym coś wspólnego, jeżeli doprowadziła do tego plotka… Nie była pewna, na kogo powinna być bardziej zła. Z jednej strony Dwayne sam był sobie winny, prawda? Jednak przemoc nigdy nie była rozwiązaniem, poza tym… Miała ochotę zamordować Ślizgona! Nie ufała mu, on nie ufał jej… Jednak czy tak trudno było napisać list? W końcu o spotkaniu twarzą w twarz nie było mowy, skoro Aria zaczęła chodzić nieco innymi ścieżkami… Może sama dała mu tym samym powód do podejrzeń? Ta myśl sprawiła, że cały kolor odpłynął z jej twarzy. Ale przecież to niedorzeczne!
- Mi krzywdy nie zrobi – powiedziała, nie będąc jednak całkowicie przekonaną co do tego. Mogła mieć tylko nadzieję, ale w razie konieczności chętnie odwiedzi Ślizgona z łukiem i wpakuje mu strzałę między oczy. A przynajmniej tak teraz to wyglądało w jej głowie…
- Co się stało? – spróbowała zapytać ponownie. W jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk, gdy wzbierała w niej złość. Zawsze myślała, że nie tolerowała przemocy, dlaczego była więc gotów się do niej posunąć, by coś naprawić? Jeszcze niedawno mówiła Porunn, że zła nie można zwalczać złem… Kto miał rację? Westchnęła ciężko, próbując odnaleźć odpowiedź na to pytanie. Dopiero po chwili zorientowała się, że przez cały ten czas wbijała wzrok w twarz Puchona.


Ostatnio zmieniony przez Aria Fimmel dnia Wto 17 Lut 2015, 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:38

