IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dzika polana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPon 02 Lut 2015, 17:07

Nie szukał jej. Już nie. Przestał po tym jak upłynął miesiąc od ich ostatniego spotkania. Miesiąc, kiedy potrzebował jej wspomnień o nich jak najbardziej. Henry nie był nie wiadomo jak silnym człowiekiem. Stracił nadzieję, że czegokolwiek się dowie od Soleil, skoro nigdy nie mógł jej złapać. Został skazany na wymuszanie informacji od przyjaciół. Z Dwaynem się pokłócił, spiął, bo nie wiedział nic. Któregoś dnia się obudził i powiedziano mu, że był pół roku z dziewczyną, której nie pamięta. Znał jej imię, widział w głowie jej sylwetkę i płytki opis, ale nie wiedział, że byli razem. Stchórzył i zajął się życiem, nie mając odwagi wracać do tematu Soleil. Pytany o nią, nie odpowiadał, odwracał wzrok i zmieniał tor rozmowy.  Zaczął udawać perfekcyjnego Puchona, nadrobił prawie cały materiał z zeszłego roku, powrócił do kondycji po wszystkich wypadkach, w jakich grał główną rolę. Fizycznie stał się niemal lepszy niż sprzed tych wydarzeń. Dorósł, stracił trochę na dawnej wesołości. Resztki tego uratowała Wanda. Henry nie miał pojęcia, że kiedykolwiek coś go z nią połączy, ale to ona obiecywała mu pogodne spędzenie czasu, niezobowiązujące spotkania i rozmowy o wszystkim co śmieszne. Nigdy nie zapytała o Soleil, nigdy nie zapytała co się z nim działo, a pilnowała, żeby Henry się uśmiechał i wrócił do żywych. Wrócił, znowu się zakochał w tak krótkim czasie i bał się, że utraci kolejną osobę. Zapomni o niej. Ale wracając do żywych, wrócił do niego żywy obraz Soleil. Żywy, jakby stała tutaj tuż przed nim na wyciągnięcie ręki. Miała duże szarobłękitne oczy, które już kiedyś widział. Były pełne łez i smutku tak wielkiego, że nie mógł tego pojąć. Henry postanowił popaść w uzależnienie od czegokolwiek, choćby od alkoholu jako kara za to, co zrobił Soleil. Postanowił oddać odznakę prefekta, dać odpocząć myślom poprzez picie alkoholu i to miało być jego pokutą. Nie mógł zrezygnować z Wandy, nie był w stanie, chociaż po tym, co się działo chwilę temu na moście, miał ochotę zniszczyć coś, zadać komuś ból i popaść w nicość. Dwayne wyjdzie z siniaków, arogancki Niemiec popamięta do końca życia jego, Lancastera i nie tylko za to, że pobił jego przyjaciela, a że ośmielił się grozić komuś, kto dla Henry'ego stał się jedyną chwilą ciszy od wyrzutów sumienia.
Myśli Puchona płynęły między tymi dwoma dziewczynami, przez co jego sylwetka jeszcze bardziej zmarkotniała. Założył kaptur szaty na głowę, ukrywając się pod tym cienkim materiałem. Przymknął oczy i szedł, długo szedł. Nie wiedział jak długo, nie wiedział gdzie idzie i kogo szuka. I właśnie wtedy, gdy nie szukał nikogo, znalazł ją. Zobaczył najpierw jej blond włosy, drobną sylwetkę pośród zarośli. Henry nie miał czasu zastanawiać się dlaczego jego spacer skończył się na dzikiej polanie. Wrósł w ziemię i zastygł w bezruchu. Ponownie gdzieś w jego głowie odezwał się czyjś krzyk, wspomnienie sprzed dwóch wypadków, gdy był tutaj kiedyś, kiedy coś stracił. Powinien zrobić odwrót, czy zostać i porozmawiać? W klatce piersiowej pojawił się ciężar. Tak jakby jego serce skurczyło się do rozmiaru fasolki, a ważyło tonę. Nie zasługiwał na odzyskanie szczęścia, skoro je komuś odebrał. Ale musiał ponieść karę i najlepszym sposobem jest odebranie jej z rąk temu, komu zawinił. Nie wiedział jak się odezwać i co zrobić. Po prostu podszedł na środek trawy, zatrzymując się nieopodal drobnej sylwetki dziewczyny. Stała jakoś dziwnie, jakby się o kogoś opierała. Głaskała powietrze i miała minę taką, jaką zapamiętał w świętym Mungu, gdy wpadła do jego sali pełna wielu emocji, których nie umiał odczytać. Patrzył trochę martwo na ruchy dłoni Soleil. Kogoś dotykała, tak to wyglądało. Henry nie przypomniał sobie jej powszechnej opinii ani tego, że jest uznawana za bardzo dziwną. Gdzieś tam w tle usłyszał jakieś miauknięcie. Zamiast zlokalizować jego źródło, też wyciągnął rękę, kryjąc pod martwym wyrazem twarzy zaciekawienie. Wstrzymał oddech nie dowierzając, gdy natrafił na coś... gładkiego ułożonego pomiędzy twardymi uwypukleniami, czyli kośćmi. Coś parsknęło, poczuł na dłoni oddech. Tutaj było jakieś zwierzę i Soleil je odnalazła. Henry nie odważył się spojrzeć jej w oczy. Gardło miał związane niewidzialnym sznurem, a więc nie odezwał się, chociaż powinien mówić dużo i modlić się, aby to chociaż trochę zrekompensowało stratę tej dziewczyny. Podświadomie wiedział, że to na nic. Przesunął ręką w powietrzu dziwiąc się temu, co odczuwa, a czego nie widzi. Miał ochotę stać się taki sam, niewidzialny jak te zwierzę. Lancaster był czystokrwistym Puchonem. Zranienie kogoś, choćby nieświadomie było głęboką krwawiącą raną w jego ciele. Ta krew płynęła i płynęła, chociaż to jego cierpienie było tutaj najmniej ważne.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPon 02 Lut 2015, 18:30

Jakie znaczenie miały wyrzuty sumienia Henry'ego? Jaki przede wszystkim sens? Czy nie dość już było smutków, trosk, łez i dramatów w tej szkole? Czy nie wystarczało, że Soleil pokutowała za wszystko, za jego zapomnienie, za swoje błędy, za losowe przypadki, które zrzucały coraz to nowe problemy na jej drobne, a jednak silne barki, teraz znowu samotne? Henry powinien, skoro tak zadecydował, po prostu pójść dalej. Nie było wiele jego winy w tym, że zapomniał. Prawdę powiedziawszy był to skutek czynu chwalebnego i należało go za to raczej wyróżniać, aniżeli potępiać. To, że w związku z tym niefortunnym wydarzeniem ktoś ucierpiał było rzeczą poboczną prawda? Nie takie rzeczy się działy, złamane serce było mrzonką nadwrażliwej nastolatki w porównaniu z tym, co przydarzało się niektórym. Co przydarzało się tak wielu, w tych niespokojnych czasach.
Była przecież tak dzielna, była silna, narzuciła sobie dobrowolnie rolę zamkowiego słoneczka i choć pognębiona nieszczęściami własnej codzienności, wciąż wytrwale strzegła dobrego humoru i powodzenia innych. Zwłaszcza Henry'ego. Jego uśmiech liczył się bardziej niż czyjkolwiek, a skoro pojawiał się na twarzy chłopaka w towarzystwie, w którym nie odnajdowała siebie, musiała się po prostu wycofać, uwolnić go od wyrzutów sumienia i poczucia pustki, które musiało rodzić się w nim za każdym razem, kiedy gdzieś ją widział. Poczucia, które było czymś w istocie swojej naturalnym, była przecież dowodem i produktem jego zapomnienia.
Kiedy usłyszała kroki, uniosła powoli głowę, kierując wzrok w stronę, z której oczekiwała przybycia gości. Nie spodziewała się Henry'ego, właściwie nie spodziewała się chyba niczego konkretnego. Być może powinna mieć pewne obawy po torturach, jakich doświadczył Lancaster, ale wychodziła z założenia, że gdyby ktoś miał ochotę ją skrzywdzić, już dawno by to zrobił. Jej twarz wydawała się idealnie spokojna, kiedy tak przyglądała się Puchonowi brnącemu z wyraźnymi obawami przez polanę w jej kierunku. To bolało, bolało bardziej niż wszystko inne, bardziej niż się tego spodziewała. Ten dystans sprawiał jej cierpienie, to poczucie obcości, napięta atmosfera niedomówień, której nigdy między nimi nie było. Ten strach, poczucie obowiązku i wyrzutów sumienia w oczach chłopaka, w których wcześniej odnajdowała akceptację i uczucie. Biorąc to pod uwagę chyba łatwiej można było ją zrozumieć. Nie chciała go zmuszać, nie chciała zmuszać siebie właśnie do tego. Ale chyba miał rację, chyba powinna go raz na zawsze uwolnić od swojej toksycznej osoby, pozwolić cieszyć się dalej życiem tak, jak na to po prostu zasługiwał. I to bez robienia z siebie męczennicy, którą przecież nie była. Po prostu miała pecha.
Przez dłuższą chwilę także milczała, po prostu przyglądając mu się z powagą swoimi wielkimi oczami, być może czekając aż on odezwie się pierwszy albo po prostu uznając, że cisza jest dobrym preludium dla tego, co ich czeka za chwilę. Uśmiechnęła się niepewnie widząc, jak Henry maca w powietrzu szukając niewidzialnego dlań zwierzęcia. Ta scena boleśnie przypominała jej inną, sprzed zaledwie kilku miesięcy, choć wydawałoby się, że wydarzyło się to lata temu. Albo nie wydarzyło się nigdy, jak to miało miejsce w przypadku Henry'ego.
- To testrale. – odezwała się w końcu cichym, zdumiewająco spokojnym tonem - Nie widzisz ich, bo trzeba być świadkiem śmierci człowieka, żeby stały się dla Ciebie widoczne. Ale znają Cię, byliśmy tutaj już kiedyś razem. Kilka razy właściwie. – dodała po chwili, nadal gładząc machinalnie, uspakajającym gestem bok testrala, który wznosił się i opadał łagodnie, poruszany pracą płuc zwierzęcia.
- Witaj Henry. – dodała po kolejnej chwili ciszy, uśmiechając się blado i niepewnie, odganiając z oczu delikatną mgiełkę, która je przykryła na tę sekundę, kiedy nurzała się w błogich wspomnieniach. Wspomnieniach, który były tylko jej udziałem.
W tym momencie Nathaniel zakłócił spokój panujący wciąż jeszcze na polanie, wyskoczył zza nieco wyższej kępy krzaków i z głośnym, niezadowolonym miauknięciem rzucił się na buty Henry'ego. Cóż, jego połowiczny Pan na dobre o nim zapomniał, Trudno się dziwić pewnym wyrzutom ze strony kociaka.
- Nat, spokojnie, nic się nie dzieje. – przyjazny ton przebił się przez wrzaski Potworka, a blade, drobne ręce uniosły czarną, futrzastą kulkę, nie przejmując się zupełnie ostrymi jak igiełki zębami i pazurami.
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPon 02 Lut 2015, 19:26