Była taka piękna. Z błyszczącymi oczyma skierowanymi w jego osobę, ignorującą przyznanie się do kłamstwa i zatroskaną krzywdą. Mógłby nie otwierać ust i jedynie cieszyć się z obecności delikatnej Iskierki, chroniąc ją własnym ciałem przed niebezpieczeństwem w postaci Gilgamesha. To właśnie on był wrogiem numer jeden świata, ponieważ Dwayne nie znał innych osób o morderczych zapędach. Oczywiście wyłączając Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, jednak o nim Puchon nie śmiał nawet myśleć. Był nastolatkiem z resztkami instynktu samozachowawczego, a jakiekolwiek słowa o potężnym czarnoksiężniku mogłyby skończyć się dla niego bolesną śmiercią, co w porównaniu z wczorajszym pobiciem nie byłoby zabawą.
Rysy twarzy dziewczyny wyostrzyły się przy wymawianiu imienia tego, który doprowadził niejednego ucznia do utraty przytomności swoimi ciosami. Uniosła nieznacznie brwi w górę, a mikroskopijne zmarszczki dookoła oczu zniknęło jak ręką odjął wygładzając cerę. Wraz z delikatnymi rumieńcami pozostałymi na policzkach wzbudzała w nim coraz większe pokłady miłości, o jakie wcześniej się nie podejrzewał. Zauroczony przypatrywał się w nią niczym w obrazek, bez pomyślunku kiwając głową na znak potwierdzenia zadawanych przez nią pytań. Dopiero po dwóch ułamkach sekund zrozumiał jak idiotyczną ma minę (”Zapewne wyglądam jak śliniący się pies” - pomyślał) i zacisnął szczęki, spuszczając wzrok na dłonie zaciskające się na notatniku. – M-m-mną się nie p-p-przejmuj. O-o-on nie może znieść, że c-c-c-ciągle mu się stawiam. T-t-t-to nie pierwszy raz, j-j-jak wylądowałem w s-s-skrzydle – wyjaśnienia szły mu coraz lepiej, a ośmielenie przedłużającą się obecnością Arii rozluźniał zaciśnięte dotychczas mięśnie utrudniające mówienie. Wyobrażał sobie, że w oczach dziewczyny wciąż lśnią iskierki troski i niepewności skierowane właśnie w jego stronę, otaczające go ze wszystkich stron wraz z pytaniami o samopoczucie.
Drżał na samą myśl o kolejnym spotkaniu ze Ślizgonem, chociaż nie przyznałby się przed nikim jakie fikołki wyprawia jego żołądek w takich chwilach. Tym bardziej, stojąc naprzeciwko Gilgamesha ponownie, zachowałby się dokładnie tak samo – próbując ,w pokrętnie rozumiany przez niego sposób, ratować szczęście panny Marii Fimmel.
Niesforne kosmyki, które przysłoniły rozpościerający się przed nią widok żałosnego wielbiciela, po chwili znów wróciły na swoje miejsce i chociaż Dwayne marzył o założeniu ich za ucho dziewczyny – nie drgnął nawet o milimetr ze wzrokiem wbitym w deski pomostu. Chłód poranka wcale nie wywietrzył mu z głowy ideału jakim była dla niego Iskierka, której zapach powoli zaczął docierać do jego nozdrzy. Goździki zostały zastąpione czymś nowym i nieznanym, a opatrunek skutecznie blokował możliwość rozpoznania poszczególnych woni. Bez problemu wyciągnął z pamięci ten urok roztaczający się dookoła Krukonki, a kiedy podniósł nieśmiało spojrzenie w górę dostrzegł w niej troskę poruszającą dotkliwie wszystkie struny w zbolałym sercu. Prawda była taka, że Jolene nigdy nie będzie taka jak ona i chociaż starałaby się miesiącami, Morison nie zamierzał zmieniać swojego zdania uporczywie broniąc się przed dziewczęcym urokiem przyjaciółki. Właściwie ona od zawsze była kumplem w spódnicy, do którego można było się zwrócić o najmniejszą duperelkę – przynajmniej tak było do czerwca aż nie zapragnęła dojrzewać.
Była tylko jedna Aria Fimmel i to właśnie jej, Dwayne chciał pokazać swoje zaangażowanie, chociaż nawet nie liczył na odwzajemnienie zainteresowania. Wieczny uśmiech na twarzy Puchona był skuteczną przykrywką do niskiej samooceny i zaniżonego poczucia własnej wartości, podsycanego odpowiednimi komentarzami Gilgamesha. Przed nią pragnął jeszcze mocniej utrzymywać ten pozór, przedstawiając się jako rycerza w lśniącej zbroi i dotrzymującego obietnic bezpieczeństwa, jeśli takowe kiedykolwiek złoży. Pragnął wcielić się w taką rolę i skutecznie ją odgrywać, nawet kiedy było to sprzeczne z dotychczasową osobowością.
Zdecydował, że będzie szczery w stosunku do Krukonki, chociaż ona nic o nim nie wiedziała i w ruchach delikatnego ciała dostrzegał niepewność, jak gdyby oczekiwała z jego strony niewłaściwego gestu. Przypominała mu spłoszoną sarenkę, którą należy oswoić z obecnością nowej istoty w pobliżu, a dopiero potem zabierać się bezpośrednio za przedstawianie poglądów. Dwayne nie wiedział w jaki sposób postępuje się z sarnami.
Cofnął gwałtownie dłonie przy wyraźnym podskoku, jaki wykonała kucając i chwiejąc do tyłu. Przebłysk desperacji przebiegł mu po przysłoniętej opuchlizną twarzy, kiedy w oczach Iskierki dostrzegł strach jaki wwiercił się boleśnie w pamięć Dwayne’a aż po kres jego dni (tak mu się przynajmniej wydawało). Kuląc ramiona jeszcze bardziej ku wewnętrznej stronie przygarbił się mocniej, zbierając w sobie śmiałość na kolejne słowa. Dopiero podczas przedłużającego się milczenia rozchylił usta, spomiędzy których wypłynęły coraz klarowniejsze przeprosiny: - nie chciałem cię p-p-przestraszyć. – Czyżby nabierał wprawy? Przelotnie zerknął na rozłożone kartki i przekreślone słowa, nabierając większej pewności co powinien zapisać. Powstrzymał się przed chęcią zapisania nabiegłych właśnie zdań, skupiając się na spłoszonej Iskierce i dalszych wyjaśnieniach.
Usłyszał pewność siebie w głosie Arii i to skłoniło go do podniesienia wzroku. Przypływ bólu ponownie zranił serce Morisona, który szukał na twarzy dziewczyny oznak wahania – jakiegokolwiek zaprzeczenia wypowiadanym przez nią słowom. Chciał wierzyć, że Gilgamesh stanowi przeszkodę do szczęścia Arii, a nie stał się świadomym wyborem dziewczyny pragnącej przystojnego, bogatego i czystokrwistego narzeczonego. Próbował zmarszczyć brwi w gniewnym grymasie po porażce, ale zamiast tego uniósł wewnętrzne końcówki w górę i zrobił rozczarowaną minę. Chciał wierzyć, że Aria go potrzebuje i poprosi o pomoc w wyprostowaniu spraw z Gilgameshem.
- Yhym – bąknął tylko pod nosem, dochodząc do wniosku że nic więcej w tej kwestii nie można powiedzieć. Postawił bardzo wiele na odsłonięte przed nią karty i teraz od niej wszystko zależało. Świadomość tego była wspaniała i przerażająca jednocześnie, ponieważ – poniekąd - oddawał serce w ręce dziewczyny swoich marzeń, zaręczonej w dodatku z największym wrogiem. Musiał być samobójcą, jak to określił Henry i wcale się tego nie wypierał. Właściwie gotowy był na wszystko, jeśli tylko dostałby pewność iż to naprawdę, tak szczerze uszczęśliwi Iskierkę. Desperacko odsłaniał się przed nią, licząc na zdrowy rozsądek. Przecież była taka dobra i piękna, nie mogło być inaczej jak dobre zakończenie całej historii.
Zdrowy rozsądek – każdy miał przecież inny, prawda? O tym Dwayne nie pomyślał od razu, a kiedy już dotarła do jego myśli beznadziejność sytuacji opuścił zażenowany głowę. Przecież nie miał najmniejszego prawa ingerować w czyjeś życie, skoro został dokonany tak poważny krok jak zaręczyny. Wątpliwości pojawiające się w jego głowie podpowiadały mu, że jednak może – przecież jest Dwaynem Morisonem, on nie patrzy na to co wypada, a co powinno się zrobić. Pchnięty tą myślą zerknął niepewnie na zamyśloną Krukonkę, z nadzieją usłyszenia słów chociaż trochę łagodzące natarczywe wizje przyszłości. Jego rodzice zdecydowali się pobrać w młodości matki, a niespełna po roku pojawił się starszy z synów – jeśli ktoś pytałby o zdanie Puchona, był on owocem próby pogodzenia się małżonków o skrajnych poglądach. Nauczony doświadczeniem z najbliższego otoczenia, widział Arię w roli swej matki i nie chciałby dla niej tak wielkiego cierpienia. Była młoda i zasługiwała na coś więcej niż Gilgamesh von Groszek – tego był pewien.
Zmiękły mu kolana na widok niebezpiecznego błysku w jej oczach. Były niczym zapowiedź nadchodzącego nieszczęścia skierowanego w stronę Ślizgona, a klapki na powiekach powoli się zsuwały. Dwayne niczym zahipnotyzowany przypatrywał się rozwijającemu się obrazkowi wzburzonej Arii, pamiętając o zamknięciu ust i próbach utrzymania inteligentnego wyrazu twarzy. Zacisnął mocniej szczęki na moment, a skurcz przebiegł wzdłuż wypełzających spod opatrunku rumieńców. Nie potrafił ocenić czy bardziej boli go nos czy kości policzkowe.
Przez kilka minut próbował odnaleźć sensowne wyjaśnienie obitej twarzy i stworzenie historii mogącej uchwycić za serce najbardziej zatwardziałego człowieka. Przed nim stała jednak Aria, która zapewne domyślała się kolejności wczorajszych wydarzeń i wyczułaby kolejne kłamstwo na kilometr. Pokornie opuścił głowę, czując powiększającą się w gardle pogardę do własnej osoby. – G-g-gilgamesh dowiedział się o-o-o-o tej p-p-plotce i znalazł mnie na moście. O-o-od razu przeszedł d-d-do sedna s-s-sprawy – mówiąc jeszcze podniósł lewą rękę, aby w odpowiednim momencie wskazać na nos. Kim był, skoro żalił się ukochanej? Kundlem z podkulonym ogonem – zagrzmiały słowa głosem Gilgamesha, który wyłuszczył wczoraj sprawę wystarczająco dosadnie.
Po krótkim westchnięciu podjął dalszej opowieści – n-n-najpierw spotkanie z barierką a-a-a p-potem z pięścią. – I kiedy zdawało się, że skończył to dodał: - I kolanem. – Zamknął usta i dodał, podnosząc niepewnie wzrok na Iskierkę. – I chyba stopą. N-n-nie kojarzyłem j-już wtedy – przyznał się ze szczerym obrzydzeniem sączącym się z samego głosu, czego nie potrafił ukryć w żaden sposób. Nawet zniekształcenie opatrunkiem nie pomagało w maskowaniu emocji naprzemiennie objawiających się w słowach Puchona.
- P-p-porozmawiamy jeszcze kiedyś? – nieśmiałe pytanie zawisło nieadekwatne do atmosfery gniewu i wstydu, kiedy próbował skrzyżować spojrzenie z Arią i wyłapać jakąś nadzieję dla siebie. Choćby nikłą i kruchą. Bardzo rzadko opowiadał o własnych obawach, lękach i pragnieniach znajdujących się na dnie serca, uciekając od stawienia im czoła. Teraz, kiedy patrzył na ziszczenie swych marzeń pragnął nigdy nie zamykać ust i wpatrywać się w oczy płonące troską okraszone delikatnym śmiechem słowika.
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyWto 17 Lut 2015, 21:38