To, że cierpiał ktoś z boku miało ogromne znaczenie. W dodatku taki ktoś, z kim go kiedyś coś łączyło. Nie ważne, że tego nie pamiętał. Zranił, cholernie mocno i jego obowiązkiem było albo naprawienie szkód albo poniesienie pokuty. Zadanej przez samą siebie, aby piekło równie tyle co czuje Soleil. Jakoś nie umiał traktować tego jako złamanego serca nastolatki, co przytrafia się milionom osób w ich wieku. Zbliżyli się do siebie w nienormalnych okolicznościach, a więc to, co między nimi musiało być, nie mogło być tylko jakimś tam zauroczeniem. Henry z całych sił próbował sobie to przypomnieć. Wiele nocy zarwał pogrążając się w myślach i próbując odzyskać utracone wspomnienia. Merlin raczy wiedzieć ile czasu poświęcił w poszukiwaniu eliksirów i zaklęć odwracających pamięć. Nie znalazł nigdy nic skutecznego. Jego mózg był odporny na to, jakby chciał, aby to co zapomniane, nigdy nie wróciło. Włącznie z Soleil, a przecież to ją próbował odzyskać. Przestał, bezsilny wobec przeszłości i dał się porwać teraźniejszości, dzięki czemu odżył, dostał namiastkę szczęścia, na które nie zasługiwał.
Krajobraz wokół nich tylko wzmagał w Henrym poczucie winy. Ciemna zieleń, niemal czarna zlewała się w jedno wokół niego. Było cicho, pachniało lasem, było po prostu cholernie depresyjnie. Jakby nawet matka natura na siłę chciała przypomnieć Henry'emu co zrobił Soleil. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo go boli ich sytuacja. Czy to wrażliwość, o którą siebie nie podejrzewał czy to po prostu sumienie, które chciał za wszelką cenę uciszyć. Nie chciał pozbywać się z Soleil ze swojego życia. Chciał pozbyć się siebie z jej życia, aby nie być przyczyną jej cierpienia. Ale jak miał to zrobić? Sol nie próbowała go odzyskać, przypomnieć mu siebie. Sol nie naciskała na niego, niczego nie chciała. Nie stawiała wymagań, nawet nie potwierdziła, że tak, byli razem, łączyło ich coś silnego, lecz krótkotrwałego. Henry chodził po omacku. Czuł na sobie jej wzrok, te duże oczy, od których dostał gęsiej skórki i poczuł się jeszcze bardziej beznadziejnie.
Testrale. Omeny śmierci, czytał o nich, a teraz się dowiedział, że one go znają. To go też zabolało i tym bardziej nie spojrzał na Soleil. Nic nie mogło go do tego zmusić. Henry mógł przysiąc, że jest blady jak ściana i wygląda, jakby zaraz miał się przewrócić i tak leżeć do końca swoich dni. Próbował wmówić sobie, że to tylko nastoletnie złamane serce, ale co patrzył na Soleil, wiedział, że ona naprawdę cierpi. Przez niego, tylko i wyłącznie przez niego i w jego obowiązku leży to naprawić.
Położył płasko dłoń na boku testrala. Na jego głowie, jak się okazało, gdy poczuł kolejny raz gorący oddech na nadgarstku. Pogłaskał go, nie odczuwając niczego poza ssącym pragnieniem naprawienia tego, czego nie da się już ułożyć. Nie skomentował tego, nie powitał Soleil, dalej nie umiejąc wydusić z siebie żadnego słowa. Stał sztywno jak kołek, próbując zmusić siebie do logicznego myślenia i znalezienia wyjścia z tej sytuacji. Szukał jej tak długo i jednocześnie tak krótko, aby pytać, mówić coś, a gdy przychodzi co do czego, nie wie co zrobić.
Zamach na życie skwitował ożywieniem. Spuścił głowę, oglądając czarną kulkę atakującą namiętnie sznurówki butów. Było to miłe, bardzo miłe. Jako jedyny ten kociak robił to, na co zasługiwał Henry. Atakował go i nawet jeśli miało to być zabawą, oddawał się swojemu celowi z zaangażowaniem. Nawet kot miał prawo być na niego zły. Henry odruchowo schylił się po kociaka i w tym samym momencie najpierw poczuł gładką dłoń,a dopiero potem ją zauważył. Cofnął ręce, wyprostował się z powrotem i jeszcze bledszy wbił wzrok we wściekłego kota.
- On ma rację. - mimo pewności, że nie powie nic, udało mu się coś wydusić. Działo się i to dużo. Jak się okazało po chwili, te trzy słowa odblokowały coś w Puchonie. Opuścił ramiona, nie reagując na trącanie jego ręki przez niewidzialne stworzenie. Milczał długo, szukając słów, których nie było. Patrzył na czarnego kociaka, nie mając pojęcia, że go podarował Soleil jako odrobinę tego, co czuł w ramach wdzięczności za uratowanie mu życia.
- Nie ma słów, jakie mam prawo teraz powiedzieć. - w końcu pierwszy raz odkąd się tutaj pojawił, przeniósł prawie puste spojrzenie na blondwłosą drobną dziewczynę. Próbował przypomnieć sobie co chciał jej powiedzieć, o czym z nią porozmawiać, o co zapytać, a teraz nie wiedział co zrobić.  - Dlaczego nie masz pretensji? Nie rusza ciebie, że cię zraniłem? Może już... wtedy się nie układało między nami? Powiedz coś, bądź zła, proszę. - ostatnie słowo wypowiedział błagalnie. Gdyby była zła, czułby się adekwatnie do sytuacji i nie krążyłby po omacku. Soleil zachowywała się, jakby między nimi nigdy nic się nie wydarzyło, a informacja, że byli razem pół roku miała być plotką wyssaną z palca. To deprawowało Henry'ego, zamykało go w czterech ścianach umysłu i powoli sączyło toksynę z tych ran, które prawie się zagoiły dzięki Wandzie.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPon 02 Lut 2015, 20:24