Nie miała powodów, by wierzyć Dwayne’owi. Nie miała jednak również powodów, by tego nie robić – a to, wraz z temperamentem Gilgamesha, działało zdecydowanie na niekorzyść jej narzeczonego. Wiele słyszała od Porunn, a nawet od innych uczniów, ba – nawet sama była świadkiem popisu Księcia Slytherinu. Wlepione w nią spojrzenie Puchona nie pomagało jej zebrać myśli, jednak po chwili chłopak spuścił wzrok. Nadopiekuńcze serce Arii ponownie zabiło mocniej, a ciało zareagowało szybciej, niż docierająca do świadomości informacja po czynie. Położyła dłoń na ramieniu bezbronnego, zdecydowanie zbyt wysokiego jeszcze-nie-znajomego, chcąc tym gestem dodać mu otuchy.
- Nie umiem się nie przejmować… – powiedziała, a głos delikatnie zadrżał pod wpływem emocji. Wciąż ze sobą walczyła, cofając znów rękę. Pomyślała, że jeżeli jeszcze raz Gilgamesh postanowi potraktować kogoś pięściami, bądź zaklęciami, sam wyląduje w skrzydle szpitalnym. Może były to jakieś wygórowane plany, cóż innego mogła jednak w tej chwili zrobić? Jej jedyną szansą była rozmowa ze Ślizgonem, choć nie była pewna, czy w ogóle będzie w stanie coś zmienić. Zawsze próbowała, wierzyła w to, że na każdego można wpłynąć, że każdemu można pomóc. Beznadziejne przypadki nie istniały w świecie Krukonki, która czytała zdecydowanie zbyt dużo książek i bujała w obłokach.
- Ktoś musi go nauczyć, że nie może się tak zachowywać i w ten sposób rozwiązywać swoich problemów – mówiąc, sama dziwiła się sobie, że potrafiła wypowiedzieć aż tyle słów, bez najmniejszego zająknięcia. Widocznie nieśmiałość i lęk nie miały szans z innymi uczuciami, które w tej chwili dominowały. Przeraziła ją myśl, że to ona będzie musiała stawić czoła Gilgameshowi i próbować na niego wpłynąć… Do tej pory chyba nie odniosła zbyt wielkich sukcesów w tej dziedzinie, nawet nie potrafiła wyperswadować Porunn jej złego zachowania, a miało jej się udać z jej przyjacielem? Potarła nerwowo rumiany policzek, pozostawiając na skórze przez chwilę nieco ciemniejszy odcień czerwieni.
Fimmelówna wiedziała, jak dziwacznie musiała wyglądać, chwiejąc się i uciekając w miarę możliwości przed dotykiem. Szczególnie, jeżeli to druga osoba nagle zaczynała „dziko” wymachiwać kończynami, co tak naprawdę było czymś zupełnie… normalnym? Nie odważyła się podnosić spojrzenia, które od jakiegoś czasu było znów utkwione na splecionych dłoniach. - Nnie szkodzi… Ja już tak mam… – no i stało się, znów się zająknęła. Odczuła jednak silną potrzebę wytłumaczenia swojego zachowania, w końcu to nie chłopak był winny jej płochliwości. Mogła w każdej chwili odejść, lecz wciąż tego nie robiła.
Słuchała Dwayne’a. Chciała zapamiętać wszystko, co jej mówił, a nawet więcej – każdy szczegół jego pobitej twarzy. Widziała, że opowiadanie o tym wydarzeniu musiało być dla niego trudne. Zarazem podziwiała go za odwagę, czy ona sama byłaby w stanie komukolwiek wyznać prawdę, gdyby jej przytrafiło się coś podobnego? Bo zakładała, że Puchon jej nie okłamywał. Ponownie położyła dłoń na jego ramieniu, chcąc dodać mu otuchy. Przez chwilę nawet zacisnęła mocniej palce, wzburzona zachowaniem Gilgamesha. Nie rozumiała, dlaczego po prostu z nią nie porozmawiał! Poza tym, nawet jakby spędzała czas z kimś innym – słowo randka po prostu nie brzmiało dobrze w jej głowie – to kim on był, żeby jej tego zakazywać? Nie miał takiego prawa. I ona mu to udowodni. Mogła rozmawiać z kim chciała, spotykać się z kim chciała i kiedy tylko miała na to ochotę. Choć zazwyczaj jej nie miała… Pokręciła głową, wprawiając tym samym niesforne kosmyki włosów w ruch. Kolejna fala silnych emocji zaczynała powoli ją zalewać. Nieomal nie pochyliłaby się do przodu i nie przytuliła Dwayne’a, w porę jednak zdążyła zatrzymać swoje zapędy. Ściągnęła również dłoń z jego ramienia, w obawie przed swoją własną niekontrolowaną reakcją.
Czy Puchon przed chwilą naprawdę zapytał, czy jeszcze kiedyś porozmawiają? Na twarzy Krukonki zagościło zdziwienie, na siłę próbowała unikać kontaktu wzrokowego z chłopakiem. Wydawało jej się to w tym samym stopniu przerażające, co urocze. Automatycznie kiwnęła potakująco głową, a usta wykrzywiły się w prawie niezauważalnym uśmiechu. Gdyby nie fakt, że Dwayne przypominał jej skaleczone zwierzątko, zapewne w tym momencie uciekłaby z krzykiem.
Dwayne Morison
Dwayne Morison

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptySro 18 Lut 2015, 07:33

Z uwielbieniem wypływającym z oczu przypatrywał się ziszczeniu swoich marzeń, nieśmiało wypowiadający o ogromie troski kierowanej w niewinnych i bezbronnych. Przez tę przedłużającą się chwilę nie istniało dla niego nic poza zielonymi oczyma Arii – ani świadomość, że jest ofiarą losu i nie próbuje wybielić się w oczach dziewczyny, ani możliwość posiadania przez nią narzeczonego. Parząca dłoń spoczęła na ramieniu Dwayne’a, który niczym zahipnotyzowany podążył za palcami końcowo opadającymi na chudym ciele i fala przyjemnego gorąca zalała go tak mocno, że zesztywniały z wrażenia połykał powietrze przez szeroko otwarte usta. Może Krukonka pomyśli, że tak mu łatwiej oddychać?
Jakiś niesprecyzowany jęk zawodu wydobył się ze ściśniętego gardła Puchona, kiedy ukochana postawiła na nowo zdystansowany mur między obojgiem i przypatrywała się mu z mieszanką współczucia oraz strachem. Dwayne był doskonały w przysparzaniu ludziom dodatkowych problemów, dlatego nie ominęło to Arię i jej zmysł poszukujący uciśnionych, aby zaoferować nienachlaną pomoc w doprowadzeniu do względnie dobrego stanu.
To co uważała za odwagę, chłopak znał pod pojęciem tchórzostwa, którego definicję wielokrotnie słyszał z ust swego ojca bądź rówieśników pałających czystą niechęcią dla jego optymistycznego podejścia do życia i samego jestestwa. Paląca oznaka słabości wyrzeźbiła na sercu Puchona pokaźną ranę, która nie zasklepi się w przeciągu kilku najbliższych dni i wiedział o swoim marnym położeniu wśród wąskiego kręgu znajomych Arii. Należał do tych biednych oferm pobitych przez narzeczonego i ona teraz próbuje wybielić wizerunek ich przyszłego małżeństwa. Zawstydzony pochylił głowę, zakrywając oczy cieniem padającym z wielkiego opatrunku na nosie i tylko dłoń ponownie ciążąca na barku uświadomiła mu, że jednak jest jakaś nadzieja – być może pomylił się w ocenie sytuacji? Zerknął ukradkiem na Krukonkę, ale ona nie rozchyliła już warg by udzielić życiodajnej odpowiedzi. Rumiana i niepewna skinęła głową, a ten gest utkwił głęboko w pamięci Dwayne’a.