Sol taka była, tyle, że Henry już tego nie pamiętał. Nie stawiała wymagań, nie oceniała, była obok, promieniując ciepłem i wsparciem, biorąc tyle, ile ktoś był gotów jej dać i nie prosząc o więcej. Nie potrafiłaby chyba być inną, nawet gdyby ktoś ją o to prosił, ba, zmuszał ją do tego. Dobrze wiedziała, jak wiele na tym traci, ale liczyła na to, że w końcu znajdzie się ktoś, kto to doceni, kto będzie potrafił dostrzegać te niewypowiedziane prośby i spełniać je, choć przecież za och zignorowanie nie czekała żądna kara. Myślała, czuła, że tym kimś może być Henry i przez pewien czas była nawet pewna, że miała rację, ale w tej chwili wiedziała już, że jej los jest nieodwracalny, a fatum po staremu wisi nad jej głową. Jedynym sposobem, aby sobie z nim radzić, jedynym, jaki znała, był optymizm. Był ten uśmiech, który wnosił choć odrobinę radości w życie ludzi dookoła niej. Skoro ona była najwyraźniej skazana na samotność, dlaczego nie mogłaby poświęcić się altruistycznej służbie? Nadawała się do tego, była w tym dobra, pomagała i nigdy nie chciała nic w zamian, nie liczyła na nic, nie oczekiwała, ba, nie uważała, że jej się cokolwiek należy.
- Nie musisz się ich bać. Ludzie twierdzą, że są one omenem śmierci, ale tylko dlatego, że boją się tego, czego nie rozumieją, tego, czego nie widzą, tego, co jest inne niż wszystko to, co znają, co już w swoim życiu oswoili. A Testral, Henry, jak większość tych rzeczy i stworzeń, które są inne, jeśli raz się go obdarzy sympatią, raz przekona o swoich dobrych intencjach, pamięta to i jest wiernym przyjacielem. Docenia każdego, kto nie patrzy w taki sam sposób, jak wszyscy. – trudno było powiedzieć, czy Sol w tej chwili odnosi się tylko i wyłącznie do testrali, zdradzając mu co nieco na temat tych tajemniczych stworzeń, czy też wygłasza prawdę nieco bardziej uniwersalną. Nie próbowała zresztą dodawać już nic więcej, nie wykonywała żadnych ruchów, ani nie starała się przyciągać jego wzroku, którym uparcie uciekał od jej twarzy. Po prostu stała z dłonią na ciepłym boku zwierzęcia i przyglądała się chłopakowi uważnie, lustrując jego postać, porównując to, co widziała, z tym, co wyryło się w jej pamięci i sercu. Nie wydawała się poirytowana milczeniem chłopaka, choć prawdopodobnie większość osób na jej miejscu to właśnie by czuła. Zdawała się chłonąć tę sytuację wszystkimi zmysłami, spokojna, nieruchoma, z nieprzytomnym uśmiechem na ustach i spojrzeniem, które zdawało się mieć właściwości rentgena.
Atak Nathaniela przerwała dość szybko, bo nie wyglądało to na zwyczajową zabawę ze sznurówkami. Dostatecznie wiele razy miała okazję ją obserwować, aby wiedzieć, że tym razem to coś więcej. Znała Potworka bardzo dobrze, wiedziała, że to niepozorne stworzenie potrafi wyczuć jej nastroje niewidoczne dla wszystkich dookoła i, że pomimo swojej frywolności, było gotowe jej bronić przed wszystkim, co sprawiało jej ból.
- To Nathaniel. Podarowałeś mi go, kiedy zmarła moja poprzednia kotka. – odezwała się cicho, nie komentując jego słów. Uspokajająco gładziła kota za uszami, nie poluźniając jednak uścisku, bo zwierzak wciąż rzucał Henry'emu niechętne spojrzenia zza ramienia swej pani.
- Właściwie Ty nazywałeś go Potworkiem, jest dosyć niesforny. – nie wiedziała po co mu to mówi, dlaczego teraz, kiedy nie miało to już żadnego znaczenia. Chyba zależało jej na tym, żeby pamiętał, że był dla niej dobry, że nigdy jej nie skrzywdził, że czuła się przy nim kochana. Tym bardziej bolało, że teraz była dla niego kimś obcym, ale nie chciałaby, za nic, nigdy, aby żywił przekonanie, że był dla niej złym partnerem.
Po raz kolejny zapadło pomiędzy nimi milczenie, którego dziewczyna nie próbowała przerywać widząc, że chłopak z czymś walczy. Czekała więc w ciszy zakłócanej jedynie pomrukami wydawanymi przez Potworka, aż w końcu padły słowa, których podświadomie oczekiwała i bała się zarazem, bo wiedziała, że będą one początkiem końca. Takie definitywnego, od którego nie ma odwrotu. Poczuła, że jej oczy wilgotnieją, ale uśmiechnęła się dzielnie, wyswobadzając jedną dłoń i ocierając łzy. Myślała, że więcej na nią nie spojrzy, a teraz wiedziała już, że wolałaby, aby tego nie robił. Ta pustka w jego spojrzeniu raniła bardziej niż słowa, które wypowiadał.
- Nie jestem zła, Henry. – odpowiedziała, nie siląc się na pogodny ton, ale nie rozpaczając, nie krzycząc, nie podnosząc głosu, nie dramatyzując - Nie jesteś niczemu winien, to był wypadek. – dodała po chwili, wypowiadając te słowa, które szeptała w cichy tak wiele razy. - Nie Ty mnie zraniłeś, po prostu los się ode mnie odwrócił, ale to nie oznacza, że zapomniał również o Tobie. – westchnęła lekko i odstawiła kota na ziemię, ganiąc go wzrokiem i łagodnym gestem wskazując, aby poszedł się pobawić gdzieś indziej.
- Bądźmy szerzy, zawsze byliśmy ze sobą szczerzy i pozostańmy takimi do końca. Nie pamiętasz mnie. A właściwie pamiętasz mnie jako szkolną dziwaczkę i zadajesz sobie pytanie, jak to się stało, że byliśmy razem. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Nie jestem dla Ciebie tą osobą, którą byłam jeszcze niedawno, moje uczucia nie mają najmniejszego znaczenia, bo żyjemy teraz w innych światach, mamy inną świadomość przeszłości, a to zmienia wszystko. Masz być szczęśliwy, masz cieszyć się życiem i korzystać z niego, więc po prostu zapomnij o mnie, zapomnij tak, jak już zrobiłeś to raz, ale nie przypominaj sobie więcej. Nie chciałbyś przypomnieć sobie wszystkiego, co miało miejsce wtedy, Twój mózg Cię przed tym chroni i to dobrze, ale skoro nie przypomnisz sobie tego, nie przypomnisz sobie także i mnie, nie zrozumiesz, co we mnie zobaczyłeś, co się zmieniło, co sprawiło, że nie byłam już dłużej tą Soleil, tylko Twoją Soleil. Czy mnie to nie rusza? Spójrz na mnie. Dlaczego nie mam pretensji? Bo to nie Twoja wina, bo chcę, żebyś był szczęśliwy, bo chcę żebyś wiedział, że jesteś wolny i nie musisz sobie mną zawracać głowy. Po prostu żyj tak, jakby to pół roku nigdy nie miało miejsca, tak będzie dla Ciebie najłatwiej. – dokończyła z łagodnym uśmiechem, choć jej palce rozpaczliwie zaciskały się na splotach tęczowej chusty, która opadła jej z ramion niczym skrzydła motyla, który nigdy więcej nie poderwie się już do lotu. Chociaż jej policzki znaczyły teraz ślady łez, nie wyglądała jak osoba, która chcę wszczynać awanturę. Trzęsła się odrobinę, ale nie miało to nic wspólnego z wściekłością. To po prostu nie była dla niej łatwa rozmowa. Dla nikogo taką nie była.
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPon 02 Lut 2015, 21:12

Henry'emu nie mieściło się to w głowie. Ta bierność, ta siła i dzielne znoszenie przeciwieństw losu wychodziła poza kres jego woli. Soleil powinna być zła, bo zachował się źle zapominając o niej całkowicie. Powinna być wściekła za to, że się zakochał w kimś innym, a nie od nowa  w niej, a przecież tak miało być. Niestety nie brali udziału w filmie, to nie była bajka, a rzeczywistość. Nie było im pisane być razem na zawsze. Dano im tylko sześć miesięcy, które pamięta teraz Soleil, a nie on. Został wykluczony. Trudno było mu się z tym pogodzić tak, jak Sol.
- A kto powiedział, że się boję tego, czego nie widzę? - odpowiedział pytaniem na jej słowa, które chyba nie do końca dotyczyły tylko testrali. Owszem, był niepewny, ale jej wierzył. Wierzył, że znał już te stworzenia i one znały jego, a więc im zaufał, chociaż ich nie pamiętał. One to wyczuwały. Czuł ich oddechy, ale nie mógł czerpać z tego spokoju i zachować opanowanie i kontrolę sytuacji tak jak Soleil. Nie był tak idealny, żeby umieć się nie zdenerwować, gdy właśnie to jest tutaj, teraz wskazane.
Nie siłował się spojrzeniami z kociakiem. Twierdził, że Sol powinna go puścić i dac się zemścic w jej imieniu, nawet jeśli będzie to nijakie. Zawsze jakaś namiastka tego, co powinien dostać w ramach kary za złamanie czyjegoś niewinnego serca. Henry został wychowany w szacunku do każdej żywej istoty, w repsektowaniu każdego uczucia, nawet tego złego. Nie wyobrażał sobie, aby zapomnieć o tym, co zrobił. Wieść, że to on jej podarował kota i jak go nazwał, trochę go rozbawiła z racji imienia i przygnębiła z racji, że tego nie pamiętał.
- Najwyraźniej dalej mnie nie lubi. - wydusił stłumionym głosem, starając się nie patrzeć na łzy na jej policzkach. Stał szytwno, zapuszczając korzenie w ziemię. Nie odważył się poruszyć. Spojrzała mu w oczy i podłamała się. Nawet nie umiał normalnie utrzymać kontaktu wzrokowego, a od razu coś spieprzył. Henry zacisnął mocno szczękę, tak samo jak nieświadomie pięści i słuchał jej wyjaśnień. Zamknął oczy i potrząsał głową raz co raz, chociaż wiele niewypowiedzianych pytań uzyskało właśnie odpowiedzi. Zapomnieć o niej, zapomnieć, że kiedyś byli razem? Już tego nie pamiętał, nie mógł wymazać zatem świadomości, że coś ich łączyło i on to przerwał. Nie obchodziło go czy był to wypadek czy nie wypadek. Jego mózg wyrządził wiele krzywd mimo, że się w ten sposób bronił, aby przeżyć. Lancastera to rozjuszało. Odkąd wyszedł ze szpitala, niemal łapczywie próbował odtworzyć ostatnie sześć miesięcy życia, a Soleil nakazywała mu tego przestać dla ich wspólnego dobra. Wyjaśniła mu dlaczego byli ze sobą. Przez te wypadki, to ich zbliżyło i z tego wyszło coś, co teraz przepadło. Henry odwrócił głowę, zamknął oczy i oddychał powoli tak, jak wtedy, gdy chciał się rzucić Niemcowi do gardła za samą chęć do życia.
- Ale dla ciebie nie jest najłatwiej. Mógłbym zrobić to wszystko, o czym mówisz, gdybym był ślizgońskim egoistą. I jeśli naprawdę łączyło nas coś silnego to znasz mnie i wiesz, że ciebie nie posłucham. - odezwał się po długiej ciszy. Po wypadku dziwiono się, że Henry jest taki spokojny, łagodny i się uśmiecha do wszystkich. Uspokaja, pociesza i rozmawia. Wysyłano do niego wielu psychologów, aby sprawdzić jak sobie radzi i wszystkie testy i rozmowy przechodził wzorowo. Nikt nie przewidział, że gniew, który miał prawo żywić, zacznie się wylewać w trakcie ozdrowienia. Teraz coraz bardziej pragnął zadawać ból, aby przekonać się, że ktoś bardziej cierpi niż Soleil i Sol poradzi sobie ze wszystkim z dziecinną łatwością.
- Dlaczego ty nie chciałaś tego odbudować, Soleil? - zapytał, powracając do niej wciąż martwym wzrokiem. Jej imię dziwnie brzmiało w jego ustach. Wypowiedział je na głos pierwszy raz od miesiąca, dźwięki były naznaczone poczuciem winy. - Nie patrz na mnie, tylko spójrz na siebie. - wskazał ją ręką, jakby zapomniała gdzie jest, kim jest i w jakim miejscu stoi.
- To ty z mojego powodu cierpisz i ty tutaj jesteś najważniejsza. Nie obchodzi mnie czy to był wypadek czy nie, to nic nie zmienia. I jeśli znasz mnie to wiesz też, że będę zawracał sobie tobą głowę, bo jestem tobie winien nieskończenie długie przeprosiny. Możemy dziękować jedynie za to, że to trwało sześć miesięcy a nie sześć lat. - nalegał, żeby poczuć się zdrowszym i móc spać spokojnie. Wdając się w coraz bardziej zacieśniającą się relację z Wandą, uniemożliwiał sobie tym samym odnalezienie uczucia do Soleil. Szukał tego, ale nie znalazł nic. Amnezja była w dziewięćdziesięciu procentach trwała. Uzdrowiciele nie wiedzieli czy kiedykolwiek sobie przypomni coś sprzed roku, ale też nie chcieli mu w tym pomóc. Nie mogli, bo rodzice Henry'ego im to surowo zabronili, chcąc oszczędzić cierpienia swemu dziecku. Nie wiedzieli,że cierpienie Puchona dalej trwa, bo nie potrafi sobie wybaczyć tego, że przyczynił się do załamania Soleil. Mogła uśmiechać się dla ludzi i być Słońcem dla innych, ale Henry chciał, aby była też Słońcem dla siebie.
- Daj mi jeden, jedyny argument, który nas usprawiedliwi i pomoże i tobie i mnie. Szukałem go długo i nie wiem. - potarł obie skronie, czując narastający ból w środku. Zawsze tak się działo, gdy organizm nie był wystarczająco dotleniony. Henry nie mógł spokojnie oddychać, ani nawet skupić się na niewidzialnym cieple testrali.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyWto 03 Lut 2015, 10:57

A co miała robić? Pogrążać się w otchłani rozpaczy? Panikować? Płakać? Atakować go, zmuszać, aby czuł to samo, co kiedyś? Co chciałby, żeby robiła? Co uznałby za normalne i naturalne? Nie była histeryczką, nie była też egoistyczną świnią, a właściwie czymś skrajnie do niej przeciwnym. Widziała, że Henry’emu jest bez niej lepiej, to po pierwsze, po drugie dostrzegała jednak te przebłyski wyrzutów sumienia i nie chciała pogłębiać ich swoim zachowaniem. Po prostu. Jak miało być? Miał nigdy jej nie zapominać. Miał ją kochać. Miał ją akceptować i miał zbudować w niej poczucie własnej wartości. Ona miała go wspierać. Miała sprawić, że poczuje się lepiej i odżyje. Okazywało się jednak, że te role były tylko złudą, pyłkiem na wietrze i wszystko, co po nich zostało to pustka.
- Po prostu za Tobą tęsknił, a poza tym potrafi wyczuwać moje emocje. – odparła, z lekkim wzruszeniem ramion, które sprawiło, że tęczowa chusta jeszcze mocnej osunęła się z jej szczupłych, szczuplejszych niż jakiś czas temu barków. Wiedziała, czego Henry od niej oczekuje, już kiedyś odbyli podobną rozmowę i chociaż on jej nie pamiętał, dla niej skala podobieństw i różnic pomiędzy tymi dwiema sytuacjami była absurdalna, bolesna, niemożliwa.
Słuchała go w milczeniu, uważnie, nie przerywając. Wiedziała, miała pewność, że będzie wypowiadał takie właśnie słowa i prezentował tę, a nie inną postawę. A jednak to ona miała rację i musiała go do tego przekonać, bo w świecie tak pełnym bólu, nie było sensu pomnażania cierpienia. Delikatny uśmiech nadał malował się na jej twarzy, ale w oczach nie było ani śladu wesołości, jedynie powaga i przejmujący smutek, który sprawiał, że wydawały się one wiele lat starsze, od reszty ciała dziewczyny.
- Nie chciałam tego odbudować? – powtórzyła za nim wyrzut, którego się nie spodziewała, bo w swojej naiwności uważała chyba, że odpowiedź na niego jest nader oczywista. Zamrugała gwałtownie, jakby ktoś wyrwał ją z głębokiego snu i westchnęła, skoro już rozmawiali, mogli wyjaśnić wszystkie niedopowiedzenia. – Zaprzeczałeś temu i miałeś rację, bo to co było między nami, nie było jedynie Twoją wdzięcznością i moim uczuciem, ale na nich zostało zbudowane. Zapominając to, co sprawiło, że poczułeś się zobowiązany poznać mnie lepiej, poznać mnie inaczej, zapominając mnie, taką, jaką poznałeś mnie później, zapomniałeś wszystkie powody, dla których w ogóle zechciałeś być ze mną. Próbując Ci przypomnieć siebie, musiałabym odwoływać się do tych wszystkich wydarzeń, które doprowadziły do naszego związku, a nie zapomniałeś ich bez powodu. Nie pamiętasz tego, nie wiesz, czym to było dla Ciebie i dla ludzi, którym na Tobie zależało. Mówisz, że nie jesteś egoistą, Henry, ja też nim nie jestem. Jeśli Twoje szczęście ma być okupione ceną moich zmarnowanych uczuć, cóż, jestem gotowa ją zapłacić. Już ją płacę i nie mam do Ciebie o to żalu. – czy, gdyby nie zaczął umawiać się z Wandą, Henry mógłby ponownie zakochać się w Sol? Cóż, bardzo prawdopodobne, bo przecież coś w niej widział, coś więcej niż tylko oparcie w trudnych chwilach. Ale po co gdybać? Tak się nie stało i nie stanie, bo chłopak był już lata świetlne od tego, co czuł do panny Larsen kiedyś, zanim na dobre ją zapomniał. Na twarzy gryfonki pojawił się w końcu wyraz cierpienia, ale równocześnie także zdecydowania. Jeśli musiała mówić rzeczy, które sprawiają ból, aby się opamiętał, nie miała zamiaru się wahać.
- Henry, oszukujesz się. Dla mnie ta historia nie ma i nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Wiem, że mnie nie pamiętasz i nie pamiętasz mojej historii, niczego, co Ci mówiłam i właściwie nie jest to istotne, ale jakoś sobie poradzę, a Ty masz szansę być szczęśliwym. Mówisz, że mam myśleć o sobie? I co to da? Czego ode mnie oczekujesz? Nie ma dla mnie dobrego wyjścia z tej sytuacji, czegokolwiek nie zrobię, nadal będę tą dziewczyną, o której zapomniałeś, która w oczach ukochanej osoby odnajduję pustkę i brak zrozumienia. Nawet teraz po prostu się mnie obawiasz, jestem żywym wyrzutem sumienia i to boli, Henry, każda chwila boli, bo ja pamiętam. Pamiętam każdą sekundę, każde słowo i każdy dotyk. A Ty nie, Ty nie wiesz nawet jak to się mogło stać, że się we mnie zakochałeś. Wszystko, co możesz dla mnie zrobić, Henry, to dalsze toczenie swojego życia tak, żebyś był szczęśliwy i spełniony. Bo co innego mógłbyś uczynić? Na wszystko jest już stanowczo za późno. Teraz masz Wandę, teraz patrz w przyszłość i nie cofaj się, nie próbuj nurkować w mętnych wodach przeszłości bo nie wiesz, co możesz w nich odnaleźć. I dla mnie nie ma znaczenia, czy trwało to sześć miesięcy, czy sześć lat, ale jeśli dla Ciebie istotnie jest to pocieszenie, to pielęgnuj je. Nie potrzebujemy usprawiedliwienia, bo nie zrobiliśmy niczego złego. Po prostu usiłujemy żyć jak najlepiej, dokładnie tak, jak wszyscy dookoła.
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyWto 03 Lut 2015, 17:34