Czy rozmawiali długo? Nie, ich rozmowa praktycznie zakończyła się wraz z ostatnim słowem wypowiedzianym właśnie przez Arię. Szum rozmów dobiegający z Błoni przepłoszył ich, jak gdyby mieli wspólną tajemnicę do ukrycia przed światem – Dwayne całym sercem przysiągł obdarowywać dziewczynę ukradkowymi liścikami albo kwiatami w taki sposób, aby nikt prócz niej nie dowiedział się o właścicielu. Z bólem serca przyglądał się jak odchodzi, a sam dopiero po kwadransie – kiedy spisał wszystkie listy, udał się do zamku na wizytę u Henryka.
[zmiana tematu x2]
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptySro 25 Mar 2015, 12:21

Miała ochotę popływać. Niejednokrotnie przychodziły jej do głowy tego typu pomysły, ale po ostatnich wydarzeniach odrobinę bała się potencjalnego ataku druzgotków, dlatego siedziała na skraju molo i wpatrywała się w połyskującą wodę, która od czasu do czasu odbijała jakiś zabłąkany promień słońca prosto w jej oczy. Pozwalała, aby wiatr rozwiewał jej rozpuszczone włosy, które od dawna, a w tej chwili już nawet rozpaczliwie domagały się choć odrobiny uwagi, i poły tęczowej chusty, która częściowo moczyła się już w wodzie. Najwyraźniej umknęło to jednak uwadze Sol, zbyt skupionej na grze świateł albo, co nawet bardziej prawdopodobne, na własnych myślach. Z wyrazu jej twarzy trudno było wyczytać cokolwiek. Może jedynie zmęczenie, widoczne w cieniach pod oczami i delikatnych zmarszczkach, które pojawiały się w miejscach typowych dla ludzi, którzy dużo się martwią. Gdzieś niedaleko lewej dłoni dziewczyny, w plamie słońca leżał Nathaniel, rozciągnięty do granic możliwości, zadowolony, mruczący, jedynie od czasu do czasu odganiający ogonem lup łapką jakiegoś drażniącego go insekta. Już było po nim widać, że nie jest typowym kotem, wyglądał inaczej niż większość szkolnych pupili i zachowywał się odmiennie. Tym niemniej jednak w tym momencie nie budził większych podejrzeń, być może ze względu na swoje rozleniwienie i senność widoczną w bystrych ślepkach, kiedy już postanowił je na moment otworzyć.
Chociaż była sama, Sol nie odczuwała tego zbyt dotkliwie. Właściwie była wdzięczna za ten moment spokoju i wytchnienia, bo ostatnimi czasy Tytan krążył wokół niej częściej i bardziej natrętnie niż wcześniej. Takie chwile samotności należały do rzadkości, choć ludziom wydawało się coraz częściej, że zaczęła ich unikać, że z jakichś powodów nie chce z nikim rozmawiać, że ucieka od towarzystwa. Problem w tym, że ona miała je cały czas, posiadała rozmówcę, którego nie mogła wcale określić mianem chcianego, natomiast bez wątpliwości takiego, który może być niebezpieczny dla kogoś, kto będzie próbował mu, świadomie bądź nie, stanąć na drodze. Dlatego z resztą po rozstaniu z Henrym nie próbowała ponownie się do nikogo zbliżać, nie tyle do chłopaka, bo wciąż darzyła uczuciem puchona i nie potrafiłaby w ten sposób spojrzeć na nikogo innego, co do jakiejkolwiek istoty ludzkiej. Do pewnego stopnia żałowała nawet tych ulotnych chwil spędzonych z Lancasterem, bo raz zasmakowawszy w tym szczęściu, raz odkrywszy radość z posiadania kogoś tak blisko, tak zaufanego, tak pewnego i tak oddanego, teraz cierpiała podwójnie. Raz – bo już go nie posiadała, dwa – bo nie miała go posiadać, przynajmniej nie wkrótce i na pewno nie tego, którego pragnęła najbardziej. Nie jedna, lecz wiele przeszkód stało na jej drodze, a najpoważniejszą z nich był Tytan. Z którym nie umiała poradzić sobie sama, a o którym nie mogła nawet nikomu powiedzieć. Choćby chciała, on by jej na to nie pozwolił, a obecnie potrafił już właściwie na zawołanie pozbawiać ją kontroli nad własnym ciałem.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptySro 25 Mar 2015, 14:22