Na każdym kroku słyszał, że dobrze, że jednak nie pamiętał. Szczęście w nieszczęściu, nie powinien się w to zagłębiać nawet kosztem czyjegoś serca. Teraz ponownie ktoś mu to mówił, tym razem to ta osoba, która najbardziej ucierpiała. Jej słowa odbierały mu siły. Mówiła, że gdyby nie jego wypadki, nie byliby razem nigdy. Nie daliby sobie szansy, a gdy sobie ją dali, los postanowił wszystko popsuć, stawiając Henry'ego w bardzo niezręcznej sytuacji.
- Denerwuje mnie właśnie to, że musisz za to płacić. - przełknął gulę w gardle i uciekał wzrokiem. Nie wiedział kiedy zaczął się przyzwyczajać do towarzystwa Wandy i kiedy jego zachowania stały się szczere, a uśmiech autentyczny i też kiedy stanął na nogi. Brakowało wtedy Soleil, jedynej osoby mogącej mu przypomnieć jaki był. A teraz dowiadywał się, że ona wcale nie zamierzała mu pomagać odzyskać wspomnienia i popierała decyzję jego rodziców o nie leczeniu dziur w pamięci. Nawet ona, a wierzył, że mu powie więcej, wyjaśni, przypomni mimo, że cierpiałby z tego powodu jeszcze gorzej niż wcześniej. Rozczarował się. Z "nas" nie zostało już nic.
Z każdym jej słowem, gniew powstały na moście nasilał się.
- Ale ty nawet nie próbowałaś mi siebie przypomnieć! - uniósł głos, nie będąc w stanie spokojnie słuchać jej słów o tym, że ona chętnie poświęci swoje wspomnienia i nie będzie ich ratować, nie zrobi nic. Faktycznie, było już za późno na cokolwiek, ale to, że Soleil nic nie zrobiła odbierało Henry'emu siłę do dalszego topienia się w odebranych mu wspomnieniach.
- Zniknęłaś, nie mogłem ciebie nigdzie znaleźć. Słowem się do mnie nie odezwałaś. Przez wiele dni byłem pewien, że jest tobie na rękę moja amnezja. A teraz się dowiaduję, że nie chcesz, żebym sobie cokolwiek przypominał. Potwierdzasz to, co czułem przez ten miesiąc. Dlatego w końcu przestałem ciebie szukać, bo ty nie chciałaś się dać znaleźć. Nie miałaś ochoty tego ciągnąć, a przecież czekałem aż kiedyś do mnie podejdziesz.- jego głos się zmnienił na chłodniejszy. Henry'ego męczyła ta ciągła wędrówka czy powinien czy nie, czy miał prawo się zakochiwać w kimś innym, skoro nie wie co się działo rozdział wcześniej. Próbował zrzucić na nią winę, że nie przyszła w porę. Skoro się w niej zakochał, to znaczy, że podobało mu się coś w niej, co znali tylko oni we dwoje. Że mieli wspólne, szczęśliwe wspomnienia, które mogła mu kiedyś powtórzyć i ba, nawet pomóc je odtworzyć. Nie musiała mu przypominać tortur, a tylko to, co było dobre. Wybrała zaszycie się w lesie wśród testrali zamiast powtarzać mu to, co kiedyś przeżyli. Puchon nie widział w tym troski o jego mózg, uczucia czy przyszłe szczęście, a jedynie pogodzenie się z losem. Mogli to naprawić, gdy był na to czas. Jakoś, byłoby to trudne, ale może by się udało.
- Wszyscy mi powtarzają, że spotkało mnie szczęście w nieszczęściu. I ty też. Może powinienem w końcu się do tego dostosować... - odezwał się ciszej, ale dalej czuć było od niego chłód i złość. Skoro nikt nie planował mu pomóc, a każdy zgadzał się, że dobrze, że nie pamiętał, to czemu walczył przeciw słowom całej rodziny i najbliższych?
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyWto 03 Lut 2015, 20:09