Zbliżał się koniec listopada – liście drzew nabierały nowych barw przeobrażając się nie do poznania, jednocześnie racząc nasze oczy niecodziennym widokiem. Ciepłe odcienie brązu, czerwieni czy żółci mamiły nas i pociągały ku nieznanym lądom, brzegom i terenom, które od zawsze chcieliśmy odwiedzić, a nie mieliśmy na to wystarczającej odwagi. Jesień od zawsze kojarzyła się Wandzie z czymś trudnym do określenia, czymś ulotnym. Bądź też mało chwytnym. Jesień była tym przygnębiającym okresem, kiedy pod koniec tego okresu widzisz wszystko jak powoli obumiera, by później pod wpływem temperatury zostać otulonym białą mgiełką. Zazwyczaj właśnie podczas tej pory roku coś się kończyło, coś traciło. Ale jak to zwykle bywa – ktoś stracił, a inny zyskał.
Sama nie wiedziała kiedy nogi poniosły ją aż tutaj, w okolice jeziora, w którym miała okazję pływać nie raz czy dwa. Ten skromny kawałek ziemi oraz płynącej spokojnie wody przypominał jej o domu, o okolicach, w których się wychowywała, a co za tym idzie jej myśli krążyły głóuwnie wokół jej ojca czy matki, o których ostatnimi czasy myślała coraz częściej. Może było to spowodowane dodatkowymi zajęciami z Patronusa, które głównie polegały na budowaniu dobrej podstawy składającej się z przyjemnych i słodkich wspomnień ułatwiających rzucenie zaklęcia. Jej się udało, pomimo tego co ostatnio przeżyła, z czego była niezmiernie dumna. I choć nie miała w chwili obecnej na co narzekać, czym się martwić to dzisiejszy dzień miał w sobie coś smutnego, odznaczał się melancholią przetykaną skrawkami tragicznych wspomnień z wakacji. Może działała na nią ta jesienna aura, słońce chylące się ku upadkowi, czy może po prostu nieprzyjemne myśli krążące po wandziowej głowie.
Przemierzając zarośla, wydeptaną przez dziesiątki stóp młodzieży ścieżkę kierowała się sama nie wiadomo gdzie. Miała ochotę wyjść na spacer, samotny z kilku powodów. Musiała oczyścić umysł przed dalszą nauką – i chociaż do egzaminów był kawał czasu ta każdą wolną chwilę spędzała z nosem w książkach. Dalej trudniła się pomocą młodszym uczniom, owszem, ale nie zapominała również o tradycyjnej powtórce materiału przed snem. Wszyscy znajomi zajęci byli sobą, dlatego ta korzystając z uroków popołudniowych promieni słonecznych wyszła ze szkoły. Po prostu.
Gdy pod podeszwami wyczuła stabilny grunt składający się z mnóstwa desek, z kręgu tych solidnych i wiekowych uśmiechnęła się pod nosem. Zaraz też doszedł do niej zapach jeziora, lekko słonawy z wyczuwalną wilgotnością, która tylko sprawiła, że włosy panny Whisper – teraz rozpuszczone zabawnie skręciły się tworząc ciemne fale. Przez pewien moment dziewczyna zwyczajnie badała teren, na który wstąpiła chcąc sprawdzić czy znajduje się tutaj sama czy w towarzystwie kogoś innego, równie potrzebującego ciszy i wytchnienia. Jej piwne tęczówki osadziły się na pewnej drobnej istotce siedzącej na skraju mola mając jedynie u boku małego kota i wiatr, który raz za razem przeczesywał długie włosy młodych kobiet. Krukonka zmrużyła ślepia starając się dojrzeć na kogo właśnie trafiła, chociaż wcale nie musiała tego wiedzieć. Wielka łapa zacisnęła się wokół jej trzewi uniemożliwiając jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu – Wanda doskonale wiedziała komu przeszkodziła w kontemplacji przyrody. Nikt inny nie miał tak jasnych włosów, a o tęczowym szalu swojego czasu mówiła cała szkoła. Whisperówna nawet nie pomyślała o tym, by się wycofać, wrócić do szkoły i zamknąć się w dormitorium. Coś kazało jej iść, usiąść obok panny Larsen, u której miała pewien dług. Wdzięczności? Czegokolwiek. Nie umiała tego nazwać, nawet gdyby chciała. Nie wiedziała jak Sol na nią zareaguje, dlatego też zaraz przeszła niespiesznie kilka kroków nawet nie kryjąc się z tym co tutaj robi. Jeżeli Gryfonka chciała uciec to miała teraz dobrą okazję, by to zrobić – szatynka nie miałaby jej tego za złe. Ba, nawet doskonale, by ją rozumiała gdyby tak się stało. W końcu nie każdy ma ochotę na pogawędkę z dziewczyną, która bądź co bądź skradła serce temu jedynemu. Wanda miała wyrzuty sumienia przez to co zrobiła – wielokrotnie zastanawiała się czy powinna spotykać się z Henrym, czy powinna wyciągać ręce do chłopaka innej uczennicy. Czy powinna obdarzyć uczuciem kogoś do kogo ciągnęło ją niemal od chwili kiedy spotkała go w przedziale w pociągu. Wszystko zaczęło się od listu, który wysłała chcąc po prostu sprawdzić jak się czuje jej znajomy. Nie wiedziała nawet do czego to doprowadzi. Nie miała pojęcia jak bardzo dwie różne tragedie ich do siebie zbliżą.
Nie chciała jednak o tym myśleć teraz. Bardziej zastanawiała się co by mogła powiedzieć Soleil, do której zbliżała się z każdym krokiem. Będąc już blisko co było odczuwalne niemal od razu – nie tylko przez ciepłotę jej ciała, ale i przez słodki zapach wanilii unoszący się wokół. Whisper wyjęła ręce z kieszeni granatowego płaszcza, nie zapiętego oczywiście, pod którym miała błękitny sweter – prezent od Doriana. Zagryzła dolną wargę i jeszcze przez moment, dosłownie sekundę wahała się czy powinna tutaj być.
Drżąc na całym ciele w końcu zdecydowała się rozsiąść, zabrać odrobinę miejsca – zajęła prawicę blondynki nie chcąc siadać przy kocie, który w każdej chwili mógł się na nią rzucić i rozszarpać jej gardo gdyby chciał. Zabrała poły swojego odzienia wierzchniego, by nikomu nie przeszkadzać, zachowując przy tym dystans, tak by młodsza koleżanka nie poczuła się osaczona. Przez chwilę nic nie mówiła tylko spoglądała gdzieś w dal mrużąc przy tym ciemne tęczówki nie podkreślone żadnym makijażem, nawet tym delikatnym – rano wstała zbyt późno, by cokolwiek zrobić z twarzą. Zresztą, była typem dziewczyny, która nie spędza przed lustrem czternastu godzin woląc po prostu spędzić ten czas w inny, bardziej produktywny sposób. Schowała częściowo twarz w czarnym szalu ze srebrnymi wstawkami najprawdopodobniej znowu myśląc co, by zrobić. Co powinna zrobić, jak działać. Jeżeli dziewczyna nie uciekła Krukonka mogła to potraktować jako dobry znak, a może zwyczajną uprzejmość? Kątem oka zauważyła jak tęczowy materiał topi się pod wodą, przez co staje się ciężki, co może być uznawane za pewien dyskomfort. Wyciągnęła rękę i chwyciła za skrawek szalika, by wyciągnąć go z jeziora. Od tak, po prostu, by ten się więcej nie męczył. Zacisnęła dłoń, by go osuszyć i położyła go obok blondynki, tuż przy jej prawym udzie. Zaraz zabrała kończynę nie chcąc być potraktowaną jak intruz.
- Woda czasami odbarwia materiał. – Powiedziała zamiast przywitania, które chyba w tej chwili było całkowicie zbędne. Odwróciła szybko wzrok czując palące uczucie bezradności i czegoś jeszcze – wstydu. Było jej wstyd.
- Długo zastanawiałam się jak będzie wyglądać nasze spotkanie. Tak twarzą w twarz. – Odezwała się znowu, po dłuższej chwili milczenia i gryzienia się od środka. Mówiła cicho, spokojnie, jednak z pewną wyczuwalną nutą troski, która najpewniej da o sobie znać jeszcze nie raz.
- Nie powiem, że o tym marzyłam, bo wiem co zrobiłam. Powinnam Cię przeprosić, wynagrodzić Ci to w jakiś sposób, ale zdaję sobie sprawę, że to niemożliwe. – Ciągnęła samej nie wiedząc dlaczego właściwie to robi. Nie powinna zaczynać tematu od spraw delikatnych i delikatniejszych, ale o czym właściwie mogły rozmawiać? O pogodzie i jej wynikach SUM-ów?
Wanda spojrzała na swoją młodszą towarzyszkę – w jej oczach, chociaż skupionych odbijała się nie tylko tafla jeziora, ale również pewnego rodzaju smutek. Nie była wredną istotą, nie zabrała jej partnera z premedytacją. Nie mogła po prostu powstrzymać buzujących w niej uczuć i pragnienia uszczęśliwienia kogoś, kogo tak naprawdę znała od dawna.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptyCzw 26 Mar 2015, 22:19