Widząc jego wzburzenie instynktownie sięgnęła po jego dłoń, ale zatrzymała się w pół gestu i pozwoliła ręce opaść bezwładnie. Cofnęła się też o krok, odbierając sobie wreszcie na dobre prawo do dotyku, które teraz należało już do innej. Westchnęła ponownie, a z jej ust zniknęły w końcu resztki uśmiechu, pozostawiając po sobie jedynie lekkie mimiczne zmarszczki, wskazujące na to, że ich właścicielka rzadko buzię w podkówkę. Przetarła dłonią oczy, jakby chciała wymazać malujące się przed nimi obrazy i odezwała się odrobinę zmęczonym, choć nadal spokojnym tonem.
- Nie jestem z kamienia, Henry. Jestem silna, ale nie jestem odporna na wszystko. To właśnie Ty potrafisz dotrzeć do tych miejsc we mnie, które są słabe i wrażliwe. – uśmiechnęła się niewyraźnie, chcąc mu wytłumaczyć te dość enigmatyczne słowa - Jak myślisz, jak by to wyglądało, gdybym za Tobą chodziła, nalegała na Ciebie, wymuszała wspomnienia, których już nie posiadasz? Starałbyś się, oczywiście, że byś się starał, a równocześnie wszystko byłoby dla Ciebie obce, ja byłabym obca. Na siłę usiłowałbyś odtworzyć nas, a nawet gdyby się to nie udawało, nie chciałbyś mnie skrzywdzić, więc próbowałbyś jeszcze bardziej i mocniej. A pewnych rzeczy nie dałoby się zmienić, jak choćby tego, że dla Ciebie nasz związek dopiero by się rodził, a dla mnie byłby już gdzieś znacznie dalej. I frustrowałbyś się, że mnie nie pamiętasz, że nie pamiętasz nic z tego, co nas łączyło. – westchnęła ponownie i machinalnie pogładziła bok testrala, który podniósł się, najwyraźniej z zamiarem opuszczenia polany i być może urządzenia sobie polowania. Parsknął cicho, muskając aksamitnymi chrapami policzek dziewczyny, która uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi i złożyła na pysku zwierzęcia przelotny pocałunek.
- Ale masz rację, nie szukałam Cię. Miałam jednak wrażenie, że Ty też mnie nie szukasz, oczekiwałam, może mylnie, że jeśli będziesz chciał, po prostu przyjdziesz, zaczniesz zadawać mi pytania. I może to znaczy najwięcej, to, że się minęliśmy? – rzuciła w powietrze pytania, na które tak naprawdę wolałaby nie dostać odpowiedzi. Wiedziała, że zawiniła, wiedziała, że była współodpowiedzialna za rozpad tego, co było przez długi czas źródłem największego szczęścia jakiego zaznawała w swoim życiu. Ale... ale przecież oprócz tego, co mu mówiła, były jeszcze inne powody. Może ważniejsze niż wszystko inne.
Spojrzała na niego ostrzej dopiero wtedy, kiedy wyrzucił z siebie ostatnie gorzkie słowa, które udowadniały jej, że tak naprawdę jej nie słuchał albo raczej – nie rozumiał.
- Nigdy nie usłyszysz z moich ust, że spotkało Cię szczęście, że powinieneś cieszyć się, że nie pamiętasz, bo były w twoim życiu rzeczy, które Cię niszczyły. Bo pamięć, wspomnienia są integralną częścią nas, tworzą to, kim jesteśmy i jeśli ktoś je wymaże, równocześnie wymazuje jakiś fragment nas samych. A przecież tym razem trafiło na ten fragment, w którym byłam i ja. Jak mogłabym uznać to za szczęście? Ja chcę Cię przekonać tylko, że nie jesteś mi winien żadnego zadośćuczynienia, że nie jesteś moim dłużnikiem, że musisz iść dalej, bo robienie sobie wyrzutów o coś, za co nie jestem odpowiedzialny, nie ma sensu i tylko niepotrzebnie Cię niszczy, kiedy powinieneś skupić się na sobie, szkole, życiu. – gwałtownie odwróciła od niego wzrok, przygryzając dolną wargę i jakby usiłując podjąć jakąś trudną decyzję. Może powinna być z nim absolutnie szczera, wyznać mu to, co wcześniej było już wynikiem nieporozumienia pomiędzy nimi, skoro i tak nie będzie znajdował się blisko niej, w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Wciąż nie patrząc na niego, odezwała się powoli, jakby z trudem.
- A nade wszystko ja... – powróciła do niego spojrzeniem i urwała, a z jej twarzy zniknęły resztki niezdrowego rumieńca, na dobre zastąpione przez niepokojącą bladość. Tytan, z lekkim, uprzejmym uśmiechem stał zaraz za Henrym i przykładał jej różdżkę do szyi chłopaka. Czy Puchon czuł, przeczuwał, że ktoś w każdej chwili mógłby go zranić, torturować, zabić? Powtórzyć to, co tak bardzo go wyniszczało, zanim zapomniał? Sol sięgnęła dłonią w kierunku miejsca, w którym trzymała ten niepozorny kawałek drewna, a nie wyczuwszy pod palcami znajomego kształtu, zacisnęła zęby i zawalczyła ze łzami wściekłości. Nawet teraz nie mogła powiedzieć mu prawdy, nie mogła zrobić nic, żeby nie czuł się tak źle, żeby zrozumiał.
-... ja nie jestem do końca normalna. – wydusiła z siebie, a Tytan zaklaskał w dłonie i wyszeptał „grzeczna dziewczynka”, od czego przeszły ją ciarki - Z Wandą będziesz bezpieczniejszy. – dodała, bo tylko tyle mogła powiedzieć, tylko tyle mogła zdradzić, a sądząc po Jego wyrazie twarzy i tak było to zbyt wiele.
- Gdybyś jednak kiedyś chciał wiedzieć coś więcej, możesz mnie pytać. Jesteś na zawsze w mojej pamięci, Henry. Niektóre rzeczy tak łatwo się nie zmieniają.
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyWto 03 Lut 2015, 21:29

Zaskoczyła go tym, jak bardzo dobrze go znała. Bezbłędnie przewidziała co by robił, jak się zachował i co by czuł. Wiedziała wszystko, odgadła bez problemu i trafiła w samo sedno. Gdyby nie było za późno, próbowałby to naprawić ze względu na nią, nawet jeśli nie czułby tego samego. Zawsze istniała nadzieja, że jego uczucie może się obudzić na nowo, ale teraz...? Gdy sam lgnął do Wandy, bo nie musiał wtedy patrzeć prawdzie w oczy i myśleć o tym, jakim jest chamem? Przy niej mógł być lepszą wersją siebie, a tę gorszą chował przed światem i udawał, że nie istnieje. A Soleil to widziała, znała to i widocznie kiedyś próbowała to naprawić.
- Czasami mam deja vu, gdy jestem w pewnych miejscach. Nie dowiemy się już czy by mi wróciła pamięć. Sama powiedziałaś, że jest już za późno. - przestał używać agresywnej tonacji, bo to mijało się z celem. Soleil ciągle miała rację, odpowiadała mocnym argumentem na każde jego pytanie, żal i pretensję. Nie zmuszał jej do patrzenia w oczy, bo sam zakrył swoje ręką i za wszelką cenę nie puszczał emocji z wodzy.
- Merlin raczy wiedzieć ile razy próbowałem ciebie znaleźć, a gdy ciebie widziałem to podejść i coś powiedzieć. Soleil, ja sam sobie jestem obcy. Ale nie mogę siedzieć spokojnie, bo nie mogę niczego naprawić. To nie w moim stylu. - opuścił ramiona, starając się nie zauważać ani tego, że jej słaby uśmiech zniknął, że bladość zastąpiła rumieniec ani jej ręki, gdy chciała go dotknąć. Henry nie umiał usiąśc jak normalny człowiek i wyłożyć na ławę o co chodzi. Martwił się, że odebrał komuś coś cennego, a patrząc na mimikę Soleil i jej pragnienie, aby to on był szczęśliwy, dochodził do wniosku wręcz odwrotnego - że nie powinien. Płuca stały się tak ciężkie jak serce. Puchonowi brakowało już tlenu, wszystko związało mu się w supeł, którego za cholerę nie mógł rozplątać. Miał iść dalej i nie oglądać się przez ramię. Soleil kusiła go przestaniem zawracania sobie głowy przeszłością, której nie odzyska, choćby nie wiadomo jak się starał. A Henry wahał się. Nie chciał wyjść na egoistę i zostawić Sol na lodzie.
Nie rozumiał co miała na myśli mówiąc, że jest nienormalna. I ta pauza, która zwróciła jego uwagę, że coś jest nie do końca w porządku i słowa Soleil zawierają w sobie trochę budzącej grozy prawdę. Ale niebezpieczeństwo?
- O czym ty mówisz? - dokładnie o to samo zapytał podczas ich ostatniego spotkania na obozie sprzed wypadku. I tak samo nie miał prawda uzyskać odpowiedzi. Nie dziwiło go, że Soleil wie o nim i o Wandzie. Martwiło go, że przyjmowała to z takim spokojem. A przecież nic już ich nie łączyło, a jednak Henry'emu coś nie pozwalało się odwrócić i iśc dalej. Nie pasowało mu określenie "niebezpieczeństwa" do drobnej sylwetki Soleil. W  końcu spojrzał na nią naprawdę. Przez niego zrobiła się chudsza, jej ramiona były bardzo chuderlawe. Nie wyglądała na człowieka, u którego wszystko jest w porządku. Rozmawiając z nią i przebywając w jej towarzystwie narażał ją, że ona z tego nie wyjdzie i będzie dalej markotnieć. Henry zdał sobie sprawę z własnej bezsilności. Nie mógł już niczego zrobić, to mijało się z celem. Nawet gdyby nie było za późno, mieliby twardy orzech do zgryzienia. Nagle poczuł się bardzo, ale to bardzo zmęczony.
- Przepraszam. - to słowo nie miało absolutnie żadnej nocy, równie dobrze mogło nie zostać wypowiedziane, bo i tak nie osiągnęłoby celu. Ale ton tego słowa mówił bardzo dużo. Henry już wiedział, że nie mogą nic oboje zrobić. Powinni iść dalej, żeby oszczędzić sobie wzajemnie cierpienia. A mimo wszystko próbował przeprosić i zrobić cokolwiek, aby zadośćuczynić Soleil krzywdy, za którą nie był odpowiedzialny.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyCzw 05 Lut 2015, 14:28

Nic ich już nie łączyło? Nie, to nie prawda. To nie miało być prawdą jeszcze przez długi okres czasu, dla Soleil może wręcz nigdy. To on zapomniał wszystko, co było między nimi, ona wciąż pamiętała, wciąż czuła do niego to samo, może nawet głębiej, teraz, kiedy tego nie podzielał. mogłaby z czystym sumieniem powiedzieć mu, że go kocha i nie skłamałaby w żadnym stopniu. Ale Sol była taka, jaka była. Godziła się z tym, że szczęście innych wymaga czasem poświęcenia z jej strony i nie buntowała się przeciwko temu. Przyjmowała wszystkie przeciwności losu z zadziwiającym spokojem, jakby spodziewała się, że sprawy nie mogą jej się pomyślnie układać zbyt długo. I może miała rację.
Czy jest w tej chwili zastanawiać się, co by było gdyby? Henry nie miał już dla Sol miejsca w swoim życiu. Taka była prawda, jakkolwiek brutalna i nieprzyjemna, przynajmniej dla jednej ze stron. Chłopak nie powinien się dziwić, że Słoneczko dobrze go zna, ostatecznie byli razem przez pół roku, a w dodatku ta gryfonka była spostrzegawczą obserwatorką, o czym Lancaster mógł rzecz jasna nie wiedzieć, skoro zapomniał wszystko, co jej dotyczyło.
- Jakie masz opcje, Henry? Wrócić do mnie, wierząc na słowo mnie i światu, że było nam dobrze razem, że kochaliśmy się i rozumieliśmy, ale ta droga odpada i oboje o tym wiemy. Gryźć się bez końca, dręczyć czymś, na co nie masz żadnego wpływu i doszczętnie wyniszczyć albo… Albo zaakceptować to, jak jest. Cieszyć się tym, co masz i szukać szczęścia nie obracając się na innych. Większość rzeczy, które robimy, odbywają się czyimś kosztem. Ludzi, bądź innych istot. Nie zawsze można się tym sugerować przy podejmowaniu decyzji. - i nie chodziło tu już nawet o egoistyczne zajmowanie się samym sobą, tylko o racjonalne podejście do całej sytuacji. Oboje zdawali sobie sprawę, że druga opcja byłaby najgorsza dla wszystkich, a skora pierwsza odpadała z jasnych powodów, pozostawała jedynie ta ostatnia, na którą od samego początku nalegała Sol.
Słysząc pytanie uśmiechnęła się blado i potrząsnęła głową, jakby chciała powiedzieć, że przecież to jest powszechnie wiadome, że mała Larsen jest dziwaczna i nienormalna. Ta opinia była na ustach ogółu, a dziewczyna nie robiła nic, aby z nią zawalczyć. henry mógł to uznać za próbę podania mu na tacy usprawiedliwienia, wymówki, którą mógł się posłużyć w walce z własnymi wyrzutami sumienia.
- Teraz to już nie ma sensu. - wydusiła z siebie tylko i wzruszyła ramionami. tytan majaczył gdzieś za plecami chłopaka i choć bardzo chciała, nie mogła mu niczego wytłumaczyć. Właściwie, to pragnienie było nieco abstrakcyjne, ale chyba nie odzwyczaiła się jeszcze od tego, że może mu mówić wszystko, może dzielić się z nim swoimi lękami, nadziejami i problemami.
- Przeprosiny przyjęte, czy teraz jest Ci już lepiej?
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyCzw 05 Lut 2015, 18:46

Cała ta sytuacja nie była fajna. Cokolwiek nie zrobią, będzie ciężko i źle, nawet, jeśli postanowią odpuścić kosztem Soleil, która chętnie oferowała siebie jako zapłatę za spokojne dalsze życie. Henry miał naprawdę związane ręce.
- Ale nie możesz do cholery tak się podsuwać. Nie wiem, nie mam pojęcia co mam zrobić, Soleil. - powiedział wprost, bo chociaż pohamował gniew, dalej był zirytowany. Dobijało go, że dziewczyna nie zareagowała tak, jakby zareagowałby każdy na jej miejscu. Ukrywała skrzętnie swój ból i popychała Henry'ego do kontynuowania życia u boku Wandy. Lancaster nie wiedział co ma zrobić. Totalna pustka i brak pomysłów. Chętnie wyrwałby się z okowów przeszłości i poszedł dalej, ale Henry był tym typem człowieka, co ogląda się przez ramię i sprawdza jakie zostawia za sobą ślady. Te, które widział teraz niezbyt mu się podobały.
- Nie, nie jest mi ani trochę lepiej, tylko gorzej. Jesteś albo niewyobrażalnie silna albo po prostu chcesz się mnie pozbyć. - chociaż sugerował głupstwo, wyraz jego twarzy mówił głośno, że porażała go pierwsza opcja, która była jak najbliższa prawdy. Henry nie spotkał nigdy tak silnej osoby emanującej spokojem. Potarł rękoma twarz, jakby dopiero się obudził. Nic się w krajobrazie nie zmieniło. Dalej widział oddaloną Sol, a głównie jaśniutkie włosy i ogromne smutne oczy. Nigdy nie pozbędzie się ich widoku, tak samo jak czerwonego światła wypływającego z różdżki. Żadne zaklęcia się tego nie pozbędą, żadne wypadki i amnezje. To będzie do niego wracać co jakiś czas, gdy będzie podatniejszy na urazy z przeszłości.
- Nienawidzę tej bezsilności. Ale masz rację, chociaż wcale się nie skończyliśmy. Nie u ciebie. Nie wiem co dalej będzie Soleil, ale mogę mieć nadzieję, że kiedyś będziemy umieli się spotkać i porozmawiać bez tego... - machnął ręką w powietrzu, chcąc powiedzieć "cienia", ale się powstrzymał. Czuł się podle i beznadziejnie, lecz Sol jak zwykle miała rację. Henry nic nie może zrobic i jedynym wyjściem jest pogodzenie się z losem i pozostawienie siebie czasowi. Minął dopiero miesiąc odkąd wyszedł ze świętego Munga. Jeśli nie da im odpocząć, pod koniec roku szkolnego zostaną z nich wraki. Żadne przeprosiny nie wystarczą. NIC. To właśnie mógł zrobić. Cokolwiek nie zrobi, Soleil będzie cierpiała...
- Nigdy tego nie zadośćuczynię, ale możesz uwierzyć mojemu słowu i... temu tutaj, że gdybym miał szansę, odkręciłbym to wszystko. - wskazał na swoją klatkę piersiową. Znała go, musiała mu wierzyć, bo on wierzył, że ona jemu wierzy. Odwrócił wzrok. Nigdy nie będzie miał szansy.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyCzw 12 Lut 2015, 12:41

W oczach Soleil pojawiło się niezrozumienie. Nie wiedziała czego właściwie Henry od niej chce, czego oczekuje, dlaczego wciąż jeszcze powtarza te same słowa, które przecież były oczywiste. Wiedziała, ze jest mu przykro, nie osądzała go o to, że świadomie chciał ją zapomnieć i skrzywdzić. Taka była sytuacja, nie dało się jej zmienić, a ona tak czy inaczej będzie cierpieć.
- Ale co miałabym zrobić? Krzyczeć, awanturować się, pomstować na niesprawiedliwość losu, na Ciebie, mścić się nie wiadomo na kim? Może na Wandzie? – nie mówiła tego nieprzyjemnym tonem, raczej tak, jakby autentycznie interesowała ją jego odpowiedź. Jakby chciała ją poznać, jeśli nie po to aby się dostosować, to po to po prostu, aby wiedzieć. Myślę, że ich obecną sytuację można by trafnie porównać do momentu wyboru tragicznego bohaterów tragedii antycznych, nie było dobrego wyjścia. Cokolwiek nie postanowią, a właściwie nie postanowi Henry, i tak nie będzie dobrze. I tak ktoś będzie cierpiał.
A Henry? Henry jedynie ranił ją coraz bardziej swoimi słowami. Kiedy z jego ust padło stwierdzenie, że „po prostu chce się go pozbyć”, oczy Sol rozbłysły nieco chłodniejszym blaskiem, a przez jej twarz przemknął grymas bólu. Po co więc nadal stał przed nią? Po co marnował na nią swój cenny czas, który mógł spędzić z kimkolwiek? Z Wandą?
- Nie znasz mnie. – odparła z opanowaniem, którego sama po sobie nie podejrzewała, teraz już pewna prawdziwości tych słów – po prostu zignoruj te wyrzuty sumienia, kiedyś same przejdą. I idź już, to nie jest miejsce, w którym powinieneś być. – i miała rację na wiele sposób. Zakazany las nie był chyba najwłaściwszą lokalizacją dla prefekta.
Opuściła dłonie wzdłuż ciała i cała wydawała się bledsza, poszarzała, jakby odrobinę przezroczysta, niematerialna. Jakby coś wysysało z niej życie, biorąc je dla siebie. Spoglądała na Henry’ego spokojnie swoimi wielkimi, szarymi oczami, gotowa powiedzieć cokolwiek, aby go uspokoić. Aby go przekonać, że najlepsze, co może zrobić, to życie dalej własnym życiem.
- Może masz rację, może kiedyś będziemy umieli. I wierzę Ci, ale to niemożliwie, a gdybanie nikomu nie przyniosło jeszcze pożytku. – zwróciła się do niego matowym głosem, podskakując lekko, kiedy coś otarło się jej o nogę. Widząc Potworka pochyliła się i szybko poniosła pupila na ręce, szukając bliskości i ciepła, które mogła otrzymać już tylko od niego.
- Jeśli chciałeś rozgrzeszenia, Henry, masz je. Odejdź w spokoju ducha i więcej nie wracaj do tego myślami. Niezbadane są ścieżki losu, kto wie dlaczego i co z tego wyniknie… – Jej drobne palce gładziły czarne futerko Natha, a oczy ostatecznie przestały świdrować twarz Puchona. Co więcej pozostało do powiedzenia? „Ja i tak Cię kocham, dlatego chcę abyś był szczęśliwy?”. Wiedział to. I na pewno nie chciał tego usłyszeć.
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyCzw 12 Lut 2015, 18:22