Soleil traciła powoli poczucie przemijającego czasu, dni zlewały się jej ze sobą i nie wiedziała już nawet jaki mają dzień tygodnia, ba, jaki miesiąc właśnie mija, dla niej całkowicie niepostrzeżenie. Traciła też to charakterystyczne dla niej niegdyś zainteresowanie światem, fascynację wszystkim, co znajdowało się dookoła, chęć rozumienia procesów i ludzi. Nie zauważała ani jesiennych liści, ani tego, że powoli noce i poranki stawały się coraz chłodniejsze, a promienie słońca zdawały się dochodzić z większych niż jeszcze niedawno odległości. Starała się nie tracić pogody ducha, starała się podtrzymywać uśmiech na twarzy i optymizm w sercu, ale przygnieciona wyrokami losu, przygnębiona psikusami, jakie postanowiła jej spłatać fortuna, nie bardzo potrafiła tego dokonać. Można by jej zarzuć, że dramatyzowała, że pozwalała poza tym, aby wszystko toczyło się w niepomyślny dla niej sposób, ale była ostatecznie tylko nieco zbyt wrażliwą, trochę dziwną dziewczyną, o duszy dziecka. Nie należała do osób, które potrafiły walczyć o swoje, ani do takich, które umiałyby poddawać świat kategorycznej ocenie, nie dostrzegając pełni kolorów, skłaniając się do obrazu czarno-białego, wzbogaconego pewną gamą szarości. Jeśli ktoś chciał to wykorzystać, mógł to zrobić i nie bać się żadnych konsekwencji. Przynajmniej z jej strony. Nie posiadała w swoim słowniku słowa „zemsta”, a jeśli ktoś ją krzywdził, zawsze doszukiwała się przyczyn takiego obrotu spraw poza tą osobą, w sytuacji, w otoczeniu, w sobie samej. Zarzucano jej naiwność, zarzucano, że chciała widzieć dobro tam, gdzie nie było po nim żadnego śladu i nigdy być nie miało, ale ona nie umiała lub nie chciała tego zmieniać. Taka była, to właśnie była ona i jeśli ktoś miałby ją polubić, ba, pokochać, musiałby przyjąć to do wiadomości i zaakceptować. Tak, cierpiała z tego powodu, często i mocno, niejednokrotnie stawała się marionetką w rękach otoczenia, tarczą dla tchórzy, wymówką dla egoistów, przezroczystą szybą dla tych, którzy chcieli mieć coś, co było jej, ale to przecież była jej wina, prawda? Mogła stać się twarda, mogła, zamiast z pokorą przyjmować ciosy i zawody, zacząć uczyć się na własnych błędach, zmądrzeć, zmężnieć. Jakże mogłaby zrzucać odpowiedzialność na kogokolwiek, skoro cała wina spoczywała na jej barkach?
Nie można powiedzieć, aby myśli tłuczące się po jej głowie w ten spokojny, już bardziej jesienny niż letni wieczór należały do pozytywnych. Pewne było jednak to, że znajduje się na tyle daleko, że miarowy stukot kroków na pomoście ani nawet coraz bardziej wyraźna obecność drugiej osoby w jej najbliższym otoczeniu, nie wyrwała Sol z letargu. Wciąż uparcie wpatrywała się w wodę z nieprzytomnym wyrazem twarzy. Czy, gdyby nie okoliczności, uciekłaby przed konfrontacją z Wandą? Raczej nie. Prawdę mówiąc nie żywiła żadnych negatywnych uczuć do tej krukonki. Sama nie szukałaby jej towarzystwa, to raczej oczywiste i nie chciała od niej niczego, tym bardziej prób wyjaśnienia jej sytuacji czy przeprosin, ale zamierzała sięgać po jakieś drastyczne środki, wzbudzać w starszej koleżance poczucie winy czy cokolwiek w tym rodzaju. Kiedy ktoś zagadywał ją w tej sprawie, najczęściej milczała, uparcie wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt w przestrzeni, aż ta osoba rezygnowała z dalszej rozmowy. Nie chciała oceniać, nie chciała podejmować choćby próby przekazania za pomocą słów tego, co czuła. Nie uważała tego zresztą za stosowne, kochała Henry'ego, chciała żeby był szczęśliwy. Skoro udawało mu się to z Wandą, musiała na to przystać, musiała się z tym pogodzić i nie podminowywać tego swoim zachowaniem. Na tyle, na ile potrafiła, bo pewne sprawy, pewne elementy wymykały się jej spod kontroli.
Co myślała o samej Wandzie, co myślała o dziewczynie, która dobrze znając sytuacje, wiedząc o istnieniu Sol zachowała się tak, jak się zachowała? Cóż, prawdę mówiąc nie myślała nic. Spychała ten temat w najgłębsze, najciemniejsze zakamarki swojego umysłu, czasem czując jak powraca do niej w koszmarach, z których budziła się z uczuciem zupełnego rozbicia. Postawiwszy sprawę całkowicie otwarcie, była osobą, która odebrała jej chłopaka, zdając sobie dobrze sprawę z tego, co robi. Prawdopodobnie, gdyby tylko chciała, Sol mogłaby nastawić sporą grupę ludzi przeciwko Krukonce, której zachowanie naświetlone w odpowiedni sposób byłoby po prostu zwyczajnie samolubne i nieeleganckie, ale nie chciała. Poza tym dobrze wiedziała, że w przeciwieństwie do niej, Wanda jest lubiana. Nie widziała powodu psuć jej opinii, sprawiać, że ona, Henry i prawdopodobnie jeszcze kilka osób będzie się czuło zwyczajnie paskudnie. Stało się tak, jak się stało. Ona nie była bez winy, okoliczności mocno na tym zaważyły i cóż, skoro nie umiała się z tym pogodzić, musiała po prostu cierpieć w milczeniu z możliwie największym optymizmem.
Dopiero kiedy Wanda zdecydowała się odezwać, kiedy chwyciła poły jej tęczowej chusty i wyłowiła ją z pomarszczonej wiatrem wody, Sol otrząsnęła się z zamyślenia i podniosła na nią nie do końca jeszcze przytomne spojrzenie. Rozpoznawszy z kim ma do czynienia, poczuła całą gamę emocji, zarówno skrajnie negatywnych jak i bardzo pozytywnych, przemykających przez jej drobne ciało i wzbudzających na jej skórze gęsią skórkę. Ostatecznie jednak powróciła ta dojmująca pustka w środku, uporczywe ssanie, jakby coś próbowało pozbawić ją wszelkich uczuć, które dobrze zdążyła poznać w ostatnim czasu. Na jej bladej twarzyczce pojawił się niemrawy dość uśmiech, a powieki zatrzepotały jak przestraszony gwałtownym powiewem wiatru motyl.
- Dziękuję. – wydusiła z siebie, muskając opuszkami palców mokry materiał i nie poświęcając mu już ani chwili uwagi. Prawdę mówiąc nie miało dla niej żadnego znaczenia, czy wełna odbarwi się, czy podniszczy. Tego typu przyziemne sprawy miały dla niej niewielkie znaczenie niegdyś, a teraz stały się one jeszcze bardziej znikome. Tym niemniej jednak był to miły gest, który należało docenić. Zwłaszcza, jeśli nie miało się nic innego do powiedzenia osobie, która usiadła obok i najwyraźniej miała chęć porozmawiać. Dość przykre to, że zazwyczaj polegało to na tym, że osoba ta, ulżywszy sobie, obciążała dodatkowo słuchacza, mając przy tym wrażenie, że wyjaśnia sytuację i sprawia, że wszystkie zainteresowane strony mają się lepiej. Cóż, Sol należała do ludzi, którzy nigdy nie demaskowali tej iluzji.
Słuchała cichych słów wypowiadanych przez Wandę i gdyby jej charakter kalała dosadność bądź wredota, najpewniej zauważyłaby trafnie, że na troskę jest już trochę za późno, że trzeba było o jej, Sol uczuciach myśleć wcześniej. Zamiast tego siedziała jednak w milczeniu, czekając aż dziewczyna powie już wszystko, co sobie zaplanowała, choć chyba polegała raczej na tym, co spontanicznie przychodziło jej do głowy. W pewnym momencie Sol wzruszyła nawet ramionami, jakby w wyrazie pewnej bezradności. Bo co też mogła mówić? Czego po niej oczekiwano? Zrozumienia, przebaczenia, słów pokrzepienia?
- I wygląda tak, jak sobie to wyobrażałaś? – zapytała w końcu, przełamując swoje milczenie i pogłębiającą się w związku z nim ciszę.
Wanda Whisper
Wanda Whisper