Widział wielką przepaść między nimi. Nie miał bladego pojęcia gdzie był most, na którym się kiedyś spotkali. Henry szukał jakichkolwiek resztek tamtego porozumienia, desek od mostu czy choćby latającej tratwy. Czegokolwiek, co by go naprowadziło na dawny szlak. Ale czy oboje chcieli tam wracać? Soleil odwracała się plecami dając mu wolną rękę. Powinna na niego wrzasnąć, powiedzieć, że jest draniem, śmieciem, wymyślić tysiąc oszczerstw i rzucić mu to w twarz. Poczułby wtedy, że dostał w jednej dziesiątej to, na co zasługiwał. A zamiast tego kazała mu żyć dalej, bo już nic nie mogli zrobić. Odpowiedź na jej pytanie brzmiała "tak". Mogłaby to zrobić, ale taka nie była. Henry nie chciał rozgrzeszenia, bo to nie uciszało głośnego sumienia, które wwiercało mu się w czaszkę co dnia i co noc.
Wbił spojrzenie w Nataniela/Potworka i wyglądał jakby zawisł między myślami i uczuciami w jakimś letargu. Czuł się pusty, to było dziwne. Jedyne dobre wyjście to nie drążyć tego, czego już nie naprawią. Los tak chciał, gdyby on mógł w to uwierzyć. Chłód bijący od Soleil zbił go z tropu. Zgodził się jednak, że przesadzał i nie miał prawa na siłę szukać rozwiązania, skoro było takie oczywiste. Odejść, ot po prostu odejść.
- Gdybym umiał... - ale nie umiał i się do tego nie nadawał. Mógł jedynie modlić się do Merlina, aby Soleil miała kiedyś szansę zakochać się w kimś bardziej dla niej odpowiednim, bardziej wartościowym i lepszym, bo nie zasługiwał ani na nią ani na Wandę mimo, że obie dostał.
Odwrócił głowę, a potem resztę ciała i z wyraźnym trudem wycofywał się z lasu. Usłyszał pomruk testrala i nic więcej, bo resztę zagłuszył szum krwi płynącej szaleńczo w żyłach. Nie odwrócił się ani razu, chociaż dziesięć razy w ciągu kilku metrów był tego bardzo blisko. Uczył się na pamięć. Nie możesz już nic zrobić poza zniknięciem.

[zt]
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPią 13 Lut 2015, 11:36

Chyba naprawdę nie rozumiał, że jego bliskość, tak daleka, tak chłodna, była dla Sol trudna do zniesienia. Świadomość, że to wciąż ten sam Henry, którego kocha, ale nie jej Henry. Henry, którego uczucia należą już do kogoś innego. Jeśli to miałoby nie wytwarzać pomiędzy nimi emocjonalnej przepaści, to cóż innego? Prawdę mówiąc nie dało się już odtworzyć tego, co mieli wcześniej. Z wielu powodów, niektórych błahych, a niektórych niezwykle istotnych jak te, ze Puchon skłonny był związać się z inną (a może już to nastąpiło?), a Sol wciąż go kochała. I była opętana przez bliżej niezidentyfikowany byt, sam siebie nazywający Tytanem.
Ostatnim, czego chciała, było awanturowanie się, ale zrobiłaby to dla niego. Zrobiłaby to, choć nie potrafiła, bo nigdy wcześniej się jej nie zdarzało, gdyby powiedział, że to mu może pomóc. Spróbowałaby skonstruować podniesionym tonem fikcyjne zarzuty, jak w tych filmach, które lubiła oglądać jej matka. Gdyby się postarała, może nawet by jej wyszło. Ale nie wiedziała, że Henry może tego oczekiwać. Czasem tak bardzo nie rozumiała świata. A świat odwdzięczał się jej tym samym.
Skinęła głową na jego „gdybym umiał…”, wiedziała, że nie miał złych intencji, wiedziała, że martwi go to, że ona cierpi. Ale co to zmieniało? Nie pomniejszało jej bólu i nie zmieniało jej sytuacji. Słowa to czasem tak żałośnie niewiele, a to wszystko co mieli.
Przyglądała się jak odchodzi, pozwalając mu zabrać ze sobą ten kawałek jej życia, jej przeszłości, jej uczuć i jej marzeń, które były z nim związane. Szybko jednak powróciły one do niej, uderzając ją ze zdwojoną siłą, rzucając na kolana i wstrząsając spazmami szlochu. Zbyt dramatycznie? Sol była tylko nastolatką, wrażliwą, zbyt często odrzucaną nastolatką, która chciała jedynie aby wszyscy byli szczęśliwi i nagminnie zapominała przy tym, że ona też na to zasługuje.
Kiedy w końcu się uspokoiła, sama także wróciła do Zamku. Powoli robiło się ciemno, a Zakazany Las nie był najbezpieczniejszym miejscem w nocy.

zt
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 EmptyPon 08 Cze 2015, 21:25

Wyszła z transmutacji jako jedna z pierwszych osób i przyczyna tego była oczywista. Potrafiła egzystować obok Dwayne'a, jednakże rozmowa z nim stała się nagle niewyobrażalnie trudna. Nie była w stanie patrzeć mu w oczy ani się do niego uśmiechać. Dwayne jak zwykle nie wiedział co się stało. Nie był świadomy, że stało się cokolwiek. Wczoraj zamknęła się w dormitorium na cztery spusty i otulona kocim futerkiem własnym leżała pod łóżkiem dopóki ból w klatce piersiowej nie zelżał. O dziwo, nie wylała żadnej łzy. Joe zrobiła się bledsza, lecz poświęciwszy makijażowi więcej czasu niż codziennie, perfekcyjnie zatuszowała wszelakie oznaki osłabienia emocjonalnego. Na transmutacji świetnie się bawiła. Naiwnie wyparła z siebie własne demony, angażując się w zajęcia całym sercem. Wychodząc z lekcji, wychodziła z bezpiecznego kącika beztroski. Naraz bezlitośnie uderzyła ją gorzka prawda i poczucie ostatecznego odtrącenia. Puchonka rozmyślała nad poproszeniem Bena o wykonanie swej groźby zrzucenia Dwayne'a ze schodów. Nie chciała widzieć przyjaciela, a więc zanim ten zdążył podnieść troki z podłogi, Joe wybiegła z klasy. Tak będziesz się teraz zachowywać? Unikać go? Całe życie? Huknęła głośno w myślach, że tak. On już jej nie potrzebował, bo miał Laurel. Joe była zła, bardzo zła i nie rozumiała dlaczego. Nie chciała znać przyczyn swojego zachowania. Nie była w stanie przyznać się do tego sama przed sobą.
Krok w krok chodził za nią obraz całującego się Dwayne'a z Laurel. To wyglądało tak... naturalnie, tak uroczo, gdyby nie silny ból w sercu. Pierwszy raz w życiu Joe nie chciała rozmawiać z Dwayne'm. Zatrzęsła się z zimna słysząc za plecami nawoływanie Piotrusia Pana. Zmienił mu się głos, brzmiał dorośle i mówił z chrypką. To oczywiste, że dziewczyny na to leciały, nie powinna się temu dziwić. Przyspieszyła kroku, prawie biegnąc przez korytarz. Udawała, że go nie słyszy. Cichutko w myślach błagała, aby dzisiaj dał jej jeszcze spokój i o nic nie pytał. Widziała wyraz jego oczu na transmutacji, gdy niemo pytał co się dzieje i dlaczego tak się dzieje. Uciekała przez konfrontacją, niezdolna stawić czoła problemowi. Mrugała rzęsami, aby nie przewrócić się na schodach i zwiększyć dystans między nimi. Cicho i niemo łkała, załamana, że do tego doszło. Nie możesz odwlekać tego w nieskończoność. Dziewczyna przytuliła do siebie torbę i trzymając się poręczy przeskakiwała po dwa schodki, non stop udając, że nie słyszy wołania Dwayne'a, aby się zatrzymała i na niego poczekała. Biegła ku drzewom Zakazanego Lasu. Nieświadomie.
Sponsored content

Dzika polana - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dzika polana   Dzika polana - Page 3 Empty

 

Dzika polana

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 Similar topics

-
» Centrum dowodzenia kryptonim "Polana"

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-