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 EmptySob 28 Mar 2015, 15:34

Sytuacja w jakiej się znalazła na początku roku szkolnego była niezwykle trudna, skomplikowana. Nie wiedziała jak ją ocenić, jak o niej myśleć i co powinna zrobić.
Do szkoły wróciła z żałobą, którą zdarzało się jej nosić jeszcze do tej pory, chociaż od morderstwa jej ojca minęło już kilka miesięcy. Wanda nie do końca pogodziła się z tą stratą, dlatego raz na jakiś czas zamykała się całkowicie w sobie, a jedynymi jej towarzyszami jak zwykle w takich przypadkach okazywały się księgi. Rzadko jednak dopuszczała do siebie niezbyt przyjemne uczucia czy wspomnienia, na siłę niemal karmiła się tymi dobrymi i słodkimi myślami, bo w końcu ileż można było żyć przeszłością? Swoje zdążyła już wypłakać, w zaciszu pustego domu na obrzeżach Londynu, w którym spędziła całe wakacje. Chciała powrócić do rzeczywistości, do otaczających ją znajomych i przyjaciół czując się już pewnie – odsuwała od siebie wszystko co złe, walczyła ze sobą do ostatniego tchu, w końcu pokonując swój strach i lęk o nieznane. Miała swój cel, do którego dążyła, który zaskoczył nie tylko ją, ale i zaskoczy przyszłych współpracowników czy też popleczników Czarnego Pana przeciwko, któremu zamierzała walczyć. To jego ludzie odebrali jej ojca, tak samo jak matkę, o czym nie do końca była poinformowana. Chciała być lepszym człowiekiem, lepszym czarodziejem, by w przyszłości móc walczyć o ich dobro, o miłość i sprawiedliwość. I choć brzmiało to strasznie tanio to takie nie było. Głęboko wierzyła w siebie i swoje możliwości, które szlifowała raz za razem, w tajemnicy przed innymi.
Starała się żyć tak, by innym nie przeszkadzać, co nie zawsze się udawało. Nie udało się jej nie skrzywdzić nikogo, bo to co zrobiła na samym początku roku szkolnego przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Nigdy sama z siebie nie szukała miłości – może wcześniej, będąc pstrą piętnasto czy szesnastolatką, pragnęła mieć u swego boku rycerza na białym koniu, który broniłby jej dobrego mienia i dbałby o jej samopoczucie. Trafił się jej Gilgamesh, który uosobieniem wszystkich cnót raczej nie był, a jedyne co miał wspólnego z cnotami, to to, że je odbierał, a nie rozdawał. Był to burzliwy okres kiedy sama panna Whisper omamiona słodkimi półsłówkami biła się niesamowicie ze swymi myślami, by na samym końcu wakacji dać popalić Niemcowi, którego w końcu nie chciała.
Nie pchała się żadnemu w ramiona, nie kusiła, nie mąciła, była zwyczajnie sobą. Po śmieci ojczulka dodatkowo spoważniała, miała inne priorytety, inne cele, inne obowiązki, którym poświęcała się bez końca. Nic więc dziwnego, ze jedyne czego pragnęła to spokoju ducha i szczęścia przyjaciół. To co połączyło ją z Henrym było czymś co sprawiało, że ta miała ochotę zwlekać się z łóżka, gnać przez korytarze i wyłapywać jego spojrzenia. Gdy wszyscy wokół Puchona odsuwali się od niego, szeptali o nim, plotkowali i bali się naprawić to co zostało utracone Wanda wręcz przeciwnie – wyciągnęła ku niemu dłoń i zaoferowała swoje towarzystwo w zamian za nic. Zrobiła to całkowicie bezinteresownie, bo w końcu z Lancasterem znali się już kilka lat i zawsze dogadywali o czym chłopak najzwyczajniej w świecie nie musiał pamiętać. Żywiła do niego sympatię i to wszystko. Nie pytała, a zagadywała chcąc by jego myśli odsuwały się od problemów, które go otaczały. Nie pytała o Soleil – ten raz wspomniał, że jest sam, co głęboko zanotowała w swoim umyśle nie wiedząc jak bardzo uczepiła się tej informacji. I choć ich spotkania odbywały się coraz częściej, to sama Krukonka przyzwyczaiła się do obecności młodszego towarzysza, do jego listów, do jego głosu i szerokiego uśmiechu, który raz za razem przypominała sobie pod osłoną nocy, w zaciszu dormitorium. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła czuć do niego coś więcej niż tylko zwykłą sympatię. Pragnęła znajdować się coraz bliżej i bliżej niego, ale hamowała się z wielu względów. Nie wiedziała sam a co do niej czuje Henryk, bała się tego co się stanie gdy Sol dowie się o nich. Do tej pory z tego co słyszała odsunęła się od swojego byłego chłopaka, a to ona powinna być osobą, która tkwi przy nim, kiedy te z bólem w oczach przemierza szkolne korytarze.
Oczywiście, skorzystała z okazji, bo inaczej tego nazwać nie można było. Ukradła partnera Gryfonki, czy tego chciała czy nie, ale nie mogła już dłużej czekać, nie mogła zostawić blondyna, który stał się dla niej niemal najważniejszą osobą na Ziemi. Połączyła ich strata, to było pewne, ale również to z jaką łatwością się dogadywali. Jak mogli porozmawiać o wszystkim, nie hamowali się w żaden sposób. Dla Wandy było to ważne. Od zawsze chciała mieć kogoś z kim mogłaby rozmawiać na wszelkie tematy, te trącające o czarny humor, jak i te poważne. Nie wiedziała sama kiedy to się stało, że zaczęła się zakochiwać w Henrym – kiedy jej spojrzenie łagodniało, gdy na niego spoglądała, a jej uśmiech poszerzał się, gdy ktokolwiek o nim wspomniał. Nie powiedziała mu jeszcze wprost co do niego czuje, sama nie była pewna czy chłopak faktycznie jest nią zainteresowany – chociaż po ostatniej sowie miała do tego stuprocentową pewność.
Nie chciała się nikomu narzucać, ani tym bardziej być postrzegana jako ta złą, dlatego za każdym razem gryzła się mocno, gdy przychodziło jej do spotkania z Lancasterem. Zrozumiałaby gdyby Puchon wybrał Gryfonkę – w końcu to ona była jego pierwszą miłością, co bez problemu odkryłby na nowo gdyby ta zechciała się z nim spotkać. Nie zabraniała mu tego, przyjęłaby to tylko do wiadomości gdyby dowiedziała, że się zamierzał do niej wrócić. Kim ona była by móc oceniać kogokolwiek zachowanie? Tylko zwykłą Krukonką. Tylko. A może aż?
Pewnych chwilach czuła do siebie okropne obrzydzenie. Brzydziła się sobą, swoim zachowanie, ty co zrobiła i w jaki sposób podebrała niewinnego Lancastera. Z drugiej jednak strony nie usłyszała sprzeciwu, nie usłyszała nie – magiczne słowo nie padło z ust szesnastolatka, dlatego śmiała, po długim okresie wyciągnąć po niego dłoń, co jej się udało. Nie opierał się, dał się ponieść emocjom.
Ich miłosny trójkąt był dziwny i każdy na swój sposób w nim cierpiał. Każdy, bez wyjątku. W mniejszy czy większy sposób. Wanda nie oceniała zachowania panny Larsen – nie pytała dlaczego zostawiła blondyna w tak ważnym i przełomowym momencie jego życia. Widocznie ta miała poważny powód, by z opóźnieniem przekonać się, że warto było walczyć o prefekta. Odrobinę za późno, nie w tym momencie.
Szatynka poruszyła się niespokojnie, gdy do jej uszu doszedł cichy ton dziewczyny siedzącej obok. Odruchowo po przeanalizowaniu jej wypowiedzi pokręciła gęstą czupryną i westchnęła zaraz zaciskając dłonie na krawędziach drewnianych belek, na których obie siedziały. Przez moment jeszcze walczyła ze sobą i swoimi odczuciami. Po prostu w pewnym momencie zaczęła zwyczajnie żałować, że się tutaj zjawiła, że ją zagadała, bo sumienie zaczynało zżerać i zagryzać ją od środka.
- Sama nie wiem. - Odparła jedynie po czym zaczęła się zbierać, podnosić, starając się nie zamoczyć ani czubków butów ani połów swego płaszcza. Gramoliła się dobrą chwilę nie będąc pewną czy powiedzieć coś jeszcze, czy przeprosić chociaż to nie było konieczne, bo były to tylko puste słowa. Nie chciała się litować, nie chciała się przed nią płaszczyć, bo stało jak się stało i nie tylko ona tutaj była winna. W pewnym stopniu była wdzięczna Soleil, że odpuściła, bo gdyby nie to to najpewniej przegrałaby z kretesem stracie z blondwłosym aniołkiem. Podniosła się i jeszcze raz rzuciła okiem na błękitną taflę jeziora przetykaną złotymi nićmi październikowego słońca. Na drugie Słoneczko chyba nie miała odwagi spojrzeć, bo cierpienie, które przez nie przemawiało leżało po stronie panny Whisper. Ta natomiast po kolejnej męczącej dawce ciszy wypuściła głęboko powietrze i otrzepując jeszcze uda rzekła stłumionym głosem.
- Będę o niego dbać. Będę starała się dać mu wszystko czego zapragnie i walczyć o to, o co on walczy. Chcę by był szczęśliwy i sprawię, by taki był, nieważne co by miało się dziać. – Z każdym wyrazem jej głos stawał się cichszy i cichszy, aż stał się zwyczajnym szeptem – mimo wszystko dobrze słyszalnym, bo odległość jaka dzieliła obie uczennice nie była wcale taka duża. Serce jej łomotało, a oczy zapiekły od łez i bezsilności jaka się w niej pojawiła. Oddech jej stał się cięższy, a ręce zaczęły drżeć pod wpływem silnych emocji, które wyzierały jej ze spojrzenia i samej postawy.
- Nie chcę być Twoim wrogiem. Ja po prostu go kocham i … – Z trudem wypowiedziała to zdanie, niemal natychmiast je kończąc. Ogromna gula uniemożliwiła powiedzenie jej czegokolwiek innego jak tych kilku słów, które chciała wypowiedzieć nie w jej obecności, a w obecności samego Puchona, którego rozmowa się tyczyła.
Chciała również przekazać pannie Larsen, że nie musi się martwić o Henry’ego, bo ten znalazł się w dobrych rękach. Nie wiedziała czy przekazała to wszystko poprawnie, bo myśli w jej głowie kołatały się na wszystkie strony świata i umożliwiały poprawne funkcjonowanie. Odetchnęła i odwróciła się napięcie nie kończąc swojej sentencji, a dając jej odpłynąć wraz z pierwszą lepszą falą, które wzburzone obijały się o ciemne drewno szczerbiąc je z biegiem lat. Oderwała się od ziemi i niemal wybiegła z miejsca pokrętnej historii, dziwnego zbiegu zdarzeń, o których nie każdy miał ochotę rozmawiać.
Zrobiła źle i nie mogła się już odwrócić, przystanąć, naprawić swego błędu, którego nie do końca żałowała. Po raz pierwszy poznała czym jest prawdziwa miłość, ciepło drugiej osoby, która akceptuje ją taka jaka jest i nie wymaga od niej niczego więcej jak tylko kruchych pierniczków.
Tej nocy Wanda nie spała. Nie mogła zasnąć, mając przed oczami smutną twarz blondwłosej dziewczyny, która na zawsze zajęła sobie miejsce w wandziowym sercu, czy tego chciała czy nie. Musiała nauczyć się żyć ze świadomością, że zniszczyła komuś życie, plany, marzenia. Ale czy sobie z tym poradzi?

Z tematu.

Sponsored content

Pomost - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Pomost   Pomost - Page 3 Empty

 

Pomost

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Tereny Zielone
 :: Jezioro
-